3

Larry Digger pociągnął Melanie w głąb korytarza. Duvetowie, szykujący się do wyjścia, obrzucili ich zaciekawionym spojrzeniem. Melanie uśmiechnęła się odruchowo. Słowa reportera ciągle dudniły w jej głowie. „Znam twojego prawdziwego ojca…”

Digger prześliznął się między gośćmi i pociągnął ją na tyły domu. Dwaj kelnerzy przemknęli obok nich i zniknęli w wahadłowych drzwiach.

– Rany boskie, ależ tu ścisk! Znasz wszystkich bogaczy w mieście?

– Chce pan pieniędzy? O to chodzi?

Digger pociągnął ją w stronę patio, ale tam też było mnóstwo gości, którzy spojrzeli na nich ze zdziwieniem.

– Szlag by to trafił!

Wyszedł z domu i powlókł ją za sobą ulicą prowadzącą do ogrodów miejskich.

Noc była ciepła i parna, w powietrzu unosiła się woń kwiatów wiśni i hiacyntów, gazowe latarnie rzucały łagodne światło. Maj w Bostonie był cudowny, a ludzie umieli to wykorzystać. Młodzi ściskali się w cieniu klonów, starsi wyprowadzali gromadki dzieci, inni spacerowali z psami. Park był pełen przechodniów i dobrze oświetlony, więc Melanie nie czuła strachu.

Była tylko zbita z tropu. Za lewym okiem czuła pulsujący ból. Russell Lee Holmes, Russell Lee Holmes. Dlaczego to nazwisko brzmiało tak znajomo?

Larry Digger zatrzymał się pod drzewem, wsadził tłuste dłonie do kieszeni i odwrócił się do niej.

– Russell Lee Holmes zamordował sześcioro dzieci. Mówili ci?

– Co takiego?

– Aha, właśnie. Podły sukinsyn. Lubił, żeby dzieciaki były małe i miały jasne kędziorki. Porywał przeważnie dzieci biedaków, białe śmieci, takie jak on. Zabierał je na wysypiska i robił im takie rzeczy, że w głowie się nie mieści. Mam fotografie.

– Co?

– Przestań. Nie udawaj głupiej. Russell Lee Holmes zabił pierwszą córkę twoich rodziców. Zgwałcił ją i odciął jej głowę. Jak ona miała na imię?

O Boże, właśnie stąd znała to nazwisko. Brian musiał jej o nim powiedzieć. Albo Jamie. Rodzice na pewno nie wspomnieli ani słowem.

– Meagan… – wymamrotała.

– Ano prawda, Meagan. Z nią było najgorzej. Cztery latka, słodziutka jak cukiereczek. Twoi starzy wyłożyli sto tysięcy dolców na okup, a dostali tylko ciało bez głowy. Dlatego twoja matka zaczęła pić…

– Dość! – Melanie straciła cierpliwość. – Czego pan właściwie chce? Jeśli się panu zdaje, że będę wysłuchiwać, jak pan obraża moją rodzinę, to się pan grubo myli.

– Chcę ciebie. Digger przysunął się bliżej. – Śledziłem cię, Melanie. Od dwudziestu pięciu lat. Usiłowałem znaleźć dowód, że istniejesz, chciałem dowieść, że Russell Lee Holmes naprawdę miał żonę i dziecko, bo ten sukinsyn nie pisnął ani słowa, nawet w dniu egzekucji, bydlak jeden. Ale się nie poddałem. Russell Lee Holmes był na pierwszych stronach gazet, kiedy go złapali i kiedy go usmażyli. I wróci na pierwsze strony, kiedy ogłoszę, że odnalazłem jego córkę. I wiesz co? Masz jego oczy.

Nie rozumiem, o co panu chodzi, ale znaleziono mnie w Bostonie. Nie mam nic wspólnego z jakimś człowiekiem z Teksasu.

– Nie powiedziałem, że mieszkałaś w Teksasie, tylko że twój tatuś tam umarł.

