36

Jamie dyszał ciężko, gorączkowo namierzając przez lornetkę stary dom Stokesów. Miał wrażenie, że od rana bierze udział w maratonie.

Najprawdopodobniej był już na to po prostu za stary. A ta chwila, kiedy wreszcie nadeszła, okazała się zbyt denerwująca. Ręce mu się trzęsły i od dawna nie był taki przerażony.

Poszedł za Brianem na lotnisko, bo martwił się o chłopaka. Potem doszedł do wniosku, że musi mu pozwolić stać się prawdziwym mężczyzną więc kupił dla siebie bilet do Houston.

Wylądował na Houston Intercontinental, lotnisku, które przywiodło mu na myśl zbyt wiele wspomnień. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne z nich aż do tej pory nie wróciło do Teksasu. Unikali tego stanu, jakby był siedliskiem zarazy.

Właściwie szkoda. Choć wiele wspomnień budziło gorycz, zdarzały się także słodkie. Patricia. Teksańskie noce. Przyglądanie się, jak rośnie mały Brian. Cudowne narodziny Meagan. Boże, chwyciła go za palec taką maleńką, mocną rączką. Jego dziecko. Córeczka Jamiego O’Donnella!

Odnalezienie Melanie w Huntsville nie sprawiło mu kłopotu. Dziewczyna była mądra i pomysłowa, przyznawał to z dumą, ale bez trudu wyśledził ją w motelu. Przybycie faceta z FBI trochę go zdenerwowało, ale wyglądało na to, że między nimi coś jest. I to coś dobrego. Na samym początku sprawdził tego specjalnego agenta Davida Riggsa, tak jak to robił z jej wszystkimi znajomymi. Lubił myśleć, że na tym polegają obowiązki ojca – na poznawaniu towarzystwa córki.

Ten Riggs wypadł całkiem nieźle. Pochodził z klasy średniej. Ceniony w pracy, a Jamie zasięgał opinii od człowieka, który nie znosił wygłaszać pochwał. Artretyzm, niestety… ale chłopak jakoś z nim walczył i na pewno miał nieprzeciętny rozum, skoro tak szybko rozszyfrował Harpera. Już to samo sprawiło, że Jamie ocenił go na szóstkę z plusem.

Jednak jego obecność utrudniała śledzenie Melanie. Jamie uważał, że gdyby dziewczyna była sama, nie przyszłoby jej do głowy spojrzeć w lusterko wsteczne. Ale ten Riggs był zawodowcem. Jamie musiał trzymać się z daleka od nich. Od czasu do czasu zjeżdżał w inną ulicę. Kiedy dotarli do okolicy, w której mieszkała pani Applebee, zrobiło się łatwiej. Jamie zatrzymał się na stacji benzynowej i zaczekał na nich.

Czterdzieści minut później wynajęty samochód pojawił się w polu jego widzenia. Jamie zdołał przyjrzeć się Melanie. Była blada, wstrząśnięta i przerażona.

Matko Boska. Serce ścisnęło mu się boleśnie.

Za każdym razem, gdy usiłował chronić swoją córkę, sprawiał jej tylko ból. A to mu nasunęło straszną, gorzką myśl, że Harper może jest jednak lepszy od niego. Melanie rzuciła się w jego ramiona, kiedy ją adoptował. Nazywała go tatą, starała się wywołać uśmiech na jego twarzy. Wydawała się szczęśliwa.

A kiedy Jamie pochylił się, żeby wziąć ją w ramiona, jego rodzona córka, którą przez pięć długich lat chronił z narażeniem siebie, cofnęła się przed nim.

Ciągle pamiętał tę chwilę. Jak serce przestało mu bić. Jak poczuł suchość w ustach. Jak palce same zacisnęły się mu w pięść.

Jak Harper uśmiechnął się złośliwie na widok jego bólu.

I jak Jamie nagle zdał sobie sprawę, że nienawidzi tego sukinsyna.

Od tego dnia pragnął tylko, żeby Melanie sobie przypomniała. Powinna poznać prawdziwą naturę tego chciwego egoisty. Powinna też poznać prawdziwą naturę Jamiego. Powinna wiedzieć, że przez wszystkie te lata kochał ją z całego serca.

Ale do tego nigdy nie doszło. Melanie była szczęśliwa jako Melanie. Harper odnosił się do niej zaskakująco dobrze, może dlatego, że wiedział, jak to wkurza Jamiego. A może i on ją pokochał, bardziej niż chciałby przyznać. Patricia i Brian uwielbiali ją, tak gorliwie weszli w rolę matki i brata, że na ten widok Jamie czuł się nieswojo. A Melanie… Melanie wyrosła na śliczną, zadowoloną z życia młodą kobietę. I wściekłość Jamiego straciła rozpęd.

