11

Ponieważ w poniedziałek Denny miał wolne w delikatesach, jego nieobecność nie wzbudzała podejrzeń, ale chciał również zapewnić sobie alibi, że spędził cały dzień w łóżku.

– Chyba złapałem grypę – mruknął do niezbyt zainteresowanego portiera na parterze swojej czynszówki.

Duży Charley dzwonił do niego wczoraj wieczorem.

– Musisz ją zaraz sprzątnąć albo znajdziemy kogoś innego. Denny wiedział, co to znaczy. Nie zostawią go przy życiu, żeby nie próbował wykorzystać informacji o kontrakcie do wytargowania niższej kary. Poza tym potrzebował drugiej raty.

Starannie ułożył plan. Poszedł do apteki na rogu i kaszląc niemiłosiernie, poprosił o jakieś lekarstwa bez recepty. Po powrocie do mieszkania umyślnie nawiązał rozmowę z głupią staruchą, która mieszkała dwa pokoje dalej i zawsze próbowała się zaprzyjaźnić. Pięć minut później wyszedł z jej pokoju, niosąc obtłuczony kubek cuchnącej herbaty.

– Wyleczy wszystko – zapewniła go. – Zajrzę do ciebie później.

– Może później zrobi mi pani jeszcze tej herbaty – zaskomlał Denny. Poszedł do toalety, wspólnej dla lokatorów z pierwszego i drugiego piętra, i poskarżył się na skurcze staremu pijakowi, który cierpliwie czekał na swoją kolejkę. Tamten nie chciał go przepuścić.

We własnym pokoju Denny starannie spakował wszystkie stare łachy, które nosił podczas śledzenia Neeve. Nigdy nie wiadomo, który portier ma bystry wzrok i potrafi opisać kogoś, kto kręcił się obok Schwab House. Choćby ta stara nudziara z psem. Dobrze mu się przyjrzała. Denny nie wątpił, że kiedy zginie córka byłego komisarza policji, gliny wyroją się jak wściekłe osy.

Postanowił wyrzucić ubrania do najbliższego śmietnika. To łatwe. Trudniej będzie śledzić Neeve Kearny, gdy wyjdzie ze sklepu na Siódmą Aleję. Ale wymyślił dobry sposób. Miał nowy szary dres, w którym nikt z sąsiadów go jeszcze nie widział, a także punkową perukę i wielkie okulary kosmicznego kadeta. W tym przebraniu upodobnił się do posłańców, którzy rozjeżdżali się po mieście na rowerach, przewracając ludzi. Kupi wielką brązową kopertę i zaczeka, aż Neeve Kearny wyjdzie ze sklepu. Ona pewnie weźmie taksówkę do dzielnicy odzieżowej. Denny pojedzie za nią drugą taksówką. Wstawi kit taksiarzowi, że ukradziono mu rower, a ta pani potrzebuje dokumentów, które miał dostarczyć.

Na własne uszy słyszał, że Neeve Kearny umówiła się na wpół do drugiej z jakąś bogatą babą, jedną z tych, które wydają mnóstwo kasy na szmaty.

Zawsze trzeba uwzględnić margines błędu. Postanowił czekać naprzeciwko sklepu od pierwszej trzydzieści.

Nieważne, jeśli taksiarz doda dwa do dwóch po rozwaleniu tej laski. Będą szukać faceta z punkową fryzurą.

Obmyśliwszy cały plan, Denny wepchnął tłumoczek starej odzieży pod zapadnięte łóżko. Co za nora, pomyślał, rozglądając się po maleńkim pokoiku. Śmierdzi i pełno karaluchów. Biurko ze skrzynki po pomarańczach. Ale kiedy Denny wykona robotę i dostanie drugie dziesięć kawałków, musi tylko odczekać do końca zawieszenia, a potem stąd spłynie. Rany, jeszcze jak.

Przez resztę poranka robił częste wycieczki do toalety, skarżąc się na swoje dolegliwości każdemu, kto chciał słuchać. W południe zapukała do niego starucha z sąsiedztwa, przynosząc następny kubek herbaty i czerstwą bułkę. Znowu chodził do toalety, stawał za zamkniętymi drzwiami, usiłując nie wdychać trujących wyziewów, i kazał innym czekać, aż protestowali mrukliwie.

Kwadrans po pierwszej wylazł z kabiny i powiedział do starego pijaka:

– Chyba czuję się lepiej. Spróbuję się przespać.

Jego pokój znajdował się na pierwszym piętrze, okno wychodziło na zaułek. Przewieszona część stromego dachu wystawała nad niższymi piętrami. Denny błyskawicznie przebrał się w szary dres, naciągnął punkową perukę, nałożył okulary, zrzucił tłumoczek z żebraczym przebraniem na ziemię i sam wyskoczył.

Wepchnął tobołek głęboko do zaszczurzonego śmietnika za blokiem mieszkalnym przy Sto Ósmej, złapał metro do Lexington i Osiemdziesiątej Szóstej, kupił w sklepiku dużą brązową kopertę i mazaki, napisał na kopercie „Pilne” i zajął stanowisko naprzeciwko butiku.


O dziesiątej w poniedziałek rano koreański samolot lewarowy, lot 771, otrzymał zezwolenie na lądowanie na lotnisku Kennedy’ego. Ciężarówki z Gordon Steuber Textiles czekały, żeby przewieźć skrzynie z sukniami i sportowymi ubraniami do magazynów w Long Island City; magazynów, które nie figurowały w żadnych rejestrach firmy.

Inni też czekali na ten ładunek: oficerowie policji świadomi, że mają dokonać największego narkotykowego nalotu w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

– Niesamowity pomysł – mruknął jeden z nich do kolegi, kiedy czekali na płycie przebrani za mechaników. – Widziałem towar schowany w meblach, w laleczkach Kelpie, w obrożach dla psów, w pieluszkach, ale nigdy w wytwornych kreacjach.

Samolot zatoczył krąg i wylądowawszy, wyhamował przed hangarem. W jednej chwili płyta lotniska zaroiła się od federalnych.

Dziesięć minut później wyważono wieko pierwszej skrzyni. Rozcięto szwy wspaniale skrojonej lnianej marynarki. Czysta, nierozcieńczona heroina posypała się do plastikowej torebki, trzymanej przez szefa ekipy.

– Chryste – powiedział z podziwem – w tym jednym pudle musi być ze dwa miliony zielonych. Przekaż, żeby zwinęli Steubera.

O dziewiątej czterdzieści rano agenci federalni wpadli do biura Gordona Steubera. Sekretarka próbowała zastąpić im drogę, ale została stanowczo odsunięta na bok. Projektant słuchał beznamiętnie, gdy odczytywano mu jego prawa. Bez śladu emocji patrzył, jak na jego nadgarstkach zatrzaskują się kajdanki. W jego myślach szalała wściekła, mordercza furia, skierowana na Neeve.

Kiedy go wyprowadzano, zatrzymał się obok pochlipującej sekretarki.

– May – powiedział do niej – lepiej odwołaj wszystkie moje spotkania. Nie zapomnij.

Wyraz jej oczu powiedział mu, że zrozumiała. Nie powie nikomu, że przed dwunastoma dniami, w środę wieczorem, Ethel Lambston wtargnęła do gabinetu Steubera i oświadczyła, że wie o jego poczynaniach.


Douglas Brown nie spał dobrze w niedzielną noc. Rzucał się niespokojnie na kosztownych perkalowych prześcieradłach Ethel, dręczony gorączkowymi snami na jej temat. W jednym Ethel wznosiła kieliszek Dom Perignon w restauracji San Domenico: „Za tego palanta Seamusa”. W innym Ethel pytała go zimno: „Ile sobie przywłaszczyłeś tym razem?”. W jeszcze innym zaś aresztowała go policja.

O dziesiątej w poniedziałek rano zadzwonili z biura inspektora medycznego okręgu Rockland. Jako najbliższy krewny musiał zdecydować, co zrobić z doczesnymi szczątkami Ethel Lambston. Doug próbował mówić z przejęciem.

– Moja ciotka życzyła sobie, żeby ją skremowano. Czy podpowiecie mi, jak to załatwić?

Właściwie Ethel wspominała coś o pochówku w Ohio, razem z rodzicami, ale znacznie taniej będzie wysłać urnę niż trumnę.

Podano mu nazwę zakładu pogrzebowego. Kobieta, która odebrała telefon, była serdeczna, troskliwa i zainteresowana stanem finansowym Douga. Obiecał, że oddzwoni, i połączył się z księgowym EtViel. Ten właśnie wyjeżdżał na długi weekend i dopiero teraz usłyszał straszną nowinę.

– Byłem świadkiem przy spisywaniu testamentu pani Lambston oznajmił. – Mam kopię oryginału. Ona bardzo pana lubiła.

– A ja kochałem ją szalenie.

Doug odłożył słuchawkę. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że jest bogatym człowiekiem. Bogatym przynajmniej według jego kryteriów.

Gdybym tylko wszystkiego nie spieprzył, pomyślał.

Instynktownie spodziewał się policji, jednak energiczne pukanie do drzwi i zaproszenie na komendę wytrąciły go z równowagi.

Na komisariacie był zaskoczony, kiedy odczytano mu jego prawa.

– Chyba żartujecie.

– Wolimy dmuchać na zimne – uspokoił go detektyw Gomez. – Pamiętaj, Doug, nie musisz odpowiadać na pytania. Możesz wezwać adwokata. Albo możesz przestać odpowiadać na pytania w każdej chwili.

Doug pomyślał o pieniądzach Ethel: o mieszkaniu Ethel; o koleżance z pracy, która na niego leciała; jak rzuca swoją robotę i jak poucza tego śmiecia, kto tu jest szefem. Zrobił zatroskaną minę.

– Zgadzam się odpowiedzieć na wszelkie pytania.

Już pierwsze pytanie detektywa O’Briena zwaliło go z nóg.

– W zeszły czwartek poszedłeś do banku i podjąłeś czterysta dolarów w studolarowych banknotach. Nie ma sensu zaprzeczać, sprawdziliśmy. Właśnie te pieniądze znaleźliśmy w mieszkaniu, prawda, Doug? Więc dlaczego je podłożyłeś, skoro nam powiedziałeś, że ciotka zawsze znajdowała pieniądze, o kradzież których cię posądzała?

Myles spał od północy do piątej trzydzieści. Obudził się i wiedział, że już nie zaśnie. Niczego bardziej nie znosił niż leżenia w łóżku i czekania na nikłą szansę powrotu w objęcia Morfeusza. Wstał, sięgnął po szlafrok i poszedł do kuchni.

Nad kubkiem świeżo zaparzonej bezkofeinowej kawy krok po kroku przeanalizował wydarzenia z całego tygodnia. Początkowe uczucie ulgi, wynikające ze śmierci Nicky’ego Sepettiego, stopniowo zanikało. Dlaczego?

Rozejrzał się po uporządkowanej kuchni. Wczoraj wieczorem milcząco pochwalił Campbella, który pomagał Neeve w sprzątaniu. Jack dobrze dawał sobie radę w kuchni. Myles uśmiechnął się półgębkiem, wspominając swojego ojca. Wspaniały facet. „Jego wysokość”, jak nazywała go matka. Ale tata nigdy w życiu nie wstawił talerza do zlewu, nie popilnował dziecka ani nie przejechał odkurzaczem po dywanie. Dzisiejsi młodzi mężowie są inni. Tym lepiej.

Jakim był mężem dla Renaty? Dobrym, według kryteriów większości ludzi.

– Kochałem ją – powiedział teraz prawie szeptem. – Byłem z niej dumny. Wspaniale się bawiliśmy razem. Ale zastanawiam się, czy dobrze ją znałem. Jak bardzo w swoim małżeństwie upodobniłem się do ojca? Czy w ogóle traktowałem ją poważnie poza rolą żony i matki?

Wczoraj wieczorem, a może przedwczoraj powiedział Jackowi Campbellowi, że Renata mówiła mu wiele o winach. W tamtych czasach bardzo się starałem nabrać ogłady, pomyślał teraz Myles i przypomniał sobie, jak przed poznaniem żony w tajemnicy ułożył sobie program samokształcenia. Bilety do sal koncertowych. Bilety do opery. Obowiązkowe wizyty w Museum of Art.

To Renata zmieniła te obowiązkowe wyjścia w podniecające odkrywcze wyprawy. Renata, która po powrocie z opery nuciła arie swoim czystym, silnym sopranem. „Milo, caro, czy jesteś jedynym Irlandczykiem na świecie, któremu słoń nadepnął na ucho?”, przekomarzała się z mężem.

Przez te jedenaście cudownych lat dopiero zaczynaliśmy zgłębiać to wszystko, co mogliśmy sobie dać.

Myles wstał i nalał drugi kubek kawy. Skąd ten nagły przypływ wspomnień? Co mu umknęło? Coś. Coś.

– Och, Renato – jęknął – nie wiem czemu, ale martwię się o Neeve. Zrobiłem dla niej, co mogłem przez te siedemnaście lat. Ale to również twoja córka. Czy coś jej grozi?

Drugi kubek kawy poprawił mu nastrój i Myles poczuł się trochę głupio. Kiedy Neeve, ziewając, weszła do kuchni, odzyskał już dostatecznie równowagę, żeby powiedzieć:

– Niezły pomywacz z tego twojego wydawcy.

Córka uśmiechnęła się, nachyliła i pocałowała go w czubek głowy.

– A więc „śliczna Kitty Conway” – zacytowała. – Pochwalam, komisarzu. Już czas, żebyś zaczął się oglądać za kobietami. W końcu nie robisz się młodszy.

Odskoczyła, by uniknąć szturchańca.


Neeve włożyła do pracy kostium Chanel, bladoróżowy z szarym i ze złotymi guzikami. Do tego szare skórzane pantofle i szara torebka na ramię. Włosy zaczesała w gładki kok.

Myles kiwnął głową z aprobatą.

– Podoba mi się taki strój. Lepszy niż sobotnia szachownica. Muszę przyznać, że odziedziczyłaś po matce dobry gust.

– Pochwała jaśnie pana to wielki zaszczyt. – Neeve zawahała się w drzwiach. – Komisarzu, wyświadczysz mi przysługę i zapytasz patologa, czy ktoś przebrał Ethel po śmierci?

– Nie pomyślałem o tym.

– Więc proszę, pomyśl. A nawet jeśli się nie zgadzasz, zrób to ze względu na mnie. Jeszcze jedno: myślisz, że Seamus Lambston i jego żona próbowali nas nabrać?

– Całkiem możliwe.