– A przedtem spłodził dziecko w Bostonie? Nie sądzę.

– A ja sądzę. Widzisz, Russell Lee mieszkał w Teksasie, ale kiedy go aresztowali, jego żona i córka najprawdopodobniej wyjechały z miasta. W gazetach było pełno doniesień o jego morderstwach, wiesz… Zwłaszcza o tym, co zrobił córeczce Stokesów. – Larry Digger zakołysał się na piętach. – Porwał ją z samochodu niani, zażądał okupu, a potem zgwałcił i zabił w tym samym czasie, gdy twoi rodzice usiłowali zebrać pieniądze. Bardzo sprytne, musisz przyznać. Wiesz, to tak, jakby mu za to jeszcze zapłacili.

– Dość! – Melanie ostatecznie straciła cierpliwość. – Nie jestem córką Russella Lee Holmesa! Natomiast pan jest wariatem. Żegnam.

Zrobiła krok w stronę domu. Larry Digger chwycił ją za przegub i mocno przytrzymał. Po raz pierwszy poczuła strach. Ale kiedy się odwróciła, dziennikarz powiedział spokojnie:

– Ależ jesteś. Jesteś jego córką.

– Niech mnie pan puści.

– Zostałaś znaleziona tej samej nocy, kiedy zginął Russell Lee Holmes – ciągnął, jakby jej nie słyszał. – Powiedzieli ci? Russell Lee poszedł na krzesło, a mała dziewczynka bez przeszłości nagle pojawiła się w szpitalu Harpera Stokesa. Dziwne, nie? Trzeba się zastanowić: dlaczego Harper w ogóle wtedy pracował? Trwała egzekucja faceta, który zabił jego córeczkę, a on poszedł do pracy? Dziwne, dziwne, dziwne. Chyba że wiedział, co się wydarzy w szpitalu.

– Zostawiono mnie na pogotowiu – powiedziała powoli Melanie. – Mój ojciec jest kardiochirurgiem. To, że się tam pojawił, to czysty przypadek…

– Albo przeczucie.

– Och, do diabła, ilu mężczyzn ginie dziennie w tym kraju? Parę tysięcy? Czy jestem także ich córką?

Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i wyrwała się z jego uścisku. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Wyjął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów i wytrząsnął z niej jednego.

– Dobra, dobra. Nigdy się nie zastanawiałaś, skąd się wzięłaś? Nie byłaś choć odrobineczkę ciekawa?

– Żegnam.

Uśmiechnął się szeroko.

– Znam twoją rodzinę. Mamusię, tatusia, braciszka. Opisywałem ich, kiedy porwano Meagan. Byłem z Patricią i Brianem, kiedy zginął Russell Lee Holmes. Nie chcesz mnie wysłuchać? Cóż, więc idź do domu i powiedz matce, że Larry Digger chce się z nią spotkać. To prawda, że właśnie wyszła z odwyku? Rozumiem, że od śmierci córki nie jest już taka jak dawniej. – Wydmuchnął kłąb dymu prosto w jej twarz. – Jak ci się wydaje?

– Jest pan kanalią.

– Oj, kochanie, nie tak mnie już nazywano. – Digger strzepnął popiół z papierosa. – A jak tam Brian, co u niego? Pamiętam, jak przyciskał nos do szyby w pokoju dla świadków. Wiesz, wtedy, jak usmażyli Russella Lee. Wstrętny widok, po prostu do wyrzygania. Wszyscy zamykali oczy i zatykali uszy. Ale Brian Stokes, czternastolatek, przycisnął nos do szyby i gapił się na agonię Russella Lee, jakby chciał to sobie wyryć w pamięci. Wyryć, mówię ci. Podobno teraz jest gejem. Jak myślisz, czy patrzenie na śmierć mężczyzny może wpłynąć na preferencje? Tak pytam, z ciekawości.

