6

W środę rano Neeve powiedziała Mylesowi, że martwi się o Ethel Lambston. Ze zmarszczonym czołem, smarując twarożkiem grzankę z bajgla, wypowiedziała na głos myśli, które nie dawały jej spać przez pół nocy.

– Jest dostatecznie roztrzepana, żeby odlecieć bez nowych ubrań, ale umówiła się z bratankiem na piątek.

– A raczej on tak twierdzi – wtrącił Myles.

– Właśnie. Wiem, że w czwartek oddała swój artykuł. W czwartek był mróz, a później zaczął padać śnieg. Piątek był jak środek zimy.

– Zmieniasz się w meteorologa – zauważył ojciec.

– Przestań, Myles. Uważam, że coś się stało. Wszystkie ciepłe płaszcze Ethel wiszą w szafie.

– Słuchaj, ta kobieta będzie żyła wiecznie. Już widzę, jak Bóg i diabeł wciskają ją sobie nawzajem: „Bierz ją, jest twoja”. – Myles uśmiechnął się z własnego dowcipu.

Neeve pokazała mu język, zirytowana, że nie traktował jej obaw poważnie, ale wdzięczna za żartobliwy ton. Przez uchylone kuchenne okno wpadała bryza znad rzeki Hudson, maskująca słonawym posmakiem nieuniknione spaliny tysięcy samochodów, jadących po Henry Hudson Parkway. Śnieg topniał równie szybko, jak się pojawił. W powietrzu czuło się wiosnę i chyba ten fakt podniósł Mylesa na duchu A może było to coś innego?

Neeve wstała, podeszła do kuchenki, sięgnęła po dzbanek z kawą i na nowo napełniła obie filiżanki.

– Jesteś dzisiaj jakiś weselszy – skomentowała. – Czy to znaczy, że przestałeś się przejmować Nickym Sepettim?

– Powiedzmy, że rozmawiałem z Herbem i mam pewność, że nawet kiedy Nicky czyści zęby, jeden z naszych chłopców ogląda mu ubytki.

– Rozumiem. – Neeve znała ojca wystarczająco dobrze, żeby nie pytać więcej. – No, skoro przestałeś trząść się nade mną… – Spojrzała na zegarek. – Muszę lecieć.

Przy drzwiach się zawahała.

– Myles, znam ubrania Ethel jak własne. Zniknęła w czwartek albo w piątek, w trzaskający mróz, bez ciepłego okrycia. Jak to wyjaśnisz?

Ojciec zaczął już czytać „Timesa”. Teraz odłożył gazetę z cierpliwą miną.

– Zagrajmy w udawanie – zaproponował. – Udawajmy, że Ethel zobaczyła na cudzej wystawie płaszcz i zdecydowała, że właśnie takiego potrzebuje.

Ta gra w udawanie zaczęła się, kiedy Neeve miała cztery latka i wypiła zabronioną puszkę coca-coli. Podniosła wzrok od otwartych drzwi lodówki, gdzie z rozkoszą sączyła ostatnie krople, i zobaczyła Mylesa mierzącego ją groźnym wzrokiem. „Mam dobry pomysł, tato – powiedziała spiesznie. – Zagrajmy w udawanie. Udawajmy, że cola to sok jabłkowy”.

Nagle zrobiło jej się głupio.

– Właśnie dlatego ty jesteś gliną, a ja prowadzę sklep z odzieżą mruknęła.

Ale zanim wzięła prysznic i ubrała się w ciepły kakaowobrązowy kaszmirowy żakiet z wyłogami i wywijanymi rękawami oraz miękko przymarszczoną czarną wełnianą spódnicę do pół łydki, odnalazła lukę w rozumowaniu Mylesa. Dawno temu cola nie zmieniła się w sok jabłkowy, a teraz Neeve mogła się założyć o cały swój majątek, że Ethel nie kupiła płaszcza u nikogo innego.


W środę rano Douglas Brown obudził się wcześnie i zaczął dzień od umocnienia swojej dominacji w apartamencie ciotki. Zeszłego wieczora po powrocie z pracy przeżył przyjemną niespodziankę, kiedy zastał mieszkanie wysprzątane na wysoki połysk i nawet uporządkowane, o ile to możliwe przy stosach papierzysk Ethel. Znalazł w zamrażarce kilka gotowych dań, wybrał lasanię i sączył zimne piwo, kiedy włożył ją do kuchenki. Zaniósł tacę do salonu i zasiadł do jedzenia przed nowym, potężnym, czterdziestocalowym telewizorem Ethel.

Teraz, leżąc na łożu z baldachimem w luksusowej jedwabnej pościeli, rozglądał się po sypialni. Jego walizka wciąż stała na szezlongu, garnitury zwisały z oparcia krzesła. Niech to szlag. Nie powinien raczej używać drogocennej szafy ciotki, ale mógł przecież skorzystać z mniejszej.

Ta druga wyraźnie służyła jako graciarnia. Douglas zdołał upchnąć albumy ze zdjęciami, sterty katalogów i stosy czasopism na tyle, żeby wykorzystać wieszaki do powieszenia garniturów.

Nastawił kawę i wziął prysznic, podziwiając lśniące białe kafelki. Perfumy i kremy Ethel stały teraz równiutko na szklanej półeczce na prawo od drzwi. Nawet ręczniki leżały poskładane w Szafce łazienkowej. Zmarszczył brwi, uderzony pewną myślą. Pieniądze. Czy ta Szwedka, która sprzątała u Ethel, znalazła pieniądze?

Doug wyskoczył spod prysznica, wytarł się energicznie, owinął ręcznikiem w pasie i pośpieszył do salonu. Zostawił pojedynczą studolarówkę pod dywanem obok fotela z poręczami. Wciąż tam leżała. Więc albo ta mała Szwedka była uczciwa, albo nie zauważyła banknotu.

Ethel to taka frajerka, stwierdził w duchu. Co miesiąc, kiedy przychodził czek od jej byłego, kazała sobie wypłacać w setkach. „Moja zwariowana forsa”, powiedziała. Właśnie tymi pieniędzmi płaciła, kiedy zabrała Douga na obiad do kosztownej restauracji. „Oni jedzą fasolę, a my opychamy się kawiorem – chichotała. – Czasami przepuszczam wszystko przez miesiąc. Czasami setki się gromadzą. Co jakiś czas robię przegląd i odsyłam resztki mojemu księgowemu na ubrania. Restauracje i stroje. Tyle mi funduje ten głupi palant przez te wszystkie lata”.

