Zrobiłem to! Udało mi się! myślał Vetle, dyszący ciężko ze zmęczenia, ale bardzo zadowolony. Potrafiłem wykonać takie trudne zadanie!
No, ale ten Tengel Zły, który uwolnił Esmeraldę? Pozwolił jej po prostu odejść, nie czyniąc żadnej szkody. Nie pojmuję, dlaczego tak zrobił. Vetle nie wiedział, że Tengel wyczerpał wszelkie rezerwy sił podczas ostatnich prób odzyskania papieru, zanim Vetle go zniszczy. Esmeralda stała mu się kompletnie obojętna, co by zresztą miał z nią teraz robić? Życzył sobie już tylko jednego: zapaść jak najgłębiej w swoją drzemkę, zbierać siły do nowego ataku i przestać myśleć o upokorzeniu, jakie go spotkało.
Teraz, na jakiś czas, Tengel nie będzie niebezpieczny.
Z największą niechęcią Vetle zdecydował się eskortować Esmeraldę do zamku. Gdyby mógł posłać tam dziewczynę z Cyganem, żeby samemu jak najprędzej wrócić do obozu, to tak by zrobił. Nie mógł jednak tak postąpić. Esmeralda ufała tylko jemu, a Vetle, mimo młodego wieku, zawsze starał się być dżentelmenem i opiekę nad dziewczyną uważał za swój obowiązek.
Cygan okazał się bardzo lojalny i ofiarował się, że będzie im towarzyszył. W dodatku psy ich nie opuszczały, biegały tam i z powrotem i dosłownie tańczyły naokoło koni.
Myśli Vetlego nieustannie krążyły wokół Tengela Złego. Dlaczego wybrał akurat Esmeraldę na swoją niewolnicę? Dlaczego nie jego samego?
Odpowiedź na to pytanie chyba znał. On, Vetle, miał potężnych opiekunów, tamten nawet nie patrzył w jego stronę. Ale mała, samotna Esmeralda?
Bywało już tak, że wybierał sobie na swoje narzędzia jakichś złych ludzi. No, nie zawsze, trzeba przyznać, kiedyś też i Heike znalazł się w jego szponach. Ale Heike urodził się jako jeden z przeklętych i nosił w sobie ukryte zło. Esmeralda była całkiem przypadkową osobą, która akurat znajdowała się w pobliżu. Niewinne dziecko. Może nie najsympatyczniejsze dziecko na świecie z tymi swoimi pańskimi fumami, ale przecież nie obciążone złem. Vetle jednak nigdy nie był tak rozgoryczony postępkiem swego złego przodka jak dzisiaj, kiedy spoglądał na to drobne stworzenie przed sobą na koniu. Biedne i szlochające, nie mające pojęcia, co się właściwie stało. Jak można coś takiego zrobić dziecku?
Nie musieli jechać aż do samego zamku. Gdy dotarli do tej, tak bardzo przez Vetlego znienawidzonej, wymarłej osady Silvio-de-los-muertos, zobaczyli jadący im na spotkanie powóz. Znajdował się w nim sam właściciel zamku, który wraz z woźnicą i damą do towarzystwa wyruszył na poszukiwanie zaginionej siostrzenicy.
Vetle rozejrzał się wokół. Psy zniknęły gdzieś pomiędzy zabudowaniami. Zdaje się, że nie przepadały za mieszkańcami zamku.
Ponura osada w jasnym słońcu wyglądała raczej tragicznie niż upiornie. Vetle przypomniał sobie noc rozjaśnioną księżycowym blaskiem oraz grobową kryptę i zadrżał.
Ludzie z zamku byli, oczywiście, uszczęśliwieni odnalezieniem Esmeraldy i domagali się wyjaśnień. Vetle rzekł pospiesznie:
– Dońa Esmeralda wytłumaczy państwu wszystko w domu. To są zbyt skomplikowane sprawy.
Chciał bowiem za wszelką cenę uniknąć opowiadania o tym, co on sam robił na zamku, oraz ujawniania, że Pancernik, który narobił tyle szkód, jest jego krewnym.
