XXV

…tak że miał siedemset żon królowych i trzysta nałożnic.

Jego więc żony uwiodły jego same.

Trzecia Księga Królewska 11, 3


Czyż człowiek u Boga niewinny, u Stwórcy stworzenie jest czyste?

Księga Hioba 4, 17


Na koszt kierownictwa!! Jak to możliwe? Nikt nie wiedział, że mam tu przybyć, zanim nie wywalili mnie przez Bramę Judy. Czy święty Piotr miał gorącą linię do piekła? Czy istniała jakaś potajemna współpraca z Nieprzyjacielem? Bracie, pomyśl, jaki skandal wywołałaby taka myśl na radzie biskupów, u nas na Ziemi!

Co ważniejsze — po co to zrobiono? Nie miałem jednak czasu nad tym się zastanowić, gdyż diablica (chochlica?) zadzwoniła na chłopca hotelowego.

Okazał się on być człowiekiem, a do tego bardzo atrakcyjnym młodzieńcem. Zaciekawiło mnie, w jakich okolicznościach umarł tak młodo i dlaczego nie dostał się do nieba. Nie był to jednak mój interes, nie spytałem więc go o to. Zauważyłem jednak jedno: Podczas gdy jego twarz przypominała mi reklamę papierosów „Philip Morris”, to gdy szedł przede mną, przyszła mi na myśl inna reklama papierosów — „Okrągłe, twarde i dobrze wypełnione”. Ten chłopak miał pośladki podobne do tych, o jakich pisali wierszem hinduscy rozpustnicy. Czy to możliwe, że właśnie ten grzech zaprowadził go tutaj?

Gdy wszedłem do apartamentu, zapomniałem o tym natychmiast.

Salon był zbyt mały, aby grać w football, ale wystarczał do gry w tenisa. Meble każdy orientalny potentat z dobrze wyładowaną kabzą określiłby jako „odpowiednie”. We wnęce zwanej „spiżarnią” leżały zimne zakąski w ilości wystarczającej dla czterdziestu osób, jak również kilka gorących dań — pieczone prosię z jabłkiem w ryju, paw z wetkniętymi w kuper piórami i inne podobne przysmaki. Po drugiej stronie wnęki znajdował się dobrze zaopatrzony bar — nawet płatnik z „Konge Knut” byłby pod wrażeniem tego restauracyjnego przepychu.

Chłopiec hotelowy („Mów mi Pat”) kręcił się po pokoju, odsuwając zasłony, poprawiając okna, wymieniając termostaty, sprawdzając ręczniki — jednym słowem robiąc to wszystko, co zwykli czynić chłopcy hotelowi, pragnąc otrzymać suty napiwek. Zastanawiałem się, jak go dać. Czy istniał sposób, aby wpisano to na mój rachunek? Będę musiał o to zapytać. Udałem się do sypialni (to była dość długa podróż!) i podpatrzyłem, że Pat jest w łazience. Rozbierał się. Spodnie ściągnął już do połowy, a nagie pośladki wypiął w moją stronę.

— Hej, chłopcze, nie trzeba! — zawołałem. — Dziękuję za dobre chęci… ale nie mam słabości do chłopców.

— Ja mam — padła odpowiedź. — Z tym, że nie jestem chłopcem.

Odwróciła się w moją stronę.

Miała rację. Zdecydowanie nie była chłopcem.

Stałem z rozdziawioną gębą, podczas gdy Pat ściągnęła resztę ubrania i wrzuciła do kosza.

— No! — powiedziała z uśmiechem. — Nareszcie wydostałam się z tego munduru! Nie zdejmowałam go od chwili, gdy doniesiono, że zauważono cię na ekranach radaru. Co się stało, święty Alecu? Czy zatrzymałeś się po drodze na piwo?

— Hm… tak. Na dwa, albo trzy piwa.

— Tak myślałam. Bert Kinsey był na warcie, prawda? Jeśli kiedyś jezioro wystąpi z brzegów i tę dzielnicę zaleje lawa, Bert, zanim zacznie uciekać, wstąpi po drodze na piwo. Czemu jesteś zakłopotany? Czy powiedziałam coś niewłaściwego?