Doug śmiał się razem z ciotką i stukał z nią kieliszkiem, kiedy wznosili toast za tego palanta Seamusa. Ale owego wieczoru zorientował się, że Ethel nigdy nie pamięta, ile pieniędzy schowała w mieszkaniu, tak więc nie zauważy kilku brakujących setek na miesiąc, które on sobie przywłaszczał przez ostatnie dwa lata. Kilka razy coś podejrzewała, ale jak tylko podejmowała temat, Doug udawał oburzenie i zawsze się wycofywała.

– Gdybyś tylko zapisywała, na co wydajesz forsę, nie musiałabyś szukać! – krzyczał.

– Przepraszam, Doug – odpowiadała. – Znasz mnie. Coś mnie ugryzie i zaczynam naskakiwać na ludzi.

Odepchnął od siebie wspomnienie ostatniej rozmowy, kiedy kazała mu coś załatwić w piątek i uprzedziła, żeby nie spodziewał się napiwku.

– Posłuchałam twojej rady – oświadczyła – i zapisuję wydatki. Przybiegł tutaj przekonany, że potrafi ją ugłaskać, że gdyby go wyrzuciła, nie miałaby kim pomiatać…

Kiedy kawa się zaparzyła, Doug nalał sobie filiżankę i wrócił do sypialni, by się ubrać. Zawiązując krawat, krytycznie obejrzał własne odbicie w lustrze. Wyglądał dobrze. Masaże twarzy, które zaczął brać za pieniądze podwędzone Ethel, oczyściły mu cerę. Znalazł również przyzwoitego fryzjera. Dwa niedawno kupione garnitury leżały na nim tak, jak ubranie powinno leżeć. Nowa recepcjonistka w Cosmic robiła do niego słodkie oczy. Nie ukrywał przed nią, że przyjął tę nędzną biurową pracę tylko dlatego, że pisze sztukę. Znała nazwisko Ethel. „Ty też jesteś pisarzem”, westchnęła z podziwem. Miał ochotę przyprowadzić tutaj Linde. Ale musiał uważać, przynajmniej na razie…

Przy drugiej filiżance kawy Doug metodycznie przewertował papiery na biurku Ethel. Jeden rozciągliwy tekturowy segregator był oznaczony „ważne”. Przejrzał go i krew odpłynęła mu z twarzy. Ta stara torba Ethel miała akcje największych firm! Była właścicielką nieruchomości na Florydzie! Miała polisę ubezpieczeniową na milion dolarów!

W ostatniej przegródce segregatora znajdowała się kopia jej testamentu. Nie wierzył własnym oczom, kiedy go przeczytał.

Wszystko. Wszystko zostawiła jemu, co do centa. A warta była sporo.

Spóźniał się do pracy, ale to nie miało znaczenia. Rozwiesił ubrania z powrotem na oparciu kanapy, starannie zasłał łóżko, wyniósł popielniczki, ułożył kołdrę, poduszkę i prześcieradła na kanapie jako sugestię, że tam właśnie spał, i napisał liścik:

„Kochana ciociu Ethel. Pewnie znowu wyjechałaś w niespodziewaną podróż. Wiedziałem, że się nie pogniewasz, jeśli przekimam się na kanapie, dopóki nie wykończą mojego nowego mieszkania. Mam nadzieję, że bawisz się dobrze. Twój kochający bratanek, Doug”.

W ten sposób określiłem charakter naszego związku, pomyślał i zasalutował fotografii Ethel, wiszącej na ścianie obok wejściowych drzwi.


O trzeciej w środowe popołudnie Neeve zostawiła wiadomość na sekretarce Tse-tse. Godzinę później aktorka oddzwoniła.

– Neeve, właśnie mieliśmy próbę kostiumową. Moim zdaniem sztuka jest świetna – paplała. – Muszę tylko podać indyka i powiedzieć: „Tak”, ale nigdy nie wiadomo. Joseph Papp może być na widowni.

– Jeszcze zostaniesz gwiazdą – powiedziała Neeve całkiem szczerze. – Dopiero będę się przechwalać: „Znałam ją jeszcze wtedy”. Tse-tse, muszę iść do mieszkania Ethel. Masz jeszcze jej klucz?

– Z nikim się nie kontaktowała? – Głos dziewczyny stracił radosne brzmienie. – Neeve, dzieje się coś dziwnego. Ten jej stuknięty bratanek. Śpi w łóżku Ethel i pali w sypialni. Albo nie spodziewa się jej powrotu, albo wszystko mu jedno, czy go wyrzuci na zbity pysk.

Neeve wstała. Nagle poczuła się uwięziona za biurkiem, a suknie, torebki i biżuteria rozrzucone po gabinecie wydały jej się straszliwie nieważne. Przebrała się w dwuczęściową garsonkę od jednego z najnowszych projektantów. Jasnoszara wełna ze srebrnym pasem opadającym na biodra. Tulipanowa spódnica, ledwie sięgająca kolan. Jedwabny szal w odcieniach brzoskwiniowym, srebrnym i szarym, zamotany luźno na szyi. Dwie klientki zamówiły ten komplet, kiedy ją zobaczyły tak ubraną w dziale sprzedaży.

– Tse-tse – poprosiła – czy mogłabyś znowu przyjść do mieszkania Ethel jutro rano? Jeśli wróciła, to świetnie. Powiesz, że martwiłaś się o nią. Jeśli zastaniesz tylko jej bratanka, czy możesz wyjaśnić, że Ethel zleciła ci jakąś dodatkową robotę, na przykład wysprzątanie szafek kuchennych?

– Jasne – zgodziła się Tse-tse. – Z rozkoszą. Pamiętaj, że to off-off-Broadway. Żadnej kasy, tylko prestiż. Ale muszę cię uprzedzić, że Ethel nie martwi się stanem swoich szafek kuchennych.

– Jeśli wróci i nie zechce ci zapłacić, sama to zrobię – obiecała Neeve. – Zamierzam pójść z tobą. Wiem, że ma terminarz na biurku. Chciałabym się zorientować, jakie miała plany, zanim zniknęła.

