Mieszkanie Briana Stokesa wyglądało jak muzeum sztuki nowoczesnej. Dozorca wpuścił ich do środka. Za drzwiami apartamentu na drugim piętrze powitały ich cztery pokoje pełne chłodnego szkła i chromu. Jedynym meblem, który nie wyglądał jak aparatura kosmiczna, była sofa obita czarną skórą.
– Nawet jednego zdjęcia rodziny – szepnął Chenney z niejaką obawą.
– Rodzina nie jest dla niego powodem do dumy.
– Adoptowana córka oddałaby życie za rodziców, a rodzony syn się ich wypiera. Niezłe, co?
Obejrzeli wszystkie pokoje. Ani jednego pyłka, ani jednego porzuconego ubrania. Niesamowite.
– W lodówce tylko piwo i jogurt – zaraportował Chenney.
– Sekretarka pusta – powiedział David w zamyśleniu. – Po dwóch dniach żadnych wiadomości?
– Może dzwoni na swój numer i odsłuchuje. Te nowoczesne sekretarki tak potrafią.
– Aha. Może.
Obeszli mieszkanie po raz drugi. Brian najwyraźniej był wyjątkowo porządny. I nie lubił żadnych ozdób. Ten człowiek jest chory, pomyślał David. Nikt normalny nie może żyć w tak klinicznym wnętrzu.
Dozorca stwierdził, że do budynku nie wchodziła dziś żadna blondynka, ale przyznał też, że ma słabość do oglądania w dzień telenowel. Nie zauważył ostatnio Briana. Nie ogląda się za facetami, dodał, podciągając spodnie na wydatnym brzuchu. Niektórzy są tacy, no, wiadomo, a on nie chce, żeby sobie o nim coś pomyśleli.
Chenney i David zeszli na dół. Już otworzyli drzwi samochodu, gdy zatrzymał ich męski głos.
– Riggs, Chenney!
Odwrócili się jednocześnie, Chenney sięgnął po broń. Brian Stokes wyszedł z cienia. Wyglądał strasznie, jakby nie spał od wielu dni.
– Zostaw tego gnata, Chenney – rzucił cierpko David. – To Brian Stokes, nie będzie strzelaniny.
– Chcę porozmawiać – poparł go Brian.
– Wie pan, gdzie jest pańska siostra?
Brian pokręcił głową.
– Dostałem od niej wiadomość. Tylko tyle. Na tym polega moja rola w tej rodzinie.
– A na czym polegała, kiedy zniknęła Meagan?
Brian drgnął.
– Myśli pan, że Meagan umarła przeze mnie – powiedział i uśmiechnął się. – Oczywiście. Sam też tak uważam.
– Brian…
– Proszę za mną agencie. Chcę panu coś pokazać. I powiedzieć. Coś, co powinienem powiedzieć wszystkim wiele lat temu.
Poszli za nim piechotą. Mijali rzędy niskich ceglanych domów. Parę przecznic dalej Brian skręcił w wąską uliczkę starych, lecz statecznych i dostatnich domów. Wszedł na teren ostatniego z nich. Kiedy wchodzili przez masywne drewniane drzwi, żonkile w skrzynce przy oknie zachwiały się jakby w ukłonie, ale oni tego nie zauważyli.
– To dom mojego… przyjaciela – wyjaśnił Brian.
– Czyli kochanka?
– Można tak powiedzieć. Teoretycznie nikt nie wie, że się z nim spotykam i że często spędzam tu noce.
– Teoretycznie?
– We wtorek rano dostałem przesyłkę. Dostarczona przez posłańca, na moje nazwisko, na ten adres.
David i Chenney wymienili spojrzenia.
– I ukrywał się pan od tego czasu?
– Musiałem się zastanowić.
– A to zgłoszenie zaginięcia?
– Prosiłem Nate’a, żeby to zrobił. Chcę, żeby ten typ nie był taki pewny siebie.
– Jaki typ?
– Nie wiem, agencie. Miałem nadzieję, że usłyszę to od pana.
Zatrzymali się na drugim piętrze. Brian otworzył drzwi i wpuścił ich do środka. Niemal natychmiast zniknął w kuchni. Mieszkanie powitało ich widokiem pięknej posadzki, ściany z surowych cegieł i dziesiątkami zamszowych poduszek i puszystych dywanów. Było tu wszystko, czego brakowało pierwszemu mieszkaniu.