— Hmm… panienko, jesteś bardzo ładna, ale o dziewczynę również nie prosiłem.

Zbliżyła się do mnie, spojrzała w górę i pogłaskała mnie po policzku. Czułem jej oddech na swej brodzie. Wyczuwałem jej słodki zapach.

— Święty Alecu — odparła cicho — nie usiłuję cię uwieść. Rzecz jasna, jestem do wzięcia. Dziewczyna do towarzystwa, albo dwie czy trzy, jest wliczona w cenę wszystkich naszych luksusowych apartamentów. Potrafię jednak zrobić coś znacznie lepszego niż przespać się z tobą. — Sięgnęła po ręcznik i owinęła go sobie wokół bioder.

— Kąpielowa, ichiban, do usług! Prosę pana, cy pomasować plecy? — Odrzuciła ręcznik, uśmiechając się. — Jestem też barmanką pierwszej klasy. Czy podać „duńskiego zombi?”

— Kto ci powiedział, że go lubię?

Odwróciła się tyłem, aby otworzyć szafę.

— Wszyscy święci, których znałam, lubili właśnie to. Jak ci się to podoba? — Wyciągnęła szlafrok, który wyglądał, jakby utkano go z jasnoniebieskiej mgły.

— Śliczne. Ilu świętych poznałaś?

— Jednego. Ciebie… Nie, dwóch, ale tamten nie pijał „duńskiego zombi”. Przepraszam. Wygłupiałam się.

— Nic nie szkodzi. To może być cenna wskazówka. Czy ta informacja pochodzi od duńskiej dziewczyny? Blondynki mniej więcej twojego wzrostu i tuszy. Margrethe lub Marga. Niekiedy też Margie.

— Nie. Gdy przydzielono mnie do ciebie, dostałam ściągę z informacjami na twój temat. Ta Margie to twoja przyjaciółka?

— Więcej niż przyjaciółka. Ona jest powodem, dla którego jestem w piekle. Na piekle? W?

— Jak chcesz. Jestem raczej pewna, że nigdy nie spotkałam twojej Margie.

— W jaki sposób można tu kogoś odnaleźć? Księgi adresowe? Spisy wyborców? Czy coś takiego?

— Nigdy tu nie widziałam nic z tych rzeczy. W piekle nie ma prawie żadnej organizacji. Panuje tu anarchia, która tylko w niektórych kwestiach przeradza się w monarchię absolutną.

— Czy sądzisz, że mógłbym zapytać o to Szatana?

Zrobiła niepewną minę.

— O ile wiem, nie ma żadnego prawa, które by stwierdzało, że nie wolno ci napisać listu do Jego Piekielnej Wysokości. Z drugiej strony nie ma też prawa, które by mówiło, że On musi go przeczytać. Myślę, że któryś z sekretarzy otworzyłby go i przeczytał. Nie podejrzewam, żeby po prostu wrzucili list do jeziora. Raczej nie. Wejdziemy tu? — spytała. — Czy chcesz już iść do łóżka?

— Hm… Myślę, że powinienem się wykąpać. Nawet na pewno.

— Fajnie! Nigdy jeszcze nie kąpałam świętego! Bomba!

— Wiesz, nie potrzebuję pomocy. Potrafię się sam wykąpać.

A jednak mnie wykąpała. Zrobiła mi manicure. I pedicure, posykując ze złości nad stanem moich paznokci u nóg. „Skandal” to najłagodniejsze określenie, jakiego użyła. Przystrzygła mi włosy. Gdy zapytałem ją o żyletki, wskazała mi szafkę w łazience, w której kryło się osiem czy dziewięć różnych przyrządów do golenia.

— Polecam tę elektryczną maszynkę z trzema obrotowymi głowicami, lecz jeśli mi zaufasz, przekonasz się, że umiem się nieźle posłużyć zwykłą staromodną brzytwą.

— Szukałem tylko żyletek. Firmy „Gillette”.

— Nie znam tej firmy, ale są tu nowe maszynki, do których pasują wszystkie z tych żyletek.

— Nie. Wolę się trzymać swojej własnej. Nierdzewne żyletki z dwoma ostrzami.

