XXVII

Bo w wielkiej mądrości — wiele utrapienia, a kto przysparza wiedzy — przysparza i cierpień.

Księga Eklezjasty 1, 18


Zabrał głos Hiob i tak mówił:

„Niech zginie mój dzień urodzenia i noc, gdy rzeczono: poczęty mężczyzna”.

Księga Hioba 3, 2 — 3


Zaćmiło mi się w oczach. W głowie zaczęło mi wirować. Kolana ugięły się pode mną.

— Hej, bez takich numerów! — powiedział Jerry ostrym tonem. Objął mnie w pasie, wciągnął do środka i zamknął drzwi.

Podtrzymał mnie, abym nie upadł, a potem potrząsnął mną i plasnął mnie w twarz. Poruszyłem głową i odzyskałem oddech w piersiach.

Usłyszałem głos Katie:

— Przyprowadź go tu, żeby mógł usiąść.

Wrócił mi normalny wzrok.

— Nic mi nie jest. Po prostu zwaliło mnie z nóg na sekundę.

Rozejrzałem się wokoło. Znajdowaliśmy się w foyer domu Farnsworthów.

— Zemdlałeś i tyle. Nic w tym dziwnego. Przeżyłeś szok. Chodź do pokoju rodzinnego!

— Dobrze. Cześć, Katie! O, kurczę, jak fajnie znów cię widzieć.

— Ciebie też, mój drogi.

Podeszła bliżej, objęła mnie ramionami i pocałowała. Po raz kolejny przekonałem się, że choć Marga była moją jedyną, Katie była kobietą w moim typie. Podobnie jak Pat. Marga, chciałbym, żebyś mogła poznać Pat. (Marga!)

Pokój rodzinny wydawał się opustoszały — niewykończone meble i brak okien oraz kominka. Jerry oznajmił:

— Katie, włącz nam, proszę, Remington numer dwa! A ja przygotuję drinki.

— Tak, kochanie.

Gdy oboje zajęli się swoją robotą, Sybil wtargnęła do pokoju, zarzuciła mi ręce na szyję (niemal zbijając mnie z nóg. Ten dzieciak ma swoją masę) i obdarzyła mnie szybkim buziakiem, nieprzypominającym błogosławieństwa Katie.

— Pan Graham! Był pan bomba! Oglądałam wszystko! Z siostrą Pat! Ona też myśli, że pan jest bomba!

Lewa ściana zamieniła się w okno z widokiem na góry. Na przeciwnej ścianie pojawił się kamienny kominek z buzującym płomieniem, który wyglądał zupełnie tak samo, jak poprzednim razem. Sufit był teraz niski, lecz meble i podłoga wyglądały tak, jak je zapamiętałem — „Remington numer dwa”.

Katie odwróciła się od tablicy rozdzielczej.

— Sybil, daj mu spokój, kochanie! Alec, usiądź wreszcie!

— Jak sobie życzysz.

Usiadłem.

— Hmm… czy to Teksas czy piekło?

— Zależy, jak na to patrzeć — odrzekł Jerry.

— A co to za różnica? — spytała Sybil.

— Trudno wyczuć — odparła Katie. — Nie kłopocz się tym teraz, Alec. Ja też cię podziwiałam. Dziewczęta mają rację. Jestem z ciebie dumna.

— On stanowi ciężki przypadek — wtrącił Jerry. — Nie wycisnąłem z niego ani grosika. Alec, ty uparty tępaku, przegrałem przez ciebie trzy zakłady.

Drinki pojawiły się na miejscu. Jerry uniósł swoją szklankę.

— Twoje zdrowie!

— Za Aleca!

— Tak, jego zdrowie!

— Moje zdrowie — zgodziłem się, pociągając wielki łyk Jacka Daniels’a — Jerry. Nie jesteś chyba naprawdę…

Uśmiechnął się do mnie. Szyte na miarę ubranie kowbojskie zniknęło. Buty zmieniły się w rozszczepione kopyta. Rogi wysunęły się spod Jego włosów. Skóra pokrywająca potężne mięśnie zalśniła oleistą czerwienią. Z Jego łona niedorzecznie wielki fallus wystrzelił nieustraszenie w górę!

— Myślę, że go przekonałeś, mój drogi — powiedziała cicho Katie. — A poza tym ta postać nie należy do Twych najładniejszych.

