ROZDZIAŁ VIII

Głośny strzał odbił się potężnym, grzmiącym echem w hallu.

Krzyki, ale to nie intruz krzyczał.

Tak woła oszalały ze strachu człowiek, gdy spotka na swojej drodze coś niepojętego, co zawsze jest większym zagrożeniem niż zwykłe, jeśli tak można powiedzieć, ziemskie, niebezpieczeństwo. Tym razem krzyki były wielokrotnie bardziej przeraźliwe, bo to niepojęte niebezpieczeństwo tutaj było jak najbardziej realne. Ochrypłe wrzaski, jakie słyszał, wydawane przez wartowników i zamkową służbę, świadczyły, że spotkał tych nieszczęśników potworny los. Vetle słaniał się na nogach, sam ogarnięty śmiertelnym lękiem i głębokim współczuciem.

Ponieważ jednak ów okropny tumult odbywał się na zewnątrz, Vetle wiedział, co ma robić. Oto nadeszła jego chwila, bo wszyscy zajęci byli przy bramie.

Niczym zwinna łasica przemknął przez korytarz, przyczaił się na chwilę pod ścianą wielkiego hallu i rozejrzał wokół. Domyślał się, że powinien iść w stronę, gdzie muszą się znajdować salony.

Dwóch uzbrojonych służących w nocnych koszulach przemknęło obok niego wcale go nie zauważając, po chwili na schodach ukazał się sam władca zamku w brokatowym szlafroku.

– Co się tu dzieje? – wrzasnął.

Tobie nic nie grozi, pomyślał Vetle. Ty masz nadal żyć, bo możesz odegrać sygnał. Ty kompletny idioto, który skomponowałeś coś tak obłąkanego, tę śmiertelnie niebezpieczną melodię! Nie wiedziałeś, co robisz, ty głupi ośle!

Vetle uświadomił sobie, jak bardzo jest zdesperowany, i zrozumiał, że potwornie się boi. Zauważył jednak coś, co mogło być salonem. Nie oglądając się wbiegł do środka. Owszem, to był salon, i światło z hallu rozjaśniało wnętrze. Vetle pobiegł po miękkim arabskim dywanie w stronę bocznych drzwi. Za nimi dostrzegł lśniącą, starannie wypolerowaną powierzchnię fortepianu.

Pokój muzyczny?

I tak, i nie. Rzeczywiście w pomieszczeniu znajdował się fortepian, ale chyba nie był zbyt często używany, służył raczej ku ozdobie, na co wskazywało jego ustawienie.

Żeby tak mieć świeczkę! Ale wszystko, co rozjaśniało mrok, to niepewny blask księżyca, światło z hallu już tutaj nie dochodziło.

Na piekielne ryki Pancernika odpowiadały zdławione piski zamkowej służby. Monstrum dotarło do hallu.

Tam! Jeszcze jedne drzwi. Czyżby źle ocenił sytuację i wyszedł znowu do hallu?

Nie. To jakiś mniejszy pokój. I teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Tu znajdowały się instrumenty, które były używane.

W hallu trwał dziki spektakl. Strzały i krzyki, trzaski, łomotanie, jakieś rozkazy wydawane histerycznym tonem.

Vetle nie miał wiele czasu…

Skrzynka, skrzynka, gdzie, gdzie u licha? Światło księżyca nie wszędzie docierało.

Był strasznie zdenerwowany, działał bez jakiegokolwiek planu, przestępował z nogi na nogę, miotał się od ściany do ściany, czas uciekał, a on niczego nie mógł znaleźć. O mój Boże, w tym pokoju nie ma żadnej skrzynki!

Co w takim razie powinien…?

Jakieś pospieszne, lekkie kroki. Vetle zesztywniał, naprawdę nie miał się gdzie schować.

Do pokoju wbiegła nieduża dziewczynka, trochę młodsza od Vetlego. Szlochała przerażona, z całej postaci bił strach. Na widok obcego chłopca stanęła jak wryta.