— „Wilkinson Sword”, podwójne nietępiące się ostrza?

— Ewentualnie. O, są! „Gillette Stainless”. Kup dwie paczki, dostaniesz jedną za darmo!

— Dobrze. Ogolę cię.

— Nie. Zrobię to sam.

W pół godziny później oparłem plecy o poduszki łóżka godnego królewskiego miesiąca miodowego. Przełknąłem już jeden pyszny „Dagwood”, a w ręku trzymałem szklaneczkę z „duńskim zombim”. Miałem na sobie nowiutką piżamę w kolorze ciemnobrązowo-złotym. Pat zdjęła przejrzysty peniuar o barwie błękitnego dymu, który włożyła na siebie, gdy mnie wykąpała, i położyła się przy mnie, stawiając swojego drinka — „Glenlivet” z lodem w zasięgu ręki.

(Powiedziałem sam do siebie: Posłuchaj, Marga, nie prosiłem o to. Tu jest tylko jedno łóżko, jest ono jednak duże, a ona się do mnie nie przystawia. Nie każesz mi jej stąd wykopać, prawda? To miła dziewczyna. Nie chciałbym urazić jej uczuć. Jestem zmęczony. Skończę tego drinka i idę spać.)

Nie poszedłem spać tak szybko. Pat nie była w najmniejszym stopniu agresywna. Była jednak bardzo skłonna do współpracy. Zauważyłem, że jedna część mojego umysłu skoncentrowała się całkowicie na tym, co miała ona do zaoferowania (mnóstwo!), a druga tłumaczyła jednocześnie Mardze, że nie było to nic poważnego: Nie kocham jej. Kocham ciebie i tylko ciebie, i zawsze będę cię kochał… ale nie mogłem zasnąć i…

Spaliśmy zaledwie chwilę, po czym obejrzeliśmy „holograficzny” film „tylko dla dorosłych”, jak określiła to Pat — i poznałem rzeczy, o których nawet nie słyszałem. Okazało się jednak, że Pat potrafi je robić i może mnie nauczyć. Tym razem zatrzymałem się tylko na chwilę, aby powiedzieć Mardze, że uczę się ich z myślą o nas obojgu, po czym zwróciłem całą swoją uwagę na proces nauczania.

Potem znowu się zdrzemnęliśmy.

Po pewnym czasie Pat dotknęła mojego ramienia.

— Odwróć się do mnie, najdroższy, chcę ci spojrzeć w twarz. Tak myślałam. Alec, wiem, że w głowie ci tylko twoja dziewczyna. Dlatego tu jestem, żeby ci ułatwić sprawę. Nie mogę tego jednak zrobić bez twojej pomocy. Co ona takiego robiła, czego ja nie umiem? Czy może ma ten sławny gwint lewoskrętny? Albo coś innego? Powiedz mi albo opisz to. Mogę to zrobić, albo udać, że robię, albo też wysłać po kogoś. Proszę cię. Zaczynasz ranić moją zawodową dumę.

— Świetnie sobie radzisz. — Pogłaskałem ją po dłoni.

— Ciekawe. Może sprowadzić więcej dziewcząt takich jak ja, w różnych smakach? Zasypać cię cyckami? Czekoladowe, waniliowe, truskawkowe, tutti-frutti. Tutti-frutti — hmm… Może chciałbyś przekładaniec z San Francisco albo jakiś inny numer z Sodomy i Gomory? Znam jednego chłopaka z Berkeley, który nie jest w stu procentach chłopakiem. Ma cudowną wyobraźnię. Współpracowałam z nim wiele razy. Może zawezwać innych podobnych do siebie. Jest członkiem zarówno „Towarzystwa Alesteira Crowleya”, jak i „Neronów, baronów i haleronów”. Jeśli masz ochotę na scenę grupową, Donny i ja zaprojektujemy ją tak, jak sobie życzysz, a „Sans Souci” zatroszczy się o odpowiednią aranżację. Ogród perski, pensjonat, harem turecki, obsceniczne rytuały w rytm tam-tamów, klasztor żeński… o, właśnie, czy mówiłam ci, co robiłam przed śmiercią?