Konwencjonalne. wyobrażenie diabła zniknęło, szybko zastąpione przez równie konwencjonalne wyobrażenie milionera z Teksasu.

— Tak lepiej — powiedziała Sybil. — Tato, dlaczego w ogóle używasz tego wyświechtanego wyobrażenia?

— Służy ono jako dobitny symbol. Jednak ta druga postać jest tutaj bardziej odpowiednia. Ty też powinnaś przywdziać strój teksański.

— Koniecznie? Myślałam, że Patty przyzwyczaiła już pana Grahama do nagości.

— Jej nagości, nie twojej. Zrób to zaraz, bo cię usmażę na obiad!

— Tatusiu, jesteś oszustem. — Na Sybil, która nie ruszyła się z krzesła, pojawiły się nagle niebieskie dżinsy i stanik. — Zmęczyło mnie już udawanie nastolatki. Nie widzę sensu kontynuowania tej zabawy. Święty Alec wie już, że go nabieraliśmy.

— Sybil, mówisz za dużo.

— Mój drogi, ona może mieć rację — wtrąciła cicho Katie.

Jerry potrząsnął głową. Westchnąłem głośno i powiedziałem to, co musiałem powiedzieć:

— Tak, Jerry, wiem, że zostałem nabrany, i to przez tych, których uważałem za przyjaciół. Swoich i Margi. Czy to Ty kryłeś się za tym wszystkim? Kimże więc jestem? Hiobem?

— I tak, i nie.

— Co to oznacza… Wasza Wysokość?

— Alec, nie musisz mnie tak tytułować. Spotkaliśmy się jako przyjaciele i mam nadzieję, że nimi pozostaniemy.

— Jak możemy być przyjaciółmi, jeżeli jestem Hiobem? Wasza Wysokość… gdzie jest moja żona?

— Alec, sam chciałbym wiedzieć. W twoich pamiętnikach odnalazłem pewne wskazówki, które pozwoliły Mi rozpocząć poszukiwania. Na razie jednak tego nie wiem. Musisz być cierpliwy!

— Hmm… do diabła, nie jestem cierpliwy! Jakie wskazówki? Wskaż mi trop! Czy nie widzisz, że tracę rozum?!

— Nie, nie widzę, ponieważ go nie tracisz. Przypiekałem cię tylko trochę. Naciskałem na ciebie tak, że powinieneś się załamać. Ty się nigdy nie załamujesz. Mimo to nie możesz Mi pomóc w poszukiwaniach, nie w tej chwili. Alec, nie zapominaj, że jesteś człowiekiem… a Ja nie! Posiadam moc, której nie potrafisz sobie wyobrazić. Ma ona jednak ograniczenia, których również nie potrafisz sobie wyobrazić. Siedź więc cicho i słuchaj! Jestem twoim przyjacielem. Jeśli w to nie wierzysz, możesz opuścić Mój dom i radzić sobie sam. Nad jeziorem zawsze można znaleźć pracę — jeśli potrafisz wytrzymać odór siarki. Możesz szukać Margi na swój własny sposób. Nie jestem wam nic winien, ponieważ nie byłem przyczyną waszych trudności. Uwierz Mi!

— Hmm… chciałbym ci uwierzyć.

— Może uwierzysz Katie.

— Alec, Szatan rzecze prawdę — odezwała się Katie. — To nie On zesłał na ciebie to wszystko. Kochanie, czy Zdarzyło ci się kiedyś, że zabandażowałeś rannego psa tylko po to, żeby nieszczęsne zwierzę w swej ignorancji zerwało bandaż, wyrządzając sobie jeszcze większą krzywdę?

— Tak. (Mój pies Brownie. Miałem dwanaście lat. Brownie zdechł.)

— Nie postępuj tak jak ten pies. Zaufaj Jerry’emu! Jeśli ma ci pomóc, musi uczynić rzeczy, których nie potrafisz pojąć. Czy pouczałbyś neurochirurga podczas zabiegu, albo popędzałbyś go?

Uśmiechnąłem się ze skruszoną miną i pogłaskałem ją po ręce.

— Będę grzeczny, Katie! Postaram się.

— Tak, postaraj się! Zrób to dla Margi!

— Dobrze. Hmm… Jerry, przyznaję, że jestem jedynie człowiekiem i nie potrafię zrozumieć wszystkiego, czy mógłbyś jednak powiedzieć mi cokolwiek?

