9

Wciągu nocy wiatr się zmienił i przegonił ciężkie chmury nad Atlantyk. Sobotni ranek wstał słoneczny i pogodny. Ale wciąż panowało zimno niezwykłe jak na tę porę roku, a synoptyk z CBS ostrzegał, że chmury powrócą i po południu może nawet padać śnieg. Neeve wyskoczyła z łóżka. Była umówiona z Jackiem na jogging o siódmej trzydzieści.

Naciągnęła bluzę, reeboki i związała włosy w koński ogon. Myles był już w kuchni. Zmarszczył brwi.

– Nie lubię, kiedy biegasz sama tak wcześnie.

– Nie sama.

Ojciec wzniósł oczy do sufitu.

– Rozumiem. Nie tracisz czasu, co? Polubiłem go, Neeve. Neeve nalała soku pomarańczowego.

– Nie rób sobie wielkich nadziei. Maklera też polubiłeś.

– Nie mówiłem, że go lubię. Mówiłem, że wyglądał na porządnego człowieka. To różnica. – Myles przestał się droczyć. – Neeve, tak sobie myślę, że sensowniej będzie, jeśli najpierw pojedziesz do okręgu Rockland i pogadasz z tamtejszymi detektywami, zanim dopadną cię nasi chłopcy. Jeśli masz rację, ubranie Ethel Lambston pochodzi z twojego sklepu. Więc ustalmy to w pierwszej kolejności. Uważam, że następnie powinnaś dokładnie przeczesać jej szafę i sprawdzić, czego jeszcze brakuje. Wiemy, że wydział zabójstw chce to zwalić na byłego męża, ale niczego nie wolno przesądzać z góry.

Zabrzęczał domofon. Neeve podniosła słuchawkę. To był Jack.

– Już schodzę – powiedziała.

– O której chcesz jechać do okręgu Rockland? – zapytała Mylesa. Naprawdę muszę dzisiaj zajrzeć do pracy.

– Wczesne popołudnie wystarczy. – Widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał: – Kanał jedenasty nadaje na żywo relację z pogrzebu Nicky’ego Sepettiego. Chcę siedzieć w pierwszym rzędzie.


* * *

Denny zajął swoje stanowisko o siódmej rano. O siódmej dwadzieścia dziewięć zobaczył wysokiego faceta w dresie wchodzącego do Schwab House. Po kilku minutach Neeve Kearny wyszła razem z nim i ruszyli biegiem w stronę parku. Denny zmełł w zębach przekleństwo. Gdyby tylko była sama. Mógł ją dogonić na skróty. W parku było prawie całkiem pusto, mógł ją załatwić wszędzie. Wymacał pistolet w kieszeni. Wczoraj wieczorem, kiedy wrócił do domu, Duży Charley czekał na niego w wozie zaparkowanym po drugiej stronie ulicy. Opuścił szybę i podał mu brązową papierową torbę. Denny wziął ją i wyczuł w środku kształt pistoletu.

– Kearny zaczyna sprawiać poważne kłopoty – powiedział Duży Charley. – Już nie ma znaczenia, czy to będzie wyglądało na wypadek. Każdy sposób jest dobry, tylko ją skasuj.

Teraz Adlera kusiło, żeby pójść za nimi do parku i załatwić oboje. Ale Duży Charley byłby niezadowolony.

Denny ruszył w przeciwnym kierunku. Dzisiaj miał na sobie rozciągnięty sweter, który zwisał mu do kolan, podarte spodnie z diagonalu, skórzane sandały i wełnianą czapkę, niegdyś jaskrawożółtą. Pod czapką nosił siwą perukę; kosmyki tłustych siwych włosów lepiły mu się do czoła. Wyglądał jak ćpun z wypalonym mózgiem. W drugim przebraniu wyglądał na pijaka. Ale w ten sposób nikt nie zapamięta konkretnego osobnika, który kręcił się pod domem Neeve Kearny.

Wrzucając żeton do bramki metra przy Siedemdziesiątej Drugiej, Denny pomyślał: Powinienem obciążyć Charleya kosztami tych wszystkich ubrań na zmianę.


* * *

Neeve i Jack weszli do parku przy Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy i pobiegli na wschód, a potem na północ. Kiedy zbliżali się do Metropolitan Museum, Neeve instynktownie skręciła na zachód. Nie chciała oglądać miejsca, gdzie zginęła jej matka. Ale na widok zdziwionej miny Jacka powiedziała:

– Przepraszam, ty prowadzisz.

Próbowała rezolutnie patrzeć przed siebie, ale nie mogła się powstrzymać od zerkania na polankę wśród jeszcze nagich drzew. Tamtego dnia mama nie przyszła odebrać jej ze szkoły. Dyrektorka, siostra Maria, kazała jej czekać i zaproponowała, żeby odrabiała lekcje. Dochodziła piąta, kiedy Myles po nią przyszedł. Wtedy już przeczuwała, że coś się stało. Mama nigdy się nie spóźniała. Gdy tylko podniosła wzrok i zobaczyła ojca, stojącego nad nią z zaczerwienionymi oczami, z twarzą pełną udręki i żalu, od razu zrozumiała. Wyciągnęła do niego ręce. „Czy mama nie żyje?” „Moje biedne dziecko – powiedział Myles, podniósł ją i przytulił. – Moje biedne dziecko”.


Neeve poczuła napływające do oczu łzy. Gwałtownie przyśpieszyła, mijając cichą alejkę obok przybudówki muzeum mieszczącej egipską kolekcję. Dobiegła prawie do jeziorka, zanim zwolniła.

Jack dotrzymywał jej kroku. Teraz wziął ją za ramię.

– Neeve?

To było pytanie. Kiedy skręcili na zachód, a potem na południe, stopniowo zwalniając do szybkiego marszu, opowiedziała mu o Renacie.

Wyszli z parku na Siedemdziesiątą Dziewiątą Ulicę. Ostatnie kilka przecznic do Schwab House szli obok siebie, ze splecionymi dłońmi.


* * *

Kiedy w sobotę o siódmej rano Ruth włączyła radio, usłyszała wiadomość o śmierci Ethel. O północy wzięła tabletkę nasenną i przez następne godziny spała ciężkim, narkotycznym snem, pełnym słabo zapamiętanych koszmarów. Seamus aresztowany, Seamus na procesie. Ta diablica Ethel zeznaje przeciwko niemu. Przed laty Ruth pracowała w kancelarii adwokackiej i doskonale się orientowała, jakie zarzuty można postawić Seamusowi.

Lecz kiedy słuchała wiadomości, wypuściwszy z drżących palców filiżankę z herbatą, dodała w myślach jeszcze jeden zarzut: morderstwo.

Odepchnęła krzesło od stołu i pobiegła do sypialni. Mąż właśnie się obudził. Potrząsając głową, przesunął ręką po twarzy w charakterystycznym geście, który zawsze ją irytował.

– Zabiłeś ją! – wrzasnęła. – Jak mam ci pomóc, skoro nie mówisz mi prawdy!

– Co ty wygadujesz?

Gwałtownie włączyła radio. Spiker opisywał, jak i gdzie znaleziono ciało Ethel.

– Od lat zabierałeś dziewczynki na pikniki do parku! – zawołała. Znasz to miejsce jak własną kieszeń. Więc powiedz mi prawdę! Czy pchnąłeś ją nożem?

Godzinę później, sparaliżowany ze strachu, Seamus jakoś dotarł do pracy. Znaleziono ciało Ethel. Wiedział, że policja przyjdzie po niego.

Wczoraj Brian, dzienny barman, pracował na dwie zmiany. Jako demonstrację swojego niezadowolenia zostawił lepki i brudny kontuar. Wietnamski chłopak, który zajmował się kuchnią, był już na miejscu. Przynajmniej on palił się do pracy.

– Na pewno powinien pan przychodzić, panie Lambston? – zapytał. – Ciągle bardzo źle pan wygląda.

Seamus próbował przypomnieć sobie pouczenia Ruth. „Powiedz, że złapałeś grypę. Nigdy nie zwalniasz się z pracy. Muszą uwierzyć, że wczoraj naprawdę byłeś chory, że chorowałeś przez cały weekend. Muszą uwierzyć, że w zeszły weekend nie wychodziłeś z mieszkania. Rozmawiałeś z kimś? Czy ktoś cię widział? Ta sąsiadka na pewno im powie, że przychodziłeś tam kilka razy w ubiegłym tygodniu”.

– Cholerne zarazki dają mi w kość – wymamrotał. – Wczoraj było źle, ale w weekend naprawdę się pochorowałem.

Ruth zadzwoniła o dziesiątej. Wysłuchał i jak dziecko powtórzył słowo po słowie, co mu mówiła.

Otworzył lokal o jedenastej. W południe zaczęli napływać starzy bywalcy, którzy jeszcze mieszkali w okolicy.

– Seamus – zahuczał jeden z nich, marszcząc jowialną twarz w uśmiechu – smutna nowina o biednej Ethel, ale wspaniale, że już nie musisz płacić alimentów. Firma stawia?

O drugiej, zaraz po lunchu, kiedy dość duży ruch zaczął słabnąć, dwaj mężczyźni weszli do baru. Jeden, rumiany i masywnie zbudowany facet po pięćdziesiątce, mógł równie dobrze nosić na czole napis: „glina”. Jego partner, smukły Hiszpan, nie miał jeszcze trzydziestki. Przedstawili się jako detektywi O’Brien i Gomez z dwudziestego komisariatu.

– Panie Lambston – zagadnął cicho O’Brien – czy wiadomo panu, że pańska była żona Ethel Lambston została znaleziona w Morrison State Park i że padła ofiarą zabójstwa?

Seamus chwycił brzeg baru tak mocno, że kostki mu pobielały. Kiwnął głową, niezdolny do mówienia.

– Zechce pan wstąpić na komendę główną? – zapytał detektyw O’Brien. Odchrząknął. – Chcemy z panem wyjaśnić parę spraw.


Po wyjściu Seamusa do baru Ruth zadzwoniła do mieszkania Ethel Lambston. Podniesiono słuchawkę, ale nikt się nie odzywał. Wreszcie Ruth powiedziała:

– Chciałabym rozmawiać z Douglasem Brownem, bratankiem Ethel Lambston. Mówi Ruth Lambston.

