Pozostawiony sam sobie, bez wsparcia ze strony przodków. Dlaczego oni opuścili go właśnie teraz?
Chociaż, może to nie jest dokładnie tak…
Blade wspomnienie pojawiło się w pamięci Vetlego. Coś mignęło mu przed oczyma, kiedy spadał ze schodów do wnętrza krypty. Gorączkowo zaczął macać podłogę wokół siebie i znalazł to, czego szukał. Długi żelazny bolec, który prawdopodobnie odpadł od którejś z trumien, a może od ściany grobowca.
Nie zastanawiając się ani chwili (zresztą i tak nie miałby na to czasu), wsunął bolec w szparę drzwi i dźgnął z całej siły.
Ryk wściekłości i bólu przetoczył się ponad pogrążanym w ciszy lasem.
Kolos rzucił się na drzwi i wyłamał je.
– Uciekajmy! Szybko! – zawołał Vetle i oboje z Esmeraldą dosłownie przeskoczyli przez padającego potwora, który, oślepiony bólem, wleciał do krypty razem z połamanymi drzwiami. Wymachiwał rękami, ale nie zdołał przeszkodzić im w ucieczce. Wybiegli na drogę, zanim zdążył się pozbierać, i ruszyli w stronę najbliższej zamieszkanej osady. Domyślali się, że Pancernik nadal leży na podłodze grobowca, a stłumione ryki wskazywały, że musi zasłaniać rękami zranioną twarz.
– Dużo bym dał za to, żeby się to nie stało – rzekł Vetle zgnębiony.
– Dlaczego? Przecież on na nas polował.
– Polował, ale to i tak nie uspokoi mojego sumienia. Mnie od samego początku było go żal, a to sprawy nie ułatwia. Czuję się okropnie. Chce mi się płakać.
– Duzi chłopcy nie płaczą. A poza tym on jest ohydny!
Vetle wpadł w złość.
– Ty niczego nie rozumiesz. Jesteś pozbawioną serca, egoistyczną snobką, głupia smarkulo! Zostawię cię w pierwszej lepszej wsi.
– Wśród nędznych chłopów? Nie możesz tak ze mną postąpić, ty draniu! Ja muszę się trzymać własnej sfery. Z tobą mogę iść, bo ty jesteś księciem.
– A, idź do diabła! – syknął Vetle przez zęby.
Ten pełen złości dialog odbywał się podczas chwili odpoczynku. Biegli zawsze w takim tempie, że wszelka rozmowa była niemożliwa. Podarta i brudna nocna koszula Esmeraldy plątała jej się wokół nóg, czarne rozpuszczone włosy opadały splątane na plecy, wyglądała strasznie, ale o swoim wysokim pochodzeniu nie zapomniała.
Gówniara, myślał Vetle ze złością.
Mimo wszystko odczuwał pewien rodzaj współczucia dla niej. Żeby tylko Pancernik znowu ich nie dopadł!
„Mówiłem ci, że masz chronić oczy, ty niezdarny idioto!”
„Myślę, że samo oko nie zostało uszkodzone, widzę na nie, chociaż trochę niewyraźnie. Ale boli mnie okropnie! Och, jak boli!”
„O, bo pewnie nic cię dotychczas nie bolało, ty tchórzu! Pojęcia nie masz, co to ból, bo nie byłeś przy źródłach życia i nie piłeś wody zła. Żaden ból na świecie nie może się równać z tamtym. Przestań się więc użalać nad sobą i ruszaj dalej!”
„Nie widzę wyraźnie, w ogóle nic nie widzę”.
„Masz chyba dwoje oczu”, dotarło wyraźnie do Pancernika, a on wiedział, że tak myśli jego wielki mistrz. „Nie pozwól tej małej kreaturze dostać się do ognia, ba za karę zetrę cię na proch!”
„Przedtem ja go zabiję!”
„Oczywiście, możesz go zabić, ale nuty są najważniejsze. Najpierw zatroszcz się o nie, a potem możesz się znęcać nad chłopakiem, jak długo zechcesz. A teraz ruszaj!”
