ROZDZIAŁ PIERWSZY

Emelina Stratton nie mogła się pozbyć uczucia, że ktoś ją obserwuje.

Z ręką na klamce pustego domu na plaży zatrzymała się i nerwowo zatoczyła krąg latarką. Światło z trudem przebiło się przez gęstnącą mgłę. Widoczność nie przekraczała trzech metrów i stale malała. Plaża pełna była ruchomych cieni. Emelina nie zauważyła niczego podejrzanego. Pomyślała, że to na pewno tylko jej nadpobudliwa wyobraźnia, która nawet w zwykłych warunkach była wystarczająco bujna, a w tych okolicznościach miała szerokie pole do popisu.

Wzięła się w garść, przerzuciła przez ramię długi, ciężki warkocz kasztanowych włosów i spróbowała przekręcić klamkę. Zamknięte. Jasne, że tak. Trudno było się spodziewać, że Leighton okaże się tak lekkomyślny, by zostawić drzwi otwarte. Jeszcze kilka razy poruszyła klamką, aż wreszcie poddała się. Pozostały tylko okna. Może zbić szybę i modlić się, by Leighton uznał to za wyczyn jakichś młodocianych chuliganów. Czy wystarczy jej odwagi?

Schodząc po schodach znów poczuła, że ktoś ją obserwuje. Jeszcze raz rozejrzała się niepewnie po ciemnej, mglistej plaży. O kilka metrów dalej niewielka fala uderzała o skaliste wybrzeże Oregonu. Poza cichym odgłosem oceanu Emelina nie słyszała niczego, ale podświadomość coraz wyraźniej ostrzegała ją przed czającym się w pobliżu niebezpieczeństwem.

Zadrżała i potarła ramiona dłońmi. O północy na wybrzeżu było zimno. Obcisły, czarny sweter, który miała na sobie, zupełnie jej nie chronił przed dotkliwym chłodem. Szkoda. Nałożyła go, bo z wyglądu doskonale się nadawał na komandoską misję.

Po raz tysięczny powtórzyła sobie, że o tej porze na pewno nikogo nie ma na plaży. Nawet gdyby w spokojnej wiosce na wybrzeżu znaleźli się jacyś amatorzy spacerów o północy, to gęstniejąca z minuty na minutę mgła powinna ich skutecznie odstraszyć. Za domem Leightona znajdowało się jeszcze kilka innych, ale o tej porze roku wszystkie świeciły pustkami. Kilka domów stało także na urwisku nad plażą. Te były zamieszkane. Emelina sama zajmowała jeden z nich, ale, o ile wiedziała, wszyscy inni mieszkańcy już spali. Ludzie z wioski wyznawali zasadę, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

Podeszła do okna i nacisnęła ramę. Okno nawet nie drgnęło. Z okrzykiem zniechęcenia cofnęła się o krok i rozejrzała za odpowiednim kamieniem. Naraz znieruchomiała. Z mgły za jej plecami wyłoniły się dwie postacie.

– O mój Boże! – szepnęła z przestrachem, wciągając gwałtownie oddech, i instynktownie spojrzała najpierw na dobermana. Smukły, czarno-brązowy pies nawet nie drgnął; spokojnie warował z czujnie postawionymi uszami. Ciemne spojrzenie nie odrywało się od niej ani na chwilę.

Powoli i z niechęcią Emelina przeniosła wzrok na ciemnowłosego mężczyznę, który stał obok psa, i niespodziewanie uderzyło ją podobieństwo tych dwóch postaci. Po raz pierwszy widziała ich z tak bliska. Emanowali pełną wdzięku siłą.

– Dobry wieczór. – Na dźwięk cichego, gardłowego głosu mężczyzny Emelina poczuła się jak bohaterka filmu o Drakuli, która właśnie zostaje przedstawiona samemu księciu. – Jeśli szukasz miejsca na nocleg, mogę ci zaoferować o wiele lepsze warunki od tych, które znajdziesz w tym pustym domu.

A tak, na pewno, pomyślała Emelina. Myśl o ucieczce natychmiast odrzuciła, zdrowy rozsądek mówił jej, że żaden człowiek nie potrafi biec szybciej od dobermana.

– Nie. – Emelina przygryzła wyschniętą dolną wargę, wepchnęła dłoń w kieszeń czarnych dżinsów, by nie było widać jej drżenia, i spróbowała jeszcze raz.

– Nie, nie szukałam miejsca na nocleg. – Czyżby wziął ją za autostopowiczkę? -Ja… wyszłam tylko na spacer.