Mógł już pragnąć tylko tego, co było dla niej najlepsze. I choć duma domagała się działania, a zranione uczucia bolały, nigdy nie zrobił nic, by zakłócić tę sielankę. Miłość do dziecka jest upokarzająca, sam się przekonał. Nie spodziewał się, że może upaść tak nisko i że tak chętnie pogodzi się z tym upadkiem.

Aż raptem pół roku temu Harper podstępnie narzucił Melanie Williama Sheffielda. I wyrzucił Briana z domu za to, że był gejem. Wreszcie zaczął popychać Patricię do picia, aż w końcu cała rodzina Melanie znowu rozsypała się na cztery wiatry. A Harper udawał, że jest lepszy od nich wszystkich, choć przez cały czas kroił zdrowych ludzi dla zarobku.

Cierpliwość Jamiego się wyczerpała. Dwadzieścia pięć lat temu dał Harperowi cały świat. Nowy początek z milionem dolarów. A przy najbliższej okazji także własną córkę, żeby rodzina Harpera znów była kompletna. Dał mu wszystko, co mógł. Nie potrafił zrobić nic więcej, żeby Patricia była szczęśliwa. Jak Harper mógł rzucić ich wszystkich dla pieniędzy!

Nawet w gniewie Jamie potrafił zachować spokój. Zaplanował strategię, dopilnował wszystkiego i uruchomił maszynerię.

Harper miał wreszcie otrzymać zapłatę. Do Jamiego będzie należało zwycięstwo.

Ale po drodze wydarzyło się wiele rzeczy. Harper wynajął płatnego mordercę, żeby zlikwidował Larry’ego Diggera i Melanie. Jamie domyślił się tego, gdy zobaczył portret pamięciowy w telewizji – był to jeden z jego znajomych, którego niegdyś poznał z Harperem. Musiał wytropić drania i posłać mu trzy kulki w serce. Dla zasady. Nie powinien zaczynać z jego córką.

A co do zapłaty dla Harpera… wszystko w swoim czasie.

Ale Harper znowu go zaskoczył. Przycisnął Williama tak mocno, że biedak się załamał. A potem usiłował oskarżyć Melanie. Jakby syn Russella Lee Holmesa zasługiwał na coś więcej.

I wreszcie jakieś czterdzieści pięć minut temu Jamie zauważył Harpera w Houston. Najwyraźniej kochający tatuś postanowił odnaleźć córkę.

Gracze zgromadzili się przy jednym stole, ale figury przesuwały się szybciej niż Jamie się spodziewał. Po raz pierwszy od miesiąca, gdy rozpoczął tę grę, naprawdę się przestraszył.

Nie o siebie. O Melanie.

Teraz siedział w samochodzie w pobliżu starego domu Stokesów. Miał dobry widok na ulicę. Widział przybycie Patricii i Ann Margaret. Potem dostrzegł Harpera, który zaparkował samochód w bocznej uliczce i czekał.

Pojawiła się Melanie z Davidem. Harper ruszył, dodał gazu… i nagle oba samochody zaczęły pędzić na złamanie karku. Pod górę, jeden za drugim.

Pisk opon. Zgrzyt metalu. Przed oczami Jamiego realizowały się jego najgorsze lęki, a on stał za daleko, żeby pomóc. Samochód zawirował, uderzył w drugi, wyprysnął w powietrze. Wylądował z okropnym trzaskiem; maska odskoczyła do góry.

Patricia i Ann Margaret zaczęły krzyczeć i zerwały się do biegu.

On czekał, wstrzymując oddech, na znak życia jego córki.

Drzwi samochodu się otworzyły. Melanie wysiadła chwiejnie. Zakrwawione czoło. Ona sama oszołomiona i na wpół przytomna. Nagle rzuciła się w zarośla.

Jamie usiłował ją zawołać, ale stał za daleko. Harper wysiadł z pistoletem w ręku. Pobiegł za Melanie.

Riggs nie dawał na razie znaku życia. Nie było czasu, żeby to sprawdzać. Jego pierwszą myślą – jedyną – była zawsze Melanie.

I tak to się wszystko skończy, pomyślał.

Zerwał się do biegu. Miał broń, miał doświadczenie, miał przygotowanie. A jednak kiedy wpadł w zarośla, myślał tylko o córce i bał się jak nigdy w życiu.

Jeszcze nie wiesz niczego, dziecko. Jeszcze niczego nie wiesz…

Och, Jezu, weź moje głupie życie, tylko uratuj moją córeczkę. Uratuj moją córeczkę przed Harperem.