„Z wielką przyjemnością, mój mistrzu! Z wielką przyjemnością skręcę kark temu chłystkowi”.
„Żeby tylko on tobie nie skręcił pierwszy!”
Pancernik zachichotał, choć oko bolało go okropnie.
Cóż to za śmieszna myśl!
Dwoje młodych uciekinierów padało ze zmęczenia, ale nie mieli odwagi zwolnić. Vetle ciągnął dziewczynę za sobą zły, że spadła na niego ta dodatkowa odpowiedzialność, gdy i tak miał dość własnych trosk. Złościło go zarozumialstwo Esmeraldy i o szaleństwo przyprawiał strach, że Pancernik znowu ich dogoni. Znajdowali się na głównym trakcie.
Ale co się stanie, gdy będą musieli uciekać przez mokradła…?
Drżał na widok połyskliwych trzęsawisk po obu stronach drogi. Akurat tu nie rosły żadne drzewa, tutaj widziało się tylko wysoką błyszczącą trawę pomiędzy błotnistymi rozlewiskami, księżyc srebrzył cały krajobraz makabrycznym blaskiem, wszystko zdawało się nierealne, jak nie z tego świata.
Zgroza, co by się stało, gdyby wpadli w te upiorne błota!
Tam mogły przetrwać tylko ptaki i gady.
Na szczęście wkrótce droga skręciła ku wzgórzom i Vetle odetchnął z ulgą. Nigdy, nigdy więcej nie zbliży się do zamczyska górującego nad wymarłą osadą!
A Pancernika wciąż ani widu, ani słychu. Vetle odważył się nawet spojrzeć za siebie. Droga była pusta.
Odczuwał rozsadzający ból w piersiach, a oddech dziewczyny był świszczący z wysiłku. Zataczała się, gdy tylko puścił jej rękę. Dłużej tak nie można. Muszą odpocząć!
Ale jakie mieli po temu możliwości? Usiąść po prostu na drodze i czekać na śmierć z ręki potwornego Pancernika?
Powlekli się więc dalej, zmęczeni tak, że wzrok im się mącił, i Vetle zaczął rozmyślać o tym nieznanym krewnym, Erlingu Skogsrudzie. Gdyby mógł spotkać tego nieszczęśnika w cztery oczy, spokojnie z nim porozmawiać! Wyrazić mu współczucie, próbować przekonać go, że źle postępuje, okazać mu serce i zaprosić do rodu Ludzi Lodu. Czy zdołałby złagodzić straszny charakter tego biedaka?
Instynktownie jednak Vetle wiedział, że Erling Skogsrud ulepiony jest z tej samej gliny co Ulvar i że nie można go zmienić. życzliwość i przyjazne uczucia są mu całkiem obce, tyle Vetle się domyślał.
A wielka szkoda, bo on sam dobrze wiedział, ile znaczy troska i życzliwość innych, kiedy człowiekowi jest źle. Tyle tylko że Erling Skogsrud nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest mu źle. Vetle zrozumiał to w chwili, gdy spojrzał w twarz potwora. Dla niego istniała tylko jedna radość: Czynienie zła.
Wieś! Zobaczył pierwsze budynki zamieszkanej wsi! Tej wsi, w której nie tak dawno pytał o drogę do zamku.
– Esmeralda? Jesteśmy uratowani!
Chlipnęła tylko w odpowiedzi, bo była zbyt zmęczona, żeby wykrztusić z siebie coś rozsądnego.
Vetle podszedł do najbliższego domu i zastukał. Noc miała się ku końcowi, a właściwie zaczynał się wczesny ranek i we wsi słychać było pierwsze oznaki budzącego się dnia.
Drzwi uchyliły się bardzo ostrożnie.
Vetle zapomniał, jak on i Esmeralda wyglądają.
Nim zdążył otworzyć usta, drzwi zatrzasnęły się z łoskotem. Vetle stał oszołomiony, dyszał jak ryba wyrzucona na brzeg. Trwało to długo, zanim znowu był w stanie zamknąć usta.
Z lękiem przyglądał się Esmeraldzie.