– Na spacer. – Mężczyzna podszedł o krok bliżej, ignorując błysk latarki. Doberman szedł za nim. – To dosyć dziwna pora na spacery, prawda? – zapytał uprzejmie.

W świetle latarki Emelina niewyraźnie dostrzegała rysy jego twarzy. Spojrzenie miał zupełnie nieprzeniknione.

– Zdaje się, że pan robi to samo – odparowała.

– Ach, tak – zgodził się z lekkim, uprzejmym skinieniem głowy. Krótki błysk białych zębów był oznaką rozbawionego uśmieszku. – Ale ja mam powód, dla którego znalazłem się na plaży o północy.

– Naprawdę? – spytała nieco drżącym głosem. Czyżby niechcący przerwała jakieś niebezpieczne spotkanie?

– Mhm. Szedłem za tobą.

– Co takiego? – Na chwilę strach Emeliny został przytłumiony przez wściekłość. – Szedł pan za mną! Nie miał pan prawa tego robić! Za mną! Po co?

– No cóż, w tej wiosce nie ma zbyt wiele do roboty, jak być może zauważyłaś – wyjaśnił przepraszająco.

– Zaciekawiłaś mnie.

– Boże drogi! Nie błąkam się po tym odludziu tylko po to, żeby dostarczyć panu rozrywki!

– Zdaję sobie z tego sprawę. Doprowadza nas to do interesującej kwestii: co tu robisz? Może wrócisz ze mną i z Kserksesem do domu i porozmawiamy o tym nad szklaneczką brandy. Nie sądzisz, że robi się nieco chłodno?

Na dźwięk swojego imienia pies przypadł do nóg pana i spojrzał na niego wyczekująco. Emelina popatrzyła na obydwu i znów przebiegła jej przez głowę myśl o ucieczce.

– Nie – odparła. -To niemożliwe. Nie mam ochoty iść do pana, panie Colter!

Na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.

– Widzę, że znasz moje nazwisko. To daje ci pewną przewagę. Ja nie wiem, jak ty się nazywasz.

– To dobrze – odparła Emelina bez zastanowienia. Wyglądał na nieco rozczarowanego.

– Nie daj się prosić, królowo nocy. Przed snem muszę usłyszeć kilka wyjaśnień.

Podszedł o krok bliżej. Emelina poczuła, że nerwy ją zawodzą. W ślepej panice odwróciła się i pobiegła plażą prosto przed siebie. Nie był to najrozsądniejszy pomysł. Wybrzeże było kamieniste i nierówne. We mgle nie widziała nawet na metr. Biegła na oślep, jakby ścigał ją sam Drakula ze swym ulubionym wilkołakiem. Nie widziała przed sobą innej możliwości. Wiedziała, co ludzie w miasteczku mówili o Julianie Colterze i wspomnienie tych wygłaszanych przyciszonym tonem domysłów wystarczyło, by ją zmusić do ucieczki.

Wilkołak dogonił ją pierwszy. Doberman po prostu wyłonił się z mgły tuż przy jej boku. W blasku księżyca biegł swobodnie, z otwartym, jakby roześmianym pyskiem. Emelina odwróciła się i wyciągnęła ręce przed siebie, przygotowując się na odparcie ataku.

Pies jednak nie zaatakował. Także się zatrzymał, przysiadł na tylnych łapach. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że dla niego była to po prostu zabawa. Nie kazano mu atakować. Patrzyła jeszcze na zwierzę, gdy z mgły wynurzył się jego właściciel. Jeśli nawet biegł, nie było tego po nim widać. Żaden z nich nie był zmęczony, Emelina zaś gwałtownie łapała oddech.

– Jeśli częściej będziesz go zabierać na takie przebie-żki, zaskarbisz sobie jego przyjaźń na całe życie – uśmiechnął się Colter, wskazując na psa. – Uwielbia dobre wyścigi. – Potem, zanim zdążyła się na to przygotować, wyciągnął rękę i ujął ją za ramię. – Ale to nie jest najlepsza noc na bieganie, prawda? Wracajmy do domu. Chodź, Kserkses.

Emelina szła obok Coltera równie posłusznie jak jego pies, choć może nie tak chętnie. Nie miała jednak wielkiego wyboru. Mocne palce ściskały jej ramię. Nie było to bolesne, ale wyczuwała w tym uścisku żelazną wolę. Desperacko próbowała zapanować nad własnymi myślami. Wiedziała, że musi opowiedzieć jakąś przekonującą historyjkę, bo w przeciwnym wypadku sama wykopie sobie grób. Grób! Co za okropny obraz. Przeklęta wyobraźnia, pomyślała.