— Nie byłem pewien, czy w ogóle umarłaś.

— Oczywiście. Nie jestem chochlicą udającą kobietę, lecz prawdziwą kobietą. Nie myśl sobie, że można dostać taką pracę, nie mając doświadczenia z ludźmi. Trzeba być człowiekiem do szpiku kości, aby zadowolić swego pobratymca człowieka. Te gadki o nadzwyczajnych zdolnościach erotycznych succubów to tylko ich trik reklamowy. Byłam zakonnicą, Alec, od lat młodości, aż do śmierci. Większość tego czasu spędziłam na nauczaniu gramatyki i arytmetyki dzieci, które nie miały ochoty się tego uczyć. Szybko zrozumiałam, że nie mam powołania. Nie wiedziałam jednak, jak się stamtąd wydostać, więc zostałam. Około trzydziestki stwierdziłam, jak straszną pomyłkę popełniłam. Mój rozwój seksualny dobiegł końca, to znaczy dostałam chcicy, święty Alecu, i z każdym rokiem moja żądza rosła. Najgorsze w moim położeniu było nie to, że doznawałam pokusy, ale że właściwie jej nie doznawałam, gdyż byłam gotowa skorzystać z każdej okazji. Ale gdzie tam! Mój spowiednik spojrzałby na mnie z pożądaniem, gdybym była chłopcem z chóru. Prawdę mówiąc, zdarzało mu się pochrapywać podczas moich spowiedzi. Nic dziwnego. Moje grzechy nudziły nawet mnie.

— Jakie to były grzechy, Pat?

— Nieczyste myśli, do których z reguły się nie przyznawałam. Ponieważ nie uzyskałam wybaczenia, poszły prosto do komputerów świętego Piotra. Bluźniercze cudzołożne stosunki.

— Hę? Pat, masz niezłą wyobraźnię.

— Nie za bardzo. Tylko chcicę. Prawdopodobnie nie zdajesz sobie sprawy, jak ograniczona jest swoboda zakonnicy. Jest oblubienicą Chrystusa. Taki jest kontrakt. I dlatego nawet myśli o seksie czynią z niej cudzołożną żonę w najgorszym tego słowa znaczeniu.

— No, kurczę! Pat, niedawno widziałem w niebie dwie zakonnice. Wyglądały na zdrowe sztuki, zwłaszcza jedna z nich. A jednak się tam znalazły.

— Nie ma w tym sprzeczności. Większość zakonnic spowiada się regularnie i uzyskuje rozgrzeszenie. Zwykle też umierają na łonie rodziny z kapłanem lub spowiednikiem pod ręką. W ten sposób zakonnica otrzymuje ostatnie namaszczenie wyspowiadana ze wszystkich grzechów i wędruje prosto do nieba, czysta jak nowe mydełko. Ale nie ja! — Uśmiechnęła się. — Ja muszę pokutować za swoje grzechy i każda minuta tej kary napawa mnie występną przyjemnością. Umarłam jako dziewica w tysiąc dziewięćset osiemnastym podczas wielkiej epidemii grypy. Marło wówczas tak wielu ludzi, że żaden ksiądz nie zdążył na czas, żeby mnie naoliwić na drogę do nieba. Dlatego wylądowałam tutaj. Po ukończeniu tysiącletniego okresu terminowania…

— Chwileczkę! Umarłaś w tysiąc dziewięćset osiemnastym?

— Tak. Wielka epidemia grypy hiszpańskiej. Urodzona w roku 1878, zmarła w 1918, dokładnie w dniu swych czterdziestych urodzin. Czy chcesz, żebym wyglądała na czterdziestkę? Mogę to zrobić.

— Nie. Wyglądasz w sam raz. Cudownie.

— Nie byłam pewna. Niektórzy z mężczyzn… jest tu kupa takich, co mieli chętkę na swoją mamusię i większości z nich nie udało się za życia tego dopiąć. To jedna z najłatwiejszych usług w moim repertuarze. Po prostu pozwalam ci zahipnotyzować się samemu. Ty dostarczasz danych. Dzięki temu uzyskuję wygląd i głos twojej matki. Zapach też. Wszystko. Z tym że — w przeciwieństwie do niej — jestem do wzięcia na różne sposoby…

— Patty, ja nawet nie lubiłem swojej matki!