Czteroletnia Meagan biegła przez zarośla. Biegła, biegła, biegła. Gałęzie szarpały ją za włosy, raniły policzki. Niskie kolczaste krzaki chwytały za ulubioną niebieską sukieneczkę, zatrzymywały.

Biegła z wysiłkiem, małe nóżki poruszały się niestrudzenie. Musiała uciekać. Szybko. Szybko, szybko, szybko.

Chciała wrócić do domu, do mamusi. Pora wracać do domu.

Biegła, ale za plecami słyszała zbliżające się, dudniące kroki.

Tatuś Jamie biegł za nią. Tatuś Jamie chciał ją znowu zaprowadzić do chaty. Ale ona chciała do mamusi! Chciała do Briana!

Nie możesz wracać do domu. Oni cię już nie chcą.

Ja chcę do domu!

Będzie dobrze, dziecko, zajmę się tobą. Wyjedziemy stąd, przeprowadzimy się w bardzo ładne miejsce. Możesz mieszkać jak księżniczka w dalekim królestwie, które nazywa się Londyn.

Ja chcę do domu!

Wiem, kochanie. Ale nie możesz. Harper… twój tatuś nie jest teraz dla ciebie dobry. To nawet nie jest twój prawdziwy tatuś. Boję się, że tak naprawdę chce tylko pieniędzy.

Do domu!!!

Kochanie, nie!

Kroki, coraz bliżej. Trzask gałęzi, trzask krzaków.

Biegnij, Meagan, biegnij. Szybciej, szybciej.

Zbliżające się kroki…

Dyszenie…

Uciekaj, Meagan!!!

Jakaś ręka wystrzeliła spomiędzy gałęzi i chwyciła ją w talii. Melanie nabrała oddechu, żeby krzyknąć. Druga ręka zakryła jej usta, a ona znalazła się przyciśnięta do dużego, krzepkiego ciała.

– Ciii… – szepnął jej do ucha Jamie O’Donnell. – Nie hałasuj.

Dopiero teraz usłyszała trzaski łamanych gałęzi. Harper pojawił się o parę metrów od nich. Torował sobie drogę przez zarośla. Trzymał w ręku duży pistolet.


David ocknął się, słysząc w uszach dzwonienie. Zamrugał i zdziwił się, co robi na strzelnicy. I dlaczego na strzelnicy jest tak jasno. I dlaczego ma taką mokrą twarz.

Uniósł rękę i zaraz ją opuścił. Była zakrwawiona.

Sięgnął po Melanie i zdał sobie sprawę, że jest w samochodzie sam. Drzwi po jej stronie były szeroko otwarte, pas bezpieczeństwa leżał na ziemi. Drugi samochód, tuż za nimi, także był otwarty.

Pchnął drzwi po swojej stronie. Nic. Cholera. Ręce mu się trzęsły, a na skroni rósł pierwszorzędny guz. Przynajmniej raz bolało go coś innego niż plecy. Jezu Chryste, musi dogonić Melanie.

Wreszcie pokonał pas bezpieczeństwa, przecisnął się na siedzenie pasażera i upadł na ziemię. Świat wirował.

Wstał z wysiłkiem, trzymając się samochodu. Miał pistolet, więc nie był bezbronny. Melanie ciągle tam była, bez wątpienia oszołomiona, zagubiona i spanikowana.

Zbieraj się, David. Oprzytomniej.

Zerwał krawat i owinął nim sobie czoło. Krew przestała lecieć w oczy. Wbił paznokcie w dłoń. Ból otrzeźwił go na tyle, że świat przestał się kręcić.

Odbezpieczył swoją wspaniałą berettę, po raz pierwszy od wielu lat pomyślał o ojcu z wdzięcznością i skoczył w las.


Melanie stała jak skamieniała. Serce łomotało jej w piersi. Wszystko ucichło; teraz każdy ruch, każdy dźwięk wydawał się wyolbrzymiony. Jamie przyciskał ją do siebie tak mocno, że z trudem oddychała. Jej ojciec był coraz bliżej; sprawdzał krzaki, jakby szukał małego zwierzęcia. Broń trzymał w ręku. Jamie swoją miał pod marynarką. Wpijała się jej w żebra.

Nagle ujrzała następny strzęp sceny.

Potknęła się na korzeniu drzewa, upadła na ziemię. Powietrze uszło jej z płuc. To koniec. Dała się złapać. Krew na kolanach, gałązki we włosach. Nie zostało jej nawet tyle oddechu, żeby płakać.