Don Miguel oświadczył lekko przygnębiony, że prawie cała jego służba została wymordowana, ale że wkrótce zatrudni sobie nowych podwładnych. Ów niesamowity potwór opuścił zamek równie nagle, jak się pojawił.
O, żeby pan wiedział, że to mnie, czy raczej papier, chciał dostać w swoje łapy, myślał Vetle. Głośno jednak nie wspomniał o tym ani słówkiem.
– Czy Vetle nie mógłby zamieszkać u nas w zamku? – prosiła dziewczyna, obejmując wuja za szyję.
Chłopiec pospieszył z wyjaśnieniami, że to absolutnie niemożliwe, bo on musi jak najszybciej wrócić do swego kraju i do domu.
Właściciel zamku uściskał kuzynkę.
– To prawdziwa mała czarownica – powiedział z pełnym czułości śmiechem. – To diablica! A jak ona pomiata służbą!
Dama do towarzystwa zacisnęła wargi. Prawdopodobnie najzupełniej zgadzała się z tą opinią. Tylko w jej oczach nie było tej miłości, co w oczach pana. Esmeralda prychnęła złośliwie, ale wyglądała na zadowoloną z siebie.
Vetle zaczynał się domyślać, dlaczego Tengel Zły wybrał właśnie ją. Poszukujące odpowiedniej osoby myśli Tengela często wyławiały złe elementy w duszach ludzi. Ci, którzy mieli wyraźne złe skłonności, silnie przyciągali jego uwagę.
Vetle otrzymał wilgotny pocałunek w usta od Esmeraldy, został gorąco wyściskany i już mieli się pożegnać, gdy zapytał:
– Proszę mi powiedzieć, don Miguel… Pan zna tutejszą okolicę… Te groby, tam, w osadzie… czy pan wie, kto został tam pochowany?
Pan na zamku łaskawie spojrzał w stronę ohydnej krypty, do której jakiś czas temu Esmeralda wepchnęła Vetlego. W świetle dnia grobowiec wyglądał jeszcze bardziej okropnie. Otwór ział ciemną pustką.
– A, tam… – odparł don Miguel. – Myślę, że wiele osób. Najważniejszy jest z pewnością pewien mój potężny przodek. To był wielki pan. Najlepiej znany z tego, że kazał powiesić nędznego buntownika.
– Silvio-de-los-muertos? „Silvia od umarłych”?
– Tak. Osada została tak nazwana od imienia tego rzezimieszka. A ludzie gadali, że właściciel zamku nie zaznał spokoju w swoim grobie. Ale to głupstwa! Buntowników należy karać! W przeciwnym razie nigdzie nie będzie porządku!
Vetle nie mógł się powstrzymać, żeby nie powiedzieć:
– Duch surowego właściciela zamku nadal pokutuje w krypcie. Dlatego pytałem, kogo tam pochowano.
Wszyscy popatrzyli na niego.
– Jestem bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o takie sprawy – wyjaśnił Vetle. – Zło, jakie w sobie nosił pański przodek, wciąż trwa w grobowcu. Negatywne prądy uderzyły we mnie, kiedy się tam zbliżyłem w nocy.
– A coś ty tam robił w nocy?
– Uciekałem przed potworem.
Wyznanie było takie szczere, że pan zamku przyjął je bez zastrzeżeń. Esmeralda wyjaśni resztę, pomyślał Vetle i pożegnał się.
W końcu mógł definitywnie opuścić tę osadę, którą kiedyś spotkał taki tragiczny los.
Cygan ochrzcił psy Rey i Reina, król i królowa, a one nosiły te imiona z wielką godnością. Bardzo eleganckie zwierzęta, dzielne i szybkie, i potwornie niebezpieczne. Od razu uznały w towarzyszu Vetlego swego nowego pana.
Gdy tylko zamkowy powóz zniknął im z oczu, psy znowu do nich dołączyły i w drodze powrotnej grzbietami wzgórz towarzyszyły już jeźdźcom. Vetle cieszył się w ich imieniu. Teraz będzie im naprawdę dobrze, nie zdziczeją, nie będą się włóczyć po okolicy, gdzie w końcu ktoś by je powystrzelał.
