W mrocznym gabinecie „Four Seasons”, dokładnie naprzeciwko domu Stokesów na Beacon Street, Jamie O’Donnell siedział na sofie z błękitnego aksamitu, trzymając w jednej ręce kieliszek koniaku, a w drugiej pilot telewizora.
Dlaczego stary idiota siedzi po nocy, skacząc z kanału na kanał? Powinien wyłączyć to pudło i iść do łóżka. Przytulić się do Annie, rozkoszować się jej słodkim oddechem. Piękna kobieta z tej Annie. Najwspanialszy dar losu dla niego.
I dalej siedział przed telewizorem, skacząc po kanałach.
Pod wieloma względami Jamie uważał się za prostego człowieka. Przez całe życie ciężko pracował. Wydźwignął się z biedy. Zabijał ludzi, widział ich śmierć. Robił rzeczy, z których był dumny, a także takie, o których wolał nie myśleć. Robił, co musiał.
Przyjechał do Teksasu w dojrzałym wieku trzynastu lat. Rok później pracował już przy szybie naftowym. Zanim skończył dwadzieścia lat, wyrobił sobie szerokie bary i byczy kark pracownika fizycznego. Twarz miał zwykle tak brudną, że białka tylko w niej błyskały. Nie był przystojny, ale nigdy mu to nie przeszkadzało.
Po zachodzie słońca schodził z szybu jako pierwszy, brał prysznic i szedł do miasta. Uwielbiał miasteczko akademickie. I tam właśnie spotkał Harpera Stokesa. Poznali się przez wspólnych przyjaciół i natychmiast się nawzajem ocenili. Sprytny Harper zorientował się, że Jamie nie pasuje do tego towarzystwa – ten wielki, ogorzały chłop nie mógł być studentem. Jamie także zrozumiał od pierwszej chwili, że Harper tu nie pasuje – ten wystrojony chuderlak nie mógł być prawdziwym arystokratą. Obaj byli obcy i od razu się wyczuli. Przez parę miesięcy rywalizowali w wyścigu do lepszego towarzystwa. Intrygowali przeciwko sobie, ośmieszali się nawzajem i jakimś cudem w trakcie tego wszystkiego zostali przyjaciółmi.
Już wtedy Harper lubił mówić o pieniądzach. Miał obsesję na punkcie ciuchów i samochodów. Jamie to rozumiał. Zbyt długo harował przy ropie naftowej, żeby nie zapragnął osiągnąć czegoś więcej. Harper w kółko gadał, jakie ważne jest wykształcenie, dobra wymowa i strój. Jamie doszedł do wniosku, że w tym coś jest. Nieco się ogarnął. Potem nauczył Harpera prawidłowego prawego sierpowego. To było coś, co każdy mężczyzna powinien umieć.
A w piątkowe wieczory wzajemna edukacja nabierała innego wymiaru. Niewydarzony Harper, rozpaczliwie pragnący ożenić się z panną z wyższych sfer, nie potrafił się umówić na zwykłą randkę. Z kolei Jamie miał kobiet na pęczki. Uwielbiał je, a one oczywiście rewanżowały się tym samym. Od czasu do czasu podsuwał jedną z nich Harperowi. To wydawało się przyjacielskim gestem.
Potem w ich życiu pojawiła się Patricia.
Co za ironia losu. Mężczyźni robią z miłości o wiele gorsze rzeczy niż z nienawiści.
Życie toczy się dalej, Jamie już to wiedział. W wielu sprawach on i jego przyjaciel dostali dokładnie to, czego pragnęli. Harper mieszkał we wspaniałym domu. Miał efektowną żonę, wspaniałe dzieci, sławę. Przewyższył wszystkich znanych mu arystokratów.
Jamie także nie miał powodów do narzekań. Podróżował po całym świecie, stworzył własne imperium. Bywał we właściwych miejscach, spotykał się z właściwymi ludźmi. No, nie wszyscy należeli do śmietanki towarzyskiej. Ale za to miał władzę. Pracował wyłącznie na siebie.
Dwaj dojrzali mężczyźni. Mądrzejsi o wiele lat.
