ROZDZIAŁ XII

Żadne niebezpieczeństwa nie zagrażały już Vetlemu. To dziwne uczucie iść tak spokojnie i nie oglądać się co chwila ukradkiem, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie czają się jakieś potwory.

Mimo wszystko uważał, że ten kłopot, jakiego teraz sobie napytał, jest w pewnym sensie jeszcze gorszy.

Nie mógł krzyczeć na Juanitę, a przecież to ona wplątała go w coś, czego sobie absolutnie nie życzył.

Pierwszego dnia szła obrażona i nie odzywała się do niego ani słowem. Miał nadzieję, że taka zimna wojna potrwa aż do czasu, gdy będzie mógł gdzieś dziewczynę zostawić.

Vetle się jednak pomylił. Juanita nie była obrażona. Czuła się po prostu śmiertelnie dotknięta i z największym trudem powstrzymywała łzy.

Dlatego milczała. Nie dowierzała swemu głosowi, bała się, że ledwie otworzy usta, natychmiast wybuchnie płaczem.

Vetle był jeszcze dzieckiem, ale ona już nie. Zakochała się w tym chłopcu zaraz pierwszego wieczora, kiedy przyszedł do cygańskiego obozu. To prawda, że Vetle nie był wysoki, ale na to nie zwracała uwagi. Miał takie gorące, promienne, błękitne oczy i taki cudowny uśmiech, że zrobiłaby wszystko, byleby tylko widzieć, jak Vetle się śmieje, i wiedzieć, że śmieje się właśnie do niej.

Ale on był dość oszczędny, jeśli chodzi o uśmiechy.

Zawiedziona, stawała się agresywna i szorstka w obejściu, zachowywała się głupio, wszystko po to, by zwrócić na siebie jego uwagę. A to akurat metoda najgorsza z możliwych.

Teraz zaś Vetle w ogóle nie chce mieć z nią do czynienia. Dusza Juanity łkała żałośnie.

Pod wieczór, zmęczeni, zatrzymali się w niewielkim gaju oliwnym. Krajobraz tu był piękny, pełen spokoju, pomarańczowoczerwone zachodzące słońce zabarwiało ciepłym blaskiem bielejące w oddali wsie i pola na bezkresnych przestrzeniach Andaluzji.

Siedzieli na wysuszonej ziemi pomiędzy drogą a zagajnikiem wśród dziwnych, przypominających osty roślin, o których Vetle nigdy nawet nie słyszał. Cała powykrzywiana płożąca roślina była raczej niebieska niż zielona, mdła w kolorze, niemal przezroczysta. Bardzo ładna, ale usiąść na ziemi porośniętej czymś takim nie można.

Juanita wyjęła koszyk z prowiantem. Przez całą drogę wymienili ledwie parę słów, ale teraz Vetle czuł, że powinien przerwać milczenie. Nie mogą tego ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że przecież czeka ich jeszcze wiele dni drogi, nim dotrą do rodzinnych stron Juanity.

– Jutro dojdziemy do linii kolejowej – oświadczył grubym, męskim głosem. W każdym razie miało to brzmieć po męsku, w gruncie rzeczy jednak głos mu skrzypiał jak zardzewiały zamek, raz niski, to znowu skrzekliwy.

– Świetnie – odparła dziewczyna krótko. – Bo twoje towarzystwo jest śmiertelnie nudne.

Vetle poczuł się głęboko dotknięty.

– Ty też nie byłaś specjalnie zabawna – odciął się złośliwie. – A poza tym, to kto się napraszał? Nie, wybacz, nie będziemy więcej o tym mówić. Od tej chwili będę wyłącznie sympatyczny – obiecał tak przygnębiony, że zabrzmiało to po prostu komicznie.

Dziewczyna popatrzyła na niego spod oka, jakby chciała się przekonać, o co mu tak naprawdę chodzi. Potem odsunęła się na bok i wyjęła małe lustereczko. Przyglądała się swojemu odbiciu niezbyt zadowolona.

– Wyglądam okropnie – westchnęła.

Vetle zaprotestował z galanterią:

– Gdybym był chociaż w połowie taki ładny jak ty, to…

– W połowie taki ładny to chyba jesteś – warknęła.

Patrzył na nią przez chwilę, a potem wybuchnął śmiechem.

Dziewczyna ma poczucie humoru, nie da się ukryć!

