28

Dopiłam kawę i ubrałam się, gdy znów zadzwonił telefon. Są takie dni…

– Słucham.

– Pani Blake? – W głosie brzmiała spora niepewność.

– Przy telefonie.

– Mówi Karl Inger.

– Przepraszam za tak oschłe powitanie. Co słychać, panie Inger?

– Mówiła pani, że możemy porozmawiać, jeśli obmyślimy lepszy plan. I oto jest – oznajmił.

– Plan zabicia Mistrza Miasta?

– Tak.

Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze, tak żeby nie było tego słychać przez telefon.

– Panie Inger…

– Proszę mnie wysłuchać. Zeszłej nocy uratowaliśmy pani życie. To z pewnością musi być coś warte.

Zapędził mnie w kozi róg.

– Co to za plan?

– Wolałbym przedstawić go pani osobiście.

– Będę w biurze dopiero za kilka godzin.

– Czy mógłbym odwiedzić panią w domu?

– Nie – odparłam stanowczo. Odruchowo.

– Nie przyjmuje pani klientów w domu?

– Staram się tego unikać.

– Jest pani podejrzliwa.

– Z natury.

– Może spotkalibyśmy się gdzieś indziej? Chciałbym kogoś pani przedstawić.

– Kogo i dlaczego?

– Jego imię nic pani nie powie.

– Proszę spróbować.

– Pan Oliver.

– To imię czy nazwisko?

– Nie wiem.

– W porządku. Czemu miałabym go poznać?

– Bo opracował przemyślny plan zgładzenia Mistrza Miasta.

– Co?

– Nie, chyba jednak będzie lepiej, jeśli pan Oliver przedstawi go pani osobiście. Ma większy dar przekonywania niż ja.

– Dobrze panu idzie – pochwaliłam.

– A więc spotka się pani ze mną?

– Oczywiście, dlaczego nie?

– To cudownie. Czy wie pani, gdzie leży Arnold?

– Tak.

– Pod Arnold, przy Tesson Ferry Road znajduje się sztuczne jezioro, w którym za opłatą można łowić ryby. Wie pani, gdzie to jest?

Miałam wrażenie, że mijałam je, jadąc na miejsce dwóch zbrodni. Wszystkie drogi prowadzą do Arnold.

– Znajdę.

– Jak szybko moglibyśmy się tam spotkać? – zapytał.

– Za godzinę.

– Doskonale, będę czekał.

– Czy wspomniany pan Oliver także przyjedzie nad jezioro?

– Nie, zawiozę panią do niego. Pojedziemy stamtąd.

– Po co ta cała tajemniczość?

– To nie tajemniczość – odparł z lekkim zażenowaniem. – Po prostu nie najlepiej wychodzi mi objaśnianie tras. Będzie łatwiej, jeżeli osobiście zawiozę panią na miejsce.

– Wolałabym pojechać tum swoim autem. Najwyżej pojadę za panem.

– Ależ, panno Blake, mam nieodparte wrażenie, że mi pani nie ufa.

– Proszę nie brać tego do siebie, panie Inger, ale z natury bywam nieufna. I jak dotąd dobrze na tym wychodzę.

– Nie ufa pani nawet swoim wybawcom?

– Nawet im.

Zmienił temat i chyba dobrze, że się tak stało.

– Wobec tego do zobaczenia za godzinę nad jeziorem.

– Oczywiście.

– Dziękuję, że zgodziła się pani przyjechać, panno Blake.

– Mam wobec pana dług. Dał mi pan do zrozumienia, że nie powinnam o nim zapominać.

– Wyczuwam w pani głosie rezerwę. I złość. Naprawdę nie chciałem pani urazić.

Westchnęłam.

– Nie czuję się urażona, panie Inger. Tyle tylko, że nie lubię mieć długów u kogokolwiek.

– Dzisiejsze odwiedziny u pana Olivera sprawią, że będziemy kwita, panno Blake.

– Trzymam pana za słowo, panie Inger.

– Do zobaczenia za godzinę – powtórzył.

– Przyjadę – zapewniłam.

Przerwaliśmy połączenie. Cholera. Zapomniałam, że nic dziś jeszcze nie jadłam. Gdybym wcześniej sobie o tym przypomniała, umówiłabym się z nim za dwie godziny. Teraz będę musiała zjeść coś po drodze. Nie znoszę jeść w samochodzie. Ale cóż znaczy tak drobny kłopot, gdy ma się coś zrobić dla przyjaciół? Albo kogoś, kto właśnie ocalił ci życie? Dlaczego tak się przejmowałam długiem, jaki miałam wobec Ingera? Pewnie dlatego, że ten facet był prawicowym fanatykiem. Zelotą. Nie mam zwyczaju zadawać się z takimi oszołomami. I nie robię z nimi interesów. A już na pewno nie cierpię mieć wobec nich żadnych długów. Nie mówiąc o tym, że miałabym zawdzięczać któremuś z nich życie.

No cóż, klamka zapadła, spotkam się z nim i będziemy kwita. Przecież sam tak powiedział. Czemu więc w to nie wierzyłam?

Загрузка...