Przecież ona też wpadła do zalanej błotem krypty i teraz, w swojej podartej nocnej koszuli, wyglądała niczym wypędzona z grobu pokutująca dusza. Jak on sam wygląda i jak pachnie, wolał nie myśleć. Oblepiony błotem jak nieboskie stworzenie…
Ludzie na tych rozległych pustociach Andaluzji byli przesądni. Vetle chwycił Esmeraldę za rękę i pociągnął ją znowu za sobą w poszukiwaniu rynku, gdzie, jego zdaniem, powinna znajdować się studnia.
Żadnego ujęcia wody jednak nie znaleźli, natomiast z różnych stron słyszeli przerażone okrzyki kobiet.
– Esmeraldo – wydyszał Vetle. – Oni nas tutaj nie chcą, a ukrycie się przed Pancernikiem jest niemożliwe. Musimy szukać schronienia u ludzi, nigdzie indziej nie będziemy bezpieczni. Sama widziałaś, co on zrobił ze strażnikami zamku!
Dziewczyna szlochała, tym razem ze złością.
– Nie chcę już mieć z tym nic wspólnego.
– Ja też nie, ale narzekanie na nic się nie zda. Wszystko, czego potrzebuję, to kilka zapałek, albo ognia pod inną postacią. Tutaj jednak nie ma sensu nikogo prosić o pomoc, oni uważają, że wyszliśmy z jakiegoś grobu w Silvio-de-los-muenos. Najlepiej będzie, jeśli się tutaj rozstaniemy. Ty możesz zostać we wsi, on ciebie nic szuka. Zaraz nastanie dzień, umyjesz się gdzieś pod studnią i poprosisz ludzi o pomoc.
– Za nic na świecie nie zostanę tu sama!
– Ale moje towarzystwo jest dla ciebie niebezpieczne! On poluje właśnie na mnie.
– No to wyrzuć te przeklęte papiery i pozbędziemy się kłopotu!
Vetle bardzo chętnie by się z nią zgodził, ale znał swój obowiązek.
– Muszę spalić nuty, nic innego nie wchodzi w rachubę. Skoro nie chcesz zostać sama, to idziemy, tu nikt nam nie pomoże, więc im dalej zajdziemy, tym lepiej.
Westchnął ciężko i znowu zaczął ją za sobą ciągnąć wiejską drogą.
– Mam kilku przyjaciół tam na skałach – powiedział zmęczony. – Oni mi pomogą, jeśli chodzi o ogień. A jak tylko ten papier przestanie istnieć, to skończą się wszystkie zmartwienia. W każdym razie taką mam nadzieję – zakończył ponuro.
Tengel Zły nie posiadał się z wściekłości.
„Dałem ci zdolność błyskawicznego pokonywania przestrzeni, a ty nawet nie ruszyłeś się z miejsca!”
Pancernik zataczał się na drodze od jednego krańca na drugi. „Ja nic nie widzę. Krew zalewa mi oczy, i tak mnie boli!” wył, zakrywając oczy rękami.
„Chłopak opuścił niebezpieczną, zamieszkaną wieś, znowu wlecze się drogą, o ile dobrze widzę. Masz jeszcze jedną szansę. A jeżeli nie spiszesz się lepiej, znajdę sobie innego pomocnika. Mam wielu do wyboru!”
Ranny potwór wyprostował się. „Ja go muszę zabić!” ryknął. „Zabiję go własnymi rękami!”
„To brzmi lepiej. Tylko pamiętaj o nutach!”
Pancernik zebrał wszystkie siły. Ocierał krew z oka – już dawno stwierdził, że bolec trafił go nieco ponad okiem, skaleczył kość, ale gałki nie naruszył – i potrząsał głową.
Ale, oczywiście, przez wiele dni nie będzie na to oko nic widział. A świdrujący ból sprawiał, że nie był w stanie używać także zdrowego oka. Praktycznie biorąc, został oślepiony, i nie wiedział na jak długo.
Ale chłopaka dopadnie. Osobiście! Zmiażdży go własnymi rękami!
Pancernik człapał dalej pchany fanatycznym teraz gniewem. Przeklętemu papierowi nutowemu nie poświęcał zbyt wielu myśli.