Umówiły się na następny ranek o ósmej trzydzieści w westybulu. Nadeszła godzina zamknięcia sklepu i Neeve zamknęła na klucz wejście od Madison. Wróciła do gabinetu, żeby spokojnie popracować za biurkiem, o siódmej zadzwoniła do rezydencji kardynała przy Madison Avenue 1 połączono jaz biskupem Devinem Stantonem.

– Dostałem twoją wiadomość – powiedział. – Z przyjemnością przyjdę na obiad jutro wieczorem, Neeve. Sal też będzie? To dobrze. Trzej muszkieterowie z Bronksu za rzadko się ostatnio spotykają. Nie widziałem Sala od Gwiazdki. Czy przypadkiem znowu się nie ożenił?

Na sam koniec rozmowy biskup przypomniał Neeve, że jego ulubione danie to pasta alpesto.

– Tylko twoja matka robiła to lepiej od ciebie, niech spoczywa w pokoju – powiedział łagodnie.

Devin Stanton zwykle nie wspominał o Renacie w banalnych rozmowach telefonicznych i Neeve nagle nabrała podejrzeń, że rozmawiał z Mylesem o wypuszczeniu Nicky’ego Sepettiego. Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła go przycisnąć w tej sprawie. Dostaniesz swoje pesto, wujku Dev, pomyślała, ale dostaniesz również porządną burę. Nie mogę pozwolić, żeby ojciec trząsł się nade mną do końca życia.

Tuż przed wyjściem zadzwoniła do mieszkania Sala. Jak zwykle tryskał dobrym humorem.

– Skąd, wcale nie zapomniałem o jutrzejszym wieczorze. Co przygotujesz? Przyniosę wino. Twojemu ojcu tylko się zdaje, że zna się na winie.

Śmiejąc się razem z nim, Neeve odłożyła słuchawkę. Pogasiła światła i wyszła ze sklepu. Kapryśna kwietniowa pogoda znowu przyniosła ochłodzenie, ale Neeve czuła nieprzepartą potrzebę długiego spaceru. Ze względu na Mylesa nie biegała prawie od tygodnia i całe ciało miała sztywne.

Przeszła szybko z Madison na Piątą Aleję i postanowiła pójść skrótem przez park przy Siedemdziesiątej Dziewiątej. Zawsze starała się unikać miejsca na tyłach muzeum, gdzie znaleziono ciało Renaty.

Madison Avenue wciąż była zatłoczona przechodniami i samochodami. Na Piątej taksówki, limuzyny i lśniące prywatne auta przemykały obok ze świstem, ale po zachodniej stronie ulicy, graniczącej z parkiem, prawie nie było już ludzi. Neeve postanowiła wziąć byka za rogi i nieustraszenie ruszyła w stronę Siedemdziesiątej Dziewiątej.

Właśnie skręcała do parku, kiedy obok niej zahamował policyjny samochód.

– Panna Kearny. – Uśmiechnięty sierżant opuścił szybę w oknie. Jak tam komisarz?

Neeve rozpoznała sierżanta. Kiedyś był kierowcą Mylesa. Podeszła, żeby z nim porozmawiać.


Kilka kroków za nią Denny zatrzymał się gwałtownie. Ubrany był w długi, bezkształtny płaszcz z postawionym kołnierzem i wełnianą czapkę. Twarz miał prawie całkiem zakrytą. A jednak czuł przewiercające go na wylot oczy gliniarza z wozu patrolowego. Gliny mają dobrą pamięć do twarzy, wystarczy im nawet kawałek profilu, żeby rozpoznać człowieka, Denny o tym wiedział. Ruszył dalej, ignorując Neeve i nie zwracając uwagi na gliny, ale wciąż czuł na sobie ich wzrok. Zobaczył tuż obok przystanek autobusowy. Kiedy autobus podjechał, Adler wmieszał się w tłumek czekających pasażerów i wsiadł. Płacąc za bilet, czuł krople potu na czole. Jeszcze sekunda i ten gliniarz mógł go rozpoznać.

Nadąsany Denny zajął miejsce. Ta robota była warta więcej, niż mu płacili. Kiedy Neeve Kearny pójdzie do piachu, czterdzieści tysięcy nowojorskich gliniarzy wyruszy na polowanie.


Wchodząc do parku, Neeve zastanawiała się, czy spotkała sierżanta Collinsa wyłącznie przez przypadek. A może, rozmyślała, idąc szybko ścieżką, Myles namówił najlepszego nowojorskiego glinę, żeby odgrywał rolę anioła stróża?

Widziała sporo biegaczy, niewielu rowerzystów, kilku przechodniów i tragicznie wielu bezdomnych leżących pod warstwami gazet lub wystrzępionych koców. Mogą tu umrzeć i nikt nie zauważy, myślała Neeve, kiedy jej miękkie włoskie buty bezgłośnie poruszały się po ścieżce. Ku swojej irytacji przyłapała się na tym, że wciąż zerka przez ramię. Jako nastolatka poszła do biblioteki i znalazła w brukowej prasie zdjęcia ciała matki. Teraz, coraz bardziej przyśpieszając kroku, doznała upiornego wrażenia, że znowu ogląda tamte fotografie. Ale tym razem widziała własną twarz, nie Renaty, na pierwszej stronie „Daily News” pod wielkim nagłówkiem: ZAMORDOWANA.


Kitty Conway zapisała się do szkółki jeździeckiej w Morrison State Park tylko z jednego powodu. Musiała jakoś wypełnić sobie czas. Była ładną kobietą w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat, z rudoblond włosami i szarymi oczami, podkreślonymi przez otaczające je cienkie zmarszczki. Niegdyś w tych oczach wiecznie tańczył radosny, przekorny błysk. Przekroczywszy pięćdziesiątkę, Kitty zapytała Michaela:

– Dlaczego wciąż czuję się jak dwudziestolatka?

– Bo masz dwadzieścia lat – odpowiedział.