A kiedy wszystko zostało powiedziane i dokonane, okazało się, że za ich przyjaźnią kryje się pogarda. I to była najciekawsza życiowa lekcja.
Godzinę temu Harper zadzwonił do niego, wyrywając go z głębokiego snu. Miał zbyt spokojny głos. Zawsze wściekał się na zimno.
– Co ty wyprawiasz, O’Donnell? Minęło dwadzieścia pięć lat! Dotrzymałem umowy, a jesteśmy za starzy na takie duperele.
Jamie ziewnął w słuchawkę.
– Harper, jest druga w nocy. Nie wiem, o czym mówisz, a nie chce mi się zgadywać.
– Mówię o tym liście w moim samochodzie, do diabła. I o tym numerze z Williamem. Włamać mu się do domu i podrzucić świńskie flaki? Klasa, O’Donnell. Pozazdrościć.
– Ktoś podrzucił Williamowi flaki? – Jamie parsknął śmiechem. – I co, mały się porzygał? Na pewno. Chętnie bym zapłacił, żeby to zobaczyć, wiesz? Nigdy nie lubiłem tego oślizłego mięczaka.
– Daj spokój. Chcę wiedzieć, dlaczego to robisz. Do diabła, wszyscy mamy zbyt wiele do stracenia.
– Wszystko ci się pomieszało, bracie. Nie rozumiem, co się dzieje ani kto to robi, ale dziś wieczorem ja także dołączyłem do klubu.
– Co?
– Też dostałem prezent. Doręczony dozorcy do rąk własnych. I ładnie opakowany, trzeba przyznać. Ze wstążeczkami i tak dalej. Spodobałoby ci się.
– Co to było?- spytał Harper nieufnie. Nie lubił niespodzianek, a ta odebrała mu rozpęd.
– Słoik. A w nim, w jakimś płynie, o którym nawet nie chcę myśleć, fiut i jaja. Penis. Marynowany penis.
Nastąpiła chwila milczenia pełnego zgrozy. Potem Harper parsknął śmiechem.
– Penis, jak miło – wycedził – Powiedz, Jamie, ciągle o niej marzysz? Ciągle pożądasz mojej żony?
– Na miłość boską, Hap, powtarzam ci, że to nie ja jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje. Minęło wiele lat. Wszyscy mamy swoje życie.
– Ach, wiele fet, oczywiście. Nawet miss piękności się starzeją.
– Jesteś idiotą.
– Tak ci się wydaje. Ale to ja zdobyłem tę dziewczynę, nie? I wiem, że ciągle nie możesz mi tego darować. Po prostu nie możesz znieść, że nigdy nie rozumiałeś Pat, tak jak nie rozumiałeś mnie.
– Hap, zbaczasz z tematu.
– Z jakiego tematu?
– Ktoś wie. Po tylu latach znalazł się ktoś, kto wie o Meagan.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. Potem Harper skupił się na problemie i razem zrelacjonowali sobie fakty. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Harper dostał list. William – świńskie jelita i list. Jamie penisa w słoiku. Oraz głuche telefony do Annie. A Larry Digger przyjechał do miasta.
– Może to on – powiedział Jamie.
– On nie ma o niczym pojęcia. Nawet mu nie zaświtało.
– A Patricia? Dostała coś?
– Nie mówiła.
– I nie powie, przynajmniej nie tobie.
Harper nie zaprotestował. Nie mógł zaprzeczyć, że ich uczucia nie były już takie jak kiedyś.
– Ale powiedziałaby Brianowi – zdecydował po namyśle. – A Brian by sobie nie darował tej przyjemności i powtórzyłby mnie.
– Nawet teraz?
– Wiesz równie dobrze jak ja, że mój syn nienawidzi mnie bardziej niż kiedykolwiek. Pewnie cię to cieszy.
– Nie, nie cieszy.
Harper odchrząknął. Nie mógł się pogodzić z zachowaniem Briana. Jamie uważał, że Harper źle z nim postępował, ale teraz był autentycznie wstrząśnięty. Ta świadomość obudziła w Jamiem coś, czego nie spodziewał się ani przez moment – litość.
