21

Widok nie będzie przyjemny – ostrzegł ją David. Skinęła głową w milczeniu, odwrócona do okna. Samochód mknął autostradą; w oddali majaczyły fabryczne kominy z pióropuszami dymu. Zbliżali się do dzielnicy portowej. Czuła już pierwsze podmuchy słonego wiatru.

– Jax mówił, że leżał w wodzie – dodał David. – Takie zwłoki zawsze wyglądają gorzej. Naprawdę, powinnaś zaczekać, aż ktoś się zajmie ciałem. Możesz je zidentyfikować na taśmie wideo.

– Ale ta taśma będzie dopiero jutro, prawda?

– Wydział zabójstw jest trochę przepracowany.

– Więc chcę to zrobić teraz – oznajmiła zdecydowanie. Powtarzała to od samego rana. – Jeśli to on, mogę wracać do domu. Nie ma sensu odkładać tego, co się musi stać.

– Nie spieszmy się z decyzjami – zaproponował niedbale, co oznaczało, że zamierza zrobić z tego problem. Rzuciła mu ostre spojrzenie, ale nie patrzył jej w oczy. Najwyraźniej na razie nie chciał wszczynać kłótni. Proszę bardzo, mogła poczekać do identyfikacji. Nie zmieni decyzji. Myślała nad tym prawie przez całą noc i wyrobiła sobie własną opinię.

Znowu wyjrzała przez okno. Po prawej stronie mieli zjazd; David śmignął na ukos przez trzy pasy. Ryknął jakiś klakson, ale nikt inny nie zwrócił na nich uwagi. W oddali pojawił się port. To miejsce zbrodni z pewnością rzucało się w oczy.

Wokół stały czarno-białe policyjne radiowozy. Ulicę oddzielała żółta taśma. Przed nią stał umięśniony policjant z odpychającym wyrazem twarzy. Puścił ich dopiero wtedy, gdy David pokazał mu swoją legitymację. Rodzaj przynależności do elitarnego klubu. Dzięki niej mieli prawo przyjrzeć się martwemu człowiekowi.

Zatrzymali się obok dwóch ciemnych sedanów i jakiegoś starego gruchota. David otworzył przed nią drzwi. Zdała sobie sprawę, że zawsze tak robił. Zawsze podsuwał jej krzesło. Ręka matki, pomyślała. Skorzystała z jego pomocy przy wysiadaniu, ale kiedy podał jej ramię, pokręciła głową. Tą drogą wolała iść sama.

Podeszli do grupy wywiadowców w cywilnych ubraniach. Powietrze było gęste od zapachu soli i rozkładu. Ta część bostońskiego portu nie wyglądała efektownie. Melanie nigdy tu nie zaglądała. Stała tu stara fabryka rybnych konserw, dobre dni mająca już dawno za sobą. W ciemnej, oleistej wodzie unosiły się martwe ryby, mewy, a dziś także ludzkie zwłoki. Mimo wszystkich ostrzeżeń nie zdołała powstrzymać dreszczu obrzydzenia.

Detektyw Jax podszedł do nich z wyciągniętą ręką. Znowu miał wykałaczkę w ustach. Uścisnął mocno dłoń Davida. Uśmiechnął się do Melanie ze współczuciem.

– Jak się pani czuje?

– Na razie nikt do mnie nie strzelał. Jest lepiej niż w poniedziałek. Wyszczerzył zęby, ale zaraz spoważniał.

– Ostrzegam tylko, że to nie jest ładny widok.

– David mi już mówił.

– Na pewno nie chce pani zaczekać na nagranie…?

– Już powiedziałam.

– Dobrze, dobrze, rozumiem. Znudziło się pani w hotelu i chce pani do domu. Świetnie. Zrobimy tak: nie musi się pani w niego wpatrywać. Wystarczy jedno spojrzenie. Powie nam pani, czy wygląda podobnie. Jedno spojrzenie i do widzenia.

– Pójdę do domu i zapomnę o wszystkim… – mruknęła pod nosem i poszła za policjantem. David położył jej rękę na plecach.

Nie było wątpliwości, że ma przed sobą martwego człowieka. Leżał na asfalcie. Opuchnięta sinofioletowa twarz. Opuchnięte ręce, ciało wyskubane przez ryby. Ciemny garnitur czarny od wody i pokryty wodorostami. Na białej koszuli czarne dziury po kulach.

Tym razem nie było krwi. Woda załatwiła sprawę.

– I co? – spytał detektyw Jax.