– Czego pani chce? – Ruth rozpoznała głos bratanka.

– Muszę z panem pomówić. Zaraz przyjadę.

Dziesięć minut później wysiadła z taksówki przed domem Ethel. Podając kierowcy należność, spojrzała w górę. Zasłona w oknie na trzecim piętrze drgnęła. Wścibska sąsiadka, której nic nie umykało.

Douglas Brown czekał na nią. Otworzył drzwi i cofnął się, żeby ją przepuścić. W mieszkaniu nadal panował niezwykły porządek, chociaż Ruth zauważyła na stole cienką warstewkę kurzu. Nowojorskie pokoje wymagają codziennego odkurzania.

Nie wierząc, że podobna myśl mogła jej przyjść do głowy w takiej chwili, Ruth stanęła dokładnie przed Douglasem. Zauważyła kosztowny szlafrok i jedwabną piżamę widoczną pod spodem. Mężczyzna miał podpuchnięte oczy jak po pijaństwie. Regularne rysy jego twarzy byłyby przystojne, gdyby nie brakowało im siły. Przypominały Ruth rzeźby z piasku lepione przez dzieci, rzeźby, które rozwiewał wiatr i zmywał przypływ.

– Czego pani chce? – zapytał.

– Nie będę marnować mojego ani pańskiego czasu opowiadaniem, że przykro mi z powodu śmierci Ethel. Pragnę dostać list, który Seamus napisał do pańskiej ciotki, i chcę, żeby pan to włożył zamiast listu.

Wyciągnęła rękę. Koperta nie była zaklejona. Douglas otworzył ją zawierała czek alimentacyjny datowany piątego kwietnia.

– Co pani kombinuje?

– Nic nie kombinuję. Robię uczciwą wymianę. Niech mi pan odda list Seamusa i ustalmy jedno. Mój mąż przyszedł tutaj w środę, żeby dostarczyć alimenty. Ethel nie było w domu, więc wrócił w czwartek, bo martwił się, że nie włożył jak należy koperty do jej przepełnionej skrzynki. Wiedział, że Ethel pozwie go do sądu, jeśli nie znajdzie czeku.

– Dlaczego miałbym tak mówić?

– Dlatego, że w zeszłym roku Seamus zapytał Ethel, komu zostawi swoje pieniądze. Stwierdziła mu, że nie ma wyboru… pan jest jej jedynym krewnym. Ale w zeszłym tygodniu powiedziała Seamusowi, że pan ją okrada. Planowała zmienić testament.

Douglas zrobił się biały jak kreda.

– Pani kłamie.

– Czyżby? – zapytała Ruth. – Daję panu szansę, a pan da szansę Seamusowi. Nie powiemy o pańskich kradzieżach, a pan nie powie o liście.

Douglas poczuł niechętny podziw dla tej zdeterminowanej kobiety, która stała przed nim z torebką wepchniętą pod pachę, w praktycznym płaszczu na każdą pogodę, w praktycznych pantoflach, w okularach powiększających jej bladoniebieskie oczy, z zaciśniętymi wąskimi wargami. Wiedział, że nie blefowała.

Podniósł oczy do sufitu.

– Pani chyba zapomina, że ta papla z góry opowiada każdemu, kto się nawinie, że Seamus i Ethel ostro się pokłócili na dzień przedtem, jak nie stawiła się na umówione spotkania.

– Rozmawiałam z tą kobietą. Nie potrafi zacytować ani jednego słowa. Twierdzi tylko, że słyszała podniesione głosy. Seamus z natury mówi głośno, a Ethel wrzeszczy, jak tylko otworzy usta.

– Zdaje się, że pomyślała pani o wszystkim – mruknął Doug. – Przyniosę list.

Wszedł do sypialni.

Ruth bezszelestnie podkradła się do biurka. Obok stosu korespondencji dostrzegła czerwono-złotą rękojeść sztyletu, o którym jej mówił Seamus. W mgnieniu oka sztylet zniknął w jej torebce. Czy tylko jej się wydawało, że był lepki w dotyku?

Douglas Brown wyszedł z sypialni, niosąc list. Ruth zerknęła na papier i wepchnęła go głęboko do bocznej kieszeni torebki. Zanim wyszła, wyciągnęła rękę do Douglasa.

– Bardzo mi przykro z powodu śmierci pańskiej ciotki, panie Brown – powiedziała. – Mąż prosił mnie, żebym przekazała panu wyrazy współczucia. Nieważne, ile kłopotów sobie sprawiali, był czas, kiedy się kochali i byli szczęśliwi. Ten czas Seamus na zawsze zapamięta.

– Innymi słowy – chłodno zauważył Douglas – taki jest oficjalny powód pani wizyty, kiedy policja zapyta.

– Właśnie – przytaknęła Ruth. – Nieoficjalny zaś jest taki, że jeśli pan dotrzyma umowy, ani Seamus, ani ja nie wspomnimy policji, że ciotka zamierzała pana wydziedziczyć.


* * *

Ruth wróciła do domu i z niemal religijnym zapałem zaczęła sprzątać mieszkanie. Szorowała ściany. Zerwane z okien zasłony mokły w wannie. Dwudziestoletni odkurzacz z wyciem jeździł bezskutecznie po wytartym dywanie.

Pracując, wciąż obsesyjnie myślała, że musi się pozbyć sztyletu.

Odrzuciła wszystkie oczywiste miejsca. Zsyp na śmieci? Załóżmy, że policja sprawdzi domowy śmietnik. Nie chciała wrzucać sztyletu do kosza na ulicy. Może ją śledzono i jakiś gliniarz wyjmie nóż?

O dziesiątej zadzwoniła do Seamusa i powtórzyła z nim, co miał powiedzieć policji, gdyby go przesłuchiwano.

Nie mogła dłużej zwlekać. Musiała zdecydować, co zrobić ze sztyletem. Wyjęła go z torebki, opłukała gorącą wodą i wyszorowała proszkiem do polerowania mosiądzu. Nawet teraz wydawał jej się lepki – lepki od krwi Ethel.

Nie czuła nawet odrobiny litości dla zamordowanej pisarki. Liczyło się tylko zapewnienie dziewczynkom czystej przyszłości.

Spojrzała z odrazą na sztylet. Teraz wyglądał jak nowy. Jedna z tych zwariowanych indyjskich pamiątek, klinga ostra jak brzytwa, ozdobna rękojeść ze skomplikowanym wzorem w czerwieni i złocie. Pewnie sporo kosztował.

Jak nowy.

Oczywiście. Takie proste i takie łatwe. Doskonale wiedziała, gdzie go ukryje.

O dwunastej Ruth udała się do Prahma i Singha, sklepu z wyrobami hinduskimi przy Szóstej Alei. Przechodziła od wystawy do wystawy, zatrzymywała się przy kontuarach i grzebała w pojemnikach ze świecidełkami. Wreszcie znalazła to, czego szukała, duży kosz noży do otwierania listów. Rękojeści stanowiły tanie kopie ozdobnego wzoru na sztylecie Ethel. Niedbale wzięła jeden do ręki. Jak pamiętała, z grubsza przypominał ten, który miała przy sobie.

Wyjęła z torebki sztylet Ethel i wrzuciła go do kosza, a potem przerzucała zawartość, dopóki się nie upewniła, że narzędzie zbrodni leży na samym dnie.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytał sprzedawca. Zaskoczona Ruth podniosła wzrok.

– Och… tak. Ja właśnie… chciałam obejrzeć tace.

– Są w trzecim rzędzie. Pokażę pani.

O pierwszej wróciła do domu, zrobiła sobie filiżankę herbaty i czekała, aż serce jej przestanie walić. Nikt go tam nie znajdzie, zapewniała siebie samą. Nigdy, przenigdy…


Kiedy Neeve wyszła do sklepu, Myles nalał sobie drugą filiżankę kawy i rozważał fakt, że Jack Campbell zamierzał pojechać z nimi do okręgu Rockland. Instynktownie polubił młodego wydawcę i kwaśno przyznawał, że od lat usiłował wybić Neeve z głowy mit o miłości od pierwszego wejrzenia. Mój Boże, pomyślał, czy to możliwe, że piorun jednak uderza dwa razy?

Kwadrans po dziesiątej usadowił się w swoim głębokim skórzanym fotelu i patrzył, jak kamery telewizyjne transmitują widowiskowy pogrzeb Nicky’ego Sepettiego. Trzy samochody z kwiatami, obładowane mnóstwem kosztownych wieńców, poprzedzały karawan w drodze do kościoła Świętej Kamili. Wynajęte limuzyny wiozły licznych żałobników i tych, którzy tylko udawali żałobę. Myles wiedział, że FBI i biuro prokuratora generalnego oraz brygada kryminalna departamentu policji mają tam swoich ludzi, którzy spisywali numery rejestracyjne prywatnych samochodów i fotografowali osoby wchodzące do kościoła.

Wdowę po Nickym prowadził krępy czterdziestoletni mężczyzna oraz młodsza kobieta w czarnej pelerynie z kapturem, który prawie całkiem zakrywał twarz. Wszyscy troje nosili ciemne okulary. Syn i córka nie chcą, żeby ich rozpoznano, pomyślał Myles. Wiedział, że oboje odcięli się od interesów Nicky’ego. Bystre dzieciaki.

Nie zdjęli maskującego przebrania nawet w kościele. Myles przyciszył dźwięk i nie spuszczając oka z telewizora, podszedł do telefonu. Herb był w swoim biurze.

– Czytałeś „News” i „Post”? – zapytał. – Nieźle rozdmuchali morderstwo tej Lambston.

– Czytałem.

– Wciąż koncentrujemy się na byłym mężu. Zobaczymy, co wykaże rewizja jej mieszkania. Ta kłótnia, którą sąsiadka słyszała w zeszły czwartek, mogła zakończyć się ciosem noża. Z drugiej strony mógł ją dostatecznie nastraszyć, żeby uciekła z miasta, a potem pojechał za nią. Myles, nauczyłeś mnie, że każdy morderca zostawia wizytówkę. Znajdziemy ją.

Ustalili, że Neeve spotka się z detektywami z wydziału zabójstw dwudziestego komisariatu w mieszkaniu Ethel w niedzielę po południu.

– Zadzwoń, jeśli traficie na coś ciekawego w okręgu Rockland – poprosił Herb. – Burmistrz chce ogłosić rozwiązanie tej sprawy.

