Zapiszczał pager. Brian zadzwonił pod numer, który się wyświetlił, po czym oznajmił, że musi wracać do cholernego szpitala, żeby zająć się cholernym pacjentem. David wywnioskował z tego, że brat Melanie nadal był nieco wytrącony z równowagi.
Odprowadzili go do drzwi frontowych. Brian mruczał, że wszystko się popieprzyło, Melanie szeptała, że wszystko będzie dobrze, a David zastanawiał się, kiedy Chenney wreszcie się objawi. No i pojawił się w chwilę po tym, jak wreszcie wypchnęli Briana z domu, przysięgając na wszystkie świętości, że będą go informować i nie wspomną matce ani słowem o tym, co się wydarzyło. Chenney nadbiegł truchtem z czterema zestawami narzędzi, gotowy do akcji.
– Musi się pani przebrać – rzucił David opryskliwie.
Skinęła głową ze zmęczeniem. Wizyta brata najwyraźniej ją wyczerpała. Z jej oczu zniknęła ta iskra, która tak się Davidowi spodobała parę godzin temu. Ciężki dzień dla Melanie Stokes.
– Wezmę coś stąd i ubiorę się w pokoju gościnnym – szepnęła.
Tym razem David przemówił o wiele łagodniej, prawie ciepło:
– Jasne. I tak przez jakiś czas nie będzie nas na górze. Niech się pani nie spieszy.
Wzruszył ramionami. Czuł się niezręcznie, choć nie wiedział dlaczego. Chenney przyglądał mu się z niedowierzaniem. Melanie uśmiechnęła się z wdzięcznością, co zdenerwowało go jeszcze bardziej. W końcu nie jest zupełnym prostakiem. Zna się na dobrych manierach. Nauczono go otwierać drzwi przed paniami, ustępować im miejsca w autobusie i jeść z zamkniętymi ustami. Potrafi się zachować.
Spochmurniał. O czym on myśli, do cholery?
Melanie zniknęła na górze. Odwrócił się do Chenneya.
– Co mam robić? – spytał mały pospiesznie. – Co mam mówić? Kim jestem? Powinienem mieć odznakę?
Jezu, skąd on się urwał?
– Chenney, jesteś gliniarzem. Podaj prawdziwe nazwisko i, jak rany, rób to, co zwykle na miejscu zbrodni. Jasne?
Chenney pokiwał głową z przejęciem.
– Mam rękawiczki, torby, zestaw do zdejmowania odcisków palców, odkurzacz. Wszystko jak należy.
– Jesteś nieoceniony.
– I to wszystko?
– Wiem, wiem, na filmach jest ciekawiej. Przywykniesz.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z oszustwami finansowymi – wymamrotał mały.
– Za to nam płacą te wielkie pieniądze.
– Lairmore wie? David zesztywniał.
– Jeszcze nie.
Chenney rzucił mu spojrzenie z ukosa, zdradzając tym samym pierwszą iskrę inteligencji.
– To mu się nie spodoba. Zaczynasz się angażować, każesz mi udawać policjanta, a wszystko to nie ma związku ze sprawą. Jeśli się nie uda…
– Na pewno powiem, że to nie twoja wina.
– Nie o to mi chodziło – zaprotestował Chenney z prawdziwą urazą.
– Mniejsza o to. Do roboty. Musimy skończyć, zanim wrócą jej rodzice.
– Dlaczego?
– Później ci powiem.
Poszedł na górę. Mały miał rację co do Lairmore’a, co wcale mu nie poprawiło humoru. Musi skłonić Melanie do mówienia o rodzicach, zwłaszcza o ojcu. Trzeba zacząć analizę sprawy. Najwyższy czas.
Chenney taszczył ciężki odkurzacz i zestaw daktyloskopijny.
– Skoro nam płacą takie pieniądze, to chyba możemy pokazać, że mamy charakter, nie?
Na górze było już lepiej. David musiał przyznać, że mały nie jest taki zupełnie do niczego. Ledwie rzucił okiem na zgaszone już świeczki i zabawkę i zaraz zabrał się do roboty. Kiedy Melanie weszła do pokoju, ubrana w rozciągnięty wełniany sweter i wystrzępione dżinsy, on już rozpoczął dokumentację.