– Jest Nate? – spytał David. Jedna wątpliwość została rozwiązana. Brian uważał to miejsce za swój dom. Drugie mieszkanie było tylko przykrywką.
– Nie, pracuje. On też jest lekarzem.
– A Melanie? Kiedy ją pan spotkał?
Brian wyłonił się z kuchni. Trzymał tekturowe pudełko.
– Już mówiłem – rzucił ze zniecierpliwieniem. W ogóle jej nie spotkałem.
– Ale wiedział pan, że William Sheffield nie żyje.
– Pół godziny temu odsłuchałem wiadomości na sekretarce. Dwie. Pierwsza od Melanie. Miała tak spokojny głos… myślałem, że żartuje. Powiedziała, że William chciał ją zastrzelić, ale w końcu to ona go zastrzeliła. I powiadamiała mnie, że nic jej nie jest. Potem wspomniała o panu… że prowadzi pan dochodzenie w sprawie ojca i prawdopodobnie ma pan ku temu powód. Potem…
Głos mu się załamał.
– Potem powiedziała, że Russell Lee Holmes nie zabił Meagan. I że… – odchrząknął – że mnie kocha. I dziękowała mi za te dwadzieścia lat.
Spojrzał na pudełko. Zacisnął zęby tak mocno, że zadrgały mu mięśnie policzków. Dopiero teraz David zrozumiał, co się dzieje. Brian nie miał drobnych problemów ze sobą. On siebie nienawidził. Nienawidził z całego serca i obwiniał się o wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na jego rodzinę, w tym także los siostry.
– A druga wiadomość?
– Od mojego ojca chrzestnego. Dzwoni do mnie trzy razy dziennie. Też donosił o Williamie. Powiedział, że coś się kroi i musi ze mną porozmawiać. Zdaje się, że on też dostał podarunek. Jak wszyscy.
– Jacy wszyscy?
– Mama, ojciec, Jamie, Melanie i ja. Wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego. Proszę.
Podniósł pokrywkę pudełka. Na białej bibułce spoczywał poczerniały, skurczony krowi język. Brian podniósł głowę.
– Dostałem to razem z listem. „Dostajesz, na co zasługujesz”. Wiem, o co chodzi. Straciłem siostrę. Nie chciałem stracić też ojca.
David usiadł. Wyjął notatnik i długopis.
– Zacznijmy od początku. Strasznie chcę się dowiedzieć, co się dzieje. Gdzie pan był w dniu porwania Meagan? Co pan robił?
Brian nabrał powietrza i zaczął, nie odrywając wzroku od krowiego języka:
– Nie byłem grzecznym dzieckiem. Teraz pewnie rozpoznano by u mnie problemy psychiczne związane z niedostatkiem uwagi rodziców, ale wtedy byłem tylko nadpobudliwy i nikt, a już najmniej matka, nie wiedział, co z tym zrobić. Szczerze mówiąc, w naszej rodzinie nie działo się dobrze. Nie wiem, jak moi rodzice się poznali, ale kiedy zacząłem coś rozumieć ze świata, mój ojciec wydał mi się pracoholikiem, który całe życie spędza w szpitalu i nie zostawia nic dla nas. Mama była nieustannie obrażona i nieszczęśliwa. Wydawała mnóstwo pieniędzy, usiłowała zwrócić na siebie uwagę. Miałem chyba osiem lat, kiedy do mnie dotarło, że jest jeszcze coś – ojciec nie zawsze pracuje, kiedy go nie ma w domu. A mama o tym wiedziała. Wiedziała o jego kobietach i sama usiłowała się bawić. No, nie wiem… Czułem się, jakbym żył z robotem i szesnastolatką. Nikt nigdy nie mówił nic złego, ale kiedy oboje przebywali w tym samym pokoju, atmosfera robiła się taka, że… Dzieci to po prostu wyczuwają.
– Tak – przyświadczył Chenney ponuro. Obaj spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Wzruszył ramionami. Najwyraźniej też coś o tym wiedział.