– Czy masz jakieś nazwisko, królowo nocy?

– Emelina. Emelina Stratton – odrzekła pochmurnie, maskując strach.

– Emelina. Podoba mi się to imię. Będę cię nazywał Emmy. Nie musisz się mnie bać, Emmy – dodał niespodziewanie.

– Nie boję się pana. W każdym razie nie bardziej niż każdego innego mężczyzny, który by mnie zaczepił na plaży o północy! – wybuchnęła.

Skinął głową ze zrozumieniem i poprowadził ją ścieżką wspinającą się na urwisko nad plażą.

– Chciałbym tylko usłyszeć kilka wyjaśnień, Emmy. -Dlaczego? Co pana obchodzi, co robię o północy?

– Mówiłem ci już, że mnie zainteresowałaś. Przyjechałaś tydzień temu, zupełnie sama, i wynajęłaś dom o jedną przecznicę od mojego. Jest środek zimy. W tej części kraju nie jest to raczej sezon turystyczny. Przez całe dnie obserwujesz ten pusty dom na plaży, a potem pewnej nocy widzę, że schodzisz ulicą w stronę ścieżki i zastaję cię przy tym domu w chwili, gdy masz się zamiar do niego włamać. Pytam sam siebie, co można ukraść z takiej ruiny i dlaczego kobieta taka jak ty miałaby tu przyjeżdżać w środku zimy i dokonywać takich wyczynów, i nie potrafię wymyślić żadnej odpowiedzi. Dlatego obydwaj z Kserksesem postanowiliśmy pójść dzisiaj za tobą i zapytać. Proste, prawda?

– Za proste. Panie Colter, zapewniam pana, że to nie pańska sprawa. To nie ma z panem absolutnie nic wspólnego. – Emelina przypomniała sobie rzeczy, jakie słyszała o tym człowieku, i wzdrygnęła się.

– Mafia – oświadczyła tego ranka kelnerka w kawiarni, gdzie Emelina piła poranną kawę, klientowi siedzącemu przy sąsiednim stoliku. -Prawdopodobnie na wschodzie zrobiło się za gorąco i ukrywa się tutaj, aż będzie mógł bezpiecznie wrócić.

Emelina wiedziała, że kelnerka nie była odosobniona w swoich wnioskach.

– Człowiek syndykatu – oznajmił sprzedawca w sklepie spożywczym, gdy osoba stojąca w kolejce przed Emelina wymieniła nazwisko Coltera.

Julian Colter stanowił przedmiot wielu dociekań wśród mieszkańców wioski. Nie szukał towarzystwa, w rozmowach z urzędnikiem czy sprzedawcą zachowywał dystans i wszędzie chodził ze swoim psem. Wszyscy wiedzieli, że dobermany to okrutne bestie, tresowane do ataku. W oczach mieszkańców wioski pies tej rasy był odpowiednim towarzyszem dla takiego człowieka.

Emelina zaryzykowała ukradkowe spojrzenie na mężczyznę, który szedł obok niej. To była prawda. Istniały pewne podobieństwa między psem a jego panem. Tego wieczoru po raz pierwszy zobaczyła Juliana Coltera z bliska i teraz już rozumiała, skąd się wzięło wrażenie mieszkańców wioski.

Z orlego nosa i agresywnej szczęki emanowała siła. W wilgotnym powietrzu kruczoczarne włosy wyglądały na jeszcze ciemniejsze. Skronie miał posrebrzone i widać było, że gdy przekroczy czterdziestkę, ta siwizna zacznie się szybko rozszerzać.

Emelina pomyślała bezlitośnie, że nie zostało mujuż dużo czasu do tej chwili. Gdyby miała określić jego wiek, powiedziałaby, że może mieć trzydzieści osiem lub trzydzieści dziewięć lat, ale jeśli chodzi o doświadczenie życiowe, Julian Colter prawdopodobnie jest o wiele starszy. Ponuro wyrzeźbione linie w kącikach ust i odległy, cyniczny wyraz ciemnych oczu świadczyły o tym, że Colter zapłacił wysoką cenę za swe doświadczenie.

