10

W niedzielę rano detektyw O’Brien zadzwonił i poprosił Neeve. – Czego od niej chcecie? – zapytał ostro Myles. – Chcielibyśmy porozmawiać z tą sprzątaczką, która była w mieszkaniu Ethel Lambston w zeszłym tygodniu, panie komisarzu. Czy pana córka ma jej telefon?

– Och. – Myles nie wiedział, dlaczego poczuł nagłą ulgę. – To łatwe. Wezmę numer od Neeve.

Pięć minut później zadzwoniła Tse-tse.

– Neeve, jestem świadkiem – oznajmiła z przejęciem. – Ale czy mogę spotkać się z nimi w twoim mieszkaniu o wpół do drugiej? Jeszcze nigdy nie przesłuchiwała mnie policja. Chciałabym, żebyś przy tym była, twój ojciec też. – Zniżyła głos. – Neeve, oni chyba nie myślą, że ją zabiłam?

Neeve uśmiechnęła się do słuchawki.

– Oczywiście, że nie, Tse-tse. Na pewno. Tata i ja idziemy na dwunastą do Świętego Pawła. Wpół do drugiej nam odpowiada.

– Czy mam im powiedzieć, że ten wstrętny bratanek podbierał pieniądze Ethel i odkładał je z powrotem, i jak groziła, że go wydziedziczy?

Neeve była zszokowana.

– Tse-tse, mówiłaś, że Ethel była na niego wściekła. Nie wspomniałaś, że groziła wydziedziczeniem. Oczywiście, że musisz im to powiedzieć.

Kiedy odłożyła słuchawkę, Myles czekał z uniesionymi brwiami.

– O co chodziło?

Powiedziała mu. Ojciec zagwizdał bezgłośnie.


Tse-tse miała włosy ściągnięte w surowy koczek. Zrobiła bardzo oszczędny makijaż z wyjątkiem sztucznych rzęs. Włożyła babciną sukienkę i pantofle na płaskim obcasie.

– Ten kostium nosiłam, kiedy grałam gospodynię oskarżoną o otrucie chlebodawczyni – wyznała.

Detektywi O’Brien i Gomez przyszli kilka minut później. Myles ich przywitał, a Neeve pomyślała: Nikt by nie zgadł, że on już nie rządzi na Police Plaża jeden. Prawie klękają przed nim.

Lecz kiedy policjantom przedstawiono Tse-tse, O’Brien zrobił zdumioną minę.

– Douglas Brown mówił, że sprzątaczka jest Szwedką. Wytrzeszczył oczy, gdy dziewczyna wyjaśniła z powagą, że odgrywa różne postacie zależnie od swojej aktualnej roli w przedstawieniach off-off-Broadway.

– Grałam szwedzką pokojówkę – zakończyła – i wysłałam osobiste zaproszenie do Josepha Pappa, żeby przyszedł na wczorajsze przedstawienie. To był ostatni wieczór. Mój astrolog powiedział, że Saturn jest w znaku Koziorożca, co bardzo silnie wpływa na moją karierę. Naprawdę wierzyłam, że on przyjdzie. – Smutno pokręciła głową. – Nie przyszedł. W ogóle nikt nie przyszedł.

Gomez zakaszlał energicznie. O’Brien powstrzymał uśmiech.

– Bardzo mi przykro. A więc, Tse-tse… czy mogę tak panią nazywać? – Rozpoczął przesłuchanie.

Przesłuchanie zmieniło się w dialog, kiedy Neeve wyjaśniła, dlaczego poszła z aktorką do mieszkania Ethel, czemu wróciła obejrzeć płaszcze w szafie i sprawdzić kalendarzyk Ethel. Tse-tse opowiedziała o gniewnym telefonie Ethel do bratanka przed miesiącem i o pieniądzach, które podłożył z powrotem w zeszłym tygodniu.

O drugiej trzydzieści O’Brien z trzaskiem zamknął notes.