Tatuś Jamie ukląkł obok niej. On też był zmęczony. Dziwne, ale to on płakał. Powoli odgarnął jej włosy, sprawdził, czy nie złamała sobie jakiejś kości, przyjrzał się zakrwawionemu kolanku.

Delikatnie, bardzo delikatnie wyjął z rany ostre kamyczki. Powtarzał szeptem, że wszystko będzie dobrze. Musi się tylko przyzwyczaić, a potem zrozumie, że on jej nigdy nie skrzywdzi. Nazywał ją swoją córeczką.

Coś trzasnęło w krzakach po prawej. Jamie odwrócił się w tamtą stronę, Harper podniósł głowę. Obaj patrzyli w stronę źródła dźwięku.

Melanie wbiła łokieć w brzuch swojego chrzestnego ojca. Skrzywił się, ale usiłował się opanować. Kopnęła go w wewnętrzną stronę stopy. Wstrząsnęło to nim na tyle, że rozluźnił chwyt; wyrwała mu się z całej siły. Chciał ją złapać za ramię, ale uskoczyła i rzuciła się przed siebie, na prawo, z dala od nich obu.

– Psiakrew! – To Jamie.

– Melanie! – To Harper. Spuściła głowę i przyspieszyła.

Wszystko wydarzyło się jednocześnie. Trzask gałązek. Wydawało jej się, że biegnie szybko, ale jej ojciec chrzestny znalazł się przy niej w ułamku chwili. Sięgnął do jej ramienia. Raptem Harper doskoczył do nich, unosząc broń.

Rzuciła się pomiędzy nich; z boku rozległy się strzały.

Wiedziała że kula leci prosto na nią. A potem ojciec chrzestny skoczył. Jamie zawisł w powietrzu, rozpościerając ręce. Patrzył jej prosto w oczy z napięciem, determinacją, smutkiem.

Kula wbiła mu się w plecy. Wygiął się w łuk i runął na ziemię.

Zobaczyła Harpera; stał tuż przed nią z dymiącym pistoletem.

– Zawsze mi wchodził w drogę – powiedział.

I wymierzył prosto w nią.


David pędził przez zarośla. Potykał się o korzenie, otrząsał się z suchych liści. Widział już coraz wyraźniej, na tyle, żeby poznać, że się zgubił.

Wrócił na szosę, tam skąd zaczął bieg. Ale teraz usłyszał, że z bagażnika drugiego samochodu dochodzi dudnienie.

– Hej! – wołał męski głos. – Niech mi ktoś pomoże!

David wyszarpnął kluczyki ze stacyjki i otworzył bagażnik. Na świat wyjrzał Brian Stokes.

– Co się stało? – spytał David, pomagając mu się wydostać. Brian dotknął nosa, który wyglądał jak rozbity młotkiem.

– Harper… Ma broń. Uderzył mnie.

– Dlaczego?

– Bo nie chce… żebym pomógł Melanie. Muszę pomóc Melanie. Zrobił krok naprzód, ale osunął się na asfalt.

– Ty nie rozumiesz… Harper musi się zabezpieczyć. Musi… ją zabić.

– Dlaczego? To jego córka.

– Nie… Jamiego… Nie rozumiesz? To córka Jamiego.

Ostatni kawałek wskoczył na miejsce, a zaraz potem nadeszła myśl, że Harper naprawdę musi zabić Melanie. Jasna cholera!

Jakby na potwierdzenie, powietrzem wstrząsnął huk strzału.

– Pomóż jej! – krzyknął Brian.

David popędził przed siebie.


Melanie upadła na kolana, nie zwracając uwagi na Harpera i jego broń. Jamie patrzył tylko na nią. Ręka drżała mu lekko, usta łapały powietrze. Melanie usłyszała syczący dźwięk i zdała sobie sprawę, że został postrzelony w płuco. Powietrze z niego uciekało razem z życiem.

Boże. Wiedziała, że to bez sensu, ale spojrzała na ojca, oczekując od niego pomocy. Harper stał bez ruchu. Sam też wydawał się wstrząśnięty. Może nie zamierzał pociągać za spust, może nie chciał nikogo skrzywdzić.

– Tato… – szepnęła. – Jesteś lekarzem… Proszę…

Nie zareagował.

Zostawiła go i wróciła do Jamiego…

– Prze… praszam… – wyszeptał.

– Ciii… Oszczędzaj się, powiesz mi później.

– Nie… pamiętałaś… Chciałem… żebyś… sobie…

Na wargi wystąpiła mu krwawa piana. Oczy wywróciły się białkami do góry i zniknęły za trzepoczącymi powiekami. Melanie ścisnęła go za rękę.

– Nie! Nie umieraj! Nie pozwolę ci…

Spojrzał na nią ze smutkiem i wiedziała już, że jest za późno.