Chłopak zapłaci za to życiem! Erling Skogsrud uważał, że jest nietykalny, że nic nie może mu się stać. Takiego upokorzenia jak to nie puści płazem.
Tylko że tak trudno jest iść naprzód!
– Książę Vetle, ja już dalej nie mogę!
Popatrzył na jej stopy i zrozumiał, że dziewczyna mówi prawdę. Buty spadły jej z nóg dawno temu, a delikatne szlacheckie stopy nie były przyzwyczajone da chodzenia po ostrym żwirze i sypkim piasku. Kulała przy każdym kroku, ledwie była w stanie odrywać nogi od ziemi.
Vetle zdjął sandały.
– Proszę! Weź moje!
– A nie możemy odpocząć? – zapytała żałośnie, widząc, o ile jego zakurzone sandały są na nią za duże.
– Nie, nie możemy. Muszę jak najszybciej dotrzeć do kogoś, kto da mi ogień. Potem będziemy mogli się ukryć.
O ile to pomoże, myślał ze zwątpieniem. Pancernik na pewno nas odnajdzie, on ma do pomocy Tengela Złego. Ale nie należy się martwić na zapas, teraz należy do końca wypełnić zadanie i zniszczyć papier.
Dońa Esmeralda szlochała bezradnie, a on rozumiał ją aż nazbyt dobrze.
– Byłoby lepiej, gdybyś była została w zamku – westchnął. – Twojemu wujowi potwór nic nie zrobił.
Ale ona szlochała jeszcze głośniej. Sandały zdecydowanie na nią nie pasowały, Vetle włożył je ponownie, a Esmeralda została boso. Nie chciała iść dalej.
– Mógłbyś mnie chyba nieść – rzekła z płaczem.
Vetle był tak zmęczony, że ledwie widział drogę przed sobą. Jak, na Boga, byłby w stanie unieść kogokolwiek, kiedy z trudem unosi nogi? Zdawało mu się, że nie spał od lat.
Zanim jednak zdołał jej to wytłumaczyć, usłyszał z daleka głosy ludzi i skrzypienie starego wozu.
– Vetle! – wołał ktoś jego imię.
– Cyganie! – odetchnął z ulgą.
– O, fu! – skrzywiła się dońa Esmeralda. – Nie będziemy się chyba zadawać z Cyganami?
– Oczywiście, że będziemy! – stanowczo oświadczył Vetle i zaczął machać do nadjeżdżających. – A jeśli ci się to nie podoba, ta rób, co chcesz.
Młoda osoba postąpiła, rzecz jasna, tak jak Vetle sobie życzył. Serdecznie roześmiani ludzie zatrzymali się i pomogli udręczonym wędrowcom wejść na wóz. Trzej mężczyźni i Juanita, która rzucała podejrzliwe spojrzenia na Esmeraldę.
– Niepokoiliśmy się trochę o ciebie, Vetle – powiedział jeden z mężczyzn. – Pojechaliśmy więc tą drogą. Wyglądasz na zmęczonego.
– Ledwie trzymam się kupy – jęknął. – Ale przede wszystkim potrzebny mi ogień. Muszę coś spalić.
– Właśnie minęliśmy wieś, jeśli chcesz, to zawrócimy i poprosimy o ogień.
– Świetnie! A czy potem możemy pojechać z wami do domu? Jest jeden taki, który nas prześladuje… wiecie… Idzie za nami. To… okropny potwór.
– Jasne, że możecie schronić się u nas na skałach! Właśnie dlatego po ciebie wyjechaliśmy. Nasza Juanita nie mogła znaleźć spokoju, odkąd nas opuściłeś. Ale sami też chcieliśmy zobaczyć, czy nie będziemy ci potrzebni… Okropny potwór, powiadasz?
Vetle zauważył, że gdy Juanita usiadła przy nim, mała Esmeralda natychmiast wcisnęła się pomiędzy nich i dosłownie wypchnęła tamtą. Udawał jednak, że niczego nie widzi.
– Tak, to naprawdę potwór i nie powinienem was chyba narażać na niebezpieczeństwo. Ale jestem taki zmęczony… Więc gdybyście mogli ukryć mnie w grotach, to…
– Siedź spokojnie, chłopcze, już my się tym zajmiemy.
