ROZDZIAŁ X

Vetle spał. Spał tak twardo, że nawet nic mu się nie śniło. Trwała sjesta i cały obóz odpoczywał. Nic z zewnątrz nie mąciło spokoju chłopca.

Przodkowie? Coś od niego chcieli, ale jego mózg nie był w stanie przyjąć żadnego ostrzeżenia. Jakby ktoś z daleka wołał: „Ona się zbliża”, ale słowa przepływały obok i nie robiły na śpiącym żadnego wrażenia.

Jego oczy za powiekami zarejestrowały, że w grocie zrobiło się na chwilę ciemniej, jakby ktoś stanął w wejściu i nasłuchiwał, potem. jednak znowu powrócił dawny półmrok. Nic nie zakłóciło jego snu.

Powoli zaczęło go ogarniać jakieś nieprzyjemne uczucie. Ktoś czy coś znajdowało się bezpośrednio przy nim, ale wrażenia nie były na tyle wyraźne, by go obudzić.

Pająki?

Wielkie pająki biegały po uśpionym ciele, szukały czegoś, jakby węszyły, zaglądały mu do kieszeni. Pojawiła się myśl, by te wstrętne stworzenia strząsnąć na ziemię, ale nie mógł się ruszyć.

We śnie ukazywało mu się coś potwornego, wywołującego grozę, co pochylało się nad nim i wpatrywało w jego twarz, by stwierdzić, czy chłopiec śpi.

Czy usłyszał westchnienie ulgi? Coś zostało wyjęte z jego kieszeni i postać zniknęła.

Vetle spał dalej. Ostrzegawcze wołania przodków do niego nie docierały.

To, oczywiście, naturalne, że po takim wysiłku koncentracja woli Tengela Złego zelżała. Wszystko to, co się ostatnio działo, dało mu się solidnie we znaki.

Teraz nuty były w pewnych rękach, w drodze do zamku. Wkrótce sygnał pobudki zostanie odegrany, wkrótce Tengel będzie mógł się ocknąć!

Myśl była tak urzekająca, że władza Tengela nad ludźmi związanymi z tą sprawą, jego hipnotyzująca ich wola osłabła.

Dziewczyna w grocie Vetlego obudziła się.

Co to się stało?

Jakiś szelest… uciekających stóp?

Czy ktoś odwiedzał Vetlego?

Vetle wciąż spał, ale poruszał się niespokojnie.

Tak, przed chwilą ktoś tu był!

Zwinnie jak kot zerwała się z miejsca i wybiegła na dwór.

Jakiś ruch! Tam, za krzakami, jakieś pospieszne, ukradkowe ruchy.

Ktoś biegnie. Na sekundę dziewczynie mignął papier w czyjejś ręce i postać zniknęła.

Nie zastanawiając się pobiegła za nią. Dla swego Vetle zrobiłaby wszystko.

Biegła szybko, lecz tamta jeszcze szybciej. Tylko czasami dostrzegała jakiś ruch krzewu czy gałęzi przed sobą na zboczu i tylko to wskazywało jej kierunek.

Zaciskała zęby i pędziła dalej. Wszystko dla Vetlego. Będzie z niej dumny i przekona się, że dokonał właściwego wyboru.

Ten papier chciał przecież spalić. Wobec tego będzie spalony, już ona się o to zatroszczy.

Dziewczyna nie miała najmniejszego pojęcia, że podejmuje walkę z Tengelem Złym.

Kompletnie beznadziejne zadanie!

Późnym popołudniem Vetle obudził się ożywiony i wyspany. Sebastian i Domenico witali go radośnie, gdy wyszedł na centralny placyk obozu.

Mężczyźni przyglądali mu się ze śmiechem.

– Ledwo się trzymałeś na nogach, kiedyśmy cię przywieźli, chłopcze! – powiedział jeden.

Vetle przeciągał się, żeby rozprostować kości, zdrętwiał w niewygodnej pozycji podczas snu. Zsunął się mianowicie z posłania, a skalna podłoga była bardzo twarda.

– Tak. W ostatnich tygodniach niewiele sypiałem – roześmiał się. – Wygląda na to, że panienka Esmeralda nadal śpi.

– Juanita też – śmiali się Cyganie. – Ona się nawet nie kładła po tym, jak nas opuściłeś, cudzoziemski paniczu. Och, młode dziewczyny ciężko przeżywają pierwszą miłość. Tak, tak…

Vetle stwierdził, że się rumieni, i pospiesznie zaczął mówić o czym innym. Miłość była dla niego wciąż całkiem nieznanym światem.

– A teraz poproszę was o pomoc, muszę coś spalić…

Nagle umilkł.

Wsunął rękę do kieszeni, w której schował nuty, ale niczego nie znalazł. Jedynie strzęp, urwany kawałek papieru.