Czasami nienawidził Harpera. Wiedział o wszystkich jego czynach, o których rodzina nie miała pojęcia. Czasami wydawało mu się, że Harper Stokes jest diabłem. Bywały chwile, kiedy przerażał nawet jego. Ale chyba kochał Briana. Jego niespodziewane oświadczenie wydało mu się zdradą.
– Melanie ma migreny – odezwał się nagle Harper.
– I co z tego?
– Myślałem, że to stres, ale jeśli nie? Nie miała migreny od dziesięciu lat, nawet po rozstaniu z Williamem. Więc skąd teraz? Chyba że chodzi o coś więcej. Chyba że to wspomnienia.
– Możliwe. Możliwe.
Jamie nie mógł powiedzieć nic więcej. Czuł, że Harper boi się tak samo jak on. Wspomnienia Melanie były niebezpieczne. W jednej chwili mogły zniszczyć wszystko. Na początku ta myśl dręczyła ich dniem i nocą. Po dwudziestu pięciu latach wydawało się, że mogą odetchnąć.
– Prawda żyje własnym życiem – odezwał się Jamie. – Może powinniśmy się dziwić, że spokój trwał tak długo.
– Kto to jest? – wybuchnął Harper.
– Nie wiem.
– Może ty? A może Brian?
– Stary, co moglibyśmy na tym zyskać? Czy wyszlibyśmy z tego cało? Melanie znienawidziłaby nas do końca życia. Może tobie jest to obojętne, ale mnie nie. I na pewno nie Brianowi.
– Za późno, O’Donnell. Wszyscy na tym zyskaliśmy, nie pora przegrywać. Wyjeżdżam z całą rodziną do Europy.
– Co?
– A co, nie mówiłem ci? – spytał Harper niewinnie. Jamie zrozumiał, że jego przyjaciel przygotowuje się do zadania śmiertelnego ciosu. – Dziś rano mówiłem o tym z Pat. Wyjedziemy na wakacje. Wszyscy, także Brian. Pakujemy walizki i do diabła ze wszystkim. Bardzo romantyczne, jak mówi Pat. Nawet się cieszy. Ja też, na pewno.
Jamie słuchał bez słowa. Nie mógł wydobyć z siebie głosu.
– Nie rozumiesz, bracie? Patricia mnie kocha. Zawsze mnie kochała. Umiem ją uszczęśliwić, O’Donnell. Jesteśmy tacy sami. Więc zajmij się tym kimś, dobra? Obaj wiemy, że to ty jesteś od brudnej roboty.
Rozłączył się. Mimo to Jamie wyszeptał:
– Tak, zawsze cię kochała. Ale ciebie to nie obchodziło, bracie. Masz tę swoją cholerną wspaniałą rodzinę i wcale cię ona nie obchodzi!
Trzasnął słuchawką. Poczuł, że jest bardzo zmęczony.
Czwarta rano. Nowe wiadomości. Doniesienie o strzelaninie w hotelu. Zginał dziennikarz Larry Digger.
Jamie zamarł. Harper nic o tym nie wspomniał. Jamie z całą pewnością nie miał z tym nic wspólnego. Co się dzieje?
Podkręcił dźwięk. Zabójca uciekł. Policja prowadzi poszukiwania. Na ekranie pojawił się rysunek. Jamie znał tę twarz.
Cisnął przez cały pokój pilotem, który roztrzaskał się na ścianie. Mało! Przewrócił stolik ze szklanym blatem.
– Skurwiel! Trzęsący dupą, podły, mały skurwiel! Jak śmiał mnie tak zdradzić! Jak śmiałeś mnie zdradzić? – W drzwiach sypialni stanęła okręcona prześcieradłem Ann Margaret. Patrzyła na niego z niepokojem.
– Jamie…?
– Idź spać! Nie drgnęła.
– Co się stało?
– Idź stąd, idź natychmiast. Zrobiła krok w jego stronę.
– Nie ma mowy – oznajmiła ze spokojem. – Razem damy sobie radę ze wszystkim. Kocham cię. Naprawdę.
Zwiesił głowę i jęknął.
Wiedział, że nie powinien tego robić. A jednak wystarczyło zrobić trzy kroki i już był przy niej. Serce biło mu jak młotem, nagle zaczął się pocić. Wziął ją w ramiona, upokorzony i przejęty podziwem.