– Racja. Ale chociaż raz wysłuchaj mnie i nie przerywaj. Ostatnią osobą, która widziała Ethel żywą, jest jej były mąż. Wiemy, że spotkali się w czwartek po południu. Niech ktoś go zapyta, jak była wtedy ubrana. Założę się, że w kolorowy wschodni kaftan z lekkiej wełny, którego prawie nie zdejmowała w domu. Tego kaftana nie znalazłam w szafie. Ethel nigdy nie zabierała go, wyjeżdżając. Myles, nie patrz tak na mnie. Wiem, o czym mówię. Załóżmy, że Seamus… albo ktoś inny… zabił Ethel, kiedy miała na sobie ten kaftan, a potem ją przebrał.

Otworzyła drzwi. Myles zorientował się, że oczekiwała jakiejś kąśliwej uwagi z jego strony. Zachował neutralny ton głosu.

– To znaczy…?

– To znaczy, że jeśli Ethel przebrano po śmierci, wykluczone, żeby były mąż popełnił to morderstwo. Widziałeś, jak byli z żoną ubrani. Znają się na modzie jak ja na wewnętrznych mechanizmach promu kosmicznego. Z drugiej strony mamy śliskiego drania nazwiskiem Gordon Steuber, który odruchowo wybrałby coś z własnej firmy i ubrałby Ethel we własny oryginalny zestaw. – Zanim zamknęła za sobą drzwi, dodała: Zawsze powtarzasz, że zabójca zostawia swoją wizytówkę, komisarzu.


Adwokata Petera Kennedy’ego często pytano o pokrewieństwo z „tymi” Kennedymi. Istotnie wykazywał duże podobieństwo do nieżyjącego prezydenta. Był już po pięćdziesiątce, włosy miał bardziej szpakowate niż siwe, mocną kwadratową twarz i smukłą sylwetkę. Wcześnie w swojej karierze pracował jako zastępca prokuratora generalnego i wtedy nawiązał trwałą przyjaźń z Mylesem Kearnym. Na telefoniczną prośbę komisarza odwołał spotkanie umówione na jedenastą i zgodził się przyjąć Seamusa i Ruth Lambstonów w swoim biurze w śródmieściu.

Teraz słuchał ich z niedowierzaniem i obserwował napięte, znużone twarze obojga. Od czasu do czasu wtrącał pytania.

– Twierdzi pan, panie Lambston, że uderzył pan pięścią byłą żonę tak mocno, że upadła do tyłu na podłogę, potem zerwała się i chwyciła sztylet, który jej służył do otwierania listów, a pan go zabrał i podczas szamotaniny skaleczył ją w policzek.

Seamus przytaknął.

– Ethel widziała, że prawie chciałem ją zabić.

– Prawie?

– Prawie – powtórzył Lambston zniżonym, pełnym wstydu głosem. – To znaczy przez jedną sekundę cieszyłbym się, gdyby ten cios ją zabił. Zamieniła mi życie w piekło na ponad dwadzieścia lat. Później, kiedy wstała, uświadomiłem sobie, do czego o mało by doszło. Ale ona się przestraszyła. Powiedziała, żebym zapomniał o alimentach.

– A potem…

– Wyszedłem. Poszedłem do baru. Potem wróciłem do domu, upiłem się i nie trzeźwiałem. Znałem Ethel. To całkiem w jej stylu, żeby oskarżyć mnie o napaść. Trzy razy próbowała wpakować mnie za kratki, kiedy spóźniłem się z alimentami. – Roześmiał się niewesoło. – Na przykład tego dnia, kiedy urodziła się Jeannie.

Pete kontynuował przesłuchanie i zręcznie wydobył z Seamusa kolejne fakty: obawa, że Ethel złoży skargę; pewność, że kiedy ona przemyśli sprawę na spokojnie, znowu zażąda alimentów; głupie wmawianie Ruth, że tamta zgodziła się zrezygnować z pieniędzy; przerażenie, kiedy żona zażądała, żeby napisał o tym do Ethel.

– A potem pan nieumyślnie zostawił czek razem z listem w skrzynce i wrócił, żeby odzyskać jedno i drugie?

Seamus wykręcał sobie palce. Słuchając własnych słów czuł, że wyszedł na żałosnego durnia. I było coś jeszcze. Pogróżki. Ale jakoś nie mógł się zdobyć, żeby o tym opowiedzieć.

– Nie spotkał się pan i nie rozmawiał z byłą żoną, Ethel Lambston, od czwartku, trzydziestego marca.

– Nie.

Nie powiedział mi wszystkiego, pomyślał Pete, ale wystarczy na początek. Patrzył, jak Lambston odchyla się na oparcie kasztanowej skórzanej kanapy. Zaczynał się odprężać. Wkrótce tak się rozluźni, że wyzna wszystko. Zbyt duży nacisk byłby błędem. Adwokat odwrócił się do Ruth Lambston. Siedziała sztywno obok męża z czujnym wyrazem oczu. Pete zorientował się, że wyznania małżonka przestraszyły Ruth.

– Czy to możliwe, że ktoś oskarży Seamusa o napaść czy coś takiego, bo uderzył Ethel? – zapytała.

– Ethel Lambston nie żyje, więc nie wniesie skargi – odparł Pete, choć zgodnie z prawem policja mogła go oskarżyć. – Pani Lambston, uważam się za niezłego znawcę ludzkich charakterów. To pani namówiła męża na rozmowę z komisarzem – poprawił się – byłym komisarzem Kearnym. Moim zdaniem słusznie pani zdecydowała, że w chwili obecnej potrzebujecie pomocy. Ale mogę wam pomóc tylko wtedy, kiedy powiecie mi prawdę. Coś ukrywacie i muszę wiedzieć, co to jest.

Czując na sobie wzrok męża i tego imponującego prawnika, Ruth wyznała:

– Chyba wyrzuciłam narzędzie zbrodni.


Zanim wyszli pół godziny później, Seamus zgodził się poddać testowi na wykrywaczu kłamstw, a Pete Kennedy nie był już taki pewny swojego instynktu. Na samym końcu sesji Seamus przyznał się, że wynajął jakiegoś zapijaczonego bandziora przesiadującego w pubie, żeby groził Ethel. Albo on jest zwyczajnie głupi i wystraszony, albo pogrywa bardzo sprytnie, zdecydował Pete i zanotował sobie w pamięci, żeby uprzedzić Kearny’ego, że nie wszyscy przysłani przez Mylesa klienci są w jego guście.


Wiadomość o aresztowaniu Gordona Steubera spadła na świat mody niczym fala tsunami. Linie telefoniczne brzęczały: „Nie, nie chodzi o nielegalne wytwórnie. Wszyscy to robią. Chodzi o narkotyki”. Potem zabrzmiało wielkie pytanie: „Dlaczego? Facet zarabia miliony. No więc dostał po łapach za nielegalnych robotników, zarzucono mu uchylanie się od płacenia podatku. Dobry zespół adwokatów mógł to przeciągać latami. Ale narkotyki!”. Po godzinie pojawił się czarny humor: „Nie drażnijcie Neeve Kearny, bo założą wam stalowe bransoletki zamiast zegarka”.


Anthony della Salva, otoczony przez gorliwych asystentów, pracował nad ostatnimi szczegółami pokazu mody ze swojej jesiennej propozycji, który zaplanował na przyszły tydzień. Kolekcja okazała się wybitnie udana. Nowy chłopak, zatrudniony świeżo po Technicznym Instytucie Mody, był geniuszem.

– Jesteś drugim Anthonym della Salvą – powiedział do Rogeta rozpromieniony Sal. To była najwyższa pochwała z jego strony.

Roget, drobnej budowy, z chudą twarzą i cienkimi włosami, mruknął pod nosem:

– Albo przyszłym Mainbocherem.

Odwzajemnił jednak szczęśliwy uśmiech szefa. Wiedział, że w ciągu dwóch lat zdobędzie dostateczne poparcie, żeby otworzyć własny salon. Walczył z Salem zębami i pazurami o wykorzystanie miniaturek wzoru rafy koralowej jako dodatków do nowej kolekcji: paski, szaliki i chusteczki do butonierek w jaskrawych tropikalnych kolorach i wyszukanych deseniach tchnęły czarem i tajemniczością podwodnego świata.

– Nie chcę tego – oświadczył stanowczo Sal na początku.

– To ciągle twoja najlepsza rzecz. Twój znak firmowy.

Po skompletowaniu kolekcji szef przyznał, że Roget miał rację. Dopiero o wpół do czwartej Sal usłyszał nowinę o Gordonie Steuberze. I dowcipy. Natychmiast zadzwonił do Mylesa.

– Wiedziałeś, że na to się zanosi?

– Nie – odparł ten z rozdrażnieniem w głosie. – Nie mam dojścia do wszystkiego, co się dzieje na Police Plaża jeden. – Niespokojny głos przyjaciela umocnił przeczucie nadchodzącej katastrofy, które prześladowało Mylesa przez cały dzień.

– A szkoda – stwierdził Sal. – Słuchaj, wszyscy od dawna wiemy, że Steuber miał powiązania z mafią. Co innego, gdy Neeve ujawniła, że zatrudniał robotników na czarno. Ale teraz pośrednio dzięki niej gliny zgarnęły sto milionów dolarów, a to zupełnie inna para kaloszy.

– Sto milionów. Nie słyszałem o takiej sumie.

– Więc włącz radio. Moja sekretarka właśnie to usłyszała. No więc może powinieneś zatrudnić ochroniarza dla Neeve. Pilnuj jej! Wiem, że to twoja córka, ale bronię własnych inwestycji.

– Zgoda. Porozmawiam z chłopakami w mieście i pomyślę o tym. Właśnie próbowałem dodzwonić się do Neeve. Już wyszła na Siódmą Aleję. Dzisiaj jest dzień zakupów. Czy planowała zajrzeć do ciebie?

– Zwykle tutaj wpada. I wie, że chcę jej pierwszej pokazać nową linię. Uwielbia to.

– Poproś, żeby zadzwoniła do mnie, jak tylko do ciebie przyjdzie. Powiedz, że czekam na telefon.

– Zrobi się.

Myles chciał już go pożegnać, ale coś mu się przypomniało.

– Jak ręka, Sal?

– Nieźle. Mam nauczkę, żeby uważać. Ale przede wszystkim strasznie mi głupio, że zniszczyłem wam książkę.

– Nie martw się. Książka schnie. Neeve ma nowego chłopaka, wydawcę. On odda książkę do renowacji.

– Nie ma mowy. To moje zadanie. Przyślę kogoś po nią. Myles się zaśmiał.

– Sal, może jesteś dobrym projektantem, ale według mnie Jack Campbell lepiej się do tego nadaje.

– Myles, nalegam.

– Do widzenia, Sal.


O drugiej Seamus i Ruth Lambstonowie wrócili do biura Petera Kennedy’ego, żeby poddać się testom na wykrywaczu kłamstw. Pete wyjaśnił im:

– Jeżeli wyrazimy zgodę na użycie policyjnego poligrafu, w razie gdyby wytoczono wam proces, chyba zdołam im wyperswadować, żeby nie wnosili oskarżenia o napaść ani ukrywanie dowodów.

Ruth i Seamus mieli dwie godziny wolne przed testem, więc poszli na lunch do małej kawiarni w śródmieściu. Żadne nie zjadło więcej niż kilka kęsów kanapek, które postawiła przed nimi kelnerka. Oboje zamówili więcej herbaty. Seamus przerwał milczenie:

– Co myślisz o tym prawniku? Ruth nie spojrzała na męża.

– Myślę, że on nam nie wierzy. – Odwróciła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. – Ale jeśli mówisz prawdę, postąpiliśmy słusznie.


Test przypomniał Ruth jej ostatni elektrokardiogram. Różnica polegała na tym, że te druty mierzyły inne impulsy. Ekspert od poligrafu był bezosobowo serdeczny. Zapytał Ruth, ile ma lat, gdzie pracuje, o rodzinę. Kiedy mówiła o dziewczynkach, trochę się odprężyła i w jej głosie pojawiła się nutka dumy. Marcy… Linda… Jeannie…

Potem padły pytania o jej wizytę w mieszkaniu Ethel, czy podarła czek, czy zabrała nóż do rozcinania listów, czy przyniosła go do domu, umyła, wrzuciła do kosza w indyjskim sklepie przy Szóstej Alei.

Po zakończeniu testu Peter Kennedy poprosił ją, żeby zaczekała w poczekalni i przysłała Seamusa. Przez następne czterdzieści pięć minut siedziała sztywna ze strachu. Przestaliśmy panować nad własnym życiem, myślała. Inni ludzie zdecydują, czy staniemy przed sądem, czy pójdziemy do więzienia.

Poczekalnia wyglądała imponująco. Ładna skórzana kanapa nabijana złotymi ćwiekami. Kosztowała pewnie co najmniej sześć lub siedem tysięcy dolarów. Dobrana kozetka; okrągły mahoniowy stół na cylindrycznej nodze, a na nim najnowsze czasopisma; doskonałe modernistyczne ryciny na ścianach pokrytych boazerią. Ruth miała świadomość, że recepcjonistka przygląda jej się ukradkiem. Co widziała ta młoda, elegancko ubrana dama? – zastanawiała się Ruth. Pospolitą kobietę w brzydkiej zielonej wełnianej sukni i praktycznych butach, z włosami wymykającymi się już z koku. Pewnie myśli, że nie stać mnie na tutejsze ceny, i ma rację.

Otworzyły się drzwi od korytarza prowadzącego do prywatnego gabinetu Petera Kennedy’ego. Adwokat stanął w progu z ciepłym uśmiechem na twarzy.

– Zechce pani wejść, pani Lambston. Wszystko w porządku.

Po wyjściu eksperta od poligrafu Kennedy wyłożył karty na stół.

– Normalnie wolałbym nie rozgrywać tego szybko. Ale martwicie się, że im dłużej media przedstawiają Seamusa jako podejrzanego, tym gorzej to znoszą wasze córki. Proponuję układ z brygadą zabójstw badającą tę sprawę. Zażądam natychmiastowego testu na poligrafie, żeby oczyścić tę nieznośną atmosferę podejrzeń wokół pana. Ostrzegam jednak: żeby zgodzili się na natychmiastowy test, musimy zagwarantować, że jeśli stanie pan przed sądem, wyniki testu zostaną udostępnione. Myślę, że na to pójdą. Myślę też, że ich przekonam, aby wycofali wszelkie inne oskarżenia.

Seamus przełknął ślinę. Twarz mu błyszczała, jakby pokryta na stałe warstewką potu.