Gorączkowo szukał we wszystkich kieszeniach, ale na próżno. W popłochu pobiegł do swego legowiska, żeby zobaczyć, czy papier nie wypadł, lecz i tam niczego nie znalazł.

Arkusz nutowy przepadł bez śladu.

Zataczając się wrócił do zdumionych Cyganów i oparł się bezsilnie o balustradę, którą gospodarze wycięli w skale wokół szerokiej skalnej płaszczyzny, tworząc w ten sposób coś w rodzaju ogrodzonego ryneczku.

– O, ja głupi, nieszczęsny, co ja zrobiłem? – zawodził Vetle zrozpaczony, ukrywając twarz w dłoniach. Był bliski płaczu.

– No, powiedz nareszcie, co się takiego stało? – pytali Cyganie.

Vetle spoglądał na nich. Akurat teraz wyglądał na tego, kim był w istocie: na niezbyt wyrośniętego czternastolatka, samotnego w obcym świecie.

– To okropnie długa i dziwna historia – zaczął niepewne wyjaśnienia. – Opowiadanie wszystkiego to sprawa całkiem beznadziejna. Najważniejsze teraz jest to, że obiecałem spalić pewien papier. To dla mojego rodu sprawa życia lub śmierci, zresztą nie tylko dla nas, ale może w ogóle dla egzystencji całej ludzkości. O Boże, to brzmi przesadnie i melodramatycznie, ale to jest prawda. Samotny chłopiec nie wybrałby się z Norwegii do Hiszpanii z byle powodu.

– Pamiętam, przed wyprawą do zamku też mówiłeś o paleniu czegoś. I o jakimś potworze. Czy potwór też szukał tego papieru?

Chłopiec kiwał głową. W oczach miał łzy, ale tego na szczęście nikt nie widział.

– Teraz już się nie potrzebujemy obawiać potwora – powiedział. – On już tu nie przyjdzie. Wygląda na to, że był tu już ktoś inny. Bo myślę…

Zaczął się zastanawiać.

– Tak? Co myślisz?

– Myślę, że ktoś był w jaskini, kiedy spałem.

– A był. Dziewczęta kłóciły się o to, która ma przy tobie czuwać, chłopcze. Juanita i hrabianka. Sądząc po tym, że umilkły, jedna musiała zwyciężyć. Ale nie wiem, czy pilnowała cię ta, która wygrała. Zauważyłeś coś?

– Pojęcia nie mam – odparł Vetle zawstydzony. – Spałem jak kamień. Teraz w każdym razie nikogo tam nie ma. Nie. A poza tym miałem okropny sen. Jakieś wielkie pająki pełzały po mnie.

Jeden z młodszych słuchaczy zachichotał.

– Pająki, powiadasz? Może pajęczyce?

Vetle był zbyt dziecinny, by pojąć żart.

– Te pająki szukały czegoś w moich kieszeniach. O Boże! To musiało być to!

Cyganie przyglądali mu się sceptycznie. Sen wydawał im się irracjonalny.

– A tak naprawdę to gdzie jest Juanita? – zapytał któryś. – I mała panienka?

Kobiety też już skończyły sjestę i zajęte były różnymi pracami domowymi. Zapytane o Juanitę wzruszały ramionami.

– Nie widziałam jej – odparła jedna. – Tej obcej panny też nie.

Mężczyźni spoglądali na Vetlego.

– Pająki, mówisz? A może to były dziewczęce dłonie, co?

Dłonie? Vetle zastanawiał się. We śnie różne sprawy bywają wyolbrzymione, stuknięcie w ścianę może brzmieć niczym huk gromu.

– Nie wiem – powiedział niepewnie. – Palce biegające po ciele, szukające…? No, owszem, dlaczego nie? Ale pochylała się nade mną jakaś okropna postać.

– W mroku niewiele co widziałeś – rzekł jeden z mężczyzn cierpko. – Prawdopodobnie coś cię przestraszyło we śnie i pobudziło twoją wyobraźnię.

– Tak. Myślę, że macie rację. Uważacie, że to mogła jedna z dziewcząt… Ale dlaczego by to zrobiła?

– Na to ty możesz odpowiedzieć lepiej niż my.

Vetle był kompletnie zdezorientowany.

– Ale obie? Razem? Przecież nie mogły się nawzajem znieść!

– Rzeczywiście, tak było. Ale może teraz jedna goni drugą?

– Tak. Oczywiście…

Vetle próbował sobie przypomnieć twarze dziewcząt. Czy mogłyby mu zrobić coś takiego? Przecież były takie…

To z pewnością znowu Tengel Zły! On musiał nakłonić jedną z dziewcząt do tego postępku. A w takim razie jest ona niebezpieczna dla otoczenia! Kiedyś w przeszłości udało mu się nawet narzucić swoją wolę komuś tak fantastycznemu jak Heike! Co się teraz stanie z tą biedaczką?