Bariery zostały przełamane i zjedli posiłek w milczeniu, ale i z poczuciem wspólnoty. Vetle jednak zachowywał pewną rezerwę, nie chciał bowiem, żeby dziewczyna coś sobie zaczęła wyobrażać.

– Podjąłem się odpowiedzialności za ciebie, dopóki nie dotrzemy do miasta twojej matki – sprecyzował swoje zobowiązania.

– A masz pieniądze na bilety? – spytała zaczepnie.

– Na razie mi nie brakuje – odparł ze spokojem. – Niewiele wydałem z sumy, którą dał mi grand, a poza tym dostałem przecież nagrodę od don Miguela.

– Ja poradzę sobie sama – rzekła Juanita.

Patrzył na nią zaskoczony.

– Masz pieniądze? Nic o tym nie wiedziałem.

– Nie miałam, kiedy opuszczaliśmy obóz. Bo przecież to ty powinieneś się mną opiekować – syknęła jadowicie. – Ale skoro z tą opieką coś nie bardzo, to musiałam się postarać.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Żebrałaś u Cyganów?

– Nie musiałam. Człowiek umie sobie przecież radzić w życiu!

Pokazała mu plik banknotów.

– Jak widzisz, mam bardzo zręczne palce. Wykorzystałam to we wsi, którą dopiero co mijaliśmy. Tam, gdzie kupowaliśmy dla ciebie nowe sandały.

Vetle poczuł, że robi mu się gorąco.

– Ukradłaś?

– O, ukradłaś, ukradłaś… – Potrząsała trochę niepewnie głową. – Trzeba jakoś żyć.

Vetle długo siedział oniemiały.

– Czy Cyganie tak właśnie zdobywają środki do życia? Mój Boże, a ja zostawiłem tam Sebastiana i Domenica…

– Nie, nie! – zaprotestowała gwałtownie, machając rękami. – Cyganie nic nie wiedzą o moim zachowaniu. Oni są bardzo surowi, jeśli o to chodzi! Ale wiesz, ja tam nie miałam rodziców ani nikogo bliskiego. Mieszkałam tylko u nich. Musiałam sama o sobie myśleć.

– Kłamiesz!

– Nic podobnego! – rzuciła się na niego z pięściami.

Vetle był tak zaskoczony, że nie bronił się, upadł po prostu na ziemię. Juanita tłukła go, gdzie popadło, raz po raz otwartą dłonią biła po twarzy i wykrzykiwała przy tym długie przekleństwa.

– Myślałam, że będziesz się cieszył, że zdobyłam pieniądze!

Dawała ujście całej swojej agresji i rozczarowaniu tym, że Vetle jej nie chce.

Powoli Vetle zdobywał przewagę, w końcu przewrócił ją na ziemię i próbował jakoś uspokoić.

– Czy nie pojmujesz, że nie chcę podróżować ze złodziejką? Nie cierpię nieuczciwości i jeżeli natychmiast nie oddasz tych pieniędzy, to…

Nagle zauważył, że Juanita leży całkiem spokojnie i patrzy na niego z uwielbieniem w oczach.

– Jesteś silniejszy ode mnie! – szepnęła zachwycona. – O, jak ja cię kocham!

Zaskoczony tą uległością wstał i odwrócił się od niej plecami. Juanita podniosła się pokornie.

Pieniądze zgodziła się oddać. Wiedziała, że w przeciwnym razie sprawy pomiędzy nią i chłopcem się nie ułożą.

W drodze powrotnej do wsi Vetle powiedział ze złością:

– Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego oni chcieli się ciebie pozbyć. Bo przecież oni tacy nie są.

– Ech, wręcz przeciwnie, oni są bardzo czuli na punkcie uczciwości. Władze zawsze uważnie nas obserwują i jeśli tylko zdarzy się w okolicy jakaś kradzież czy coś w tym rodzaju, to zawsze jest na Cyganów. Ale ja uważam, że takie kuszenie losu jest zabawne – zakończyła wesoło.

– To nie jest kuszenie losu, to przestępstwo – powiedział Vetle tonem, który nawet on sam uznał za nazbyt moralizatorski. Ale przecież musiał nauczyć tę dziewczynę właściwego zachowania.

Chociaż… jeśli Cyganom nie udało się to w ciągu czternastu lat, to jak on mógłby dokonać czegoś takiego w ciągu kilku dni?

Bo później się jej pozbędzie.