Ta kobieta była piękna na swój sposób. I silna. Niepokonana duchem i ciałem. Żadnych pretensji do szlachetnego pochodzenia, żadnych pięknych słówek. Miała rację: cokolwiek by zrobił, ona dałaby sobie z tym radę. Żadne z nich nie było lepsze ani gorsze niż to drugie.
I za to ją kochał. Kochał ją z całego serca. I była to jedna z nielicznych rzeczy, które go przerażały.
Wyplątał się z jej objąć. Miał sprawą do załatwienia, a takie sprawy najlepiej załatwia się w ciemnościach.
Telewizor ciągle działał, rzucając na ściany upiorne sine refleksy. Jamie zapomniał, że słój ciągle stoi na widoku. Ann Margaret nagle go zauważyła.
– Co to jest? – wyszeptała. Zamknął oczy.
– Ktoś mi to przysłał – burknął. – Jakiś koszmarny dowcip.
– Chodzi o nią, tak?
– Annie, to było tak dawno…
– Chyba nie dość dawno. Nie dość dawno, żeby ktoś nie pamiętał. Ktoś, kto chce, żebyś za to zapłacił.
Nie mógł na to odpowiedzieć.
– Ciągle ją kochasz?
– Nie, Annie.
– Czy ona także dostała penis cudzołożnika? Czy pas cnoty? Wziął ją za ramię, zmusiłby spojrzała mu w oczy.
– Annie – powiedział cicho i z naciskiem. – Tu nie chodzi tylko o Patricię.
– Skąd wiesz? Co tu się dzieje?
– Harper dostał list.
– Jaki list?
– Taki, w którym ktoś pisał, że dostanie to, na co zasługuje. Larry Digger przyjechał do miasta, Melanie znowu ma migreny, a William… Annie, William też dostał… list. „Dostajesz to, na co zasługujesz”.
– O Boże. – Rozsądna, twarda Annie zadrżała. – Czy to się nigdy nie skończy?
– Nie wiem. Chyba tak musi być. Jedni żyją spokojnie, inni nie. Wziął pistolet.
– Nikogo nie wpuszczaj. I nie odbieraj telefonów.
– Dokąd idziesz? Co chcesz zrobić?
– Jeszcze nie wiem.
– Jamie!
Ruszył do drzwi. Otworzył je. Zrobił krok na korytarz. Odwrócił się. Podszedł do niej blisko, tak blisko, jak trzeba, kiedy mówi się najważniejsze rzeczy.
– Zaopiekuję się tobą. Tobą i Melanie. Przysięgam.
Kiedy Brian Stokes obudził się z krzykiem po raz piąty tej nocy, jego kochanek wreszcie nie wytrzymał.
– Chcesz o tym porozmawiać, czy mam ci przynieść żyletki?
– Daj mi spokój.
– Miałeś koszmary, wiesz? Słyszałem, że powtarzasz pewne imię. Brian odwrócił się do niego plecami.
– Odwal się.
Nate usiadł. Oprócz Melanie był jedyną osobą której Brian ufał. Nigdy nie dawał się zbyć, zawsze dostrzegał zbyt wiele. Teraz odrzucił kołdrę i podciągnął spodnie od piżamy na okrągłym brzuszku – wyraźny znak, że szykuje się do poważnej rozmowy.
– Wołałeś Meagan – powiedział łagodnie. – Normalnie nigdy o niej nie wspominasz.
Brian poczuł, że za chwilę się rozpłacze.
– Pieprz się.
Wstał, podszedł do okna i spojrzał na uśpione miasto. Ale nie widział niczego oprócz wizji, które go obudziły.
Pogrzeb w szary deszczowy dzień. Matka zataczająca się z rozpaczy i od dżinu. Ojciec z kamienną twarzą patrzący na nią nienawistnie.
Milczenie późniejszych dni. Wielki dom, bardzo cichy bez dziecięcych pisków.