Czy to mała Esmeralda? Ona rzeczywiście sprawia czasem wrażenie nieczułej na cierpienia innych. Ale to raczej rezultat wychowania niż cecha charakteru. Esmeralda jest sympatyczną dziewczynką, a poza tym to jeszcze dziecko. Los nie obszedł się z nią życzliwie w ciągu ostatniej doby i Vetle martwił się o nią. Nie wierzył w żadne ukryte w jej duszy zło.

A Juanita? Była mu całkowicie obca z tą swoją bujną zmysłowością, intensywnością przeżywania. Szczerze mówiąc trochę się jej bał. Przerażała go otwartością i dosłownością tego, co mówiła, to jej kołysanie biodrami, gdy szła, budziło w nim bardzo nieprzyjemne uczucia.

Po Juanicie można się było spodziewać wszystkiego, chociaż tak zaciekle walczyła o jego względy. Boże drogi, rzuciła się przecież na małą Esmeraldę z pięściami! Mimo woli dotknął ręką nosa, który też poznał siłę jej ciosu.

Nigdy w życiu Vetle nie usiądzie pomiędzy dwiema kobietami!

Ale jeśli Tengel Zły mógł zahipnotyzować jedną z nich i uczynić z niej swoją niewolnicę, to równie dobrze mógł uczynić to z obiema. Teraz więc mogły działać razem.

– Weźmiemy konie – powiedział jeden z Cyganów i Vetle pospieszył za nimi do zagrody.

Mieli jechać we trzech, dwóch Cyganów i Vetle. Chłopiec stał niezdecydowany. W jego dość nowoczesnym domu nie było koni i on po prostu miał niewielkie doświadczenie jeździeckie. Zdarzyło się zaledwie kilkakrotnie, że przejechał się kawałek.

Stał przed nim potężny wałach, którego głównym przeznaczeniem było ciągnięcie cygańskiego wozu. Szeroki w zadzie jak armatnia laweta, solidnie zbudowany. Vetle uśmiechał się do niego niepewnie, a zwierzę spoglądało swoimi smutnymi oczyma, jakby zastanawiając się, co się teraz stanie. Nad wielkimi kopytami rumaka sterczały kępy włosia, a płowy ogon został krótko przycięty.

Vetle był ujęty wyglądem potężnego zwierzęcia.

Koń widocznie wyczuwał jego sympatię, bo cierpliwie czekał, aż chłopiec wdrapie się na niego. Z uczuciem, że siedzi okrakiem na szczycie góry, Vetle delikatnie popchnął swojego wierzchowca.

Działało! Jechał! Tamci dwaj byli już daleko, zjeżdżali po zboczu. Vetle zawołał za nimi:

– Jeśli jest tak, jak myślę, to one są w drodze z powrotem do Silvio-de-los-muertos. I do zamku za wsią.

Kiwali głowami, że rozumieją.

W duszy Vetlego wszystko się burzyło. Wszystko w nim protestowało przeciw ponownej wyprawie do tych piekielnych miejsc, które niedawno opuścił. Mimo woli wstrzymał konia.

– Co się stało? – pytali Cyganie.

– Nie mogę tam jechać. Złożyłem świętą przysięgę, że już nigdy więcej noga moja nie postanie w tych strasznych miejscach. Nie jestem w stanie!

– Ale, drogi chłopcze, dziewczęta są w drodze nie dłużej niż godzinę. One idą piechotą, a my mamy konie. Dogonimy je niebawem daleko przed zamkiem.

– Mam nadzieję. Mam szczerą nadzieję, że tak będzie!

– Czy jednak nie mógłbyś nam wyjaśnić nieco dokładniej, dlaczego sądzisz, że one pójdą właśnie tam? A poza tym, wziąłeś zapałki?

– Oczywiście. Nie popełniam dwa razy tego samego błędu.

Kiedy jechali, jeden obok drugiego, przez rozległą równinę, Vetle próbował im opowiedzieć o Tengelu Złym i jego licznych sługach. Ku najwyższemu zaskoczeniu chłopca Cyganie przyjmowali opowieść bez powątpiewania. Ale też Cyganie to lud bliski naturze, czczą wielu mistycznych bohaterów, wierzą w magię i gusła. Stwierdził, że może mówić bez skrępowania i opowiadać wszystko, co niezbędne, by mogli zrozumieć obecną sytuację i wagę ostatnich wydarzeń.

Przyjmowali wszystko bez zastrzeżeń.

– Teraz rozumiemy twój niepokój – powiedział w końcu jeden z nich. – Ale nie martw się. Wkrótce odnajdziemy dziewczyny.

– One są prawdopodobnie niebezpieczne – ostrzegał. – Znajdują się pod jego kontrolą, a nie wiemy, co on może im kazać robić.