– Co jeszcze wymyśli nasz burmistrz? – zapytał sucho Myles. – Na razie, Herb.

Podkręcił dźwięk w telewizorze i patrzył, jak ksiądz błogosławi doczesne szczątki Nicky’ego Sepettiego. Trumnę wytoczono z kościoła, kiedy chór zaśpiewał: „Nie lękaj się”. Myles wsłuchiwał się w tekst pieśni. „Nie lękaj się, gdyż zawsze jestem z tobą”. Byłeś ze mną dzień i noc przez siedemnaście lat, ty skurwysynu, pomyślał, kiedy żałobnicy poskładali kapę i dźwignęli ciężką mahoniową trumnę na ramiona. Chcę zobaczyć, że gnijesz w ziemi, bo może wtedy uwolnię się od ciebie.

Wdowa po Nickym stanęła na szczycie schodów kościoła, a potem nagle odwróciła się i zostawiwszy syna i córkę, podeszła do najbliższego telewizyjnego komentatora. Jej twarz wypełniła kamerę – twarz znużona i zrezygnowana.

– Chcę złożyć oświadczenie. Wielu ludzi nie pochwalało interesów mojego zmarłego męża, niech mu ziemia lekką będzie. Zamknięto go w więzieniu za te sprawy. Ale trzymano go w więzieniu przez wiele dodatkowych lat za zbrodnię, której nie popełnił. Na łożu śmierci Nicky przysiągł mi, że nie miał nic wspólnego z zamordowaniem żony komisarza Kearny’ego. Myślcie o nim, co chcecie, ale pamiętajcie, że on nie ponosi odpowiedzialności za tamto morderstwo.

Lawina pytań bez odpowiedzi spadła na nią, kiedy wracała do dzieci. Myles gwałtownie wyłączył odbiornik. Kłamca do końca, pomyślał. Lecz zakładając krawat i wiążąc go szybkimi, zręcznymi ruchami, po raz pierwszy poczuł kiełkujące w umyśle ziarenko wątpliwości.


Kiedy Gordon Steuber dowiedział się o odnalezieniu ciała Ethel Lambston, opanowała go gorączka działania. Kazał zamknąć ostatnią nielegalną wytwórnię w Long Island City i ostrzec nielegalnych robotników o konsekwencjach rozmów z policją. Potem zadzwonił do Korei, żeby odwołać spodziewaną dostawę z jednej ze swoich tamtejszych fabryk. Dowiedziawszy się, że towar już jest na lotnisku, rzucił telefonem o ścianę w geście dzikiej irytacji. Później zmusił się do racjonalnego myślenia i próbował ocenić rozmiary katastrofy. Jakie dowody miała Lambston, a na ile blefowała? I jak mógł się wyplątać z zarzutów przedstawionych w jej artykule?

Chociaż była sobota, May Evans, jego długoletnia sekretarka, przyszła nadrobić zaległości w pracy. May miała męża pijaka i nastoletniego syna, który wiecznie pakował się w kłopoty. Przynajmniej pół tuzina razy Gordon wykupywał go z aresztu. Mógł liczyć na dyskrecję sekretarki. Teraz wezwał ją do gabinetu.

Z odzyskanym spokojem przyjrzał się jej, ocenił pergaminową skórę, na której już pojawiły się zmarszczki, niespokojne, spuszczone oczy i nerwowe, służalcze zachowanie.

– May – powiedział – pewnie słyszałaś o tragicznej śmierci Ethel Lambston?

Kobieta przytaknęła.

– May, czy Ethel była tutaj pewnego wieczoru, jakieś dziesięć dni temu?

May podniosła na niego wzrok, szukając wskazówki.

– Pewnego wieczoru pracowałam trochę dłużej. Wszyscy wyszli oprócz pana. Zdawało mi się, że widziałam wchodzącą Ethel i że pan ją wyprosił. Czy się mylę?

Gordon się uśmiechnął.

– Ethel wcale nie weszła, May. Sekretarka kiwnęła głową.

– Rozumiem – powiedziała. – Czy odebrał pan jej telefon w zeszłym tygodniu? To znaczy myślałam, że ją połączyłam, a pan strasznie się rozzłościł i rzucił słuchawkę.

– W ogóle nie odebrałem jej telefonu. – Gordon ujął błękitno pożyłkowaną dłoń May i uścisnął lekko. – Przypominam sobie, że nie chciałem jej widzieć, nie chciałem z nią rozmawiać i nie mam pojęcia, co powypisywała o mnie w tym zapowiadanym artykule.

May uwolniła rękę z jego uścisku i odsunęła się od biurka. Wypłowiałe brązowe włosy rozsypały jej się wokół twarzy.

– Rozumiem, proszę pana – odpowiedziała cicho.

– To dobrze. Zamknij za sobą drzwi, wychodząc.


Anthony della Salva, podobnie jak Myles, oglądał w telewizji pogrzeb Nicky’ego Sepettiego. Sal mieszkał w nadbudówce przy Central Park South, w luksusowym budynku mieszkalnym Trump Parc, odnowionym dla bardzo bogatych przez Donalda Trumpa. Penthouse, urządzony przez najmodniejszego nowego dekoratora wnętrz z wykorzystaniem motywów rafy koralowej, miał zapierający dech w piersiach widok na Central Park. Od czasu rozwodu z ostatnią żoną Sal postanowił trzymać się Manhattanu. Koniec z nudnymi domami w Westchester czy Connecticut, na Island czy Palisades. Lubił to poczucie wolności, kiedy mógł wyjść z domu o dowolnej godzinie nocy i znaleźć otwartą dobrą restaurację. Lubił premierowe przedstawienia w teatrach i szykowne przyjęcia, lubił, kiedy rozpoznawały go ważne osobistości. „Zostawmy przedmieścia kmiotkom”, brzmiało jego motto.

Sal nosił jeden ze swoich najnowszych modeli, płowe spodnie z dywetyny i taką samą eisenhowerowską marynarkę. Ciemnozielone mankiety i kołnierzyk koszuli dopełniały sportowego wizerunku. Znawcy mody nie potraktowali łaskawie jego dwóch ostatnich ważnych kolekcji, ale niechętnie pochwalili męskie ubiory. Oczywiście prawdziwe gwiazdorstwo w tej branży należało do wielkich krawców, którzy zrewolucjonizowali damskie stroje. I nieważne, co powiedzieli albo nie powiedzieli o jego kolekcjach, nadal traktowali go jak jednego z głównych kreatorów dwudziestego wieku, twórcę motywu rafy koralowej.

Sal przypomniał sobie ten dzień przed dwoma miesiącami, kiedy Ethel Lambston przyszła do jego gabinetu. Te jej nerwowo paplające usta; miała zwyczaj mówienia zbyt szybko. Słuchanie jej przypominało próby wyłapywania pisków telegrafu. Wskazała na wizerunek rafy koralowej na ścianie i oświadczyła:

– To jest genialne.

– Nawet taka wścibska dziennikarka jak ty rozpoznaje prawdę, Ethel – dociął jej i oboje się roześmiali.

– No, śmiało – ponagliła go – przełam się i odrzuć te bzdury o rzymskiej willi. Wy, chłopaki, nie rozumiecie, że fałszywa arystokracja jest nie na czasie. To świat Burger Kinga. Skromne początki, to się podoba. Robię ci przysługę, kiedy opowiadam ludziom, że urodziłeś się w Bronksie.

– Wiele osób na Siódmej Alei ma znacznie więcej do ukrycia niż pochodzenie z Bronksu, Ethel. Ja się nie wstydzę.

Sal patrzył, jak trumnę Nicky’ego Sepettiego znoszą po stopniach kościoła. Wystarczy tego, pomyślał i chciał już wyłączyć telewizor, kiedy wdowa po Sepettim chwyciła mikrofon i oświadczyła, że Nicky nie miał nic wspólnego z morderstwem Renaty.

Przez chwilę projektant siedział ze złożonymi rękami. Myles na pewno oglądał transmisję i Sal postanowił do niego zadzwonić. Z ulgą stwierdził, że przyjaciel rozmawia całkiem rzeczowo i spokojnie. Tak, widział całe to przedstawienie.

– Pewnie miał nadzieję, że dzieci mu uwierzą – zasugerował Sal. Oboje zawarli udane małżeństwa i nie chcą, żeby wnuki się dowiedziały, że portret dziadka figuruje w policyjnej kartotece.

– Takie wyjaśnienie narzuca się samo – przyznał Myles. – Chociaż, prawdę mówiąc, jakoś mi się wydaje, że wyznanie na łożu śmierci dla oczyszczenia duszy byłoby bardziej w stylu Nicky’ego. – Głos mu się załamał. – Muszę kończyć, Neeve zaraz wróci. Czeka nas nieprzyjemny obowiązek sprawdzenia, czy ubranie Ethel pochodzi z jej sklepu.

– Ze względu na nią mam nadzieję, że nie – odrzekł Sal. – Twoja córka nie potrzebuje takiej reklamy. Powiedz Neeve, że jeśli nie będzie uważać, ludzie zaczną mówić, że nie chcą umierać w jej ciuchach. A tylko tyle potrzeba, żeby upadła legenda Salonu Neeve.

O trzeciej Jack Campbell stanął przed drzwiami mieszkania numer 16B w Schwab House. Po powrocie ze sklepu Neeve zmieniła swój granatowy kostium od Adele Simpson na czerwono-czarny kraciasty sweter do bioder i spodnie. Efekt arlekina podkreślały kolczyki, które zaprojektowała do tego stroju: maski komedii i tragedii w onyksie z granatami.

– Jej ulubiona szachownica – oznajmił sucho Myles, podając rękę Jackowi.

Neeve wzruszyła ramionami.

– Myles, wiesz co? Nie palę się do tego, co nas czeka. Ale myślę, że Ethel będzie zadowolona, jeśli przyjdę w nowym stroju porozmawiać o ubraniu, które nosiła w chwili śmierci. Ty po prostu nie rozumiesz, ile radości sprawiały jej te szmatki.