Jego ostatnie słowa, tak okrutne przez swoją obojętność, odebrała jak fizyczny cios. Musiała zamknąć oczy. Potem ogarnął ją taki gniew, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Miała ochotę go uderzyć. Zacisnęła pięści. Nie dałaby mu rady i oboje o tym wiedzieli.

– Niech pan zostawi w spokoju moja rodzinę – wykrztusiła wreszcie. – Jeśli chce pan coś powiedzieć, to czekam. Skoro chce pan mieć temat, to wypowiedź dziecka mordercy jest warta tego, żeby się pan od nich odczepił.

Larry Digger udał, że się zastanawia. Zaciągnął się papierosem i rozejrzał po parku, a małe oczka zalśniły mu tryumfująco.

– Podobasz mi się – powiedział nagle. – Na ogół nie lubię ludzi, panno Holmes. Ale ciebie lubię. Masz nie tylko oczy Russella Lee, ale i jego charakter.

– Wielkie dzięki – warknęła, a on parsknął śmiechem.

– No właśnie, twarda z ciebie sztuka. Powiedz, dzidziu, fajnie było nagle dostać taką kupę pieniędzy?

– Tak fajnie, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić. I nigdy się nie dowiesz, jak to jest.

– Tak? To przykro, że ci to wszystko odbiorę. – Zgniótł papierosa o pień drzewa i spoważniał. – Szpital. To jest najważniejsze. W tym mieście jest ponad sto szpitali, a ty się pojawiłaś akurat w tym, w którym pracował Harper?

– Zbieg okoliczności.

– Może, ale trochę ich za dużo. Po pierwsze czas. Znalazłaś się akurat tej nocy, gdy Russell Lee przeniósł się na tamten świat. Potem miejsce. Ktoś cię zostawił akurat w szpitalu Harpera i tak się złożyło, że on nie pojechał na egzekucję. I wreszcie ty. Mała dziewczynka, w przyzwoitych ciuchach, w dobrym stanie… i nikt się o ciebie nie upomniał? Po tylu latach ani słowa od ludzi, którzy przez dziewięć lat się tobą zajmowali, kupowali ci ubranka, karmili cię, dali dach nad głową, a nawet dostarczyli cię do szpitala, żebyś na pewno trafiła w dobre ręce? No i ta twoja amnezja. Zdrowa dziewczynka, która nie pamięta absolutnie niczego. Skąd pochodzi, jak się nazywa, po prostu pustka. A po dwudziestu latach dalej niczego nie pamiętasz. Trochę dziwne, nie? Dziewięcioletnie dziecko pojawia się nie wiadomo skąd, nie pamięta nic i nikt się do niego nie przyznaje. Zdumiewające. Albo zaplanowane.

– Wiesz, co mówią? Prawda jest dziwniejsza od fikcji.

– Pewnie, pewnie. Czy Harper zabrał cię kiedyś do hipnotyzera? Próbowaliście regresji, aromaterapii, czy co tam teraz jest modne?

– Badali mnie lekarze i powiedzieli, że fizycznie jestem zdrowa, a pamięć odzyskam, kiedy będę gotowa.

– Przestań, mała. Wielki pan doktor Harper Stokes na pewno ma własne zdanie. Mógł cię już dziesięć razy zabrać do hipnotyzera i nikt by nie miał nic do gadania. I co by się takiego stało? Przypomniałabyś sobie. Ale twoja rodzina, słonko, nie chce, żebyś sobie przypomniała.

– Bzdury! Czepiasz się zbiegów okoliczności, a twoja bajeczka ma dziury wielkie jak stodoła. Wyobraź sobie, że moi rodzice kochali Meagan. Nie mogliby świadomie zaadoptować dziecka człowieka, który ją zabił. To bez sensu.

Larry Digger przyjrzał się jej z zainteresowaniem.

– Naprawdę w to wierzysz?

– Oczywiście. Co to ma znaczyć?

– Hmm… – Kiwnął głową. Czyżby właśnie usłyszał odpowiedź na bardzo ważne pytanie?