Cóż za niebiańskie szczęście!

Udało mu się jakoś wmówić sklepikarzowi, skąd ma te pieniądze. Powiedział, że znaleźli je przed sklepem, prawdopodobnie złodziej je zgubił. Dostał nawet znaleźne, które później oddał czekającej za wsią Juanicie. Na otarcie łez.

– Juanito, zastanawiałem się nad twoim imieniem – powiedział później, kiedy znowu ruszyli w dalszą drogę. – Nie umiem go właściwie wymawiać, ani w hiszpańskiej, ani we francuskiej wersji. Wciąż się ze mnie śmiejesz.

– O, bo uważam, że jesteś taki słodki – zachichotała.

Vetle zagryzł wargi.

– Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym zmienił ci imię i nazywał cię Hanna?

Zachichotała jeszcze głośniej. Akurat tej formy ona nie była w stanie wymówić.

– Hchanna? A cóż to za imię?

– Takie samo jak Juanita albo Jeanne. Tylko dla mnie łatwiejsze. Mogę się tak do ciebie zwracać?

Wzruszyła ramionami.

– Proszę bardzo, skoro cię to bawi.

– Długo to przecież nie potrwa. Niedługo zajmie się tobą rodzina, a ja pojadę dalej.

Juanita skrzywiła się boleśnie, ale nie powiedziała nic. Pomyślała sobie za to tak źle o Vetlem, że powinien dziękować Bogu, iż nie umie czytać w myślach.

Trzeciej nocy Juanita zaczęła uwodzić swego tak zwanego męża.

Byli już we Francji, pokonali większą część drogi i zbliżali się do rodzinnych stron dziewczyny. Juanita była przerażona zniszczeniami, których widzieli coraz więcej, w miarę zbliżania się do terenów przyfrontowych. Co prawda nie wyzbyła się całkowicie optymizmu, ale wchodziła do każdego kościoła, jaki mijali, żeby się pomodlić.

Pieniądze prawie się skończyły i Vetle bardzo się tym martwił. Gdyby był sam, radziłby sobie znakomicie, ale musiał kupować po dwa bilety kolejowe zamiast jednego, a to istotna różnica.

W końcu nie stać ich już było na opłacanie noclegów. Ostatnią noc spędzili w pociągu, siedzieli oparci a siebie i drzemali niespokojnie przez kilka godzin. Człowiek nie budzi się po czymś takim specjalnie wypoczęty.

Dalej jechać nie mogli, rodzinne miasteczko Juanity leżało w bok od linii kolejowej i kilkadziesiąt kilometrów trzeba było przebyć piechotą.

Szli w niezłych nastrojach, śmiali się często z komicznych sytuacji w tym wędrownym życiu, wciąż mieli sobie wiele do opowiedzenia i czas im się nie dłużył.

Choć, oczywiście, Vetle często się na Juanitę złościł. Przede wszystkim z powodu całkowitego braku poczucia moralności. Dlatego że nie istniała dla niej różnica pomiędzy tym, co twoje, a co moje, co się robi, a czego się nie robi, jak należy postępować wobec innych, żeby ludzie nie musieli wzywać policji, albo że nie kopie się przekupki w tyłek. Kiedyś, gdy wspomniał, że wkrótce pieniądze się skończą, zaczęła rzucać takie zachęcające spojrzenia pewnemu dobrze sytuowanemu starszemu panu, że Vetle musiał ją czym prędzej odciągnąć na bok. Juanita była po prostu dzieckiem natury. Nigdy przedtem nikogo takiego nie spotkał.

I oto nastała ich ostatnia noc, jutro rano będą w rodzinnym miasteczku dziewczyny.

W powietrzu wyczuwało się jesień i noce stały chłodne, nie można było spać pod gołym niebem. Znajdowali się wiele dziesiątków kilometrów na północ od słonecznej Hiszpanii. A na nocleg w gospodzie nie mieli pieniędzy.

W małym miasteczku niedaleko Nancy znaleźli jakąś fabryczkę, do której prowadziła brama osłonięta dachem. Niedaleko słychać było armatnie strzały, okolica nosiła ślady wojny, wszystko było szare i biedne, nigdzie nie widziało się zadowolonych czy roześmianych ludzi. Twarze wyrażały przeważnie lęk i zmęczenie. Vette bardzo się niepokoił, bo znajdowali się na terenach pofrontowych, ale wciąż istniała obawa, że pozycyjna wojna na froncie zachodnim wybuchnie z nową siłą, a wtedy Niemcy znowu zajmą odebrane im już terytoria francuskie.