– Obie bardzo mi pomogłyście. Tse-tse, czy zechce pani towarzyszyć pannie Kearny do mieszkania pani Lambston? Pani dobrze zna to miejsce. Chciałbym usłyszeć pani opinię, czy czegoś nie brakuje. Proszę przyjść mniej więcej za godzinę. Chciałbym jeszcze raz porozmawiać sobie z Douglasem Brownem.

Myles siedział w swym głębokim skórzanym fotelu, marszcząc czoło.

– Więc teraz wkracza na scenę chciwy bratanek – stwierdził. Neeve uśmiechnęła się kwaśno.

– A jaka będzie jego wizytówka, komisarzu?


* * *

O wpół do czwartej Myles, Neeve, Jack Campbell i Tse-tse weszli do mieszkania Ethel. Douglas Brown siedział na kanapie, wykręcając sobie palce. Podniósł na nich wrogie spojrzenie. Jego ponuro przystojna twarz była mokra od potu. Detektywi O’Brien i Gomez siedzieli naprzeciwko niego z otwartymi notesami. Blaty stołów i biurka wyglądały jak obsypane sadzą.

Tse-tse mruknęła do Neeve:

– Zostawiłam tutaj idealny porządek, kiedy wychodziłam.

Neeve wyjaśniła szeptem, że bałaganu narobiła brygada zabójstw, kiedy zbierano odciski palców. Potem powiedziała cicho do Douglasa Browna:

– Strasznie mi przykro z powodu pana ciotki. Bardzo ją lubiłam.

– Więc była pani w mniejszości – warknął tamten i wstał. – Słuchajcie, każdy, kto znał Ethel, może potwierdzić, jaka była irytująca i upierdliwa. Tak, kilka razy postawiła mi obiad. Nieraz wieczorem rezygnowałem ze spotkania z przyjaciółmi, bo ona potrzebowała towarzystwa. Tak, czasem wręczała mi kilka setek z tych, które tutaj chowała. Potem zapominała, gdzie wetknęła resztę, i oskarżała mnie. Potem zaś je znajdowała i przepraszała. I to wszystko. – Zmierzył wzrokiem Tse-tse. – Coś ty na siebie włożyła, do cholery? To jakiś zakład? Jeśli chcesz zrobić coś pożytecznego, weź odkurzacz i posprzątaj tutaj.

– Pracowałam dla pani Lambston – odparła Tse-tse z godnością a pani Lambston nie żyje. – Spojrzała na detektywa O’Briena. – Co pan chce, żebym zrobiła?

– Chciałbym, żeby panna Kearny spisała ubrania, których brakuje w szafie, a pani niech się ogólnie rozejrzy i zobaczy, czy brakuje czegoś więcej.

Myles mruknął do Jacka:

– Lepiej idź z Neeve. Pomożesz jej robić notatki.

Usiadł na prostym krześle niedaleko biurka. Z tego miejsca wyraźnie widział ścianę, którą Ethel zmieniła w galerię fotograficzną. Po chwili wstał, żeby dokładniej obejrzeć zdjęcia, i z niechętnym zdziwieniem zobaczył montaż pokazujący pisarkę podczas ostatniej konwencji republikanów na podium wśród najbliższej rodziny prezydenta; Ethel obejmująca burmistrza w ratuszu; Ethel przyjmująca doroczną nagrodę za najlepszy artykuł od Amerykańskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i Autorów. Widocznie ta kobieta miała w sobie coś, czego nie zauważyłem, pomyślał Myles. Uznałem ją za zwykłą gadułę.

Książka, którą zamierzała napisać. W branży mody prano mnóstwo mafijnych pieniędzy. Czy Ethel coś odkryła? Myles zanotował w pamięci, żeby zapytać Herba Schwartza, czy ostatnio prowadzono jakieś duże śledztwo związane z przemysłem odzieżowym.

Chociaż łóżko było nienagannie zasłane i wszędzie panował porządek, sypialnia sprawiała wrażenie równie niechlujne co reszta mieszkania. Nawet szafa wyglądała inaczej. Najwyraźniej każdą sztukę odzieży wyjęto, obejrzano i byle jak odwieszono z powrotem.