– Rozumiemy zagrożenie. Ale ja mam przy sobie podobiznę mojego bohatera, więc nic mi nie grozi – rzekł drugi spokojnie.

Ach, Boże, pomyślał Vetle. Co ci to da?

Biegnę po jej śladach, myślała. Trzeba jednak przyznać, że co jak co, ale biegać to ona umie! Jakby miała skrzydła!

Może i tak. Może uciekinierce ktoś pomaga?

Jakie to męczące tak biec w upale! Tylko od czasu do czasu dostrzegała przed sobą dziewczynę i to dodawało jej sił. Ale gorąco było mordercze, słońce prażyło niemiłosiernie prosto nad jej głową, jakby sobie upatrzyło właśnie ją i chciało spalić ją na węgiel.

Jeszcze trzeba minąć ten mały zagajnik, a potem otworzy się widok na…

Serce podskoczyło jej do gardła. Tam! Tam stoi ta złodziejka, która ukradła jej Vetlemu ów drogocenny skarb, ten idiotyczny papier, nad którym się tak rozczulał.

Boże, jak ona wygląda! Całkiem niepodobna do siebie. Uciekinierka wlepiła w nadchodzącą rozpalone jakimś fanatyzmem oczy, twarz wykrzywiała potworna stanowczość. Trzymała w ręku rozłożystą gałąź, chyba ciężką, ale zdawało się, że ona tego ciężaru nie czuje.

Widok był przerażający.

– Ty przeklęty mały szczurku! Ty złodziejko – wysyczała goniąca. – Naprawdę chcesz okraść mojego Vetle?

Tamta nie odpowiadała. Słychać było tylko jej świszczący oddech.

– Rzuć gałąź i oddaj mi papier!

W dalszym ciągu brak odpowiedzi. Dziewczyna sprawiała wrażenie odmienionej. W jakieś uparte, pełne nienawiści monstrum.

Pozostała przecież tylko młodą dziewczyną. Dzieckiem prawie! Nie mogła być niebezpieczna.

Cios spadł na bark i ramię. Zaatakowana zachwiała się, pociemniało jej w oczach, jak przez mgłę zobaczyła, że tamta odrzuciła gałąź i ucieka.

Odzyskała równowagę na tyle, by ruszyć w pogoń. Nie podda się za nic na świecie!

„Ona biegnie za tobą”.

„Wiem o tym, mój panie i mistrzu. Ale brak jej sił, ona naprawdę nie jest niebezpieczna”.

„Ona nie, ale za nią idzie ich więcej. Słyszę stukot końskich kopyt. Ukryj papier, jeśli cię dogonią. Nie może wpaść w ich ręce!”

„Będę w zamku przed nimi”.

„Tak. I musisz doprowadzić do tego, by nuty zostały odegrane! Och, jakże ja za tym tęsknię!”

„Polegaj na mnie, mistrzu! Nie wypuszczę z rąk tych nut tylko dlatego, że goni mnie jakaś smarkula. Dobiegnę do zamku!”

„O, tak. Biegnij. Biegnij, płyń na swoich lekkich stopach, siła moich myśli poniesie cię nad ziemią”.

„Ona mnie dogania”.

„W takim razie atakuj! Teraz!”

Uciekająca przystanęła i czekała na swoją prześladowczynię. W uniesionej ręce trzymała kamień. Tamta zauważyła ją zbyt późno.

Kamień trafił precyzyjnie. Prześladowczyni padła bez przytomności na ziemię.

„Teraz! Teraz jestem wolna, droga do celu stoi otworem”.

„Wspaniale, moja niewolnico! Sprawiłaś się wspaniale!”

Jeźdźcy poganiali swoje wierzchowce. Ziemia dudniła pod ciężkimi kopytami.

– Ktoś tam leży! Patrzcie!

– O, Boże, to przecież czerwona sukienka Juanity! Ona chyba nie jest…?

Zatrzymali się i zeskoczyli z koni. Vetle z niejakim trudem manewrował koniem, ale w końcu i on znalazł się na ziemi.

Tamci byli już przy dziewczynie i próbowali ją cucić.

– Uderzona w głowę – stwierdzili Cyganie.

– A tu leży zakrwawiony kamień! – zawołał Vetle. – Boże drogi, co z nią?

– Oddycha – uspokajali go.

– Rana nie wygląda na bardzo głęboką.

Juanita jęknęła i otworzyła oczy. Zaraz jednak zamknęła je znowu z bolesnym jękiem.

– Ona ma papier – szepnęła. – Ja chciałam…

– Wiemy, Juanito – zapewniał Vetle. – Byłaś bardzo dzielna.

Uśmiechnęła się słabo, lecz z dumą.

– Jestem lepsza od niej, co?

Vetle nie odpowiedział, zdawał sobie bowiem sprawę, że Esmeralda nie zrobiła tego z własnej woli.