Brama nie była może najlepszym na świecie miejscem do spania, ale przynajmniej mieli dach nad głową i nadzieję, że odpoczną w spokoju. Była sobota wieczorem, niewielu ludzi pójdzie jutro rano do pracy.

Już i przedtem zdarzało im się nocować na wolnym powietrzu i umieli się urządzić możliwie jak najwygodniej. Tu jednak było bardzo ciasno, musieli leżeć blisko siebie, co Vetlego niespecjalnie cieszyło.

Cieszyło natomiast Hannę, jak ją teraz Vetle nazywał.

Chłopiec próbował zasnąć, ona zaś leżała z otwartymi oczyma, wpatrywała się w odrapany sufit i filozofowała:

– Los postanowił chyba uczynić ze mnie najbardziej samotną istotę na świecie.

– Nonsens! – mruknął.

– Owszem, pomyśl tylko! Rodzona matka sprzedała mnie za parę groszy, żeby się tylko mnie pozbyć. U Cyganów nikt nie chciał się ze mną ożenić, no, z wyjątkiem Manola, ale przecież on się nie liczy, on potrzebował tylko gospodyni i kogoś do łóżka, a jedynie ja byłam do wzięcia. Wydali mnie za ciebie trochę dlatego, że sama prosiłam, lecz także dlatego, że chcieli, żebym się wyniosła z obozu. I bardzo dobrze ich rozumiem – jęknęła żałośnie. – Nie zawsze byłam sympatyczna. Ale to przykre, jak człowieka nie chcą, Vetle. No, i teraz ty. Patrzysz na mnie jak na intruza.

– To nieprawda, Hanno – zaprotestował z nieczystym sumieniem. – Ja cię naprawdę bardzo lubię. (Kłamstwo, żeby jej nie ranić.) Ale żebyś miała być moją żoną… To brzmi śmiesznie, nie mogę się na to zgodzić!

Potężny wystrzał armatni sprawił, że ziemia pod nimi zadrżała i Hanna zapomniała o własnych zmartwieniach.

– Słyszałam, że Niemcy mają armatę, którą nazywają Gruba Berta. Czy to właśnie z niej teraz strzelają?

– Nie sądzę, żeby mieli ją właśnie tutaj – odparł Vetle. – A poza tym Gruba Berta to nie jest jedna armata, tylko typ tej broni. Chociaż tak do końca pewien nie jestem.

Kolejny wybuch sprawił, że posypał się na nich tynk.

– Strasznie blisko strzelają – rzekł Vetle cicho.

Spostrzegł, że Hanna się modli.

Zaczekał, aż skończy, po czym zapytał:

– Ty jesteś bardzo religijna, prawda?

– Co? Nie, skąd? Chodzi tylko o to, że muszę mieć kogoś, u kogo mogłabym szukać pomocy, skoro żaden człowiek się mną nie przejmuje.

– Jesteś katoliczką, czyż nie? A o ile dobrze rozumiem, to ta cała… ceremonia nie miała z wiarą katolicką nic wspólnego.

– Nie, ale Cyganie są katolikami. Tylko kiedy uważają to za niezbędne, powracają do swoich dawnych rytuałów.

– To praktyczne, mieć dwie religie – mruknął Vetle. – Dobranoc!

Odwrócił się na bok i miał zamiar zasnąć. Huk armat wciąż dochodził z daleka, wciąż trwała ta ostatnia wojna, w której jednostka walczyła przeciwko jednostce. Później ciężar walk przejmie broń dalekonośna. Ale Vetle nic jeszcze o tym nie wiedział.

Mimo wszystko udało mu się zasnąć.

Sny jednak miał nieprzyjemne, jakieś wizje, których by sobie nie życzył…

Juanita, lub raczej Hanna, uważała bowiem, że kiedyś przyzwyczai się do tej formy swojego imienia, skoro wymyślił je dla niej Vetle, nie mogła spać. Leżeli tak ciasno przy sobie, a ona była dojrzałą osobą. Obudziły się już w niej wszystkie instynkty i wszystkie potrzeby dorosłej kobiety.

I była nieprzytomnie zakochana w Vetlem.

