XVI

Czyż człowiek u Boga niewinny,

u Stwórcy stworzenie jest czyste?

Księga Hioba 4, 17


Wskazania dajcie — zamilknę,

i wyjaśnijcie w czym błądzę.

Księga Hioba 6, 24


W drogerii położonej w centrum Flagstaff zamieniłem tę dziesięciodolarówkę na dziewięć srebrnych dolarów, dziewięćdziesiąt pięć centów oraz kostkę mydła, na którą namówiła mnie Margrethe.

— Alec, drogeria to nie bank. Mogą ci nie chcieć rozmienić pieniędzy, jeśli nic nie kupisz. Potrzebne nam mydło. Muszę uprać naszą bieliznę, musimy się też wykąpać… a podejrzewam, że na takiej taniej kwaterze, jaką polecał nam Steve, może nie być ani kawałeczka mydła.

Miała całkowitą rację. Sprzedawca uniósł brwi na widok dziesięciodolarówki, lecz nie powiedział nic. Wziął monetę w rękę, uderzył nią o szklaną krawędź lady, aby posłuchać dźwięku, następnie sięgnął ręką za swą kasę, wyciągnął stamtąd małą buteleczkę i poddał monetę próbie za pomocą kwasu.

Powstrzymałem się od komentarza. W milczeniu odliczył dziewięć srebrnych dolarów, pół i ćwierćdolarówkę oraz dwie dziesięciocentówki. Zamiast schować je natychmiast do kieszeni, poddałem wszystkie kolejno temu samemu testowi, korzystając z jego lady. Następnie oddałem mu jedną z dolarowych monet.

On też tego nie skomentował — słyszał głuchy odgłos wydany przez tę rzekomą srebrną monetę. Odjął jednego dolara od stanu w swej kasie, wręczył mi następną monetę, która brzęczała jak dzwon, schował fałszywą gdzieś na dnie szuflady i odwrócił się do mnie plecami.

Na granicy miasta, w połowie drogi do Winony, znaleźliśmy lokal na tyle nędzny, byśmy mogli sobie pozwolić na nocleg. Margrethe zaczęła się targować po hiszpańsku. Gospodarz zażądał pięciu dolarów. Margrethe wezwała Najświętszą Panienkę i troje innych świętych na świadków tego, co chcą z nią zrobić, po czym zaoferowała pięć peso.

Nie zrozumiałem tego manewru. Wiedziałem, że nie miała żadnych meksykańskich pieniędzy. Nie zamierzała chyba zaoferować mu tych „królewskich” peso, które wciąż miałem ze sobą?

Nie dowiedziałem się tego, ponieważ gospodarz zaproponował w odpowiedzi trzy dolary, i na tym stoi, seniora, Bóg mi świadkiem…

Ostatecznie ustalili cenę na półtora dolara. Następnie Marga wypożyczyła czystą pościel i koc za kolejne pięćdziesiąt centów i zapłaciła za wszystko dwoma srebrnymi dolarami, chcąc jednak na dodatek czystych poduszek i poszewek. Dostała je, lecz „patrón” zażądał dopłaty. Marga wręczyła mu dziesięciocentówkę. Ukłonił się głęboko i zapewnił nas, że jego dom należy do nas.

Następnego ranka o siódmej wyruszyliśmy w dalszą drogę wypoczęci, czyści, zadowoleni i głodni. W pół godziny później znaleźliśmy się w Winonie, jeszcze bardziej zgłodniali. Wrzuciliśmy coś na ruszta w barku zainstalowanym w przyczepie — cała sterta placków — dziesięć centów, kawa — pięć — drugi kubek za darmo, masło i syrop bez ograniczeń.

Margrethe tak się opchała plackami, że nie zdołała zjeść wszystkiego. Zamieniliśmy więc talerze i dokończyłem to, co zostawiła.

Wywieszka na ścianie głosiła: PŁACIĆ GOTÓWKĄ PRZY ODBIORZE. BEZ NAPIWKÓW. CZY JESTEŚCIE GOTOWI NA DZIEŃ SĄDU? Kucharz, który był też kelnerem (i, jak sądzę, właścicielem), miał tuż pod ręką egzemplarz „Strażnicy”. Zapytałem go:

— Bracie, czy masz jakieś wieści o tym, kiedy oczekiwać dnia sądu?

— Nie żartuj sobie z tego. Wieczność w czeluści piekielnej to bardzo długi czas.

— Nie żartuję — odpowiedziałem — sądząc ze znaków, myślę, że jesteśmy już w siedmioletnim okresie zapowiedzianym w jedenastym rozdziale Apokalipsy, wersety drugi i trzeci. Nie wiem jednak, jak daleko już się w nim pogrążyliśmy.

— Jesteśmy już w jego drugiej połowie — oświadczył. — Dwaj świadkowie już prorokują i pojawił się Antychryst. Czy jesteś w stanie łaski? Jeśli nie, lepiej załatw to migiem.

— Ty także bądź gotów — odpowiedziałem. — Nie znasz dnia ani godziny, gdy nadejdzie Syn Człowieczy.

— Lepiej w to uwierz!

— Wierzę. Dziękuję za pyszne śniadanie.

— To nieistotne. Niech Pan ma cię w Swojej opiece.

— Dziękuję. Niech cię błogosławi i czuwa nad tobą.

Wyszliśmy oboje i skierowaliśmy się ponownie na wschód.

— Jak się czuje moje kochanie?

— Najedzona i szczęśliwa.

— Ja też. Szczególnie uszczęśliwiło mnie coś, co zrobiłaś dziś w nocy.

— Mnie też. Jak zawsze, mój kochany. Za każdym razem.

— Hmm. To fakt. Mnie też zawsze. Chodziło mi jednak o to, co powiedziałaś przedtem, gdy Steve zapytał cię, czy zgadzasz się ze mną co do dnia sądu i odpowiedziałaś mu, że tak. Marga, nie potrafię ci wyjaśnić, jak bardzo mnie martwiło, że nie chciałaś powrócić w ramiona Jezusa. Dzień sądu zbliża się. Nie znamy nawet godziny. Byłem zmartwiony. Nadal się martwię. Najwyraźniej jednak zaczynasz ponownie dostrzegać światło, choć nie mówiłaś jeszcze o tym ze mną.

Przeszliśmy chyba ze dwadzieścia kroków, a Margrethe nie odzywała się. W końcu powiedziała cicho:

— Ukochany, zażegnałabym twoje obawy, gdybym mogła. Niestety to niemożliwe.