– Egoista… jak Harper. Annie ma rację… Nie jestem lepszy. Meagan…

– Jamie…

– Kocham cię, dziecko… moja córeczko…

– Nie, Jamie, nie…

Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Usiłowała go utrzymać przy życiu, zatamować ręką krwotok. Krew, tyle krwi. Spływała po żebrach, leciała z ust. Czuła drżenie Jamiego.

– Niech cię szlag! – krzyknęła. – Nie waż mi się umierać! Nie możesz mi tego zrobić!

Zawsze będziesz moją córeczką. Tak powiedział. Choćbyś poszła nie wiadomo gdzie, nigdy nie będziesz sama.

Zapomniałam. Zapomniałam. Nie pamiętałam niczego. Och, Jamie… Przepraszam.

– Meagan…

– Tak, Jamie?

– Powiedz to… teraz…

– Co?

– Nazwij mnie… tatą…

– Tato – załkała. – Tato…

Ostatni oddech uleciał z niego w cichym westchnieniu i już było po wszystkim. Jamie O’Donnell leżał w bezruchu. Odszedł.

W krzakach rozległ się hałas. Patricia i Ann Margaret wypadły z zarośli, podrapane, z liśćmi we włosach. Z prawej strony dobiegł trzepot spłoszonych ptaków. David Riggs wybiegł z bronią w ręce.

Wszyscy zamarli w bezruchu. Zakrwawione ciało Jamiego O’Donnella leżało na ziemi. Melanie klęczała nad nim ze łzami w oczach. A Harper…

David uniósł broń w tej samej chwili, gdy Harper wymierzył w Melanie.

– Stać! – krzyknął. – FBI.

– Harper, na miłość boską! – załkała Patricia.

– Milcz – warknął. – Niech się tylko ktoś ruszy, a zacznę strzelać!

Jakie to dziwne, pomyślała Melanie. Miała wrażenie, że widzi swojego przybranego ojca po raz pierwszy w życiu. Rysy, które zawsze wydawały się jej olśniewające, były rozmyte i pobrużdżone zmęczeniem. Kwadratowy podbródek nie oznaczał siły. Jasne oczy patrzyły niepewnie.

Oto człowiek, którego przez prawie całe życie uważała za ojca. I kochała. Egoista, podstępny intrygant, który sprzedał ją za milion dolców i sam jeden zniszczył ich rodzinę.

– Powiedz to! – krzyknęła dziko. – Raz wreszcie nam powiedz, co zrobiłeś.

– Nie masz pojęcia o niczym! Zrobiłem to, co trzeba. To, co leżało w interesie naszej rodziny.

– Zabrałeś naszą córkę! – wrzasnęła Patricia. – Co to za interes rodziny?

– Nie naszą, twoją! Bękarta O’Donnella, którego chciałaś mi wcisnąć, jakbym się nie mógł domyślić. Naprawdę myślisz, że jestem głupi? Boże, co ty mi zrobiłaś. Kochałem cię.

– Naprawdę? Trudno się było zorientować, skoro ciągle siedziałeś w pracy.

– Chciałem nam zapewnić przyszłość. A może nie przyszło ci do głowy, skąd się biorą te pieniądze, które tak lubisz wydawać?

– Wydaję pieniądze, bo nie mam nic innego do roboty! Na litość boską, gdybyś mi tylko powiedział… Ty idioto, mogłabym żyć jak nędzarka, byle z tobą. Dla ciebie rozstałam się z Jamiem. Naprawdę cię kochałam. Naprawdę chciałam… Boże, ja się zastanawiałam, jak uratować to małżeństwo, a ty porwałeś naszą córkę! Związałeś ją? Wywlokłeś z samochodu?

– Nie! Poza tym to nie ja, tylko Jamie.

– Zrobił to, bo musiał – wtrąciła Ann Margaret. – Bo zasugerowałeś, że jeśli nie pomoże ci w wyłudzeniu tych pieniędzy, możesz popełnić prawdziwe morderstwo.

– Byłem zraniony, zły…

– Chciwy – powiedział David zimno. Melanie zauważyła, że ocenia sytuację i przechodzi niepostrzeżenie w miejsce, z którego miał lepszą linię strzału.

Mało ją to obchodziło. Jej ojciec leżał martwy na ziemi. Człowiek, który ją adoptował, mierzył do niej z pistoletu. Czuła się zdradzona i wściekła. Potem przypomniała sobie, że pistolet Jamiego ciągle tkwi pod jego marynarką.