Gabinet rozświetlały ostatnie promienie słońca. Prognoza pogody trafiła w dziesiątkę: nad rzeką Hudson zbierały się chmury. Jack rozejrzał się, z uznaniem odnotowując szczegóły, których nie zauważył poprzedniego wieczoru. Piękny pejzaż wzgórz Toskanii wiszący na ścianie po lewej stronie kominka. Oprawiona sepiowa fotografia niemowlęcia w ramionach młodej ciemnowłosej kobiety o urzekająco pięknej twarzy. Na pewno Neeve ze swoją matką. Zastanowił się, jak to jest stracić ukochaną kobietę na skutek morderstwa. Nie do zniesienia.

Zauważył, że Neeve i jej ojciec mierzą się wzrokiem z dokładnie tym samym wyrazem twarzy. Podobieństwo było tak silne, że z trudem powstrzymał uśmiech. Wyczuwał, że ta dyskusja o modzie trwa pomiędzy nimi od dawna, więc wolał nie pchać palca między drzwi. Podszedł do okna, gdzie wystawiono na słońce jakąś najwidoczniej zniszczoną książkę.

Myles zaparzył świeży dzbanek kawy i napełnił ładne porcelanowe kubki od Tiffany’ego.

– Neeve, coś ci powiem – zaczął. – Twoja przyjaciółka Ethel nie zapłaci już bajońskich sum za wymyślne stroje. Teraz leży na noszach w kostnicy, jak ją Bóg stworzył, z plakietką przyczepioną do dużego palca u nogi.

– Czy w ten sposób skończyła mama? – zapytała Neeve stłumionym głosem, kipiącym od furii. Potem gwałtownie wciągnęła powietrze, podbiegła do ojca i chwyciła go za ramiona. – Och, Myles, przepraszam. Nie powinnam wygadywać takich podłych, okropnych rzeczy.

Jej ojciec stał nieruchomo jak posąg, z dzbankiem kawy w ręku. Minęło długie dwadzieścia sekund.

– Tak – powiedział – twoja matka skończyła dokładnie w ten sposób. I oboje nie powinniśmy wygadywać takich podłych rzeczy. – Odwrócił się do Jacka. – Wybacz tę rodzinną sprzeczkę. Moja córka została obdarzona błogosławieństwem albo przekleństwem włoskiego temperamentu połączonego z irlandzką drażliwością. Ze swojej strony nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego kobiety robią tyle zamieszania wokół strojów. Moja matka, niech jej ziemia lekką będzie, robiła wszystkie zakupy u Alexandra na Fordham Road, nosiła podomki na co dzień i drukowane sukienki w kwiaty na niedzielne msze i bankiety Policyjnego Towarzystwa Śpiewaczego. Prowadziłem interesujące dyskusje na ten temat z Neeve, a wcześniej z jej matką.

– Tyle zrozumiałem. – Jack wziął kubek z tacy, którą podsunął mu gospodarz. – Cieszę się, że ktoś jeszcze pije za dużo kawy.

– Whisky albo kieliszek wina pewnie zrobiłyby nam lepiej – zauważył Myles. – Ale zostawimy to na później. Mam butelkę doskonałego burgunda, który nas rozgrzeje w odpowiedniej porze, pomimo wszystkiego, co mi mówił lekarz. – Podszedł do stojaka z winami w dolnej części regału i wyciągnął butelkę. – Dawniej nie odróżniałem jednego wina od drugiego – wyznał Jackowi. – Ojciec mojej żony miał naprawdę wspaniałą piwnicę, toteż Renata dorastała w domu konesera. Nauczyła mnie dużo o winie. Nauczyła mnie wielu rzeczy, które straciłem gdzieś po drodze. Wskazał książkę leżącą na parapecie. – To należało do niej. Zamokła nam niedawno. Można ją jakoś odratować?

Jack podniósł książkę.

– Co za szkoda – powiedział. – Te szkice pewnie były urocze. Ma pan szkło powiększające?

– Gdzieś tam jest.

Neeve przeszukała biurko ojca i znalazła lupę. Patrzyła razem z Mylesem, jak Jack oglądał poplamione i pomarszczone kartki.

– Szkice właściwie się nie rozmazały – stwierdził Campbell. – Wie pan co? Popytam u siebie w pracy, czy nie znają jakiegoś dobrego renowatora. – Oddał szkło powiększające Mylesowi. – A przy okazji wątpię, czy wystawianie jej na słońce to najlepszy pomysł.

Gospodarz położył lupę i książkę na biurku.

– Będę wdzięczny za każdą pomoc. Teraz powinniśmy już jechać.


Wszyscy troje usiedli na przednim siedzeniu sześcioletniego lincolna limuzyny Mylesa. Właściciel prowadził auto. Jack Campbell niedbale przerzucił ramię przez oparcie fotela. Neeve próbowała nie myśleć o jego bliskości, próbowała nie opierać się o niego, kiedy samochód zjeżdżał po ślimacznicy z Henry Hudson Parkway na most Jerzego Waszyngtona.

Jack dotknął jej ramienia.

– Spokojnie – powiedział. – Nie gryzę.


Biuro prokuratora okręgowego w okręgu Rockland przypominało inne typowe biura prokuratora w całym kraju. Ciasne. Stare niewygodne meble. Stosy akt na szafkach i biurkach. Przegrzane pokoje albo lodowate przeciągi tam, gdzie pootwierano okna.

Czekali na nich dwaj detektywi z brygady zabójstw. Neeve zauważyła, że Myles nagle się zmienił, gdy tylko wszedł do budynku. Mocniej zaciskał szczęki i wydawał się wyższy. W jego niebieskich oczach pojawił się twardy błysk.

– Jest w swoim żywiole – szepnęła do Jacka Campbella. – Nie wiem, jak wytrzymał bezczynność ostatniego roku.

– Prokurator okręgowy chciałby z panem porozmawiać, panie komisarzu. – Detektywi najwyraźniej zdawali sobie sprawę, że mają do czynienia z najdłużej sprawującym urząd i najbardziej szanowanym szefem policji Nowego Jorku.

Prokurator okręgowy Myra Bradley była atrakcyjną młodą kobietą w wieku najwyżej trzydziestu sześciu, trzydziestu siedmiu lat. Neeve rozkoszowała się zdumioną miną ojca. Boże, ale z ciebie męski szowinista, pomyślała. Na pewno wiedziałeś, że Myra Bradley została wybrana w zeszłym roku, lecz wyrzuciłeś to ze świadomości.

Myles przedstawił ją i Jacka, Myra wskazała im krzesła i przeszła do rzeczy.

– Jak państwo się orientują – zaczęła – powstaje kwestia jurysdykcji. Wiemy, że zwłoki zostały przeniesione, ale nie wiemy, skąd je zabrano. Mogła zostać zamordowana w parku, półtora metra od miejsca, gdzie ją znaleziono. W takim przypadku przejmujemy śledztwo. – Wskazała akta leżące na biurku. – Według opinii lekarza śmierć nastąpiła wskutek silnego ciosu ostrym narzędziem, które przecięło żyłę szyjną i rozpłatało tchawicę. Mogła stawiać opór. Miała posiniaczoną szczękę i szramę na policzku. Muszę dodać, że to cud, iż nie dobrały się do niej zwierzęta. Pewnie dlatego, że ciało przykryto dokładnie kamieniami. Nie mieliśmy jej znaleźć. Ukrycie tam zwłok wymagało starannego zaplanowania całej sprawy.

– Więc szukacie kogoś, kto zna teren – powiedział Myles.

– Właśnie. Nie ma szans na określenie dokładnego czasu zgonu, ale jak wynika z zeznań jej bratanka, nie stawiła się na spotkanie z nim w poprzedni piątek, osiem dni temu. Ciało jest całkiem dobrze zachowane a po sprawdzeniu pogody okazało się, że fala mrozów nadeszła dziewięć dni temu, w czwartek. Więc jeśli Ethel Lambston zginęła w czwartek lub w piątek i pochowano ją zaraz potem, zimno zahamowało rozkład zwłok. Neeve siedziała po prawej stronie biurka pani prokurator. Jack zajmował krzesło obok niej. Wzdrygnęła się mimo woli i poczuła jego ramię na oparciu krzesła. Gdyby tylko pamiętała o urodzinach Ethel – próbowała odepchnąć tę myśl i skupić się na słowach Myry Bradley.

– …Ethel Lambston mogła tam leżeć przez całe miesiące, nawet do chwili, kiedy identyfikacja byłaby niezmiernie trudna. Nie mieliśmy jej znaleźć. Nie mieliśmy jej zidentyfikować. Nie nosiła żadnej biżuterii, nie znaleziono torebki ani portfela. – Myra Bradley zwróciła się do Neeve. Czy pani ubrania zawsze mają wszyte metki?

– Oczywiście.

– Z rzeczy pani Lambston usunięto wszystkie metki. – Pani prokurator wstała. – Zechce pani teraz obejrzeć ubranie, panno Kearny?

Weszli do przyległego pokoju. Jeden z detektywów przyniósł plastikowe torby z pogniecioną i poplamioną odzieżą. Neeve patrzyła, jak opróżniają worki. Jeden zawierał bieliznę, stanik i figi od kompletu, jedno i drugie wykończone koronką, stanik zachlapany krwią; rajstopy z szerokim oczkiem z przodu prawej nogawki. Pantofle na średnim obcasie z miękkiej niebieskiej skóry w odcieniu barwinka były spięte gumką. Neeve pomyślała o półkach na buty, które Ethel z taką dumą demonstrowała w swojej nowoczesnej szafie.

Drugi worek zawierał trzyczęściowy kostium: zimowo biała wełna z barwinkowo niebieskimi mankietami i kołnierzem, biała spódnica i bluzka w biało-niebieskie paski. Wszystkie trzy sztuki odzieży były zabłocone i przesiąknięte krwią. Neeve poczuła rękę Mylesa na ramieniu. Z uwagą obejrzała kostium. Coś tu nie pasowało i nie chodziło tylko o żałosny koniec, jaki spotkał ten strój i noszącą go kobietę.

Usłyszała pytanie pani prokurator:

– Czy to ubranie pochodzi z szafy pani Lambston?

– Tak.

– Pani sprzedała jej ten kostium?

– Tak, przed świętami. – Neeve obejrzała się na Mylesa. – Nosiła go na przyjęciu, pamiętasz?

– Nie.