Melanie ścisnęła skronie. Czuła w głowie rosnący zamęt, jakby stała nad bezdenną przepaścią i po raz pierwszy się potknęła. Pulsujący ból głowy narastał. Czarna czeluść zamajaczyła jej przed oczami. Od lat nie miała poważnej migreny, ale tym razem zdała sobie sprawę, że lada chwila zwymiotuje.

– Może poznałaś Harpera i Patricię w Teksasie – mruknął Digger. – Zobaczyłaś ich w tych luksusach, na które nie stać zwykłego lekarza, razem z dziećmi, słodką córeczką, którą kochali wszyscy, i synem tak dziwnym, że mamusie pewnie już wtedy nie pozwalały mu się bawić ze swoimi pociechami. Zaczynam podejrzewać, że nie wiesz bardzo wielu rzeczy o swojej rodzince.

– To nieprawda! Nieprawda!

– Ach, panno Holmes – westchnął Larry Digger. W jego głosie brzmiało coś na kształt współczucia. Albo litości. Wyprowadził ją tym z równowagi bardziej niż poprzednimi oszczerstwami. – Pozwól, że ci coś powiem… dla twojego dobra. Nie znalazłem cię o własnych siłach, dziecko. Ktoś mnie tu skierował. Anonimowy rozmówca, który zadzwonił w środku nocy. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że dziennikarze nie lubią anonimowych rozmówców. Nawet takie przegrane, nic nie warte pismaki jak ja. – Błysnął zębami i natychmiast spoważniał. – Za drugim razem zlokalizowałem tego kogoś. Dzwonił z Bostonu. Z Beacon Street. Z twojego domu. Jak ci się to podoba? Dlaczego ktoś z twoich domowników dzwoni do mnie i opowiada mi o Russellu Lee Holmesie?

– Nie wiem… nie… To nie ma sensu. – Słowa nagle utknęły jej w gardle. Osunęła się na ziemię. – Ale to było tak dawno… – usłyszała własny szept.

Larry Digger uśmiechnął się szeroko.

– Dostajesz to, na co zasługujesz, Melanie Stokes. Tak powiedział mój rozmówca. Dostajesz to, na co zasługujesz.

– Nie…

– Jak sądzisz, czy charakter dziedziczy się w genach? Czy przestępcy rodzą się źli? Czy naprawdę jesteś taka wyrafinowana, jak twoi bogaci przybrani rodzice, czy też pod tą ładną powłoką siedzi biały śmieć? A co z agresją? Zdarzyło ci się spoglądać na dzieciaka i czuć to pragnienie?

– Nie! Nie. O Boże… – Coś wybuchło jej w głowie. Chwyciła się za skronie, przycisnęła czoło do kolan i zakołysała się z bólu.

Jak z oddali dobiegł ją bulgotliwy rechot Diggera.

– Więc miałem rację, tak? Po dwudziestu pięciu latach nareszcie zaczynam…

Dalsze słowa zginęły w zduszonym jęku.

Melanie powoli podniosła głowę. Obok pojawiła się postać w bieli. Trzymała Diggera za ramię.

– Pani prosiła, żebyś ją zostawił – odezwał się spokojny męski głos. Larry Digger usiłował się stawiać.

– Czego tu? To prywatna rozmowa! Idź podawać przystawki!

– Nie mam przystawek. Mam za to kuchenny nóż.

Mężczyzna mocniej zacisnął chwyt. Digger podniósł obie ręce w geście poddania. Cofnął się o krok, kiedy tylko obcy go puścił.

– Dobra, nie ma sprawy. Idę sobie. Ale nie kłamałem. Panno Holmes, ja naprawdę mam dowód. Zdobyłem pewne informacje, nie tylko o ojcu, ale i o twojej prawdziwej matce. Myślałaś o niej kiedyś? Powiedziałaby ci, kiedy się naprawdę urodziłaś… i jak masz na imię. Hotel „Midtown”, kochanie. Słodkich snów.