– Potem pojawiła się Meagan – podjął Brian po chwili. – Była taka słodka… Ciągle się uśmiechała. Choćby się działo nie wiadomo co, zawsze się uśmiechała i wyciągała rączki. Wszyscy ją kochali. Kobiety w sklepach, sąsiedzi, bezpańskie psy. Wszystko, co żyło, kochało Meagan, a ona natychmiast odwzajemniała tę miłość. No, o mnie tego nie można powiedzieć. Jasne, byłem zazdrosny. I zły. Ale… ale ja też nie mogłem się jej oprzeć. Nawet kiedy umierałem z zazdrości, musiałem ją kochać. Czasem nawet wchodziłem w nocy do jej pokoju tylko po to, żeby na nią popatrzeć. Była taka spokojna, taka szczęśliwa… Nigdy nie zrozumiałem, jak to możliwe, żeby taka rodzina wydała na świat równie szczęśliwe dziecko.
Z czasem zacząłem się bać. Pomyślałem, że rodzice ją także skrzywdzą. Będzie ich kochać tak jak ja, a oni każą jej za to zapłacić. Harper ją porzuci, Patricia się znudzi i pewnego dnia Meagan zrozumie, że jej rodzicami jest para egoistów. Zacząłem niszczyć jej zabawki, kraść je. Wydawało mi się, że jeśli będę ją krzywdził, przyzwyczai się i nauczy się bronić. Krzywdziłem ją i sądziłem, że robię jej przysługę. – Uśmiechnął się krzywo. – Witamy w rodzinie Stokesów.
– A tego ostatniego dnia? Co pan robił?
– Bawiłem się. Jak nigdy w życiu, i to pewnie mój najgorszy grzech. Tego dnia… tego dnia poszedłem na czwarte spotkanie u psychoterapeuty. Potem lekarz chciał rozmawiać z matką na osobności. Nie wiem, co powiedział, ale poszliśmy na lody, choć była zaledwie jedenasta rano. Patricia też zjadła trochę lodów, a mówimy o kobiecie, która od pięćdziesięciu lat jada na obiad jednego grejpfruta i pszenny sucharek. Bawiliśmy się. Nie wiem, jak to inaczej opisać.
W końcu mama powiedziała, że teraz będzie inaczej. Nasza rodzina przechodziła trudne chwile, a ona wie, że ja o tym wiem. Teraz będzie ze mną spędzać więcej czasu. Oboje się poprawią. Zdała sobie sprawę, że rodzina znaczy dla niej więcej niż cokolwiek innego, postanowiła zrobić wszystko, co trzeba, żebyśmy byli szczęśliwi. Powiedziała, że mnie kocha, naprawdę kocha i wszystko będzie dobrze. Potem bawiliśmy się w parku. Mama mnie huśtała, choć byłem już za duży na huśtawkę. A mnie się to podobało. Pamiętam, pomyślałem, że jestem prawie szczęśliwy, i to uczucie wydało mi się dziwne i niezwykłe. Przedtem chyba nie bywałem szczęśliwy.
Aż wreszcie wróciliśmy do domu i policjant powiedział, że Meagan zniknęła. Tak po prostu. Wierzy pan w zły los? Bo ja tak.
– Przez cały dzień był pan z matką?
– Tak.
– Widział pan, jak Meagan wsiada do samochodu niani?
– Nie. Wyjechaliśmy przed nimi.
– Czy jest pan absolutnie pewien, że Russell Lee Holmes porwał Meagan?
– Tak sądziłem. Gdyby diabeł miał ludzką postać, wyglądałby jak Russell Lee Holmes.
David zmarszczył brwi. Czuł, że Brian mówi prawdę. Więc jeśli Brian był przez cały dzień z matką i nie miał nic wspólnego z porwaniem Meagan…
– O co chodzi z tym językiem? – spytał z niezadowoleniem. – Skoro nie miał pan nic wspólnego z porwaniem siostry, skąd ten podarunek?
Brian zacisnął usta.
– Tego nie wiem. Przez ten ołtarzyk w pokoju Melanie wszystko mi się pomieszało. Czy ona mogłaby być córką Russella Lee Holmesa… Boże, nie wiem. Mogę tylko powiedzieć, że policja nie dowiedziała się o pewnych rzeczach, a ktoś usiłuje je ujawnić. Na przykład trzy dni temu mój ojciec chrzestny otrzymał penis w słoiku. Zgadujcie, o co chodzi.