Ciało miał smukłe i silne. Ciężka skórzana kurtka nie wpływała na lekkość jego ruchów, przywodzących na myśl naturalny wdzięk ruchów psa. Emelina nerwowo przygryzła dolną wargę. Czy pod skórzaną kurtką miał broń? Co powinna teraz zrobić? Musi go jakoś przekonać, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, sądziła bowiem, że prawdopodobnie właśnie dlatego śledził ją dzisiejszego wieczoru. To naturalne, że ukrywający się pod przybranym nazwiskiem szef mafii jest podejrzliwy wobec innej obcej osoby w wiosce.

Kserkses wbiegł na urwisko i czekał na nich. Gdy się z nim zrównali, odwrócił się i pobiegł do najbliższego domu. Julian w milczeniu wyjął klucz i włożył go w zamek.

– Prawdopodobnie nie ma potrzeby zamykać drzwi w tej okolicy, ale niektóre nawyki trudno jest przełamać, prawda? – zapytał przeciągle, otwierając drzwi przed swym niechętnym gościem. – Tym bardziej że jakieś obce osoby kręcą się tu po nocy…

Kserkses delikatnie dotknął nosem dłoni Emeliny, jakby zapraszając ją do środka. Wzdrygnęła się nerwowo.

– Wszystko w porządku. Wydaje mi się, że Kserkses cię lubi – powiedział Julian, przeprowadzając ją przez próg.

– Skąd wiesz? – zapytała niechętnie.

– Bo jeszcze nie skoczył ci do gardła, prawda? – Julian zapalił światło. Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.

– Twoje poczucie humoru pozostawia nieco do życzenia – powiedziała Emelina i odruchowo skierowała się w stronę kominka, na którym jeszcze żarzyły się pozostałości ognia. Dom był typowy dla tej okolicy, wyglądał tak samo jak inne zniszczone wiatrem i deszczem budynki rozrzucone po wzgórzach. Na podłodze leżały przetarte dywaniki, meble były stare i odrapane, ale mimo to było tu zaskakująco przyjemnie.

– Naleję ci brandy. Jest bardzo zimno na dworze, a ty masz na sobie tylko ten cienki sweter.

Emelina nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru wyjaśniać, że chodziło jej o swobodę ruchów na wypadek, gdyby trzeba było uciekać lub się schować. Julian nalewał brandy w małej kuchni. Emelina czuła na sobie jego taksujące spojrzenie i wiedziała, co on widzi.

Długi kasztanowy warkocz spadał jej na plecy. Ściągnięte z czoła gęste włosy odkrywały przeciętne rysy twarzy. W każdym razie Emelina zawsze uważała je za przeciętne. W jej twarzy dominowały duże, lekko skośne oczy, które nie były ani niebieskie, ani zielone. Pod nimi znajdował się prosty nos i miękko zarysowane usta. Miała trzydzieści jeden lat.

Żaden z rysów jej twarzy, potraktowany osobno, nie miał w sobie niczego szczególnego, ale razem tworzyły wyrazistą, bardzo indywidualną całość, która odzwierciedlała jej osobowość. Patrząc na Emelinę, nie można było wątpić, że pod tą twarzą kryje się inteligencja, wyobraźnia, ciekawość świata i spostrzegawczość. Była to twarz, na której łatwo odbijały się śmiech, zdumienie i wszelkie inne uczucia. Ci, którzy znali ją dobrze, byli przekonani, że w chwilach dużego napięcia emocjonalnego jej oczy zmieniają kolor.

Patrząc w lustro Emelina widziała, że wygląda zdrowo. Ten zdrowy wygląd podkreślały jeszcze wydatne zaokrąglenia jej kobiecej sylwetki. Emelina często dochodziła do wniosku, że wolałaby, by tych zaokrągleń było nieco mniej. Czarne dżinsy ściśle przylegały do okrągłych bioder, a obcisły sweter podkreślał pełne piersi. Przez chwilę pożałowała, że nie nałożyła biostonosza, ale wychodząc z domu, nie spodziewała się, że kogoś spotka.

– Lepiej się czujesz? – zapytał Julian uprzejmie, podając jej szklankę. Kserkses rozciągnął się wygodnie na dywaniku przed kominkiem.

– Tak, dziękuję. – Emelina niechętnie upiła łyk brandy zastanawiając się, jak się prowadzi towarzyską konwersację z szefem mafii.

– Usiądź, Emmy – powiedział takim tonem, jakby chciał wypróbować brzmienie jej imienia, i wskazał wygodne, wyściełane krzesło stojące za jej plecami. Usiadł naprzeciwko i oparł nogi na pufie.