U nowego pana czeka je spokojna przyszłość.
Po drodze Vetle spytał swego towarzysza:
– Kim właściwie jest Juanita? Bo przecież nie jedną z was?
Nie, to dziewczyna z Francji, którą matka nam sprzedała.
– Sprzedała?
– Tak, nie była w stanie sama zajmować się niemowlęciem. Albo nie chciała, nie wiem. Szkoda nam było dziecka, więc kupiliśmy ją i wychowaliśmy w taborze. Miała na imię Jeanne, ale zmieniliśmy je na łatwiejsze dla nas, Juanita.
Dla mnie trudne są oba, pomyślał Vetle. Litera „J” w każdym przypadku wymawiana jest inaczej, ale ani razu tak jak po norwesku. I tak, i tak mnie trudno to wymówić.
– Przywieźliśmy Juanitę z jednej z wypraw do Francji – wyjaśniał przyjaciel. – Od tamte? pory wszędzie z nami jeździła, ale teraz mamy z nią problemy.
– Jakiego rodzaju?
– Ona już od dawna dojrzała do małżeństwa.
– To chyba niemożliwe! – zawołał Vetle wzburzony. – Przecież ma zaledwie czternaście lat!
– U nas to oznacza dorosłość. Tutaj dziewczęta są wydawane za mąż już w wieku jedenastu lat.
– O, mój Boże! – jęknął Vetle.
– Juanita jednak przeraża mężczyzn swoją gwałtownością. I tym, że się tak ciągle wymądrza. Dlatego nigdy nie miała żadnego starającego się, co ją bardzo dręczy. Ostatnio Manolo obiecał się z nią ożenić, a wtedy ona nagle zaprotestowała.
Vetle pamiętał Manola i bardzo dobrze rozumiał Juanitę.
– No, tak, to dosyć problematyczne – bąknął tylko.
Dziewczyna chciałaby wrócić do ojczyzny, między swoich. Chciała wyruszyć razem z Vetlem do Francji. Ale on się przed tym bronił, bo byłaby dla niego zbyt wielkim obciążeniem.
Teraz jednak została ranna i chyba nie będzie mogła myśleć o podróży.
Vetle przyjął to z ulgą.
Ale Juanita nie wypadła z gry.
Wybiegła mu na spotkanie, gdy konno wjechali do obozu, a kiedy zeskoczył na ziemię, zaczęła go ściskać tak gwałtownie, że tracił dech. Głowę miała co prawda obandażowaną, ale najwyraźniej się tym nie martwiła. Przez cały wieczór tkwiła przy nim jak przyklejona.
Większość Cyganów była przestraszona pojawieniem się psów i odnosiła się do nich z wielką rezerwą. Przyjaciel Vetlego starał się jak mógł tłumaczyć, ile pożytku będą mieli z tych zwierząt, które mogą na przykład strzec obozu przed nieproszonymi gośćmi, i w końcu sprawy się ułożyły. Poza tym można też zarabiać pieniądze sprzedając rasowe szczenięta.
Psy sprawiały wrażenie uszczęśliwionych, biegały wesoło, obwąchiwały wszystko w swoim nowym domu. Wolność musiała być dla nich czymś wspaniałym, a wszyscy Cyganie traktowali je przyjaźnie i z szacunkiem. Tylko jeden mężczyzna spoglądał na nie krzywo i odganiał kopniakami, kiedy się zbytnio do niego zbliżały. Psy szczerzyły wtedy swoje białe kły i warczały głucho; tamten wycofał się pospiesznie. Był to Manolo.
Wieczorem przy ognisku odbyła się gorąca dyskusja. Vetle położył się wcześniej, ale długo słyszał ich podniecone głosy, wśród których często rozlegał się głos Juanity. Nie wszystko do niego docierało, nie wszystko rozumiał, ale jego własne imię padało kilkakrotnie, a także imię Manola, domyślał się więc, że dziewczyna próbuje przekonać swoich opiekunów, by zrezygnowali z wydawania jej za mąż i pozwolili wyjechać wraz z Vetlem.