– Niech pan działa – powiedział. Kennedy wstał.

– Jest trzecia. Możemy to załatwić jeszcze dzisiaj. Zechcą państwo zaczekać na zewnątrz, a ja zobaczę, co się da zrobić.

Pół godziny później wyszedł z gabinetu.

– Mamy umowę. Jedziemy.


* * *

W poniedziałki handel zwykle szedł słabo, ale jak powiedziała Neeve do Eugenii: „Po nas tego nie widać”. Od chwili, kiedy otworzyła drzwi o dziewiątej trzydzieści, w sklepie panował ruch. Myles przekazał jej ostrzeżenie Sala przed złą reklamą wynikającą ze śmierci Ethel, ale Neeve, która harowała bez przerwy prawie do dwunastej, stwierdziła sucho:

– Widocznie bardzo wiele kobiet nie ma nic przeciwko temu, żeby umrzeć w ubraniach z naszego salonu. – Potem dodała: – Zadzwonię po kawę i kanapki, okay?

Kiedy zamówienie dostarczono do gabinetu, Neeve uniosła brwi.

– Och, spodziewałam się Denny’ego. Chyba się nie zwolnił? Dostarczyciel, tyczkowaty dziewiętnastolatek, rzucił torbę na biurko.

– W poniedziałki ma wolne.

Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Neeve zauważyła kwaśno:

– Tym razem bez obsługi.

Ostrożnie zdjęła pokrywkę z parującego pojemnika z kawą. Jack zadzwonił kilka minut później.

– U ciebie wszystko w porządku? Uśmiechnęła się do słuchawki.

– Jasne, że w porządku. Nawet więcej niż w porządku, same sukcesy. Od rana idzie wspaniale.

– Może więc powinnaś mnie wspomóc. Właśnie idę na lunch z agentem, który nie będzie zachwycony moją ofertą. – Jack porzucił żartobliwy ton. – Neeve, zapisz sobie ten numer. To Cztery pory roku. W razie potrzeby będę tam przez najbliższych parę godzin.

– Właśnie zabieram się do kanapki z tuńczykiem. Przynieś mi resztki.

– Słuchaj, mówię poważnie. Neeve zniżyła głos.

– Jack, wszystko jest okay. I zostaw sobie trochę miejsca na obiad. Pewnie zadzwonię do ciebie między wpół do siódmej a siódmą.

Eugenia patrzyła krytycznie, jak szefowa odkłada słuchawkę.

– Pewnie ten wydawca? – Tak.

Neeve odpakowała kanapkę i właśnie ugryzła pierwszy kęs, kiedy telefon znowu zadzwonił. To był detektyw Gomez.

– Panno Kearny, oglądałem pośmiertne zdjęcia Ethel Lambston. Miała pani mocne przekonanie, że ubrano ją już po śmierci.

– Tak.

Neeve poczuła ściskanie w gardle i odsunęła kanapkę. Wiedziała, że Eugenia na nią patrzy; czuła, jak krew jej odpływa z policzków.

– Mając to na względzie, kazałem zrobić spore powiększenia. Jeszcze nie zakończono testów i wiemy, że zwłoki były przenoszone, więc trudno uzyskać całkowitą pewność, ale proszę mi powiedzieć: Czy Ethel Lambston wy szłaby z domu z szerokim oczkiem w rajstopach?

Neeve przypomniała sobie, że zauważyła to oczko, kiedy oglądała ubranie Ethel.

– Nigdy.

– Tak myślałem – przyznał Gomez. – Autopsja odkryła nylonowe włókna zaczepione o paznokieć dużego palca u nogi. Oczko poleciało podczas wkładania rajstop. To znaczy, że jeśli Ethel Lambston sama się ubrała, wyszła w markowym modelowym kostiumie i fatalnie podartych rajstopach. Chciałbym o tym porozmawiać w ciągu kilku najbliższych dni. Nigdzie pani nie wyjeżdża?

Odłożywszy słuchawkę Neeve pomyślała o tym, co powiedziała dzisiaj rano Mylesowi. Jej zdaniem Seamus Lambston, całkowicie pozbawiony wyczucia stylu, nie mógł tak ubrać krwawiącego ciała byłej żony. Powiedziała ojcu coś jeszcze. Gordon Steuber instynktownie wybrałby bluzkę pochodzącą z oryginalnego zestawu.

Recepcjonistka zabębniła szybko w drzwi i wpadła jak bomba do gabinetu.

– Neeve – szepnęła – przyszła pani Poth. I słyszałaś, że Gordon Steuber został aresztowany?

Jakimś cudem Neeve zdołała utrzymać na twarzy spokojny, uważny uśmiech, kiedy pomagała zamożnej klientce wybrać trzy wieczorowe suknie od Adolfo, wahające się w cenie od czterech do sześciu tysięcy dolarów za sztukę; dwa kostiumy Donny Karan, jeden za tysiąc pięćset, drugi za dwa dwieście; pantofle, buciki i torebki. Pani Poth, olśniewająco szykowna dama po sześćdziesiątce, nie wykazała zainteresowania sztuczną biżuterią.

– Jest śliczna, ale wolę własne prawdziwe rzeczy – oznajmiła, w końcu jednak przyznała, że te są bardziej interesujące, i zgodziła się na wszystkie sugestie Neeve.

Odprowadziła panią Poth do limuzyny, zaparkowanej dokładnie przed wejściem do sklepu. Madison Avenue roiła się od kupujących i spacerowiczów. Zdawało się, że wszyscy rozkoszują się słoneczną pogodą, nie przejmując się wyjątkowym zimnem. Odwracając się od limuzyny, Neeve zauważyła mężczyznę w szarym dresie opartego o ścianę budynku po drugiej stronie ulicy. Przez chwilę miała niejasne wrażenie, że go poznaje, ale zlekceważyła to i pośpieszyła z powrotem do środka. W gabinecie nałożyła na wargi świeży błyszczyk i sięgnęła po torebkę.

– Pilnuj interesu – powiedziała do Eugenii. – Już nie wrócę, więc pozamykaj.

Uśmiechając się swobodnie, zamieniła po drodze parę słów ze stałymi klientkami, nim dotarła do frontowych drzwi. Recepcjonistka już wezwała taksówkę. Neeve wsiadła szybko, nie zauważając, że mężczyzna w szarym dresie i ze zwariowaną punkową fryzurą zatrzymał taksówkę po drugiej stronie ulicy.


W kółko i w kółko Doug odpowiadał na te same, tylko inaczej sformułowane pytania. O której przyszedł do ciotki? Dlaczego postanowił wprowadzić się do jej mieszkania? Kto groził przez telefon Ethel, jeśli nie zdejmie z haka Seamusa? Dlaczego mieszkał u niej od piątku trzydziestego pierwszego, ale nie odbierał telefonów przez tydzień, a pierwszy odebrany okazał się telefonem z pogróżkami. Jak to możliwe?

Przypominano mu ciągle, że może wyjść w każdej chwili. Mógł wezwać adwokata; mógł nie odpowiadać na pytania. Powtarzał:

– Nie potrzebuję adwokata. Nie mam nic do ukrycia.

Wyjaśnił przesłuchującym, że nie odbierał telefonów z obawy, że Ethel zadzwoni i każe mu się wynosić.

– O ile mi wiadomo, zamierzała wyjechać na miesiąc. Potrzebowałem mieszkania.

Dlaczego podjął z banku czterysta dolarów w setkach, a potem schował je w mieszkaniu ciotki?

– Okay, więc pożyczyłem trochę kasy, którą Ethel trzymała w domu, a potem oddałem.

Powiedział, że nie znał ostatniej woli ciotki, ale wszędzie na testamencie odkryto jego odciski palców. Doug zaczął panikować.

– Po prostu pomyślałem, że może coś się stało. Zajrzałem do kalendarzyka Ethel i zobaczyłem, że skreśliła wszystkie swoje spotkania po tym piątku, kiedy umówiła się ze mną. To mnie pocieszyło. Ale sąsiadka powiedziała, że ten jej durnowaty były mąż pokłócił się z nią i przyszedł tu, kiedy byłem w pracy. Potem jego żona praktycznie włamała się i podarła czek z alimentami. Zacząłem myśleć, że coś jest nie tak.

– A potem – podjął detektyw O’Brien głosem ociekającym ironią postanowiłeś odbierać telefony i pierwszy okazał się pogróżką pod adresem pańskiej ciotki. A drugi był z biura prokuratora okręgowego w Rockland z wiadomością, że znaleziono zwłoki, tak?

Doug czuł, że spocił się pod pachami. Poruszył się niespokojnie, usiłując znaleźć wygodniejszą pozycję na drewnianym krześle z prostym oparciem. Z drugiej strony stołu obserwowali go dwaj detektywi: O’Brien z mięsistą twarzą o grubych rysach, Gomez z ciemnymi lśniącymi włosami i wiewiórczą szczęką. Irlandczyk i Meks.

– Mam już tego dosyć – oświadczył Doug. Twarz O’Briena stwardniała.

– Więc spływaj stąd, Dougie. Ale zanim wyjdziesz, może nam odpowiesz na ostatnie pytanie. Dywanik przed biurkiem twojej ciotki był zachlapany krwią. Ktoś go bardzo dokładnie wyczyścił. Słuchaj, zanim przyjąłeś obecną posadę, czy nie pracowałeś u Searsa w dziale czyszczenia dywanów i wykładzin?

Panika wywołała odruchową reakcję Douga. Zerwał się i odepchnął krzesło tak gwałtownie, że upadło.

– Pieprzę was! – wypluł z siebie i pobiegł do drzwi pokoju przesłuchań.


* * *

Denny podjął wykalkulowane ryzyko i czekał z wezwaniem taksówki, dopóki Neeve Kearny nie wsiadła do swojej. Wiedział, że taksiarze są wścibscy. Lepiej zatrzymać jednego i wydyszeć: „Jakiś świr ukradł mi rower. Jedź za tą taksówką, dobra? Oberwę po łbie, jeśli ta baba nie dostanie swojej przeklętej koperty”.

Kierowca był Wietnamczykiem. Obojętnie kiwnął głową, wprawnie wepchnął się przed nadjeżdżający autobus i zmieniwszy pas, pomknął po Madison Avenue, a potem w lewo Osiemdziesiątą Piątą. Denny skulił się w kącie z opuszczoną głową. Nie chciał, żeby kierowca zbyt wyraźnie go widział w lusterku wstecznym. Ale taksiarz nie zwracał na niego uwagi, zauważył tylko:

– Dupki. Kradliby pierdnięcia, gdyby mogli je sprzedać.

Żółtek zadziwiająco dobrze mówi po angielsku, pomyślał kwaśno Denny.

Na skrzyżowaniu Siódmej Alei i Trzydziestej Szóstej Ulicy wyprzedziła ich inna taksówka i nie zdążyli na światłach.

– Przepraszam – powiedział kierowca.

Denny przewidywał, że Neeve prawdopodobnie wysiądzie przy następnej przecznicy. Jej taksówka też na pewno ugrzęzła w korku.

– Trudno, niech mnie zwolnią. Nie moja wina.

Zapłacił i powolnym krokiem ruszył w stronę śródmieścia. Kątem oka widział, jak taksówka znowu ruszyła Siódmą Aleją. Denny szybko zmienił kierunek marszu i skręcił w Trzydziestą Szóstą Ulicę.

Jak zwykle przecznice z numerami powyżej trzydziestu pięciu odchodzące od Siódmej Alei wypełniała gorączkowa aktywność pracowników branży odzieżowej. Ogromne ciężarówki, które właśnie rozładowywano, stały zaparkowane w podwójnych rzędach wzdłuż krawężników, skutecznie ograniczając ruch na jezdni. Posłańcy na deskorolkach śmigali przez tłum pieszych; dostawcy popychali nieporęczne stojaki obwieszone ubraniami, nie zważając na pojazdy ani na przechodniów. Trąbiły klaksony. Mężczyźni i kobiety w najmodniejszych strojach przechodzili szybkim krokiem i rozmawiali z ożywieniem, całkowicie obojętni na otaczający ich tłum.

Idealne miejsce na robotę, pomyślał Denny z satysfakcją. Zobaczył taksówkę podjeżdżającą do krawężnika przy następnej przecznicy i widział, jak Neeve Kearny wysiadła. Zanim zdążył do niej podejść, wbiegła pośpiesznie do budynku. Denny zajął punkt obserwacyjny po drugiej stronie ulicy, zasłonięty przez jedną z gigantycznych ciężarówek.

– Jak będziesz wybierać te wymyślne ciuchy, przy okazji zamów dla siebie całun, Neeve Kearny – mruknął pod nosem.


Trzydziestoletni Jim Greene niedawno otrzymał awans na detektywa. Przełożeni w departamencie policji docenili jego umiejętność szybkiej oceny sytuacji i instynktownego wyboru właściwej drogi postępowania.

Teraz wyznaczono mu nudne, lecz ważne zadanie pilnowania szpitalnego łóżka, na którym spoczywał tajny detektyw Tony Vitale. Niezbyt atrakcyjne zajęcie. Gdyby Tony leżał w separatce, Jim mógłby pełnić wartę przy drzwiach. Ale na oddziale intensywnej opieki musiał siedzieć w dyżurce pielęgniarek. Tutaj przez osiem godzin dziennie nieustannie przypominano mu o kruchości ludzkiego życia, kiedy monitory nagle ogłaszały alarm i personel szpitalny śpieszył odegnać śmierć.

Jim był chudy i żylasty, ledwie przeciętnego wzrostu, dzięki czemu nie zawadzał zbytnio w małym, ciasnym pomieszczeniu. Po czterech dniach pielęgniarki zaczęły go traktować jak całkiem przydatny mebel. I wszystkie otaczały specjalną troską młodego twardego policjanta, który walczył ze śmiercią.

Jim wiedział, ile trzeba odwagi, żeby zostać tajniakiem, siedzieć przy jednym stole z zimnokrwistymi mordercami, pamiętając, że w każdej chwili mogą cię zdemaskować. On też się martwił, że Nicky Sepetti kazał zabić Neeve Kearny; on również odetchnął z ulgą, kiedy Tony zdołał wyszeptać: „Nicky… nie ma kontraktu, Neeve Kearny…”.

Jim pełnił służbę, kiedy szef przyszedł do szpitala z Mylesem Kearnym, więc miał okazję uścisnąć rękę byłego komisarza policji. Legendy. Kearny zasłużył sobie na ten tytuł. Po zamordowaniu żony na pewno cierpiał męczarnie strachu, czy Sepetti nie porwie się na jego córkę.