Michael nie żył prawie od trzech lat. Ostrożnie windując się na grzbiet kasztanowej klaczy, Kitty rozpamiętywała wszystkie swoje zajęcia przez te trzy lata. Była teraz licencjonowaną agentką nieruchomości – i to cholernie dobrą agentką. Przebudowała dom w Ridgewood w New Jersey, który kupili z Michaelem zaledwie rok przed jego śmiercią. Aktywnie uczestniczyła w zwalczaniu analfabetyzmu. Jeden dzień w tygodniu poświęcała na ochotniczą pracę w muzeum. Odbyła dwie podróże do Japonii, gdzie stacjonował Mikę junior, jej jedyny syn, zawodowy oficer, i spędziła cudowne chwile ze swoją półjapońską wnuczką. Rozpoczęła również z entuzjazmem lekcje gry na fortepianie. Dwa razy w tygodniu odwoziła niesprawnych pacjentów do lekarza, zaś najnowszą jej pasją była jazda konna. Bez względu jednak na to, co robiła, bez względu na to, ilu nowych przyjaciół znalazła, zawsze prześladowało ją poczucie samotności. Nawet teraz, kiedy dzielnie dotrzymywała kroku innym uczniom jadącym za instruktorem, czerwonawa aureola wokół drzew, będąca świetlistą zapowiedzią wiosny, napawała ją jedynie głębokim smutkiem.

– Och, Michael – szepnęła – wcale nie jest mi łatwiej. Chociaż naprawdę się staram.

– Jak ci idzie, Kitty? – zawołał instruktor.

– Dobrze! – odkrzyknęła.

– Jeśli nie chcesz spaść, ściągnij wodze. Pokaż jej, kto tu rządzi. I pięty niżej.

– Dobra.

Idź do diabła, pomyślała Kitty. Ta cholerna szkapa jest najgorsza z całej stajni. Miałam dostać Charleya, ale oczywiście przydzieliłeś go tej nowej seksownej dziewczynie.

Szlak wznosił się stromo i klacz przystawała przy każdej kępce zieleni obok drogi. Pozostali uczniowie mijali Kitty jeden po drugim. Nie chciała odłączyć się od grupy.

– No rusz się, cholero! – mruknęła i kopnęła piętami w boki konia.

Nagłym ruchem klacz odrzuciła głowę do tyłu, a potem stanęła dęba. Zaskoczona Kitty szarpnęła za wodze, kiedy wierzchowiec skręcił w boczną ścieżkę. Gorączkowo usiłowała pamiętać, żeby nie pochylać się do przodu. Siedź prosto, kiedy masz kłopoty! Wyczuwała luźne kamienie ślizgające się pod kopytami. Nierówny cwał przeszedł w galop, w dół zbocza, po niepewnym gruncie. Dobry Boże, jeśli koń upadnie, zmiażdży ją! Próbowała wysunąć buty ze strzemion i przytrzymywać się tylko noskami, żeby wierzchowiec nie powlókł jej za sobą, gdyby spadła.

Za sobą słyszała krzyki instruktora: „Nie ściągaj wodzy!”. Klacz potknęła się, kiedy umknął jej spod tylnej nogi kamień. Przechyliła się do przodu, ale odzyskała równowagę. Kawałek czarnego plastiku wzleciał w powietrze i drasnął policzek Kitty. Spojrzała w dół i przez mgnienie wydawało się jej, że widzi rękę wystającą z jaskrawoniebieskiego mankietu.

Koń dotarł do dna skalnej rozpadliny i gryząc wędzidło, pogalopował po płaskim terenie w stronę stajni. Kitty zdołała się utrzymać niemal do ostatniej chwili i wyleciała z siodła, kiedy zwierzę zahamowało ostro obok koryta z wodą. Każda kość w jej ciele jęknęła przy uderzeniu o ziemię. Podniosła się jakoś, potrząsnęła rękami i nogami, pokręciła głową na boki. Dzięki Bogu, niczego sobie nie złamała ani nie zwichnęła.

Instruktor nadjechał galopem.

– Mówiłem ci, że musisz nad nią panować. Ty jesteś szefem. Nic ci nie jest?

– Nigdy nie czułam się lepiej – odparła Kitty i ruszyła do samochodu. – Zobaczymy się w następnym tysiącleciu!


Pół godziny później, odpoczywając w parującej, spienionej wannie jacuzzi, Kitty zaczęła się śmiać. Więc nie zostanę mistrzem rodeo, pomyślała. To tyle na temat królewskiego sportu. Odtąd po prostu będzie uprawiała jogging jak rozsądna istota ludzka. Odtworzyła w pamięci okropne przeżycie. Pewnie trwało najwyżej dwie minuty, pomyślała. Najgorzej było, kiedy ta wstrętna klacz się poślizgnęła… Powróciło wspomnienie kawałka plastiku przelatującego obok jej twarzy. A potem widok dłoni wystającej z błękitnego rękawa. Niedorzeczne. Ale przecież to widziała, prawda?

Zamknęła oczy, rozkoszując się kojącą, wirującą wodą i zapachem olejków kąpielowych.

Zapomnij o tym, powiedziała sobie.


Ze względu na ostry wieczorny chłód w mieszkaniu nadal działało ogrzewanie. Pomimo to Seamus czuł się przemarznięty do szpiku kości. Przesunąwszy kilkakrotnie po talerzu hamburgera i frytki, przestał udawać apetyt. Zdawał sobie sprawę, że Ruth przewierca go na wylot spojrzeniem.

– Zrobiłeś to? – zapytała wreszcie. – Nie.

– Dlaczego?

– Bo chyba lepiej wszystko tak zostawić.

– Kazałam ci zrobić to na piśmie. Podziękować jej za wyrażenie zgody, że ty potrzebujesz pieniędzy, a ona nie potrzebuje. – Żona podniosła głos. – Powiedz jej, że przez te dwadzieścia dwa lata zapłaciłeś prawie ćwierć miliona dolarów jako dodatek do wielkiego odszkodowania i nieprzyzwoicie jest żądać więcej za małżeństwo, które trwało niecałe sześć lat. Pogratuluj jej wspaniałej umowy na nową książkę, napisz, że cieszysz się, że Ethel nie potrzebuje pieniędzy, ale twoje dzieci na pewno ich potrzebują. Potem podpisz list i wrzuć do jej skrzynki. Zachowamy kopię. A jeśli zacznie jazgotać, cały świat się dowie, jaka z niej pazerna hipokrytka. Zobaczymy, ile uniwersytetów przyzna jej honorowy doktorat, jeśli się wycofa.

– Ethel karmi się groźbami – szepnął Seamus. – Opublikuje ten list i przedstawi alimenty jako triumf kobiecej siły. To błąd.

Ruth odepchnęła talerz.