– On i Patricia?
– Aha. Wbrew temu, co mówią ludzie, nie wszystkie problemy w moim domu są winą ojca. – Wzruszył ramionami, wziął głęboki oddech. – Co do tego języka… Ojciec nie miał tych stu tysięcy dolarów na okup. Był zwykłym przepracowanym lekarzem, jeszcze nie spłacił długów z czasów studiów, a musiał utrzymywać dom na poziomie. Dlatego to Jamie przyniósł pieniądze. Byłem w domu, gdy przybył z walizką. Sto tysięcy dolarów w gotówce. I…
Podniósł głowę, spojrzał na nich.
– I widziałem, że ojciec nie zabrał tej walizki na umówione miejsce. Wziął inną, swoją. Pustą. Wiem, ponieważ zobaczyłem walizkę Jamiego pod łóżkiem rodziców, wyjąłem ją i otworzyłem. Pieniądze były na miejscu. Rozumiecie? Ojciec nie zapłacił okupu. Był tak chciwy, że je zatrzymał. A Russell Lee Holmes… Russell Lee Holmes zabił moją siostrzyczkę.
Brian oddychał z wysiłkiem, chrapliwie.
– I nigdy o tym nie pisnąłem. Nigdy nie powiedziałem policji, Jamiemu, mamie, komukolwiek. Dzień po dniu wpatrywałem się w Harpera, który jadł kolację i zapewniał mamę, że wszystko będzie dobrze. Dzień w dzień. Kłamał jak z nut, sprzedał moją siostrę za sto tysięcy dolarów, a ja nie miałem odwagi, żeby go o to oskarżyć. Nigdy. Niech to diabli, tak strasznie chciałem to powiedzieć i nie mogłem! Nie mogłem!
Zmiótł ze stołu pudełko. Nie był to dobry pomysł. Język wypadł na dywan i legł tam, doskonale widoczny.
– Kurwa – szepnął Brian.
David pomyślał to samo. A więc Brian i Patricia nie skrzywdzili Meagan. Nikt nie usiłował ochronić syna. Zostawał Jamie i Harper. To musiało być morderstwo z zimną krwią.
Na czteroletniej dziewczynce.
– Nie wiem, czy to coś pomoże – powiedział – ale mam dziewięćdziesiąt procent pewności, że Russell Lee Holmes nie porwał i nie zamordował Meagan. A to wyjaśnia, dlaczego pański ojciec nie zawiózł pieniędzy na umówione miejsce. Wiedział, że nie musi.
– Słucham?
– Nie chodziło o sto tysięcy dolarów, tylko o milion.
– Co?!
– Ubezpieczenie na życie, Brian. Nie wiedziałeś? Oboje byliście ubezpieczeni, każde na milion dolarów.
Okazało się, że Brian nie miał o tym pojęcia. Na ich oczach pobladł śmiertelnie. Twarz wykrzywił mu grymas wściekłości.
– A to sukinsyn! Zabiję go. Nie wierzę…
– List z żądaniem okupu był zbyt wyrafinowany jak na Russella Lee Holmesa. Meagan nie pasowała do reszty ofiar. Nigdy nie znaleziono żadnego dowodu, łączącego go z tą zbrodnią. Istniało tylko jego zeznanie…
– Ale dlaczego się przyznał?
– Żeby jego dziecko miało świetlaną przyszłość. Melanie jest jego córką. Twoi rodzice wychowali ją, żeby ukryć to, co zrobili. Powiedz mi, ze względu na nią, czy to coś zmienia?
Brian milczał przez chwilę.
– Nie. Oczywiście, że nie. Melanie to Melanie. Dar losu dla naszej rodziny. Może właśnie o to chodzi. Tylko dziecko diabła mogło pokochać Stokesów.
David pominął tę uwagę milczeniem.
– Dobrze, teraz musisz mi pomóc. Początkowo mieliśmy powody, by przypuszczać, że ty lub twoja matka mogliście mieć udział w tej zbrodni. Zrozum, w siedemdziesięciu pięciu procentach przypadków mordercą jest ktoś z rodziny, więc musieliśmy tak myśleć. Teraz wiemy, że ty i twoja matka macie alibi. A Harper?