Zanim zdążyła uciec w popłochu, Vetle złapał ją za rękę, dłonią zakrył jej usta i wyszeptał gorączkowo swoim rozpaczliwie łamanym hiszpańskim:

– Nie bój się. Z mojej strony nic ci nie grozi.

Wydała z siebie zdławiony krzyk, ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo wrzaski w hallu zagłuszały wszystko.

– Tamta bestia jest moim wrogiem – wykrztusił Vetle. – Ja przed nim uciekam.

Dziewczynka przestała się wyrywać, stała spokojniej, ale była jak sparaliżowana, pochwycona jak gdyby w dwa ognie.

– Kim panienka jest? – zapytał Vetle niecierpliwie i zdjął rękę zasłaniającą jej usta.

– Dońa Esmeralda – odparła szeptem, z płonącymi oczyma.

– A ja jestem Vetle z Norwegii. Czy panienka jest córką właściciela zamku?

– Nie, nie! – zawołała, jakby podobna myśl sprawiała jej przykrość.

Znakomicie!

– Dońa Esmeralda, czy panienka może mi pomóc znaleźć skrzynkę z papierem nutowym?

– Z zapisanym papierem? Teraz?

– Tak, oczywiście. Po co mi czysty papier? Ale szybko, zanim potwór tu wpadnie. On też szuka tych nut!

– Ale one należą do mojego wuja!

– Te nie. Szybko! A potem ja pomogę panience wydostać się z zamku.

Nie wiedział, czy ona w ogóle chce się stąd wydostać, ale przecież to, co działo się w hallu musiało ją przerażać.

Przez chwilę wahała się, a potem zdecydowanie ujęła go za rękę.

– Chodź – powiedziała pochlipując, jakby miała do czynienia z jeszcze jednym szaleńcem.

Wrócili do pokoju z fortepianem. Za instrumentem, w cieniu, stała skrzynka, której za pierwszym razem nie zauważył.

Esmeralda wyjęła z wnętrza fortepianu klucz i otworzyła zamek skrzynki. Podniosła wieko.

– Które? – zapytała.

O Boże, skrzynka była po brzegi wypełniona papierem nutowym, Vetle wyczuwał to dłonią. Ale nie musiał długo szukać. Brzeg jednego arkusza w głębi skrzynki lśnił fosforyzującym blaskiem. Złapał go więc i wyciągnął ze skrzynki.

– Ten – powiedział.

– Skąd ty to wiesz? – zapytała zdumiona.

Esmeralda nie widziała, że papier świecił

„Dziękuję wam, moi Przodkowie”, mruknął Vetle pod nosem.

Złożył arkusz i starannie umieścił w kieszeni. Potem wziął dziewczynkę za rękę i powiedział:

– Idziemy!

– Ale my się stąd nie wydostaniemy – szlochała Esmeralda przerażona.

– Owszem, wyjdziemy. Tą samą drogą, którą ja przyszedłem.

– Nic z tego nie rozumiem! Nie, nie, my nie możemy tam iść! Ja nie chcę umierać!

Opierała się zaciekle, kiedy ciągnął ją w kierunku hallu.

Przeklęta dziewczyna! Co z nią robić? Ale przecież mu pomogła, a Vetle w ogóle nikogo by nie zostawił własnemu losowi w takich okolicznościach.

– Jeśli tu zostaniesz, umrzesz! Chcesz stąd wyjść?

– Tak, tak, ale…

– Polegaj na mnie – powiedział buńczucznie.

Nie tak znowu bardzo jest na czym polegać, przyszło mu do głowy, ale dziewczyna, choć niechętnie, posuwała się za nim przez pokoje do hallu.

Tam przycupnęli pod ścianą i pod osłoną mebli, czołgali się w stronę korytarza.

Hall przypominał pole bitwy. Pośrodku stał Pancernik niczym jakiś przedpotopowy kolos. Kule zdawały się go nie imać. Jeden z kandelabrów zwalił się na podłogę i dywan w kilku miejscach zaczynał się tlić. Starali się nie patrzeć na walczących, bitwa wciąż trwała, choć jej wynik mógł być tylko jeden. Ostatni strażnicy i służący rozglądali się za możliwością ucieczki. Właściciel zamku zniknął, pewnie zabarykadował się gdzieś na wyższym piętrze.