Więc ten potwór, jego zły przodek, posługuje się także dziećmi?

Nic z tego nie będzie, myślał Vetle, nie bardzo licząc się z realiami.

Postanowiono, że jeden z mężczyzn wróci do obozu z ranną Juanitą. Vetle, który w dalszym ciągu śmiertelnie się bał wymarłej osady, starał się, by to on był tym, który odwiezie dziewczynę, ale to przecież niemożliwe. Dobrze wiedział, że to on powinien zniszczyć papier.

Kiedy się żegnali, Juanita krzyknęła matowym głosem:

– Nie zapomnij, co obiecałeś!

Jakoś nie mógł sobie przypomnieć, by w ogóle cokolwiek jej obiecywał. Z wyjątkiem… Nie, on niczego nie obiecywał, to ona upierała się, by zabrał ją do Francji.

Mowy nie ma! Wystarczy mu towarzystwa nieokiełznanych młodych dziewcząt na długie lata.

„Oni jadą bardzo szybko! Doganiają mnie, co mam robić?”

„Ukryj papier! Natychmiast!”

„Ale oni mnie złapią. Ukarzą mnie”.

„Akurat to mnie nie interesuje. Spiesz się!”

Esmeralda rozejrzała się wokół. Znajdowała się na równinie.

„Tu wszędzie jest tylko bagno”.

„To ukryj papier w bagnie! Tylko oznacz miejsce!”

Nie było wyjścia. Na mokradła wejść nie mogła. Musiała ukryć papier pod darnią tuż przy drodze.

„Zrobiłam, co kazałeś, panie”.

„To uciekaj stąd, głupie cielę! W przeciwnym razie oni zaraz to znajdą”.

Esmeralda posłuchała. Pobiegła dalej z tą dziwną lekkością, którą zawdzięczała jego woli. Pojęcia nie miała, że Tengel Zły był śmiertelnie zmęczony po nieustannej koncentracji myśli w ciągu ostatnich dni. Podporządkowywanie sobie innych poza Doliną Ludzi Lodu kosztowało go bardzo wiele.

O, żebym tak już był wolny, myślał udręczony na swoim legowisku. Ta chwila jest już bliska. Bardzo bliska!

– Tam! Dziewczyna jest tam, pomiędzy drzewami!

– Teraz ostrożnie – ostrzegał Vetle. – Ona może być niebezpieczna, bo wspomaga ją potworna siła.

– Wiem, ale ona chciała zabić Juanitę i to będzie ją drogo kosztowało.

– To przecież tylko dziecko. Sama nie jest niczemu winna. To nie na niej powinniśmy się mścić.

Podeszli bliżej. Esmeralda krzyknęła jak ranny ptak, gotowa się bronić. Zaczęła w nich rzucać pecynami błota.

Mężczyźni zeskoczyli z koni i pobiegli za nią. Uciekała zdumiewająco szybko, wcale nie wyglądała na zmęczoną.

W końcu jednak ją dopadli. Dyszała zziajana i słaniała się na nogach.

Tak im się przynajmniej zdawało. Ale nie. Z wielką siłą wbiła Vetlemu zęby w ramię. A gdy Cygan próbował ją odciągnąć na bok, złapała jego nóż zawieszony u pasa i dźgnęła go z całej siły.

Ranny jęknął z bólu i musiał ją puścić.

– Poważnie cię zraniła? – pytał Vetle. On też puścił dziewczynę, bo musiał pomóc towarzyszowi.

– Chyba nie. Ostrze ześlizgnęło się po żebrach – odpowiedział przez zaciśnięte zęby. – Nic groźnego, ale ból mnie paraliżuje.

Vetle zerwał z siebie koszulę.

– Masz, przewiąż sobie ranę! Ja zaraz wrócę.

– Tylko uważaj! – krzyknął za nim Cygan. – Ona ma nóż i jest piekielnie silna!

– Będę ostrożny!

– Ja się zaraz pozbieram i ruszę ci na pomoc.

Vetle popędził za dziewczyną uciekającą w kierunku Silvio-de-los-muertos. A przysięgałem sobie, że już za nic tu nie wrócę, myślał zgnębiony. Jak to nigdy nie trzeba się zarzekać.

Zmobilizował wszystkie swoje siły. Zawsze bardzo dobrze biegał, zwyciężał we wszystkich szkolnych zawodach.

Długo nie trwało, a dopadł do niej. Dziewczyna krzyczała z gniewu i bezsilności. W końcu uznała, że mu nie ucieknie, stanęła więc w pozycji obronnej, z nożem gotowym do walki.

Stali tak przez jakiś czas, mierząc się nawzajem wzrokiem.

– Oddaj mi papier – powiedział w końcu Vetle.

Z oślizgłych drzew wokół nich kapała brudna ciecz. O, jakże nienawidził tego miejsca!