– Jak to zrobiłeś? – spytał David, przesuwając się dyskretnie w lewo. – Byłeś zdenerwowany i spłukany. Uznałeś, że rozegrasz tę sytuację na swoją korzyść. Pozbędziesz się Meagan i zyskasz milion dolarów. Bardzo sprytne.

– Inteligencja zawsze była moją mocną stroną. Może się pan nie wysilać. Nie przyznam się do niczego.

– Nie musisz – oznajmiła pogardliwie Ann Margaret. – Ja wiem wszystko. Też tam byłam. Jako żona Russella Lee Holmesa.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Zacznijmy od samego początku. Harper uknuł ohydny plan. Wiedział, że Meagan nie była jego córką i mało go wzruszało, że przez całe życie wpatrywała się w niego jak w obraz. Chciał się jej pozbyć z domu. Jamie zrobiłby dla niej wszystko, więc się zgodził. Zainscenizował porwanie, umieścił ją w bezpiecznym miejscu…

– W szopie! – ryknął Harper. – Tak traktował własne dziecko!

– A co miał zrobić? Jako przyjaciel rodziny musiał pozostać przy was przez cały okres poszukiwań. I nie mógł się raptem pokazywać w towarzystwie małej dziewczynki. Gdyby ją zostawił u przyjaciela, ten przyjaciel mógłby cię potem szantażować. Gdyby ją umieścił w hotelu, ktoś na pewno by usłyszał płacz dziecka. To ty się upierałeś, żeby wszystko było idealnie. Więc zamknął ją w szopie w środku lasu, gdzie nikt jej nie usłyszał i nie mógł znaleźć. Nie był to chwalebny czyn i Jamie się tym gryzł. Ale pomysł był dobry. Meagan zniknęła, ty mogłeś napisać list z żądaniem okupu, a Jamie wycisnął z siebie kolejne sto tysięcy, żeby ci pomóc.

– Brian wiedział, że nie dostarczyłeś okupu – wtrącił David. – Jezu, Harper, ty naprawdę nie znasz umiaru.

Harper nie stał spokojnie. Za każdym razem, kiedy ktoś się odzywał, odwracał się w jego kierunku. David to zauważył. Melanie także. Powoli osuwała się w dół, coraz bliżej broni pod marynarką Jamiego.

– Policja natychmiast zaczęła dochodzenie ciągnęła Ann Margaret. – Tak jak się spodziewaliście. Byłeś sprytny, Harper, nikt nie mógł powiązać cię z tym żądaniem okupu, ale od razu się zorientowałeś, że paru rzeczy nie dopatrzyłeś. Prawda? Dostałeś sto tysięcy dolarów, ale nie mogłeś ich wydać. Policja od razu by to zauważyła. Musiałeś więc mieć pieniądze, z których mógłbyś się rozliczyć. Ubezpieczenie. Ale do tego celu było ci potrzebne ciało dziewczynki. Więc jeszcze raz zwróciłeś się do Jamiego. Musiał dla ciebie znaleźć odpowiednie zwłoki. Zwłoki czteroletniej dziewczynki, z grubsza odpowiadające opisowi Meagan.

Melanie zamarła z ręką na marynarce Jamiego.

– Czy… on kogoś…

– Skąd! Pamiętasz, że to on identyfikował zwłoki? Zaczekał, aż trafią mu się najbardziej odpowiednie. Czekał przez cztery miesiące, cztery straszne miesiące, kiedy policja przetrząsała życie twojej rodziny. Wreszcie ukradł zwłoki z kostnicy w Missisipi. Obciął im palce i głowę, żeby nie można było zidentyfikować ciała na podstawie odcisków palców i zdjęć rentgenowskich, owinął ciało w kocyk. O tym powiedział mi dopiero po latach. Sam w lesie, z tym małym ciałkiem… Kopał płytki grób, starał się nie zostawiać śladów. I czuł się strasznie, jakby sam zamordował to dziecko. Był tak wstrząśnięty, że prawie nie mógł się przełamać. Była taka malutka… śliczna mała dziewczynka, która nie wróci nigdy do domu. Płakał. Ale włożył ją do płytkiego grobu, żeby psy mogły ją łatwo odnaleźć. Była bardzo podobna do Meagan, więc policja dała się przekonać, kiedy Harper zidentyfikował ją jako swoją córkę. Boże, co to był za dzień.

Patricia pobladła. Nawet Harper zmarszczył brwi i zaklął.

– Dlaczego nie chcieli się odczepić? Zrobiliśmy wszystko zgodnie z planem, a oni złapali Russella Lee Holmesa i nie znaleźli u niego nic, co należałoby do Meagan. Jezu Chryste, skąd mieliśmy wiedzieć, że aresztują tego drania zaraz w następnym tygodniu? – Spojrzał pogardliwie na Ann Margaret. – Twój mąż nie dorastał mi do pięt.