– Napisz to!

W gabinecie mieli starą kserokopiarkę. Dopiero po trzech próbach otrzymali czytelną kopię listu. Żona podała Seamusowi płaszcz.

– Teraz idź tam i wrzuć list do jej skrzynki.

Postanowił przejść dziewięć przecznic piechotą. Z głową żałośnie zwieszoną, z rękami wciśniętymi w kieszenie, miętosił w palcach dwie koperty. Jedna zawierała czek. Oderwał go z tyłu książeczki czekowej i wypisał bez wiedzy Ruth. List był w drugiej kopercie. Którą powinien włożyć do skrzynki Ethel? Tak wyraźnie, jakby stanęła przed nim, widział jej reakcję na list. Równie plastycznie wyobrażał sobie, co zrobi żona, gdyby zostawił czek.

Na rogu West End Avenue skręcił w Osiemdziesiątą Drugą. Nadal kręciło się tu sporo ludzi. Młode pary robiące zakupy po drodze z pracy dźwigały torby artykułów spożywczych. Dobrze ubrani ludzie w średnim wieku przywoływali taksówki, wybierając się do teatru albo na kosztowną kolację. Wykolejeńcy kulili się pod murami z piaskowca.

Seamus drżał, podchodząc do domu Ethel. Skrzynki pocztowe znajdowały się w westybulu za zamkniętymi na klucz głównymi drzwiami na szczycie schodów. Zawsze, kiedy spóźniał się z czekiem, dzwonił do dozorcy, który wpuszczał go i pozwalał wrzucić czek do skrzynki. Ale dzisiaj nie było to konieczne. Znana mu z widzenia dziewczynka, mieszkająca na czwartym piętrze, otarła się o niego, wchodząc na schody. Pod wpływem impulsu Seamus złapał ją za ramię. Odwróciła się przestraszona. Wychudzony dzieciak, wąska twarz, ostre rysy. Na oko jakieś czternaście lat. Nie to, co moje ślicznotki, pomyślał Seamus. Dzięki rodzicielskim genom odziedziczyły ładne twarze i ciepłe, czułe uśmiechy. Na sekundę ogarnął go głęboki żal, kiedy wyjmował z kieszeni kopertę.

– Pozwolisz, że wejdę z tobą do westybulu? Muszę coś włożyć do skrzynki pani Lambston.

Podejrzliwa mina zniknęła z twarzy nastolatki.

– No jasne. Znam pana. Pan jest jej były. Widocznie dzisiaj mamy piątego. Ona zawsze mówi, że tego dnia pan dostarcza okup – zaśmiała się smarkula, pokazując krzywe zęby.

Seamus bez słowa wygrzebał z kieszeni kopertę i zaczekał, aż dziewczynka otworzy drzwi. Znowu poczuł przypływ morderczej furii. Więc był pośmiewiskiem dla całej kamienicy!

Skrzynki pocztowe znajdowały się tuż za drzwiami wejściowymi. Przegródka Ethel była wypełniona. Wciąż nie wiedział, co robić. Czy powinien zostawić list, czy czek? Dziewczynka czekała przy drzwiach wejściowych, obserwując go.

– Przyszedł pan w samą porę! – zawołała. – Ethel mówiła mojej mamie, że pozwie pana do sądu, jak pan się spóźni z czekiem.

Fala paniki zalała Seamusa. Trzeba będzie zostawić czek. Wyszarpnął kopertę z kieszeni i próbował ją wepchnąć w wąską szczelinę skrzynki.

Po powrocie do domu twierdząco kiwnął głową na gniewne pytanie Ruth. W tamtej chwili nie mógłby znieść eksplozji, która musiała nastąpić, gdyby się przyznał, że zapłacił alimenty. Kiedy Ruth wymaszerowała z pokoju, powiesił płaszcz i wyjął z kieszeni drugi list. Zajrzał do środka. Koperta była pusta.

Seamus opadł na krzesło, drżąc na całym ciele, z żołądkiem podchodzącym do gardła. Objął głowę rękami. Znowu sfuszerował. Włożył czek i list do tej samej koperty i teraz oba leżały w skrzynce Ethel.


Nicky Sepetti spędził środowy poranek w łóżku. Palący ból w klatce piersiowej dokuczał mu jeszcze bardziej niż w nocy. Żona wchodziła i wychodziła z sypialni. Przyniosła na tacy sok pomarańczowy, kawę, świeży włoski chleb grubo posmarowany marmoladą. Nie ustąpiła, aż pozwolił jej wezwać lekarza.

Louie zjawił się w południe, wkrótce po wyjściu Marie do pracy.

– Z całym szacunkiem, Don Nicky, źle pan wygląda – powiedział. Nicky kazał mu oglądać telewizję na dole. Zawiadomi go, kiedy będzie gotowy, żeby jechać do Nowego Jorku. Louie szepnął:

– Miał pan rację z tym draniem Machado. Dorwali go. – Uśmiechnął się i mrugnął.

Wczesnym wieczorem Nicky wstał i zaczął się ubierać. Lepiej się poczuje na Mulberry Street, no i nie trzeba nikomu pokazywać, jak bardzo jest chory. Kiedy sięgnął po marynarkę, oblał się potem. Przytrzymując się słupka przy łóżku, usiadł, rozluźnił krawat i kołnierzyk koszuli. Położył się na plecach. Przez następne godziny ból w piersi wzbierał i opadał niczym gigantyczna fala. Miejsce pod językiem zaczęło go piec od tabletek nitrogliceryny, które ciągle ssał. Wcale nie łagodziły cierpienia, tylko wywoływały znajomy, ostry, krótki ból głowy, kiedy się rozpuszczały.

W polu widzenia Nicky’ego pojawiały się znajome twarze. Twarz matki: „Nicky, nie zadawaj się z tymi facetami. Nicky, jesteś dobrym chłopcem. Nie wpakuj się w kłopoty”. Wykazywanie się w mafii. Żadna robota nie była za trudna czy za łatwa. Ale nigdy kobiety. Ta głupia pogróżka, którą wygłosił w sądzie. Tessa. Bardzo chciał jeszcze raz zobaczyć Tessę. Nicky junior. Nie, Nicholas. Theresa i Nicholas. Ucieszą się, że umarł w łóżku jak dżentelmen.