– To on. – Nie mogła oderwać wzroku. Zmarli nigdy nie wyglądali tak, jak się spodziewała. Digger był zbyt zakrwawiony. A ten w ogóle nie wyglądał jak człowiek. W wodzie zmienił się w woskową lalkę.

– Zdaje się, że strzelano do niego dwa razy z niewielkiej odległości – wyjaśnił pogodnie detektyw Jax. – Pewnie wczoraj. Trzeba będzie się trochę wysilić, żeby go zidentyfikować. Nie ma dokumentów, nie pobierzemy odcisków palców. Rybki nieźle się pożywiły. Wyślemy go do laboratorium. Przez tę wodę będzie trudniej, ale prosiłem Jeffreya Amesa, żeby się tym zajął. Jest najlepszy.

– Znam go – wtrącił David. – Rzeczywiście jest dobry.

– Znasz Jeffa? – Detektyw Jax przesunął wykałaczkę do lewego kącika ust.

– Należę do Towarzystwa Strzeleckiego – wyjaśnił David. – On też.

– Naprawdę? Zaraz, zaraz… David Riggs… Jesteś synem Bobby’ego Riggsa?

David skinął głową. Detektyw rozpromienił się w uśmiechu.

– Jasna cholera, ależ się cieszę, że cię poznałem! Uwielbiam Bobby’ego. Jest niesamowity. Przekaż mu ode mnie pozdrowienia, dobra? A, i powiedz, że chcę mu podrzucić moją spluwę. Ta cholerna szczerbinka doprowadza mnie do szału.

– Powiem mu. Kiedy będziecie mieli wstępne wyniki?

– Może za czterdzieści osiem godzin. Będę ich poganiał, ale mamy sporo roboty. Na wiosnę zaczyna się sezon.

– Domyślacie się, kto go zabił? – odezwała się Melanie. Czuła narastające mdłości.

– Nie ma żadnych świadków, jeśli o to pani pyta. Ciągle szukamy, ale na razie nie widać efektów. Prawdopodobnie zginął gdzie indziej. Może w laboratorium znajdą coś na jego butach czy ubraniu, dzięki czemu łatwiej znajdziemy miejsce morderstwa. Niesamowite, ile może dokonać paru dobrych chemików.

– Zabrał notatki Diggera. Co z nimi?

– Nic. Zero papierów. Podejrzewam, że pojawił się na spotkaniu z klientem, dostarczył towar i spodziewał się, że dostanie zapłatę. Ale albo zleceniodawca nie był zadowolony, że narobił takiego zamieszania, albo transakcja nie była zakończona. Więc przypieczętował ją paroma kulkami. Złodzieje nie mają honoru.

– Więc tak naprawdę jeszcze nic nie wiemy – szepnęła. – Ten tutaj nie żyje, ale klient mógł zaangażować kogoś innego. A potem jeszcze jednego, i jeszcze… – W jej głosie dźwięczały nutki histerii. Jednak pękła.

David i detektyw patrzyli na nią uważnie. Wzięła głęboki oddech i skupiła się na znajomym, ciepłym dotyku dłoni Davida. Skinęła głową. Obaj odetchnęli z ulgą.

– I jak, zaczęliście to wyjaśniać? – spytał detektyw. – Czy mam czekać do następnych zwłok?

– Nie wiem. Kiedy zamierzacie znaleźć następne zwłoki?

– O Jezu, jak ja nie lubię agentów – wymamrotał Jax przez wykałaczkę. – Słuchaj, człowieku, robię co mogę. Nie mam takich możliwości jak FBI, ale w końcu wydaje mi się, że i my, biedni gliniarze, na coś się przydajemy. Zechcesz mnie naprowadzić na jakiś trop, czy mam się kręcić jak pies za własnym ogonem?

– Larry Digger powiedział, że ma dowód na to, kim są moi prawdziwi rodzice – odezwała się Melanie. – Ktoś chyba nie chce, żebym się tego dowiedziała.

– Dlaczego? Ostatnio wszyscy szukają swoich prawdziwym rodziców. To jakaś epidemia.

– Może dlatego, że mój ojciec był seryjnym mordercą. I może moja rodzina woli nie ujawniać, że świadomie zaadoptowała dziecko kogoś takiego.

Detektyw Jax wreszcie zwrócił na nią uwagę.

– O kurczę, to ci dopiero. Więc ten cały Larry Digger twierdził, że ma na to dowód?

– Tak powiedział. Nigdy nam go nie pokazał, ale usłyszeliśmy część jego historii.