– A teraz powiedz mi spokojnie, dlaczego tak cię interesuje ten stary dom.

– To nie ma nic wspólnego z panem – zapewniła gorliwie i pomyślała z ulgą, że w każdym razie nie zauważyła żadnej broni, gdy zdjął kurtkę. – Nie mogłam zasnąć i po prostu postanowiłam się przejść.

– O północy? – zapytał z łagodnym sceptycyzmem.

– Lubię spacerować po plaży o północy!

– Tylko w cienkim swetrze i dżinsach?

– Panie Colter, nie rozumiem, diaczego tak pana interesują moje nocne zwyczaje – odparła z rozpaczą.

– Daję panu słowo, że nie mają absolutnie nic wspólnego z panem!

– Może moglibyśmy to zmienić – podsunął swobodnie.

– Przepraszam, co takiego? – Emelina spojrzała na niego ze zdumieniem.

– To była subtelna próba uwodzenia, Emmy -wyjaśnił krótko ze śmiechem. -Może nawet zbyt subtelna, bo zdaje się, że zupełnie do ciebie nie dotarła. Dziwi mnie to niezmiernie. Wyglądasz na dosyć inteligentną kobietę i z pewnością nie jesteś aż tak młoda, by nie pojąć aluzji, mniej czy bardziej subtelnej.

Emelina uświadomiła sobie wreszcie znaczenie jego słów i z rozpaczą poczuła, że się rumieni.

– Może mi pan wierzyć, panie Colter, nie mam najmniejszego zamiaru łączyć swoich nocnych zwyczajów z pańskimi! Sądziłam, że rozmawiamy o czymś o wiele poważniejszym niż… niż to, co pan sugeruje.

– Wstała nie zwracając uwagi na Kserksesa, który podniósł głowę i patrzył na nią czujnie. – Jeśli zadał pan sobie trud śledzenia i zaciągnięcia mnie tutaj tylko po to, by zaproponować wspólne spędzenie nocy, to stracił pan czas swój i swojego psa! Nie jestem tym w najmniejszym stopniu zainteresowana!

– Dlatego, że masz tu coś do zrobienia? -Właśnie tak. Dobranoc, panie Colter. Sama pójdę do domu. – Podniosła się, ale Kserkses był szybszy. Usiadł przed drzwiami i spojrzał na nią z nadzieją. To wystarczyło, by Emelina zatrzymała się w pół kroku. Nie ufała dobermanowi ani odrobinę bardziej niż jego panu. Spojrzenie psa wyrażało prawdopodobnie nadzieję, że znajdzie jakiś powód, by dobrać jej się do gardła. Odwróciła się powoli i ponuro spojrzała na Juliana, który nawet nie drgnął, wygodnie rozparty na krześle.

Na chwilę w pokoju zapadła ciężka cisza. Żadne z nich trojga się nie poruszyło. Julian najwyraźniej nie miał zamiaru przywołać psa do siebie. Siedział spokojnie i popijał brandy, nie spuszczając z niej wzroku. Kserkses czekał za jej plecami.

Emelina bezradnie wróciła na swoje krzesło i podniosła szklankę z alkoholem. Zaczynało do niej docierać, że nie wyjdzie stąd, dopóki Julian Colter nie usłyszy odpowiedzi na swoje pytania. Przyszło jej do głowy, że jeśli istnieje cokolwiek bardziej niebezpiecznego niż szef mafii, to jest to znudzony szef mafii na wakacjach. W końcu Julian zapytał uprzejmie:

– Jeszcze odrobinę brandy?

– Nie, dziękuję. – Emelina sztywno siedziała na swoim krześle. Miała sobie za złe to uczucie lęku i nie wiedziała, co ma robić dalej. Chyba że po prostu powie mu prawdę?

– Panie Colter, to jest bardzo skomplikowana sprawa, która nie ma z panem nic wspólnego.

– Julian – poprawił ją łagodnie.

– Julian. – Zmarszczyła czoło. – Jeśli ci powiem, dlaczego byłam na plaży dziś wieczorem, czy przywołasz do siebie psa?

Kserkses wyczuł chyba, że jest przedmiotem rozmowy, bo podszedł do niej i położył łeb na jej kolanach. Emelina wzdrygnęła się lekko.

– Wydaje mi się, że mój pies nie chce, żeby go przywoływać – zauważył Julian z satysfakqą. – Lubi cię.