— Słucham? Nie rozumiem. Wytłumacz mi to, proszę.

— Nie powiedziałam Steve’owi, że się z tobą zgadzam, lecz że nie mogę się nie zgodzić.

— Ależ to jest to samo!

— Nie, kochanie. Nie powiedziałam mu, choć to szczera prawda, że nigdy nie będę publicznie spierać się ze swoim mężem o cokolwiek. Jeśli się z tobą nie zgadzam, powiem ci to na osobności. Nie przy Steve’ie czy kimkolwiek innym.

Zastanowiłem się nad tym przez chwilę, powstrzymując się od kilku nasuwających się komentarzy. Na koniec powiedziałem:

— Dziękuję ci, Margrethe.

— Kochanie, robię to dla zachowania własnej godności, w równym stopniu, jak twojej. Całe życie brzydziłam się widokiem męża i żony niezgadzających się ze sobą — spierających się — kłócących — publicznie. Jeśli powiesz, że słońce pokryte jest małymi, jasnozielonymi szczeniakami, nie zaprzeczę temu publicznie.

— Ależ tak właśnie jest!

— Słucham? — Zatrzymała się i spojrzała na mnie zaskoczona.

— Moja droga Marga. Masz zadowalającą odpowiedź na każde pytanie. Jeśli kiedykolwiek zobaczę jasnozielone szczeniaki na powierzchni słońca, będę pamiętał, aby powiadomić cię o tym na osobności, żeby nie zmuszać cię do podjęcia kłopotliwej decyzji przy świadkach. Kocham cię. Wyczytałem zbyt wiele z tego, co powiedziałaś Steve’owi, dlatego, że naprawdę się o ciebie martwię.

Wzięła mnie za rękę i przez pewien czas szliśmy w milczeniu.

— Alec?

— Słucham, kochanie.

— Nie chcę cię martwić. Jeśli nie mam racji i pójdziesz do chrześcijańskiego nieba, chciałabym pójść tam z tobą. Jeśli oznacza to powrót do wiary w Jezusa — a wydaje się, że tak jest — to tego właśnie pragnę. Spróbuję tego dokonać, nie mogę jednak nic obiecać, gdyż wiara nie zależy jedynie od woli. Niemniej jednak spróbuję.

Zatrzymałem się, aby ją pocałować, co rozbawiło ludzi w przejeżdżającym obok samochodzie.

— Kochanie, nie mogę cię prosić o więcej. Czy pomodlimy się razem?

— Alec, wolałabym nie. Pozwól mi pomodlić się samej. Na pewno to zrobię. Powiem ci, gdy nadejdzie czas na wspólną modlitwę.

Po chwili para ranczerów zatrzymała się, aby nas podwieźć. Wysadzili nas w Winslow, nie zadając żadnych pytań. My również nie udzieliliśmy im żadnych informacji, co było swojego rodzaju rekordem.

Winslow jest znacznie większe niż Winona. Jak na warunki pustynne jest to już porządne miasto — liczące chyba z siedem tysięcy mieszkańców. Znaleźliśmy tam okazję, aby uczynić coś, co pośrednio sugerował nam Steve i co omówiliśmy ze sobą poprzedniej nocy.

Steve miał rację. Nie byliśmy odpowiednio ubrani na pustynię. Nie mieliśmy jednak wyboru, gdyż w takim stroju zaskoczyła nas zmiana światów. Nie dostrzegłem jednak na pustyni nikogo, kto miałby na sobie garnitur. Nie widziałem też białych kobiet ubranych w suknie. Meksykanki i Indianki miały spódnice, lecz kobiety anglosaskie ubrane były w spodnie lub szorty — dżinsy, luźne spodnie, spodnie do jazdy konnej czy coś w tym rodzaju. Rzadko spódnice, nigdy suknie… Ponadto nasze ubiory nie były odpowiednie nawet na miasto. Wyglądały niemodnie, jak stroje sprzed stu lat. Nie pytajcie mnie dlaczego. Nie znam się na modzie, zwłaszcza kobiecej. Garnitur, który miałem na sobie, był elegancki i drogi, gdy miał go na sobie mój „patrón”: Don Jaime w Mazatlanie w innym świecie… lecz mając go na grzbiecie na pustyni w Arizonie w tym świecie, wyglądałem jak łachmyta. W Winslow znaleźliśmy sklep, jakiego nam było trzeba. „UŻYWANE CIUCHY — Milion okazji — tylko za gotówkę, bez gwarancji, bez zwrotów. Wszystkie używane ubrania sterylizowane przed sprzedażą”. Powyżej umieszczono ten sam napis w języku hiszpańskim.

Po godzinie, długim przebieraniu się w różne ciuchy i intensywnym targowaniu w wykonaniu Margrethe zaopatrzyliśmy się w stroje odpowiednie na pustynię. Miałem na sobie spodnie khaki i taką samą koszulę oraz słomiany kapelusz w lekko kowbojskim stylu. Margrethe była ubrana bardziej skąpo — szorty miała równocześnie krótkie i obcisłe — aż do nieprzyzwoitości — natomiast górna część stroju składała się z czegoś, co było mniej niż gorsetem, lecz nieco więcej niż biustonoszem. Nazywało się to „stanikiem”.

Gdy ujrzałem Margę tak ubraną, szepnąłem do niej:

— Z pewnością nie pozwolę ci pokazać się publicznie w tym bezwstydnym kostiumie.

Odpowiedziała mi:

— Kochanie, nie zachowuj się od rana jak ćwok. Jest za gorąco.

— Nie żartuję. Zabraniam ci to kupić!

— Alec, nie przypominam sobie, żebym cię pytała o pozwolenie.

— Sprzeciwiasz mi się?

Westchnęła:

— Być może tak… Nie chcę tego robić. Czy kupiłeś maszynkę do golenia?

— Wiesz, że tak!

— Mam dla ciebie majtki i skarpetki. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

— Nie. Margrethe, przestań zmieniać temat.

— Kochanie, powiedziałam już, że nie zamierzam się z tobą kłócić w miejscu publicznym. W tym kostiumie jest też spódnica. Chciałam ją przymierzyć. Pozwól mi to zrobić i zapłacić rachunek. Potem wyjdziemy na zewnątrz i porozmawiamy na osobności.