— Och. Czy nie miałeś z tym kłopotów w Dzień Sądu?

— Nie. Zasady tego nie wymagają. W Księdze jest tylko napisane, że masz czcić ojca swojego i matkę swoją. Ani słowa o kochaniu ich. Czciłem ją z zachowaniem pełnego protokołu. Miałem jej zdjęcie na biurku. Co tydzień pisałem list. Dzwoniłem do niej w dniu urodzin. Odwiedzałem, gdy pozwoliły mi na to obowiązki. Wysłuchiwałem jej wiecznego wyrzekania i zatrutych plotek o przyjaciółkach. Nigdy się jej nie sprzeciwiałem. Płaciłem rachunki w szpitalu. Przyszedłem na pogrzeb, Ale nie płakałem. Ona nie lubiła mnie, ani ja jej. Zapomnijmy o niej! Pat, zadałem ci pytanie, a ty zmieniłaś temat.

— Przepraszam, mój drogi. Hej, popatrz, co znalazłam!

— Nie zmieniaj znowu tematu. Potrzymaj go trochę w ręku, żeby się rozgrzał i odpowiedz na moje pytanie. Mówiłaś coś o tysiącletnim okresie terminowania.

— Tak?

— Ale powiedziałaś też, że umarłaś w tysiąc dziewięćset osiemnastym. Ostatnia trąba zabrzmiała w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym. Wiem to na pewno. Byłem przy tym. To tylko siedemdziesiąt sześć lat od twojej śmierci. Mnie wydaje się, że ostatnia trąba zabrzmiała zaledwie kilka dni temu, najwyżej miesiąc. Natrafiłem na fakty, które wydają się świadczyć o tym, że upłynęło siedem lat. To jednak nie to samo co ponad dziewięćset, prawie tysiąc. Nie jestem duchem. Mam żywe ciało. Nie jestem też Matuzalemem. (Do diabła, Margrethe rozłączona ze mną przez tysiąc lat? To niesprawiedliwe!)

— Och, Alec, w wieczności tysiąc lat nie oznacza jakiegoś określonego czasu. Po prostu długi okres. W tym przypadku wystarczająco długi, aby stwierdzić, czy posiadam talent i zamiłowanie do tego zawodu. To zajęło trochę czasu dlatego, że choć byłam wystarczająco pobudliwa — i tak już zostało, niemal każdy klient może mnie wysłać prawie pod sufit, jak zauważyłeś — to, gdy tu przybyłam, nie wiedziałam nic na temat seksu. Zupełnie nic! Nauczyłam się jednak czego trzeba. Maria Magdalena wystawiła mi wysoką ocenę i zarekomendowała na stały kontrakt.

— Czy ona jest tutaj?

— Och. Zapraszają ją na gościnne wykłady. Na stałe zatrudniona jest w niebie.

— Czego może tam uczyć?

— Nie mam pojęcia, ale na pewno nie tego, co tutaj. Nie sądzę. Hmm. Alec, ona należy do Wiecznych Tytanów. Rządzi się własnymi prawami. Tym razem to ty zmieniłeś temat. Próbowałam ci wytłumaczyć, że nie wiem, jak długo terminowałam, ponieważ czas płynie tutaj tak, jak mu się każe. Jak długo byliśmy razem w łóżku?

— Hmm. Dosyć długo. Ale nie wystarczająco długo. Myślę, że jest około północy.

— Jeśli tak sobie życzysz. Czy chcesz, żebym weszła na wierzch?

Następnego ranka, kiedykolwiek to było, zjedliśmy z Pat śniadanie na balkonie wychodzącym na jezioro. Była ubrana w ulubiony kostium Margi — krótkie, obcisłe szorty i stanik, z którego jej piersi pragnęły wyrwać się na wolność. Nie wiem, skąd wzięła swój strój, lecz moje spodnie i koszula zostały w nocy wyprane i zacerowane, podobnie jak bielizna i skarpetki. W piekle wszędzie musi być pełno małych zapracowanych chochlików. Zresztą w drugiej części nocy mogliby przegonić przez apartament stado gęsi, a i tak bym się nie obudził.