Hen, daleko usłyszał otwieranie i zamykanie kuchennych drzwi. Widocznie Marie wróciła. Potem odezwał się dzwonek u drzwi, ostrym i natarczywym dźwiękiem. Gniewny głos żony mówił: „Nie wiem, czy jest w domu. Czego chcecie?”.

Jestem w domu, pomyślał Nicky. Taak. Jestem w domu. Drzwi sypialni otwarty się z rozmachem. Jak przez mgłę zobaczył wstrząśniętą twarz Marie, usłyszał jej krzyk: „Wezwijcie lekarza!”. Inne twarze. Gliny. Nie musieli nosić mundurów. Wyczuwał ich, nawet kiedy umierał. Potem zrozumiał, po co przyszli. Ten tajniak, którego sprzątnęli. Gliny oczywiście przyszły prosto do niego!

– Marie – powiedział, ale wydobył z siebie tylko szept. Pochyliła się, przyłożyła ucho do jego ust i pogłaskała go po czole.

– Nicky! – płakała.

– Na… grób… mojej… matki… nie kazałem… zabić… żony Kearny’ego. Chciał powiedzieć, że zamierzał odwołać kontrakt na córkę Kearny’ego, ale zdołał tylko zawołać „Mamo!”, zanim ostatni oślepiający, rozdzierający ból przeszył mu klatkę piersiową i oczy przestały widzieć. Głowa opadła mu na poduszkę, rzężący oddech wypełnił dom i nagle ucichł.


Ilu osobom ta papla Ethel powiedziała, że podejrzewa go o podkradanie pieniędzy, które chowała w mieszkaniu? To pytanie dręczyło Douga w środę rano, kiedy siedział za swoim biurkiem w westybulu Cosmic Oil Building. Automatycznie sprawdzał umówione spotkania, zapisywał nazwiska, wydawał plastikowe identyfikatory gościom i odbierał je z powrotem od wychodzących. Kilka razy Linda, recepcjonistka z siódmego piętra, zatrzymywała się przy nim na pogawędkę. Dzisiaj traktował ją trochę chłodniej, co chyba uznała za intrygujące. Co by sobie pomyślała, gdyby wiedziała, że odziedziczy kupę forsy? Gdzie ciotka zarobiła taką kasę?

Istniała tylko jedna odpowiedź. Ethel wyjawiła mu, że oskubała Seamusa do czysta przy rozwodzie. Oprócz alimentów otrzymała słone odszkodowanie i pewnie była dostatecznie bystra, żeby je zainwestować. No i ta książka, którą napisała pięć czy sześć lat temu, dobrze się sprzedawała. Ciotka, pomimo wszelkich pozorów roztrzepania, zawsze była bardzo sprytna. Właśnie ta myśl sprawiała, że Dougowi cierpła skóra. Ethel wiedziała, że podbierał jej pieniądze. Komu jeszcze o tym powiedziała?

Borykał się z owym problemem do południa, zanim podjął decyzję. Na rachunku czekowym miał akurat taką nadwyżkę, żeby podjąć czterysta dolarów. Niecierpliwie czekał w nieuniknionej kolejce w banku i zażądał wypłaty w studolarowych banknotach. Schowa je w różnych kryjówkach Ethel, w tych, których rzadziej używała. Tym sposobem, jeśli ktoś przeszuka mieszkanie, pieniądze będą na miejscu. Nieco uspokojony, zatrzymał się na hot doga przy ulicznym straganie i wrócił do pracy.

O szóstej trzydzieści, kiedy Doug skręcał z Broadwayu w Osiemdziesiątą Drugą, zobaczył Seamusa zbiegającego ze schodów przed domem ciotki. O mało nie roześmiał się głośno. Oczywiście! Dzisiaj był piąty i ten dupek przyleciał tutaj dokładnie o czasie z czekiem na alimenty. Wyglądał jak ostatni nędzarz w obszarganym płaszczu. Doug z żalem uzmysłowił sobie, że przez jakiś czas on sam też nie będzie mógł kupować sobie nowych ubrań. Odtąd musi być bardzo, bardzo ostrożny.

Wyjmował pocztę codziennie, posługując się kluczem, który Ethel trzymała w szkatułce na biurku. Wciśnięta do skrzynki koperta od Seamusa wciąż trochę wystawała. Poza nią przyszły same śmiecie. Rachunki Ethel wysyłano prosto do jej księgowego. Przejrzał koperty i rzucił je na biurko. Wszystkie oprócz tej bez znaczka, okupu od Seamusa. Ten głupiec nie zakleił jej porządnie i w środku widać było list oraz wyraźny zarys czeku.

Łatwo mógł ją otworzyć, a potem znowu zakleić. Zwlekał przez chwilę, dotykając skrzydełka, a potem otworzył kopertę, uważając, żeby nie rozedrzeć papieru. Czek wypadł. Rany, chciałby zrobić analizę grafologiczną tego pisma. W pochyłych bazgrołach Seamusa stres był widoczny jak znaki drogowe.

Doug odłożył czek, otworzył list, przeczytał, przeczytał powtórnie i szczęka mu opadła ze zdziwienia. Co do diabła… Starannie włożył czek i list z powrotem do koperty, polizał klej i mocno przycisnął brzeg skrzydełka. Obraz tamtego mężczyzny z rękami wciśniętymi w kieszenie, niemal biegiem przecinającego ulicę, tkwił w umyśle Douga jak stop-klatka. Seamus coś kombinował. Dlaczego napisał, że Ethel zgodziła się nie brać alimentów, a potem dołączył czek?

Liczysz, że ona ci daruje? Akurat! – pomyślał Doug. Przeszedł go zimny dreszcz. Czyżby list adresowany był do niego, nie do Ethel?


Po powrocie do domu Neeve odkryła z przyjemnością, że ojciec zrobił wielkie zakupy żywnościowe.

– Nawet poszedłeś do Zabara! – zawołała uszczęśliwiona. – Już sobie wyliczałam, jak wcześnie powinnam jutro wyjść z pracy. Teraz mogę zacząć działać już dzisiaj wieczorem.

Uprzedziła Mylesa, że zostanie po zamknięciu sklepu i zajmie się papierkową robotą. W duchu odmówiła dziękczynną modlitwę, że nie zapytał jej, jak dotarła do domu.