Obcy mężczyzna usłyszał w głosie dziennikarza drwiącą nutę i zrobił szybki krok w jego stronę; Larry Digger bezwstydnie uciekł. Poły poplamionego prochowca trzepotały za nim.

Melanie musiała się pozbyć ciężaru leżącego jej na żołądku. Uczciła odejście Larry’ego Diggera, wymiotując sałatką z krewetkami na lśniące buty obcego.

– Aaa! – wrzasnął tamten i odskoczył. Spojrzał bezradnie na buty, nie wiedząc, co robić.

To było ich już dwoje.

Po policzkach Melanie potoczyły się wielkie łzy. W głowie pulsował jej ból, a w znękanym umyśle pojawiały się niechciane wizje. Błękitna sukienka. Jasne włosy. Przestraszone oczy. Chcę do domu. Puść mnie do domu!

– Jak się pani czuje? – Duża dłoń odgarnęła jej włosy z czoła. – Psia krew, ma pani gorączkę. Wezwę karetkę.

– Nie! – Strach przed szpitalami przezwyciężył strach przed bólem. Poderwała głowę i skrzywiła się boleśnie. – Jeszcze chwilkę…

Jej wybawiciel spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Po co pani rozmawiała z tym lumpem? Co pani sobie myślała?

– Chyba nic. – Przycisnęła dłonie do powiek. Ten facet miał rację. Nie lubiła go za to. Zaryzykowała i otworzyła oczy. Nie miała wyboru.

W ciemnościach niewiele widziała. Światło gazowej lampy obrysowywało kanciastą szczękę, zapadnięte policzki i nos, złamany zbyt wiele razy. Gęste ciemne włosy, zwykła krótka fryzura. Usta zaciśnięte surowo. Rozpoznała jego ubranie. Niech to szlag, uratował ją jej własny kelner.

Znowu zamknęła oczy. Koszmar. Przyłapana w krępującej sytuacji przez kogoś, kto mógł rozpowiedzieć o tym wszystkim wokół.

– Umiera pani? – warknął kelner.

– Niewykluczone. Czułabym się lepiej, gdyby pan mówił ciszej. Uznała, że go zawstydziła, ale zaraz zmieniła zdanie.

– Dlaczego mu pani pozwoliła wywlec się z domu? To bez sensu. Chciał pieniędzy?

– Jak wszyscy. – Podniosła się chwiejnie. Musiała stąd odejść, natychmiast… Niestety, ziemia zakołysała się jej pod nogami, drzewa przechyliły się pod dziwnym kątem.

Chwycił ją za ramię.

– Spokojnie, bo w końcu wyląduje pani w szpitalu. Co pani widzi?

– Białe kropeczki.

– A jak ze słuchem?

– Co?

– Bierze pani leki?

– W domu – wymamrotała i spróbowała zrobić krok. Nogi ugięły się pod nią, ale kelner zdążył ją chwycić. Zwisła mu bezwładnie w ramionach. Nagle przestała się przejmować.

Chcę do domu, do domu!

Nie, kochanie. Nie możesz. To niebezpieczne…

Mężczyzna wymamrotał coś o głupich kobietach i wziął ją na ręce. Oparła mu głowę na ramieniu. Wydawał się silny i godny zaufania. Pachniał „Old Spice’em”.

Wtuliła mu twarz w szyję i świat odpłynął w nicość.


Agent specjalny David Riggs nie miał powodów do zadowolenia. Po pierwsze, nie przepadał za ratowaniem dam z opresji. Po drugie, wiedział, że czeka go straszliwa awantura za uratowanie tej właśnie damy.

– Macie tu być oczami i uszami. To bardzo skomplikowane dochodzenie. Nie spieprzcie niczego!