Spotkała go dosyć dziwna niespodzianka. Chyba po raz pierwszy było takie zapotrzebowanie na jego „arcydzieło”.

Dwojgu młodym uciekinierom udało się niezauważenie wyjść z hallu i jak szaleni pobiegli korytarzem w stronę opuszczonej sypialni. Dziewczyna nie mówiła nic. Vetle pojęcia nie miał, co o tym wszystkim myśli. Prawdopodobnie jednak uważała go za mniejsze zło. A właśnie teraz bardzo potrzebowała kogoś, kogo mogłaby się trzymać.

Mimo woli Vetle poczuł się nagle bardzo dumny i męski. To było dla niego całkiem nowe doznanie.

Biegł przez pokoje ciągnąc za sobą dziewczynę. W pewnym momencie usłyszał jej zdumiony krzyk:

– Drzwi? Tutaj?

Vetle kątem oka zobaczył strzępy tapet wokół futryny i oboje znaleźli się w małej ciasnej wygódce.

– Na dół! Szybko! – nakazał.

– Nie! – jęknęła Esmeralda.

– Tam jest czysto. Szybko. Zanim potwór nas odkryje! On za wszelką cenę chce mnie złapać.

– Ale przecież on nie może wiedzieć…

– Owszem, wie – rzekł Vetle stanowczo i brutalnie pociągnął ją w dół, do tego odpychającego miejsca. – A może chciałabyś zostać?

– Nie – wykrztusiła przerażona.

Kiedy nareszcie postanowiła mu się podporządkować, bardzo szybko znaleźli się na zewnątrz. Vetle wspierał ją podczas w najwyższym stopniu niebezpiecznego schodzenia po stromym zboczu. Jeden fałszywy krok, a oboje wpadną do lepkiego bagna i zaczną tonąć.

Tym razem Vetle kierował się prosto ku traktowi wiodącemu z zamku do cywilizacji. Strażnica już prawdopodobnie przestała istnieć, wartownicy uciekli, droga była wolna.

Teraz pojawił się nowy problem. I myśl, że powinien był wcześniej się do tego przygotować. Co mianowicie powinien zrobić z tymi nutami, które wyniósł właśnie z zamku?

Nie należy lekceważyć Tengela Złego. Nie wolno po prostu wyrzucić tej kartki ani próbować jej ukryć gdzieś na bagnach. Siła myśli Tengela Złego natychmiast to odkryje i jakiś jego pomocnik szybko tam przybędzie.

Podrzeć na drobne kawałki?

Vetle nie sądził, żeby to wystarczyło. Żywił uzasadnione, jak się zdaje, podejrzenia, że jego zły przodek w takiej sytuacji nie ustąpi, dopóki Erling Skogsrud nie odnajdzie wszystkich najdrobniejszych kawałeczków i nie złoży na powrót arkusza.

Istniał tylko jeden sposób ostatecznego unicestwienia nut. Należało je mianowicie spalić.

Ale akurat teraz Vetle absolutnie nie miał na to czasu. Bo akurat teraz musiał się zatroszczyć o to, by i on, i dziewczyna znaleźli bezpieczne schronienie.

Poza tym był do tego stopnia gapowaty, że nie zabrał ze sobą zapałek. Na taką ważną wyprawę! Trzeba nie mieć dobrze w głowie! Całkowicie niegodny zaufania przodków. Zapałki, które zabrał z domu, już dawno zostały zużyte.

No i co z dziewczyną?

Vetle pozwolił sobie przerwać na kilka sekund ten bieg do strażnicy.

– Dońa Esmeralda – rzekł zdyszany. – Nie musi pani iść ze mną, ja mogę być dla pani niebezpieczny, bo to ja ciągnę za sobą tego potwora. Ma pani pełną swobodę działania i może pani wrócić do swego wuja. Bestia opuściła już zamek.