David przedstawił ich sobie. Nie mógł nie zauważyć, że bez makijażu i ze związanymi włosami Melanie wygląda nadspodziewanie młodo i świeżo. Razem wprowadzili Chenneya w sprawę. Zrobił notatki, a potem przeszli do pokoju Briana.
Był utrzymany w kolorze głębokiej zieleni i burgunda. Brian nie mieszkał w domu od dziesięciu lat, ale na szerokim łóżku widniało wyraźne wgłębienie. Ktoś tu niedawno siedział.
– A więc obiekt zakradł się tu po przyjęciu i spokojnie czekał, aż wszyscy pójdą spać – wydedukował Chenney, po czym zepsuł całe wrażenie, spoglądając pytająco na Davida.
– To ty jesteś policjantem – przypomniał mu David z niejakim rozdrażnieniem. Mały wyprostował się i spojrzał na Melanie Stokes.
– Przynajmniej nie zamierzał zrobić pani krzywdy.
– Jak to? – spytała, wyraźnie wstrząśnięta.
– Skoro przesiedział tu całą noc, mógł swobodnie wejść do pani pokoju. A jednak zaczekał, aż pani wyjdzie i dopiero wtedy zabrał się do roboty. Proszę tylko spojrzeć na te świeczki. Palą się przez mniej więcej osiem godzin. Do drugiej wypaliły się prawie zupełnie. A więc możemy przyjąć, że wszedł do pani pokoju po czwartej rano, kiedy pani już tu nie było.
– Dziękujmy Bogu za małe łaski – mruknęła.
Chenney wzruszył ramionami.
– Włamywacz najwyraźniej nie chciał się z panią spotkać. Na tym etapie chodzi mu tylko o te przedstawienia. Czterdzieści cztery świeczki, konik, materiał. Według mnie ustawienie tego wszystkiego zajęło mu co najmniej godzinę. Więc mógł opuścić dom koło szóstej…
– Nie przerwała mu. – Alarm by się włączył. Otworzenie drzwi, z zewnątrz lub wewnątrz, uruchamia system.
Wszyscy spojrzeli na łóżko.
– A więc ustawił to, zapalił świeczki i wrócił do kryjówki – powiedział Chenney.
– Zaczekał, aż ktoś wstanie i wyłączy system alarmowy – dodał David. – I wyszedł sobie frontowymi drzwiami.
Melanie spojrzała na niego z przerażeniem.
– Jest jeszcze coś – ciągnął David w zamyśleniu. – Obiekt był w domu. Mógł ustawić ten ołtarzyk w dowolnym pokoju, ale wybrał Melanie, nie jej rodziców. To znaczy, że chodzi mu o panią.
Chenney wydawał się nieco zaskoczony tą bezpośredniością, ale Melanie tylko kiwnęła głową. Nie miał jej tego za złe. Z tego, co widział, bardziej martwiła się o dobro rodziny niż o siebie.
– Robi się późno – odezwała się po chwili milczenia. – Dziwne, że matka jeszcze nie wróciła, ale…
Chenney pojął aluzję.
– Potrzebują mniej więcej godziny. Wymyślcie prawdopodobny powód mojej obecności w domu, a ja zajmę się dowodami.
– Dziękuję panu.
– Nie ma sprawy. – Wyszedł.
Melanie i David zostali sami. Melanie podeszła do rządu okien wychodzących na park, w którym kwitły różowe wiśnie, a kochankowie spacerowali, trzymając się za ręce. Zachodzące słońce obrysowało jej profil. Wydawała się bardzo krucha i smutna. I piękna, pomyślał David. Szybko się otrząsnął.
– Mamy jeszcze parę pytań. Gotowa?
– Przeze mnie mój brat płakał.
– Jest już duży. Jakoś to przeżyje.
– W moim pokoju ktoś wzniósł ołtarz dla zamordowanego dziecka. – Podniosła głos. – Widzę ją, wiesz? Ja ją widzą.
Przycisnęła czoło do szyby, jakby chciała je ochłodzić. Odetchnęła głęboko raz i drugi. Ręce jej drżały. David przyglądał się jej bezradnie. Po chwili oderwała się od okna i wyprostowała ramiona.