Kipiąc ze złości, zrobiłem to, co chciała. Muszę zresztą przyznać, że dzięki jej handlowym zdolnościom wyszliśmy ze sklepiku z większą ilością pieniędzy, niż weszliśmy. Jak to możliwe? Ten garnitur od mojego „patróna” Don Jaimego, który na mnie wyglądał tak śmiesznie, na właścicielu sklepiku leżał jak ulał. W gruncie rzeczy właściciel był nawet podobny do Don Jaimego. Zgodził się on dać mi w zamian za niego wszystko, co mi było potrzebne — koszulę khaki, spodnie i słomiany kapelusz. Margrethe zażądała jednak dopłaty. Domagała się pięciu dolarów, otrzymała dwa.

Gdy płaciła rachunek, dowiedziałem się, że użyła podobnej magii pozbywając się swego niepotrzebnego już kostiumu. Wkroczyliśmy do sklepu mając 7. 55 dolarów, wyszliśmy z 8. 80… oraz ubraniami na pustynię dla nas obojga, grzebieniem (do wspólnego użytku), szczoteczką do zębów (podobnie), plecakiem, maszynką do golenia oraz niezbędną ilością bielizny i skarpetek — wszystko używane, lecz podobno wysterylizowane.

Nie jestem biegły w taktyce, zwłaszcza w stosunkach z kobietami. Wyszliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie mogliśmy porozmawiać swobodnie, i nawet nie zdawałem sobie sprawy, że już zostałem pokonany. Nie zatrzymując się ani na chwilę, Margrethe oświadczyła:

— Słucham, kochanie. Chciałeś o czymś porozmawiać.

— Hmm. Jak założysz spódniczkę, ten kostium jest do przyjęcia. Ostatecznie. Nie wolno ci jednak pokazywać się publicznie w tych szortach. Jasne?

— Mam zamiar nosić same szorty tylko wtedy, kiedy będzie upalnie. Tak jak teraz.

— Margrethe, powiedziałem ci…

Rozpięła spódnicę i zaczęła ją zdejmować.

— Znowu mi się sprzeciwiasz!

Złożyła ją w kostkę i powiedziała:

— Proszę cię, czy mogę ją schować do plecaka?

— Jesteś świadomie nieposłuszna!

— Ależ, Alec, nie muszę być ci posłuszna, ani ty mnie.

— Ale… posłuchaj, kochanie, bądź rozsądna. Wiesz, że nie wydaję ci zwykle rozkazów. Jednak żona musi być posłuszna mężowi. Czy jesteś moją żoną?

— Powiedziałeś mi, że nią jestem, więc pozostanę nią, zanim mi nie powiesz, że jest inaczej.

— A więc twoim obowiązkiem jest mnie słuchać.

— Nie, Alec.

— Ale to jest podstawowy obowiązek żony!

— Nie zgadzam się z tym.

— Ależ… to szaleństwo! Czy chcesz mnie opuścić?

— Nie. Chyba, żebyś się ze mną rozwiódł.

— Nie uznaję rozwodów. Rozwody są sprzeczne z Pismem.

Nie odpowiedziała.

— Margrethe, proszę cię, załóż spódnicę!

— O mały włos byś mnie przekonał, najdroższy — odpowiedziała cicho. — Czy potrafisz mi wytłumaczyć, dlaczego tego pragniesz?

— Jak to dlaczego? Te szorty, noszone bez spódnicy, są nieprzyzwoite.

— Nie rozumiem, w jaki sposób fragment stroju może być nieprzyzwoity, Alec. Tylko osoba może okazać się taka. Czy chcesz powiedzieć, że jestem nieprzyzwoita?

— Hmm… przekręcasz moje słowa. Gdy masz na sobie te szorty — bez spódnicy — w miejscu publicznym, odsłaniasz tak wiele swojego ciała, że jest to nieprzyzwoite. W tej chwili idziesz szosą z całkowicie odsłoniętymi nogami… na przykład ci ludzie, w samochodzie, który minął nas przed chwilą, widziałem, jak się na ciebie gapili!

— Fajnie. Mam nadzieję, że się im podobało.

— Co?

— Powiedziałeś mi, że jestem piękna. Jest jednak możliwe, że twój sąd nie jest miarodajny. Mam nadzieję, że mój widok sprawia przyjemność również innym ludziom.

— Bądź poważna, Margrethe. Mówimy o twoich nagich członkach. Nagich.

— Powiedziałeś, że moje nogi są nagie. To prawda. Wolę, żeby takie były, kiedy jest ciepło. Dlaczego tak patrzysz, kochanie? Czy mam brzydkie nogi?

(Cała piękna jesteś, przyjaciółko moja, i nie ma na tobie skazy.)

— Masz piękne nogi, kochanie. Powtarzałem ci to wielokrotnie. Nie chcę jednak dzielić się z innymi twoim pięknem.

— Nie ubędzie go od tego. Wróćmy do tematu. Alec, tłumaczyłeś mi, że moje nogi są nieprzyzwoite. Nie wiem, w jaki sposób zamierzasz mnie o tym przekonać. Sądzę, że to niemożliwe.

— Ależ, Margrethe, nagość jest nieprzyzwoita z samej swojej natury. Prowokuje lubieżne myśli.

— Naprawdę? Czy widok moich nóg powoduje u ciebie erekcję?

— Margrethe?

— Alec, nie bądź ćwokiem. Zadałam proste pytanie.

— Nieodpowiednie pytanie.

Westchnęła:

— Nie rozumiem, dlaczego to pytanie ma być nieodpowiednie w rozmowie pomiędzy mężem a żoną. Nigdy nie przyznam, że moje nogi są nieprzyzwoite. Albo nagość. Bywałam już naga w obliczu setek ludzi…

— Margrethe!

Wyglądała na zaskoczoną.

— Musisz chyba o tym wiedzieć?

— Nie wiedziałem o tym i słysząc to, przeżyłem szok.

— Doprawdy? Wiesz przecież, jak dobrze pływam.

— Co to ma do rzeczy? Przecież też dobrze pływam. Nie robię tego jednak nago. Mam kostium kąpielowy. (Przypomniałem sobie nagle basen na „Konge Knut”. Rzecz jasna moja ukochana była przyzwyczajona do pływania nago. Zostałem wyprowadzony w pole.).

— Och, prawda. Widziałam takie kostiumy w Mazatlanie. I w Hiszpanii. Lecz, kochanie, znów zboczyliśmy z tematu. Problem jest szerszy niż to, czy gołe nogi są nieprzyzwoite, albo czy powinnam była pocałować Steve’a na pożegnanie, a nawet czy powinnam być ci posłuszna. Pragniesz uczynić ze mnie coś, czym nie jestem. Chcę być twoją żoną przez wiele lat, przez całe życie — mam też nadzieję pójść z tobą do nieba, jeśli takie jest twoje przeznaczenie. Lecz, kochanie, nie jestem dzieciakiem ani niewolnicą. Chcę żyć z tobą w zgodzie, gdyż jestem twoją żoną, ale nie będę wykonywać twoich poleceń tylko z tego powodu.