– I twierdził, że pani rodzice adoptowali panią świadomie? Tacy są dobrzy, czy jak? Nie sądziłem, że arystokracja jest taka postępowa. Panno Stokes, może jestem głupi, ale wydaje mi się, że to bez sensu. Jeśli mam pomóc, niech mi pani powie prawdę. Zobaczę, co mogę zrobić. Witam w szkole sprawiedliwości Jaksa.

– Nie muszę dodawać – wtrącił David bez nacisku – że prowadzimy dochodzenie w tej sprawie. Jeśli chce pan pomóc, proszę bardzo. Nasz zabójca nie żyje, ale ciągle nie wiadomo, kto go wynajął. A ponieważ nie wypełnił warunków umowy, całkiem możliwe, że ktoś inny już dostał zlecenie zabicia Melanie. Jeśli się czegoś dowiecie…

– Na pewno damy znać. – Jax zwrócił się do Melanie, kręcąc głową. – Dam z siebie wszystko, a pani ma tego dzielnego agenta, ale te rzeczy wymagają czasu. Pierwszego raportu możemy się spodziewać dopiero za parę dni, a i to zakładając, że pierwsze analizy dadzą jakieś wyniki. Nie można szybciej, jeśli ciało leżało w wodzie. Już teraz wiem, że pociski były z miękkiego ołowiu, więc nie będą miały bruzd. A to znaczy, że określenie rodzaju broni będzie trwało dłużej. Prawdę mówiąc, nie spodziewam się poważnych wyników wcześniej niż za parę tygodni, a zważywszy, że jest pani w niebezpieczeństwie…

– On ma rację – poparł go David. – Wrócimy do hotelu. Kupię ci jakieś ubrania, wymyślimy bajeczkę dla rodziców. Możesz im powiedzieć, że potrzebujesz czasu, żeby się nad sobą zastanowić. To mniej więcej prawda. I na pewno w ten sposób będziesz bezpieczniejsza…

– Nie.

– Tak.

– Nie! Wiem, kim jestem. Mam dwadzieścia dziewięć lat. Przez ostatnie dwadzieścia lat mieszkałam ze Stokesami i tam jest moje miejsce…

– Nic z tego. Oni chcą cię zabić.

– Tego nie wiesz na pewno. Nie mamy ani strzępu dowodu, nic, z wyjątkiem teorii. Nie zamierzam uciekać. Zresztą jeśli wrócę do domu, może się wydarzyć coś, co posunie dochodzenie naprzód.

– Nie zaryzykuję twojego życia dla głupiego dochodzenia!

– To moja decyzja, nie twoja. Wracam do domu!

Obróciła się na pięcie i zrobiła krok w stronę samochodu. David chwycił ją za ramię.

– Nie narażaj się!

– Nic mi nie grozi – oznajmiła uparcie. – Nie zrobią mi krzywdy.

– Jesteś ślepa i głucha, jeśli chodzi o twoich rodziców. Tak wierzysz w te romantyczne historie o rodzinie, że dasz się dla nich zabić!

– Bardzo ci dziękuję, ja także wierzę w twoją inteligencję i zdrowy rozsądek.

Wyszarpnęła mu się i pobiegła do auta. Detektyw Jax gwizdnął cicho.

– Chyba się wkurzyła.

– Ona nic nie rozumie.

– Ta kobieta przed chwilą obejrzała sobie trupa. Zdaje się, że rozumie bardzo dużo.

– Nie, nie rozumie. Pan też jej nie rozumie. Kiedyś rodzice ją porzucili. Przez to ma zakłóconą ocenę sytuacji. Jej rodzina jest idealna, jej rodzina jej potrzebuje. To piękne marzenie, zupełnie zrozumiałe. Ale przez to marzenie może zginąć.

Policjant wzruszył ramionami.

– A jakby to była pańska rodzina? Gdybyśmy mówili o pańskim ojcu? Kto by się wtedy zachowywał jak naiwniak?

David warknął coś niecenzuralnego i poszedł za Melanie. Wracali do miasta w ciężkim milczeniu. David bębnił palcami w kierownicę. Melanie nie odrywała wzroku od okna.

– Jesteś głupia – powiedział w końcu.

Uśmiechnęła się z przymusem.

– To cecha rodzinna.

Przejechali jeszcze pół kilometra. W końcu David nie wytrzymał.

– Do diabła, nie możesz udawać, że wszystko w porządku! Ktoś chciał cię zabić!

– Wiem.

– Wchodzisz prosto w paszczę lwa!

– Nieprawda! Wracam do domu. Mam prawo. Pocałuję matkę w policzek, uścisnę ojca, dopadnę brata i porozmawiam z nim poważnie, a potem przycisnę mojego chrzestnego ojca.