– Jaki papier? – zapytała Esmeralda z nienawiścią.

– Ten, który mi ukradłaś.

– Dlaczego, u licha, miałabym ci coś kraść, ty mały, nędzny żebraku? Czy nie mam prawa wrócić do zamku, do mojego wuja?

– Owszem, z największą chęcią daję ci to prawo, ale najpierw chcę dostać to, co do mnie należy.

– Czy to nie są nuty mojego wuja?

– Przyznajesz zatem, że je masz?

– Niczego takiego nie przyznaję. Gdzie miałabym je ukryć?

Spojrzał na jej luźną, podartą nocną koszulę i musiał uznać, że ma rację.

– Połknęłaś!

Esmeralda skrzywiła się z obrzydzeniem.

– Jak mogłabym połknąć taki duży arkusz? A w dodatku taki gruby. Poza tym chodzi o to, żeby nuty były czytelne, czyż nie?

Odpowiadała piekielnie logicznie.

– W takim razie musiałaś je ukryć.

– Gdzie, jeśli wolno zapytać?

Vetle spoglądał za siebie. Sprawa wydawała mu się całkiem beznadziejna. Dziewczyna mogła wyrzucić papier gdziekolwiek po drodze z obozu. Choć prawdopodobnie zrobiła to dopiero co.

– Będziesz teraz uprzejma i powiesz mi, gdzie je schowałaś – rzekł surowo.

– Nie mam zamiaru!

Mimo wszystko ustępowała, kroczek po kroczku. Ale wydobycie z niej prawdy do końca wydawało się prawie niemożliwe. Dziewczyna miała wszystkie karty w ręce. Wyglądało na to, że Tengel Zły wygrał.

W tym momencie nadjechał Cygan. Esmeralda prychnęła jak dzika kotka i ostrzegawczo wyciągnęła nóż.

– Ona nie ma tego papieru – rzekł Vetle. – Schowała go gdzieś po drodze.

Nieostrożnie odwrócił się ku nadjeżdżającemu. Esmeralda, albo raczej siła woli Tengela, zaatakowała, i uratowało go tylko to, że w ostatniej sekundzie kątem oka zauważył, co się szykuje. Rzucił się na ziemię i kilkoma gwałtownymi przewrotami przemieścił się na skraj drogi, unikając ciosu noża. Ona go jednak dopadła. Vetle leżał z głową w błocie, a Esmeralda siedziała na nim okrakiem z nożem gotowym do ciosu.

Cygan zsunął się z konia, ale poruszał się z trudem.

– Jeszcze jeden krok, a wbiję mu nóż w gardło – groziła Esmeralda zdumiewająco silnym głosem. – Rzuć mi lejce!

Obaj rozumieli, że tego ta mała dziewczynka sama wymyślić nie mogła. Cygan zrobił, jak mu kazała, nie było innego wyjścia.

Vetle nie pojmował, dlaczego Esmeralda go nie zabija, ale kiedy Cygan wykonał jej polecenie, sama mu na to odpowiedziała.

– Staniesz przed moim wujem, żeby odpowiedzieć za wszystkie przestępstwa, jakich się przeciwko niemu dopuściłeś.

Trzymała w rękach lejce. Nagle jednak podniosła głowę, jakby słuchała nadchodzącego skądś rozkazu.

– Nie – szepnęła z ponurym błyskiem w oczach. – Mój pan i mistrz nakazuje mi cię zabić. I to zaraz!

Cygan uczynił ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale ona natychmiast zwróciła się ku niemu gwałtownie, z wściekłością w rozmarzonych oczach.

– Ani kroku dalej!

Ostrze noża trzymała na gardle Vetlego.

Roześmiała się złowieszczo. Najwyraźniej ta sytuacja sprawiała jej przyjemność. Dwaj mężczyźni sparaliżowani ze strachu przed nią!

Rozwiązanie tej potwornej sytuacji dokonało się nagle i całkiem nieoczekiwanie. Usłyszeli głębokie, gulgoczące warczenie, Esmeralda zdążyła jedynie spojrzeć w górę, gdy spadły na nią jakieś dwie czarne bestie i powaliły ją na ziemię. Jęczała przerażona i leżała bez ruchu. Nóż upadł daleko, znajdował się poza zasięgiem jej rąk.

– Zabierzcie je! – piszczała Esmeralda rozpaczliwie.

Pyski wielkich dobermanów dyszały tuż nad jej twarzą.

– Żałuj teraz, że drażniłaś nieszczęsne zwierzęta – powiedział Vetle wstając.

– Zabierz je!

– Nie mogę. One mnie nie posłuchają, nie znają mnie. Dawaj te lejce, przyjacielu.

Obaj z Cyganem związali Esmeraldzie nogi, a potem ręce. Psy im na to pozwalały, ale ani na moment nie spuszczały ślepi z dziewczyny, wciąż też trzymały ją łapami przy ziemi.