Chciałbym móc powiedzieć, że olśniłem ją swoją błyskotliwą ripostą. Tak jest, mógłbym to powiedzieć, lecz nie byłaby to prawda. Starałem się właśnie wymyślić jakąś odpowiedź, gdy samochód, który właśnie nas minął, zwolnił nagle. Usłyszałem sygnał, jeden z tych, na które mówią „wilk”. Pojazd zatrzymał się i cofnął w naszą stronę.

— Podwieźć was? — usłyszeliśmy głos.

— Jasne! — odkrzyknęła Margrethe i popędziła w tamtą stronę. Byłem zmuszony uczynić to samo.

Była to bagażówka. Za kierownicą siedziała kobieta, obok niej mężczyzna. Oboje byli w moim wieku lub nieco starsi. Mężczyzna sięgnął ręką za siebie i otworzył drzwi.

— Właźcie!

Podsadziłem Margrethe, wsiadłem za nią i zatrzasnąłem drzwi.

— Zmieścicie się? — zapytał. — Jeśli nie, zwalcie te śmieci na podłogę. Nigdy nie siadamy na tylnym siedzeniu, więc to wszystko się tam gromadzi. Jesteśmy Clyde i Bessie Grubb.

— On jest Grubb. Ja jestem po prostu dobrze odżywiona — dodała kobieta.

— Powinniście się teraz roześmiać. Już to słyszałem.

Był rzeczywiście gruby. Jeden z tych muskularnych mężczyzn o grubych kościach, którzy w wieku szkolnym są atletycznie zbudowani, a potem przybierają na wadze. Jego żona opisała ich oboje poprawnie. Nie była gruba, lecz miała lekką nadwagę.

— Bardzo nam miło. Jesteśmy Alec i Margrethe Graham. Dziękujemy wam, żeście się zatrzymali.

— Te uprzejmości są zbyteczne, Alec — odpowiedziała kobieta. — Dokąd jedziecie?

— Bessie, proszę cię, uważaj na drogę.

— Clyde, jeśli nie odpowiada ci sposób, w jaki prowadzę tego grata, możemy się przesiąść.

— Nie, nie. Radzisz sobie świetnie.

— Więc się przymknij, albo skorzystam z reguły K. Słucham, Alec?

— Jedziemy do Kansas.

— O, kurczę! Nie wybieramy się tak daleko. W Chambers skręcamy na północ. To kawał drogi stąd, około dziewięćdziesięciu mil. No ale, podwieziemy was przynajmniej tyle. Co macie zamiar robić w Kansas?

(Co miałem zamiar robić w Kansas? Otworzyć lodziarnię… przywieść moją ukochaną żonę z powrotem do owczarni… przygotowywać się do dnia sądu.)

— Zmywać naczynia.

— Mój mąż jest zbyt skromny — powiedziała cicho Margrethe. — Mamy zamiar otworzyć małą restaurację. Jednak na naszej drodze do tego celu z pewnością znajdzie się zmywanie naczyń. Lub jakakolwiek inna praca.

Wyjaśniłem im, co się z nami stało, zmieniając niektóre fakty i pomijając to, w co nie mogliby uwierzyć.

— Restauracja została zniszczona, nasi meksykańscy wspólnicy zabici. Straciliśmy wszystko. Wspomniałem o zmywaniu naczyń, ponieważ jest to jedyna praca, którą można dostać niemal zawsze. Mogę się jednak podjąć prawie wszystkiego.

— Alec, tak podchodząc do sprawy, staniesz na nogi szybciej, niż sobie wyobrażasz — odparł Clyde.

— Straciliśmy trochę pieniędzy, to wszystko. Nie jesteśmy zbyt starzy, aby zaczynać od nowa. (Mój Boże, czy wstrzymasz się z dniem sądu na tyle, abym zdążył tego dokonać? Bądź wola Twoja, amen.)

Margrethe uścisnęła mi rękę. Clyde zauważył to. Odwrócił się na siedzeniu, kierując się twarzą w stronę żony oraz naszą.

— Uda ci się — stwierdził. — Z taką żoną, jak twoja, musi ci się udać.

— Mam nadzieję. Dziękuję.

Wiedziałem, po co zwrócił się w naszą stronę. Żeby się pogapić na Margrethe. Chciałem mu powiedzieć, żeby trzymał swoje gały przy sobie, lecz w tej sytuacji nie mogłem tego zrobić. Poza tym było oczywiste, że państwo Grubb nie widzieli niczego złego w stroju mojej ukochanej. Pani Grubb była ubrana tak samo, z tym, że skąpiej. Muszę przyznać, że choć nie była tak olśniewającą pięknością, jak Margrethe, była całkiem niebrzydka.

Na Pustyni Pstrej zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z samochodu, aby popatrzeć na to niewiarygodne piękno natury. Widziałem już ją kiedyś, ale Margrethe była tu po raz pierwszy. Z wrażenia po prostu ją zatkało. Clyde powiedział mi, że zawsze się tu zatrzymują, choć przejeżdżali już tędy setki razy.

Przepraszam: Widziałem już ją kiedyś, ale w innym świecie. Pustynia Pstra była dowodem na to, co podejrzewałem. To nie Matka Ziemia podlegała tym szaleńczym zmianom, lecz jedynie człowiek i jego dzieła, a nawet one tylko w części. Jednak jedyne nasuwające się wytłumaczenie tego faktu prowadziło prosto do paranoi. W żadnym razie nie wolno było się jej poddać. Musiałem się opiekować Margrethe.

Clyde kupił nam hot dogi i coś do picia. Nie zgodził się, żebym za to zapłacił. Gdy wróciliśmy do samochodu, zasiadł za kierownicą i zaprosił Margrethe, aby usiadła przy nim. Nie byłem z tego zadowolony, ale nie mogłem tego okazać, gdyż Bessie natychmiast powiedziała:

— Biedny Alec! Posadzili go ze starą babą! Nie przejmuj się, kochanie. Jeszcze tylko dwadzieścia trzy minuty do zakrętu do Chambers… nawet mniej, biorąc pod uwagę, w jaki sposób Clyde prowadzi.