— Powiem ci tyle, ile będę mógł. Od czego mam zacząć?

— Gdy Cię zapytałem, czy jestem Hiobem, odpowiedziałeś „I tak, i nie”. Co miałeś na myśli?

— W istocie jestem nowym Hiobem. W przypadku tamtego Hioba byłem, muszę przyznać, jednym z czarnych charakterów. Tym razem tak nie jest. Nie jestem dumny z tego, w jaki sposób postąpiłem z Hiobem, ani z tego, jak pozwalałem często Memu Bratu Jahwe na wmanewrowanie Mnie w wykonanie za Niego brudnej roboty — poczynając od Pramatki Ewy — i jeszcze wcześniej, w sposób, którego nie mogę ci wyjaśnić. Poza tym zawsze uwielbiałem się zakładać o cokolwiek… i z tej słabości również nie jestem dumny.

Jerry spojrzał w ogień i zamyślił się głęboko.

— Ewa była ładniutka. Gdy tylko wpadła mi w oko, zrozumiałem, że Jahwe wysmażył wreszcie stworzenie godne Artysty. Później dowiedziałem się, że ściągnął większą część projektu…

— Co takiego? Ale…

— Nie przerywaj, człowieku. Większość z waszych błędów — podsycanych przez Mojego Brata — wypływa z przekonania, że wasz Bóg jest jedyny i wszechpotężny. W gruncie rzeczy Mój Brat — i Ja też, rzecz prosta — jesteśmy nie więcej niż kapralami w armii Wodza Naczelnego. Muszę też dodać, że Wielka Istota, o której myślę jako o Wodzu Naczelnym, Przewodniczącym, Największej Mocy, może być jedynie szeregowcem dla jakiejś wyższej Mocy, której nie potrafię pojąć. Za każdą tajemnicą kryje się następna tajemnica i tak w nieskończoność. Nie musisz jednak znać ostatecznych odpowiedzi — jeżeli takowe istnieją — i Ja również nie. Chcesz wiedzieć, co przytrafiło się tobie… i Margrethe. Jahwe przyszedł do Mnie, proponując taki sam zakład, jaki zawarliśmy o Hioba. Twierdził, że posiada wyznawcę, który jest nawet bardziej uparty niż Hiob. Odmówiłem Mu. Zakład o Hioba nie był zbyt zabawny. Już na długo przed jego rozstrzygnięciem zmęczyło mnie dręczenie biednego szmondaka. Tym razem więc powiedziałem Bratu, żeby zabrał Swe zabawki gdzie indziej. Dopiero gdy ujrzałem ciebie i Margę maszerujących wzdłuż Międzystanowej Czterdzieści, nagich jak młode kociaki i równie bezradnych, zdałem sobie sprawę, że Jahwe znalazł sobie innego partnera do Swych złośliwych igraszek. Przewiozłem więc was tu i zatrzymałem prawie przez tydzień, aby…

— Słucham? Tylko przez jedną noc!

— Mało ważne. Wystarczająco długo, aby doprowadzić was do porządku i wysłać w dalszą drogę… zaopatrzonych w kilka wskazówek, jak sobie radzić, choć w gruncie rzeczy radziliście sobie dobrze sami. Jesteś twardym sukinsynem, Alec, tak twardym, że aż postanowiłem odnaleźć tę sukę, której synem jesteś. To była naprawdę twarda suka i krzyżówka tej lisicy z twym słodkim łagodnym ojcem wytworzyła stworzenie zdolne sobie poradzić. Tak więc puściłem cię luzem. Zawiadomiono mnie, że masz tu przybyć. Moi szpiedzy są wszędzie. Połowa personelu Mojego Brata to podwójni agenci.

— Święty Piotr?

— Hę? Nie, nie Piotrek. Piotrek to równy gość. Najdoskonalszy chrześcijanin w Niebie czy na Ziemi. Wyparł się swojego Szefa trzy razy i od tego czasu usiłuje odkupić tę winę. Jest absolutnie zachwycony, że wolno mu się zwracać w sposób poufały do swojego Pana we wszystkich jego trzech konwencjonalnych aspektach. Lubię Piotrka. Gdyby kiedykolwiek podpadł Mojemu Bratu, ma tu zapewnioną posadę. A więc zjawiłeś się w piekle. Czy przypominasz sobie zaproszenie, które wystosowałem do ciebie na taki wypadek? (…wpadnij do mnie. Obiecuję ci piekielne przyjęcie).