– No dobrze – rzuciła energicznie. Znał już ten ton. – Co się stało, to się stało. Detektyw Chenney zajmie się wszystkim i powie mi, czego się dowiedział, prawda?
– Wyśle dowody do laboratorium i zobaczymy, co z tego wyniknie.
– Na przykład odciski palców? Uniósł brew.
– Nie będzie żadnych odcisków.
– Tego nie wiadomo…
– Ten typ od dawna to planował. Nie popełni takiego głupiego błędu. Na chwilę przygasła. Potem stanowczo podniosła głowę.
– Ale na pewno coś się okaże.
– Może. Słuchaj, jeśli chcesz się dowiedzieć prawdy, lepiej zacznijmy rozmawiać. Laboratorium nie załatwi wszystkiego. Najwięcej informacji uzyskuje się z rozmów ze świadkami. Chcielibyśmy ci zadać parę pytań.
– Chyba raczej detektyw Chenney.
– Jasne, możesz na niego zaczekać, ale on spędzi w twoim pokoju co najmniej godzinę, czyli do szóstej. A twoja mama może nadejść w każdej chwili… wtedy chyba nie będziesz chciała z nim rozmawiać.
– Chyba…
Wykorzystał chwilową przewagę. Nie zamierzał jej dawać czasu do namysłu.
– Zaczniemy od standardowych pytań. Zaraz będzie po wszystkim. Melanie nie wydawała się przekonana, ale uległa w obliczu jego determinacji.
– Wiemy już mniej więcej, jak obiekt dostał się do domu. Teraz musimy się dowiedzieć, dlaczego. I kto to taki.
Pokręciła głową.
– Może Larry Digger. Nie mam pojęcia, kto jeszcze po tylu latach ma związek z Russellem Lee Holmesem. Moi rodzice nie wspominają o Teksasie.
– Dlaczego?
Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie.
– Wydaje mi się, że to piekielnie bolesne wspomnienie.
– Po dwudziestu latach?
– Może pan by do siebie doszedł po dwudziestu latach. Moi rodzice nie. Mruknął coś pod nosem.
– Dobrze. Wobec tego zacznijmy od ołtarza. Możemy z niego wywnioskować parę rzeczy. Przede wszystkim to miał być akt intymny. Ołtarz stoi nie dość, że w twoim domu, to jeszcze w sypialni. Nie tylko w sypialni, ale na łóżku. Dobrze. Teraz przedmioty: konik i strzęp materiału najwyraźniej należały do Meagan Stokes. To wyraźny cios wymierzony w ciebie, drugą córkę. No i jeszcze te zapachowe świeczki. Wiesz, co to są zmysły węchowe?
– To coś więcej niż węch?
– O wiele więcej. Zmysł węchu jest bezpośrednio połączony z układem limbicznym, jedną z najstarszych części mózgu. W dodatku bardzo ważną. To dzięki niej możesz kochać i nienawidzić. A także – spojrzał jej w oczy – dzięki niej możesz pamiętać. Poddanie kogoś działaniu zapachu, kojarzącego się z konkretnym wydarzeniem czy miejscem, to jeden z najbardziej skutecznych sposobów wywołania wspomnień.
Melanie usiadła na łóżku brata.
– Te gardenie… wspomnienia… To było zaplanowane, tak? Cholera, on mną manipuluje! Nie pozwolę na to! W moim własnym domu!
Przyjrzał się jej z ciekawością.
– Powiedziałaś: wspomnienia? Miałaś je już wcześniej?
– Tak, tak. Zdarzały mi się. Nic wielkiego. Czarna otchłań, głos dziewczynki. Nic konkretnego.
– Mhm… Kiedy to się zaczęło?
– Nie wiem. Jakieś pół roku temu.
– Pół roku. Oczywiście.
– Co oczywiście? – Zaczęła się denerwować. – O co ci chodzi?
– Pół roku temu twój brat oznajmił, że jest gejem. Pół roku temu najwspanialsza rodzina Bostonu zaczęła się rozpadać.
– Skąd wiesz?
– Kelnerzy plotkują – mruknął. – Tylko pomyśl: Stokesowie przenieśli się do Bostonu, zaadoptowali córkę i przez dwadzieścia lat żyło im się jak w bajce. Zgadza się? A potem Brian nagle wyskakuje ze swoją rewelacją i wszystko sypie się w gruzy. Ojciec się do niego nie odzywa, mama nie może sobie poradzić i znowu zaczyna pić, a ty nagle zaczynasz sobie przypominać.