Juanita popchnęła go na podłogę wozu, sama usiadła obok i objęła go ramieniem tak, że Esmeralda nie miała już najmniejszej szansy wcisnąć się między nich. Ale mała szlachcianka nie zamierzała zrezygnować, usiadła z drugiej strony i ujęła go za rękę. Pokazała język Juanicie, która odpowiedziała jej paskudnym grymasem. Gdyby nie siedział między nimi, z pewnością rzucałyby się na siebie.
Vetle był zbyt zmęczony, żeby angażować się w sprzeczkę. Wóz zawrócił i pojechał w stronę wsi.
Chłopiec oparł głowę o bok kiwającego się wozu I odetchnął z ulgą. Miał wrażenie, że cała odpowiedzialność z niego spływa i że nareszcie będzie mógł trochę odpocząć. Uczynił to tak skutecznie, że natychmiast zasnął.
„Nie, no, coś takiego! Ty naprawdę nie jesteś do niczego zdolny!” wściekał się Tengel Zły.
„Ja… Ja idę, staram się, jak mogę”, mamrotał Pancernik. „Ja go złapię, zmiażdżę go, niegodziwca!”
„W życiu go nie dogonisz”.
„Oczywiście, że dogonię, muszę tylko mieć trochę czasu”.
„Czas to jedyne, czego nam brakuje. Poszukam sobie innego pomocnika”.
„Nie! Nie odbieraj mi mojej zdobyczy! Muszę go zabić!”
Głos Tengela Złego był jednak chłodniejszy niż lód: Idź i połóż się!”
„Nie!” wołał Pancernik jak o łaskę.
„Idź do jaskini przy drodze. Idź i połóż się!”
Głos w głowie Erlinga Skogsrunda brzmiał usypiająco, hipnotycznie. Wszystko w nim protestowało, ale na próżno. Nie był w stanie stawiać oporu, wlókł się w górę do lasu, posłuszny nakazowi mistrza, prosto do jaskini ukrytej w chaszczach. Wpełzł głęboko do środka i ułożył się na skalnym podłożu.
„Śpij teraz”, szumiało mu w głowie. „Śpij, dopóki znowu nie będziesz mi potrzebny! Tu nikt cię nie znajdzie, A ja poszukam sobie lepszego niewolnika”.
Myśli Tengela Złego krążyły niespokojnie. Szukał pośród wszystkich możliwych kandydatów. Wybierał i odrzucał. Szukał nowych.
Nagle jego okrutne oblicze rozjaśniło coś na kształt uśmiechu. „O, już wiem! Teraz mam! To jedyny właściwy kandydat do takiego zadania. Teraz mój przebiegły kuzynek już nie umknie! Nuty będą moje, zanim on zdąży je zniszczyć!”
Wóz trząsł się na drodze. Głosy mężczyzn szumiały usypiająco w głowie Vetlego. Zachowanie dziewcząt było znacznie mniej przyjazne. Prychały na siebie jak złe kotki. Vetle miał niespokojne sny.
Znowu przodkowie! Czegoś od niego chcą!
„Vetle! Vetle, uważaj na siebie!”
„Wiem. Pancernik”, mruczał pod nosem.
„Zapomnij o Pancerniku! On już nie będzie cię niepokoił. Nie, teraz czyha na ciebie dużo większe niebezpieczeństwo…”
Pięść Juanity wycelowana w ramię hrabianki Esmeraldy trafiła Vetlego w nos.
– Przestańcie się wygłupiać! – wrzasnął po norwesku. – Nie usłyszałem, co mi duchy miały do powiedzenia! Przeklęte idiotki!
Dziewczęta nie rozumiały słów, ale dobrze wiedziały, że się na nie złości. Zawstydzone obie spuściły głowy.
Vetle rozgniewał się nie na żarty. Był spokojnym skandynawskim czternastolatkiem, pad względem fizycznym znacznie mniej dojrzałym niż dziewczęta z Południa. Zdawał sobie z tego sprawę. Oburzony przyglądał im się uważnie, bo po raz pierwszy widział obie w świetle dnia.