— Tak!

— Czy dotrzymałem słowa? Zastanów się, zanim odpowiesz. Siostra Pat słucha.

— Nie słucha — zaprzeczyła Katie. — Pat to dama. Nie tak, jak niektórzy. Kochanie, potrafię to skrócić. Alec chce się dowiedzieć, dlaczego go prześladowano, w jaki sposób to robiono i co może teraz w tej sprawie uczynić. Mam na myśli Margę. Alec, na pierwsze pytanie łatwo odpowiedzieć. Wybrano cię z tego samego powodu, dla którego pitbulla wysyła się na arenę, aby został rozerwany na strzępy: dlatego, że Jahwe uważał, iż możesz wygrać. Odpowiedź na drugie pytanie jest równie łatwa. Miałeś rację, gdy sądziłeś, że cierpisz na paranoję. To nie oznacza, że jesteś wariatem. Rzeczywiście istniał spisek przeciwko tobie. Za każdym razem, gdy zbliżałeś się do odpowiedzi, cała karuzela zaczynała się na nowo. Ten milion dolarów. To był drobiazg. Ta forsa istniała tylko tak długo, aby cię wprawić w zakłopotanie. Myślę, że odpowiedziałam ci na wszystko, oprócz tego, co możesz uczynić. Możesz uczynić jedno i tylko jedno — zaufać Jerry’emu. Może Mu się nie udać — to jest bardzo niebezpieczne — niemniej jednak spróbuje.

Spojrzałem na Katie z rosnącym respektem i pewnym niepokojem. Wspomniała o sprawach, o których nigdy nie mówiłem Jerry’emu.

— Katie, czy ty jesteś człowiekiem czy też jakimś, hmm, upadłym tronem czy czymś w tym rodzaju?

Zachichotała.

— Pierwszy raz ktoś mnie podejrzewa o coś takiego. Jestem aż za bardzo ludzka, kochany Alecu. Poza tym nie jestem dla ciebie obca. Wiesz o mnie mnóstwo.

— Jak to?

— Zastanów się. Kwiecień roku tysiąc czterysta czterdziestego szóstego przed narodzinami Jeszuy z Nazaretu.

— Powinienem rozpoznać cię tylko na tej podstawie? Niestety nie potrafię!

— Spróbujmy więc w ten sposób — dokładnie w czterdzieści lat po wyjściu z Egiptu dzieci Izraela.

— Podbój Kanaanu.

— A niech to! Księga Jozuego, rozdział drugi. Podaj moje imię i zawód. Powiedz, czy byłam matką, żoną czy panną? (Jedna z najlepiej znanych opowieści w Biblii. To ona? Rozmawiam z nią?)

— Hmm… Rachab?

— Nierządnica z Jerycha. To ja. Ukryłam szpiegów generała Jozuego w swym domu… i dzięki temu uratowałam swych rodziców, braci i siostry przed masakrą. Teraz powiedz, że „dobrze się trzymam”.

Sybil zachichotała złowieszczo:

— No proszę, spróbuj!

— Kurczę, Katie, dobrze się trzymasz! To już ponad trzy tysiące lat, niemal trzy tysiące czterysta. Prawie nie masz zmarszczek. W każdym razie niewiele.

— Niewiele! Nie dostaniesz śniadania, młody człowieku!

— Katie, jesteś piękna i wiesz o tym. Masz pierwsze miejsce, na równi z Margrethe.

— A czy przyjrzałeś się mnie? — odezwała się Sybil. — Też mam swoich fanów. Poza tym mam już przeszło cztery tysiące lat. Stara kupa.

— Nie, Sybil. Morze Czerwone rozstąpiło się w roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym pierwszym przed Chrystusem. Dodaj do tego datę zachwycenia — rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty — i jeszcze siedem lat…

— Alec?

— Słucham, Jerry.

— Sybil ma rację. Po prostu tego nie zauważyłeś. Upłynęła już połowa z tysiąca lat pokoju pomiędzy Armageddonem i walką na niebie. Mój Brat, w postaci Jezusa, rządzi teraz na Ziemi, a ja jestem związany łańcuchem i wtrącony do czeluści na cały ten okres.

— Nie wyglądasz mi na związanego. Czy mógłbym dostać jeszcze trochę Jacka Danielsa? Nie wiem, co mam myśleć.