Spojrzałem na Pat siedzącą po drugiej stronie stołu, podziwiając jej zdrową harcerską urodę oraz nos pokryty piegami, i sam sobie się dziwiłem, że uważałem kiedyś seks za grzech. Seks może, rzecz jasna, zawierać elementy grzeszne. We wszystkim, co robią ludzie, może się pojawić okrucieństwo i niesprawiedliwość. Jednak w samym seksie nie ma śladu grzechu. Przybyłem tu zmęczony, pełen niepewności i nieszczęśliwy, a Pat najpierw mnie uszczęśliwiła, a potem pomogła wypocząć, dzięki czemu wstałem tego pięknego poranka bardzo szczęśliwy.

Nie znaczy to, że zmniejszyło się moje pragnienie odnalezienia ciebie, Marga, moja jedyna. Będzie mi jednak teraz znacznie łatwiej cię szukać.

Czy Margrethe mogłaby to zrozumieć?

No cóż, nigdy nie odniosłem wrażenia, że jest o mnie zazdrosna. A jak ja bym się czuł, gdyby wzięła sobie urlop, seksualny urlop, tak jak ja przed chwilą? To trudne pytanie. Lepiej zastanów się nad tym, chłopcze. Nosił wilk razy kilka, aż ponieśli i wilka!

Spojrzałem na jezioro. Oświetlony bijącą od płomieni czerwoną poświatą dym wzbijał się w górę… zaś po obu stronach rozciągał się zielony słoneczny krajobraz początku lata, a w oddali widać było pokryte śniegiem szczyty gór.

— Pat?

— Słucham, kochanie?

— Brzeg jeziora nie może leżeć dalej niż o furlong. Nie czuję jednak woni siarki.

— Zauważ, w którą stronę wiatr wydyma te sztandary. Wszędzie w okolicy czeluści wiatr wieje w jej stronę. Nad nią powietrze wznosi się w górę — i przy okazji spowalnia lot dusz przybywających po torze balistycznym — a następnie, po drugiej stronie globu opada do znajdującej się tam zimnej czeluści, w której siarkowodór wchodzi w reakcję z tlenem, tworząc wodą i siarkę. Siarka odkłada się, a woda wzbija w górę pod postacią pary wodnej i wraca na powierzchnię. Dwie czeluście i cyrkulacja pomiędzy nimi reguluje tu pogodę, podobnie jak Księżyc czyni to na Ziemi, ale w łagodniejszy sposób.

— Nigdy nie byłem za mocny z nauk przyrodniczych… ale to mi się nie zgadza z prawami natury, jakich uczono mnie w szkole.

— Jasne, że nie. Tu jest inny szef. Rządzi tą planetą tak, jak mu pasuje.

Nawet gdybym mógł udzielić na to odpowiedzi, zagubiłaby się ona w łagodnym tonie gongu, który zabrzmiał wewnątrz apartamentu.

— Czy mam odebrać, proszę pana?

— Jasne, ale nie mów do mnie „pan”. Pewnie to tylko sprzątaczka, co?

— Nie, drogi Alecu, sprzątaczka przyjdzie dopiero wtedy, gdy zobaczą, że skończyliśmy. — Wstała z miejsca, a po chwili wróciła, trzymając w ręku kopertę. — List dostarczony przez imperialnego kuriera. Do ciebie, kochanie!

— Do mnie?

Odebrałem go niepewnie i otworzyłem. Był zapieczętowany. Pieczęć przedstawiała konwencjonalnie wyobrażonego diabła w kolorze czerwonym, z rogami, kopytami, ogonem i widłami, stojącego pośród płomieni. Pod spodem widniało nazwisko adresata:

„Święty Aleksander Hergensheimer.

I dalej:

Sans Souci Sheraton

Stolica

Pozdrowienia:

W odpowiedzi na pańską petycję o audiencji u Jego Piekielnej Wysokości Szatana Markatrige, Suwerena Piekła i jego kolonii, Pierwszego z Upadłych Tronów, Księcia Kłamstw, mam zaszczyt pana powiadomić, że Jego Wysokość życzy sobie, żeby poparł pan swą prośbę, dostarczając do naszego biura dokładny i szczery pamiętnik. Po spełnieniu tego warunku decyzja odnośnie pańskiej prośby zostanie podjęta.