Esmeralda rzeczywiście miała dopiero dwanaście lat, ale kształty już prawie jak u dorosłej kobiety. W Norwegii mogłyby się z nią równać co najmniej piętnastolatki. Była ładna, ale też najwyraźniej bardzo rozpieszczona i do wszystkich ludzi niższego niż ona pochodzenia odnosiła się z pogardą. To jednak z pewnością wina wychowania, dziewczyna nie jest temu winna, poza tym teraz wyglądała wzruszająco. Uważał, że przyjemnie jest patrzeć na jej ogromne, czarne oczy i złocistooliwkową skórę, mimo że ubrana była tylko w podartą i brudną nocną koszulę. Chociaż ta koszula jeszcze wczoraj była pewnie warta więcej niż wszystkie kwieciste ubrania Cyganek razem wzięte. Różowe stopy Esmeraldy spływały krwią. Wszystko to wzruszało Vetlego do głębi.
Juanita była całkiem odmiennym typem. Wysoka, z pewnością wyższa niż Vetle, ale on przecież nie sprawiał wrażenia mocarza. Twarz miała szczupłą o ładnych, wyrazistych rysach, nos niewielki, choć francuskie dziewczęta o pociągłych twarzach często miewają wydatne nosy. Pięknością Juanity nazwać nie można, ale miała w sobie coś fascynującego, jakąś intensywną żywiołowość, która zwracała uwagę. Wprost tryskała uczuciami, Juanita nie skrywała niczego
„Zaproponuję mężczyznom swoje usługi”, powiedziała podczas pierwszego spotkania. I: „Chcą mnie wydać za mąż”.
Czternaście lat?
To przecież szaleństwo!
Esmeraldzie krew ciekła z nosa. Jeden z ciosów Juanity trafił celnie.
W pewnym momencie starsza z dziewcząt zawyła przeraźliwie. Dońa Esmeralda chwyciła ją za ramię, zacisnęła palce i mocno przekręciła.
Jeden z Cyganów podszedł i rozdzielił dziewczyny. Zostały posadzone każda w innej części wozu, skąd gapiły się na siebie z nienawiścią. Vetle odetchnął z ulgą.
W porządku, myślał. W takim razie mogę przestać martwić się Pancernikiem. Ale Tengel Zły ma wysłać kogoś innego…?
Nie brzmiało to dobrze.
– Daleko jeszcze do wsi? – zapytał.
– Spałeś tak smacznie, że postanowiliśmy jechać prosto do naszego obozu – odparł jeden z Cyganów.
To nie najlepsza decyzja, pomyślał. Powinienem jak najszybciej zniszczyć ten papier. Nie mógł jednak okazywać niezadowolenia, a poza tym już widział przed sobą znajome skały, Zbliżali się do grot.
Wspaniale!
Vetle ponownie zapadł w sen, ukołysany skrzypieniem cygańskiego wozu.
W ostatnich tygodniach prowadził naprawdę wyczerpujące życie!
W obozie obudzili go.
– Mmm – stękał Vetle zaspany.
Cygan, który pomagał mu zejść z wozu, powiedział do witających ich kobiet:
– Zabierzcie go do jakiegoś spokojnego kąta i pozwólcie mu się wyspać. Ten biedak jest śmiertelnie zmęczony!
Vetle przyjął jego słowa z radością, posłusznie poszedł za kobietą i zwalił się na wskazane mu proste posłanie.
Gdzieś w głębi jego pamięci, a może sumienia, odzywał się jakiś ostrzegawczy sygnał. Coś powinien natychmiast zrobić, coś, co nie powinno czekać!
Nie, wszystko może czekać, cokolwiek to jest. Czuł się tu tak dobrze, po prostu słodko… Jaskinia była ciemna, posłanie miękkie, a on taki senny…
Jakież to cudowne uczucie, kiedy z człowieka zostanie zdjęta odpowiedzialność!
Zdradziecko cudowne!