— Jestem związany w wystarczającym stopniu. Nie mogę „wyjść, żeby omamić narody z czterech kątów Ziemi”. Jahwe ma ją tylko dla siebie, na krótki czas, zanim ją zniszczy. — Jerry wzruszył ramionami. — Odmówiłem wzięcia udziału w Armageddonie. Oświadczyłem Mu, że ma pod dostatkiem własnych czarnych charakterów do tej roboty. Alec, to Mój Brat pisze scenariusze. Ja mam zawsze walczyć zaciekle, jak drużyna Harvardu, a na koniec przegrać. To się stało nudne. On zamierzał sprawić Mi kolejny łomot na koniec tego millenium, po to tylko, aby wypełnić Swe proroctwa. To ta „walka na niebie”, którą przewidział w tak zwanej Apokalipsie. Nie wybieram się na nią. Powiedziałem Swoim aniołom, że mogą wystawić legię cudzoziemską, jeśli mają ochotę. Ja się wstrzymam. Jaki sens ma bitwa, której wynik przepowiedziano na tysiąc lat przed dźwiękiem gwizdka?

Mówiąc to patrzył na mnie uważnie. Nagle przerwał.

— Co cię gryzie?

— Jerry… jeśli upłynęło pięćset lat, odkąd straciłem Margrethe, nie ma żadnej nadziei, prawda?

— Hej! Do diabła, chłopcze, czy nie powiedziałem ci, żebyś nie próbował zrozumieć rzeczy, które są poza twoim pojmowaniem? Czy podjąłbym się tego, gdyby nie było nadziei?

— Jerry, uspokoiłam już Aleca… a ty go znowu zdenerwowałeś — stwierdziła Katie.

— Przepraszam.

— To nie twoja wina, Alec. Jerry powiedział to bez ogródek, ale taka jest prawda. Gdybyś działał sam, nie miałbyś żadnej szansy. Jednak przy pomocy Jerry’ego możesz ją odnaleźć. Nie ma pewności, ale istnieje realna szansa. Czas nie ma tu znaczenia, pięćset lat czy pięć sekund. Nie musisz tego rozumieć, ale uwierz w to, proszę.

— Zgoda, uwierzę. Dlatego, że w przeciwnym razie nie byłoby żadnej nadziei.

— Jest nadzieja. Musisz być tylko cierpliwy.

— Spróbuję. Myślę jednak, że już nigdy nie będziemy mieli swojego małego lokalu w Kansas.

— Czemu nie? — wtrącił Jerry.

— Po pięciu stuleciach? Nie będą już nawet umieli odróżnić lodów z gorącym sosem toffi od kozy z sosem curry. Obyczaje się zmieniają.

— To wynajdziesz lody na nowo i zrobisz furorę! Nie bądź pesymistą, synu!

— A czy zjadłbyś je teraz? — spytała Sybil.

— Nie powinien ich raczej mieszać z Jackiem Daniels’em — ostrzegł Jerry.

— Dziękuję, Sybil… ale chyba rozpłakałbym się nad nimi. Kojarzą mi się z Margą.

— Lepiej nie roztkliwiaj się. Synu, płakanie nad kieliszkiem jest wystarczająco złe, ale płakanie nad lodami jest odrażające.

— Czy mam dokończyć opowieści z mojej pełnej skandali młodości, czy też nikt mnie nie słucha?

— Słucham cię, Katie — odrzekłem. — A więc dobiłaś interesu z Jozuem.

— Z jego szpiegami. Alec, kochanie, musze, wyjaśnić pewną sprawę każdemu, kogo miłości i szacunku pragnę — mam na myśli ciebie. Niektórzy ludzie, którzy wiedzą, kim jestem — a jeszcze więcej tych, którzy nie wiedzą — uważają nierządnicę Rachab za zdrajczynię. Zdrada swych rodaków w czasie wojny i tak dalej. Otóż…

— Nigdy tak nie sądziłem, Katie, Jehowa zarządził, że Jerycho ma upaść. W związku z tym nie mogłaś temu zapobiec. Zrobiłaś to, co zrobiłaś, żeby uratować ojca, matkę i resztę dzieciaków.