Pozwalam sobie dodać do życzenia Jego Wysokości własną radę: Jakakolwiek próba pominięcia, zatuszowania lub koloryzowania czegokolwiek celem zadowolenia Jego Wysokości z pewnością Go nie zadowoli.

Z wyrazami uznania

Szczerze oddany

Belzebub

Sekretarz Jego Wysokości”

Przeczytałem to na głos Pat. Przymrużyła oczy i gwizdnęła.

— Kochanie, weź się lepiej do roboty.

— Ale…

Papier stanął w płomieniach. Wrzuciłem go do zlewu z brudnymi naczyniami.

— Czy to tak zawsze?

— Nie wiem. Pierwszy raz widzę list od Głównego Szefa. Pierwszy raz też słyszę, że przyznano komuś warunkową audiencję.

— Pat, nie prosiłem o audiencję. Miałem zamiar dzisiaj dowiedzieć się, jak to się robi. Nie wysłałem jednak żadnej prośby, a już otrzymałem odpowiedź.

— Musisz więc czym prędzej ją wysłać, żeby przywrócić równowagę. Pomogę ci, kochanie. Napiszę ją na maszynie.

Chochliki znowu musiały się tu kręcić. Zauważyłem, że w jednym z rogów tego wielkiego salonu zainstalowały dwa biurka. Na jednym leżał stos papierów oraz kubek z piórami, na drugim bardziej skomplikowany zestaw. Pat podeszła prosto do tego drugiego.

— Kochanie, wydaje się, że nadal jestem do ciebie przydzielona, tym razem jako sekretarka. To najnowszy i najlepszy sprzęt „Hewlett-Packarda”. To będzie czysta przyjemność. A może sam umiesz pisać na maszynie?

— Obawiam się, że nie.

— Dobra, napisz to ręcznie. Potem to przepiszę… i poprawię ortografię i gramatykę. Zabierz się tylko do dzieła. Teraz już wiem, dlaczego wybrano mnie do tej roboty. Nie ze względu na mój dziewczęcy uśmiech, kochanie. Dlatego, że umiem pisać na maszynie. Większość moich koleżanek tego nie potrafi. Wiele z nich zajęło się kurestwem dlatego, że stenografia i maszynopisanie były dla nich zbyt trudne. Dobra, bierzemy się do roboty! To nam zajmie wiele dni, może tygodni. Nie wiem dokładnie. Czy chcesz, żebym nadal tu spała?

— A ty nie chcesz?

— Kochanie, decyzja należy do klienta. Tak musi być.

— Chcę, żebyś została. (Marga! Zrozum mnie, proszę!)

— Dobrze, że to powiedziałeś. Inaczej bym się rozpłakała. Poza tym dobra sekretarka powinna zawsze przebywać, w pobliżu szefa, na wypadek, gdyby w nocy coś nieoczekiwanie stanęło na tapecie.

— Pat, to był już stary dowcip wtedy, gdy byłem w seminarium.

— Był już stary, zanim się urodziłeś, kochanie. Weźmy się do roboty!

Wyobraźcie sobie kartki kalendarza (którego nie posiadam) zrywane przez wiatr. Rękopis staje się coraz dłuższy i dłuższy, lecz Pat nalega, żeby radę księcia Belzebuba potraktować dosłownie. Sporządza ona dwie kopie wszystkiego, co piszę. Jedną chowa w biurku, a druga znika w nocy. Znowu chochliki! Pat mówi, że trzeba przyjąć, iż znikające kartki wędrują do Pałacu, przynajmniej na biurko księcia… a więc to, co napisałem dotychczas, musi zadowalać.

Codziennie przez niecałe dwie godziny Pat przepisuje to, co pisałem przez cały dzień. Przestałem się tak śpieszyć, odkąd otrzymałem odręczne pismo tej treści:

„Za bardzo się przemęczasz. Więcej luzu! Zabierz ją do kina! Pójdźcie na piknik! Nie ma się czym przejmować!