– Może mógłbyś mu wyjaśnić, że jestem miłośniczką kotów – odrzekła sucho i z wahaniem położyła rękę na karku zwierzęcia. Kserkses zastrzygł uszami.

– Kserkses nie obawia się konkurencji. Wie, że potrafi zdobyć to, czego chce.

Emelina miała ostre spojrzenie.

– Czy dajesz mi do zrozumienia, że ty i Kserkses macie podobną filozofię życiową? – zapytała zdumiona własną odwagą.

– To dotyczyło tylko mojego psa, Emmy. Nie przydawaj tym słowom zbyt wielkiego znaczenia.

Emelina westchnęła i odruchowo drapiąc Kserksesa za uszami, skupiła się na zasadniczym problemie.

– Julianie, ten dom na plaży należy do kogoś, kogo znam.

– Mów dalej.

– Ten ktoś to nie jest szczególnie miły typ. – Uświadomiła sobie, że Julianowi prawdopodobnie nie są obce osoby w rodzaju Erica Leightona. – Właściciel tego domu szantażuje mojego brata.

– Szantażuje twojego brata!

Zdumienie Juliana wyglądało na szczere, co nieco zdziwiło Emelinę. Szantaż i jemu podobne przedsięwzięcia musiały być przecież dla niego chlebem powszednim.

– Nie wiem, co spodziewałem się usłyszeć, ale na pewno nie to. Proszę cię, Emmy, mów dalej.

– Niewiele więcej mogę ci powiedzieć – wzruszyła ramionami. – To właściwie wszystko. Przyjechałam tu, by sprawdzić, czy uda mi się odkryć coś, co pozwoliłoby mojemu bratu pozbyć się Leightona.

– Leighton to właściciel domu na plaży?

– Właśnie. Teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu…

– Uspokój się, Emmy – powiedział Julian łagodnie.

– Nigdzie jeszcze nie pójdziesz. Rozumiesz chyba, że ledwie uchyliłaś rąbka tajemnicy.

– Ale to nie ma nic wspólnego z tobą! – upierała się.

– Chyba że… że… – Urwała i wpatrzyła się w niego z przerażeniem.

– Chyba że ja mam coś wspólnego z Leightonem? Czy tego się obawiasz?

Przełknęła ślinę.

– Leighton zawsze był samotnikiem – wyjaśniła z westchnieniem. – Nie wyobrażam sobie, by mógł pracować dla ciebie lub dla kogokolwiek innego. Może mieć wspólnika, ale nie widzę ciebie w tej roli. Julian uniósł jedną brew.

– Zapewniam cię, że nie pracuje dla mnie. Emelina opadła na krzesło z westchnieniem ulgi. -No cóż, to już naprawdę wszystko. Mam nadzieję, że znajdę w tym domu coś, co mogłoby okazać się przydatne. Coś, czego mój brat mógłby użyć. Julian patrzył na nią z zastanowieniem.

– Dlaczego twój brat nie zajmie się tym sam?

– Nie chcemy, żeby Leighton nabrał jakichś podejrzeń. Mój brat mieszka w Seattle. Pracuje w dużej korporacji. Gdyby zniknął na kilka tygodni, żeby tu przyjechać i obserwować dom, na pewno ktoś by to zauważył i wtedy Leighton także mógłby się o tym dowiedzieć.

– A ty możesz sobie pozwolić na kilkutygodniowe zniknięcie? – zapytał Julian przeciągle. – Nikt z twojego otoczenia nie zastanawia się, gdzie się, do diabła, podziewasz?

– Pisarze potrzebują trochę samotności – odrzekła Emelina z godnością.

– Jesteś pisarką?


– Zgadza się – odparła szorstko. Przez chwilę milczał, po czym zapytał z wahaniem:

– Czy jest możliwe, żebym czytał coś, co napisałaś?

– Wątpię.

– A co wydałaś? – nie ustępował.

– Prawdę mówiąc, niczego jeszcze nie wydałam – wyznała odrobinę spłoszona. – Ale próbuję. Mam właśnie dwa maszynopisy u wydawcy. Usiłuję stworzyć coś z pogranicza romansu i fantastyki.

– Czy istnieje, hm, duży rynek na takie rzeczy?

– zapytał Julian ostrożnie.

– Nie – przyznała Emelina ponuro.

– Rozumiem.