— Tak, ale jest w tym coś więcej, Alec. Patriotyzm jest stosunkowo nowoczesnym wynalazkiem. W tamtych czasach, w kraju Kanaan jedynym znanym rodzajem wierności, poza wiernością własnej rodzinie, była osobista wierność wobec jakiegoś wodza — zwykle zwycięskiego wojownika — który kazał się tytułować „królem”. Alec, kurwa nie odczuwa — nie odczuwała — tego typu wierności.

— Tak? Katie, mimo że studiowałem w seminarium, nie potrafię wyobrazić sobie dokładnie, jak wyglądało życie w tamtych czasach. Nadal myślę o tym, jak by to było w Kansas.

— Różnice nie są wielkie. Kurwa w tamtym czasie i miejscu była albo prostytutką świątynną albo niewolnicą, albo prowadziła interes prywatny. Sama byłam wolną kobietą. No i co z tego? Kurwy nie buntują się przeciwko władzy, nie mają takich możliwości. Przychodzi oficer królewski i chce numer za darmo i jeszcze coś do picia. Tak samo straż obywatelska — gliny. Tak samo różni politycy. Alec, mówiąc prawdę, miałam więcej numerów darmowych niż za pieniądze. Często otrzymywałam też premię w postaci podbitego oka. Nie, nie czułam się związana z Jerychem. Żydzi nie byli wcale okrutniejsi, a za to znacznie czystsi!

— Katie, nie znam żadnych chrześcijan protestantów, którzy myśleliby źle o Rachab. Długo jednak zastanawiałem się nad pewnym szczegółem w jej — twojej — historii. Twój dom mieścił się na szczycie muru?

— Tak. To nie było wygodne, bo trzeba było wnosić wodę na górę po tych wszystkich stopniach, ale korzystne dla interesu. Poza tym czynsz był niski. To fakt, że mieszkałam na szczycie muru, pozwolił mi uratować ludzi generała Jozuego. Wyszli przez okno za pomocą powrozu. Nie oddali mi go zresztą.

— Jak wysoki był ten mur?

— Słucham? Wiesz, nie mam pojęcia. Był wysoki.

— Dwadzieścia łokci.

— Na pewno, Jerry?

— Byłem tam. To mnie interesowało ze wzglądów zawodowych. Pierwszy przypadek wojny psychologicznej w połączeniu z bronią dźwiękową.

— Katie, pytam cię o wysokość dlatego, że w Księdze jest napisane, że zgromadziłaś w domu całą swą rodzinę, aby przeczekać tam czas oblężenia.

— No, jasne. Siedem okropnych dni. Tego wymagała moja umowa ze szpiegami Izraelitów. To były tylko dwa małe pokoje, za ciasne dla trojga dorosłych i siedmiu dzieciaków. Zabrakło nam żarcia, zabrakło wody, dzieci płakały, a ojciec ciągle narzekał. Z radością brał ode mnie pieniądze. Potrzebował ich, bo miał siedmioro dzieci. Mimo to jednak nie podobało mu się przebywanie pod tym samym dachem, pod którym zabawiałam klientów, a już szczególnie rozgoryczony był dlatego, że musiał spać na moim łóżku, moim stanowisku pracy. Mimo to on spał na nim, a ja na podłodze.

— Więc cała twoja rodzina była w domu, gdy mury się zawaliły.

— Oczywiście. Nie odważyliśmy się wyjść, zanim nie przyszli po nas ci dwaj szpiedzy. Mój dom był oznaczony powrozem z purpurowych nici, zwisającym u okna.

— Katie, twój dom był na murze, na wysokości trzydziestu stóp. Biblia podaje, że mury runęły na ziemię. Czy nikomu nic się nie stało?

— Nie… — Wyglądała na zdziwioną.

— Czy dom się nie zawalił?

— Nie. Alec, upłynęło wiele czasu. Pamiętam dźwięk trąb i okrzyk, a potem głośny rumor, z którym runęły mury. Ale mojemu domowi nic się nie stało.

— Święty Alecu!

— Słucham, Jerry?

— Jako święty powinieneś znać odpowiedź. To był cud. Gdyby Jehowa nie szafował cudami na prawo i lewo, Izraelici nigdy nie podbiliby Kanaanu. Banda obdartych włóczęgów wtargnęła do bogatego kraju o miastach otoczonych murami — i nigdy nie przegrali ani jednej bitwy. Zapytaj Kanaanitów, jeśli jakiegoś znajdziesz! Mój Brat kazał ich wszystkich tracić z dużą regularnością, z wyjątkiem kilku przypadków, gdy młode i ładne dziewczęta zachowano jako niewolnice.