Jej prośby wydawały mu się uzasadnione. Przecież każdy człowiek ma prawo poznać kraj, z którego pochodzi, poznać rodzinę, spotkać swoich najbliższych.
Juanita chciała poznać matkę.
Vetle wątpił tylko, czy matka chce poznać Juanitę.
Już drzemał, gdy dziewczyna weszła do jaskini, uklękła przy jego posłaniu i zaczęła nim potrząsać.
– Vetle, podejmiesz się odpowiedzialności za mnie? Powiedz, że się podejmiesz, to wtedy oni pozwolą mi z tobą jechać.
– Do Francji? Żeby poznać swoje rodzinne strony? Spotkać się z matką?
– Tak, tak!
Westchnął ciężko. Ale przecież da Francji nie było znowu tak strasznie daleko. A nie chciał, żeby Juanita została żoną tego mało pociągającego Manola.
– Mogę się zgodzić – powiedział, zmęczony jej pytaniami. Akurat teraz pragnął jedynie spać.
– Dziękuję! – szepnęła uszczęśliwiona i ucałowała go. Odwrócił się na bok i ze złością otarł twarz.
Słyszał jeszcze jej radosne szczebiotanie, kiedy znowu wybiegła na dwór.
Muzyka i śpiewy rozlegały się na skalnym tarasie do późna w noc. Piękna i niezwykle smutna muzyka, bo ten często prześladowany lud wszystkie swoje smutki przekładał na muzyczne tony.
Jacy to wspaniali ludzie, myślał. Choć tak naprawdę to miał tylko jedno marzenie, nie licząc dojmującego pragnienia snu. Marzył o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
O, Boże, jakże tęsknił za swoim domem! Za mamą i ojcem, za wszystkimi przyjaciółmi, za norweskim jedzeniem i norweskimi zwyczajami, za odwiedzinami w Lipowej Alei. Na mgnienie oka przyszło mu do głowy, że może stary Henning umarł pod jego nieobecność, i wtedy przeniknął go lodowaty dreszcz strachu. To przecież niemożliwe, Henning należał do najsilniejszych w rodzinie. Żyje, z pewnością nic mu się nie stało, niemniej jednak Vetle musi się spieszyć i jak najszybciej wrócić do domu.
Wypełnił swoje zadanie i zrobił to jak należy. Wiele ludzkich istnień było w tej walce narażonych, ale czyż to jego wina? Przecież Pancernik został wysłany po to, by wykraść nuty z zamku don Miguela. I przybycie Vetlego nie miało żadnego wpływu na to, że tak wielu ludzi straciło przy nim życie.
Oczywiście przykro było o tym myśleć! Ci, którzy polegli, nie należeli do sympatycznych, ale mimo wszystko!
Do domu!
O, jak ta będzie cudownie wrócić do domu!
Miał wyjeżdżać następnego dnia wcześnie rano.
I to właśnie wtedy przeżył jeden z największych szoków w życiu.
Juanita czekała gotowa do drogi. Wszyscy mieszkańcy obozu zebrali się na tarasie. Poważni, uroczyści. Przyszli nawet obaj mali bracia, Sebastian i Domenico, ubrani w nowe, bardzo ładne stroje. Zauważył, że wszyscy są odświętnie ubrani.
To chyba zbyt wielki honor jak dla mnie, pomyślał Vetle.
Mężczyzna, którego chłopiec od początku uważał za kogoś w rodzaju wodza, wystąpił naprzód i powiedział wiele przyjaznych słów pod adresem Vetlego. Potem wezwał do siebie Manola i Juanitę.
Manolo nie wyglądał na specjalnie zachwyconego takim obrotem spraw. Juanita jeszcze mniej.
Wódz zwrócił się do Vetlego.
– Pochodzisz z dobrej i porządnej rodziny, prawda?
– Tak, oczywiście – potwierdził Vetle cokolwiek zaskoczony. Co jego rodzina mogła mieć wspólnego z faktem, że podjął się opieki nad wyruszającą do Francji dziewczyną?