Upiekł mały udziec jagnięcy, ugotował na parze świeżą fasolkę szparagową i zrobił sałatkę z pomidorów i cebuli z sosem winegret. Nakrył przy małym stoliku w gabinecie i otworzył już butelkę burgunda. Neeve pośpiesznie przebrała się w sweter i spodnie, po czym z westchnieniem ulgi opadła na fotel i sięgnęła po wino.

– To bardzo uprzejmie z pana strony, komisarzu – powiedziała.

– No, skoro jutro masz nakarmić trzech podstarzałych muszkieterów z Bronksu, pomyślałem, że zasługujesz na rewanż. – Zaczął kroić pieczeń.

Neeve obserwowała ojca w milczeniu. Cera mu się poprawiła, a oczy nie miały już tego ciężkiego, chorego wyrazu.

– Nie znoszę prawić ci komplementów, ale muszę przyznać, że wyglądasz cholernie zdrowo – powiedziała.

– Czuję się dobrze. – Myles ułożył idealnie odkrojone plastry jagnięciny na talerzu córki. – Mam nadzieję, że nie dodałem za dużo czosnku.

Neeve spróbowała pierwszy kęs.

– Świetne. Na pewno czujesz się lepiej, skoro tak dobrze gotujesz. Myles łyknął burgunda.

– Dobre wino, skoro sam tak mówię. – Oczy mu się zamgliły. „Jakaś depresja – powiedział jej wtedy lekarz. – Atak serca, odejście na emeryturę, operacja…” „I ciągle martwi się o mnie” – wtrąciła Neeve. „Ciągle martwi się o panią, bo nie może sobie wybaczyć, że nie martwił się o pani matkę”. „Co mam zrobić, żeby przestał?” „Zatrzymać Nicky’ego Sepettiego w więzieniu. Jeśli to niemożliwe, na wiosnę proszę namówić ojca, żeby znalazł sobie jakieś zajęcie. Na razie jest rozdarty wewnętrznie. Zginąłby bez pani, ale nienawidzi samego siebie za to uczuciowe uzależnienie. To dumny człowiek. I jeszcze jedno. Proszę przestać mu matkować”. Ta rozmowa odbyła się przed sześcioma miesiącami. Teraz nadeszła wiosna. Neeve bardzo się starała traktować ojca jak dawniej. Prowadzili płomienne dyskusje na każdy temat, od pożyczki Sala na założenie sklepu począwszy – do polityki na wszelkich poziomach.

– Jesteś pierwszą Kearny od dziewięćdziesięciu lat, która głosuje na republikanów! – wybuchnął kiedyś Myles.

– To nie to samo co utrata wiary.

I właśnie teraz, kiedy już był na dobrej drodze do wyzdrowienia, zaczął się denerwować Nickym Sepettim, co mogło trwać wiecznie, pomyślała Neeve.

Nieświadomie potrząsając głową, rozejrzała się i jak zawsze zauważyła w myślach, że gabinet jest jej ulubionym pokojem w całym domu. Wytarty wschodni dywan w różnych odcieniach czerwieni i błękitu; ładna, wygodna skórzana kanapa i dobrane do niej fotele. Fotografie na ścianach: Myles odbierający niezliczone medale i odznaczenia, Myles z burmistrzem, gubernatorem, republikańskim (!) prezydentem. Okna wychodzące na rzekę. Podwiązane wiktoriańskie zasłony, zawieszone jeszcze przez Renatę, w głębokim ciepłym kolorze niebieskim i purpurowym, delikatne prążki błyszczące w świetle kryształowych kinkietów na ścianach. Pomiędzy kinkietami wisiały zdjęcia matki. Pierwsze zrobił jej ojciec, kiedy miała dziesięć lat i właśnie uratowała Mylesa, a teraz patrzyła na niego z uwielbieniem, kiedy leżał oparty na poduszkach. Renata z maleńką Neeve, a potem Neeve jako małą dziewczynką. Renata, Neeve i Myles nurkujący z akwalungiem na Maui. Rok później matka zginęła.

Myles zapytał o menu na jutrzejszy obiad.

– Nie wiedziałem, co zaplanowałaś, więc kupiłem wszystko – oznajmił.

– Sal mi powiedział, że nie zamierza przestrzegać twojej diety. Biskup chcepesto.

Ojciec jęknął.

– Pamiętam czasy, kiedy Sal uważał metrową kanapkę za wyszukany przysmak, a matka Devina posyłała go do delikatesów po dziesięciocentowe zapiekanki rybne i puszkę spaghetti Heinza.

Neeve wypiła kawę w kuchni, gdzie zaczęła przygotowania do jutrzejszego obiadu. Książki kucharskie Renaty stały na półce nad zlewozmywakiem. Sięgnęła po ulubioną, starą rodzinną pamiątkę z przepisami z północnych Włoch.

Po śmierci Renaty Myles posyłał Neeve do prywatnej nauczycielki, żeby ćwiczyła włoską konwersację. Dorastając, co roku spędzała miesiąc letnich wakacji w Wenecji z dziadkami, a pierwszy rok studiów odbyła w Perugii. Przez lata omijała z daleka książki kucharskie, żeby nie oglądać notatek sporządzonych śmiałym, zamaszystym pismem matki: „Więcej pieprzu. Piec tylko dwadzieścia minut. Nie wylewać oliwy”. Słyszała, jak Renata nuci przy gotowaniu, a pozwalając córce zamieszać albo odmierzyć porcje, wybucha: „Cara, to jest albo błąd drukarski, albo kucharz był pijany. Kto dodaje tyle oliwy do sosu? Lepiej wypić całe Morze Martwe!”.

Czasami mama szkicowała pośpieszne portreciki Neeve na marginesach kartek, urocze, prześlicznie narysowane miniatury: Neeve w przebraniu księżniczki siedząca przy stole, Neeve pochylona nad wielką kuchenną miską, Neeve w staroświeckiej sukience próbuje ciasta. Dziesiątki szkiców, a każdy wywoływał poczucie głębokiej straty. Nawet teraz Neeve pozwalała sobie najwyżej na przelotne zerknięcie, gdyż budziły zbyt bolesne wspomnienia. Nagle oczy jej zwilgotniały.

– Zawsze mówiłem, że powinna brać lekcje rysunku – odezwał się Myles.

Nie zauważyła, że zaglądał jej przez ramie.