W tym jednym słowie kryła się głębia znaczeń i Emelina z wściekłością zacisnęła usta. Wielokrotnie już słyszała te same słowa wypowiadane takim właśnie tonem. Na nie publikowanego pisarza patrzono zwykle ze współczuciem i pobłażliwym lekceważeniem. Po raz tysięczny przysięgła sobie, że któregoś dnia to się musi zmienić.

– Czy jeszcze czegoś chciałbyś się dowiedzieć, Julianie? – zapytała przesłodzonym tonem.

– Tak, prawdę mówiąc, ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz – uśmiechnął się. – Czyj to był pomysł?


– Jaki pomysł?

– Żeby tu przyjechać i obserwować ten dom.

– Mój. Dlaczego pytasz? – wymamrotała. Drapieżny uśmiech rozszerzył się, a w ciemnych oczach Juliana zamigotało szczere rozbawienie.

– Tak się tylko zastanawiałem.

– Wydaje mi się, że nie bierzesz tego wszystkiego zbyt poważnie, ale wcale mi to nie przeszkadza – odrzekła Emelina z godnością. – Czy mogę już iść do domu?

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym ci zadać jeszcze kilka pytań.

Emelina z rozdrażnieniem zamknęła oczy. Pod uprzejmym tonem Juliana krył się wyraźny rozkaz.

– Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?

– Jeśli przez cały czas czekasz, aż odkryje cię ktoś z Nowego Jorku, to co tymczasem jadasz?

Otworzyła szeroko oczy.

– A jakie to, u licha, ma dla ciebie znaczenie?

– Zżera mnie nienasycona ciekawość we wszystkich sprawach, które dotyczą ciebie – powiedział przepraszającym tonem. – Przez cały czas ci powtarzam, że w tej metropolii nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogłyby mnie zainteresować.

– Nie wyobrażaj sobie, że będę ci służyła za rozrywkę!

Skłonił głowę, przyjmując jej słowa do wiadomości, ale nadal wyczekiwał odpowiedzi z cierpliwością, która zdenerwowała Emelinę. W końcu nie mogła już znieść tej milczącej presji i powiedziała niechętnie:

– Pracuję w księgarni w Portland.

– Ach.

– Co ma oznaczać to „ach"? – zapytała agresywnie.

– To znaczy ach, a więc nikt cię nie utrzymuje, podczas gdy wprawiasz się w umiejętnościach pisarskich – odparł z uśmiechem.

– Oczywiście, że nie! Na litość boską! Mam trzydzieści jeden lat i potrafię się sama utrzymać. Robię to od dawna! – wykrzyknęła z dumą.

– A więc nie pogrążasz się coraz głębiej w długach, żyjąc nadzieją na wysokie zaliczki od wydawców, hmm?

Oczy Emeliny rozbłysły wściekłością.

– Nie mam długów! Wyznaję zasadę, żeby nigdy nie zaciągać pożyczek! Płacę swoje rachunki, panie Colter. Wszystkie, nawet te najmniejsze!

W odpowiedzi na ten niespodziewany wybuch Julian leniwie mrugnął powiekami. Emelina z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Julian Colter nie mógł znać historii jej życia, w której główne role grali dwaj mężczyźni: nieodpowiedzialny ojciec, który zostawił za sobą górę długów oraz przystojny mąż z czasów studenckich, który porzucił ją dla koleżanki z roku i pozostawił po sobie mnóstwo studenckich pożyczek i innych rachunków do zapłacenia. Nikt, kto o tym nie wiedział, nie mógł zrozumieć, jak ważne było dla Emeliny, by nie mieć długów. Westchnęła w duchu i pożałowała, że zareagowała tak ostro na uwagę Juliana.

– No, dobrze-powiedział łagodząco. -A więc jesteś przyszłą pisarką, która płaci swoje rachunki. I to był twój pomysł, by przyjechać na wybrzeże i obserwować ten dom na plaży. Twierdzisz, że twój brat jest szantażowany…

– Bo jest!

– I w środku zimy urządzasz nocne wyprawy, i szukając dowodów, których można by użyć przeciwko I szantażyście – zakończył Julian. – Niezła historyjka, | Emmy.

– Nie wierzysz mi? – spytała. – Jej dłoń zatrzymała się w ruchu na karku Kserksesa. Pies otworzył jedno oko i spojrzał na nią z potępieniem.

– Zabawne, ale chyba ci wierzę – uśmiechnął się Julian. – Brzmi to zbyt idiotycznie, by mogło być j czymś innym niż prawdą.

Emelina odetchnęła z ulgą.