– I odziedziczysz duży dwór?
– Powiedziałbym raczej: duży dom.
– I twój ojciec jest człowiekiem o wysokiej pozycji.
– Tak. Ojciec jest lekarzem.
Zrobili się okropnie drobiazgowi!
Wódz kiwał głową uspokojony.
– I podjąłeś się opieki nad Juanitą?
Podjął się, prawda, tylko po co te przesłuchania?
Bez przekonania skinął głową.
– W takim razie podaj rękę Manolo na znak, że przejmujesz tę odpowiedzialność, której on miał się podjąć!
Vetle chciał zapytać: A co będzie, jeśli nie odnajdziemy rodziny Juanity? Jak ona w takim razie wróci do was? Ale uznał, że lepiej milczeć. Chciał skończyć z tym wreszcie, zakładał więc, że znajdą matkę dziewczyny. Poza tym za nic nie chciałby wracać do Hiszpanii z panną. Chciał do domu. Jak najszybciej.
Wyciągnął rękę. Wódz położył na niej rękę Juanity, a potem rękę Manola. Była to uroczysta ceremonia. Tak uroczysta, że cała grupa Cyganów zaczęła śpiewać piękny psalm. Wódz wykonywał jakieś gesty nad ich połączonymi dłońmi.
W końcu Vetle mógł się przygotować do drogi, kobiety z płaczem żegnały się z Juanitą, a Manolo gdzieś zniknął. Można się domyślać, że nie bardzo go to wszystko radowało.
Vetle również był obejmowany i ściskany, wszyscy życzyli mu szczęścia i powodzenia, oboje z Juanitą otrzymali mnóstwo prezentów, ledwie byli w stanie to wszystko unieść. Od don Miguela także otrzymał pokaźną nagrodę za uratowanie Esmeraldy.
W końcu pożegnał go wódz.
– To chyba najlepsze, co się mogło zdarzyć – powiedział. – Juanita nigdy nie była jedną z nas. Ona należy do twojego świata.
Vetle uważał raczej, że dziewczyna ma więcej wspólnego z nimi, w każdym razie jeśli chodzi o temperament. Była taka zmysłowa, że Vetlego to po prostu krępowało.
– Teraz jest trochę dzika – powiedział wódz. – Ale ona się uspokoi. Będziesz miał z niej dobrą żonę.
Vetle przestał na chwilę oddychać.
– Żo…nę?
– Tak. To bardzo ładnie z twojej strony, że podjąłeś się odpowiedzialności.
– Ja nie wiem… czy dojdzie do tego… ja mam przecież dopiero czternaście lat. W tym wieku człowiek na ogół nie wie, co będzie robił jako dorosły.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Masz wszelkie możliwości, żeby stać się solidnym człowiekiem. A gdyby dzieci zaczęły się rodzić już w przyszłym roku…
– Dzieci? W przyszłym roku?
– No, tak to bywa, kiedy człowiek jest żonaty.
Vetle nie rozumiał niczego.
– Ja mam dopiero czternaście lat – powtórzył.
– Bardzo dobry wiek do żeniaczki. Wyglądasz na zdolnego do płodzenia dzieci. Liczyłeś się z tym chyba, kiedy brałeś Juanitę za żonę.
Vetlemu pociemniało w oczach, a jednocześnie ogarnęła go przemożna chęć, żeby wybuchnąć głośnym śmiechem. Że też wcześniej się tego nie domyślił! Podziwiał uroczystą ceremonię! A nawet przez myśl mu nie przeszło, że to zaślubiny! Nie było przecież kapłana, nie było… Głupi Vetle! Zapomniał, że to całkiem obcy naród… obca rasa.
O Boże, jakżesz on się z tego wygrzebie? Nie mógł protestować podczas uroczystości, to by obraziło gospodarzy. Musiał robić dobrą minę do złej gry.