– To nie tak! Jeden syn, który okazał się gejem, nie może spowodować tego wszystkiego.
– Może w zwykłej rodzinie. Ale w przypadku ludzi z taką przeszłością? Daj spokój. Nie jesteś głupia, potrafisz to sobie poukładać. Twoi rodzice stracili już jedno dziecko. A ty straciłaś całą rodzinę. Ojciec praktycznie wydziedziczył twojego brata. Nie sądzisz, że to uruchomiło te same mechanizmy? Czy ty, twoja matka, a może nawet stary dobry tatko nie poczuliście, że wszystko znowu się rozpada? Stare lęki, stare obawy…
Melanie poszarzała na twarzy.
– O Boże – szepnęła. – Może od razu wyrwiesz mi serce?
– Nie wyrywam ci serca. Ale ktoś usiłuje ci przywrócić pamięć.
– Ale dlaczego? Kto?
– Ktoś, kto wie, co się stało z Meagan. Ktoś, kto miał dostęp do zabawki. Ktoś, kto wie o tobie dość, by przewidzieć, że zapach gardenii wyzwoli wspomnienia o Meagan.
Melanie skinęła powoli głową.
– Larry Digger.
– Nie. Larry Digger nie ma o tym wszystkim bladego pojęcia. Gdyby coś wiedział, już by napisał artykuł. Nie bawiłby się w stawianie świeczek.
– Russell Lee Holmes?
– Dawno gryzie ziemię. No, przecież wiesz, o kim mówię. Natychmiast się zjeżyła.
– Nie wiem! Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego!
– Larry Digger zapewnił, że coś ukrywają…
– Larry Digger to pijak!
– Larry Digger znał ich w Teksasie, zanim ty ich poznałaś. Dlaczego twój ojciec znalazł się w szpitalu w chwili, gdy cię znaleziono? Dlaczego pamiętasz Meagan Stokes? Musisz mieć coś wspólnego z Russellem Lee Holmesem, a Larry Digger twierdzi, że twoi rodzice o tym wiedzą. Nie adoptowali pierwszej z brzegu dziewczynki, lecz córkę Russella Lee Holmesa.
– To nie ma sensu! – Poderwała się z łóżka. Stali twarzą w twarz i żadne nie cofnęło się ani o krok. – Rodzice kochali Meagan! Nie mogliby zaadoptować córki jej mordercy!
– Skąd wiesz? Skąd wiesz?
Przez chwilę wyglądała tak, jakby chciała go uderzyć. Chyba sama nie wiedziała, dlaczego tego nie zrobiła. Powietrze między nimi zgęstniało. Potem jej spojrzenie padło na usta Davida i w atmosferze pojawiło się boś nowego. Melanie zacisnęła wargi i cofnęła się gwałtownie.
– Dobrze – powiedziała zimno. – Przyjmijmy, że tak jest. Moi ukochani rodzice rzeczywiście adoptowali córkę Russella Lee Holmesa. Może w jakiś chory i pokrętny sposób doszli do wniosku, że w ten sposób wyrównają rachunki. Byłam nafaszerowana narkotykami, więc nie pamiętałam, skąd pochodzę. Mój ojciec zajrzał do szpitala i hop! Wszystko poszło zgodnie z planem. Ja dostałam rodzinę, oni córkę. Wszyscy byli szczęśliwi. Zgadza się?
– Tak – mruknął podejrzliwie. Ani przez chwilę nie sądził, że w to uwierzyła.
– A po dwudziestu latach, co się dzieje? Moi rodzice nagle wyjawiają prawdę? A może jeszcze lepiej, ustawiają mi w pokoju ołtarz w nadziei, że sobie wszystko przypomnę, uświadomię sobie, kim jestem i co im zawdzięczam? Nie żartuj. Najpierw w tajemnicy adoptują córkę mordercy, a potem po kryjomu wyjawiają tę pierwszą tajemnicę. Bez sensu.
Zmarszczył brwi.
– Tak, to nie ma sensu.
– Co ty powiesz.
– Chyba, że…
– Nie!