Komisarz powiedział, że matka Tony’ego uważa, iż syn próbuje im coś powiedzieć. Pielęgniarki dostały polecenie, żeby wezwać Jima o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko Tony zacznie mówić.

To nastąpiło w poniedziałek o czwartej po południu. Rodzice Tony’ego właśnie wyszli, wyczerpani, ale ożywieni nadzieją. Jeśli nie zajdzie nic nieprzewidzianego, zagrożenie minęło. Pielęgniarka poszła zajrzeć do pacjenta. Jim patrzył przez szybę i poderwał się szybko, kiedy wezwała go gestem.

Glukoza sączyła się do żyły w ramieniu Tony’ego, tlen podawano przez rurki przylepione plastrem do nozdrzy. Wargi leżącego się poruszały. Wyszeptał jakieś słowo.

– On mówi własne nazwisko – powiedziała pielęgniarka do Jima. Jim pokręcił głową. Schylił się i przyłożył ucho do warg Tony’ego. Usłyszał:

– Kearny. – Potem bardzo słabe: – Nee…

Dotknął ręki Vitalego.

– Tony, jestem gliniarzem. Właśnie powiedziałeś: „Neeve Kearny”, prawda? Ściśnij mnie za rękę, jeśli mam rację.

Nagrodziło go słabiutkie dotknięcie.

– Tony – ciągnął – kiedy cię tutaj przywieziono, próbowałeś nam powiedzieć o kontrakcie. Czy to chcesz mi powiedzieć?

– Męczy pan pacjenta – zaprotestowała pielęgniarka. Jim rzucił jej przelotne spojrzenie.

– On jest gliną, dobrym gliną. Lepiej się poczuje, jeśli nam przekaże to, co ma do powiedzenia.

Powtórzył pytanie do ucha leżącego i znowu poczuł leciutkie uciśnięcie dłoni.

– No dobrze. Chcesz nam coś powiedzieć o Neeve Kearny i kontrakcie. – Jim pośpiesznie analizował w myślach słowa, które wykrztusił Vitale, kiedy go przyjęto na oddział. – Tony, wcześniej mówiłeś: „Nicky nie ma kontraktu”. Może chciałeś przekazać coś więcej? – Nagle pewna myśl przejęła Jima chłodem. – Tony, czy próbowałeś nam powiedzieć, że to nie Sepetti zlecił zabójstwo Neeve Kearny, tylko ktoś inny?

Upłynęła chwila, a potem Tony konwulsyjnie ścisnął jego dłoń.

– Tony – poprosił Jim – spróbuj. Obserwuję twoje usta. Jeśli wiesz, kto zlecił kontrakt, powiedz mi.

Zupełnie jakby pytania tego drugiego gliniarza rozbrzmiewały echem w tunelu. Tony Vitale poczuł ogromną, obezwładniającą ulgę, że zdołał przekazać przynajmniej takie ostrzeżenie. Teraz widział w myślach wyraźny obraz: Joey mówi Nicky’emu, że Steuber zlecił tę robotę. Nie mógł wydobyć z siebie głosu, ale mógł powoli poruszyć wargami, wysunąć je przy formowaniu sylaby „Stu” i rozluźnić przy dźwięku „ber”.

Jim obserwował uważnie.

– On chyba próbuje powiedzieć: „Tru…”.

Pielęgniarka wtrąciła:

– Dla mnie jest to raczej: „Stuber”.

Tajny detektyw Anthony Vitale resztką sił uścisnął dłoń Jima i kiwnął głową, zanim zapadł w głęboki, uzdrawiający sen.


Po wyjściu Douga Browna z pokoju przesłuchań detektywi O’Brien i Gomez omówili znane jak dotąd fakty dotyczące tej sprawy. Obaj zgodzili się, że Doug Brown to gnojek; a jego historyjka została wyssana z palca; że prawdopodobnie stale okradał swoją ciotkę; że jego naciągane tłumaczenie, dlaczego nie odbierał telefonów, to ordynarne kłamstwo; i widocznie wpadł w panikę, skoro wymyślił owe telefony z pogróżkami do Ethel, gdy tylko znaleziono jej ciało.

O’Brien odchylił się do tyłu w krześle i spróbował oprzeć nogi na stole w „myślącej” pozycji, jaką zwykle zajmował przy własnym biurku. Stół był za wysoki, żeby usiąść wygodnie, więc rozzłoszczony detektyw opuścił stopy na podłogę, burknął coś o nędznych gratach i dodał:

– Ta Ethel Lambston świetnie znała się na ludziach. Jej były mąż to dupek, a bratanek to złodziej. Ale z tych dwóch drani stawiam na byłego męża, że ją sprzątnął.

Gomez uważnie obserwował swojego partnera. Miał pewne własne koncepcje, które chciał objawić stopniowo. Zaczął mówić takim tonem, jakby właśnie coś mu przyszło do głowy:

– Załóżmy, że zamordowano ją w domu.

O’Brien chrząknął twierdząco.

– Jeśli ty i panna Kearny macie rację – ciągnął Gomez – ktoś przebrał Ethel, oderwał metki, i pewnie wyrzucił jej walizki i torebkę.

Na wpół przymknięte, lecz skupione oczy O’Briena wyraziły zgodę.

– Chodzi o to. – Gomez wiedział, że nadeszła pora, by rozwinąć swoją teorię. – Po co Seamus miałby ukrywać jej zwłoki? Tylko przez przypadek tak szybko ją znaleźli. Musiałby dalej wysyłać alimenty księgowemu. Albo dlaczego bratanek miałby ukryć ciało i odrywać metki? Gdyby Ethel spokojnie tam gniła, musiałby czekać siedem lat, żeby dorwać się do jej kasy, a nawet wtedy musiałby sporo wydać na prawników. Jeśli któryś z nich to zrobił, chciałby raczej, żeby odkryto zwłoki, prawda?

O’Brien podniósł rękę.

– Te bydlaki nie mają za wiele rozumu. Po prostu przyciśniemy obu, żeby im nerwy puściły, i prędzej czy później jeden z nich powie: „Nie chciałem tego zrobić”. Dalej stawiam na męża. Pięć dolców, wybierasz bratanka?

Przed zakładem uratował Gomeza dzwonek telefonu w pokoju przesłuchań. Komisarz policji chciał natychmiast widzieć obu detektywów w swoim biurze.

Jadąc do śródmieścia policyjnym samochodem, O’Brien i Gomez próbowali ocenić własne postępy w śledztwie. Komisarz zajmował się tą sprawą osobiście. Czyżby dali plamę? Kwadrans po czwartej weszli do jego gabinetu.


Komisarz policji Herbert Schwartz słuchał przeciągającej się dyskusji. Detektyw O’Brien stanowczo sprzeciwiał się nawet ograniczonemu immunitetowi dla Seamusa Lambstona.

– Panie komisarzu – powiedział z szacunkiem do Herba – przez cały czas jestem pewien, że były mąż to zrobił. Wstrzymajcie się, dajcie mi trzy dni na rozwiązanie sprawy.

Herb chciał już podjąć decyzję na korzyść O’Briena, kiedy w drzwiach stanęła sekretarka. Pośpiesznie przeprosił detektywów i wyszedł do sekretariatu. Wrócił po pięciu minutach.

– Właśnie się dowiedziałem – powiedział cicho – że Gordon Steuber mógł zlecić kontrakt na zabicie Neeve Kearny. Przesłuchamy go natychmiast. Neeve doniosła na jego nielegalne wytwórnie i zapoczątkowała śledztwo, które doprowadziło do wykrycia narkotyków, więc to ma sens. Ale Ethel Lambston też mogła wywęszyć jego narkotykowy interes. Więc mamy cholernie duże szansę, że Steuber był zamieszany w zabójstwo Ethel Lambston. Chcę definitywnie przygwoździć albo wyeliminować byłego męża. Powiedzcie temu prawnikowi, że umowa stoi. I jeszcze dzisiaj zróbcie test na poligrafie.

– Ale… – O’Brien zobaczył minę komisarza i nie dokończył zdania.


Godzinę później w dwóch oddzielnych pokojach przesłuchiwano Gordona Steubera, który jeszcze nie wniósł dziesięciu milionów dolarów kaucji, oraz Seamusa Lambstona. Adwokat Steubera stał za swym klientem przez cały czas, kiedy detektyw O’Brien zadawał pytania.

– Czy wiadomo panu o kontrakcie na zamordowanie Neeve Kearny? Gordon Steuber, nieskazitelny pomimo godzin spędzonych w areszcie, spokojnie oceniający swoją sytuację, wybuchnął śmiechem.

– Chyba pan żartuje. Ale to świetny pomysł.

W pokoju obok Seamus, z ograniczonym immunitetem, opowiedział swoją historię i po raz drugi tego dnia został podłączony do poligrafu. Wciąż powtarzał sobie, że to jest to samo, że już raz przez to przeszedł. Ale nie było tak samo. Twarde, nieżyczliwe twarze detektywów, klaustrofobiczna ciasnota pomieszczenia, świadomość, że oni są przekonani o jego winie – przerażały go. Nie pomogły dodające otuchy komentarze Kennedy’ego. Seamus wiedział, że popełnił błąd, zgadzając się na test.

Z trudem odpowiadał nawet na początkowe proste pytania. Kiedy doszedł do ostatniego spotkania z Ethel, wszystko powróciło, jakby znowu stał przed nią, patrzył na jej szyderczą minę i wiedział, że cieszyła się z jego nieszczęścia i nigdy mu nie odpuści. Wściekłość wezbrała w nim tak samo jak tamtego wieczoru. Pytania zbliżały się do punktu kulminacyjnego.

– Uderzył pan Ethel Lambston.

Jego pięść trafiają w szczękę. Głowa Ethel odskakuje do tyłu.

– Tak. Tak.

– Ona podniosła nóż do otwierania listów i zaatakowała pana. Nienawiść w jej twarzy. Nie. To była pogarda. Wiedziała, że trzyma go w garści. Wrzasnęła: „Każę cię aresztować, ty bydlaku!”, sięgnęła po nóż do otwierania listów i pchnęła go. Seamus wykręcił rękę Ethel i skaleczył ją w twarz, kiedy się szamotali. Potem zobaczyła wyraz jego oczu i powiedziała: „No dobrze, dobrze, koniec z alimentami”. Potem…

– Czy zabił pan swoją byłą żonę, Ethel Lambston?

Seamus zamknął oczy.

– Nie. Nie…


Peter Kennedy nie potrzebował potwierdzenia od detektywa O’Briena, bo sam odgadł wynik. Zaryzykował i przegrał.

Seamus nie przeszedł pomyślnie testu na wykrywaczu kłamstw.


Herb Schwatrz słuchał z nieprzeniknioną twarzą i czujnym spojrzeniem, kiedy po raz drugi tego dnia naradzali się z detektywami O’Brienem i Gomezem.

Przez ostatnią godzinę komisarz przeżywał rozterkę, czy powinien zawiadomić Mylesa o podejrzeniach, że Gordon Steuber zlecił kontrakt na Neeve. Wiedział, że to mogło wywołać kolejny atak serca.

Jeżeli Steuber zlecił zabójstwo Neeve, czy można to jakoś powstrzymać? Herb poczuł ściskanie w żołądku, kiedy uświadomił sobie prawdopodobną odpowiedź. Nie. Jeżeli Steuber uruchomił mechanizm, zlecenie przeszło przez pięciu czy sześciu bandytów, zanim zawarto umowę. Zabójca na pewno nie wiedział, kto nadał robotę. Równie dobrze mogli ściągnąć jakiegoś bandziora spoza miasta, który wyjedzie natychmiast po egzekucji.

Neeve Kearny. Boże, pomyślał Herb, nie mogę do tego dopuścić. Był trzydziestoczteroletnim zastępcą komisarza, kiedy zamordowano Renatę. Do samej śmierci nie zapomni wyrazu twarzy Mylesa, klęczącego przy zwłokach żony.

A teraz córka?

Linia przesłuchania, która mogła połączyć Steubera ze śmiercią Ethel Lambston, straciła obecnie znaczenie. Seamus Lambston nie zdał testu na wykrywaczu kłamstw i O’Brien nie ukrywał, że jego zdaniem ten facet poderżnął gardło byłej żonie. Herb polecił, żeby detektyw jeszcze raz przedstawił swoje argumenty.

To był długi dzień. O’Brien z irytacją wzruszył ramionami, ale pod lodowatym wzrokiem komisarza przybrał postawę pełną szacunku. Dokładnie i szczegółowo, jak świadek na sali sądowej, wyliczył mocne poszlaki przeciwko Seamusowi Lambstonowi.

– Facet jest załamany. Zdesperowany. Okropnie pokłócił się z żoną o zakwestionowany czek na czesne. Idzie na spotkanie z Ethel i sąsiadka trzy piętra wyżej słyszy ich kłótnię. Nie przychodzi do baru przez cały weekend. Nikt go nie widział. Zna park jak własną kieszeń, dawniej spędzał tam z dziećmi niedziele. Kilka dni później podrzuca do Ethel list z podziękowaniem za zwolnienie z płatności i dołącza czek, którego nie zamierzał wysyłać. Wraca po czek. Przyznaje, że uderzył i skaleczył Ethel. Prawdopodobnie wyznał wszystko żonie, ponieważ ukradła narzędzie zbrodni i pozbyła się go.

– Znaleźliście je? – przerwał Schwartz.

– Nasi chłopcy właśnie go szukają. I na koniec najważniejsze, panie komisarzu: nie przeszedł testu na poligrafie.

– Ale zdał test w biurze prawnika – wtrącił Gomez. Nie patrząc na partnera, zdecydował, że musi powiedzieć, co myśli. – Panie komisarzu, rozmawiałem z panną Kearny. Ona jest pewna, że coś nie pasuje w ubraniu, które miała na sobie Ethel Lambston. Autopsja wykazała, że rajstopy zostały podarte przy nakładaniu. Kiedy ofiara naciągała nogawkę na prawą stopę, zaczepiła paznokciem i poleciało wielkie oczko dokładnie z przodu. Panna Kearny uważa, że Ethel Lambston nigdy nie wyszłaby z domu w takim stanie. Szanuję opinię panny Kearny. Elegancko ubrana kobieta nie wyszłaby z domu w podartych rajstopach, skoro w dziesięć sekund mogła założyć nowe.

– Czy otrzymał pan raport z autopsji i zdjęcia z kostnicy? – zapytał Herb.

– Tak, panie komisarzu.