– Wspaniale – burknęła Neeve do Jacka. – Utrudnili mi robotę. Jack miał na sobie biały, ręcznie robiony na drutach irlandzki sweter z warkoczami i granatowe sztruksowe spodnie. Kiedy zjawił się w Schwab House, Myles otworzył mu drzwi, zmierzył go wzrokiem i oświadczył: „Wy dwoje będziecie wyglądać jak bliźniaki”. Odsunął się i Campbell zobaczył Neeve, która również włożyła biały irlandzki sweter z warkoczami i granatowe sztruksowe spodnie. Oboje wybuchnęli śmiechem, a ona szybko przebrała się w granatowo-biały kardigan.

Ten zbieg okoliczności trochę zmniejszył opór Neeve przed grzebaniem w osobistych rzeczach Ethel. Teraz zapomniała o wcześniejszych obawach, widząc, jak niedbale potraktowano wychuchaną garderobę pisarki.

– Dasz sobie radę – pocieszył ją Jack. – Powiedz, jak ci mogę pomóc. Podała mu teczkę z kopiami rachunków Ethel.

– Zaczniemy od ostatnich zakupów.

Wyjęła nowiutkie ubrania, jeszcze nienoszone, rozłożyła je na łóżku i zaczęła przegląd wstecz, wyliczając sukienki i kostiumy wciąż wiszące w szafie. Wkrótce przekonała się, że brakowało tylko rzeczy odpowiednich na chłody.

– To wyklucza teorię, że Ethel planowała wyjazd na przykład na Karaiby i umyślnie nie zabrała płaszcza – mruknęła trochę do siebie, a trochę do Jacka. – Ale Myles chyba ma rację. Nie widzę tej białej bluzki pasującej do kostiumu, który miała na sobie, kiedy ją znaleźli. Może naprawdę jest w pralni… chwileczkę!

Nagle umilkła, sięgnęła w głąb szafy i wyciągnęła wieszak wciśnięty pomiędzy dwa swetry. Wisiała na nim biała jedwabna bluzka z żabotem i rękawami wykończonymi koronką.

– Tego szukałam – oznajmiła z triumfem Neeve. – Dlaczego Ethel jej nie włożyła? A jeśli postanowiła wziąć bluzkę od kompletu, dlaczego tej nie zapakowała?

Razem usiedli na szezlongu i Neeve przepisała notatki Jacka, sporządzając dokładną listę brakujących ubrań z szafy pisarki. Jack czekał w milczeniu, rozglądając się po pokoju. Brudno, pewnie z powodu rewizji. Dobre meble. Kosztowna narzuta i ozdobne poduszki. Ale jakoś bezosobowo. Brakowało osobistych akcentów, fotografii w ramkach, ulubionych drobiazgów. Kilka obrazków na ścianach nie grzeszyło oryginalnością, jakby zawieszono je tylko po to, żeby wypełnić wolne miejsca. Pokój wyglądał przygnębiająco, tchnął pustką i zaniedbaniem. Jack uświadomił sobie, że ogarnia go wielka litość nad Ethel. Tak inaczej ją sobie wyobrażał. Przypominała mu piłkę tenisową z własnym napędem, skaczącą z jednej strony kortu na drugą w gorączce nieustannego ruchu. Kobieta mieszkająca niegdyś w tym pokoju była żałośnie samotna.

Wrócili do salonu w chwili, kiedy Tse-tse przeglądała stosy korespondencji na biurku.

– Nie ma go tutaj – oznajmiła.

– Czego nie ma? – zapytał ostro O’Brien.

– Ethel miała zabytkowy sztylet, którego używała jako noża do otwierania listów, taki indyjski nóż z ozdobną czerwono-złotą rękojeścią.

Neeve pomyślała, że detektyw O’Brien nagle upodobnił się do wyżła, który zwęszył trop.

– Tse-tse, pamięta pani, kiedy ostatnio widziała pani ten sztylet? – zapytał.

– Tak. Był tutaj za każdym razem, kiedy sprzątałam w zeszłym tygodniu, w środę i w czwartek.