– Chyba, że tylko jedna osoba usiłuje wyjawić prawdę. Zastanów się. Pół roku temu cała rodzina stanęła na głowie. Ojciec oddalił się od twojego brata, matka od ojca, nawet ty od Briana. Wyglądało na to, że wszystko się zmienia. Może w tym rzecz. Może pół roku temu ktoś postanowił wyjawić prawdę i zadzwonił do Larry’ego Diggera. Co ty na to?
Zamilkła. Na to nie miała gotowej odpowiedzi. Przez ostatnie pół roku w jej rodzinie zmieniło się wszystko. Dobrze o tym wiedziała.
– Powinniśmy rozpatrzyć kandydatury wszystkich członków twojej rodziny.
– Nie.
– Zrobisz to ze mną albo z Chenneyem. Matka może wrócić lada chwila.
– Wiesz co? Potrafisz być prawdziwym sukinsynem.
– Tak, ale to ten sukinsyn zauważył, że jakiś lump wyciąga cię z domu. I to ten sukinsyn poleciał ci na pomoc, kiedy zemdlałaś w korytarzu. Więc może nie jest taki zły.
W jego głosie brzmiała uraza, na którą nie powinien sobie pozwolić. Melanie odwróciła spojrzenie, wyraźnie znękana.
– Nie – powiedziała w końcu. – Nie jesteś taki zły.
Przestąpił z nogi na nogę, trochę udobruchany, ale nieprzejednany. Nie przyszedł tu, żeby wysłuchiwać komplementów.
– Jesteśmy bardzo skryci – dodała po chwili. – Moi rodzice dość już wycierpieli. Nie chcę, żebyś ich traktował jak przestępców.
– Wiem. Obiecuję, że o tym nie zapomnę. Zacznijmy od ojca i brata. Wszyscy wiedzą, że doktor Stokes wykluczył Briana z testamentu. Może go tym rozwścieczył?
– Brian nie jest taki. Nie będę udawać, że między nim a ojcem wszystko układa się idealnie, ale gdyby chciał go zranić, nie wykorzystywałby Meagan.
To zbyt okrutne dla niego samego. Widziałeś go, kiedy wszedł do mojego pokoju. Był bardziej nawet wstrząśnięty niż ja. Zrozum, zobaczył zabawkę swojej siostry. Tej samej siostry, o której śmierć się obwinia.
– Bardzo wrażliwy chłopak.
– Meagan została porwana i zamordowana. Miał wtedy dziewięć lat, czyli był na tyle duży, że rozumiał, co się dzieje, ale nie potrafił nic na to poradzić. Śmierć Meagan była dla tej rodziny ciosem, rozumiesz? Gdyby się z tego otrząsnęli, to by dopiero było dziwne!
Nie skomentował tego. W głębi ducha uważał, że w odniesieniu do Stokesów „dziwne” to łagodne określenie.
– A twoja matka? Nie pochwala decyzji Harpera. Zaczęła pić…
– Tak, ale wszystko zaczęło się od porwania Meagan. Śmierć córki ją złamała. Do dziś się nie podniosła po tym ciosie. Czasem w nocy staje przed portretem i dotyka go tak, jakby czuła ciepło ciała Meagan. Wtedy wystarczy spojrzeć jej w oczy, żeby zobaczyć pytanie: co takiego zrobiłam źle? Czy mogłam być lepszą matką? Wiem, że czasem patrzy na mnie i Briana i umiera ze strachu. Nie czepiaj się mojej matki. Ona zapłaciła straszną cenę.
– Cała rodzina się nad nią trzęsie. A jest dorosłą kobietą.
– Kochamy ją! Martwimy się o nią!
– A ojca nie kochacie?
– To co innego. Ojciec potrafi o siebie zadbać. A mama…
– Ma kłopoty. Depresja, alkoholizm. Ataki lęku. Patricia Stokes bywa wspaniałą kobietą, może nawet kochającą matką, ale jeśli chodzi o zdrowie psychiczne…
– Moja matka jest wspaniała i kocha nas. Ale… brakuje jej Meagan. Uniósł brew i spojrzał jej w oczy. Nie odwróciła wzroku.
– A twój ojciec? Jak się zachowuje?
