Gabinet Berta był pomalowany na niebiesko. Jego zdaniem to miało wpływać uspokajająco na klientów. Według mnie gabinet był chłodny, ale to Bertowi pasowało. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, był barczysty i zbudowany jak futbolista. Jego brzuch stawał się coraz bardziej wyraźny od nadmiaru posiłków i niedostatku ćwiczeń, ale garnitury za siedemset dolców starannie tuszowały ten mankament. Za takie pieniądze garnitur powinien ukryć nawet Tadż Mahal. Był opalony, szarooki, ze starannie i krótko przystrzyżonymi, prawie białymi włosami. Nie były siwe, po prostu były tak jasne.
Usiadłam naprzeciw niego, w stroju roboczym. Czerwona spódniczka, dobrany pod kolor żakiet i bluzka tak czerwona, że musiałam nałożyć lekki makijaż, aby moja twarz nie wydawała się trupio blada. Żakiet był tak skrojony, aby maskował kaburę podramienną.
Larry siedział na krześle obok mnie, w granatowym garniturze, białej koszuli i krawacie w granatowe wzorki. Skóra na jego czole mieniła się wokół szwów wszystkimi kolorami tęczy jak solidny siniak. Krótkie rude włosy nie mogły tego ukryć. Wyglądał, jakby ktoś grzmotnął go w głowę kijem baseballowym.
– On mógł zginąć, Bert – powiedziałam.
– Nic mu nie groziło, dopóki ty się nie pojawiłaś. Wampiry chciały nie jego, lecz ciebie.
Miał rację i to wcale mi się nie spodobało.
– Próbował ożywić trzeciego nieboszczyka.
Małe, zimne oczy Berta rozbłysły lodowatym światłem.
– Potrafisz przywołać trzech w ciągu jednej nocy?
Larry miał na tyle przytomności umysłu, żeby udać zażenowanie.
– Prawie.
Bert zmarszczył brwi.
– Co to znaczy „prawie”?
– To znaczy, że go ożywił, ale nie zdołał nad nim zapanować. Gdyby mnie tam nie było, aby załagodzić sytuację, mielibyśmy teraz problem z szalejącym, zbuntowanym zombi.
Bert nachylił się do przodu, złączył dłonie na blacie biurka, a w jego małych oczkach pojawił się wyraz powagi.
– Czy to prawda, Larry?
– Obawiam się, że tak, panie Vaughn.
– Mogło być bardzo źle, Larry. To, co się stało, to poważna sprawa. Czy to rozumiesz?
– Poważna sprawa? – rzuciłam. – To byłaby katastrofa! Zombi mógł pożreć jednego z naszych klientów!
– Daj spokój, Anito, nie ma potrzeby straszyć chłopaka.
Wstałam.
– Mam na ten temat inne zdanie.
Bert łypnął na mnie spode łba.
– Gdybyś się nie spóźniła, nie podjąłby próby ożywienia tego zombi.
– Nie, Bert. Nie zwalisz całej winy na mnie. Wysłałeś go samego, pierwszej nocy. Posłałeś go na zlecenie samego!
– I całkiem nieźle sobie poradził – przyznał Bert.
Zdusiłam w sobie krzyk. To i tak nic by nie dało.
– Bert, to student college’u, ma dopiero dwadzieścia lat, jest u nas na stażu. Jeśli zginie podczas wykonywania zajęć, narobi nam nie lada kłopotów.
– Czy mogę coś powiedzieć? – spytał Larry.
– Nie – odburknęłam.
– Oczywiście – odparł Bert.
– Jestem już dorosły. Umiem o siebie zadbać.
Już miałam zaoponować, ale spojrzawszy w jego szczere niebieskie oczy, nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Miał dwadzieścia lat. Pamiętałam, kiedy i ja miałam tyle. Wtedy też wszystko wiedziałam. Dopiero w rok później uświadomiłam sobie, iż tak naprawdę wiem, że nic nie wiem. Może zdołam się jeszcze czegoś nauczyć przed trzydziestką, ale nie zamierzałam czekać na to z zapartym tchem.
– Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś dla mnie pracować? – zapytał Bert.
– Co?
– Ile miałaś lat?
– Dwadzieścia jeden. Właśnie skończyłam college.
– Kiedy skończysz dwadzieścia jeden, Larry? – spytał Bert.
– W marcu.
– Widzisz, Anito, jest tylko o kilka miesięcy młodszy. Jest w tym samym wieku, co byłaś ty.
– To było co innego.