Vetle próbował do nich łagodnie przemawiać, ale szybciej kontakt ze zwierzętami nawiązał Cygan. Zdawało się, jakby mówił ich językiem, wsłuchiwały się, wyraźnie zainteresowane, w jego cichy, przyjazny głos. Ale też Cyganie, dzieci natury, nawykli do bliskiego kontaktu ze zwierzętami, nikt na przykład nie obchodzi się lepiej z końmi niż ten wędrowny lud.

Związali dziewczynę, choć nie bardzo wiedzieli, co począć dalej. Vetle zastanawiał się, czy nie odpłacić jej tą samą monetą i, strasząc psami, nie wymusić wyznania, gdzie ukryła papier.

Szybko jednak z tego zrezygnował. Widział strach dziewczyny przed psami, a przecież wiedział, że w tym potworze, którym teraz była, znajduje się mała, wylękniona dońa Esmeralda o długim i pięknym nazwisku, pozbawiona rodziców i nie ponosząca żadnej winy za swoje przepojone złem zachowanie.

– Mam pewien pomysł – rzekł cicho do Cygana. – To znaczy wiem, jak odnaleźć papier.

Esmeralda krzyknęła przejmująco, a w jej głosie słyszeli jakby echo innego krzyku. Psy natychmiast znowu dopadły do niej z ponurym warczeniem.

Vetle szukał w kieszeniach.

– Jeśli jeszcze to mam…

– Co takiego? – zapytał Cygan.

– Kawałeczek tego papieru… O, jest! Te psy mają znakomity węch.

Ukucnął przy głowie dziewczyny i wyciągnął papierek.

– Powąchaj, no… wąchaj – mówił do psów, ale one nie reagowały. Vetle wstał. – Myślę, że ty powinieneś im to kazać – zwrócił się do Cygana. – One ciebie słuchają.

Cygan zaczął przemawiać do zwierząt cichym, spokojnym głosem. Oczy Esmeraldy miotały skry, ale nie odważyła się nawet palcem ruszyć ani pisnąć.

Cygan podniósł się.

– To są niewiarygodnie mądre zwierzęta – powiedział. – Myślę, że przynajmniej jeden zrozumiał już, o co mi chodzi. Drugi będzie tymczasem pilnował Esmeraldy. Zobaczmy, jak nam pójdzie.

Zawołał na psy, które postąpiły dokładnie odwrotnie, niż przypuszczał. Ten, który miał pilnować Esmeraldy, zerwał się zadowolony i dumny, gotów podjąć trop. Drugi stał z paszczą rozdziawioną tak szeroko, że zasłaniał nią całą postać dziewczyny. Esmeralda leżała bez ruchu i tylko od czasu do czasu wstrząsał nią szloch.

– Szukaj, szukaj – mówił Vetle do dobermana po norwesku, bo przecież pies słucha tonacji głosu, a słowa komend są mu całkowicie obojętne. Podawał psu do wąchania strzęp papieru i pokazywał, w którą stronę powinni iść. Z powrotem ku wzgórzom.

– Niełatwo jest szukać papieru – mruczał, gdy pies nie od razu podjął trop. – Uff, zabierze nam to z pewnością mnóstwo czasu!

Cygan zaproponował zmianę.

– Zostań przy dziewczynie – powiedział. – A szukaniem my się zajmiemy. Rey i ja.

Zdążył już ochrzcić psa. Vetle wiedział, że rey to hiszpańskie określenie króla.

Nie bardzo wiedział, co robić. Nie chciał zostawić Esmeraldy własnemu losowi, ale też nie chciał, by Cygan gdzieś mu zniknął. Bo przecież papier mógł zostać wyrzucony już na początku drogi.

A może ona ma go nadal przy sobie?

Szczerze mówiąc, nie wierzył w to. Chyba rzeczywiście starała się zatrzymać nuty przy sobie, jak długo mogła, ale gdzie ukryła je potem? Na mokradłach? Tam nuty mogły zostać zamazane, a papier rozmoczyć się i podrzeć.

Mężczyzna i pies znajdowali się już daleko na drodze, pies z nosem przy ziemi. Tak, nietrudno było się zorientować, że to pies szkolony. Prawdopodobnie do tropienie ludzi zbiegłych z zamku. Niezbyt to przyjemna myśl.

Vetle wciąż stał niezdecydowany. Martwił się nie tylko z powodu Esmeraldy, lecz także z powodu psa. Nie wiadomo przecież, jakie będzie następne posunięcie Tengela Złego.

Esmeralda również czekała na rozkazy swego pana i mistrza, a pewnie także na jakąś pomoc z jego strony.

Nic takiego jednak nie nadchodziło, ani nowe rozkazy, ani pomoc.