Ciepło jego ciała przenikało ją tak uwodzicielsko, tak kusząco. Słyszała, że on śpi, więc może mogłaby…?

Ostrożnie przysuwała się coraz bliżej i bliżej. Przytuliła się do twardych chłopięcych pleców. Vetle ani drgnął, był kompletnie wyczerpany po całodziennym marszu.

Serce dziewczyny biło głośno.

Najpierw chciała tylko objąć jego ramiona, potem jednak zapragnęła większej bliskości z ukochanym i ostrożnie podniosła w górę swoją sukienkę. Pod spodem miała tylko halki, je także podniosła.

Poczuła na swojej skórze dotyk jego spodni i koszuli. Oddychała z trudem i czuła, że ogarnia ją coraz silniejsze pożądanie.

Wolno, wolniutko podniosła koszulę chłopca i dotknęła jego ciepłej skóry. Napięcie w dole brzucha narastało, oddech stawał się taki ciężki, że musiała go co chwila powstrzymywać.

Czekała długo. Leżała po prostu i przytulała się do niego delikatnie.

Czy może się odważyć na…?

Nieskończenie wolno jej ręce opasywały jego talię, ostrożnie zbliżały się do klamry paska. Vetle nie reagował. Może odpiąć pasek, a potem rozpiąć spodnie, on niczego nie zauważy. Była taka ciekawa, jak też… on wygląda. Chciała go dotknąć. Trudna do zniesienia tęsknota… palące pragnienie.

Sprzączka. Jest. Tylko ostrożnie!

Wszystkie te zabiegi zabierały mnóstwo czasu, nie wolno go obudzić, za nic na świecie. Przecież Hanna nie chce niczego więcej, tylko się przytulić.

W każdym razie teraz nie chce niczego więcej, jeszcze teraz jej myśli dalej nie sięgają.

Sprzączka została rozpięta. Spodnie również. Droga była wolna.

Czy może się odważyć?

Palce dziewczyny powoli zsuwały się w dół. Ledwie, dotykały jego skóry, muskały tylko leciutko. Podniecenie stało się tak wielkie, że skuliła się, zacisnęła uda, przywarła do Vetlego całym ciałem i jęczała zdławionym głosem.

Hanna już od jakiegoś czasu była dojrzałą kobietą. Brakowało jej tylko okazji do ćwiczenia swoich uwodzicielskich zdolności. Cyganie zachowywali pod tym względem wielką surowość. Dziewczyna powinna zostać nietknięta do dnia ślubu. Kiedyś próbowała uwieść pewnego młodego Hiszpana z sąsiedniej wsi, ale jeden z Cyganów przyłapał ich, zanim doszło do czegokolwiek, i potem Hannie nie wolno było długo opuszczać obozu.

Teraz jednak jest mężatką. Nie popełnia żadnego przestępstwa. Wręcz przeciwnie, to Vetle ją obraża, odmawiając tego, co przynależy do małżeństwa.

O, Boże! Nie wytrzymam! Tak blisko, tak strasznie blisko!

Vetle miał sen. Wróciła tamta okropna wizja z pająkami, pełzającymi po jego ciele. Ale teraz kierowały się gdzie indziej, wślizgiwały mu się pod ubranie, szukały czegoś innego niż przedtem.

Całe ciało zlane potem. Vetle oddychał ciężko, przestraszony, krzyknął i… obudził się.

Pająki wciąż po nim łaziły, chciał je strząsnąć i szybko cofnął rękę, ale nie na tyle szybko, by nie poczuć cudzej dłoni.

Zerwał się z wściekłością.

– Hanna!

Przerażona odskoczyła jak mogła najdalej.

– Co ty, do diabła, robisz? – syknął i zaczął gwałtownie podciągać spodnie. – O co ci chodzi? Czy nie masz dobrze w głowie?

– To moje prawo – wyjąkała zawstydzona. – Zaniedbujesz mnie.

– Nigdy się o ciebie nie starałem i nie przyjmuję do wiadomości tego idiotycznego małżeństwa, jestem chłopcem, nie mężczyzną, i nie umiem obchodzić się z dziewczynami, zrozumiałaś?

– Ale mógłbyś mi jakoś pomóc! Potrzebuję tego.

– W czym mam ci pomóc? – warknął. – Trzymaj się ode mnie z daleka, bo jak nie, to natychmiast sobie pójdę i tyle będziesz mnie widziała. Zresztą radzisz sobie sama znakomicie, a poza tym jutro będziesz w domu. Wobec tego naprawdę mogę sobie pójść. Żegnaj!