Jedna noc, kiedy Harper krzyczał:
– Gdzie byłaś przez cały dzień? Gdybyś siedziała w domu…
– Nie wiedziałam… – płakała matka. – Nie wiedziałam… Myślałam, że Brian chce pobyć sam ze mną. Wiesz, jaki jest, zwłaszcza w jej towarzystwie.
– Teraz ma cię tylko dla siebie, tak? Dopiął swego!
Przepraszam. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego byłem taki okrutny.
Nate stanął za jego plecami.
– Martwisz się o siostrę, tak? – spytał, masując mu ramiona. – Zachowujesz się tak, odkąd od niej wróciłeś.
– Nie chcę o tym mówić.
– Naturalnie – zgodził się Nate bez urazy. – A jak długo będziesz jeszcze nienawidził siebie? I jak długo będziesz nienawidził Melanie za to, że ośmieliła się kochać?
– Ja nie…
– Przyszła do ciebie, żebyś jej pomógł. A ty nawet do niej nie zadzwoniłeś.
– Ty tego nie rozumiesz.
Nate rzucił mu znaczące spojrzenie. Widział już Briana w najgorszych dniach, kiedy nienawiść do samego siebie tak go przepełniała, że nie był w stanie podnieść się z łóżka. Nate go dobrze rozumiał.
– Więc wyjaśnij mi. Daj mi jeden logiczny powód, dla którego odpychasz od siebie tę swoją biedną siostrę.
Brian przestąpił z nogi na nogę.
– Lepiej jej beze mnie.
– Ha! Ona cię uwielbia. Ma kłopoty i do kogo dzwoni? Do starszego brata. Ponieważ wie, że nie jest ci obojętna. Ponieważ zawsze się nią opiekowałeś. Ona ci ufa. Kocha cię. Dlaczego robisz takie problemy?
Brian zacisnął zęby.
– To co innego.
– Twoja siostra potrzebuje pomocy. Co w tym innego?
– To skomplikowane, rozumiesz? Ona nie wie o Meagan. Nikt o niej nie wie. Cholera, ja też nie chcę o niej wiedzieć!
– Wiesz co? – powiedział Nate cicho. – Jesteś jedynym znanym mi facetem, który oznajmił, że jest gejem, żeby ukryć większą tajemnicę.
– Wcale nie…
– Znam to. Znam te objawy. Widziałem, jak inni się przyznają i nigdy nie było to łatwe. Ale na ogół przeżywali potem chwilę ulgi. A ty nie. Prawda? Minęło pół roku, a ty dalej jesteś tak samo napięty i udręczony. Dlaczego? Wreszcie ujawniłeś wielką tajemnicę, więc dlaczego robisz takie wrażenie, jakbyś był jeszcze bardziej wściekły?
Nie mógł na to odpowiedzieć. Zresztą Nate nie czekał.
– Bo nie o tę tajemnicę chodziło, prawda?
Brian nie odpowiedział.
Piąta rano. Nad horyzontem pojawiły się pierwsze zapowiedzi świtu. Ulice miasta nabrały złotego koloru.
Odwrócił się od okna. Był zmęczony po długiej, ciężkiej nocy, ale i pełen uniesienia.
Gra toczyła się już pełną parą. Pionki zmieniły położenie. Ciekawe, że ludzie, którzy właściwie się nienawidzą, od dwudziestu pięciu lat pozostają tak blisko siebie. Dzięki temu łatwo mieć nad nimi kontrolę.
Harper ogląda się za siebie. William wszędzie chodzi z bronią. Brian Stokes cierpi na bezsenność. Reszta stara się jak może, żeby dalej ukrywać swoje tajemnice.
Zabójca rozpoczął działalność. Miał już pierwsze wyniki.
A Melanie? Nie wiedział nawet, gdzie jest, ale zakładał, że nic jej nie grozi. Gdyby było inaczej, dowiedziałby się o tym.
Melanie była najważniejszym pionkiem. Królem. Nagrodą w grze, jedynym powodem, dla którego wszystko to się zaczęło. I jedynym, co mógł zyskać.
Postaraj się, Melanie. Teraz wszystko zależy od ciebie.
Przypomnij sobie, słoneczko. Poskładaj to wszystko do kupy.
Wróć do tatusia.
Wróć do mnie.