– Ach, tato to tato. – Po raz pierwszy wyraźnie się odprężyła. – To prawdziwy mężczyzna. Śmieje się, kiedy chce mu się płakać, i nigdy się nie przyznaje, że coś go boli. Bardzo poważnie traktuje rolę jedynego żywiciela rodziny i dba o nasze finanse. Wiesz, rola pana domu. Pewnie rozumiesz go lepiej ode mnie.
– A wydziedziczenie własnego syna?
Skrzywiła się.
– Tato nie potrafi przyznać się do błędu. – Milczała przez chwilę. Potem dodała spokojnie: – Jest człowiekiem, który leczy. Leczy ludzi, leczy problemy. Niestety, trudno uleczyć ból, żal i poczucie winy. Wiem, że nie rozumie tego, co się dzieje z mamą, a po oświadczeniu Briana zupełnie stracił głowę. W jego świecie synowie po prostu nie bywają gejami. Musi mieć czas, żeby się z tym oswoić. To naprawdę dobry ojciec.
– Bardzo się szczyci swoimi zarobkami.
– Owszem, zarabia dobrze.
– Czy nie za dobrze?
– Nie rozumiem. Ostentacyjnie wzruszył ramionami.
– Ile kosztuje taki dom na Beacon Street? Milion? Dwa miliony? A meble, samochody, letnie domki? Dzieła sztuki, antyki, jedwabne zasłony… Bardzo dostatnie życie, nawet jak na lekarza.
Znowu się zjeżyła.
– Nie wydaje mi się, żeby dochody mojego ojca miały tu jakieś znaczenie.
– Większość zbrodni popełnia się z miłości lub dla pieniędzy. A Larry Digger wspomniał, że w Teksasie twoi rodzice żyli na zbyt wysokiej stopie.
– Larry Digger jest zazdrosny. I tyle.
Odczekał chwilę. W pokoju zapadła niezręczna cisza, ale Melanie się nie ugięła. Stokesowie mieli wspaniałą córkę, choć może na nią nie zasługiwali. Mieli ją dzięki Russellowi Lee Holmesowi. Cholera, przeszedł go dreszcz.
– No dobrze, a William Sheffield? Jak się poznaliście?
– Pracuje z moim ojcem. Tato zaprosił go na kolację. – Skrzywiła się gorzko. – To też ma być spisek?
– Wczoraj go słyszałem. Odniosłem wrażenie, że pochodzi z Teksasu. Cholernie dużo Teksańczyków kręci się wokół tego domu.
– Jasne. Właśnie dlatego ojciec się nim zainteresował. Dwóch Teksańczyków w bostońskim szpitalu. Gdybyś się przeprowadził do Teksasu, pewnie padłbyś w ramiona pierwszemu napotkanemu facetowi z Bostonu.
– Tak, ale czy oddałbym mu własną córkę? Zesztywniała.
– To dawne dzieje.
– Czy to znaczy, że to on odszedł?
– Odeszliśmy oboje.
– Na zawsze?
– Przyłapałam go z inną kobietą. To dość skutecznie gasi uczucia. Tego się nie spodziewał. Ten szczurek zdradzał Melanie? Jezu, był jeszcze głupszy niż na to wyglądał.
– Żałujesz? – spytał z napięciem. Nie powinien się tak zdradzać z uczuciami.
– Nie. To było nieuniknione. W ogóle nie powinniśmy się zaręczać.
– Więc dlaczego się zdecydowałaś?
Wzruszyła ramionami.
– On też był sierotą. Myślałam, że dzięki temu mamy coś wspólnego. A może po prostu wystarczyło, że mnie poprosił o rękę? Może świadomość, że ktoś chce ze mną spędzić resztę życia, miała dla mnie nieodparty urok?
Wkrótce zdaliśmy sobie sprawą z tego, że popełniliśmy błąd. Zwłaszcza kiedy William zaczął mi wmawiać, że tak naprawdę nie jestem sierotą.
– Słucham?
– Bo mnie adoptowano. Miałam rodzinę, i to bogatą. Wkrótce zrozumiałam, o co mu chodzi. Z nas dwojga to on został oszukany przez życie, więc życie, a zwłaszcza ja, powinno mu to wynagrodzić. A ja, powiedzmy to sobie, nie palę się, żeby coś komuś wynagradzać.