– Jak to? – spytał Bert.
Nie potrafiłam określić tego słowami. Larry miał jeszcze dziadków. Nigdy dotąd nie zetknął się z prawdziwą śmiercią i przemocą. Ja owszem. On był niewinny. Ja swoją niewinność utraciłam wiele lat temu. Jak miałam to wytłumaczyć Bertowi, nie raniąc uczuć Larry’ego? Żaden dwudziestolatek nie pogodzi się z myślą, że jakaś kobieta wie o życiu więcej od niego. Pewne z gruntu fałszywe wzorce kulturowe są nie do zdarcia.
– Ja pierwszej nocy nie byłam sama. Towarzyszył mi Manny.
– Miał pójść z tobą, ale przeszkodziły w tym inne twoje obowiązki. No, sama wiesz, współpraca z policją i takie tam.
– Nie obwiniaj mnie, Bert. To nic w porządku i wiesz tym równie dobrze jak ja.
Wzruszył ramionami.
– Gdybyś robiła, co do ciebie należy, nie byłby zdany wyłącznie na siebie.
– Miały miejsce dwa morderstwa. Co miałam zrobić? Powiedzieć: „Wybaczcie, chłopcy, ale muszę zaopiekować się nowym animatorem. Przykro mi, nie mogę wam pomóc przy tych zabójstwach”.
– Nie potrzebuję opiekunki – rzucił Larry.
Zignorowaliśmy go oboje.
– Masz pełny etat w mojej firmie.
– Już to przerabialiśmy.
– Zbyt wiele razy – przyznał.
– Jesteś moim szefem. Zrób to, co według ciebie najodpowiedniejsze.
– Nie kuś mnie.
– Hej, co jest, przestańcie – wtrącił Larry. – Mam wrażenie, że stanowię tylko dogodny pretekst dla waszej kolejnej kłótni. Nie dajcie się ponieść nerwom, dobra?
Oboje spiorunowaliśmy go wzrokiem. Nie ugiął się. Wytrzymał nasze spojrzenia. Punkt dla niego.
– Jeśli twoim zdaniem źle wypełniam swoje obowiązki, to mnie wylej, ale przestań wzbudzać we mnie poczucie winy. Mam dość drażnienia się z tobą.
Bert wstał powoli, niczym lewiatan wyłaniający się z głębiny.
– Anito… – Zadzwonił telefon. Wszyscy spojrzeliśmy na aparat. Bert podniósł słuchawkę. – Kto mówi? – Słuchał przez chwilę, po czym spojrzał na mnie. – Do ciebie. – Powiedział to niewiarygodnie ciepłym tonem. – Detektyw sierżant Storr, sprawa służbowa. – Bert uśmiechał się od ucha do ucha, ale wzrok miał zimny jak lód. Wciąż się uśmiechał, jego małe, szare oczka nieco złagodniały. To był zły znak.
– Cześć, Dolph, co jest?
– Jesteśmy w kancelarii prawnej, o której powiedziała nam twoja przyjaciółka, Veronica Sims. Miło, że najpierw zadzwoniła do ciebie, a nie do nas.
– Najpierw do mnie, ale zaraz potem do was. Czy to źle?
– Skądże.
– Czego się dowiedzieliście? – Nie ściszyłam głosu. Przy zachowaniu odpowiedniej dyskrecji, nawet jeśli rozmawiasz z kimś przy ludziach, osoby postronne nie są w stanie wyłowić niczego istotnego.
– Ta zabita kobieta to Reba Baker. Została zidentyfikowana na podstawie fotografii z kostnicy.
– Niezłe zakończenie tygodnia pracy – stwierdziłam.
Dolph zignorował moją uwagę.
– Obie ofiary miały w swych testamentach specjalną klauzulę. W razie śmierci wskutek ukąszenia przez wampira miały zostać zakołkowane, a następnie poddane kremacji.
– Wygląda mi to na wzorzec – wtrąciłam.
– Ale w jaki sposób wampiry mogły dowiedzieć się, że ci ludzie mieli w swoich testamentach specjalne klauzule?
– Czy to podchwytliwe pytanie, Dolph? Ktoś im powiedział.
– Wiem – mruknął. Wydawał się zniesmaczony. Coś mi umknęło.
– Czego ty właściwie chcesz, Dolph?
– Przesłuchałem wszystkich i każda z tych osób bez wyjątku przysięga, że mówi prawdę. Czy to możliwe, aby ktoś przekazał te informacje i o tym nie pamiętał?