Tym razem Clyde’owi zajęło to trzydzieści minut. Zaczekał jednak na nas, aby się upewnić, że złapiemy okazję do Gallup.

Dotarliśmy tam na długo przed zachodem słońca. A choć mieliśmy w kieszeni 8. 80 dolara, pomyślałem, że czas się rozejrzeć za brudnymi naczyniami. W Gallup jest niemal tyle samo moteli i gospód, co Indian, i niemal połowa tych przybytków posiada własne restauracje. Sprawdziłem trzynaście z nich, zanim natrafiłem na taką, gdzie potrzebowano moich usług.

W czternaście dni później znaleźliśmy się w Oklahoma City. Jeśli wydaje się wam, że to długo, macie rację. Posuwaliśmy się naprzód w tempie mniej niż pięćdziesięciu mil dziennie. Ale w tym czasie wydarzyło się tyle spraw. Czułem, że moja paranoja się pogłębia.

Przeskakiwaliśmy z jednego świata do drugiego raz za razem, i to zawsze w takim momencie, w którym wywoływało to największe komplikacje.

Czy widzieliście kiedyś, jak kot bawi się z myszą? Mysz nie ma żadnych szans. Jeśli ma choć tyle rozumu, ile dobry Bóg dał myszom, wie o tym dobrze. A jednak mysz nie poddaje się… i kot ponownie ją chwyta, raz za razem.

Byłem taką myszą. Albo też oboje byliśmy myszami, ponieważ Margrethe była ze mną… i była to jedyna rzecz, która ratowała mnie przed załamaniem. Nie skarżyła się ani nie poddawała, więc ja również nie mogłem się poddać.

I tak doszedłem do wniosku, że choć papierowe pieniądze nie mają po zmianie światów żadnej wartości, złote i srebrne monety powinny zachować przynajmniej wartość kruszcu. Zbierałem je więc wszędzie, gdzie tylko mogłem, oszczędzałem i odmawiałem przyjmowania reszty w banknotach.

Bystry z ciebie chłopak, Alec. Naprawdę masz łeb.

Trzeciego dnia pobytu w Gallup przespaliśmy się z Margą w pokoju, za który zapłaciliśmy zmywaniem naczyń (ja) i sprzątaniem (Margrethe). Nie mieliśmy zamiaru spać. Chcieliśmy tylko odpocząć trochę przed posiłkiem. To był długi, ciężki dzień. Położyliśmy się na kapie na łóżku.

Zdążyłem się tylko trochę odprężyć, gdy poczułem, że coś twardego ciśnie mnie w plecy. Podniosłem się lekko i stwierdziłem, że wszystkie moje zaoszczędzone dolary wypadły mi z kieszeni, gdy przewróciłem się na drugi bok. Wyjąłem więc rękę spod głowy Margi, sięgnąłem po pieniądze, przeliczyłem je, dodałem świeżo uzyskane drobne i położyłem wszystkie na stoliku przy łóżku w odległości jednej stopy od mojej głowy. Następnie wróciłem do pozycji horyzontalnej, wsunąłem rękę pod głowę Margi i zasnąłem.

Gdy się obudziłem, wokół panowała całkowita ciemność. Senność odeszła mnie natychmiast. Margrethe wciąż pochrapywała cicho, leżąc na moim ramieniu. Potrząsnąłem nią.

— Kochanie. Obudź się!

— Chrrrf.

— Jest już późno. Spóźnimy się na kolację.

Obudziła się natychmiast.

— Mógłbyś włączyć lampę?

Przesunąłem ręką po stoliku i omal nie wypadłem z łóżka.

— Nie mogę znaleźć tego paskudztwa. Jest ciemno jak w samym środku węgla. Poczekaj sekundę! Zapalę górne światło.

Wstałem ostrożnie z łóżka, skierowałem się w stronę drzwi, potknąłem się o krzesło, nie znalazłem drzwi, poszukałem ich po omacku i wreszcie znalazłem, pomacałem ręką w ich okolicy i natrafiłem na wyłącznik. Światło na suficie zapaliło się. Przez długą, straszną chwilę żadne z nas się nie odzywało. Potem, całkowicie bezcelowo, stwierdziłem:

— Znowu to zrobili.

Pokój cechował się charakterystyczną anonimowością wszystkich kwater w tanich motelach. Niemniej różnił się w szczegółach od tego, w którym położyliśmy się spać.

Nasze z trudem zdobyte srebrne dolary zniknęły. Podobnie jak wszystko, poza ubraniami, które mieliśmy na sobie — plecak, czyste skarpetki, zapasowa bielizna, grzebień, maszynka do golenia — dosłownie wszystko. Sprawdziłem to, aby się upewnić.

— No i co teraz, Marga?

— Cokolwiek pan rozkaże.

— Hmm. Nie sądzę, żeby poznali mnie w kuchni. Może jednak pozwolą mi pozmywać naczynia.

— Mogą też potrzebować kelnerki.

Drzwi zamykały się na zatrzask, a ja nie miałem klucza, toteż zostawiłem je lekko uchylone. Prowadziły one bezpośrednio na zewnątrz. Po drugiej stronie parkingu, na rogu budynku znajdował się pokój z podświetlonym napisem: REJESTRACJA. Wszystko wyglądało normalnie, z tym, że różniło się nieco od motelu, w którym uprzednio pracowaliśmy. Tam rejestracja znajdowała się od frontu budynku centralnego, którego resztę stanowiła kawiarnia.

Tak jest, spóźniliśmy się na kolację.

Na śniadanie. W tym motelu nie było kawiarni.

— No więc, Marga?

— W którą stronę do Kansas?

— Chyba w tę. Możemy zrobić dwie rzeczy — wrócić do pokoju, położyć się jak należy do łóżka i przespać do rana, albo też wyjść na autostradę i spróbować złapać okazję. Po ciemku.

— Alec. Ja widzę tylko jedno wyjście. Jeśli wrócimy do środka, obudzimy się rano, głodniejsi, ale nie w lepszej sytuacji. Może w gorszej, jeśli złapią nas śpiących w pokoju, za który nie zapłaciliśmy…

— Umyłem całą kupę naczyń!

— Nie tutaj. Tutaj mogą wezwać policję.

Ruszyliśmy w drogę.

Był to typowy przykład prześladowań, jakie cierpieliśmy w trakcie drogi do Kansas. Tak jest, powiedziałem „prześladowań”. Jeśli paranoja polega na przekonaniu, że cały świat spiskuje przeciwko tobie, to byłem paranoikiem. Była to jednak „zdrowa” paranoja (jeśli wybaczycie mi tę sprzeczność) albo też cierpiałem na urojenia tak monumentalne, że należałoby mnie natychmiast zamknąć i poddać leczeniu.