– Był w pracy. Przynajmniej tak myślę. Potrafi być zimnym sukinsynem, ale nie wyobrażam sobie, żeby mógł porwać… zabić… – Pokręcił głową. – Nie, on by sobie nie ubrudził rąk.
– Tak? A Jamie O’Donnell?
Brian pochylił głowę, co było wystarczającą odpowiedzią.
– On nas kochał, przysięgam. Bawił się z nami, kupował nam prezenty, rozpieszczał nas… Ale…
– Ale?
– Ale ma na sumieniu różne rzeczy. Zna się na różnych dziwnych sprawach. Mam wrażenie… Harper nie lubi sobie brudzić rak, ale Jamie najlepiej się czuje w rynsztoku.
– Taki już jest.
– Może. Ale Meagan miała cztery lata! Potrafią sobie wyobrazić, że Jamie wykańcza dorosłego mężczyznę, ale nie skrzywdziłby dziecka. Zwłaszcza jej. Jego imię było pierwszym słowem, jakie się nauczyła wymawiać. Ojciec był wściekły.
– Spojrzyjmy na to z innej strony – spróbował po chwili David. – Widzę tu dwie różne sprawy. Mamy osobę lub osoby, które skrzywdziły Meagan Stokes. Najprawdopodobniej jest to Harper lub Jamie. I mamy kogoś, kto zna prawdę, kto ma doskonałą orientację w tym, co się stało. Ta osoba usiłuje wyjawić prawdę… w chory, pokręcony sposób. Może gdybyśmy znaleźli tę osobę, moglibyśmy zadać jej parę pytań. Kto wiedział, że widziałeś pieniądze, ale nikomu o nich nie powiedziałeś?
Brian pokręcił głową.
– Wydawało mi się, że nikt. Gdybym wiedział, że mam sprzymierzeńca, natychmiast bym wszystko wyznał.
– To niemożliwe. Ktoś musiał wiedzieć. W przeciwnym razie skąd ten język?
– A ja powtarzam, że nikt nie wiedział!
– Russell Lee Holmes – odezwał się Chenney z ożywieniem. – On musiał wiedzieć o wszystkim. O tym, że Harper nie przyniósł pieniędzy, o miłosnym trójkącie. Zanim się przyznał, pewnie zażądał wszystkich szczegółów. Jest na tyle chory, że taka gierka sprawiłaby mu przyjemność.
– Russell Lee Holmes nie żyje – oznajmił Brian i dodał z nienawiścią: – Widziałem jego śmierć.
– Pewne rzeczy można odegrać, zamarkować. Może na tym polegała umowa. – Chenney znowu wzruszył ramionami. – Dlaczego zakładamy, że zrobił to wyłącznie dla dobra dziecka? Może udało mu się uciec, co?
David spojrzał na niego ciężko.
– Nie mamy żadnego dowodu na to, że Russell Lee Holmes żyje.
– Za to mamy dowód na to, że brakuje nam jakiegoś kawałka w tej układance. Chyba nie zaprzeczysz.
– Wróćmy do faktów. Po pierwsze, ktoś wie, co się stało przed dwudziestu pięciu laty i działa z wyraźnym celem. Może domyślił się, że Brian widział pieniądze. Musiał też wiedzieć, gdzie jest konik Meagan i jej ubranie. A zatem musi mieć związek z rodziną. Do diabła, może to Sheffield? Może Harper kiedyś się upił i wygadał, a William uznał, że to świetny sposób na wyduszenie dodatkowych pieniędzy? Musimy przeszukać jego mieszkanie. W ten sposób trafiamy do osoby, która naprawdę popełniła morderstwo i jest gotowa na wszystko, żeby to ukryć. Ta osoba wynajęła zabójcę, żeby zlikwidował Larry’ego Diggera, kiedy za bardzo zbliżył się do prawdy. I Melanie, gdy zaczęła sobie przypominać.
– Co? – rzucił ostro Brian.
David wprowadził go w szczegóły.
– Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, nie cofnie się przed niczym. Dobrze, że Nate zgłosił pańskie zaginięcie. Zapytam jeszcze raz: skoro wiemy, że Melanie jest w niebezpieczeństwie, że mamy do czynienia z mordercą czteroletniego dziecka, czy wie pan, gdzie jej szukać?