To w każdym razie chciał jej powiedzieć. Ale czy ona rozumiała jego nader ubogą hiszpańszczyznę, składającą się zaledwie z kilkudziesięciu słów?

Owszem, Esmeralda najwyraźniej rozumiała. Nawet w tym mroku, rozpraszanym jedynie przez mdłe światło księżyca, widział zdecydowanie w jej czarnych jak węgiel oczach.

– Ale ja nie chcę wracać. On nie jest moim prawdziwym wujem, Jestem siostrzenicą jego zmarłej żony i on wcale nie jest dla mnie dobry.

Vetle pojmował znakomicie, co dziewczyna mówi, bo naprawdę rozumiał już dużo po hiszpańsku. Tylko że ogromna przepaść dzieli rozumienie języka od umiejętności czynnego posługiwania się nim.

Znowu zaczął biec, a ona dotrzymywała mu kroku, choć wyglądała na bardzo zmęczoną.

– Nie jest dobry? – zapytał. – Co to znaczy?

– Ech, nie, nie chciałabym o tym mówić.

– Musisz. Powinienem wiedzieć. Bo teraz ja odpowiadam za to, co się z panią stanie, dońa Esmeralda.

Sam zauważał, jak bardzo wydoroślał w czasie tej podróży. Niewiele już zostało z tamtego skorego do szaleństw chłopca. Nawet głos zaczynał mu się zmieniać. Zdarzało się często, że nieoczekiwanie zadudnił basem albo znowu przechodził w piskliwy falset.

– Nie, ja… – zaczęła dziewczyna z uporem. Po czym rozmyśliła się. – No, dobrze. Don Miguel jest głupi! Nie pozwala mi zawiesić lustra w pokoju, bez przerwy mnie wychowuje. Już jestem prawie taka wytworna jak on!

O mój Boże, myślał Vetle. Czy to są powody, żeby uciekać z domu?

Ale, oczywiście, to są powody, kiedy ma się tyle lat co ona. Sam przecież bardzo dobrze pamiętał, jak się buntował i chciał opuścić dom, bo rodzice go nie rozumieli i na przykład kazali mu włożyć niebieską koszulę zamiast szarej albo nie pozwalali mu samemu wiosłować po jeziorze. Wtedy przysięgał sobie, że ucieknie z domu i dopiero zobaczą. Będą siedzieć i rozpaczać po stracie swojego jedynego dziecka, które potraktowali tak okropnie!

Tak, dobrze rozumiał jej dziecięcy bunt

– Ile pani ma lat, dońa Esmeralda?

– Dwanaście.

– A ja czternaście.

– O, taki jesteś stary? To musiałeś chyba przeżyć już bardzo wiele.

Powiedziała to bez ironii. W jej głosie brzmiał szczery podziw.

– No, to i owo się przeżyło – odparł z nonszalancją.

Był jednak zdenerwowany i naprawdę nie bardzo wiedział, co począć. Co postanowić w sprawie bezdomnej dziewczyny ubranej tylko w nocną koszulę? Kiedy na dodatek samemu jest się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– No dobrze, możesz iść ze mną do najbliższej wsi, a tam zobaczymy, może znajdzie się ktoś, kto chciałby się tobą zaopiekować.

– Nie masz prawa mówić do mnie ty. Pochodzę z bardzo wysokiego rodu.

– Ja też – burknął Vetle. – Pochodzę z książęcego domu.

Mój Boże, kiedy to było? W dodatku Vetle przecież nie był bezpośrednio spokrewniony w linią Paladinów, ale nie miał ochoty pozwolić, by zwracała mu uwagę jakaś mała gęś, która wlokła się za nim jak kula u nogi.

Esmeralda złagodniała natychmiast.

– No, skoro tak… Ale twoje imię tak trudno zapamiętać. Ja nazywam cię Nińo (chłopiec).

– Dziękuję. Wolałbym zostać przy imieniu Vetle. Vetle Volden z Ludzi Lodu.

– A ja jestem dońa Esmeralda de Braganza y Valencia y Vimiso. Ma pan prawo zwracać się do mnie per Esmeralda, książę Vetle.