Jego zwierzchnik, dyrektor Lairmore, z pewnością uznałby śledzenie Melanie Stokes, interwencję i odniesienie jej do domu za kompletne spieprzenie wszystkiego. Riggs miał nie spuszczać oka z jej ojca, w razie gdyby – oszołomiony wódką z tonikiem puścił parę na temat defraudacji w służbie zdrowia. Ha, ha.

Mocniej chwycił Melanie i przeszedł przez ulicę. Dziewczyna była mniejsza niż się spodziewał, kiedy obserwował, jak śmiga po domu. Prawie unosiła się w powietrzu i nie zwalniała nawet po to, żeby nabrać powietrza w płuca. Robiła wszystko, od noszenia skrzynek mango po wycieranie rozlanej wody. A także przynajmniej sześć razy zaglądała dyskretnie do salonu i podchodziła do matki.

Już od dawna żadna kobieta nie opierała mu tak głowy na ramieniu.

Nie wiedział, co z tym zrobić, więc zaczął myśleć o aktach rodziny Stokesów i tych paru szczegółach na temat Melanie, których się z nich dowiedział. Adoptowana w wieku dziewięciu lat, kiedy to znaleziono ją w szpitalu, gdzie pracował doktor Stokes. Gazety i telewizja zrobiły wokół niej trochę hałasu. Przedstawiano ją jako współczesną sierotkę Marysię. Ukończyła studia w dziewięćdziesiątym pierwszym roku i od tego czasu aktywnie udzielała się w rozmaitych organizacjach dobroczynnych. Jedna z tych, co chcą dać coś z siebie światu. Dziewięć miesięcy temu zaręczyła się z doktorem Williamem Sheffieldem, ulubionym pracownikiem jej ojca, a po trzech miesiącach zerwała zaręczyny bez słowa wyjaśnienia. Skryta. Opiekowała się matką, która, jak zauważył Larry Digger, od śmierci pierwszej córki nie jest już taka jak kiedyś. Mniej oddana rodzinie. Zresztą nieważne.

Żadna informacja nie wskazywała na to, że Melanie Stokes może być córką seryjnego mordercy, choć te zbiegi okoliczności faktycznie wydawały się interesujące. No, ale Larry Digger nie budził zaufania. Pod koniec rozmowy ręce mu się trzęsły. Prawdopodobnie odmówił sobie codziennej porcji whisky, żeby porozmawiać z dziewczyną. Bez wątpienia teraz nadrabia zaległości.

W pobliżu domu Melanie jęknęła.

– Tylko niech pani znowu nie rzygnie – mruknął Dawid.

– Zaraz…

– Będzie pani wymiotować?

– Czekaj. – Chwyciła go za klapy. – Nie mów… nikomu – wymamrotała z wysiłkiem. – Nikomu… z mojej rodziny. Zapłacę ci…

Miała przytomne oczy. Wielkie, przerażone. W zadziwiającym kolorze, ni to szare, ni to błękitne.

– Dobra, dobra.

Osunęła się znów w jego ramiona, najwyraźniej usatysfakcjonowana. David otworzył drzwi łokciem i wszedł do środka. Wszyscy na nich spojrzeli.

– Co tu się dzieje? – Harper Stokes znalazł się przy nich w mgnieniu oka. William Sheffield następował mu na pięty. Za nimi przybiegła Patricia Stokes, rozlewając sok pomarańczowy na sukienkę od znanego projektanta.

– O Boże! Melanie!

– Gdzie sypialnia? – spytał David. Nie zwracając uwagi na okrzyki i szepty, ruszył na górę po schodach. – Powiedziała, że ma migrenę.

Harper zaklął.

– Powinna mieć w łazience fiorinal z kodeiną. Patricia!

Matka śmignęła po schodach i wypadła z łazienki córki z pigułkami i szklanką wody w tej samej chwili, gdy David kładł Melanie na nieposłanym łóżku. W jednej chwili został odepchnięty na dalsze pozycje. Harper niespokojnie chwycił rękę córki i sprawdził puls. Włożył jej pigułki do ust i podsunął szklankę. Patricia pospieszyła z mokrym ręcznikiem, którym otarła twarz Melanie. Zjawił się nawet William Sheffield: niepewnie czekał przy drzwiach. David nie potrafił odgadnąć, dlaczego były narzeczony Melanie ma prawo wstępu do jej pokoju.