Prawie się uśmiechnął. Tak, nie wyobrażał sobie, żeby ta dziewczyna się poddała Williamowi Sheffieldowi. Głupi mały palant.
– Czy wczoraj wydawał się zmieniony? Blady? Roztargniony?
– Ciężko pracuje.
– Ciężej niż dotychczas? Przez chwilę się zastanawiała.
– Nie sądzę. Jest asystentem mojego ojca, a ojciec nie pracował ostatnio ciężej niż zwykle. Ale rzeczywiście wyglądał tak, jakby coś go dręczyło.
– Może powinniśmy to sprawdzić.
– William nie ma nic wspólnego z Meagan…
– Ale ma coś wspólnego z twoją rodziną. Spędza w twoim domu sporo czasu. Może dowiedział się czegoś o twoim ojcu i postanowił się na tym wzbogacić?
Westchnęła, ale nie zgłosiła sprzeciwu. Niepewność mocno dawała się jej we znaki.
– A ten Irlandczyk? Jamie… Jamie…
– O’Donnell. To mój ojciec chrzestny. On na pewno nie ma z tym nic wspólnego.
– Kim jest dla twoich rodziców?
– Poznali go w Teksasie. Przyjaźnią się od czterdziestu lat. Był drużbą na ich weselu.
– Prowadzi interesy z twoim ojcem?
– Od czasu do czasu. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak się poznali. Wiem, że rodzice ojca mieszkali na przedmieściach, a Jamie wychowywał się na ulicy, jak twierdzi. Obaj doszli do czegoś o własnych siłach, Jamie jako biznesmen, mój ojciec jako chirurg. I za to się nawzajem szanują.
– Czy O’Donnell znał Meagan?
Spojrzenie Melanie złagodniało. Wyraźnie miała do niego słabość.
– Ta tragedia złamała mu serce. Chcesz wiedzieć, dlaczego rodzice go tak kochają? Ponieważ wyręczył ich i sam chodził oglądać zwłoki. Kiedyś mi o tym powiedział. Jeśli dziecko znika z domu, ktoś z rodziny musi identyfikować zwłoki dzieci odpowiadających rysopisowi. Jamie się tym zajął. Chodził od kostnicy do kostnicy i oglądał szczątki czteroletnich dziewczynek podobnych do Meagan. Kiedyś mi powiedział, że te dziewczynki czasem śnią mu się w nocy. Zastanawia się, czy spoczęły na rodzinnym cmentarzu, czy zakopano je w zbiorowej mogile. Czasami wydaje mi się, że przeżył śmierć Meagan mocniej niż ojciec. Choć pewnie tylko inaczej reaguje.
– A ta kobieta? Ta pielęgniarka.
– A, to Ann Margaret.
– Mówiłaś, że miała tu nocować.
– Tak. Jest moją szefową z Centrum Czerwonego Krzyża. Dziesięć lat temu zgłosiłam się tam do pracy, więc zdążyłyśmy się dobrze poznać.
– Wydawało mi się, że ona także mówi z teksańskim akcentem.
Melanie przewróciła oczami.
– Tak, mieszkała w Teksasie. Ale już dawno osiedliła się w Bostonie. I naprawdę nie ma z nami nic wspólnego. Nie znałybyśmy się, gdybym nie zgłosiła się na ochotnika do Czerwonego Krzyża.
– Hmm… Wydaje mi się, że coś ją łączy z twoim ojcem chrzestnym.
– Tak… mnie też się tak wydaje. Wiele razy spotykali się na rozmaitych przyjęciach, które wydawałam. Może coś jest między nimi. Ale to tylko ich sprawa.
– Dlaczego ci nie powiedzieli, że się spotykają? Dlaczego to ukrywają?
– Od kiedy to prawo do prywatności oznacza, że się coś ukrywa? Ann Margaret nie ma absolutnie nic wspólnego z Meagan. Nikt z mojej rodziny nie znał jej w tamtych czasach. Nie wpadajmy w przesadę.