– I myślisz, że od razu ci wszystko powiedzą? Przez dwadzieścia pięć lat ukrywali to, co się stało z Meagan. Teraz ktoś się zagalopował i wynajął płatnego zabójcę. Naprawdę, jakoś mi się nie wydaje, żeby zechcieli ci wyjawić prawdę.

Melanie zamrugała.

– Nie są potworami.

– Nie dałbym głowy. Cholera! – uderzył dłonią w kierownicę. – Mam ci to powiedzieć? Zmuszasz mnie?

– Może.

– Jestem z FBI. To zabronione.

– Więc nie zamieszczę tego w aktach.

Nie zamierzała mu odpuścić. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, ile to dla niej znaczy. Pochyliła się ku niemu i spojrzała z napięciem. Pragnęła go jeszcze bardziej niż się jej zdawało. Chciała usłyszeć, że i ona nie jest mu obojętna. Że ostatnie dni nie były kolejnym przywidzeniem.

– Zależy mi na tobie, cholera! – rzucił niechętnie. – Jesteś dla mnie ważna bardziej niż powinnaś i nie chcę, żeby ktoś ci zrobił krzywdę.

– Wiem.

– Współczuję ci, rozumiesz? To twoja rodzina, a chociaż sam nie jestem najlepszym synem na świecie, dla mnie rodzina też jest ważna. Gdyby chodziło o mojego ojca czy brata, chyba bym się nie zachował inaczej.

– Muszę im zaufać. Oni mnie kochali.

– Oczywiście. Jesteś dla nich najlepszym substytutem Meagan, jaki mogli znaleźć.

Cofnęła się gwałtownie. Wiedziała, że David specjalnie chce nią wstrząsnąć. Owszem, udało się mu. W oczach zakręciły się jej łzy. Jeszcze chwila i się rozszlocha.

Wszyscy chcą być kochani tylko za to, że są sobą. Nie powinien tego mówić. Nie powinien jej uświadamiać, że bez względu na wszystko zawsze będzie tylko zastępczą córką.

Odwróciła się i wyjrzała przez okno.

Przejechali przez dzielnicę banków i skręcili w Beacon Street. Byli o trzy przecznice od jej domu. Samochód zwolnił. Melanie wezwała na pomoc wszystkie siły ducha, żeby się opanować. Kiedy się zatrzymali, ciągle nie czuła się gotowa.

– Uważaj na siebie – odezwał się cicho David. Nie marszczył już brwi. Wydawał się autentycznie zmartwiony, a to ją wzruszyło.

– Dziękuję. Musnęła jego rękę.

Cofnął ją, pokręcił głową.

– Nie chcę twojej wdzięczności. Za daleko zaszedłem, żeby udawać, że chodzi o zawodową uprzejmość.

– Tak, w tym twój urok.

– Nie mam żadnego uroku. Jestem stary, wredny i mam artretyzm. Przeważnie jestem tak samo miły jak jeżozwierz. Nie wmawiaj mi takich rzeczy.

– Masz urok, bo pod tą brzydką skorupą bije dobre serce.

– Kobiece złudzenia.

– Nie, to prawda.

Miała wrażenie, że chce się z nią dalej sprzeczać, ale westchnął i teraz to on ujął jej rękę.

– Z wielu przyczyn, które chyba znasz, nie mogę cię odwiedzić w domu.

– Tak myślałam.

– Będziesz zdana na własne siły.

– To także rozumiem.

– Przerażasz mnie.

– Załóżmy.

– Jak chcesz. To jest numer mojego pagera. – Nagryzmolił cyferki na strzępku papieru. – Jeśli będziesz miała kłopoty, zadzwoń. Jeśli przyśni ci się zły sen, zadzwoń. Jeśli zdarzy się cokolwiek, dzwoń natychmiast. A ja przyjadę. Na pewno.

Wzięła wymięty świstek.

– Dziękuję – powiedziała. Znowu skrzywił się niechętnie. – Muszę już iść.

Mel, zaczekaj.

Ale nie zaczekała. Wysiadła, ruszyła przed siebie i nie obejrzała się nawet wtedy, gdy włączył silnik i odjechał.

Została sama.

Wiatr kołysał gałęziami kwitnących wiśni. W powietrzu unosiła się cudowna woń hiacyntów. Piękny dzień w pięknym mieście.

Spojrzała na dwupiętrowy budynek, który uważała za swój dom. Spojrzała na masywne drzwi, na bramę z kutego żelaza. Spojrzała w okna swojej sypialni.

I wzdrygnęła się ze strachu.

Potem otworzyła drzwi i weszła do środka.

Загрузка...