— Ale to była Ziemia Obiecana, Jerry, a oni byli Jego Narodem Wybranym.

— W istocie byli Narodem Wybranym. Rzecz jasna być wybranym przez Jahwe to żaden interes. Czy znasz swoją Księgę na tyle dobrze, aby wiedzieć, ile razy ich wykołował? Mój Brat to niezły numerant.

Wypiłem już za dużo Jacka Daniels’a i przeżyłem nadmiar wstrząsów, lecz bluźnierstwa wypowiadane od niechcenia przez Jerry’ego rozgniewały mnie.

— Pan Bóg Jehowa jest sprawiedliwym Bogiem!

— Nigdy nie grałeś z nim w kulki. Alec, „sprawiedliwość” nie jest pojęciem używanym przez Bogów. To tylko złudzenie, któremu podlegają ludzie. U samej podstawy kodeksu judeochrześcijańskiego leży niesprawiedliwość — system kozła ofiarnego. Poświęcanie kozłów ofiarnych obserwujemy w całym Starym Testamencie, a w Nowym Testamencie osiąga ono swój szczyt wraz z ideą Umęczonego Odkupiciela. W jaki sposób można osiągnąć sprawiedliwość przez zwalanie swych grzechów na kogoś innego? Niezależnie, czy jest to baranek, któremu rytualnie podrzyna się gardło, czy Mesjasz przybity do krzyża, aby „umrzeć za twe grzechy”. Ktoś powinien wyjaśnić wszystkim wyznawcom Jahwe, Żydom i chrześcijanom, że nie ma darmowych obiadów. Może zresztą i są. Znalezienie się w tym katatonicznym stanie zwanym „łaską” dokładnie w momencie śmierci — lub gdy zabrzmiała trąba — gwarantuje dostanie się do nieba. Prawda? Ty dostałeś się tam w ten właśnie sposób.

— Tak jest. To był fuks. Zdążyłem wcześniej zaliczyć długą listę grzechów.

— Długie i grzeszne życie, po którym następuje pięć minut doskonałej łaski, zaprowadzi cię prosto do nieba. Równie długie, porządne życie pełne dobrych uczynków, po którym nastąpi jeden przypadek wezwania imienia Bożego nadaremnie — a potem nagły atak serca i jesteś potępiony na wieczność. Czy na tym polega system?

— W istocie, jeśli odczytywać słowa Biblii dosłownie — odpowiedziałem sztywno. — Jednak ścieżki Pana są tajemnicze…

— Nie dla Mnie, koleś! Znam Go zbyt długo. To Jego świat, Jego zasady i Jego robota. On przestrzega Swych zasad ściśle i każdy może się do nich stosować i zgarnąć nagrodę. Nie są one jednak „sprawiedliwe”. Co sądzisz o tym, co zrobił z tobą i twoją Margą? Czy to ma być sprawiedliwość?

Odetchnąłem głęboko.

— Próbuję to zrozumieć już od dnia sądu… i Jack Daniel’s mi w tym nie pomaga. Nie, nie sądzę, żebym wyraził na to zgodę.

— Ależ tak było!

— W jaki sposób?

— Mój Brat Jahwe, występując w przebraniu Jezusa, powiedział: „Kiedy się modlicie, mówcie…” No, proszę, powiedz to.

— Ojcze nasz, któryś jest w niebie. Święć się imię Twoje. Przyjdź królestwo Twoje. Bądź wola Twoja…

— Stój! Właśnie w tym miejscu. „Bądź wola Twoja”. Żaden muzułmanin twierdzący, że jest „niewolnikiem Boga” nigdy nie udzielił bardziej jednoznacznej zgody. W tej modlitwie pozwalasz Mu, żeby uczynił wszystko, co najgorsze. Doskonały masochista. To właśnie jest próba Hioba, chłopcze. Hiob był traktowany niesprawiedliwie pod każdym względem dzień za dniem przez lata — wiem, wiem. Byłem przy tym i robiłem to sam, a Mój drogi Brat stał obok i pozwalał mi na to. Pozwalał? Zachęcał Mnie. Był wspólnikiem, który uknuł to razem ze Mną, a teraz przyszła kolej na ciebie. Twój Bóg ci to uczynił. Czy Go przeklniesz? Czy też przypełzniesz do Niego na brzuchu jak zbity pies?

Загрузка...