– W takim razie byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś pozwolił mi teraz pójść do domu. Jak widzisz, to wszystko nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu | przypadkiem znaleźliśmy się na tej samej plaży, Julianie – podkreśliła jeszcze raz, żeby nie miał żadnych wątpliwości. – Naprawdę zupełnie mnie nie obchodzi, z jakich powodów znalazłeś się w tej wiosce.

– Jestem załamany. Czy moja osoba w ogóle cię nie interesuje?

Emelina zerwała się na równe nogi. Kserkses trącił ją nosem w łydkę, protestując przeciwko tej zmianie pozycji, ale nie zwróciła na niego uwagi. Po kwadransie drapania go między uszami nie wydawał się już tak groźny.

– Dobranoc, Julianie. Przykro mi, że zawracałeś sobie głowę tylko po to, by zepsuć wieczór nam obydwojgu!

Mężczyzna i pies poszli za nią do drzwi.

– Odprowadzę cię do domu, Emmy.

– Nie trzeba – zaprotestowała szybko.

– Gdybym cię wysłał samą w tę noc, zgrzeszyłbym zupełnym brakiem wychowania.

Wyciągnął z szafy skórzaną kurtkę i narzucił jej na ramiona. Sam nałożył gruby sweter i uprzejmie otworzył przed nią drzwi. Na zewnątrz mgła zbijała się w gęste kłęby. Widoczność była zerowa. Kserkses wybiegł z domu spokojnie, jakby to był jasny dzień.

– Wezmę latarkę – powiedział Julian, otwierając następną szafę. -Jak to dobrze, że mieszkasz zaledwie o przecznicę stąd, prawda? Oczywiście, jeśli nie masz ochoty wychodzić w tę zupę, możesz zostać tutaj na noc.

– Nie, nie, dziękuję.

– Obawiałem się, że to powiesz – przyznał Julian z uśmiechem. – Chodźmy.

Nie było tak źle, jak na pierwszy rzut oka się wydawało. Powoli ruszyli ulicą, przy której nie było nawet chodnika, i po chwili dotarli do resztek płotu otaczającego dom Emeliny. Przy drzwiach odwróciła się, by odprawić niepożądaną eskortę.

– Dziękuję ci bardzo, Julianie. Widzisz teraz, że nie było żadnej potrzeby, byś zadawał sobie tyle trudu. Teraz gdy już usłyszałeś moje wyjaśnienia, mam nadzieję, że każde z nas zajmie się własnymi sprawami.

Spojrzał na nią tak, jakby powiedziała coś niewiarygodnie głupiego.

– Ależ Emmy, dopiero zaczęłaś odpowiadać na moje pytania – rzekł łagodnie. – Na pewno sama to rozumiesz. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których musimy porozmawiać. Ale jest późno. Sądzę jednak, że jutro wrócimy do naszej rozmowy.

– Przecież odpowiedziałam na pytania! -zawołała ze złością.

– Emmy, zaledwie roznieciłaś moją ciekawość. -Ależ, Julianie! -Pochylił się i przerwał jej protesty lekkim pocałunkiem.

Było to najłagodniejsze z ostrzeżeń, Emelina jednak zrozumiała je natychmiast. Nie mówiąc już nic, weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wciąż miała na sobie jego kurtkę. Niepewnym krokiem odsunęła się od drzwi. Kurtka była ciepła i lekko pachniała Julianem. Szybko zrzuciła ją z siebie.

Julian zastanawiał się, czy ta kobieta powiedziała mu prawdę. Czy rzeczywiście wypuściła się w środku nocy na plażę po to, by za pomocą nielegalnych sposobów pomóc swemu bratu uwolnić się od szantażysty? Najdziwniejsze było to, że niemal uwierzył w jej opowieść. Sprawiło to coś w jej spojrzeniu, w sposobie podnoszenia głowy, gdy z nim rozmawiała. Miała mocny charakter i, jak sądził, wystarczająco wiele wyobraźni, by wpakować się w kłopoty.

Ile znał kobiet, które podjęłyby się tak niezwykłego przedsięwzięcia, by pomóc mężczyźnie, choćby nawet krewnemu? Większość z tych, które znał, wpadłoby w histerię na samą wzmiankę o szantażu, a prawdopodobnie żadna nie odważyłaby się wybrać o północy na pustą plażę z zamiarem włamania się do cudzego domu.

Większość ludzi, których Julian Colter spotkał w swoim życiu, nie posuwało do tego stopnia swojej lojalności wobec innych.

Загрузка...