Ale, z drugiej strony, to niesprawiedliwe! Nie wiedział przecież nic na temat zwyczajów i rytuałów cygańskich, nie rozumiał ich języka. A oni niczego mu nie wytłumaczyli, jakby zakładali, że zdaje sobie sprawę, o co w tym wszystkim chodzi.
Pojęcia nie miał, co się święci. Był naiwny i, szczerze mówiąc, okropnie głupi!
No, ale przecież nigdy by mu się nawet nie przyśniło, że ktoś będzie chciał połączyć węzłem małżeńskim dwoje czternastolatków!
Pragnął po prostu, żeby to wszystko się skończyło, żeby okazało się nieprawdą. Miał ochotę zachować się jak pies: Usiąść, unieść głowę i zawyć z rozpaczy.
Cyganie żegnali ich niezwykle serdecznie. Juanita również nie przestawała machać zebranym. Vetle wykonał kilka niemrawych ruchów dłonią, po czym nareszcie opuścili obóz.
Moja żona, myślał Vetle, spoglądając spod oka na szczupłe plecy Juanity. Dziewczyna biegła parę kroków przed nim i dosłownie tańczyła z radości.
Jemu zaś zbierało się na wymioty. Jeśli chodzi o sprawy romantyczne, to wciąż był jeszcze dzieckiem. Wciąż znajdował się w tym stadium, w którym chłopcy uważają, że dziewczyny to najgłupsze istoty na świecie i że zadawanie się z nimi to… Ech!
I oto ożenił się z jedną z nich. Kompletny idiotyzm!
Ale niech no tylko odejdą dostatecznie daleko ad obozu, to już on otworzy jej oczy. Oboje są przecież Europejczykami i oboje wiedzą, że taka ceremonia zaślubin przeprowadzona przez Cyganów nie ma żadnego znaczenia. Jest po prostu nieważna! Nie zostali zaślubieni przez kapłana, nie złożyli przysięgi, nie…
Nie, no, rzecz jasna, całe to małżeństwo jest nieważne!
W nieco lepszym nastroju ruszył w dalszą drogę.
Juanita z pewnością da się przekonać. Niech no tylko dziewczyna znajdzie się w tej swojej Francji, to już nie będzie z nią kłopotu. Prawdopodobnie zgodziła się na całą maskaradę tylko po to, by opiekunowie pozwolili jej opuścić obóz.
Nie rozumiał tylko, dlaczego w tym celu tak koniecznie musiała wyjść za mąż.
Ostatecznie postanowił ją zapytać:
– Czy nie wystarczyło, że zgodziłem się zabrać cię do Francji? Trzeba się było jeszcze tak spieszyć z żeniaczką? – wycedził ze złością przez zęby.
Juanita przystanęła.
Teraz potwierdzi, że zgodziła się na ceremonię zaślubin tylko po to, by wyrwać się z obozu, pomyślał.
Ale nie!
– Och, drogi Vetle! – wykrzyknęła, szeroko otwierając oczy. – Wspólna podróż bez ślubu byłaby nieprzyzwoita!
– Przecież jesteśmy jeszcze dziećmi!
– Nic podobnego!
– No, może ty nie. Ale ty chyba nie masz prawa mówić o przyzwoitości, ty, która chciałaś proponować mężczyznom swoje usługi i…
– Co? Chyba w to nie uwierzyłeś? Ja chciałam tylko zwrócić twoją uwagę! Nie ma równie moralnego ludu jak Cyganie. Niezamężna dziewczyna, która by poszła do łóżka z mężczyzną, zostałaby wyrzucona z taboru! Nigdy w życiu nie dostałabym pozwolenia na podróż z tobą, gdybyśmy nie byli małżeństwem. Myślałam, że ty o tym wiesz, głuptasie!
Vetle poweselał.
– Więc uważasz, że to wszystko było jedynie pro forma? I że wcale nie potrzebujemy… zachowywać się jak małżeństwo?
– Tego nie powiedziałam – odparła potrząsając głową.
Świat znowu spochmurniał przed oczyma Vetlego. Dalej szli bez słowa, obrażeni, naburmuszeni.
O, niech to diabli! Jak on się zdała wykaraskać z tego bigosu?