– Mama lubiła swoją pracę.

– Sprzedawanie ubrań znudzonym kobietom. Neeve przygryzła wargę.

– Widocznie właśnie tak mnie klasyfikujesz. Zrobił skruszoną minę.

– Och, Neeve, przepraszam. Trochę przesadziłem, przyznaję.

– Przesadziłeś, ale mówiłeś szczerze. A teraz wynoś się z mojej kuchni. Umyślnie trzaskała garnkami, kiedy odmierzała, nalewała, kroiła, podsmażała, dusiła i piekła. Spójrzmy prawdzie w oczy: tata był największym męskim szowinistą na świecie. Gdyby Renata uprawiała sztukę, gdyby wyrosła na mierną artystkę malującą akwarelami, traktowałby to jak hobby stosowne dla damy. Po prostu nie rozumiał, że pomaganie kobietom w wybieraniu twarzowych strojów może wiele zmienić w ich życiu osobistym i zawodowym.

Pisano o mnie w „Vogue”, „Town and Country”, „The New York Times” i Bóg wie gdzie jeszcze, myślała Neeve, ale to go nie udobruchało. Zupełnie jakby uważał, że okradam ludzi, sprzedając im kosztowne ubrania.

Przypomniała sobie, jaki wściekły był Myles, kiedy podczas gwiazdkowego przyjęcia przyłapał Ethel Lambston w kuchni, szperającą wśród książek kucharskich Renaty.

– Interesuje się pani gotowaniem? – zapytał lodowato. Naturalnie nie zauważyła jego irytacji.

– Ani trochę – odparła beztrosko. – Czytam po włosku i przypadkiem zauważyłam te książki. Queste desegni sono stupendi.

Trzymała książkę ze szkicami. Myles wyjął jej tom z ręki.

– Moja żona była Włoszką. Ja nie znam tego języka.

Właśnie w tamtej chwili Ethel zrozumiała, że Myles jest samotnym wdowcem, i przykleiła się do niego na resztę wieczoru.

Wreszcie wszystko było gotowe. Neeve wstawiła naczynia do lodówki, posprzątała i nakryła do stołu w jadalni. Ostentacyjnie ignorowała Mylesa, który oglądał telewizję w gabinecie. Kiedy ustawiała półmiski na kredensie, zaczęły się wiadomości o jedenastej.

Ojciec wyciągnął do niej kieliszek z brandy.

– Twoja matka też łomotała garnkami i patelniami, kiedy była na mnie wściekła. – Uśmiechnął się jak chłopiec. To były jego przeprosiny.

Neeve przyjęta kieliszek.

– Szkoda, że nie rzucała w ciebie talerzami.

Śmiali się razem, kiedy zadzwonił telefon. Myles podniósł słuchawkę. Po wesołym „halo” szybko nastąpiła błyskawiczna seria pytań. Neeve patrzyła, jak zacisnął usta. Odłożył słuchawkę i wyjaśnił bezbarwnym głosem:

– To był Herb Schwartz. Podstawił jednego z chłopców do wewnętrznej siatki Nicky’ego Sepettiego. Właśnie znaleźli go w śmietniku. Jeszcze żył i ma szansę przeżyć.

Neeve słuchała i zasychało jej w ustach. Myles miał ściągnięte rysy, ale nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy.

– Nazywa się Tony Vitale – powiedział. – Ma trzydzieści jeden lat. Znają go pod nazwiskiem Carmen Machado. Strzelano do niego cztery razy. Powinien zginąć, ale jakoś wytrzymał. Chciał nam coś przekazać.

– Co takiego? – szepnęła Neeve.

– Herb był z nim na pogotowiu. Tony mu powiedział: „Nie ma kontraktu, Nicky, Neeve Kearny”. – Myles przeciągnął ręką po twarzy, jakby próbował coś zetrzeć.

Neeve spojrzała w jego udręczone oczy.

– Chyba nie myślałeś poważnie, że jest na mnie kontrakt?

– Owszem, myślałem. – Myles podniósł głos. – Tak właśnie myślałem. A teraz pierwszy raz od siedemnastu lat mogę spać spokojnie. – Położył jej ręce na ramionach. – Neeve, poszli przesłuchać Nicky’ego. Nasi chłopcy. I przyszli w samą porę, żeby zobaczyć, jak umierał. Ten śmierdzący drań miał atak serca. On nie żyje, Neeve. Nicky Sepetti nie żyje!

Zamknął ją w uścisku. Czuła szaleńczy łomot jego serca.

– Więc niech jego śmierć cię uwolni, tato – błagała. Odruchowo ujęła jego twarz w dłonie i przypomniała sobie, że to była pieszczota Renaty. Świadomie zaczęła naśladować akcent matki. – Caro Milo, posłuchaj mnie.

Oboje zdobyli się na niepewne uśmiechy.

– Spróbuję – odpowiedział Myles. – Obiecuję.


Tajny detektyw Anthony Vitale, znany przestępczej rodzinie Sepettiego jako Carmen Machado, leżał na oddziale intensywnej opieki medycznej w szpitalu Świętego Wincentego. Kule utkwiły mu w płucach, połamały żebra i roztrzaskały lewe ramię. Cudem nie umarł. W jego ciele tkwiły rurki sączące antybiotyki i glukozę do żył. Respirator przejął funkcję oddychania.

W chwilach świadomości, które nadchodziły od czasu do czasu, Tony dostrzegał zbolałe twarze rodziców. Jestem twardy, chciał ich zapewnić. Postaram się przeżyć.

Gdyby tylko mógł mówić. Czy zdołał cokolwiek powiedzieć, kiedy go znaleźli? Próbował im powiedzieć o kontrakcie, ale nie bardzo mu wyszło.

Nicky Sepetti i jego gang nie zlecili kontraktu na Neeve Kearny. To ktoś inny. Tony wiedział, że postrzelono go we wtorek wieczorem. Jak długo leżał w szpitalu? Mętnie przypominał sobie fragmenty tego, co powiedzieli Nicky’emu: Nie można odwołać kontraktu. Były komisarz powinien zaplanować następny pogrzeb.

Tony próbował się podnieść. Musiał ich ostrzec.

– Tylko spokojnie – mruknął jakiś łagodny głos.

Poczuł ukłucie w ramię i po chwili osunął się w spokojny sen bez snów.

Загрузка...