Harper Stokes stał na środku swojego gabinetu. Włączył światło, ale to tylko pogorszyło sprawę: jarzący się proszek, rozdarte zasłony, brakujące deski w podłodze. Przez ostatnią dobę jego dom roił się od policjantów, przetrząsających każdy wypieszczony kącik, wywracających do góry nogami każdy wychuchany antyk.
Teraz gdziekolwiek szedł, natykał się na policjanta. Nie było ucieczki.
Jamie wyjechał. I Patricia. Zastanawiał się, czy wreszcie znalazła szczęście z O’Donnellem i to go doprowadzało do szału.
Brian zniknął. Harper zadzwonił do jego pracy. Powiedziano mu, że Brian od dawna się nie pojawiał. Harper zapomniał o dumie i wybłagał numer domowy syna wiedząc, że prawdopodobnie należy on do jego kochanka. I tak było.
Nate zachował się grzecznie. Brian zniknął. Nie wiadomo, gdzie. Nate złożył raport na policji.
Harper odłożył słuchawkę. Poczuł się nagle bardzo stary i, po raz pierwszy, samotny.
Pusty dom. Policyjna taśma. Zabandażowana ręka. Jeszcze raz ten chytry O’Donnell miał rację. Życie zatoczyło pełny krąg.
Nie mógł tu siedzieć i rozpaczać. Był człowiekiem czynu. Pora zacząć działać. Pora czegoś dokonać. Dla rodziny. Dla siebie.
Poszedł do sypialni. Z sejfu w garderobie wyjął pistolet. Bandaż na prawej ręce utrudniał mu chwyt, więc go odwinął. Świeży tatuaż zapłonął czerwienią. Trzy szóstki. 666.
– Nie jestem diabłem – mruknął. – Nie skrzywdziłem Meagan. I nie przypominam Russella Lee Holmesa.
Przynajmniej na razie.
Euforia Patricii Stokes trwała trzydzieści sześć godzin. Potem się rozpłynęła.
Patricia usiłowała skorzystać z karty kredytowej, ale została zablokowana. Tak samo było z kartą bankomatową. Pięćdziesięcioośmioletnia kobieta z walizką drogich ubrań została dosłownie bez grosza. To ją przeraziło i popchnęło do ucieczki w najbezpieczniejsze miejsce, jakie znała – w ramiona męża.
Poprzednią noc spędziła u przyjaciół. Dzięki temu pierwsze parę godzin przeszło jej ulgowo. Ale o świcie musiała przyznać, że potrzebuje nowego celu. Po raz pierwszy w życiu powinna zapanować nad własnym losem.
Zadzwoniła do „Four Seasons”. Jamie O’Donnell wyjechał. Pojechała do mieszkania syna. Zastała w nim jego kochanka. Pakował rzeczy Briana; powiedział, że jej syn wyjechał z miasta. Ale nie wiedział, dokąd.
Została jej jeszcze jedna osoba.
Teraz stała z walizką przed domem Ann Margaret Dawson. Znała ją tylko jako szefową córki. Zapomniała o dumie i zapukała.
Po chwili drzwi uchyliły się lekko. Ann Margaret wyjrzała nieufnie, jakby spodziewała się czegoś nieprzyjemnego, oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia.
– Patricia! – wykrzyknęła i otwarła szeroko drzwi.
– Odeszłam od Harpera – wyrzuciła z siebie Patricia.
– I szukasz Jamiego?
– Nie – zdziwiła się Patricia. – Szukam ciebie.
Ann Margaret zamknęła oczy. W jej twarzy był smutek.
– Kochasz go?
– Kogo?
– Jamiego.
– Ależ skąd! To było wiele lat temu. Teraz chcę tylko odzyskać moją córkę.
– Patricio – powiedziała Ann Margaret cicho, niemal łagodnie. – Pora, żebyśmy porozmawiały.
Brian Stokes umościł się wygodniej w fotelu. Pierwszy lot do Houston był przewidziany na rano, więc zostało mu trochę czasu na sen. Ale nie mógł zmrużyć oka. Martwił się, że przybędzie za późno.
Do tej pory wszystko robił nie tak. Wydawało mu się, że nie może uciec przed faktami. Matka miała romans z jego ojcem chrzestnym. Urodziła dziecko Jamiego i Harper się o tym dowiedział. Spowodował śmierć Meagan z wściekłości, ale także z chciwości. Tatuś zabił dziecko za milion dolców.
A Brian nigdy nie pisnął słówka.
Był tylko dzieckiem. Ale teraz stał się dorosły i przysiągł, że dla Melanie zrobi wszystko.
Poruszył się w fotelu, usiłując rozciągnąć zesztywniałe stawy i znieruchomiał.
Przysiągłby, że zauważył kogoś znajomego, ale kiedy znowu spojrzał, nikogo już tam nie było.
Melanie spała niespokojnie. Znowu znalazła się w chacie. W chacie w środku lasu. Przyglądała się pająkowi, idącemu po szybie. Meagan stała za jej plecami. Kołysała się w przód i w tył, ściskając drewnianego konika.
– Wypuść mnie, wypuść, wypuść…
Nie masz pojęcia, co on może ci zrobić.
Na podłogę padł cień. W drzwiach stał mężczyzna. Zrobił krok w głąb izby. Meagan skuliła się w kącie i Melanie już wiedziała, że wszystko stracone. On wrócił. Teraz mogło już być tylko gorzej.
– Nie! – pisnęła dziewczynka.
– Nie! – krzyknęła Melanie.
– Już dobrze – szepnął jej do ucha David i przytulił ją do siebie. – Jestem przy tobie. Jestem przy tobie.
– Za późno – odparła.