O Chryste Panie, pomyślał Vetle, starając się skryć uśmiech. Ale niech dziewczyna ma, co chce, nie jestem w stanie wytłumaczyć jej, jak to jest naprawdę.

– Dziękuję bardzo – rzucił pospiesznie. – Ale doszliśmy już do strażnicy i nie ma czasu na ceremonie. Pozwól, że pójdę pierwszy.

– Nie, nie! – zawołała, wybiegając naprzód. – Nie odchodź ode mnie!

– Ale to może być bardzo nieprzyjemny widok. Być może są tam ranni, którzy potrzebują pomocy.

– Nie mamy czasu na opatrywanie rannych. Poza tym to służba.

– Każdy człowiek ma swoją wartość – odparł Vetle, który podczas podróży przez ogarniętą wojną Europę widział już nazbyt wiele tragedii. I wtedy obiecał sobie, że nigdy w życiu nie zostawi nikogo potrzebującego własnemu losowi. Tak łatwo przecież o zobojętnienie. Kiedy się widzi jedną ludzką tragedię, jest się wstrząśniętym. Ale kiedy tych tragedii jest tysiąc naraz, człowiek obojętnieje. Vetle za nic nie chciał, by coś takiego stało się właśnie z nim.

Koło strażnicy jednak nie było rannych. Pancernik pracował bezbłędnie.

Dońa Esmeralda dostała mdłości i Vetle prosił ją, by zamknęła oczy, dopóki się stąd nie oddalą. On też nie czuł się najlepiej.

– A psy? – mruknęła dziewczyna.

– Uciekły. Słyszałem, jak uciekały.

– To dobrze!

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo były okropne. Bałam się ich.

– Ach, tak? – w głosie Vetlego brzmiała ironia. – A ja myślałem, że ucieszyło cię to, iż udało im się uciec. Myślałem, że cieszysz się z ich powodu.

Esmeralda wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a ponieważ minęli już teren krwawej łaźni, nie zamknęła ich ponownie.

– Dlaczego miałabym się cieszyć? Z powodu zwierząt? Ale czy jesteś pewien, że nie ryzykujemy spotkania z nimi? Są przecież teraz dzikie i mogą być bardzo niebezpieczne. Ja je często drażniłam, uważałam, że to zabawne, bo były uwiązane i nie mogły mi nic zrobić. A teraz są dzikie!

– Nie przejmuj się. Tak szybko nie zdziczały. Tylko pospiesz się trochę! Po tym, co widzieliśmy, chciałbym odejść możliwie jak najdalej od Pancernika.

Znowu biegli przez jakiś czas.

– Dlaczego ty mówisz tak źle po hiszpańsku? – zapytała Esmeralda z pretensją.

– Bo nie jestem Hiszpanem. Pospiesz się, słyszysz? Nie gadaj tyle! On nas może dogonić!

– A dlaczego by mu po prostu nie oddać tych nut?

– Naprawdę mogłabyś to zrobić?

Dziewczyna z trudem łapała powietrze, ale on ciągnął ją za sobą bez litości.

– A co takiego niezwykłego jest w tych nutach? – jęczała.

– Teraz nie mogę ci tego wyjaśniać. Spiesz się! I przestań gadać, bo niepotrzebnie tracisz siły.

– Uff, jak ty okropnie mówisz! Nie rozumiem ani słowa.

– Nie szkodzi. Cicho bądź!

To ostatnie zrozumiała bez trudu i milczała obrażona aż do zabudowań Silvio-de-los-muenos.

– Jestem zmęczona!

Vetle pojął, że zmuszał ją do zbyt wielkiego wysiłku, więc przystanął. Naprawdę bardzo szybko przebiegli znaczną odległość. Esmeralda musiała poprawić pantofle i narzekała nieustannie.

Nieszczęsne małe stworzenie. Złość opuściła Vetlego.

„Pozwoliłeś chłopakowi uciec!”

„To nie moja wina, panie i mistrzu. Robiłem, co mogłem”.

„On je ma”.

„Wiem o tym. I gonię go”.