O’Brien popatrzył na Douglasa Browna.

– Sztyletu do otwierania listów nie było tutaj wczoraj, kiedy zbieraliśmy odciski palców. Nie wie pan, co się z nim stało?

Mężczyzna przełknął ślinę. Próbował przybrać zamyśloną minę. Nóż do otwierania listów leżał na biurku w piątek rano. Nikt tu nie wchodził oprócz Ruth Lambston.

Ruth Lambston. Groziła, że doniesie policji, iż Ethel zamierzała go wydziedziczyć. Ale on już powiedział glinom, że Ethel zawsze znajdowała pieniądze, o kradzież których go oskarżała. To była genialna odpowiedź. Ale czy teraz powinien im powiedzieć o Ruth, czy skłamać, że nic nie wie?

O’Brien powtórzył pytanie, tym razem z naciskiem. Douglas zdecydował, że najwyższa pora odwrócić od siebie uwagę glin.

– W piątek po południu przyszła tutaj Ruth Lambston. Zabrała z powrotem list, który Seamus zostawił dla Ethel. Groziła, że powie wam, że ciotka gniewała się na mnie, jeśli pisnę choćby słówko o Seamusie. – Zrobił przerwę i dokończył niewinnym tonem: – Ten nóż do otwierania listów leżał na biurku, kiedy przyszła. Stała obok biurka, kiedy wyszedłem do sypialni. Nie widziałem go od piątku. Lepiej ją zapytajcie, dlaczego postanowiła ukraść sztylet.

W sobotę po południu, kiedy Ruth odebrała rozpaczliwy telefon od Seamusa, złapała w domu kierowniczkę działu personalnego ze swojej firmy. To ona wysłała adwokata, Roberta Lane’a, na posterunek policji.

Kiedy prawnik przywiózł Seamusa do domu, Ruth była pewna, że mąż zaraz dostanie ataku serca. Chciała go zabrać na ostry dyżur do szpitala. Seamus stawiał zacięty opór, ale zgodził się położyć do łóżka. Z zaczerwienionymi oczami, pełnymi łez, poczłapał do sypialni jak złamany, zrozpaczony cień człowieka.

Lane czekał w salonie, żeby porozmawiać z Ruth.

– Nie jestem adwokatem od spraw kryminalnych – oznajmił bez ogródek. – A pani mąż będzie potrzebował dobrego obrońcy.

Ruth przytaknęła.

– Z tego, co mi powiedział w taksówce, ma szansę na uniewinnienie albo zmniejszony wymiar kary, jeśli zgłosi przejściową niepoczytalność.

Ruth zamarła.

– Przyznał się, że ją zabił?

– Nie. Powiedział mi, że ją uderzył, ona sięgnęła po nóż do otwierania listów, on wyrwał jej sztylet i podczas szamotaniny drasnął ją w policzek. Powiedział mi też, że wynajął jakiegoś typa przesiadującego w barze, żeby dzwonił do Ethel z pogróżkami.

Ruth poczuła, że wargi jej drętwieją.

– Dowiedziałam się tego dopiero wczoraj wieczorem. Lane wzruszył ramionami.

– Pani mąż nie wytrzyma intensywnego przesłuchania. Radzę, żeby zażądał mniejszej kary w zamian za przyznanie się do winy. Pani wierzy, że on ją zabił, prawda?

– Tak, wierzę. Lane wstał.

– Jak mówiłem, nie jestem adwokatem od spraw kryminalnych, ale popytam i spróbuję kogoś znaleźć dla pani. Przykro mi.

Przez długie godziny Ruth siedziała pogrążona w milczeniu, w milczeniu całkowitej rozpaczy. O dziesiątej obejrzała wiadomości i usłyszała, że były mąż Ethel Lambston został przesłuchany w sprawie jej śmierci. Zerwała się z miejsca i pobiegła wyłączyć telewizor.