Po wyjęciu zdjęć z koperty Herb przestudiował detale z kliniczną bezstronnością. Pierwsze zdjęcie, ręka wystająca z ziemi; zwłoki po wydobyciu z głębokiej szczeliny, zesztywniałe w stężeniu pośmiertnym jak zwinięta kula gnijącego mięsa. Zbliżenie szczęki Ethel, czarno-sino-purpurowej. Krwawe rozcięcie na jej policzku.

Komisarz wziął do ręki następną odbitkę. Pokazywała tylko miejsce pomiędzy podbródkiem Ethel a nasadą szyi. Zamrugał na widok brzydkiej, poszarpanej rany. Nieważne, ile lat przepracował w policji, okropne świadectwa okrucieństwa człowieka wobec drugiego człowieka zawsze go przygnębiały.

Ale było coś jeszcze.

Herb konwulsyjnie ścisnął odbitkę. Sposób poderżnięcia gardła. Długie cięcie w dół, a potem precyzyjna linia od nasady szyi w górę do lewego ucha. Raz już widział dokładnie takie same rany. Sięgnął po słuchawkę telefonu.

Fala szoku nie wpłynęła na tembr głosu komisarza Schwartza, kiedy spokojnie poprosił o pewną określoną teczkę z archiwów.


* * *

Neeve szybko uznała, że zupełnie nie ma głowy do zamawiania sportowych ubiorów. Najpierw wstąpiła do Gardner Separates. Szorty i podkoszulki z kontrastującymi luźnymi żakietami były zabawne i dobrze skrojone. Wyobrażała sobie, jak pokaże w plażowej scenerii te stroje we frontowym oknie wystawowym sklepu na początku czerwca. Ale podjąwszy decyzje, nie potrafiła się skupić na reszcie kolekcji. Pod pretekstem, że brakuje jej czasu, umówiła się na przyszły poniedziałek i uciekła od nadgorliwego ekspedienta, który koniecznie chciał pokazać jej „nowy kostium kąpielowy, taki świetny, że zwali panią z nóg”.

Na ulicy Neeve się zawahała. Najbardziej chciałabym wrócić zaraz do domu, pomyślała. Potrzebowała trochę spokoju. Czuła już początki migreny, lekki ucisk jak taśma opasująca czoło. Przecież nigdy nie boli mnie głowa, powiedziała sobie, stojąc niezdecydowanie przed frontem budynku.

Nie mogła wrócić do domu. Wsiadając do limuzyny, pani Poth poprosiła Neeve, żeby znalazła jakąś prostą białą suknię, odpowiednią na skromne rodzinne wesele. „Nic zbyt wyszukanego, tłumaczyła klientka. Moja córka już dwukrotnie zerwała zaręczyny. Pastor wpisuje jej daty ślubów ołówkiem. Ale tym razem może się uda”.

Neeve wytypowała kilka domów mody, w których zamierzała szukać odpowiedniej sukni. Skręciła w prawo, a potem przystanęła. Chyba lepiej zacząć w tym drugim miejscu. Odwracając się, spojrzała prosto na drugą stronę ulicy. Mężczyzna w szarym dresie, z dużą kopertą pod pachą, w wielkich ciemnych okularach i z dziwaczną punkową fryzurą śpieszył w jej stronę, lawirując wśród samochodów unieruchomionych na jezdni. Na ułamek sekundy ich oczy się spotkały. W głowie Neeve zabrzęczał alarm, wzmogło się wrażenie ucisku na czoło. Przejechała ciężarówka i zasłoniła posłańca. Neeve, nagle zła na siebie, ruszyła szybkim krokiem.

Dochodziło wpół do piątej. Budynki i ludzie rzucali długie, ukośne cienie. Neeve niemal się modliła, żeby znaleźć suknię już w pierwszym sklepie. Potem jednak pomyślała: Lepiej zamiast tego odwiedzę Sala.

Nie próbowała już tłumaczyć Mylesowi, jak ważna jest bluzka, którą Ethel miała na sobie po śmierci. Ale Sal to zrozumie.


Jack Campbell poszedł z lunchu prosto na spotkanie redakcyjne. Przeciągnęło się do czwartej trzydzieści. Po powrocie do biura próbował przejrzeć górę korespondencji, którą Ginny dla niego posegregowała, ale nie mógł się skupić. Dręczyło go okropne przeczucie, że stało się coś złego. Coś przeoczył. Co?

Asystentka stanęła w drzwiach dzielących gabinet od klitki, gdzie pracowała, przyglądając się z namysłem szefowi. W ciągu miesiąca, odkąd Jack objął prezesurę u Givvonsa i Marksa, zaskarbił sobie jej szacunek i ogromną sympatię. Po dwudziestu latach pracy dla jego poprzednika obawiała się, że nie potrafi przystosować się do zmiany albo że młody prezes nie zechce jej zatrzymać.

Oba zmartwienia okazały się bezpodstawne. Teraz, kiedy na niego patrzyła, nieświadomie aprobując niedbałą elegancję ciemnoszarego garnituru, ubawiona chłopięcym gestem, jakim rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik koszuli – zorientowała się, że coś go poważnie martwi. Splótł ręce pod brodą i wpatrywał się w ścianę, marszcząc brwi. Czy spotkanie redakcyjne dobrze się zakończyło? Wiedziała, że niektórzy z pracowników wciąż czuli się pokrzywdzeni, ponieważ to Campbell otrzymał najwyższe stanowisko.

Zapukała w otwarte drzwi. Jack podniósł wzrok i skupił na niej spojrzenie.

– Uprawiasz medytację? – zagadnęła swobodnie. – Jeśli tak, poczta może zaczekać.

Zdobył się na uśmiech.

– Nie. Chodzi o tę sprawę z Ethel Lambston. Czegoś mi tam brakuje i właśnie łamałem sobie nad tym głowę.

Ginny usiadła na brzeżku krzesła naprzeciwko Jacka.

– Może ci pomogę. Przypomnij sobie ten dzień, kiedy Ethel tu przyszła. Spędziłeś z nią tylko dwie minuty i drzwi były otwarte, więc was słyszałam. Trajkotała o skandalu w modzie, ale nie podała absolutnie żadnych konkretów. Zażądała wielkich pieniędzy, a ty rzuciłeś jakąś liczbę. Myślę, że nic nie przeoczyłeś.

Jack westchnął.

– Chyba nie. Ale coś ci powiem. Przejrzę teczkę, którą przysłała Toni. Może coś znajdę w notatkach Ethel.

O piątej trzydzieści, kiedy Ginny zajrzała, aby się pożegnać, Jack z roztargnieniem kiwnął głową. Wciąż ślęczał nad obszernymi materiałami Ethel. Dla każdego projektanta wymienionego w artykule najwyraźniej założyła oddzielną teczkę, zawierającą informacje biograficzne oraz dziesiątki skserowanych rubryk mody z różnych gazet i czasopism, jak „Times”, „W”, „Women’s Wear Daily”, „Vogue” i „Harper’s Bazaar”.

Rzeczywiście przeprowadziła skrupulatne badania. Wywiady z projektantami często zawierały uwagi: „Co innego powiedziała w «Vogue»„, „sprawdzić te liczby”, „nigdy nie zdobył tej nagrody”, „zapytać guwernantkę, czy to prawda, że szyła ubranka dla swoich lalek”…

Było tam też z tuzin różnych szkiców artykułu, każda wersja z poprawkami i wstawkami.

Jack zaczął pobieżnie przeglądać materiały, dopóki nie dostrzegł nazwiska: „Gordon Steuber”. Steuber. Pisarka miała na sobie kostium jego projektu, kiedy ją znaleziono. Neeve tak się upierała, że bluzka zdjęta ze zwłok została sprzedana razem z kostiumem, ale sama Ethel nigdy by jej nie włożyła.

Jack drobiazgowo przeanalizował materiały na temat Gordona Steubera i zaniepokoił go fakt, że tak często wymieniano nazwisko projektanta w wycinkach gazetowych z ostatnich trzech miesięcy. Omawiano dokładnie prowadzone przeciwko niemu śledztwo. W artykule Ethel przyznawała całą zasługę Neeve, która pierwsza wskazała palcem na Steubera. Przedostatni szkic nie tylko opisywał wykrycie nielegalnych wytwórni i machlojki z podatkiem dochodowym, ale zawierał zdanie: „Steuber zaczynał w firmie ojca, gdzie szył podszewki do futer. Podobno nikt inny w historii branży odzieżowej nie zarobił więcej na podszewkach i obrąbkach przez ostatnie lata niż wytworny pan Steuber”.

Ethel wzięła w nawias to zdanie i zaznaczyła: „zostawić”. Ginny powiedziała Jackowi o aresztowaniu projektanta po akcji policji. Czyżby Ethel kilka tygodni wcześniej odkryła, że Steuber szmugluje heroinę w podszewkach i szwach swoich importowanych ubrań?

Pasuje, pomyślał Jack. Pasuje do teorii Neeve o ubraniu, które miała na sobie Ethel. Pasuje do zapowiadanego „wielkiego skandalu”.

Rozważył pomysł, żeby zadzwonić do Mylesa, ale postanowił najpierw pokazać materiały Neeve.

Neeve. Czy to możliwe, że znał ją zaledwie od sześciu dni? Nie. Od sześciu lat. Szukał jej od tamtego dnia w samolocie. Spojrzał na telefon. Tak bardzo pragnął z nią być. Nigdy nawet nie trzymał jej w ramionach, a teraz jego ciało tęskniło za nią aż do bólu. Powiedziała, że zadzwoni do niego od wujka Sala, kiedy będzie gotowa do wyjścia.

Sal. Anthony della Salva, słynny projektant. Następna sterta wycinków prasowych, szkiców i artykułów o modzie dotyczyła właśnie jego. Zerkając na telefon i marząc, żeby Neeve zadzwoniła teraz, Jack zaczął przeglądać teczkę Anthony’ego della Salvy, grubą od zdjęć kolekcji rafy koralowej. Rozumiem, dlaczego ludzie na to polecieli, pomyślał Jack, chociaż znał się na modzie jak kura na pieprzu. Suknie i sukienki zdawały się ulatywać z fotografii. Przerzucił kwieciste opisy reporterów. „Wąskie tuniki z powiewnymi wstawkami, które spływają z ramion jak skrzydła…miękkie plisowane rękawy na szyfonie cieniutkim jak pajęczyna…proste wełniane popołudniowe sukienki, udrapowane na ciele z niewymowną elegancją…”. Reporterzy rozpływali się w lirycznych wręcz pochwałach kolorów.


Anthony della Salva odwiedził Akwarium w Chicago na początku 1972 roku i znalazł tam inspirację w pięknie wspaniałej wystawy rafy koralowej.

Całymi godzinami krążył po salach i szkicował podwodne królestwo, gdzie olśniewająca uroda morskich stworzeń rywalizuje z cudownymi roślinami, malowniczymi kępkami drzew koralowych i niezliczonymi muszlami o subtelnych barwach. Odtwarzał te barwy we wzorach i deseniach wykreowanych przez samą naturę. Studiował ruchy mieszkańców oceanu, by później igłą i nożycami w tkaninie i kroju uchwycić ich wrodzony wdzięk.

Panie, schowajcie swoje męskie garnitury oraz suknie wieczorowe z marszczonymi rękawami i szerokimi spódnicami na samo dno szafy. W tym roku będziecie piękne. Dziękujemy ci, Anthony della Salvo.


Pewnie rzeczywiście jest dobry, pomyślał Jack i chciał już odłożyć teczkę della Salvy, ale coś go zaniepokoiło. Coś umknęło jego uwadze. Co? Wcześniej przeczytał końcowy szkic artykułu Ethel. Teraz zajrzał do przedostatniej wersji, gęsto zabazgranej notatkami.

Znalazł. „Akwarium w Chicago – sprawdzić datę jego przyjścia!” Ethel przypięła jeden z rysunków modeli z kolekcji rafy koralowej na wierzchu rękopisu. Obok umieściła szkic.

Jackowi zaschło w ustach. Widział ten szkic całkiem niedawno. Widział go na poplamionych stronicach książki kucharskiej Renaty Kearny!

No i Akwarium. „Sprawdzić datę!” Oczywiście! Z narastającą zgrozą zaczynał rozumieć. Musiał zdobyć pewność. Dochodziła szósta. To znaczy, że w Chicago jest piąta. Pośpiesznie wystukał numer kierunkowy chicagowskiej informacji.

Za minutę piąta chicagowskiego czasu zgłosił się abonent.

– Proszę zadzwonić rano do dyrektora – rzucił zniecierpliwiony głos.

– Niech mu pani poda moje nazwisko, on mnie zna. Muszę rozmawiać z dyrektorem natychmiast i ostrzegam, młoda damo, jeśli się dowiem, że był, a pani mnie nie połączyła, wyleci pani z pracy.

– Łączę pana.

Po chwili zdumiony głos zapytał:

– Jack, co się stało?

Campbell wybełkotał swoje pytanie. Czuł, że ma spocone dłonie. Neeve, myślał, Neeve, bądź ostrożna. Spojrzał na artykuł Ethel i zauważył, że w zdaniu: „Oddajemy cześć Anthony’emu della Salvie za stworzenie linii rafy koralowej” przekreśliła nazwisko projektanta i dopisała na górze: „twórcy motywu rafy koralowej”.

Odpowiedź dyrektora Akwarium była jeszcze gorsza, niż się spodziewał.

– Masz absolutną rację. I wiesz co? Już jedna osoba dzwoniła w tej samej sprawie jakieś dwa tygodnie temu.

– Wiesz, kto to był? – zapytał Jack, z góry znając odpowiedź.

– Jasne, że wiem. Jakaś pisarka. Edith… Nie, Ethel. Ethel Lambston.


Myles miał niespodziewanie pracowity dzień. O dziesiątej zadzwonił telefon. Czy mogliby się spotkać o dwunastej, żeby omówić warunki pracy w Waszyngtonie? Umówił się na lunch w Sali Dębowej hotelu Plaża. Późnym rankiem poszedł do klubu sportowego na pływanie i masaż. Ze skrywaną radością wysłuchał potwierdzenia masażysty: „Komisarzu Kearny, znowu jest pan w świetnej formie”.

Myles wiedział, że jego skóra straciła niedawną upiorną bladość, ale nie chodziło tylko o wygląd. Czuł się szczęśliwy.