Być może tak było. W takim przypadku jednak Margrethe również była częścią moich urojeń. Nie mogłem pogodzić się z tą myślą. Nie mogło to też być „folie á deux”, gdyż Margrethe byłaby normalna w każdym możliwym świecie.

Minęło południe, zanim znaleźliśmy coś do jedzenia. Zaczynałem już dopatrywać się duchów tam, gdzie normalny człowiek dostrzegłby tylko drobne wiry powietrzne. Mój kapelusz został za siedmioma górami i słońce Nowego Meksyku padające mi na głowę nie pomagało mi w najmniejszym stopniu.

Samochód wiozący ludzi z pobliskiej budowy podwiózł nas do Grants. Zanim nas tam zostawili, zafundowali nam obiad. Być może jestem chory umysłowo, ale na pewno nie głupi — zawdzięczaliśmy tę podróż i posiłek temu, że Margrethe w nieprzyzwoicie obcisłych szortach przyciąga spojrzenia mężczyzn. To dało mi wiele do myślenia, podczas gdy pochłaniałem (z przyjemnością!) obiad, który nam postawili. Zachowałem jednak swoje przemyślenia dla siebie.

Gdy opuścili nas, zapytałem:

— Na wschód?

— Tak. Najpierw jednak chciałabym zajrzeć do biblioteki publicznej. O ile tu ją mają.

— Oczywiście!

Gdy znajdowaliśmy się w świecie naszego przyjaciela Steve’a, brak jakichkolwiek środków transportu powietrznego wywołał u mnie podejrzenie, iż świat ten może być tym samym, w którym urodziła się Margrethe, a w związku z tym również ojczyzną „Aleca Grahama”. W Gallup sprawdziliśmy to w bibliotece publicznej. Przestudiowałem w encyklopedii historię amerykańską, a Marga duńską. Stwierdzenie, że nie jesteśmy w jej świecie, zajęło nam obojgu zaledwie pięć minut. Dowiedziałem się, że Bryan został wybrany w 1896 roku, lecz zmarł w trakcie pełnienia urzędu i został zastąpiony przez wiceprezydenta — Arthura Sawella. To mi wystarczyło. Potem przejrzałem tylko szybko prezydentów i wojny, o których nigdy nie słyszałem.

Margrethe zakończyła swe badania z nosem zmarszczonym z oburzenia. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, gdzie nie musieliśmy już mówić szeptem, zapytałem ją, co ją tak zmartwiło.

— To nie twój świat, kochanie. Sprawdziłem to.

— Jasne, że nie!

— Mieliśmy tylko jedną negatywną wskazówkę. Może istnieć wiele światów, w których nie ma żadnego rodzaju aeronautyki.

— Całe szczęście, że to nie mój świat! Alec, tutaj Dania jest częścią Szwecji! Czy to nie straszne?

Szczerze mówiąc, nie rozumiałem jej uczuć. Oba kraje są skandynawskie i bardzo podobne do siebie — tak mi się przynajmniej zdawało.

— Przykro mi, kochanie. Nie wiem wiele o tych sprawach. (Byłem raz w Sztokholmie i podobało mi się tam. To jednak nie był odpowiedni moment, żeby jej o tym wspominać.)

— W tej głupiej książce napisali, że stolicą jest Sztokholm, a królem Karol szesnasty. Alec, on nawet nie pochodzi z rodziny królewskiej! I to ma być mój król!

— Ależ, kochanie, to nie jest twój król. To nawet nie twój świat.

— Wiem o tym. Alec? Gdybyśmy musieli tu pozostać, gdyby to już był koniec zmian, to czy mogłabym uzyskać naturalizację?

— Myślę, że tak.

Westchnęła:

— Nie chciałabym być Szwedką.

Nie odezwałem się. W pewnych sprawach nie byłem w stanie jej pomóc.

W Grants ponownie udaliśmy się do biblioteki publicznej, aby sprawdzić, co przyniosła światu najnowsza zmiana. Ponieważ nie widzieliśmy żadnych „aeroplanos” ani sterowców, ponownie wydało nam się możliwe, że znajdujemy się w świecie Margrethe. Tym razem zacząłem od hasła „aeronautyka” i nie znalazłem sterowców, lecz maszyny latające… wynalezione przez doktora Alberto Santos-Dumonta z Brazylii na początku bieżącego stulecia. Nazwisko wynalazcy zdumiało mnie, ponieważ w moim świecie był on pionierem budowy sterowców ustępujących jedynie grafowi von Zeppelin. Najwyraźniej jednak aerodyny doktora były prymitywne w porównaniu z odrzutowcami lub nawet „aeroplanos”. Wiadomości te wskazywały, że wynalazek ów stanowi raczej ciekawostkę, a nie urządzenie powszechnego użytku. Zostawiłem ten temat i przerzuciłem się na historię Ameryki. Na początek sprawdziłem Williama Jenningsa Bryana.

Nie znalazłem go w ogóle. No cóż, wiedziałem już, że to nie mój świat.

Marga była jednak cała uśmiechnięta. Nie mogła się doczekać, aż wyjdziemy na zewnątrz, żeby mi wszystko powiedzieć.

— W tym świecie Skandynawia jest jednym wielkim państwem… i Kopenhaga jest jego stolicą!

— To fajnie!

— Syn królowej Małgorzaty, książę Fryderyk został ukoronowany jako król Eryk Gustaw — niewątpliwie, aby sprawić przyjemność cudzoziemcom. Pochodzi jednak z duńskiej rodziny królewskiej i jest Duńczykiem z krwi i kości. Tak właśnie powinno być!

Próbowałem jej okazać, że ja również się cieszę. Nie mieliśmy ani centa przy duszy, nie wiedzieliśmy, gdzie dziś będziemy spać, a Margrethe cieszyła się jak dziecko w dzień Bożego Narodzenia… z czegoś, co jak sądziłem, nie miało żadnego znaczenia.

Korzystając z dwóch okazji, dotarliśmy do Albuquerque. Uznałem, że rozsądnie będzie pozostać tam przez jakiś czas — to duże miasto — nawet gdybyśmy musieli, znowu zdać się na Armię Zbawienia. Szybko jednak znalazłem pracę przy zmywaniu naczyń w kawiarni w miejscowym „Holiday Inn”, a Margrethe zatrudniła się jako kelnerka w tym samym lokalu. Pracowaliśmy tam przez niespełna dwie godziny, gdy Margrethe przyszła na zaplecze i wsunęła mi coś do kieszeni na biodrze, podczas gdy stałem pochylony nad zlewem.