Wydarzenia z ostatniego tygodnia przewijały się w jej myślach jak taśma wideo nastawiona na ciągłe odtwarzanie. Dziesięć dni temu łzawy telefon od Jeannie: „Mamo, byłam taka upokorzona. Czek nie miał pokrycia. Kwestor mnie wezwał…” – od tego wszystko się zaczęło. Ruth pamiętała, jak wrzeszczała i wymyślała mężowi. Popchnęłam go poza granice szaleństwa, pomyślała.

Zmniejszony wymiar kary. Co to znaczy? Zabójstwo? Ile lat? Piętnaście? Dwadzieścia? Ale przecież pogrzebał jej ciało. Zadał sobie tyle trudu, żeby ukryć zbrodnię. Jakim cudem zachował potrzebny spokój?

Spokojny? Seamus? Ze sztyletem w dłoni, wpatrujący się w kobietę, której poderżnął gardło? Niemożliwe.

Napłynęło nowe wspomnienie, dawny żart rodzinny z czasów, kiedy jeszcze potrafili żartować. Seamus wszedł na salę porodową, kiedy urodziła się Marcy. I zemdlał. Na widok krwi padł jak kłoda. „Bardziej troszczyli się o twojego ojca niż o mnie i ciebie, opowiadała córce Ruth. Wtedy po raz pierwszy i ostatni pozwoliłam ojcu wejść na salę porodową. Lepiej, żeby stawiał drinki w barze niż plątał się pod nogami lekarzom”.

Seamus patrzy na strumień krwi tryskający z gardła Ethel, wkłada ciało do plastikowego worka i wynosi je ukradkiem z mieszkania. W wiadomościach podano, że z ubrania Ethel oderwano metki. Seamus z zimną krwią usunął metki, a potem zakopał zwłoki w tej jaskini w parku? To po prostu niemożliwe, pomyślała.

Ale jeśli nie zabił Ethel, jeśli naprawdę zostawił ją żywą, Ruth szorując i wyrzucając sztylet mogła zniszczyć jedyny dowód prowadzący do kogoś innego…

Nie chciała nawet brać pod uwagę tak przytłaczającej możliwości. Ze znużeniem wstała i przeszła do sypialni. Seamus oddychał nieregularnie, ale się poruszył.

– Ruth, zostań ze mną.

Położyła się obok niego, a on objął ją i zasnął z głową na jej ramieniu.

O trzeciej wciąż jeszcze nie mogła się zdecydować, co robić. Potem, jakby w odpowiedzi na bezgłośną modlitwę, przypomniała sobie, że często spotykała w supermarkecie byłego komisarza policji Kearny’ego. Zawsze tak miło się uśmiechał i mówił: „Dzień dobry”. Raz, kiedy pękła jej torba z zakupami, zatrzymał się i pomógł pozbierać porozrzucane rzeczy. Instynktownie go polubiła, chociaż sam widok Kearny’ego przypominał jej, że część pieniędzy z alimentów trafiała do eleganckiego sklepu jego córki.

Kearny’owie mieszkali w Schwab House przy Siedemdziesiątej Czwartej. Jutro pójdą tam oboje z Seamusem i poproszą o rozmowę z komisarzem. On będzie wiedział, co trzeba zrobić. Jemu mogła zaufać. Ruth wreszcie zasnęła, powtarzając w myślach: Muszę komuś zaufać.

Po raz pierwszy od lat przespała niedzielny poranek. Kiedy dźwignęła się na łokciu i spojrzała na zegarek, wskazywał kwadrans po dwunastej. Promienie słońca wpadały do pokoju przez źle dopasowane rolety kupione na wyprzedaży. Spojrzała na Seamusa. We śnie stracił ten udręczony, bojaźliwy wyraz twarzy, który tak ją irytował. Regularne rysy zachowały ślady dawnej atrakcyjności. Dziewczynki odziedziczyły po nim urodę, pomyślała Ruth, i poczucie humoru. W dawnych czasach Seamus był dowcipny i błyskotliwy. A potem zaczął się upadek. Czynsz za bar wzrósł astronomicznie, dzielnica zrobiła się elegancka, a starzy bywalcy znikali jeden za drugim. I co miesiąc czek z alimentami.