– Co się stało? – rzucił gniewnie Harper. Jeszcze raz sprawdził tętno córki, odebrał żonie mokry ręcznik i położył go na czole Melanie. – Gdzie ona była? Co pan z nią robił?

– Znalazłem ją w parku – odparł David. Odpowiedź wydała się mu zbyt zwięzła. Najwyraźniej Harper odniósł takie samo wrażenie, bo obrzucił go ostrym spojrzeniem. David odwzajemnił się tym samym.

Znał go tak dobrze, jak chyba żadna z osób w tym pokoju. Przez ostatnie trzy tygodnie zbierał informacje na jego temat. Doktor Harper Stokes, przez wiele osób uważany za genialnego lekarza, ostatnio został okrzyknięty najlepszym kardiochirurgiem z mieście. Niektórzy twierdzili, że cierpi na manię wielkości, że jego zamiłowanie do pracy bardziej wynika z żądzy sławy niż z prawdziwej troski o pacjentów. Zważywszy coraz większą komercjalizację środowiska chirurgów, trudno było na poczekaniu rozstrzygnąć, kto ma rację.

Doktor Harper Stokes wyróżniał się tylko jednym – pochodzeniem. Przyszły chirurg zaczynał karierę w wieku osiemnastu lat. Jego wykształcenie wydawało się najwyżej przeciętne. Ukończył teksaski college jako średni uczeń. Nie dostał się do żadnej z najlepszych akademii medycznych i musiał się zadowolić lokalnym uniwersytetem. A tam zasłynął bardziej z upodobania do doskonałych ciuchów i wytężonej pracy niż z wyjątkowego talentu.

Dziwne, ale punktem zwrotnym w jego karierze, kiedy z przeciętnego lekarza zmienił się w utalentowanego chirurga, było porwanie jego córki. Jego życie osobiste legło w gruzach, a on rzucił się w wir pracy. Im większy chaos panował w jego rodzinie, tym więcej czasu spędzał w szpitalu. Tam miał moc uzdrawiania i wydzierania ludzi z objęć śmierci. I bawił się w Boga.

Russell Lee Holmes zniszczył jego rodzinę, ale dziwnym kaprysem losu uczynił z niego doskonałego chirurga.

Niedawno FBI dostało informację, że ktoś trzykrotnie dzwonił na gorącą linię, dotyczącą nadużyć w służbie zdrowia. Zakwestionowano działalność Harpera. Na razie David nie miał żadnych podejrzeń. Być może któryś z zazdrosnych rywali usiłował kopać pod nim dołki. A może jednak pan doktor znalazł sposób, by wyciągnąć parę dolców ekstra? Nie było tajemnicą, że Stokesowie żyli na wysokim poziomie.

Na razie jedynym hakiem na doktora było jego zamiłowanie do pięknych kobiet. Nawet to nie wydawało się szczególną tajemnicą. Każdy wiedział, że Harper spotyka się z rozmaitymi ślicznotkami. Żona udawała, że o niczym nie wie. Wiele małżeństw funkcjonuje tak samo.

– Ale po co Melanie poszła do parku? – spytał Harper, marszcząc brwi. David otrząsnął się z zamyślenia.

Zanim zdążył otworzyć usta, Melanie go ubiegła.

– Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszłam tylko na chwilę.

– Zauważyłem, że pani wychodzi z domu – dodał David. – Kiedy przez jakiś czas nie wracała, postanowiłem sprawdzić, co się z nią dzieje. Po drugiej stronie ulicy usłyszałem, że ktoś wymiotuje, no i ją znalazłem.

Harper przyglądał mu się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Potem zwrócił się do córki z troską, ale i dezaprobatą.