— Prezent dla ciebie, najdroższy!

Odwróciłem się do niej:

— Cześć, cudowna!

Sprawdziłem kieszeń. Była w niej podróżna maszynka do golenia z odkręcaną rączką, która po złożeniu mieściła się w wodoszczelnym pudełku mniejszym niż kieszonkowa Biblia i przeznaczonym do noszenia w kieszeni.

— Ukradłaś to?

— Niezupełnie. Kupiłam w kiosku w hallu za napiwki.

Kochanie, chcę, żebyś się ogolił, jak tylko będziesz miał wolną chwilę.

— Pozwól, niech ci to wyjaśnię, laleczko. Ciebie przyjęto do pracy ze względu na wygląd, a mnie ze względu na mocne plecy, słaby rozum i potulne usposobienie. Nie obchodzi ich, jak wyglądam.

— Ale mnie obchodzi!

— Każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Teraz zostaw mnie. Spowalniasz tok produkcji.

Nocą Margrethe wyjaśniła mi, dlaczego kupiła mi w pierwszej kolejności maszynkę do golenia.

— Kochanie, to nie tylko dlatego, że lubię, jak masz twarz wygoloną i włosy krótkie, choć tak jest! Te sztuczki Lokiego nie ustają i za każdym razem musimy natychmiast znaleźć pracę, żeby mieć co jeść. Powiedziałeś, że nikogo nie obchodzi, jak wygląda pomywacz… ja jednak myślę, że świeży i czysty wygląd pomaga w znalezieniu każdej pracy, a już z pewnością nie może zaszkodzić. Jest jednak jeszcze jeden powód. W wyniku tych zmian chodziłeś nieogolony raz, dwa… mogę się doliczyć pięciu razy, w tym raz przez przeszło trzy dni. Najdroższy, gdy jesteś świeżo ogolony, wyglądasz na dumnego i szczęśliwego. Wtedy ja również czuję, że jestem szczęśliwa.

Margrethe zrobiła dla mnie coś w rodzaju pasa na pieniądze — kieszeń z materiału umocowaną na taśmę. Chciała, żebym nosił to nawet w łóżku.

— Kochanie, straciliśmy wszystko, czego nie mieliśmy przy sobie, w momencie zmiany. Chcę, żebyś wkładał do tego maszynkę do golenia i monety w chwili, gdy będziesz się kładł do łóżka.

— Nie wierzę, żeby można tak łatwo przechytrzyć szatana.

— Być może nie, lecz spróbujmy. Podczas każdej zmiany zachowujemy ubranie, które mamy na sobie i wszystko, co mamy w kieszeniach. Takie są chyba zasady.

— Chaos nie przestrzega żadnych zasad.

— Może to nie jest chaos. Alec, jeśli nie chcesz nosić tego w łóżku, to czy pozwolisz, żebym ja to robiła?

— Och, założę to. To jednak nie powstrzyma szatana, jeśli naprawdę zechce nam to odebrać. W gruncie rzeczy nie przejmuję się tym. Raz już wrzucił nas nagich, jak nas Pan Bóg stworzył, do Pacyfiku i udało nam się to przeżyć, pamiętasz? Martwi mnie jednak co innego, Marga. Czy zauważyłaś, że za każdym razem w momencie zmiany dotykaliśmy się nawzajem? Przynajmniej rękoma?

— Zauważyłam.

— Zmiana zachodzi w mgnieniu oka. Co się stanie, jeśli nie będziemy się trzymać w objęciach? Jeśli nawet nie będziemy się dotykać? Powiedz mi.

Milczała przez tak długą chwilę, iż zrozumiałem, że nie ma zamiaru mi odpowiedzieć.

— Aha — powiedziałem. — Też tak sądzę. Nie możemy jednak przez cały czas być bliźniętami syjamskimi. Moja ukochana, moja jedyna, szatan, Loki, czy jakkolwiek nazywa się zły duch, który robi z nami te rzeczy, może nas rozdzielić w każdej chwili, po prostu przeprowadzając zmianę w momencie, gdy się nie dotykamy.

— Alec?

— Słucham, kochanie?

— Loki mógł nam to zrobić w każdej chwili już od dawna, a jednak to się nie stało.

— Może się stać w każdej sekundzie.

— Tak. Albo nigdy.

Ruszyliśmy w dalszą drogę, dręczeni przez kolejne zmiany. Środki ostrożności podjęte przez Margrethe wyglądały na skuteczne — w przypadku jednej ze zmian nawet zbyt skuteczne. O mały włos trafiłbym do więzienia za nielegalne posiadanie srebrnych monet. Lecz szybka zmiana (najszybsza, jaką przeżyliśmy) uwolniła nas od oskarżenia, dowodów rzeczowych i świadka, który wniósł skargę. Znaleźliśmy się w nieznanej sali sądowej, z której szybko nas wyproszono ze względu na brak przepustek uprawniających do przebywania w niej.

Maszynka do golenia jednak ocalała. Żaden gliniarz ani szeryf nie miał ochoty jej skonfiskować.

Wędrowaliśmy korzystając z naszej tradycyjnej metody (mój kciuk i śliczne nogi Margrethe. Już dawno doszedłem do wniosku, że muszę się pogodzić z tym, czego nie mogę zmienić). Zostaliśmy wysadzeni w ładnej okolicy — chyba w Teksasie — przez kierowcę ciężarówki, który skręcił na północ z autostrady 66 w boczną drogę.

Opuściliśmy już pustynię. Wokół nas wznosiły się niskie zielone wzgórza. Pogoda była piękna, lecz my byliśmy zmęczeni, głodni, spoceni i brudni, gdyż nasi prześladowcy — szatan, czy ktokolwiek to był — przeszli samych siebie — trzy zmiany w ciągu trzydziestu sześciu godzin.

Jednego dnia dwukrotnie zdobyłem pracę przy zmywaniu naczyń w tym samym mieście, pod tym samym adresem… i nie otrzymałem ani grosza. Trudno jest dostać wypłatę od właściciela restauracji „Samotny Kowboj”, która na twych oczach zmienia się w smażalnię „U Vivian”. To samo wydarzyło się w trzy godziny później, gdy „U Vivian” zamieniło się w skład używanych samochodów.