– A wpadamy? Co właściwie się stało z Meagan? Co naprawdę wiemy? W twoim pokoju leży drewniany konik i strzępek materiału, który, jak twierdzi twój własny brat, w ogóle nie powinien już istnieć. Larry Digger twierdzi, że ktoś z twojego domu dzwonił do niego z informacją o Russellu Lee Holmesie. Ty zaczynasz widzieć Meagan. Coś mi się zdaje, że musimy zrewidować poglądy. Wydawało nam się, że coś wiemy, ale to nieprawda. Wydawało ci się, że znasz swoją przeszłość, ale nie znasz. A na pewno nie znasz swojej rodziny.
Melanie pobladła.
– Wierzysz w duchy?
– Nie.
– A w karmę? Reinkarnację?
– Nie.
– A jest coś, w co wierzysz?
Wzruszył ramionami. Sam się nad tym zastanawiał od pewnego czasu.
– Wierzę, że Joe „Shoeless” Jackson był wielki. I wierzę, że to, co się tu dzieje, nie ma nic wspólnego z Russellem Lee Holmesem. Za to ma bardzo wiele wspólnego z twoją rodziną. I, Melanie… musisz teraz bardzo uważać.
Uśmiechnęła się blado. Odruchowo skubała brzeg narzuty na łóżku brata. Wydawało mu się, że chce coś powiedzieć, ale zacisnęła usta. Dopiero po chwili podniosła głowę i spojrzała na niego. – Dziękuję.
Tego się nie spodziewał. Nie wiedział, jak się zachować. Wbił spojrzenie w podłogę. Stare drewno. Grube deski. Chenney pewnie już skończył. Powinni się zbierać. Ból w biodrze dał o sobie znać. Musiał zmienić pozycję. Nieświadomie roztarł kręgosłup.
– Bardzo ci dokucza?
– Co? – rzucił z roztargnieniem. Ktoś donosi FBI, że doktor Stokes popełnia nadużycia finansowe, a jednocześnie Larry Digger dostaje wiadomość, że córka doktora Stokesa może być dzieckiem Russella Lee Holmesa. Czy te dwie rzeczy mają ze sobą coś wspólnego?
„Dostajesz to, na co zasługujesz”.
Ale który z tych graczy uważa, że Stokesowie nie dostali tego, na co zasługują? I dlaczego zaczął działać akurat teraz?
– Artretyzm.
– Słucham?
– Masujesz plecy…
– Natychmiast opuścił dłoń; nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Czasami jest dobrze, czasami gorzej.
– Możesz to łagodzić? Ćwiczeniami, lekami, zimnymi kompresami?
– Przeważnie tak.
– Ale musiałeś zrezygnować z marzeń? – stwierdziła cicho. – Nie jesteś policjantem.
Nie sądził, że Melanie tak bardzo zbliży się do prawdy. Ogarnęło go uczucie podobne do klaustrofobii. Nagle zapragnął przestrzeni. Musiał stąd uciec. Do diabła, chciał się schować w jakiejś ciemnej dziurze, gdzie nikt go nie znajdzie, gdzie nikt nie odgadnie jego strachu. Ostatnio bał się o wszystko – o przyszłość, zdrowie, pracę – a to go upokarzało.
– Muszę wracać do roboty – rzucił nerwowo. – Wiesz, jak to jest. Praca nigdy się nie kończy.
– Tak. – Wstała z łóżka. W pokoju było już prawie ciemno. Zmrok zaskoczył ich tak podstępnie, że nawet nie przyszło im do głowy, żeby zapalić światło.
Patrzyła na niego spokojnie. Zbyt spokojnie.
– Czy zechcesz mi wyświadczyć jeszcze jedną przysługę?
– Myślałem, że nie chcesz żadnych przysług.
– Chcę się spotkać z Larrym Diggerem. Jutro, z samego rana. Jasna cholera.
– To niezbyt wiarygodne źródło informacji.
– Ale najlepsze, jakie mam. Zresztą sam powiedziałeś, że muszę być ostrożna. Chcę z nim porozmawiać. Jeśli to będzie konieczne, pójdę do niego sama. – Znowu mówiła tym nieustępliwym, niedopuszczającym sprzeciwu tonem.
– Dobrze – zgodził się z ciężkim sercem. – O dziesiątej, przed wejściem.
Uśmiechnęła się i podeszła do niego. Lekko musnęła jego dłoń – ot, drobny wyraz wdzięczności, nic więcej. I zniknęła na korytarzu, gdzie nadal unosił się mdlący, ciężki zapach gardenii.