– Nie. Zostawiła mi tylko tę wiadomość.
– Dobrze. Wie, że nie jest bezpieczna w domu, wie, że nie może pana znaleźć. Nie jest na tyle doświadczona, żeby zniknąć bez śladu, więc dokąd się teraz zwróci?
W oczach Briana błysnęło ożywienie.
– Do Ann Margaret! To jej szefowa z Czerwonego Krzyża.
Do Centrum Czerwonego Krzyża jechali trzydzieści pięć minut. Chenney siedział za kierownicą, David rozmawiał przez telefon. Rzucił detektywowi Jaksowi strzęp informacji o Melanie, która zostawiła bratu wiadomość, że musiała zastrzelić Williama w samoobronie. W rewanżu Jax wyjawił, że pewien świadek zeznał, iż Melanie dzwoniła z automatu telefonicznego w Government Center. Szukają broni. Mają taksówkarza, który zawiózł Melanie do mieszkania Briana. Opisał ją jako bladą, cichą i „trochę dziwną”.
Policja przeczesywała cała okolicę, rozmawiała z centralami korporacji taksówkarskich, pilnowała lotnisk i zainteresowała się stanem konta Melanie. W końcu musieli na coś wpaść. Jak długo może się ukrywać amatorka?
David powtarzał tylko „mhm”. Nie przyszło mu do głowy, żeby wyznać, dokąd zmierza. Agenci FBI mieli współpracować z policją, ale to nie znaczyło, że nie wolno im pospieszać o krok przed nią.
Nieco po trzeciej dotarli do Dedham i zatrzymali się na parkingu Centrum. Melanie nie dawała znaku życia już od dwóch godzin. Przez ten czas mogła tu dotrzeć taksówką lub pociągiem.
Ann Margaret siedziała w malutkim gabinecie nad stertami dokumentów. Rozchybotane biurko, plastikowe krzesła. Metalowe półki z książkami i stalowe szafki z aktami.
Ann Margaret pasowała do swego biura. Niska, konkretna, z siwymi włosami w zdyscyplinowanych lokach. Szczupła sylwetka w białym fartuchu pielęgniarki. Robiła wrażenie kobiety, której można powierzyć każde zadanie.
Podniosła głowę, zmarszczyła brwi i pobladła, gdy pokazali jej legitymacje.
– Co się stało?
– Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań na temat Melanie Stokes – oznajmił David.
Napięcie zniknęło z jej twarzy. Na jego miejsce pojawiło się zmieszanie. Najwyraźniej nie zdziwiło jej pojawienie się agentów FBI, natomiast nie spodziewała się, że spytają o Melanie.
David skinął głową w stronę żółtych plastikowych krzeseł.
– Możemy usiąść?
Ann Margaret była zbyt dobrze wychowana, żeby odmówić.
– Nie rozumiem, o co chodzi – powiedziała i wzięła z biurka pióro. – Melanie dziś nie pracuje.
– Zgłosiła się na ochotnika? – spytał David.
– Na pięć lat. – Ann Margaret zmarszczyła brwi. – Czy coś się jej stało?
– Zna pani Williama Sheffielda?
– Tak, to były narzeczony Melanie. – Pochyliła się ku nim, zacisnęła usta. – Chciałabym się dowiedzieć, co się dzieje.
– Dwie godziny temu William Sheffield został zastrzelony. Mamy powody przypuszczać, że to Melanie pociągnęła za spust.
Ann Margaret zamarła.
– Nie…
– Niestety, tak.
– Ale… ale… – Kobieta robiła wrażenie wstrząśniętej do szpiku kości. Jej ręce zatrzepotały bezradnie, jakby szukając punktu oparcia. – Czy on… nie żyje?
– Nie żyje. Ale musimy panią prosić o milczenie, dopóki nie zawiadomimy jego rodziny.
– On nie ma rodziny. Także był sierotą. To go łączyło Melanie.
– Co pani wie o ich związku?
Ann Margaret ciągle nie mogła się otrząsnąć.
– Właściwie… nic. Melanie nie jest tylko moją podwładną. Przyjaźnimy się. Pamiętam, jaka była szczęśliwa, kiedy się jej oświadczył.