– Chwała Bogu – odparła zimno.

– A potem? – spytał David od niechcenia. Przez ten czas zdołał się niepostrzeżenie zbliżyć do Harpera. Przy tylu osobach najbezpieczniej było zmniejszyć dystans pomiędzy nim a celem. Potem zdał sobie sprawę, że Melanie także zmieniła pozycję. Prawie siedziała na zwłokach Jamiego. Trzymała rękę pod jego marynarką. Co ona wyprawia?

– Harper sprzedał duszę diabłu – mówiła dalej Ann Margaret. – Wysłał Jamiego, żeby porozmawiał z Russellem Lee. I zawarli umowę. Russell Lee obiecał się przyznać do jeszcze jednego morderstwa, a w zamian Harper Stokes i Jamie O’Donnell przyrzekli, że wychowają jego dziecko w dostatku. Mieli mu dać wszystko, czego Russell Lee nigdy nie miał. A choć Russell Lee był z pewnością wcielonym diabłem, bardzo się szczycił swoim synem.

Melanie spojrzała pytająco na Ann Margaret.

– Naprawdę się zgodzili zaopiekować jego dzieckiem? Więc kto to jest?

– William, kochanie. William Sheffield był moim dzieckiem. Oddałam go do sierocińca w dniu, gdy aresztowano Russella Lee. Bałam się, że znajdzie nas jakiś dziennikarz i zmieni nam życie w piekło. Naprawdę myślałam, że tak będzie najlepiej. A kiedy Russell Lee i Harper dobili targu, dostałam dokumenty. Harper i Jamie musieli napisać, co zrobili, i złożyć pod tym swoje podpisy. Zdeponowałam te papiery w skrytce bankowej i zostawiłam instrukcję, żeby wysłano je policji, gdyby coś mi się stało. Wreszcie przeprowadziłam się do Bostonu, gdzie mogłam zacząć od nowa, zdziałać coś w życiu i, oczywiście, mieć oko na Harpera. A co do Williama…

Zawahała się. Na policzki wypłynął jej rumieniec.

– Byłam pewna, że w sierocińcu będzie mu lepiej niż ze mną. Co roku wysyłałam pieniądze, żeby niczego mu nie brakowało. Zakonnicy obiecali, że się nim zajmą… Miał wejść w życie bez obciążeń, bez strachu, że znajdzie go jakiś Larry Digger. A pieniądze… Sama urodziłam się w nędzy i byłam pewna, że pieniądze zmieniają wszystko. Więc chyba też nie jestem lepsza od Harpera.

– Nie – odezwała się Melanie. Coś się w niej zmieniło i ta zmiana odzwierciedliła się na jej twarzy. Chłód. Spokój. – Wszyscy jesteśmy od niego lepsi. Bo to się nie skończyło, prawda, tato? Minęło pięć lat, Russell Lee wreszcie zginął i tajemnica była bezpieczna. A jak wyglądała twoja rodzina? Ta rodzina, której tak był podobno potrzebny ten milion? Mama piła, Brian ciągle chodził na psychoterapię, a ty nie wychodziłeś ze szpitala, żeby nie oglądać swojego dzieła. I nawet wtedy się nie zmieniłeś. Jamie do ciebie zadzwonił… teraz pamiętam, że siedziałam w hotelowym pokoju w Londynie. Słyszałam tę rozmowę, ale jej nie rozumiałam. Jamie powiedział, że twój plan się powiódł, wszystko się udało i czy nie mógłbyś mu teraz czegoś oddać. Ja tęskniłam za mamą, a mama i Brian tęsknili za mną. Jamie powiedział, że wszystko załatwi. Sprawi, że o wszystkim zapomnę. Zostawi mnie w szpitalu, żeby Harper mógł mnie „znaleźć”. I adoptować. Tym razem nawet nie musiałby udawać, że jest moim prawdziwym ojcem. Tym razem mógłby wystąpić jako szlachetny człowiek, przyjmujący pod swój dach bezdomną dziewczynkę. To ci pasowało, co? Od razu spodobała ci się ta rola. Harper patrzył na nią płonącym wzrokiem.

– I nawet wtedy wszystko spieprzyłeś! Bez opamiętania wydawałeś pieniądze. Zostałeś wspaniałym chirurgiem, zarabiałeś coraz więcej, ale ciągle było ci mało. Niczego się nie nauczyłeś! I nagle minęło dwadzieścia lat, a ty nie byłeś już tym szlachetnym żywicielem rodziny, za jakiego chciałeś uchodzić. Zacząłeś kroić zdrowych ludzi, żeby tylko wyrwać z nich trochę kasy. Pogwałciłeś przysięgę Hipokratesa. Dlaczego nie? Już popełniałeś gorsze rzeczy i jakoś ci się udawało…

– Nikogo nie skrzywdziłem!