Tengel Zły zbierał siły do ostatniego, śmiertelnego uderzenia. Jednak ogromne wysiłki, podejmowane w ostatnich dniach, poważnie nadwerężyły jego możliwości. Odczuwał zmęczenie, jakiego nigdy by nie zaznał, gdyby został obudzony we właściwy sposób.

Tyle spraw wymagało wciąż jego uwagi. Dziewczyna… Psy… Nigdy nie lubił psów. Paskudne stworzenia, które płaszczą się przed człowiekiem zupełnie obrzydliwie. Jeden pies tutaj i drugi z tamtym człowiekiem, który szuka papieru! To groźne! Chłopak… On też pilnuje tego papieru.

Zło, które przepełniało jego istotę, nie mogło przemienić się w zdolną do działania siłę, było zbyt rozproszone, on był za bardzo zmęczony. Nuty. Teraz najważniejsze są nuty. Gdzież one się podziały?

Tylko dziewczyna to wie, ale ona leży bez ruchu, bacznie obserwowana przez tego kundla.

Vetle krzyknął. Widział Cygana pochylonego nad psem, który zatrzymał się i wszystko wskazywało na to, że znalazł to, czego szukali. Chłopiec zostawił dziewczynę i pobiegł co sił w nogach do tamtych.

Cygan siedział w kucki na skraju drogi i rękami rozdrapywał ziemię. Nim Vetle dobiegł, wyciągnął triumfująco rękę. Trzymał w niej papier. Klepał psa po karku i głośno go chwalił, wyglądało na to, że zaprzyjaźnili się już na śmierć i życie. Pies chciał biec dalej, bawił się wesoło.

– To jest to! – wrzeszczał Vetle. – Dziękuję wam! Dziękuję!

On też głaskał psa, teraz już się go nie bał. Wszyscy trzej poszli z powrotem do Esmeraldy.

– Nie trać czasu – ostrzegał Cygan. – Spal to natychmiast! Gdzie masz zapałki?

Kiedy wyjął pudełko, Esmeralda krzyknęła przerażona. Pies trzymał ją jednak na miejscu, a i lejce nie pozwalały się ruszać.

Vetle czuł koło siebie jakieś głosy, jakby syk wściekłości w powietrzu, i arkusz nutowy wypadł mu z rąk.

Cygan natychmiast złapał papier, zanim wiatr, który nie wiadomo skąd się wziął, zdążył go unieść na mokradła.

– Rozpalaj ogień! Szybko!

Jakaś niewidzialna siła cisnęła Cygana na ziemię, ale Vetle zdołał przejąć papier. Miął go i ugniatał, próbując jednocześnie zapalić zapałkę, osłaniał płomień przed zawirowaniami wiatru i wreszcie jeden brzeg arkusza zaczął się tlić.

Powietrze przeszył krzyk tak rozdzierający, że mało im bębenki w uszach nie popękały. Cygan rzucił się na płonący papier, zanim wiatr zdążył go wyrwać Vetlemu z rąk, położył się na ziemi i gołymi dłońmi osłaniał płomień dopóty, dopóki z papieru nie została tylko kupka ciemnego popiołu.

– Twoje ręce – jęknął Vetle. – Nie poparzyłeś się?

– E, drobiazg, wszystko dobrze.

Wspólnie wdeptali popiół w ziemię, żeby już naprawdę nic nie zostało, i dopiero potem spojrzeli na Esmeraldę.

Leżała teraz skulona. Pies już ją zostawił i poszedł sobie.

Patrzyła na nich swoimi dziecinnymi oczyma niczego nie pojmując.

– Dlaczego ja tu leżę? – spytała żałośnie. – Jak się tu znalazłam? I dlaczego mnie związaliście?

– Ktoś cię porwał – wyjaśnił Vetle najłagodniej jak umiał i usiadł przy niej, żeby ją pocieszyć. – Teraz będziesz mogła wrócić do zamku, do twojego wuja. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Rozwiązał krępujące ją rzemienie i pomógł jej wstać.

Esmeralda przytuliła się do niego i płakała bezradnie.

– Niczego nie pamiętam. Spałam w cygańskim obozie i nagle znalazłam się tutaj. Dlaczego?

– Wszystko będzie dobrze, Esmeraldo. Zostałaś ogłuszona i przez cały czas byłaś nieprzytomna. Potwór cię ukradł, ale my pojechaliśmy za nim i uratowaliśmy cię.

Nie musiał dokładnie tłumaczyć, jak to było z tym potworem i o kogo to naprawdę chodzi. Esmeralda może sobie na ten temat myśleć, co chce.

– Chodź, Esmeraldo. Teraz odwieziemy cię do domu. Do zamku, bo pewnie tam chciałabyś wrócić, prawda?

– Tak – szlochała. – Już nigdy więcej nie chcę stamtąd wychodzić na ten głupi świat!

Загрузка...