Neeve mówiła powoli. Miała wrażenie, że czas się rozpłynął. Znalazła się we własnym mieszkaniu, udekorowanym na coroczne świąteczne przyjęcie. Ethel wyglądała wyjątkowo atrakcyjnie. Biało-niebieski kostium był twarzowy i bardzo pasował do jej ciemnoniebieskich oczu i srebrnoblond włosów. Kilka osób prawiło pisarce komplementy. Potem oczywiście Ethel przyczepiła się do Mylesa i mało nie zagadała go na śmierć. Próbował jej się wymknąć przez resztę przyjęcia…

Coś się nie zgadzało w tym wspomnieniu. Co takiego?

– Ethel kupiła ten kostium razem z innymi ubraniami na początku grudnia. To oryginalny Renardo. Renardo jest zależny od Gordon Steuber Textiles. – Ciągle coś jej umykało. Nie potrafiła tego uchwycić. – Czy miała płaszcz?

– Nie. – Prokurator okręgowy skinęła na detektywów, którzy zwijali ubrania i wkładali z powrotem do worków. – Komisarz Schwartz powiedział mi, że pani martwiła się o Ethel, ponieważ wszystkie jej zimowe okrycia wisiały w szafie. Ale czy nie mogła z łatwością kupić palta gdzie indziej, nie tylko u pani?

Neeve wstała. Pokój słabo pachniał środkiem antyseptycznym. Nie zamierzała głupio się upierać, że Ethel po prostu nie robiła zakupów gdzie indziej.

– Chętnie sporządzę inwentarz szafy Ethel – oświadczyła. – Trzymam w teczce wszystkie paragony z jej zakupów. Powiem pani dokładnie, czego brakuje.

– Chciałabym otrzymać możliwie szczegółowy opis. Czy ona zwykle wkładała biżuterię do tego kostiumu?

– Tak. Złotą szpilkę z brylantem. Dobrane kolczyki. Szeroką złotą bransoletkę. Zawsze też nosiła kilka brylantowych pierścionków.

– Nie miała na sobie biżuterii. Więc może to zwykłe morderstwo rabunkowe.

Kiedy wychodzili z pokoju, Jack wziął ją za ramię.

– Nic ci nie jest?

Neeve potrząsnęła głową.

– Coś przeoczyłam.

Jeden z detektywów usłyszał to i podał jej wizytówkę.

– Proszę dzwonić o każdej porze.

Ruszyli do drzwi budynku sądu. Myles szedł przodem, gawędząc z panią prokurator, którą przewyższał o głowę. Jego srebrnosiwe włosy pochylały się nad jej krótką ciemnobrązową fryzurą. W zeszłym roku kaszmirowy płaszcz wisiał na nim jak na szkielecie. Po operacji Myles wydawał się blady i skurczony, ale teraz jego ramiona znowu wypełniały okrycie. Krok miał pewny i zdecydowany. I czuł się tutaj w swoim żywiole. Policyjna praca stanowiła sens jego życia. Neeve modliła się w duchu, żeby nic nie przeszkodziło ojcu w objęciu tej posady w Waszyngtonie.

Jeśli będzie pracował, dożyje setki, pomyślała. Pamiętała pewne zwariowane stwierdzenie: „Jeśli chcesz być szczęśliwy przez rok, wygraj na loterii. Jeśli chcesz być szczęśliwy przez całe życie, kochaj swoją pracę”.

Tylko praca utrzymywała Mylesa przy życiu po śmierci mamy.

A teraz umarła Ethel Lambston.

Detektywi zostali w pokoju, by poskładać ubrania stanowiące śmiertelny całun Ethel, ubrania, które pewnego dnia znowu pojawią się na sali sądowej. Ostatnio ubrana w…

Myles miał rację. Głupio się zachowała, że przyszła tutaj wystrojona jak szachownica, z tymi idiotycznymi kolczykami cichutko pobrzękującymi w ciemności. Dobrze, że nie zdjęła czarnej peleryny z kapturem, zakrywającej ten jaskrawy komplet. Zginęła kobieta. Nie kobieta lekkich obyczajów. Nie sławna osobistość. Ale kobieta o wielkiej inteligencji, która żarliwie broniła własnych przekonań, która chciała dobrze wyglądać, ale brakowało jej czasu i wyczucia mody, żeby odpowiednio zadbać o siebie.

Moda. O to chodziło. Ten kostium, który miała na sobie…

Neeve poczuła, że dreszcz przeszył jej ciało. Jack Campbell chyba też to poczuł. Nagle mocniej objął jej ramiona.

– Byłaś do niej bardzo przywiązana, prawda?

– Bardziej niż myślałam.

Ich kroki rozlegały się echem w długim marmurowym korytarzu. Marmur był stary i zniszczony, pęknięcia przecinały go jak żyły pod skórą.

Żyła szyjna Ethel. Ethel miała taką chudą szyję. Ale bez zmarszczek. Pod sześćdziesiątkę u wielu kobiet pojawiają się takie znamiona wieku. „Szyja starzeje się pierwsza” – Neeve pamiętała, że tak mawiała Renata, kiedy jakiś hurtownik próbował ją namówić na kupno wydekoltowanych sukienek w rozmiarach dojrzałych kobiet.

Przystanęli w wejściu do budynku sądu. Pani prokurator i Myles zgadzali się, że Manhattan i okręg Rockland powinny ściśle współpracować w tej sprawie. Myles mówił:

– Powinienem trzymać gębę na kłódkę. Ciągle zapominam, że już nie naciskam guzików w gmachu przy Police Plaża jeden.

Neeve wiedziała już, co chce powiedzieć, i modliła się, żeby nie zabrzmiało to śmiesznie.

– Chciałam zapytać…

Pani prokurator, Myles i Jack czekali. Zaczęła jeszcze raz:

– Chciałam zapytać, czy mogłabym porozmawiać z kobietą, która znalazła ciało Ethel. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że powinnam.

Przełknęła kulę tkwiącą w gardle.

– Pani Conway złożyła kompletne zeznanie – powiedziała powoli Myra Bradley. – Może je pani otrzymać do wglądu.

– Chciałabym z nią porozmawiać. – Nie pozwól im spytać, dlaczego, pomyślała z rozpaczą Neeve. – Po prostu muszę.

– Dzięki mojej córce zidentyfikowano Ethel Lambston – odezwał się Myles. – Jeśli chce porozmawiać ze świadkiem, chyba powinniśmy jej pozwolić.

Otworzył już drzwi i pani Bradley zadygotała na ostrym kwietniowym wietrze.

– Pogoda jak w marcu – zauważyła. – Słuchajcie, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Możemy zadzwonić do pani Conway i sprawdzić, czy jest w domu. Mam wrażenie, że powiedziała nam wszystko, co wie, ale może coś jeszcze wypłynie. Zaczekajcie chwilę.

Wróciła po kilku minutach.

– Pani Conway jest w domu i bardzo chętnie z wami porozmawia. To jej adres i wskazówki. – Uśmiechnęła się do Mylesa jak zawodowy gliniarz do kolegi. – Jeśli sobie przypomni, że widziała na własne oczy faceta, który zabił Ethel Lambston, zadzwońcie do mnie. Okay?


Kitty Conway rozpaliła wielki ogień na kominku w bibliotece. Piramidy błękitno zakończonych płomieni strzelały z gorejących szczap.

– Powiedzcie, jeśli będzie wam za gorąco – zwróciła się do nich przepraszającym tonem. – Po prostu, odkąd dotknęłam ręki tej biednej kobiety, ciągle mi zimno – urwała zakłopotana, ale trzy pary obserwujących ją oczu wyrażały tylko zrozumienie.

Podobał jej się ich wygląd. Neeve Kearny. Więcej niż piękna; interesująca, magnetyczna twarz o wysokich kościach policzkowych i mlecznej skórze, podkreślającej intensywnie brązową barwę oczu. Ale jej oczy wyrażały napięcie; źrenice były ogromne. Młody człowiek, Jack Campbell, wyraźnie martwił się o pannę Kearny. Kiedy zdjął z niej pelerynę, powiedział:

– Neeve, ciągle się trzęsiesz.

Kitty poczuła nagłą falę nostalgii. Jej syn był w tym samym typie co Jack, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona, wysportowane ciało, mocne, inteligentne rysy twarzy. Ubolewała nad faktem, że Mikę junior mieszkał na drugim końcu świata.

Myles Kearny. Kiedy zatelefonowała prokurator Bradley, Kitty od razu go skojarzyła. Przez lata to nazwisko regularnie pojawiało się w mediach. Czasami go widywała, kiedy jadali z Mike’em w pubie Neary’ego przy Wschodniej Pięćdziesiątej Siódmej. Czytała o jego ataku serca i odejściu na emeryturę, ale teraz wyglądał świetnie. Przystojny Irlandczyk.

Kitty ucieszyła się przelotnie, że zdążyła zmienić dżinsy i stary rozciągnięty sweter na jedwabną bluzkę i eleganckie spodnie. Kiedy odmówili drinka, nalegała, że zrobi herbatę.

– Potrzebujecie czegoś na rozgrzewkę – oświadczyła. Podziękowała za ofertę pomocy i znikła w korytarzu prowadzącym do kuchni.

Myles siedział w fotelu z wysokim oparciem, obitym tkaniną w czerwone i zgaszone pomarańczowe pasy. Neeve i Jack usiedli obok siebie na aksamitnym zestawie wypoczynkowym, ustawionym półkoliście przed kominkiem. Myles z uznaniem rozejrzał się po pokoju. Wygodny. Niewiele osób miało dość rozumu, żeby kupować kanapy i fotele, w których wysoki mężczyzna mógł oprzeć głowę. Wstał i zaczął oglądać oprawione w ramki rodzinne fotografie. Zwyczajna historia życia. Młoda para. Kitty Conway nie straciła urody przez te lata, z całą pewnością. Ona i jej mąż z małym synkiem. Kolaż z okresu dorastania chłopca. Ostatnie zdjęcie: Kitty, jej syn, jego japońska żona i ich córeczka. Myra Bradley powiedziała mu, że kobieta, która znalazła ciało Ethel, jest wdową.

Usłyszał kroki Kitty w holu i szybko podszedł do regałów z książkami. Jeden dział przyciągnął jego uwagę, kolekcja zaczytanych książek dotyczących antropologii. Zaczął je przeglądać.