– Zapracowujesz się, tak nie wolno. Wiesz, jak reagujesz w chwilach stresu. Musisz pamiętać, żeby kontrolować poziom napięcia. Przecież ja i matka pomoglibyśmy ci we wszystkim, gdybyś wspomniała choć słowem…

– Wiem.

– Za dużo na siebie bierzesz. Uśmiechnęła się krzywo.

– Wiesz, po kim to mam?

Sapnął, ale wydawał się autentycznie wzruszony. Zerknął na żonę. Wymienili dziwne spojrzenia, których David nie potrafił rozszyfrować.

– Musi odpocząć – powiedziała Patricia. – Kochanie, zaśnij teraz. Razem z ojcem zajmiemy się gośćmi.

– Przecież powinnam… – zaprotestowała słabo Melanie, ale proszki zaczynały już działać i powieki jej opadły. Spróbowała jeszcze usiąść, jednak nie udało się jej nawet oderwać głowy od poduszki. Wreszcie zwinęła się w kłębuszek na środku wielkiego łoża. Wydawała się bardzo krucha, delikatniejsza niż wtedy, gdy rozmawiała z dziennikarzem. Wyglądała jak…

Patricia przykryła ją kołdrą i wyprosiła wszystkich z pokoju.

– Pan tak po prostu zauważył, że Mel wychodzi z domu? – odezwał się William Sheffield, gdy David go mijał.

– Tak – odparł chłodno. – A pan?

Były narzeczony Melanie oblał się rumieńcem, zerknął na Harpera, szukając u niego pomocy, a kiedy jej nie otrzymał, wycofał się.

– Dziękuję, że pomógł pan naszej córce, panie… – Patricia zatrzymała się w drzwiach i położyła mu drobną dłoń na ramieniu.

– Reese. David Reese. Nie zabierała ręki.

– Dziękuję, panie Reese. Jesteśmy pańskimi dłużnikami…

– To nic wielkiego.

Uśmiechnęła się. W oczach miała morze smutku.

– Dla mnie to bardzo wiele.

Zanim zdołał odpowiedzieć, po schodach wbiegł jak burza Jamie O’Donnell, żądając głośno informacji, co się dzieje z jego Melanie. Szczupła kobieta o siwiejących włosach, ubrana w fartuch pielęgniarki, szła tuż za nim. David usłyszał, że Patricia mówi do niej „Ann Margaret”.

Skorzystał z okazji, żeby się wymknąć. Przystanął na podeście niżej i zaczął bezwstydnie podsłuchiwać.

O’Donnell pieklił się i wołał, żeby powiedziano mu o wszystkim. Ann Margaret domagała się widzenia z Melanie. Harper mruczał coś niewyraźnie. David nie dosłyszał jego słów; teraz już wszyscy czworo mówili ciszej. Skrzypnęły drzwi pokoju Melanie.

David poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Nie miał tego uczucia już od dawna, a dokładnie od chwili, gdy siedział w gabinecie lekarskim i czekał na ostateczny wyrok… a potem zobaczył wyraz twarzy lekarza. W jednej chwili zrozumiał, że jego życie i życie jego ojca – już nigdy nie będzie takie jak dotychczas.

Ale dlaczego czuł się tak teraz? To nie miało sensu. Na razie miał tylko rodzinę doktora i reportera – pijaczka. Nic strasznego, nic zapowiadającego jakąkolwiek sprawę.

A jednak… Co powiedział Larry Digger?

Podobno wiadomość o prawdziwych rodzicach Melanie dostał od anonimowego rozmówcy, który twierdził, że każdy dostaje to, na co zasługuje.

Przed trzema tygodniami, gdy anonimowy rozmówca zadzwonił z wiadomością, że doktor Stokes wykonuje nielegalne operacje, także dodał, że każdy dostaje to, na co zasługuje.

A David nie wierzył w zbiegi okoliczności.

Загрузка...