– Chodzi ci o to, że jakiś wampir namącił temu komuś w głowie, aby zdrajca po fakcie nie był świadomy tego, co zrobił?
– Otóż to.
– Jasne – odparłam.
– Czy gdybyś tu przyjechała, mogłabyś rozpoznać osobę poddaną przez wampira hipnozie?
Spojrzałam na twarz mego szefa. Gdybym odpuściła sobie jeszcze jedną noc w najgorętszym sezonie, wylałby mnie jak amen w pacierzu. Bywały takie dni, kiedy ani trochę się tym nie przejmowałam. To nie był jeden z tych dni.
– Szukaj oznak utraty pamięci, luk trwających przez kilka godzin lub nawet parę nocy.
– Coś jeszcze?
– Jeżeli ktoś przekazuje informacje wampirom, może tego nie pamiętać, ale dobry hipnotyzer powinien dać sobie radę z przełamaniem mentalnych blokad.
– Mecenas warczy nam tu o prawach i nakazach. Mamy jedynie nakaz na wgląd do akt, nie do umysłów tamtejszych pracowników.
– Zapytaj go, czy chce być odpowiedzialny za śmierć kolejnej ofiary wampirów, i przy okazji jednego spośród swoich klientów.
– Nie jego, lecz ją, mecenas to kobieta – poprawił mnie.
Poczułam się jak szowinistka.
– Spytaj ją, czy ma ochotę tłumaczyć rodzinie swego klienta, dlaczego utrudnia wam prowadzenie śledztwa.
– Klienci nie dowiedzą się o tym, chyba że sami ich powiadomimy – mruknął Dolph.
– Fakt.
– Ale to przecież szantaż, panno Blake.
– Co racja, to racja.
– W poprzednim życiu musiałaś chyba być gliną – dodał. – Jesteś zbyt podstępna, abyś mogła być kimś innym.
– Dzięki za uznanie.
– Polecisz nam jakiegoś hipnotyzera?
– Alvina Thormunda. Zaczekaj chwilę, podam ci jego numer.
Wyjęłam wizytownik. Trzymałam w nim tylko naprawdę ważne wizytówki osób, z pomocy których mogłam potrzebować nagle skorzystać. Alvin pomagał nam już kilkakrotnie w przypadkach cierpiących na amnezję ofiar ataków wampirów. Podałam Dolphowi numer.
– Dzięki, Anito.
– Daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz. Może będę mogła zidentyfikować wampira, który jest w to zamieszany.
– Chcesz być obecna przy seansie hipnotycznym?
Spojrzałam na Berta. Wciąż wydawał się rozluźniony i zadowolony. Taki był najgroźniejszy.
– Raczej nie. Nagraj całą sesję. Jeśli to będzie konieczne, później przesłucham taśmę.
– Później może oznaczać kolejnego trupa – mruknął Dolph. – Szef znów zalazł ci za skórę?
– Taa – odparłam.
– Mam z nim pogadać? – spytał Dolph.
– Raczej nie.
– Robi ci problemy?
– Jak zwykle.
– W porządku. Zadzwonię do tego Thormunda i nagram całą sesję. Powiadomię cię, jeżeli tylko czegoś się dowiemy.
– Daj mi sygnał na pager.
– Nie ma sprawy. – Odłożył słuchawkę. Nawet się nie pożegnał. Jak zwykle.
Oddałam słuchawkę Bertowi. Odłożył ją, wciąż patrząc na mnie tymi ciepłymi, przyjaznymi oczami.
– Dziś w nocy także musisz współpracować z policją?
– Nie.
– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Odpuść sobie ten sarkastyczny ton, Bert. – Odwróciłam się do Larry’ego. – Jesteś gotowy, młody? Możemy iść?
– Ile masz lat? – zapytał.
Bert uśmiechnął się.
– Czy to ważne? – spytałam.
– Po prostu odpowiedz, dobra?
Wzruszyłam ramionami.
– Dwadzieścia cztery.
– Jesteś starsza ode mnie tylko o cztery lata. Nie mów do mnie „młody”.
Uśmiechnęłam się.
– W porządku, ale lepiej już chodźmy. Mamy do ożywienia paru truposzy. Trzeba zarobić trochę grosza.
Spojrzałam na Berta. Rozparł się w fotelu, splatając dłonie o krótkich, grubych palcach na brzuchu. Uśmiechał się. Miałam ochotę pięścią zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy. Pohamowałam się jednak. I niech ktoś teraz powie, że nie panuję nad swymi emocjami.