Pani domu postawiła srebrną tacę na okrągłym stoliku obok zestawu wypoczynkowego, nalała herbatę i wmusiła w nich ciastka.

– Dzisiaj rano upiekłam mnóstwo; pewnie to nerwy po wczorajszym – wyznała i podeszła do Mylesa.

– Kto jest tym antropologiem? – zapytał. Uśmiechnęła się nieśmiało.

– Wyłącznie amatorem. Złapałam bakcyla na studiach, kiedy profesor powiedział, że powinniśmy badać przeszłość, żeby poznać przyszłość.

– Ciągle musiałem o tym przypominać moim detektywom – zażartował Myles.

– Ojciec włączył swój wdzięk – szepnęła Neeve do Jacka. – Niezwykły widok.

Przy herbacie Kitty opowiedziała im o koniu, który poniósł, o kawałku plastiku, który trafił ją w twarz, o mglistym wrażeniu ręki i niebieskiego mankietu. Wyjaśniła, jak zobaczyła rękaw bluzy wystający spod pokrywy kosza na bieliznę i od tamtej chwili wiedziała, że musi wrócić do parku.

Neeve słuchała uważnie, z głową przechyloną na bok, jakby starała się uchwycić każde słowo. Wciąż doznawała przemożnego wrażenia, że coś przeoczyła, coś, co czekało tuż obok, widoczne jak na dłoni. A potem zrozumiała.

– Pani Conway, zechce pani opisać dokładnie, co pani zobaczyła, kiedy znalazła pani ciało.

– Neeve? – Myles potrząsnął głową. Starannie budował swoje pytania i nie lubił, kiedy mu przerywano.

– Przepraszam, ale to strasznie ważne. Proszę opowiedzieć o dłoni Ethel. Proszę opowiedzieć, co pani widziała.

Kitty zamknęła oczy.

– Jakbym patrzyła na rękę manekina. Taka biała, a paznokcie wydawały się jaskrawoczerwone. Mankiet rękawa był niebieski. Sięgał do nadgarstka, a ten mały kawałek czarnego plastiku przyczepił się do niego. Biało-niebieska bluzka prawie nie wystawała spod mankietu. Była trochę pognieciona. To szaleństwo, ale prawie ją wygładziłam.

Neeve wydała długie westchnienie. Pochyliła się do przodu i potarła czoło rękami.

– Tego właśnie szukałam. Ta bluzka.

– Co z tą bluzką? – zapytał Myles.

– Bluzka…

Neeve przygryzła wargę. Znowu wygłupi się przed nim. Bluzka, którą Ethel nosiła, należała do oryginalnego trzyczęściowego zestawu. Ale kiedy pisarka go kupowała, Neeve powiedziała jej, że oryginalna bluzka nie bardzo pasuje do całości. Dobrała do kompletu inną, całkiem białą, bez niepotrzebnych niebieskich pasków. Dwukrotnie widziała Ethel w tym kostiumie i zawsze w zestawieniu z gładką białą bluzką.

Dlaczego więc teraz włożyła tę w niebieskie paski?

– O co chodzi, Neeve? – naciskał Myles.

– Pewnie to nic. Jestem tylko zdziwiona, że nosiła właśnie tę bluzkę do tego kompletu. Po prostu takie połączenie nie wygląda dobrze.

– Neeve, przecież powiedziałaś na policji, że rozpoznałaś kostium, i podałaś nazwisko projektanta.

– Tak, Gordon Steuber. To był zestaw z jego pracowni.

– Przepraszam, ale nie rozumiem. – Myles próbował ukryć irytację.

– Ja chyba rozumiem. – Kitty nalała parującej herbaty do filiżanki Neeve. – Wypij to – poleciła. – Wyglądasz blado. – Spojrzała prosto na Mylesa.

– Jeśli się nie mylę, Neeve twierdzi, że Ethel Lambston nie nosiłaby dobrowolnie zestawu, w którym ją znaleziono.

– Wiem, że sama nie włożyłaby takiego zestawu – oświadczyła Neeve z przekonaniem. Spojrzała Mylesowi prosto w oczy. – Najwyraźniej jej zwłoki zostały przeniesione. Czy można w jakiś sposób ustalić, że ktoś ją ubrał po śmierci?


Douglas Brown wiedział, że ci z brygady zabójstw zamierzają uzyskać nakaz przeszukania mieszkania Ethel. A jednak doznał wstrząsu, kiedy zjawili się z nakazem. Ekipa czterech detektywów spadła na mieszkanie. Doug patrzył, jak posypują proszkiem wszystkie powierzchnie, jak odkurzają podłogi, chodniki i meble, jak starannie zapieczętowują i oznaczają plastikowe torebki zawierające kurz, nitki i cząsteczki, które zebrali podczas drobiazgowych oględzin z małego wschodniego dywanika obok biurka ciotki.

Widok ciała Ethel w kostnicy przyprawił Douga o mdłości; niefortunnie przypomniał sobie jedyną wycieczkę łodzią i to, jak gwałtownie się wtedy pochorował. Zakrywało ją prześcieradło udrapowane wokół twarzy jak kornet zakonnicy, więc przynajmniej nie musiał patrzeć na gardło. Żeby nie myśleć o gardle, skupił się na purpurowo-żółtym sińcu na policzku. Potem kiwnął głową i pognał do łazienki.

Przez całą noc leżał bezsennie w łóżku Ethel i próbował zdecydować, co robić. Mógł powiedzieć policji o Seamusie i jego desperackich próbach uwolnienia się od alimentów. Ale wtedy Ruth Lambston wszystko wypaple. Zimny pot wystąpił mu na czoło, kiedy uświadomił sobie, jak głupio postąpił, idąc przedwczoraj do banku i nalegając, aby przekazano mu wypłatę w studolarowych banknotach. Gdyby policja się dowiedziała…

Zanim przyszli detektywi, męczył się z decyzją, czy zostawić banknoty poutykane w mieszkaniu. Jeśli ich nie będzie, kto powie, że Ethel wszystkich nie wydała?

Ktoś powie. Ta stuknięta smarkata, która przychodziła sprzątać, mogła zauważyć setki, które odłożył na miejsce.

W końcu Douglas postanowił nie robić absolutnie nic. Pozwoli glinom znaleźć banknoty. Jeśli Seamus albo jego żona spróbują go oskarżyć, nazwie ich kłamcami. Nieco pocieszony tym postanowieniem, Doug zwrócił myśli ku przyszłości. Teraz to było jego mieszkanie. Pieniądze ciotki należały do niego. Pozbędzie się tych wszystkich głupich szmat i dodatków, A nosić z A, B nosić z B. Może spakuje wszystko w należytym porządku i wyrzuci na śmietnik? Ta myśl wywołała ponury uśmiech. Ale nie ma sensu niczego marnować. Warto odzyskać trochę forsy, którą Ethel wyrzuciła na te ciuchy. Znajdzie dobry sklep z używaną odzieżą i sprzeda wszystko.

Ubierając się w sobotę rano, umyślnie wybrał ciemnoniebieskie spodnie i brązową sportową koszulę z długimi rękawami. Chciał, by jego strój sprawiał wrażenie dyskretnej żałoby. Z niewyspania miał podkrążone oczy. Dzisiaj to przemawiało na jego korzyść.

Detektywi przeszukali biurko Ethel. Patrzył, jak otwierają segregator z napisem: „ważne dokumenty”. Testament. Wciąż nie mógł zdecydować, czy powinien się przyznać, że go widział. Detektyw skończył czytać i podniósł wzrok na młodego człowieka.

– Czytał pan to? – zapytał niedbałym tonem. W jednej chwili Douglas podjął decyzję.

– Nie. To papiery mojej ciotki.

– Nigdy nie mówiła panu o swoim testamencie? Doug zdobył się na smętny uśmiech.

– Często sobie żartowała. Mówiła, że gdyby tylko mogła zapisać mi w spadku swoje alimenty, byłbym urządzony do końca życia.

– Więc pan nie wiedział, że zostawiła panu dużo pieniędzy? Douglas zatoczył ręką po mieszkaniu.

– Nie przypuszczałem, że ciotka Ethel miała dużo pieniędzy. Kupiła to mieszkanie, które musiało ją sporo kosztować. Dobrze zarabiała jako pisarka, ale nie zbiła majątku.

– Widocznie była bardzo oszczędna. – Detektyw obchodził się z testamentem w rękawiczkach, trzymając za sam brzeżek papieru. Ku przerażeniu młodego człowieka zawołał specjalistę od daktyloskopii, – Zdejmij odciski.

Pięć minut później, nerwowo wykręcając ręce, Douglas potwierdził, a następnie zaprzeczył, jakoby wiedział o banknotach studolarowych, które znaleziono ukryte w mieszkaniu. Żeby odwrócić uwagę gliniarzy od tego tematu, wyjaśnił, że do wczoraj nie odbierał telefonów.

– Dlaczego? – Detektyw O’Brien przejął dowodzenie. Pytanie rozcięło powietrze jak brzytwa.

– Ciotka była dziwna. Raz odebrałem telefon, kiedy byłem u niej z wizytą, i zmyła mi głowę. Powiedziała, że to nie mój interes, kto do niej dzwoni. Ale wczoraj pomyślałem, że może chce się ze mną skontaktować. Więc zacząłem odbierać telefony.

– Nie mogła zadzwonić do pana do pracy?

– Nie pomyślałem o tym.

– A pierwszy telefon, który pan odebrał, był z pogróżkami. Co za zbieg okoliczności, że ktoś zadzwonił do pana niemal w tej samej chwili, kiedy znaleziono ciało. – O’Brien nagle przerwał przesłuchanie. – Panie Douglas, czy zamierza pan zostać w tym mieszkaniu?

– Tak.

– Jutro przyjdziemy tu z panną Neeve Kearny. Przejrzy szafę pani Lambston, żeby sprawdzić, jakich ubrań brakuje. Chcielibyśmy znowu z panem porozmawiać. Będzie pan w domu.

To nie było żądanie. To było beznamiętne stwierdzenie faktu. Z jakiegoś powodu Douglas nie poczuł ulgi, że przesłuchanie dobiegło końca. A potem jego obawy zostały potwierdzone. O’Brien dodał:

– Może wezwiemy pana na komendę. Damy panu znać. Wychodząc, zabrali ze sobą plastikowe torby pełne kurzu, testament Ethel, terminarz i mały wschodni dywanik. Zanim zamknęli za sobą drzwi, Douglas zdążył usłyszeć, jak jeden z nich mówi:

– Choćbyś pękł, nigdy nie wyczyścisz całej krwi z dywanu.