Chociaż mam sześćdziesiąt osiem lat, myślał, zawiązując krawat w szatni, lecz wyglądam dobrze. Wyglądam dobrze we własnych oczach, poprawił się ze skruchą, czekając na windę. Kobieta może widzieć mnie inaczej. Albo bardziej konkretnie, przyznał, wychodząc z westybulu na Central Park South, gdzie skręcił w stronę Piątej Alei i hotelu Plaża, Kitty Conway może mnie postrzegać w mniej pochlebnym świetle.

Lunch z doradcą prezydenta miał jeden cel. Myles musi dać odpowiedź. Czy obejmie kierownictwo Agencji do Zwalczania Narkotyków? Myles obiecał, że podejmie decyzję w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.

– Mamy nadzieję, że pozytywną – powiedział mu doradca. – Senator Moynihan w to wierzy.

Myles się uśmiechnął.

– Nigdy nie sprzeczam się z Patem Moynihanem.

Dopiero kiedy wrócił do domu, dobre samopoczucie pierzchło. Zostawił otwarte okno w gabinecie i kiedy wszedł do pokoju, gołąb wleciał przez okno, zatoczył krąg, przysiadł na parapecie, a potem wyfrunął nad rzekę Hudson. „Gołąb w domu to znak śmierci” – słowa matki zahuczały mu w uszach.

Głupie, zwariowane przesądy, pomyślał gniewnie Myles, ale nie potrafił stłumić uporczywych złych przeczuć. Uznał, że musi porozmawiać z Neeve. Szybko zadzwonił do sklepu.

Odebrała Eugenia.

– Komisarzu, właśnie wyszła na Siódmą Aleję. Spróbuję ją złapać.

– Nie, nie trzeba – odrzekł. – Ale jeśli przypadkiem się odezwie, proszę jej przekazać, żeby do mnie zadzwoniła.

Właśnie odłożył słuchawkę, kiedy telefon znowu zaterkotał. Dzwonił Sal i potwierdził, że też martwi się o Neeve.

Przez następne pół godziny Myles zastanawiał się, czy zadzwonić do Herba Schwartza. Ale po co? Nie chodziło o to, że Neeve będzie świadczyć przeciwko Gordonowi Steuberowi. Rzecz w tym, że to ona pokazała go palcem i zapoczątkowała całe śledztwo. Myles przyznawał, że konfiskata narkotyków za sto milionów dolarów to wystarczający powód do zemsty dla Steubera i jego bandy.

Spróbuję namówić Neeve, żeby przeniosła się razem ze mną do Waszyngtonu, pomyślał, ale natychmiast odrzucił ten niedorzeczny pomysł. Córka miała swoje życie w Nowym Jorku i swój sklep. Teraz na dodatek, jeśli trafnie oceniał ludzkie zachowanie, miała też Jacka Campbella. Więc zapomnijmy o Waszyngtonie, zdecydował, krążąc po gabinecie. Zostanę tutaj, żeby jej pilnować. Czy jej się to spodoba, czy nie, wynajmę dla niej ochroniarza.

Spodziewał się Kitty Conway około szóstej. Piętnaście po piątej poszedł do sypialni, rozebrał się, wziął prysznic w przyległej łazience i starannie wybrał garnitur, koszulę i krawat, które zamierzał włożyć na spotkanie. Za dwadzieścia szósta był całkiem ubrany.

Dawno temu odkrył, że prace manualne działają uspokajająco, kiedy dręczy go jakiś poważny problem. Postanowił, że przez następne dwadzieścia minut spróbuje naprawić odłamany tamtego wieczoru uchwyt ekspresu do kawy.

Ponownie uświadomił sobie, że spogląda w lustro z ostrożną aprobatą. Włosy miał teraz całkiem siwe, ale wciąż gęste. W jego rodzinie nie było tonsurek na czubku głowy. Zresztą co za różnica? Dlaczego ładna kobieta, młodsza o dziesięć lat, miałaby się zainteresować byłym komisarzem policji ze słabym sercem?

Myles odepchnął od siebie te myśli i rozejrzał się po sypialni. Łóżko z czterema słupkami, szafa, komoda, lustro, wszystko antyki, ślubne prezenty od rodziny Renaty. Popatrzył na łóżko i wspomniał żonę opartą na poduszkach, trzymającą przy piersi maleńką Neeve. Cara, cara, tnia cara, szeptała, muskając wargami czółko dziecka.

Chwycił za poręcz łóżka, ponownie słysząc pełne niepokoju ostrzeżenie Sala: „Pilnuj Neeve”. Boże w niebiosach! Nicky Sepetti powiedział wtedy: „Pilnuj żony i dziecka”.

Dosyć, powiedział sobie Myles. Wyszedł z sypialni i ruszył do kuchni. Zamieniam się w nerwową starą babę, która wrzeszczy na widok myszy.

W kuchni szperał wśród garnków i patelni, aż wyciągnął pojemnik od ekspresu do kawy, którym poparzył się Sal w czwartkowy wieczór. Zaniósł go do gabinetu, wyjął skrzynkę z narzędziami z szafki i zasiadł do pracy jako „majster-klepka”, według określenia Neeve.

Po chwili odkrył, że uchwyt odpadł nie z powodu pękniętej czy też obluzowanej śruby, a potem powiedział na głos:

– To absolutna bzdura!

Spróbował przypomnieć sobie dokładnie, co się wydarzyło tamtego wieczoru, kiedy Sal się poparzył…


W poniedziałek rano Kitty Conway zbudziła się w nastroju oczekiwania, jakiego nie odczuwała od dawna. Dzielnie oparła się pokusie dalszej drzemki, przebrała się w dres i od siódmej do ósmej biegała po Ridgewood.

Drzewa przy pięknych szerokich alejach otaczała czerwonawa mgiełka, zapowiadająca nadejście wiosny. Jeszcze w zeszłym tygodniu, kiedy tu biegała, dostrzegła pączki na gałęziach, pomyślała o Mike’u i przypomniała sobie fragment wiersza: „Co robi wiosna? / Tylko odnawia / Miłość ku tobie”.

W zeszłym tygodniu patrzyła z nostalgią na młodego sąsiada, który machał na pożegnanie żonie i maleństwom, wycofując samochód z podjazdu. Wydawało jej się, że dopiero wczoraj trzymała Michaela na rękach, machając tak do Mike’a.

Wczoraj i trzydzieści lat temu.

Dzisiaj obdarzyła sąsiadów zdawkowym uśmiechem, wchodząc do domu. Zaczynała pracę w muzeum o dwunastej. O czwartej wróci do domu, akurat na czas, żeby się przebrać i dojechać do Nowego Jorku. Zastanowiła się nad wizytą u fryzjera i zdecydowała, że lepiej uczesze się sama.

Myles Kearny.

Kitty wygrzebała z kieszeni klucz, otworzyła drzwi, weszła i odetchnęła głęboko. Dobrze jest pobiegać, ale Boże drogi, dopiero teraz poczuła na karku swoje pięćdziesiąt osiem lat.

Impulsywnie otworzyła szafę w holu i spojrzała na nakrycie głowy, którego „zapomniał” Myles Kearny. Jak tylko znalazła kapelusz wczoraj wieczorem, od razu wiedziała, że miał posłużyć za pretekst do ponownego spotkania. Przypomniał jej się rozdział z „Pawilonu kobiet”, gdzie mąż zostawia fajkę jako znak, że nocą zamierza wrócić do pokoju żony. Kitty uśmiechnęła się, zasalutowała kapeluszowi i poszła na górę wziąć prysznic.

Dzień minął szybko. O wpół do piątej zastanawiała się, który z dwóch strojów wybrać: prosto skrojoną czarną wełnianą sukienkę z dekoltem w karo, podkreślającą smukłość figury, czy dwuczęściowy niebiesko-zielony wzorzysty komplet, pasujący do jej rudych włosów. Śmiało, pomyślała i sięgnęła po komplet.

Pięć po szóstej portier zapowiedział jej przybycie i podał numer mieszkania Kearnych. Siedem po szóstej wysiadła z windy, a Myles czekał w holu.

Natychmiast zauważyła, że coś się stało. Przywitał ją niemal zdawkowo. A jednak instynktownie wiedziała, że to chłodne przyjęcie nie ma związku z jej osobą.

Myles wziął ją pod ramię i zaprowadził przez korytarz do mieszkania. W środku pomógł jej zdjąć płaszcz i niedbale położył na krześle w przedpokoju.

– Kitty – powiedział – nie gniewaj się na mnie. Próbuję coś sprawdzić, coś ważnego.

Weszli do gabinetu. Kitty rozejrzała się po przytulnym pokoju, podziwiając piękno, wygodę i elegancję otoczenia.

– Nie martw się o mnie – powiedziała. – Rób dalej to, co robisz. Myles wrócił do biurka.

– Chodzi o to – myślał głośno – że ta rączka nie pękła. Została siłą oderwana od pojemnika. Neeve po raz pierwszy użyła tego ekspresu, więc może dostarczono go w takim stanie, jakość dzisiejszych towarów… Ale na litość boską, przecież by zauważyła, że ten cholerny uchwyt wisi na włosku!

Kitty wiedziała, że gospodarz nie oczekuje odpowiedzi. Cicho chodziła po pokoju, podziwiając piękne obrazy i zdjęcia rodzinne w ramkach. Uśmiechnęła się nieświadomie na widok trzech nurków. Maski do nurkowania prawie całkowicie zasłaniały twarze, ale niewątpliwie był to Myles, jego żona i siedmio – czy ośmioletnia Neeve. Kitty, Mikę i Michael też nurkowali w maskach na Hawajach.

Spojrzała na Mylesa. Ze skupioną miną przykładał uchwyt do pojemnika. Podeszła i stanęła obok niego. Spojrzenie jej padło na otwartą książkę kucharską. Stronice były poplamione kawą, ale te przebarwienia raczej podkreślały niż zamazywały szkice. Kitty pochyliła się i przyjrzała im uważnie, a potem sięgnęła po szkło powiększające, które leżało obok. Ponownie obejrzała szkice, zwłaszcza jeden.

– Urocze – powiedziała. – To oczywiście Neeve. Chyba była pierwszym dzieckiem noszącym kolekcję rafy koralowej. Co za szyk!

Poczuła, że Myles chwytają za rękę.

– Coś ty powiedziała? – zawołał. – Coś ty powiedziała?


Szukając białej sukni, Neeve wstąpiła najpierw do Estrazy’ego. W sali wystawowej panował ścisk. Szefowie zakupów od Saksa, Bonwita i Bergdorfa przepychali się obok właścicieli małych prywatnych sklepów. Neeve szybko zorientowała się, że wszyscy dyskutują o Gordonie Steuberze.

– Wiesz, Neeve – zwierzył jej się przedstawiciel Saksa – zostałem na lodzie z partią jego ubiorów sportowych. Ludzie są dziwni. Nie uwierzysz, ilu odwróciło się od Gucciego i Nippona, kiedy ich skazano za uchylanie się od podatków. Jedna z moich najlepszych klientek powiedziała mi, że nie zamierza popierać chciwych oszustów.

Ekspedientka szepnęła Neeve do ucha, że jej najlepsza przyjaciółka, sekretarka Gordona Steubera, szaleje z niepokoju.

– Steuber był dla niej dobry – przyznała – ale teraz ma poważne kłopoty i moja przyjaciółka boi się, że też wpadnie. Co powinna zrobić?

– Powiedzieć prawdę – odparta Neeve – i wytłumacz jej, żeby nie przestrzegała fałszywie pojętej lojalności wobec szefa. On na to nie zasługuje.

Ekspedientka znalazła trzy białe suknie. Jedna z nich, uznała Neeve, idealnie nadawała się dla córki pani Poth. Zamówiła ją, a dwie pozostałe wzięła w komis.

Pięć po szóstej stanęła przed budynkiem Sala. Na ulicach zapanował spokój. Pomiędzy piątą a piątą trzydzieści gorączkowa aktywność dzielnicy odzieżowej nagle zamierała. Neeve weszła do westybulu i zdziwiła się, że za biurkiem w rogu nie ma strażnika. Pewnie poszedł do toalety, pomyślała i podeszła do wind. Jak zwykle po szóstej tylko jedna działała. Drzwi się zamykały, kiedy Neeve usłyszała szybkie kroki na marmurowej podłodze. Zanim drzwi się zatrzasnęły i winda ruszyła do góry, Neeve dostrzegła na mgnienie szary dres i punkową fryzurę. Oczy ich dwojga się spotkały.

Posłaniec! W chwili absolutnej jasności umysłu Neeve przypomniała sobie, że widziała tego człowieka, gdy odprowadzała panią Poth do samochodu. Widziała go, kiedy wyszła z Inslip Separates.

Czując nagłą suchość w ustach, nacisnęła guzik dwunastego piętra, a potem wszystkie pozostałe dziewięć górnych pięter. Na dwunastym wysiadła i przebiegła kilka kroków korytarzem do biura Sala.

Drzwi do sali wystawowej były otwarte. Zamknęła je za sobą. Pomieszczenie było puste.

– Sal! – krzyknęła w panice. – Wujku! Wybiegł ze swojego prywatnego gabinetu.

– Neeve, co się stało?

– Sal, chyba ktoś mnie śledzi. – Neeve chwyciła go za ramię. – Proszę, zamknij drzwi na klucz.

Wytrzeszczył na nią oczy.

– Jesteś pewna?

Tak. Widziałam go trzy czy cztery razy.

Te ciemne, głęboko osadzone oczy, ta ziemista cera. Neeve poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.

– Słuchaj – szepnęła – ja wiem, kto to jest. On pracuje w kawiarni.

– Dlaczego cię śledzi?

– Nie wiem. – Neeve podniosła oczy na niego. – Chyba że Myles cały czas miał rację. Czy to możliwe, że Nicky Sepetti kazał mnie zabić?

Sal otworzył zewnętrzne drzwi. Słyszeli warkot windy jadącej na dół.

– Neeve – zapytał – czy odważysz się na pewien sprawdzian? Nie wiedząc, czego się spodziewać, przytaknęła.

– Zostawię te drzwi otwarte. Ty i ja możemy rozmawiać. Jeżeli ktoś cię ściga, lepiej go nie spłoszyć.

– Chcesz, żebym tu stała, gdzie można mnie zobaczyć?

– Ależ nie. Wejdź za ten manekin. Ja schowam się za drzwiami. Jeśli ktoś wejdzie, skoczę na niego. Chodzi o to, żeby go złapać i dowiedzieć się, kto go przysłał.

Popatrzyli na wskaźnik windy. Pokazywał parter. Kabina ruszyła do góry.

Sal pobiegł do swojego gabinetu, otworzył szufladę biurka, wyjął broń i pośpiesznie wrócił do Neeve.