Wstał, ale Hanna uczepiła się jego ramienia.

– Bądź taki dobry, proszę cię, bądź dobry, nie zostawiaj mnie! – prosiła. – Nigdy więcej już czegoś takiego nie zrobię, ale nie odchodź ode mnie.

Vetle zdenerwowany usiadł na posłaniu.

– To się już nigdy więcej nie może powtórzyć, zapamiętaj sobie. Ja od tego dostaję mdłości, nie cierpię tego. Obiecujesz, że zostawisz mnie w spokoju?

Hanna wykonywała mnóstwo tajemniczych gestów i wykrzykiwała:

– Słowo honoru, niech trupem padnę, jeśli jeszcze kiedyś mi się to przytrafi, przysięgam, że nie!

Vetle kiwał głową.

– No, to znakomicie! Ale, teraz myślę, że mimo wszystko pójdę spać do kościoła po drugiej stronie ulicy. Ty zostaniesz tutaj. Zobaczymy się wcześnie rano.

Skoczyła za nim.

– Nie! Ja nie mogę zostać sama. Pójdę z tobą, ale każde będzie spać w innej części kościoła.

– Jak chcesz.

Przecięli ulicę, a potem każde znalazło sobie jakieś miejsce w dużym, pustym kościele. Marmurowa podłoga była zimna, ale Vetle przyjmował ten chłód z wdzięcznością.

Ku jego wielkiemu, potwornemu zażenowaniu przygoda z Hanną skończyła się dla niego okropną erekcją. To właśnie to go obudziło i to dlatego taki był wściekły na dziewczynę.

Następnego dnia zbliżali się do rodzinnego miasteczka Hanny.

Zewsząd wykrzywiało się do nich okrutne oblicze wojny. Te tereny Niemcy zdobywali i ponownie tracili, dopóki sytuacja nie rozstrzygnęła się na froncie zachodnim, niedaleko stąd.

Zburzone wsie i miasteczka, głodujący ludzie, bezdomni, pozbawieni jakiejkolwiek pomocy. Zryte pociskami pola, zanieczyszczone rzeki i jeziora.

Vetle nie był w stanie pojąć, dlaczego te wszystkie bezsensowne rzeczy musiały się wydarzyć, i ten brak zrozumienia podzielało dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludności świata. Jeden procent, który był innego zdania, to ludzie posiadający władzę, zakochani w walce, podziwiający heroizm.

Hanna i on wiele tego dnia nie rozmawiali. Nastrój panował między nimi nieszczególny, Hanna z przerażeniem oglądała wojenne zniszczenia.

Ostatnio coraz częściej widywali zakonnice, przemykające od domu do domu, z koszykami w rękach, widzieli, że rozdają jedzenie i pocieszają bezdomnych.

– Przynajmniej one wykonują jakąś pożyteczną pracę – powiedział poprzedniego dnia Vetle.

Hanna roześmiała się z pewną goryczą.

– Ja często myślałam, że życie mniszki byłoby dla mnie najbardziej odpowiednie. Bo jakoś nie wygląda na to, że jest dla mnie jakieś miejsce na świecie.

Vetle popatrzył na nią spod oka.

– Naprawdę, chciałabyś zostać mniszką? To sprawa twojej wiary, czy raczej ucieczka przed życiem?

Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę.

– Tak – powiedziała w końcu. – Naprawdę mogłabym wstąpić do zakonu.

Ale to było wczoraj. Dzisiaj nie rozmawiali ze sobą.

Raz przechodzili koło żeńskiego klasztoru. Gdzieniegdzie mury nosiły ślady strzelaniny, ale były solidne i klasztor zachował się w niezłym stanie. Zakonnice wychodziły właśnie na swoją codzienną służbę, zaopatrzone w pełne jedzenia koszyki.

Wczesnym popołudniem doszli nareszcie do rodzinnego miasteczka Hanny.

Vetle zauważył, że dziewczyna jest bardzo zdenerwowana. I oczywiście miała powody. Jak też zostanie przyjęta?

Okazało się jednak, że o przyjęcie martwi się niepotrzebnie, bo im bardziej zbliżali się do miasteczka, tym szli wolniej, oniemiali, przerażeni.

Miejscowość była doszczętnie spalona. Z domów zostały jedynie ruiny.