W szpitalu Świętego Wincentego Tony Vitale wciąż przebywał na oddziale intensywnej opieki, nadal w stanie krytycznym. Lecz główny chirurg zapewniał rodziców: „On jest młody i twardy. Wierzymy, że się wyliże”.

Spowity w bandaże, które okrywały rany postrzałowe głowy, ramienia, nóg i klatki piersiowej, z kroplówką sączącą się do żył, z elektronicznymi monitorami śledzącymi każdą fizyczną zmianę, z plastikowymi rurkami w nozdrzach, Tony wypłynął ze stanu głębokiej komy i częściowo odzyskał świadomość. Wracały ostatnie chwile. Nicky Sepetti przewiercał go wzrokiem. Wiedział, że Nicky podejrzewa, że Machado jest wtyka. Powinien jechać prosto na komendę zamiast zatrzymywać się, żeby zadzwonić. Powinien się domyślić, że został zdemaskowany.

Tony ześliznął się w ciemność.

W kolejnym przebłysku świadomości usłyszał głos lekarza:

– Codziennie wykazuje niewielką poprawę.

Codziennie! Jak długo tutaj leżał? Próbował się odezwać, ale nie wydobył z gardła żadnego dźwięku.

Nicky wrzeszczał, walił pięścią w stół i rozkazywał im odwołać kontrakt.

Joey powiedział, że to niemożliwe.

Potem Nicky chciał wiedzieć, kto zlecił tę robotę.

– …ktoś napuścił gliny – mówił tamten. – Zepsuł mu interes. Teraz federalni depczą mu po piętach…

Potem Joey podał nazwisko.

Dryfując z powrotem w nieświadomość, Tony przypomniał je sobie.

Gordon Steuber.


W dwudziestym komisariacie przy Zachodniej Osiemdziesiątej Drugiej czekał Seamus, z okrągłą bladą twarzą wilgotną od potu. Próbował przypomnieć sobie wszystkie ostrzeżenia, których udzieliła mu Ruth, i to, co kazała mu mówić.

Wszystko mu się pomieszało.

Siedział w brzydkim, surowym pokoju. Stół konferencyjny z blatem poznaczonym wypalonymi śladami po papierosach. Drewniane krzesła. To, na którym siedział, uwierało go w krzyż. Brudne okno wychodziło na boczną uliczkę. Ruch na zewnątrz był straszny: samochody, autobusy i taksówki trąbiły. Policyjne auta otaczały budynek pierścieniem.

Jak długo będą go tutaj trzymać?

Upłynęło następne pół godziny, zanim zjawili się dwaj detektywi. Za nimi weszła sądowa stenografka i przycupnęła na krześle za plecami Seamusa. Odwrócił się i patrzył, jak ustawiała sobie na kolanach maszynę stenograficzną.

Starszy detektyw nazywał się O’Brien. Przedstawił siebie i swojego partnera z baru, Steve’a Gomeza.

Seamus spodziewał się, że odczytają mu jego prawa, przeżył jednak szok, kiedy musiał ich wysłuchać, a potem O’Brien podał mu wydrukowany papier i kazał przeczytać. Zapytany, czy zrozumiał swoje prawa, Seamus kiwnął głową. Tak. Czy żąda obecności swojego adwokata? Nie. Czy jest świadomy, że w każdej chwili może przestać odpowiadać na pytania? Tak. Czy zdaje sobie sprawę, że wszystko, co powie, może zostać użyte przeciwko niemu?

– Tak – szepnął.

Zachowanie O’Briena zmieniło się na odrobinę cieplejsze. Przybrał życzliwszy ton głosu.

– Panie Lambston, mam obowiązek poinformować pana, że jest pan podejrzany w związku ze śmiercią pańskiej byłej żony, Ethel Lambston.

Ethel nie żyje. Koniec z płaceniem alimentów. Koniec z pętlą na gardle. Czy może pętla dopiero się zaciska? Widział jej ręce atakujące go jak szpony, widział jej twarz, kiedy upadła na wznak, widział, jak dźwignęła się i dosięgła noża do otwierania listów. Czuł na dłoniach lepką wilgoć jej krwi.

Co mówił ten detektyw takim przyjaznym, towarzyskim tonem?

– Panie Lambston, kłócił się pan z byłą żoną. Doprowadzała pana do szału. Alimenty pana rujnowały. Czasami nie możemy już wytrzymać i puszczają nam hamulce. Czy do tego doszło?

Czy on zwariował? Jeszcze czuł nienawiść tamtej chwili, czuł żółć podchodzącą do gardła, kiedy zacisnął pięść i wymierzył cios w te szydercze, złośliwe usta.

Seamus położył głowę na stole i wybuchnął płaczem. Łkanie wstrząsało jego ciałem.

– Żądam prawnika – powiedział.

Dwie godziny później zjawił się Robert Lane, pięćdziesięcioletni adwokat, którego znalazła Ruth po gorączkowych wysiłkach.

– Czy jesteście gotowi wnieść formalne oskarżenie przeciwko mojemu klientowi? – zapytał.

Detektyw O’Brien spojrzał na niego z kwaśną miną.

– Nie, jeszcze nie. Nie tym razem.

– Więc pan Lambston jest wolny? O’Brien westchnął.

– Tak, jest wolny.

Seamus był pewien, że go aresztują. Ledwie wierząc własnym uszom, oparł dłonie na stole i dźwignął się z krzesła. Poczuł, że Robert Lane bierze go pod ramię i wyprowadza z pokoju. Usłyszał głos adwokata:

– Chcę otrzymać transkrypcję zeznań mojego klienta.

– Otrzyma pan. – Detektyw Gomez odczekał, aż drzwi się zamknęły, po czym odwrócił się do swojego partnera. – Z rozkoszą kazałbym zamknąć tego faceta.

O’Brien uśmiechnął się wąskim, bezlitosnym uśmiechem.

– Cierpliwości. Musimy zaczekać na wyniki z laboratorium. Powinniśmy sprawdzić, co Lambston robił w czwartek i w piątek. Ale jeśli lubisz stawiać na pewniaka, załóż się, że sprawa zostanie skierowana do sądu, zanim Seamus Lambston zdąży się nacieszyć wolnością od alimentów.


Kiedy Neeve, Myles i Jack wrócili do mieszkania, na sekretarce czekała na nich wiadomość. Czy Myles zechce zadzwonić do biura komisarza policji Schwartza?

Herb Schwartz mieszkał w Forest Hills, „gdzie tradycyjnie rezydowało dziewięćdziesiąt procent komisarzy policji”, wyjaśnił Jackowi Myles, sięgając po słuchawkę.

– Jeśli Herb nie krząta się po domu w sobotę wieczorem, coś musiało się stać.

Rozmowa była krótka. Myles odłożył słuchawkę i powiedział:

– Wygląda na to, że sprawa zakończona. Gdy tylko zatrzymali byłego męża i zaczęli przesłuchanie, facet rozpłakał się jak dziecko i zażądał adwokata. To tylko kwestia czasu i postawią go w stan oskarżenia.

– Z tego wynika, że się nie przyznał – zauważyła Neeve. – Prawda?

Mówiąc, zapalała kolejne lampy na stole, aż zalały cały pokój miękkim, ciepłym blaskiem. Ciepło i światło. Czy za tym tęskni dusza, która doświadczyła twardej realności śmierci? Nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że otacza ją złowieszczy cień. Od chwili, kiedy zobaczyła ubranie Ethel rozłożone na stole, w jej myślach przewijało się słowo „całun”. Przyłapała się na tym, że zastanawia się, co sama powinna nosić w chwili śmierci. Intuicja? Irlandzkie przesądy? Ktoś przeszedł po jej grobie?

Jack Campbell nie spuszczał jej z oka. On wie, pomyślała. On wyczuwa, że chodzi o coś więcej niż tylko ubranie. Myles argumentował, że jeśli Ethel oddała do pralni bluzkę, którą zwykle nosiła do tego kostiumu, automatycznie zastąpiłaby ją tamtą od kompletu.

Wszystkie argumenty ojca brzmiały tak rozsądnie. Myles stał teraz przed nią; trzymał ją za ramiona.

– Neeve, nie słyszałaś ani słowa z tego, co powiedziałem. Zadajesz mi pytanie i nie słuchasz odpowiedzi. Co ci jest?

– Nie wiem. – Próbowała się uśmiechnąć. – Słuchaj, mieliśmy okropny dzień. Chyba powinniśmy się napić.

Myles uważnie przyglądał się jej twarzy.

– Na pewno powinniśmy się napić, a potem Jack i ja zabierzemy cię na obiad. – Podniósł wzrok na Campbella. – Chyba że ma inne plany.

– Nie mam, najwyżej chciałbym przygotować tego drinka, jeśli można. Szkocka, tak jak herbata u Kitty Conway, chwilowo zagłuszyła w Neeve wrażenie, że unosi ją potężny ciemny prąd. Myles powtórzył, co mu powiedział komisarz: detektywi z brygady zabójstw uważają, że Seamus lada chwila przyzna się do winy.

– Dalej chcą, żebym jutro przejrzała szafę Ethel? – Neeve sama nie wiedziała, czy woli się wykręcić od tego zadania.

– Tak. Moim zdaniem to nie ma większego znaczenia, czy Ethel planowała wyjazd i sama się spakowała, czy też on ją zabił i potem próbował upozorować jej wyjazd, nie pozostawimy jednak żadnych luk.

– Ale czy nie musiałby wysyłać alimentów w nieskończoność, gdyby ludzie myśleli, że Ethel wyjechała? Pamiętam, jak raz mi powiedziała, że jeśliby spóźnił się z czekiem, kazałaby swojemu księgowemu zadzwonić i zagrozić Seamusowi procesem. Gdyby nie znaleziono ciała Ethel, zmusiliby go, żeby płacił jeszcze przez siedem lat, zanim stwierdzono by urzędowo jej zgon.

Myles wzruszył ramionami.