David czekał cierpliwie.
– Jej ojciec poznał ich ze sobą. Byli razem przez pół roku, Wydawali się szczęśliwi. Kiedyś Melanie powiedziała, że William jest zazdrosny o to, że ona została adoptowana przez bogatą rodzinę, a on nie. Nie potrafiła tego zrozumieć. W końcu był lekarzem, bardzo dobrze zarabiał. Podejrzewam, że to ich od siebie oddaliło. Od zerwania Melanie nie wspominała o nim zbyt często. Podejrzewam, że decyzja o rozstaniu była obopólna.
– Czy kiedykolwiek mówiła, że chce go odzyskać? Czy cierpiała?
– Nie rozmawiałam z nią od czterech czy pięciu dni. Nie czuła się dobrze. Miała ciągłe migreny… – Urwała. Wyraźnie zdała sobie sprawę z wagi własnych słów.
David czekał jeszcze przez chwilę, ale Ann Margaret postanowiła milczeć.
– Musimy porozmawiać z Melanie – powiedział w końcu.
– Też tak sądzę.
– Jeśli wie pani, gdzie można ją znaleźć…
– Nie wiem.
– Czy na pewno nie skontaktowała się z panią?
– Jestem jej szefową, nie matką.
– Jeśli się dowiemy, że ukrywa pani zbiega…
Ann Margaret nie dała się zastraszyć. Jeśli coś wiedziała, po prostu zachowała to dla siebie.
David położył na jej biurku wizytówkę. Błękitny symbol FBI zapłonął jaskrawo na ciemnym drewnie.
Już w drzwiach odwrócił się niespodziewanie.
– Czy słyszała pani kiedyś o Angeli Johnson? Wydało mu się, że drgnęła.
– Nie.
– A o Annie?
Na policzku zadrgał jej mięsień.
– Nazywam się Ann Margaret Dawson. I to mi wystarcza, przynajmniej na razie.
– Oczywiście. Uśmiechnęła się blado.
– Oczywiście. Wyszli.
– I co sądzisz? – spytał Chenney w drodze do samochodu.
– Jeszcze nie wiem.
– Dość się przejęła.
David zabębnił palcami w kierownicę. Przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Wydaje mi się, że warto by ją poobserwować.
– No, nie wiem. Melanie Stokes jest przerażona. Na jej miejscu naprawdę uciekałbyś do Czerwonego Krzyża?
– Nie. Ale gdybym naprawdę się nazywał Ann Margaret Dawson, nie wzdrygałbym się na wspomnienie Angeli Johnson.
– Kim jest Angela Johnson?
– Żoną Russella Lee Holmesa. Chenney otworzył szeroko oczy.
– Myślisz…
– Ann Margaret, Annie, Angela. Dużo podobieństw.
– I jest z Teksasu.
– I jest w odpowiednim wieku.
– Jasna cholera!
David skinął głową. W głowie tłoczyły mu się tysiące myśli, ale przede wszystkim martwił się o Melanie.
Chenney odezwał się dopiero w Bostonie.
– Kurczę, Riggs, jesteśmy szowinistyczne świnie.
– Pewnie tak.
– Pomyśl przez chwilę. Rodzina Stokesów nie ma powodu, żeby wyjawiać prawdę. Według nas O’Donnell także nie ma motywu. Melanie też, a ty ciągle uważasz, że Russell Lee Holmes nie żyje.
– Tak właśnie uważam.
– A żona Russella Lee? Która musiała wiedzieć o wszystkim?
– Boże – mruknął David. Fragmenty układanki nagle zaczęły do siebie pasować. – Naprawdę jesteśmy szowinistyczne świnie.
– Prawdopodobnie znała wszystkie szczegóły.
– Stąd ten ołtarzyk w pokoju Melanie. Gdybyś był kobietą i przed dwudziestu laty rozstał się z córką, żeby jej bronić, dać szansę na lepsze życie, na pewno chciałbyś… – żeby pamiętała. Żeby
kiedyś zaczęła mnie szukać.
– Chryste. Jutro z samego rana…
– Wszystko, co zdołam znaleźć o Angeli Johnson…
– Ann Margaret Dawson.
– Właśnie.