– Dobry Boże – szeptał Vetle.

Hanna żegnała się znakiem krzyża.

Wśród ruin znajdowali się ludzie. Niektórzy rozpaczliwie starali się wznieść sobie przed zimą jakiś dach nad głową, prawdopodobnie na swoich dawnych posesjach. Vetle i Hanna widzieli pewną starszą parę, która stawiała coś w rodzaju szałasu. Pewnie ci ludzie czuli się zbyt starzy, by rozpoczynać życie w jakimś nowym miejscu.

Hanna nie mówiła w ogóle po francusku, Vetle posługiwał się tym językiem ledwo, ledwo. Znali jednak nazwisko matki dziewczyny, podeszli więc do pracujących staruszków, żeby zapytać.

Owszem, starsi państwo dobrze znali tę kobietę. Ale ona zmarła dziesięć lat temu.

– No, więc widzisz – powiedział Vetle. – Nie mogła cię odszukać, nawet gdyby chciała.

Słaba pociecha, widział to po oczach dziewczyny.

Zapytali jeszcze o ewentualnych krewnych.

Owszem, kobieta była mężatką i miała dwoje dzieci. Ale teraz zarówno mąż, jak i dzieci też już nie żyją. Przez wiele miesięcy trwał silny ostrzał artyleryjski miasteczka i większość mieszkańców zginęła.

Żadnych innych krewnych?

Nie.

Hanna wyszeptała kolejne pytanie. Vetle przetłumaczył:

– Czy kobieta kiedykolwiek opowiadała, że miała jeszcze jedno dziecko? Córkę?

Starzy spoglądali po sobie.

– Ale to było nieprawe dziecko!

Cóż za okropne wyrażenie! Nieprawe dziecko?

– Znaliście to dziecko?

Starzy wyglądali na zaszokowanych.

– Takiego dziecka się nie pokazuje, to by było nieprzyzwoite! Nie, nie widzieliśmy dziecka. Wiemy tylko, że udało jej się go jakoś pozbyć i że potem dobrze wyszła za mąż.

I Vetle, i Hanna byli tak przygnębieni odpowiedzią, że pożegnali się i poszli.

– Nie chciana – powiedziała Hanna dziwnie cieniutkim głosem, gdy odeszli na tyle daleko, że tamci nie mogli ich już słyszeć.

Vetle nie znajdował żadnej odpowiedzi. Prawdą bowiem było i to, że on też jej nie chciał.

Podczas podróży Vetle dużo rozmyślał. Choć optymistycznie wyobrażał sobie, że krewni Hanny zechcą się nią zaopiekować, to przecież od czasu do czasu pojawiała się wątpliwość… A nuż nie zechcą tego zrobić? Wtedy zostanie z nią i nie będzie wiedział, co począć. No i tak się właśnie stało…

Jedyne, co teraz wiedział na pewno, to to, że w żadnym razie nie chce zabrać jej ze sobą do Norwegii. Wiedział, że różni członkowie Ludzi Lodu otaczali często opieką bezradne istoty, zabierali je do domu i pozwalali im tam zostać do końca życia. Ale Hanna? O, nie!

Ona była przecież kompletnie beznadziejna! Niemoralna, z tym swoim gwałtownym temperamentem, nieodpowiedzialna, a poza tym on naprawdę nie chciał mieć z nią nic wspólnego, co najwyżej było mu jej żal. Ale to za mało, by obarczać mamę i ojca taką furią. A co by powiedzieli na to, że na dodatek ich syn jest z nią w pewnym sensie żonaty? Nigdy by tego nie zaakceptowali, podobnie jak on sam.

Nie. On już i tak oddał jej wielką przysługę tym, że wyprowadził ją od Cyganów.

Przez ostatnie dwa dni pewna myśl nie dawała mu spokoju.

Przystanął.

– Hanno… Co byś powiedziała na to, żeby pójść do klasztoru?

Patrzyła na niego niepewnie, wargi zaczęły jej drżeć.

– Mówisz to poważnie?

– Mówię poważnie. A poza tym, czy jest jakieś inne wyjście?