– Neeve, mamy przerażający procent zabójstw w wyniku domowych kłótni. I nie przypisuj innym zbyt wiele rozumu. Ludzie działają impulsywnie. Idą na całość, a potem próbują zacierać ślady. Ciągle ci to powtarzam. Każdy zabójca zostawia swoją wizytówkę.

– Jeśli to prawda, komisarzu, chętnie się dowiem, jaką wizytówkę zostawił zabójca Ethel.

– Powiem ci, co uważam za wizytówkę. Ten siniak na brodzie Ethel. Nie widziałaś raportu z autopsji. Ja widziałem. W młodości Seamus Lambston cholernie dobrze boksował. Ten cios prawie złamał jej szczękę. Przyzna się czy nie, radzę poszukać kogoś z bokserską przeszłością.

– Legenda przemówiła. I wcale nie masz racji.

Jack Campbell siedział na skórzanej kanapie, sącząc chivas regal i po raz drugi tego dnia postanowił nie wtrącać się do sprzeczki Neeve z ojcem. Słuchanie ich przypominało oglądanie meczu tenisowego pomiędzy dobranymi przeciwnikami. Prawie się uśmiechnął, ale obserwując Neeve, poczuł kolejne ukłucie niepokoju. Wciąż była bardzo blada, a kruczoczarne włosy okalające twarz podkreślały mlecznobiały odcień skóry. Pamiętał jej duże brązowe oczy roziskrzone wesołością, lecz dzisiaj wieczorem wydawało mu się, że dostrzega w nich smutek wykraczający poza żal po Ethel Lambston. Cokolwiek spotkało Ethel, jeszcze się nie skończyło, pomyślał, i miało jakiś związek z Neeve.

Niecierpliwie potrząsnął głową. Odzywali się jego szkoccy przodkowie z pretensjami do jasnowidzenia. Pojechał z Neeve i jej ojcem do biura prokuratora okręgowego w Rockland z prostego powodu, że chciał spędzić z nią ten dzień. Pożegnawszy się z Neeve dzisiaj rano, wrócił do siebie, wziął prysznic, przebrał się i poszedł do biblioteki środkowego Manhattanu. Tam na mikrofilmie przeczytał gazety sprzed siedemnastu lat z krzyczącymi nagłówkami: ŻONA KOMISARZA POLICJI ZAMORDOWANA W CENTRAL PARKU. Poznał wszystkie szczegóły, przestudiował zdjęcia konduktu pogrzebowego z katedry Świętego Patryka. Dziesięcioletnia Neeve, w ciemnym płaszczyku i berecie, jej mała rączka zagubiona w dłoni ojca, oczy lśniące od łez. Twarz Mylesa jak wyrzeźbiona w granicie. Niezliczone szeregi policjantów rozciągały się chyba na całą szerokość Piątej Alei. Artykuły wstępne oskarżały skazanego gangstera Nicky’ego Sepettiego o zarządzenie egzekucji żony komisarza.

Nicky Sepetti został pochowany dzisiaj rano. Neeve i jej ojciec nie mogli potraktować tego obojętnie. Na pewno powróciły wszystkie bolesne wspomnienia dotyczące śmierci Renaty. Mikrofilmy starych gazet wypełniały spekulacje, czy Nicky Sepetti ze swojej więziennej celi wydał też rozkaz zabicia Neeve. Dzisiaj rano powiedziała Jackowi, że jej ojciec z lękiem myślał o wyjściu gangstera z więzienia, ponieważ martwił się o nią, a śmierć Nicky’ego chyba wreszcie uwolniła Mylesa od tej obsesji.

Więc dlaczego martwię się o ciebie, Neeve? – zastanawiał się Jack.

Odpowiedź pojawiła się w myślach tak szybko, jakby zapytał na głos. Ponieważ ją kochał. Ponieważ szukał jej od tego pierwszego dnia, kiedy uciekła mu z samolotu.

Jack zobaczył, że wszyscy mają puste kieliszki. Wstał i sięgnął po szklaneczkę Neeve.

– Wypij na drugą nogę, przyda ci się jeszcze trochę.


Przy drugim koktajlu obejrzeli wieczorne wiadomości. Pokazano migawki z pogrzebu Nicky’ego Sepettiego, włącznie z zaskakującym oświadczeniem wdowy.

– Co o tym myślisz? – zapytał cicho ojca Neeve. Myles wyłączył telewizor.

– To, co myślę, nie nadaje się do druku.

Zjedli obiad w pubie Neary’ego przy Wschodniej Pięćdziesiątej Siódmej. Jimmy Neary, Irlandczyk z błyskiem w oku i uśmiechem złośliwego skrzata, pośpieszył ich przywitać.

– Komisarzu, wspaniale pana widzieć.

Zaprowadzono ich do jednego z cenionych stolików w rogu, które właściciel rezerwował dla specjalnych gości. Jimmy został przedstawiony Jackowi i pokazał mu fotografie zawieszone na ścianach.

– Oto on we własnej osobie. – Zdjęcie byłego gubernatora Careya wisiało na honorowym miejscu. – Mam tutaj tylko nowojorską śmietankę. Spójrzcie, gdzie jest komisarz.

Fotografia Mylesa znajdowała się dokładnie naprzeciwko gubernatora.

To był przyjemny wieczór. U Neary’ego zawsze zbierali się politycy i kler. Ludzie ciągle zatrzymywali się przy ich stoliku, żeby przywitać się z Mylesem. „Miło pana znowu widzieć, komisarzu. Dobrze pan wygląda”.

– On to uwielbia – szepnęła Neeve do Jacka. – Nie znosił chorować i przez ostatni rok prawie się nie pokazywał. Teraz chyba jest gotów powrócić do prawdziwego świata.

Podszedł senator Moynihan.

– Myles, mam w Bogu nadzieję, że przejmiesz Agencję do Zwalczania Narkotyków – oświadczył. – Potrzebujemy ciebie. Musimy się pozbyć tych szumowin, a ty najlepiej tym pokierujesz.

Po odejściu senatora Neeve wzniosła oczy do nieba.

– A ty mówiłeś o „podpytywaniu”. Skromnie powiedziane!

Myles przeglądał menu. Margaret, jego od dawna ulubiona kelnerka, podeszła przyjąć zamówienie.

– Jak tam krewetki po kreolsku, Margaret?

– Pyszne. Myles westchnął.

– Nie wątpię. Na cześć mojej diety wezmę flądrę z rusztu. Złożyli zamówienia i kiedy sączyli wino, Myles powiedział:

– Musiałbym spędzać dużo czasu w Waszyngtonie, czyli wynająć tam mieszkanie. Nie mogłem zostawić cię tutaj samej, Neeve, dopóki Sepetti chodził na swobodzie. Ale teraz nie martwię się o twoje bezpieczeństwo. Gang znienawidził Nicky’ego za rozkaz zabicia twojej matki. Ścigaliśmy ich, aż większość starej paczki wylądowała w pudle razem z nim.

– Więc nie wierzysz w to przedśmiertne wyznanie? – zapytał Jack.

– Nam, wychowanym w wierze, że skrucha na łożu śmierci może zaprowadzić grzesznika do nieba, trudno pojąć człowieka, który umiera z fałszywą przysięgą na ustach. Ale w przypadku Nicky’ego pozostanę przy moim pierwszym wrażeniu. To był pożegnalny prezent dla rodziny i oczywiście wszyscy dali się nabrać. No, ale mamy za sobą ciężki dzień. Porozmawiajmy o czymś interesującym. Jack, czy mieszkasz w Nowym Jorku dostatecznie długo, żeby zgadnąć, czy burmistrz wygra następne wybory?

Dopijali kawę, kiedy Jimmy Neary ponownie zjawił się przy ich stoliku.

– Komisarzu, czy pan wiedział, że ciało tej Lambston znalazła jedna z moich stałych klientek, Kitty Conway? Przychodziła tutaj z mężem. To wielka dama.

– Poznaliśmy ją dzisiaj – odrzekł Myles.

– Jeśli znowu się spotkacie, przekażcie jej moje pozdrowienia i powiedzcie, żeby czasem się pokazała.

– Może zrobię coś więcej – rzucił niedbale Myles. – Może sam ją tutaj przyprowadzę.

Jack wysiadał z taksówki pierwszy. Żegnając się, powiedział:

– Słuchajcie, nie chcę się narzucać, ale czy zgodzicie się, żebym jutro pojechał z wami do mieszkania Ethel?

Myles uniósł brwi.

– Dobrze, jeśli obiecasz trzymać się z tyłu i nie zabierać głosu.

– Myles!

Jack się uśmiechnął.

– Twój tata ma absolutną rację, Neeve. Przyjmuję warunki.


Taksówka zatrzymała się przed Schwab House i portier otworzył drzwi przed Neeve. Myles czekał, aż kierowca wyda mu resztę. Portier wrócił do budynku i stanął przed wejściem do westybulu. Noc zrobiła się pogodna, niebo było usiane gwiazdami. Neeve odeszła od taksówki, uniosła głowę i podziwiała ten wspaniały widok.

Po drugiej stronie ulicy Denny Adler opierał się o mur z butelką wina w ręku, ze zwieszoną głową. Zmrużonymi oczami obserwował, jak Neeve wysiada z taksówki. Ostro wciągnął powietrze. Miał czysty strzał i mógł zniknąć, zanim ktoś go zobaczy. Sięgnął do kieszeni obszarpanego blezera, który dzisiaj nosił.

Teraz.

Palcem dotknął spustu. Chciał już wyciągnąć broń z kieszeni, kiedy otworzyły się drzwi po jego prawej stronie. Starsza kobieta wyszła z budynku, prowadząc na smyczy małego pudla, który rwał się do przodu. Pies skoczył w stronę Adlera.

– Nie trzeba się bać Pszczółki – powiedziała kobieta. – To kochana psina.

Wściekłość wezbrała w Dennym niczym wulkaniczna lawa, kiedy patrzył, jak Myles Kearny wysiada z taksówki i wchodzi za córką do Schwab House. Sięgnął palcami do gardła pudla, ale w ostatniej chwili powstrzymał ten gest i pozwolił, żeby jego ręka opadła na chodnik.

– Pszczółka uwielbia być głaskana – zachęciła go starsza pani – nawet przez obcych.

Upuściła ćwierćdolarówkę na kolana Denny’ego.

– Mam nadzieję, że to pomoże.

Загрузка...