Jedyną dobrą stroną tych szokujących przeżyć było to, że dzięki niewiarygodnemu szczęściu (lub czyjemuś zamysłowi?) Margrethe za każdym razem była przy mnie. W pierwszym przypadku przyszła po mnie i czekała, aż szef obliczy mój czas pracy, a w drugim pracowała razem ze mną.

Kolejna zmiana pozbawiła nas noclegu, za który Margrethe zapłaciła już swoją pracą.

I właśnie to stanowiło powód, że byliśmy zmęczeni, głodni i brudni, a moja paranoja osiągnęła nowe szczyty.

Po przejściu kilkuset jardów natrafiliśmy na mały, śliczny strumyk — widok, który w Teksasie jest najmilszą z niespodzianek.

Zatrzymaliśmy się na kładce zawieszonej ponad nim.

— Margrethe, czy chciałabyś w nim pobrodzić?

— Kochanie, mam zamiar zrobić więcej. Wykąpię się w nim.

— Hmm… przejdźmy pod płotem — pięćdziesiąt albo siedemdziesiąt pięć jardów wzdłuż strumienia. Nie sądzę, żeby ktoś mógł nas tam zauważyć z drogi.

— Kochanie, jeśli mają ochotę, mogą się zebrać i bić mi brawo. Mam zamiar się wykąpać i… woda wygląda na czystą. Czy można jej się napić bez ryzyka?

— W górę od drogi? Na pewno. Narażaliśmy się na większe ryzyko każdego dnia, od chwili spotkania z górą lodową. Gdybyśmy jeszcze mieli coś do jedzenia… na przykład te twoje lody. A może wolałabyś jajecznicę?

Podniosłem dolny drut ogrodzenia, aby mogła się pod nim przeczołgać.

— Nie wystarczy ci baton „Oh Henry”?

— Wolałbym „Milky Way”, jeśli to możliwe.

— Obawiam się, że mamy tylko „Oh Henry”.

Podniosła drut nade mną.

— Lepiej przestańmy mówić o jedzeniu, którego nie mamy — odrzekłem.

Przepełznąłem pod ogrodzeniem, wyprostowałem się i dodałem:

— Jestem gotów zjeść skunksa na surowo.

— Mamy jedzenie, mój drogi mężczyzno. Mam przy sobie jeden baton „Oh Henry”.

Zatrzymałem się natychmiast.

— Kobieto, jeśli to żart, zbiję cię.

— Nie żartuję.

— W Teksasie prawo zezwala na pouczanie żony za pomocą kija nie grubszego od kciuka. — Uniosłem do góry swój kciuk. — Czy widzisz gdzieś odpowiedni kij?

— Znajdę go.

— Skąd masz ten baton?

— Z tej gospody, w której pan Facelii poczęstował nas kawą i pączkami.

Pan Facelii był kierowcą, który wiózł nas w samym środku nocy, tuż przed ciężarówką, z której przed chwilą wysiedliśmy. Dwa małe pączki oraz cukier i śmietanka do kawy stanowiły jedyne kalorie, które spożyliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

— Bicie może poczekać. Kobieto, jeśli go ukradłaś, powiedz mi o tym później. Naprawdę masz prawdziwy, pożywny baton „Oh Henry”? A może mam atak gorączki?

— Alec, czy naprawdę myślisz, że ukradłabym baton? Kupiłam go w automacie, podczas gdy poszedłeś z panem Facellim do toalety.

— W jaki sposób? Nie mamy żadnych pieniędzy z tego świata.

— Zgadza się. Miałam jednak w torebce dziesięciocentówkę sprzed dwóch zmian. Oczywiście to nie była dobra dziesięciocentówka, ściśle mówiąc, nie sądziłam jednak, żeby stało się coś złego, jeśli maszyna ją zaakceptuje. Tak też zrobiła. Schowałam jednak baton, zanim wróciliście… ponieważ nie miałam trzech dziesięciocentówek i nie mogłabym poczęstować pana Facelliego. Czy myślisz, że było to oszustwo — dodała niespokojnie — z tą dziesięciocentówką?

— To drobiazg, którego nie zamierzam roztrząsać… pod warunkiem, że podzielisz się ze mną owocem swej zbrodni… co uczyni mnie współwinnym. Hmm… najpierw jedzenie czy kąpiel?

Zaczęliśmy od jedzenia. Była to prawdziwa uczta, którą popiliśmy smakowitą wodą ze strumienia. Następnie wykąpaliśmy się, śmiejąc się i pluskając wodą. Zapamiętałem to jako jeden z najszczęśliwszych momentów mojego życia. Margrethe miała w swej torbie również mydło, a moja koszula posłużyła jako ręcznik. Najpierw wytarłem nią Margrethe, a później siebie. Suche ciepłe powietrze dopełniło reszty.

To, co wydarzyło się w chwilę później, było nieuniknione. Nigdy w życiu nie kochałem się na powietrzu, tym bardziej w dzień. Gdyby ktoś mnie o to zapytał, odpowiedziałbym, że byłoby to dla mnie psychicznie niemożliwe. Miałbym zbyt wiele zahamowań ze względu na nieprzyzwoitość tej sytuacji.

A teraz jestem uszczęśliwiony, że mogę wam powiedzieć, iż choć zdawałem sobie jasno sprawę z sytuacji, nie przejmowałem się wcale i nieźle sobie poradziłem… być może dzięki niepohamowanemu, zaraźliwemu entuzjazmowi Margrethe.

Podobnie, nigdy przedtem nie spałem nago na trawie. Sądzę, że przespaliśmy około godziny.

Gdy się obudziliśmy, Margrethe uparła się, że mnie ogoli. Trudno byłoby mi zrobić to samemu ze względu na brak lustra, ona jednak mogła to zrobić i zrobiła ze swą zwykłą sprawnością. Staliśmy po kolana w wodzie. Własnoręcznie pokryłem swą twarz mydlinami. Ona mnie goliła, a ja uzupełniałem w miarę potrzeby zapas piany.

— No — powiedziała wreszcie, całując mnie na koniec. — Może być. Opłucz się teraz. Nie zapomnij o uszach. Zaraz przyniosę ręcznik. To znaczy koszulę.

Wdrapała się na brzeg, kiedy ja pochyliłem się i opłukałem sobie twarz.

— Alec…

— Nie słyszę cię przez tę wodę.

— Chodź tu, kochanie!

Wyprostowałem się, wytarłem oczy z wody i rozejrzałem się wokół. Wszystko, co mieliśmy, zniknęło, poza moją maszynką do golenia.

Загрузка...