„Nigdy go nie złapiesz, ty niezdaro!”

„Jeżeli jestem niezdarą, to wy, wielki panie, takim mnie uczyniliście. Ale mnie jest tak dobrze. Jestem przerażający. To cudowne uczucie!”

„On może spalić nuty”.

„Nie ma czym rozpalić ognia, bo gdyby miał, to już by je spalił”.

Tengel Zły skoncentrował całą siłę woli wokół postaci, która kiedyś była Erlingiem Skogsrudem.

„Poruszasz się tak okropnie wolno jak żółw. Zbierz siły i przyspiesz kroku! No, już!”

Pancernik nie bardzo pojmował, co się z nim dzieje, ale zastosował się do rozkazu. Poczuł nagle wielką siłę w nogach, a jego zesztywniałe członki zaczęły się poruszać z ogromną lekkością. Przypominający rybią łuskę pancerz uciskał go i uwierał w różnych miejscach, ale on gnał drogą przed siebie niczym chyży jeleń. Cudownie!

Poza tym błędem było określać jego pancerz jako przypominający rybią łuskę. To, co pokrywało skórę Pancernika, wyglądało raczej jak płytki na ciele jakiegoś ogromnego przedpotopowego potwora.

I znowu ów straszny głos:

„On coś za sobą ciągnie. Nie mogę pojąć, co to jest”.

„Nie wiem, wielki mistrzu. I nie wiem też, jakim sposobem dostał się do zamku ani jak z niego wyszedł. Ale czuję jego zapach w pobliżu. Te przeklęte kreatury w zamku zabrały mi tak dużo czasu”.

„Stanowczo za dużo! Musisz się teraz bardzo spieszyć, żeby go dogonić!”

„Tak, mistrzu. Z radością to zrobię!”

– Odpoczęłaś już, dońa Esmeralda? Musimy biec dalej, i to szybko.

– Tak, tak, książę. Proszę na mnie nie krzyczeć, muszę przecież… A tamto, gdzie to jest?

– O Boże, on się zbliża! Jakim cudem to niezdarne bydlę dogoniło nas tak szybko? O, nie! Nie zdążymy mu uciec!

Esmeralda jęknęła cicho, ale Vetle syknął, by milczała. Desperacko rozglądał się wokół. Potwór biegł przez las, słyszeli go z bardzo daleka, ale zbliżał się szybko! Wciąż jeszcze ich nie widział, ale musieli ukryć się natychmiast.

Młoda panienka okazała się dużo bardziej przytomna w tej trudnej sytuacji niż on, bo złapała go za rękaw koszuli tak gwałtownie, że uszczypnęła go w rękę, i szarpnęła, wołając:

– Tam, na dół! Natychmiast!

Vetle dopiero na schodach wiodących do jakiejś piwnicy, zorientował się, dokąd Esmeralda go prowadzi. To był ten grobowiec, któremu się uważnie przyglądał w drodze do zamku.

– Nie! – jęknął. – Tylko nie tam!

Cała historia o trumnach z Barbados, przesuwających się w grobowcu, przemknęła mu znowu przez głowę i poczuł, że zbiera mu się na wymioty.

– Nie mogę tam wejść!

– Nie bądź głupi! – syknęła i z całej siły wepchnęła go do środka. Vetle upadł. Głowę oblepiało mu rzadkie błoto.

Esmeralda zdążyła już zamknąć drzwi. Wnętrze tonęło w głębokich ciemnościach, a Vetle czuł, że całe jego ciało pulsuje ze zmęczenia i z trudnego do określenia strachu. Jedyne, czego pragnął, to wykrzyczeć głośno swoje przerażenie i uciec stąd jak najdalej. W tym grobowcu znajdowało się coś, co budziło w nim paniczny strach, nie umiał tego zdefiniować, ale cała intuicja odziedziczona po Ludziach Lodu mu o tym mówiła. To coś w grobowcu za wszelką cenę chciało się pozbyć intruzów.

– Pomóż mi teraz, ty idioto! – wykrztusiła Esmeralda.