Ruth wyśliznęła się z łóżka i podeszła do biurka. Słońce bezlitośnie obnażało blizny i zadrapania na drewnie. Próbowała po cichu otworzyć szufladę, która zacięła się i zaprotestowała skrzypieniem. Seamus poruszył się we śnie.

– Ruth.

– Śpij dalej – powiedziała łagodnie. – Zawołam cię na śniadanie. Telefon zabrzęczał akurat wtedy, kiedy zdejmowała bekon z rusztu. Dzwoniły dziewczynki. Dowiedziały się o Ethel. Marcy, najstarsza, powiedziała:

– Mamo, żałujemy jej, ale to znaczy, że tata jest wolny, prawda? Ruth zdobyła się na pogodny ton.

– Na to wygląda. Jeszcze nie możemy do tego przywyknąć. Zawołała Seamusa, który podszedł do telefonu. Widziała, z jakim wysiłkiem starał się rozmawiać normalnie.

– To okropne cieszyć się z czyjejś śmierci, ale przynajmniej uwolniłem się od ciężaru finansowego. A co tam u was? Mam nadzieję, że nie podrywacie żadnych nowych chłopaków.

Ruth przygotowała świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, bekon, jajecznicę, grzanki i kawę. Zaczekała, aż mąż skończył jeść, i nalała mu drugą filiżankę kawy. Potem usiadła naprzeciwko, po drugiej stronie ciężkiego dębowego stołu w jadalni, niechcianego prezentu od niezamężnej ciotki Seamusa, i powiedziała:

– Musimy porozmawiać.

Oparła łokcie na stole, splotła ręce pod brodą, dostrzegła własne odbicie w poplamionym lustrze nad kredensem z porcelaną i przez ulotną chwilę pomyślała, że wygląda jak zaniedbana kura domowa. Miała na sobie wypłowiałą podomkę; zawsze delikatne jasnobrązowe włosy zrobiły się teraz rzadkie i mysie; w okrągłych okularach jej mała twarz wydawała się skurczona. Ruth odsunęła te uboczne myśli i mówiła dalej:

– Kiedy mi powiedziałeś, że uderzyłeś Ethel i drasnąłeś ją nożem do otwierania listów, a także opłaciłeś kogoś, żeby jej groził, wierzyłam, że posunąłeś się o krok dalej. Wierzyłam, że ją zabiłeś.

Seamus wbił wzrok w swoją filiżankę kawy. Myślałby kto, że tam się kryją sekrety wszechświata, pomyślała Ruth. Potem wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. Zupełnie jakby dobrze przespana noc, rozmowa z córkami i porządne śniadanie postawiły go na nogi.

– Nie zabiłem Ethel – oświadczył. – Przestraszyłem ją tylko. Cholera, sam się też przestraszyłem. Nie wiedziałem, że ją uderzę, ale to chyba zadziałał odruch. Zacięła się, bo sięgnęła po nóż do otwierania listów. Wyrwałem go jej i rzuciłem z powrotem na biurko. Ale ona się bała. I wtedy powiedziała: „Już dobrze, dobrze. Możesz sobie zatrzymać te przeklęte alimenty”.

– To było w czwartek po południu – przypomniała Ruth.

– W czwartek około drugiej. Wiesz, jak pusto jest wtedy w barze. Pamiętasz, jak się wściekałaś z powodu czeku bez pokrycia. Wyszedłem z baru około wpół do drugiej. Dań tam był. On to potwierdzi.

– Wróciłeś potem do baru?

Seamus dopił kawę i odstawił filiżankę na spodek.

– Tak, musiałem. Potem wróciłem do domu, upiłem się i nie trzeźwiałem przez cały weekend.

– Z kim się spotykałeś? Wychodziłeś po gazetę?

Seamus uśmiechnął się pustym, pozbawionym wesołości uśmiechem.

– Nie byłem w nastroju do czytania.

Czekał na jej reakcję i Ruth zobaczyła, jak nieśmiała nadzieja zakwita na jego twarzy.