– Skrzywdziłeś wszystkich! Moją matkę, mojego brata. Mnie! I ryzykowałeś życiem pacjentów, którzy ci zaufali. A ten człowiek, który zastrzelił Larry’ego Diggera i miał zastrzelić mnie? Ty go wysłałeś. Ktoś się dowiedział, ktoś przysyłał ci listy i bałeś się, że po tych wszystkich latach prawda wyjdzie na jaw. Więc wynająłeś kogoś, żeby mnie zabił. Czy jego też zabiłeś? Bo byłeś za skąpy, żeby mu zapłacić?

– Nie, nie! To Jamie go zabił. To Jamie jest mordercą!

– Jamie nas chronił! Zrobił wszystko, żebym była bezpieczna. Zasłonił mnie własnym ciałem, kiedy do mnie strzeliłeś. Na miłość boską, był twoim przyjacielem, a ty go zabiłeś!

– Uwiódł mi żonę!

– A ty uwiodłeś połowę pielęgniarek w szpitalu! Jak śmiesz!

– Do diabła, nic nie rozumiesz! – W głosie Harpera odezwały się przenikliwe nutki histerii. David zrozumiał, że za chwilę rozpęta się piekło.

Wymierzył prosto w jego czoło i właśnie wtedy Patricia Stokes stanęła przed mężem.

– Nie skrzywdzisz mojej córki!

– Patricio, nie! – krzyknął David.

Teraz ruszyła także Ann Margaret. Harper wymierzył broń w żonę, krzycząc, żeby zeszła mu z drogi, bo ją także zabije. Jak mogła go tak skrzywdzić, wołał, przecież ją kochał, i dlaczego się tak upierała, dlaczego nie mogła się pogodzić ze stratą córki O’Donnella? Bo ciągle go kochała, oto dlaczego. Zawsze bardziej kochała tego O’Donnella.

David rozpaczliwie usiłował zapanować nad sytuacją. Patricia wrzasnęła, że to nieprawda, zawsze bardziej kochała Harpera, tylko on tego nie widział, bo zaślepiała go duma. A ona była taka pewna, że kiedyś wreszcie będą szczęśliwi! Co się stało z ich marzeniami? Jak mógł ich doprowadzić do takiego stanu? Jak mógł grozić własnej córce, zamordować przyjaciela?

Potem usłyszał Melanie. Jej płacz. Ona pierwsza zauważyła, że Harper już nie myśli, że zaraz zastrzeli żonę, a David go nie powstrzyma. Wyciągnęła coś zza marynarki Jamiego. Broń. Melanie miała broń.

– Ann Margaret, padnij! – ryknął David. W tej samej chwili Harper odwrócił się i dostrzegł nowe zagrożenie. Rzucił się ku Melanie. Do diabła, Patricia ciągle stała Davidowi na drodze. Nie mógł strzelać!

Harper wrzasnął. Twarz mu się wykrzywiła, w oczach błysnęło coś obcego i strasznego. Melanie wstała i stanęła przed nim, spokojna, gniewna.

– Melanie, nie! Patricio, odsuń się! Padnij!

Brian Stokes stanął za plecami ojca. Uniósł masywną gałąź i uderzył nią z rozmachem w głowę Harpera.

Harper osunął się na ziemię. David rzucił się ku niemu, w biegu wyciągając kajdanki. Zatrzasnął je na rękach Harpera. Ann Margaret i Patricia stały jak skamieniałe, blade i oszołomione.

Brian patrzył na nich szeroko otwartymi oczami. Ciągle ściskał gałąź. Posiniaczona, opuchnięta twarz nadawała mu upiorny wygląd. Odnalazł wzrokiem siostrę.

– Meagan? – szepnął. – Och, Meagan…

– Brian! – załkała i rzuciła mu się w ramiona. Patricia podbiegła do nich, objęła swoje dzieci, przytuliła je do siebie. Nareszcie razem. Wszyscy zaczęli płakać.

David i Ann Margaret stali z boku. Nad lasem zapadła cisza. Po paru minutach rozległ się śpiew ptaków, jakby nic się nie wydarzyło.

Po dwudziestu minutach, gdy przyjechała policja, Patricia nadal płakała w objęciach Briana. Ale Melanie była już w ramionach Davida. Teraz to on tulił ją do siebie i delikatnie gładził po włosach.

Загрузка...