Nagle zauważył, że jedna z dziewcząt rywalizujących o jego względy weszła do jaskini i usiadła koło posłania. Miała prawdopodobnie zamiar pełnić przy nim wartę, by nikt mu nie przeszkadzał, a już zwłaszcza ta druga, wstrętna kocica!
Vetle należy do tej, która go pilnuje. Do nikogo innego.
Ta druga zresztą z pewnością także spała w jakiejś innej grocie. Większość mieszkańców obozu spała.
Dziewczyna krzywiła się gniewnie. Ona w każdym razie spać nie będzie. Vetle miał jakieś zadanie do spełnienia i ona dopilnuje, by zostało wykonane, to jej obowiązek.
Ale taka jest zmęczona! Potwornie, nienaturalnie zmęczona! Powieki jak z ołowiu, oparła się o skalną ścianę. Tylko po to, by usiąść wygodniej, nie będzie spać, o nie… nie może spać… musi…
I tak oto posnęli wszyscy w cygańskim obozie, gdzieś w górach Andaluzji.
Dziewczyna ocknęła się i usiadła w swoim ciemnym pomieszczeniu.
Nasłuchiwała.
Rozejrzała się wokół.
Kto to coś do niej mówił?
Nie, nikogo tu nie ma, a przecież wyraźnie słyszała głos.
A może to w jej głowie? Tak. Te nieprzyjemne, ostre, syczące słowa rozlegały się gdzieś pod czaszką.
Jak długo tu spała? Zdawało się, że setki lat. Ręce miała zdrętwiałe, sztywne, jakby nie chciały jej słuchać. Dłonie natomiast, wprost przeciwnie, poruszały się niespokojnie jak zniecierpliwione pająki.
Tajemniczy głos domagał się uwagi.
„Ty!” syczał. „Ty, niewolnico! Słuchaj i postępuj zgodnie z moją wolą!”
Odpowiedź popłynęła jakby sama z siebie.
„Słucham, mój panie i mistrzu!”
Należało tak powiedzieć. Mistrz powinien być z niej zadowolony.
„Pójdziesz do Vetlego z Ludzi Lodu. On jest niedaleko stąd. Jesteś blisko niego, bardzo blisko i dlatego wybrałem właśnie ciebie. Klęknij w pyle i dziękuj za łaskę, która na ciebie spływa!”
Mimo woli zrobiła tak, jak jej kazano. Pochyliła czoło aż do ziemi i wyciągnęła przed siebie ręce.
„O, tak. Dobrze, usłyszała zadowolony głos. „Miałem bezużytecznego wasala i musiałem go wyeliminować. Teraz zwracam się do ciebie, ty jesteś dużo bardziej niebezpieczna dla tych kreatur z Ludzi Lodu. Czy już wiesz, gdzie się znajduje mój przeklęty potomek?”
„Tak, panie i mistrzu. Jestem blisko”.
„Masz rację. Siedzi przy nim strażniczka, ale nią się nie przejmuj. Ja się nią zajmę. Musisz mu tylko odebrać te papiery, a potem natychmiast wrócisz do zamku koło wymarłej osady. Dbaj o ten papier, jakby to było twoje rodzone dziecko! W zamku dasz nuty właścicielowi i zmusisz go, by odegrał na flecie zapisaną na papierze melodię!”
„W jaki sposób zdołam…?”
„Zostaw to mnie! Moja duchowa siła będzie przy tobie. Spiesz się teraz, dopóki chłopiec śpi!”
„A jeśli ktoś w obozie się obudzi?”
„To zabij!”
Tym razem trwało nieco dłużej, nim zło, które drzemie w każdym stworzeniu, wzięło górę, i dziewczyna odpowiedziała pokornie:
„Tak jest, panie”.
Wstała.
Sztywna, jakby jej sen trwał od zarania dziejów. Przeciągała się długo, jak narodzona na nowo pod znakiem zła.
Wyszła na zewnątrz i szeroko otwartymi oczyma rozglądała się po świecie. Złe słońce lśniło nad upiornym, wymarłym krajobrazem, cały świat wydawał się paskudny, ona sama była podstępna, mściwa, żądna zła. A poza tym silna niczym mitologiczna olbrzymka!
Było to nieopisanie cudowne uczucie!