– Wierzysz mi – stwierdził ze zdziwieniem i pokorą.

– Nie wierzyłam ci wczoraj ani w piątek – odpowiedziała. – Ale teraz ci wierzę. Do wielu rzeczy jesteś zdolny, a do wielu nie, ale wiem, że nie złapałbyś noża ani sztyletu i nie poderżnąłbyś nikomu gardła.

– Wspaniałego męża sobie wzięłaś – zauważył cicho Seamus.

– Mogłam trafić gorzej – odparła Ruth energicznym tonem. – Teraz do rzeczy. Nie podoba mi się ten prawnik i sam przyznał, że potrzebujesz innego obrońcy. Chcę czegoś spróbować. Po raz ostatni przysięgnij na swoje życie, że nie zabiłeś Ethel.

– Przysięgam na własne życie. – Seamus się zawahał. – Na życie moich trzech córek.

– Potrzebujemy pomocy. Prawdziwej pomocy. Oglądałam wiadomości wczoraj wieczorem. Mówili o tobie. Że cię przesłuchiwano. Koniecznie chcą udowodnić, że to zrobiłeś. Musimy powiedzieć całą prawdę komuś, kto nam poradzi, co robić, albo pośle nas do odpowiedniego adwokata.


Przez całe popołudnie Ruth dyskutowała, argumentowała, tłumaczyła i namawiała, zanim Seamus się zgodził. O wpół do piątej oboje włożyli swoje praktyczne stare okrycia – sylwetka Ruth wydawała się jeszcze bardziej krępa i zwarta, a płaszcz Seamusa opinał się na wysokości środkowego guzika – i przeszli piechotą trzy przecznice do Schwab House. Po drodze niewiele rozmawiali. Chociaż panował ziąb nietypowy dla tej pory roku, ludzie korzystali ze słonecznej pogody. Małe dzieci z balonikami w rączkach, prowadzone przez wymęczonych rodziców, wywołały uśmiech na twarzy Seamusa.

– Pamiętasz, jak zabieraliśmy dziewczynki do zoo w niedzielne popołudnia? Miło, że znowu je otworzyli.

Portier w Schwab House powiedział im, że komisarz i panna Kearny wyszli. Ruth z wahaniem zapytała, czy mogą zaczekać. Przez pół godziny siedzieli obok siebie na sofie w westybulu i zaczęła już wątpić, czy słusznie zrobili, przychodząc tutaj. Chciała właśnie wyjść, kiedy portier otworzył drzwi i wpuścił czteroosobową grupę: Kearnych i dwoje obcych.

Ruth pośpieszyła im na spotkanie, zanim straciła resztki odwagi.


– Myles, żałuję, że nie chciałeś z nimi porozmawiać.

Cała trójka była w kuchni. Jack robił sałatkę, Neeve rozmrażała resztki sosu do makaronu z czwartkowego obiadu. Myles przygotowywał bardzo wytrawne martini dla siebie i Jacka.

– Neeve, to absolutnie wykluczone, żebym wysłuchiwał ich zwierzeń. Przecież jesteś świadkiem w tej sprawie. Jeśli pozwolę mu powiedzieć, że zabił Ethel podczas sprzeczki, mam moralny obowiązek zameldować o tym.

– Z pewnością nie to chciał powiedzieć.

– Tak czy inaczej, mogę cię zapewnić, że Seamusa Lanibstona i jego żonę Ruth czeka ciężkie przesłuchanie na komendzie. Nie zapominaj, jeśli ten śliski bratanek mówi prawdę i Ruth ukradła nóż do otwierania listów, to na pewno nie wzięła go sobie na pamiątkę. Zrobiłem, co mogłem. Zadzwoniłem do Pete’a Kennedy’ego. To cholernie dobry adwokat od spraw kryminalnych i przyjmie ich rano.

– A czy ich stać na cholernie dobrego i drogiego adwokata?

– Jeśli Seamus Lambston ma czyste ręce, Pete udowodni naszym chłopcom, że oskarżyli niewłaściwego człowieka. Jeśli jest winien, warto zapłacić Pete’owi za zmianę kwalifikacji z morderstwa na zabójstwo w afekcie.