– Mam zezwolenie, odkąd mnie obrabowali kilka lat temu – szepnął. – Neeve, wsuń się za ten manekin.

Jak we śnie wypełniła jego polecenie. Światła w sali wystawowej były przyćmione, ale i tak zobaczyła, że manekiny ubrano w nową kolekcję Sala. Ciemne jesienne kolory, jeżyna i głęboki błękit, grafitowy brąz i węglowa czerń. Kieszenie, szaliki i paski ozdobione jaskrawymi kolorami rafy koralowej. Koralowe czerwienie, srebro i złoto, przejrzyste zielenie, szmaragdy i błękity połączone w mikroskopijnych wersjach delikatnych wzorów, które Sal naszkicował w Akwarium tak dawno temu. Akcenty i dodatki, sygnatury jego wielkiego klasycznego projektu.

Spojrzała na szalik, który muskał jej twarz. Ten wzór. Szkice. „Mamo, rysujesz mój portret? Mamo, nie tak jestem ubrana…” „Och, bambola mia, to tylko pomysł na coś ładnego…”

Szkice – szkice Renaty narysowane trzy miesiące przed śmiercią, rok wcześniej, zanim Anthony della Salva olśnił świat mody kolekcją rafy koralowej. Dopiero w zeszłym tygodniu próbował zniszczyć książkę kucharską z powodu jednego z tych szkiców.

– Neeve, powiedz coś – rozkazujący szept Sala rozciął ciszę. Drzwi były uchylone. Z korytarza Neeve słyszała, jak winda się zatrzymuje.

– Właśnie myślałam – zaczęła, siląc się na normalny ton – że cudownie zastosowałeś motyw rafy koralowej w jesiennej kolekcji.

Syk rozsuwanych drzwi windy. Ciche stąpnięcia w korytarzu. Jowialny głos Sala:

– Pozwoliłem wszystkim wyjść wcześniej. Harowali jak woły, żeby przygotować pokaz. Myślę, że to moja najlepsza kolekcja od lat.

Rzucił jej uspokajający uśmiech i wśliznął się za uchylone skrzydło drzwi. W przyćmionym świetle jego ogromny cień padł na ścianę naprzeciwko, udekorowaną freskiem rafy koralowej.

Neeve spojrzała na ścianę, a potem dotknęła szalika na manekinie. Próbowała odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.

Drzwi otworzyły się powoli. Zobaczyła zarys dłoni i lufę pistoletu. Denny ostrożnie wszedł do pokoju, szukając ich wzrokiem. Sal bezgłośnie wysunął się zza drzwi. Podniósł broń.

– Denny – powiedział cicho.

Przybysz okręcił się na pięcie i w tej samej chwili della Salva strzelił. Kula trafiła zabójcę w czoło. Mężczyzna nie wydał żadnego dźwięku, tylko upuścił pistolet i upadł na podłogę.

Ogłupiała Neeve patrzyła, jak Sal wyjął chusteczkę z kieszeni i przez materiał podniósł pistolet Denny’ego.

– Zastrzeliłeś go – szepnęła. – Zastrzeliłeś go z zimną krwią. Nie musiałeś! Nie dałeś mu żadnej szansy.

– On chciał cię zabić. – Sal rzucił własny pistolet na biurko recepcjonistki. – Tylko cię obroniłem.

Ruszył w jej stronę, trzymając pistolet tamtego.

– Wiedziałeś, że on przyjdzie! – zawołała Neeve. – Wiedziałeś, jak się nazywa. Ty to zaplanowałeś.

Serdeczna, jowialna maska, stale obecna na twarzy projektanta, znikła. Policzki miał pulchne i błyszczące od potu. Oczy, które zawsze zdawały się mrugać wesoło, zwęziły się w szparki i niemal zniknęły w nalanej twarzy. Dłoń, wciąż zaczerwieniona i pokryta pęcherzami, uniosła broń i wymierzyła w Neeve. Kropelki krwi Denny’ego upstrzyły przód marynarki Sala. Na dywanie wokół jego stóp rozszerzała się kałuża krwi.

– Oczywiście, że ja – odparł. – Krążą plotki, że Steuber kazał cię zabić. Ale nikt nie wie, że to ja rozpuściłem te pogłoski i ja zleciłem kontrakt. Powiem Mylesowi, że zabiłem twojego mordercę, ale za późno, żeby cię uratować. Nie martw się, Neeve, pocieszę twojego ojca. Potrafię to zrobić.

Stała jak wrośnięta w podłogę, niezdolna do ucieczki, niezdolna nawet do strachu.

– Moja matka zaprojektowała linię rafy koralowej – powiedziała. Ukradłeś to jej, prawda? A Ethel jakoś to wykryła. To tyją zabiłeś! Tyją ubrałeś, nie Steuber. Ty wiedziałeś, która bluzka należy do zestawu!

Sal zaczął się śmiać, pozbawiony radości chichot wstrząsał jego ciałem jak czkawka.

– Neeve – odrzekł – jesteś dużo bystrzejsza od ojca, dlatego muszę się ciebie pozbyć. Wiedziałaś, że coś jest nie tak, kiedy Ethel nie przyszła na spotkanie. Zauważyłaś, że wszystkie jej zimowe płaszcze wiszą w szafie. Tak myślałem, że zauważysz. Kiedy zobaczyłem szkice motywów rafy koralowej w książce kucharskiej, wiedziałem, że muszę ją zniszczyć za każdą cenę, nawet gdybym miał poparzyć sobie rękę. Skojarzyłabyś podobieństwo prędzej czy później. Myles nie rozpoznałby nic, choćbym mu podetknął te szkice pod sam nos. Ethel dowiedziała się, że moja historyjka o inspiracji, która spłynęła na mnie w chicagowskim Akwarium, to kłamstwo. Powiedziałem jej, że mogę to wyjaśnić, i poszedłem do niej. Nie była głupia. Oświadczyła, że wie, iż skłamałem, i wie, dlaczego to zrobiłem… że ukradłem ten projekt. A ona zamierzała to udowodnić.

– Ethel widziała książkę kucharską – powiedziała drętwo Neeve. Skopiowała nawet jeden ze szkiców w swoim kalendarzyku.

Sal uśmiechnął się szeroko.

– Więc tak to sobie skojarzyła? Nie zdążyła mi powiedzieć przed śmiercią. Gdybyśmy mieli więcej czasu, pokazałbym jej portfolio, które dostałem od twojej matki. Tam jest cała kolekcja.

To nie był wujek Sal. To nie był przyjaciel z dzieciństwa jej ojca. To był obcy, który nienawidził jej, nienawidził Mylesa.

– Twój ojciec i Dev traktowali mnie jak błazna, odkąd byliśmy dziećmi. Wyśmiewali się ze mnie. Twoja matka – piękna, z klasą, obdarzona wyczuciem mody, z jakim można się tylko urodzić – marnowała te wszystkie zdolności z takim klocem jak twój ojciec, który nie odróżnia podomki od szaty koronacyjnej. Renata zawsze patrzyła na mnie z góry. Wiedziała, że nie mam tego daru. Ale kiedy chciała się poradzić, komu pokazać swoje projekty, zgadnij, do kogo przyszła!

Neeve, ty jeszcze nie odgadłaś najlepszego. Tylko ty jedna się dowiesz i nikomu tego nie zdradzisz. Neeve, ty głupia dziwko, ja nie tylko ukradłem twojej matce kolekcję rafy koralowej, ale poderżnąłem jej gardło!


– To Sal! – szepnął Myles. – Oderwał uchwyt od zbiornika. Próbował zniszczyć te szkice. A Neeve może jest teraz u niego.

– Gdzie? – Kitty złapała go za ramię.

– W biurze Sala. Trzydziesta Szósta Ulica.

– Mój samochód stoi przed domem. Mam telefon.

Myles kiwnął głową i popędził do drzwi. Upłynęła koszmarna minuta, zanim nadjechała winda. Zatrzymywała się dwukrotnie, żeby zabrać innych pasażerów na parter. Myles przebiegł przez westybul, trzymając Kitty za rękę. Nie zważając na samochody, przemknęli przez ulicę.

– Ja poprowadzę – oświadczył Kearny. Wykręcił z piskiem opon o sto osiemdziesiąt stopni i pomknął przez West End Avenue. Żeby tylko jakiś wóz patrolowy go zobaczył, żeby pojechał za nim.

Jak zawsze w kryzysowej sytuacji ogarnął go lodowaty chłód. Umysł stał się oddzielną istotą, rozważającą dostępne opcje. Myles podał Kitty numer, pod który miała zadzwonić. W milczeniu wykonała polecenie i podała mu słuchawkę.

– Biuro komisarza policji.

– Myles Kearny. Połącz mnie z komisarzem.

Gorączkowo lawirował w gęstym wieczornym ruchu, ignorując czerwone światła i zostawiając za sobą rozzłoszczonych kierowców. Dotarli do Columbus Circle.

Głos Herba.

– Myles, właśnie próbowałem dodzwonić się do ciebie. Steuber zlecił kontrakt na Neeve. Musimy ją chronić. I myślę, że istnieje związek pomiędzy morderstwem Ethel Lambston i śmiercią Renaty. Cięcie w kształcie litery v na gardle tej pisarki… dokładnie taką samą ranę miała twoja żona.

Renata z poderżniętym gardłem. Renata leżąca tak spokojnie w parku. Ani śladu walki. Renata, której nie obrabowano, tylko spotkała człowieka, któremu ufała, przyjaciela z dzieciństwa jej męża. O Jezu, pomyślał Myles. O Jezu.

– Herb, Neeve jest w biurze Anthony’ego della Salvy. Zachodnia Trzydziesta Szósta numer dwieście pięćdziesiąt. Dwunaste piętro. Herb, wyślij tam szybko naszych ludzi. To Sal jest mordercą.

Pomiędzy Pięćdziesiątą Szóstą a Czterdziestą Czwartą zmieniano asfalt na prawych pasach Siódmej Alei. Ale robotnicy już poszli. Myles zuchwale wjechał za barykady, na jeszcze wilgotną nawierzchnię. Minęli Trzydziestą Ósmą Ulicę, Trzydziestą Siódmą…

Neeve. Neeve. Neeve. Pozwól mi zdążyć, modlił się Myles. Oszczędź moje dziecko.


Jack odłożył słuchawkę, wciąż zaabsorbowany tym, co właśnie usłyszał. Jego przyjaciel, dyrektor chicagowskiego Akwarium, potwierdził jego podejrzenia. Nowe muzeum otwarto przed osiemnastu laty, ale wspaniała ekspozycja na najwyższym piętrze, która stwarzała oszołamiającą iluzję spaceru po dnie morza wokół rafy koralowej, była otwarta dopiero od szesnastu lat. Niewiele osób wiedziało, że wynikły problemy ze zbiornikami wodnymi i piętro rafy koralowej udostępniono publiczności prawie dwa lata później niż resztę Akwarium. Dyrektorowi niezbyt zależało na rozgłaszaniu tej informacji. Jack wiedział, ponieważ uczęszczał do Northwestern i regularnie odwiedzał muzeum.

Anthony della Salva twierdził, że do stworzenia kolekcji rafy koralowej zainspirowała go wizyta w chicagowskim Akwarium siedemnaście lat temu. Niemożliwe. Więc dlaczego skłamał?

Jack popatrzył na obszerne notatki Ethel; wycinki z wywiadami i artykułami o Salu; zuchwały znak zapytania nad kwiecistym opisem pierwszych wrażeń projektanta po obejrzeniu ekspozycji rafy koralowej w Akwarium; kopię szkicu z książki kucharskiej. Autorka wychwyciła tę sprzeczność i próbowała ją wyjaśnić. Teraz nie żyła.

Jack przypomniał sobie uparte przekonanie Neeve, że Ethel była jakoś dziwnie ubrana. Przypomniał sobie powiedzenie Mylesa: „Każdy morderca zostawia wizytówkę”.

Gordon Steuber nie był jedynym projektantem, który mógł przez pomyłkę ubrać ofiarę w pozornie odpowiedni strój.

Anthony della Salva mógł popełnić dokładnie ten sam błąd.

W biurze Jacka panowała cisza, martwa cisza typowa dla pomieszczeń, gdzie nagle ustaje zwykła aktywność interesantów, sekretarek i dzwoniących telefonów.

Jack chwycił książkę telefoniczną. Anthony della Salva miał biura pod sześcioma różnymi adresami. Jack gorączkowo wybrał pierwszy numer. Bez odpowiedzi. Pod drugim i trzecim włączyły się automatyczne sekretarki: „Pracujemy w godzinach od ósmej trzydzieści rano do piątej po południu. Proszę zostawić wiadomość”.

Spróbował połączyć się z mieszkaniem w Schwab House. Po sześciu dzwonkach zrezygnował. W ostatecznej desperacji zadzwonił do sklepu. Niech ktoś odbierze, modlił się gorączkowo.

– Salon Neeve.

– Muszę znaleźć Neeve Kearny. Mówi Jack Campbell, przyjaciel.

– Pan jest tym wydawcą… – zaczęła Eugenia ciepłym głosem. Jack przerwał jej:

– Neeve ma spotkanie z della Salvą. Gdzie?

– W jego głównym biurze. Trzydziesta Szósta Ulica numer dwieście pięćdziesiąt. Czy coś się stało?

Jack bez słowa trzasnął słuchawką.

Jego wydawnictwo znajdowało się na rogu Park i Czterdziestej Pierwszej. Pobiegł przez opustoszałe korytarze, złapał windę właśnie zjeżdżającą na parter i zatrzymał taksówkę. Rzucił kierowcy dwadzieścia dolarów i wykrzyczał adres. Było osiemnaście minut po szóstej.


Czy tak samo było z mamą? – zastanawiała się Neeve. Czy spojrzała na niego tamtego dnia i zobaczyła zmianę w jego twarzy? Czy coś ją ostrzegło?

Neeve wiedziała, że umrze. Przez cały tydzień czuła, że jej czas dobiega końca. Teraz, kiedy straciła już nadzieję, nagle zapragnęła uzyskać odpowiedź na te pytania.

Sal przysunął się bliżej. Stał teraz niecałe półtora metra od Neeve. Za nim, obok drzwi leżało na podłodze bezwładne ciało Denny’ego, dostawcy z delikatesów, który troskliwie otworzył dla niej pojemnik z kawą. Kątem oka Neeve widziała krew cieknącą z rany w głowie mężczyzny; krew zachlapała wielką brązową kopertę, którą przyniósł ze sobą; punkowa fryzura, która okazała się peruką, miłosiernie przesłoniła połowę jego twarzy.