B.”

Kartka uległa samozniszczeniu, stąd nabrałem pewności, że była autentyczna. Podporządkowałem się więc. Z przyjemnością. Nie zamierzam jednak tu opisywać „garnków mięsa” szatańskiej stolicy.

Tego ranka osiągnąłem wreszcie ten dziwny punkt, w którym zacząłem pisać o tym, co działo się właśnie w tej chwili i wręczyłem Pat ostatnią zapisaną stronę.

W niespełna godzinę po ukończeniu powyższego akapitu usłyszałem dźwięk gongu. Pat zeszła do foyer. Po chwili wróciła. Objęła mnie ramionami.

— Musimy się pożegnać, kochanie! Już się nie zobaczymy!

— Co takiego?

— Właśnie to, mój drogi. Dziś rano powiedzieli mi, że moja misja dobiegła końca. Muszę ci jednak coś wyznać. Dowiesz się, z pewnością się dowiesz, że składałam na ciebie codzienne raporty. Nie gniewaj się na mnie! To mój zawód. Jestem agentką Imperialnej Służby Bezpieczeństwa.

— Do diabła! Więc te wszystkie pocałunki i westchnienia były udawane?

— Ani razu nie udawałam. O, gdy odnajdziesz swoją Margę, powiedz jej, proszę, że ma szczęście.

— Siostro Mary Patricio, czy to kolejne kłamstwo?

— Święty Aleksandrze, nigdy cię nie okłamałam. Musiałam tylko przemilczeć pewne rzeczy, zanim wolno mi było o nich powiedzieć. — Odsunęła się ode mnie.

— Hej! Czy nie pocałujesz mnie na pożegnanie?

— Alec, gdybyś naprawdę chciał mnie pocałować, nie prosiłbyś mnie o zgodę.

Nie prosiłem, lecz zrobiłem to. Jeśli Pat udawała, znaczyłoby to, że jest lepszą aktorką, niż ją o to podejrzewałem.

Dwa wielkie upadłe anioły czekały, aby mnie zabrać do Pałacu. Były dobrze uzbrojone i miały na sobie ciężkie zbroje. Pat zapakowała mój rękopis i powiedziała, że mam go zabrać ze sobą. Skierowałem się ku wyjściu — i zatrzymałem nagle.

— Moja maszynka!

— Sprawdź w kieszeni, kochanie!

— Hę? Jak się tam znalazła?

— Wiedziałam, że już tu nie wrócisz.

Ponownie stwierdziłem, że w towarzystwie aniołów mogę latać. Przefrunąłem z mojego własnego balkonu, wokół „Sans Souci Sheraton”, ponad placem, aż do balkonu na trzecim piętrze pałacu Szatana. Następnie przeleciałem przez kilka korytarzy, w górę po schodach o stopniach zbyt wysokich, aby były wygodne dla ludzi. Gdy się potknąłem, jeden z eskortujących strąconych aniołów podtrzymał mnie I pomógł mi wejść na szczyt, nic jednak przy tym nie mówiąc — żaden z nich nie odezwał się ani słowem.

Wielkie mosiężne wrota, ozdobione równie bogato jak drzwi Ghibertiego, otworzyły się. Wepchnięto mnie do środka.

I oto ujrzałem Jego samego.

Mroczna, pełna dymu sala, uzbrojeni strażnicy z obu stron wysokiego tronu. Na nim siedziała Istota, przynajmniej dwukrotnie wyższa niż człowiek… Istota wyglądająca jak konwencjonalne wyobrażenie diabła, jakie można zobaczyć na butelce „Pluto” czy puszce „Diabelskiej szynki”: rogi, ogon, lśniące oczy i widły zamiast berła. Jej ciemnoczerwona skóra lśniła w blasku fajerek. Pod nią widać było naprężone mięśnie. Musiałem sobie przypomnieć, że Książę Kłamstw mógł wyglądać tak, jak tylko zapragnął. Ten wygląd miał mnie zapewne zastraszyć.

Usłyszałem głos, głęboki jak dźwięk syreny:

— Święty Aleksandrze, możesz podejść!

Загрузка...