Odwrócona plecami do drzwi, napierała na nie z całej siły. Kompletnie sparaliżowany lękiem przed ciemnością Vetle przemógł się i po omacku ruszył ku drzwiom, żeby jej pomóc. Jęczał przerażony podwójnym niebezpieczeństwem: tym, które mogło nadejść z zewnątrz, i tym, które czaiło się w krypcie.

Teraz mógł się przekonać, że mimo wszystko naprawdę należy do Ludzi Lodu. Ów obezwładniający strach, który odczuwał w grobowcu, był trudny do zniesienia. Raz po raz wstrząsał nim dreszcz, serce waliło jak szalone, a Vetle wiedział, że to nie historia o duchach z Barbados tak na niego wpłynęła. To było coś więcej. Nieszczęśni ludzie, którzy kiedyś zostali tutaj pochowani, prawdopodobnie nie ponosili za nic winy. Z wyjątkiem jednego. To on musiał być przyczyną napięcia panującego w krypcie.

Może to okrutny właściciel zamku z dawnych wieków? A może któraś z jego ofiar?

Nie miał czasu, żeby się dłużej zastanawiać nad zagadkami śmierci, bo Esmeralda tuliła się do niego straszliwie przerażona czymś zupełnie innym. Dużo gorsze było niebezpieczeństwo czające się za drzwiami.

Powinniśmy byli uciekać jak najdalej, pomyślał Vetle. Teraz pułapka się za nami zatrzasnęła.

Wiedział jednak, że nie mogli daleko uciec przed Pancernikiem, ba on posuwał się teraz z niezrozumiałą prędkością. Co to się stało?

Vetle nie musiał się specjalnie nad tym zastanawiać, żeby wiedzieć, że to sprawka Tengela Złego, a raczej siły jego woli.

Ach, żeby tak mieć zapałki! Żeby tak móc spalić ten przeklęty papier nutowy, który, starannie złożony, leżał w jego kieszeni!

Teraz wyraźnie słyszeli kroki. Słyszeli też to dobrze znane, przerażające parskanie i obrzydliwe sapanie, gdy potwór węszył w powietrzu.

Nie trwało długo i bestia skierowała się ku szparze w drzwiach grobowca, zbyt szerokiej jak na te okoliczności.

Vetle zamknął oczy i starał się skoncentrować.

„Pomóżcie mi, moi przodkowie”, prosił cicho. „Zrobiłem wszystko, co mogłem, i bardzo się starałem nie popełniać głupstw. Ale teraz utkwiłem w pułapce! Wybaczcie mi, ale jestem bliski utraty zmysłów od tego podwójnego strachu”.

Wiedział, że przodkowie nie mogą interweniować bezpośrednio, nie mogą unieszkodliwić potwora ani zabrać Vetlego z niebezpiecznego miejsca, ale przecież oni zawsze potrafią coś wymyślić. Tak jak wtedy to małe prosię, które odwróciło uwagę potwora, albo jak te dziwne głosy, które go przestraszyły, czy może jeszcze coś innego.

Nic takiego się jednak nie stało. Potwór człapiąc ciężko zbliżył się do krypty, a potem zaczął złazić schodami w dół i nie przestawał węszyć. Wyglądało na to, że Vetle tym razem będzie musiał radzić sobie sam.

Dłonią zacisnął usta dziewczyny, jakby chciał ją przestrzec. Ale ona nie krzyczała. Stała cichutko jak mysz, zdrętwiała ze strachu.

Tylko się nie odezwij, prosił w duchu Vetle.

Sapanie dało się słyszeć przy szparze w drzwiach, tak jak Vetle się spodziewał. Nos, jak u myśliwskiego psa, przesuwał się w górę i w dół wzdłuż szpary.

Duchy przodków, co mam robić? Na Boga, pomóżcie mi!

Sapanie ustało. Vetle bardziej się domyślał, niż widział ślepia, starające się zajrzeć do środka.

Potwór był czujny, zachowywał się bardzo cicho.

A żadna pomoc znikąd nie nadchodziła.

Загрузка...