– Ale ja myślałam…

– Przecież wiesz, że nigdy nie uznałem tego tak zwanego ślubu. Już sam pomysł jest śmieszny. Ja mam czternaście lat, Hanno, i nawet jeszcze nie zacząłem myśleć o dziewczynach. (Tu zarumienił się potwornie, bo przypomniało mu się to, co przeżył w nocy.) Dostaję mdłości na samą myśl o tym, że mógłbym się ożenić teraz, kiedy wciąż mam raczej zainteresowania chłopca niż mężczyzny. A tamta ceremonia jest bez znaczenia, bo ani ty, ani ja nie jesteśmy Cyganami. Czuję się jednak za ciebie odpowiedzialny i nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby cię po prostu zostawić własnemu losowi. A ty mówiłaś o swojej sympatii dla zakonnic. Dlaczego nie miałabyś spróbować jako nowicjuszka? To zajmie parę lat, a kiedy ten czas minie, będziesz osobą dorosłą i będziesz wiedziała, czy chcesz zostać prawdziwą zakonnicą, czy też wystąpić z klasztoru.

– Ja już teraz jestem dorosła! – zaprotestowała.

Vetle wiedział o tym, ale jednocześnie podawał to w wątpliwość.

– Masz czternaście lat, więc nie możesz być dorosła. Musisz się jeszcze bardzo wiele nauczyć.

Z oczu dziewczyny płynęły łzy.

– Ja wiedziałam. Nikt mnie nie chce, nawet ty, mój mąż!

– Bardzo mnie boli, że tak mówisz, Hanno, ale musisz pamiętać, że ja jestem za młody. Czy moglibyśmy zawrzeć pewną umowę? Ty zostaniesz w klasztorze… powiedzmy przez cztery lata…

– Cztery lata?

– Tak. To wystarczająco długo. Po czterech latach ja przyjadę, żeby się dowiedzieć, co postanowiłaś. I wtedy pomogę ci ułożyć sobie życie, bo wtedy i ja będę starszy, a moja mama na pewno coś mi doradzi.

– Cztery lata? Miałabym czekać cztery lata? – zapytała i wybuchnęła głośnym szlochem.

– Tak. Jeśli chcesz, żebym w ogóle przyjechał…

– Nie, nie, musisz przyjechać! Ale czy nie wystarczyłyby trzy lata?

Vetle zastanawiał się.

– Trzy lata? Wtedy będę miał siedemnaście. No, dobrze, to i tak nie ma znaczenia, bo przecież w żadnym razie nie zamierzam się z tobą żenić. No, więc, powiedzmy, siedemnaście, oboje będziemy wtedy dużo mądrzejsi. Zatem, za trzy lata od dzisiaj?

Hanna zarzuciła mu ręce na szyję i nie przestawała rozpaczliwie płakać.

– A jeśli nie przyjedziesz?

– Ja dotrzymuję tego, co obiecałem.

– Jest wojna.

– Nie przejmuję się nią.

– No, a jeśli zakonnice mnie nie zechcą?

– To będzie z pewnością zależało od twojego zachowania. Ale gdybyś uciekła, to cię po tych trzech latach nie znajdę.

– Mnie chodzi o to, czy one zechcą mnie teraz. Bo gdyby nie, to czy mogłabym pojechać z tobą do domu?

– Zobaczymy – powiedział, próbując się oswobodzić z objęć Hanny.

Spostrzegła jego chłód i ręce jej opadły. Patrzyła na niego oczyma zranionego zwierzęcia.

Zakonnice, jak się okazało, rozumiały wszystko i przyjęły Hannę. Obiecały wychowywać ją w duchu chrześcijańskim, a poza tym cieszyły się bardzo, że będzie im pomagać w ich miłosiernej działalności dla ofiar wojny.

Vetle patrzył na drobną postać po raz ostatni, zanim żelazne drzwi klasztorne się za nią zatrzasnęły. Stała zaciskając swoje wąskie dłonie na metalowej kracie, a w jej oczach widział cały smutek i całą tęsknotę świata.

To była dla Vetlego niezwykle ciężka chwila. Zastanawiał się, czy nie wyrządził krzywdy samotnej dziewczynie, podobnie jak wielu innych przed nim, i czy nie powinien był jednak się nią zająć.

Ale dostawał gęsiej skórki na myśl o dalszej wspólnej podróży, a jeszcze bardziej na myśl o przyjeździe z Hanną do domu. Wtedy zrozumiał, że naprawdę by się za nią wstydził; wstydziłby się tak bardzo, że już teraz, na samą myśl o tym czuł się chory.

Pochylił głowę i opuścił klasztor.

Загрузка...