Przy obiedzie Neeve miała wrażenie, że Jack umyślnie omija w rozmowie temat Ethel. Wypytywał Mylesa o jego słynne śledztwa, a ten temat nigdy się ojcu nie znudził. Dopiero kiedy sprzątali ze stołu, Neeve zorientowała się, że ich gość sporo wiedział o sprawach, które z pewnością nigdy nie trafiły do gazet na Środkowym Zachodzie.

– Szukałeś Mylesa w starych gazetach – zarzuciła mu. Nie wydawał się speszony.

– Owszem. Hej, zostaw te garnki w zlewie. Ja pozmywam. Zniszczysz sobie paznokcie.

To niemożliwe, pomyślała Neeve, żeby tyle się wydarzyło przez tydzień. Zupełnie jakby Jack zawsze tutaj był. Co się dzieje?

Wiedziała, co się dzieje. Potem przeniknął ją bolesny chłód. Mojżesz widzi Ziemię Obiecaną i wie, że nigdy tam nie wejdzie. Dlaczego tak się czuła? Dlaczego miała wrażenie, że spada w dół po spirali? Dlaczego, kiedy spojrzała na żałobne zdjęcie Ethel, dostrzegła w nim dzisiaj coś jeszcze, coś ukrytego, jakby zmarła mówiła: „Zaczekaj, aż zobaczysz, jak to jest”.

Ale co? – zastanawiała się Neeve.

Śmierć.

W wiadomościach o dziesiątej podano kolejne fakty dotyczące pisarki. Ktoś zmontował krótki film o jej barwnej przeszłości. Media jak zawsze potrzebowały sensacji, a Ethel pomagała wypełnić tę lukę.

Program właśnie się kończył, kiedy zaterkotał telefon. Dzwoniła Kitty Conway. Jej czysty, niemal muzykalny głos był lekko zdyszany.

– Neeve, przepraszam, że cię niepokoję, ale właśnie wróciłam do domu. Kiedy odwieszałam płaszcz, zobaczyłam, że twój ojciec zostawił kapelusz w szafie. Jutro późnym popołudniem wybieram się do miasta, więc może gdzieś go podrzucę.

Neeve była zdumiona.

– Zaczekaj chwilę, dam ci ojca. – Podając słuchawkę Mylesowi, szepnęła: – Nigdy niczego nie zapominasz. Co się stało?

– Och, to śliczna Kitty Conway – mruknął z satysfakcją. – Myślałem, że nigdy nie znajdzie tego cholernego kapelusza.

Po skończonej rozmowie spojrzał na córkę z zakłopotaną miną.

– Kitty wpadnie tutaj jutro około szóstej. Potem zabieram ją na obiad. Chcesz pójść z nami?

– Jeszcze czego. Chyba że potrzebujesz przyzwoitki. Zresztą i tak miałam iść na Siódmą Aleję.

W drzwiach Jack zapytał:

– Powiedz, jeśli się narzucam. Jeśli nie, może pójdziemy jutro na obiad?

– Wiesz cholernie dobrze, że wcale się nie narzucasz. Pójdziemy na obiad, jeśli zechcesz zaczekać, aż do ciebie zadzwonię. Nie wiem, o której skończę. Zwykle na koniec wpadam do wujka Sala, więc stamtąd do ciebie zakręcę.

– Zgoda. Neeve, jeszcze jedno. Bądź ostrożna. Jesteś ważnym świadkiem w sprawie Ethel Lambston, a po spotkaniu z tymi ludźmi, Seamusem Lambstonem i jego żoną, poczułem się trochę nieswojo. Neeve, oni są zdesperowani. Winni czy niewinni, chcą zatrzymać śledztwo. Ta deklaracja współpracy z twoim ojcem mogła być spontaniczna albo wyrachowana. Rzecz w tym, że morderca nie zawaha się znowu zabić, jeśli ktoś wejdzie mu w drogę.

Загрузка...