Wydawało się, że upłynęły lata, odkąd Denny wtargnął do pokoju. Jak dawno temu wszedł? Przed minutą? Przed niecałą minutą. Budynek wydawał się pusty, ale może ktoś usłyszał strzał. Ktoś postanowił sprawdzić… Strażnik powinien siedzieć na dole… Sal nie miał czasu do stracenia i oboje o tym wiedzieli.

Gdzieś z daleka Neeve usłyszała słaby warkot. Winda ruszyła. Ktoś tutaj jechał? Czy mogła odwlec chwilę, kiedy morderca pociągnie za spust?

– Wujku – odezwała się cicho – powiedz mi tylko jedno. Dlaczego musiałeś zabić moją matkę? Nie mogłeś pracować razem z nią? Nie ma takiego projektanta, który nie bierze pomysłów od praktykantów.

– Kiedy widzę geniusz, nie zamierzam się dzielić, Neeve – oświadczył stanowczo Sal.

Szmer rozsuwanych drzwi w holu. Ktoś tam był. Żeby tylko Sal nie usłyszał kroków! Neeve zawołała:

– Zabiłeś moją matkę z chciwości! A potem pocieszałeś nas i płakałeś razem z nami. Nad jej trumną powiedziałeś Mylesowi: „Spróbuj myśleć, że twoja śliczna śpi”.

– Zamknij się! – Sal wyciągnął rękę.

Lufa pistoletu zawisła przed twarzą Neeve. Odwróciła głowę i zobaczyła ojca stojącego w drzwiach.

– Myles, uciekaj, on cię zabije! – wrzasnęła. Sal odwrócił się gwałtownie.

Myles nawet nie drgnął. Absolutny autorytet dźwięczał w jego głosie, który wypełnił cały pokój.

– Oddaj mi broń, Sal. Skończone.

Delia Salva wymierzył w niego pistolet. Oczy miał dzikie ze strachu i nienawiści. Cofnął się o krok, kiedy Myles ruszył w jego stronę.

– Nie podchodź bliżej! – krzyknął. – Bo strzelę.

– Nie, nie strzelisz, Sal – zaprzeczył Myles śmiertelnie spokojnym głosem, bez cienia strachu czy niepewności. – Zamordowałeś moją żonę, zabiłeś Ethel Lambston. Jeszcze sekunda i zastrzeliłbyś moją córkę. Ale Herb i gliny będą tutaj lada chwila. Wiedzą o tobie. Nie wyłgasz się z tego. Więc oddaj mi broń – mówił, odmierzając słowa z przerażającą siłą i pogardą. Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Albo wyświadcz przysługę sobie i nam wszystkim, włóż lufę pistoletu do swych kłamliwych ust i palnij sobie w łeb.


Myles kazał Kitty zostać w samochodzie. Czekając, przeżywała męczarnie. Proszę… proszę, pomóż im. Od następnej przecznicy dobiegło ją natarczywe zawodzenie syreny. Dokładnie przed nią zahamowała taksówka, z której wyskoczył Jack Campbell.

– Jack! – Kitty otwarła drzwi samochodu i pobiegła za nim do westybulu. Strażnik rozmawiał przez telefon.

– della Salva – warknął Jack. Tamten podniósł rękę.

– Zaczekajcie chwilę.

– Dwunaste piętro – powiedziała Kitty.

Jedynej działającej windy nie było. Wskaźnik pokazywał, że stała na dwunastym piętrze. Jack chwycił mężczyznę za gardło.

– Włącz inną windę.

– Hej, co pan sobie myśli…

Przed budynkiem zahamowały z piskiem opon policyjne samochody. Strażnik szeroko otworzył oczy. Rzucił Jackowi klucz.

– Tym je pan otworzy.

Jack i Kitty jechali już na górę, zanim policja wpadła do budynku. Campbell powiedział:

– Myślę, że della Salva…

– Wiem – przerwała mu Kitty.

Winda dowlokła się na dwunaste piętro i stanęła.

– Zaczekaj tutaj – powiedział Jack.

Zdążył usłyszeć spokojny, zrównoważony głos Mylesa:

– Oddaj mi broń, Sal, jeśli nie zamierzasz jej użyć przeciwko sobie.

Jack stanął w drzwiach. W pokoju panował mrok i cała scena wyglądała jak surrealistyczny obraz. Ciało na dywanie, Neeve i jej ojciec pod lufą pistoletu. Campbell dostrzegł błysk metalu na biurku obok drzwi. Broń. Czy zdąży jej dosięgnąć?

Potem na jego oczach Anthony della Salva upuścił pistolet.

– Weź go, Myles – poprosił. – Słuchaj, ja nie chciałem, wcale tego nie chciałem. – Padł na kolana i objął nogi Kearny’ego. – Myles, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Powiedz im, że ja nie chciałem.


Po raz ostatni tego dnia komisarz policji Herbert Schwartz konferował w swoim gabinecie z detektywami O’Brienem i Gomezem. Herb właśnie wrócił z biura Anthony’ego della Salvy. Przyjechał tam tuż przed pierwszym wozem patrolowym. Porozmawiał z Mylesem, kiedy już wyprowadzili tego łajdaka.

– Myles, przez siedemnaście lat torturowałeś się myślą, że nie potraktowałeś poważnie groźby Nicky’ego Sepettiego. Chyba już pora, żebyś skończył z wyrzutami sumienia. Myślisz, że gdyby twoja żona przyszła do ciebie ze swoimi projektami, umiałbyś dostrzec w tym geniusz? Jesteś bystrym gliniarzem, ale ślepym na kolory. Pamiętam, jak Renata mówiła, że dobiera ci krawaty.

Myles da sobie radę. Co za szkoda, pomyślał Herb, że już się nie stosuje zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Podatnicy będą utrzymywać della Salvę do końca jego życia…


O’Brien i Gomez czekali. Komisarz wydawał się wyczerpany. Ale to był dobry dzień, della Salva przyznał się do zamordowania Ethel Lambston. Biały Dom i burmistrz przestaną się czepiać.

O’Brien miał kilka rzeczy do powiedzenia komisarzowi.

– Sekretarka Steubera zgłosiła się dobrowolnie jakąś godzinę temu. Ethel Lambston przyszła do Steubera przed dziesięcioma dniami. Na koniec rozmowy oświadczyła mu, że wsadzi go za kratki. Pewnie wpadła na ślad jego narkotykowych operacji, ale to bez znaczenia. On nie zabił Lambston.

Schwartz kiwnął głową. Odezwał się detektyw Gomez:

– Panie komisarzu, teraz wiemy, że Seamus Lambston nie zabił swojej byłej żony. Czy chce pan oskarżyć go o napaść, a jego żonę o ukrywanie dowodów?

– Znaleźliście narzędzie zbrodni?

– Tak. W tym indyjskim sklepie, tak jak mówiła.

– Więc dajmy biedakowi spokój. – Herb wstał. – To był długi dzień. Dobranoc, panowie.


Biskup Stanton popijał przed obiadem koktajl z kardynałem w rezydencji przy Madison Avenue. Starzy przyjaciele oglądali wieczorne wiadomości, omawiając perspektywę czerwonego kapelusza dla Devina.

– Będę za tobą tęsknił, Dev – oświadczył kardynał. – Na pewno chcesz wziąć tę robotę? Baltimore w lecie to prawdziwa łaźnia.

Wiadomość ogłoszono tuż przed końcem programu. Słynny projektant Anthony della Salva został oskarżony o zamordowanie Ethel Lambston, Renaty Kearny i Denny’ego Adlera oraz próbę zamordowania Neeve Kearny, córki byłego komisarza policji.

Kardynał odwrócił się do Devina.

– To twoi przyjaciele! Ten zerwał się z miejsca.

– Eminencja zechce mi wybaczyć…


Ruth i Seamus Lambston oglądali dziennik NBC o szóstej przekonani, że usłyszą, iż były mąż Ethel Lambston nie przeszedł pomyślnie testu na wykrywaczu kłamstw. Oboje zdziwili się, kiedy Seamusa wypuszczono z komendy. Byli przekonani, że aresztowanie to tylko kwestia czasu.

Peter Kennedy próbował ich pocieszać.

– Testy na poligrafie nie są niezawodne. Jeśli dojdzie do procesu, mamy dowód, że przeszedł pan pierwszy test.

Ruth zawieziono do indyjskiego sklepu. Kosz, do którego wrzuciła sztylet, został przestawiony, dlatego gliniarze go nie znaleźli. Wygrzebała dla nich sztylet i patrzyła, jak obojętnie wkładają go do plastikowej torebki.

– Wyszorowałam go – uprzedziła detektywów.

– Plamy krwi nie zawsze znikają.

Jak to się stało, zadawała sobie pytanie, siedząc w ciężkim, grubo wyściełanym welurowym fotelu, którego nienawidziła od tylu lat, ale teraz postrzegała jako znajomy i wygodny. W jaki sposób straciliśmy kontrolę nad naszym życiem?

Wiadomość o aresztowaniu Anthony’ego della Salvy ogłoszono, kiedy już zamierzała wyłączyć odbiornik. Wymienili spojrzenia, w pierwszej chwili nic nie rozumiejąc, a potem niezręcznie wyciągnęli do siebie ręce.


Douglas Brown wysłuchał z niedowierzaniem raportu w wieczornych wiadomościach CBS. Potem usiadł na łóżku Ethel – nie, na swoim łóżku – i objął rękami głowę. Skończone. Ci gliniarze nie mogli udowodnić, że podbierał ciotce pieniądze. Dziedziczył po niej. Był bogaty.

Chciał to uczcić. Wyjął portfel i sięgnął po numer telefonu zaprzyjaźnionej recepcjonistki z pracy. Potem zawahał się jednak. Ta dziewczyna, która tu sprząta, ta aktorka. Coś w sobie miała. To idiotyczne imię. Tse-tse. Znalazł jej numer w spisie telefonów Ethel.

Telefon zadzwonił trzy razy, zanim podniesiono słuchawkę.

– Allo?

Pewnie ma francuską współlokatorkę, pomyślał Doug.

– Czy mogę prosić Tse-tse? Mówi Doug Brown.

Aktorka, która właśnie próbowała rolę francuskiej prostytutki, porzuciła swój akcent.

– Spadaj, palancie – warknęła i trzasnęła słuchawką.


Devin Stanton, przyszły arcybiskup diecezji baltimorskiej, stał w drzwiach salonu, obserwując sylwetki Neeve i Jacka na tle okien. Za nimi sierp księżyca wreszcie wychynął spoza chmur. Dev pomyślał z narastającym gniewem o hipokryzji, chciwości i okrucieństwie Sala Esposito. Zanim katolickie wychowanie przypomniało mu o miłosierdziu, mruknął do siebie: „Ten przeklęty łajdak”. Potem, patrząc na Neeve w ramionach Jacka, pomyślał: Renato, modlę się i mam nadzieję, że to widzisz.

Za jego plecami, w gabinecie, Myles sięgnął po butelkę wina. Kitty siedziała w rogu na kanapie, jej miękkie rude włosy błyszczały w świetle wiktoriańskiej lampy stołowej. Myles usłyszał własny głos:

– Masz przepiękny kolor włosów. Moja matka nazwałaby ten odcień „złotorudy”. Zgadza się?

Kitty uśmiechnęła się lekko.

– Kiedyś tak. Teraz natura wymaga poprawek.

– W twoim przypadku natura nie wymaga żadnych poprawek. Myles nagle się zaciął. Jak podziękować tej kobiecie za uratowanie życia Neeve? Gdyby Kitty nie skojarzyła szkicu z motywem rafy koralowej, Myles nie zdążyłby do biura Sala na czas. Przypomniał sobie, jak Neeve, Kitty i Jack otoczyli go ramionami, kiedy policjanci wyprowadzili zabójcę. Myles szlochał:

– Nie słuchałem Renaty. Nigdy jej nie słuchałem. Dlatego poszła do niego i zginęła.

– Poszła po opinię do eksperta – oświadczyła stanowczo Kitty. – Bądź uczciwy i przyznaj, że tego nie mogłeś jej dać.

Jak powiedzieć kobiecie, że dzięki niej straszliwy gniew i poczucie winy, które dźwigałeś przez tyle lat, odeszły w przeszłość, że nie czujesz się pusty i wypalony, tylko silny i gotowy żyć pełnią życia do końca swoich dni? Myles nie znał na to sposobu.

Zorientował się, że wciąż trzyma butelkę z winem. Rozejrzał się za kieliszkiem Kitty.

– Nie pamiętam, gdzie go postawiłam – odezwała się Kitty. – Chyba gdzieś nisko.

Owszem, znasz sposób, żeby jej powiedzieć. Myles z rozmysłem napełnił własny kieliszek po brzegi i podał Kitty.

– Weź mój.


Neeve i Jack stali przy oknie i wyglądali na Hudson, autostradę, sylwetki bloków mieszkalnych i restauracji górujących nad nabrzeżem New Jersey.

– Dlaczego pojechałeś do biura Sala? – zapytała cicho Neeve.

– W notatkach Ethel o nim znalazłem uwagi o linii rafy koralowej. Zebrała cały plik wycinków z gazet reklamujących tę kolekcję, a obok narysowała szkic. Ten szkic coś mi przypomniał i zrozumiałem, że widziałem taki sam w książce kucharskiej twojej matki.

– I wtedy już wiedziałeś?

– Przypomniałem sobie, jak mi mówiłaś, że stworzył tę kolekcję po śmierci twojej matki. Jak wynikało z notatek Ethel, Sal twierdził, że do stworzenia linii rafy koralowej zainspirowało go zwiedzanie Akwarium w Chicago. To było po prostu niemożliwe. Wszystko wskoczyło na miejsce, gdy tylko się zastanowiłem. Potem o mało nie oszalałem, wiedząc, że poszłaś do niego.

Wiele lat temu Renata jako dziesięcioletnia dziewczynka, śpiesząc do domu pomiędzy dwiema armiami strzelającymi do siebie, z powodu „przeczucia” weszła do kościoła i uratowała rannego amerykańskiego żołnierza. Neeve poczuła, że ramię Jacka opasuje ją w talii. Gest nie był ukradkowy, lecz pewny i stanowczy.

– Neeve?

Przez te wszystkie lata powtarzała Mylesowi, że kiedy to się stanie, będzie wiedziała.

Jack przyciągnął ją bliżej do siebie i zrozumiała, że wreszcie nadszedł ten czas.

Загрузка...