Elisa nie mogła się napatrzeć na pokonanego olbrzyma, wyciągniętego na ziemi, z zamkniętymi oczami. Z jego oblicza emanował teraz spokój, a to, co inni uznawali za przerażająco brzydkie, dla niej było fascynujące w swej dzikości.
Po jej policzkach spływały łzy.
– Biedny, biedny chłopiec, co oni zrobili z jego nogą? – szlochała.
– Chłopiec? – zdumiał się Niklas. – To ci dopiero określenie!
– Myślałam o nim w dzieciństwie! – łkała. – I przecież nie jest wcale taki stary!
Villemo lepiej oświetliła go pochodnią.
– Tak, sprawia wrażenie, jakby nie poddawał się czasowi, jakby był bez wieku – powiedziała zamyślona. – Ale sądzę, że masz rację, Eliso. Jest raczej młody niż stary.
– To prawda – zgodził się Dominik.
Niklas nie miał czasu na dyskusje o wieku Potwora. Był bardzo zajęty czyszczeniem rany i spieszył się, by zdążyć, zanim Potwór się obudzi.
Elisa pogładziła stwora po zapadłym policzku.
– jakiż musiał być samotny!
– Sam sobie na to zasłużył – mruknął Dominik.
– I tak, i nie – orzekła Villemo. – Podejrzewam, że to trochę jak zamknięte koło. Z pewnością jako dziecko nie był aniołkiem, dlatego ludzie nie odnosili się do niego przyjaźnie, przez to rosła jego nienawiść, a następnie bunt.
– Masz rację – przyznał Niklas.
Elisa przyklękła na jednym kolanie i wpatrywała się w swoje nowe bożyszcze. Po prawdzie dotychczas nie miała nikogo takiego, naturalnie oprócz całego rodu Ludzi Lodu. Zawsze wydawało się jej, że w taki czy inny sposób należy do nich. Jej rodzina nierozerwalnie związana była z Ludźmi Lodu, znała historię swego rodu w najdrobniejszych szczegółach; rodzice często opowiadali ją z dumą.
Mieszkali na Grastensholm niemal tak długo jak Ludzie Lodu. Jej pradziad Klaus przybył tam jako parobek około stu lat temu. Czarownica Sol żyła z nim przez jakiś czas i to ona uratowała go od śmierci, tak jak on kiedyś uratował jej życie. Zabrała o do domu, do Lipowej Alei, i tam ożenił się z Rosą, służącą. Najpierw jednak przyczynił się bezpośrednio do ożenku pradziadka pana Dominika i pana Niklasa z ich prababką Metą. A dziad Elisy Jesper, to najlepszy przyjaciel pana Branda, razem byli na wojnie. Jesper ze swej strony był powodem małżeństwa pana Mattiasa z Grastensholm z Hildą, a w każdym razie miał w tym swój udział. Sam dziadek Jesper tak długo czekał z ożenkiem, że potem nastąpił skok o całe pokolenie. A kiedy nareszcie znalazł sobie żonę, stało się to za przyczyną Ludzi Lodu. Rodzice Elisy, Lars i Marit, uczestniczyli we wszystkim, co przydarzyło się Ludziom Lodu, a teraz ona sama brała udział w tej fantastycznej wyprawie! Czy wobec tego nie było oczywiste, że ona, właśnie ona, troszczyła się o dobro tego potomka Ludzi Lodu? Odepchniętego przez wszystkich, samotnego i nieszczęśliwego. Elisa była pewna, że nie jest zły, tylko właśnie nieszczęśliwy, więc zapragnęła mu wiernie służyć i ofiarować swoją przyjaźń, tak jak członkowie jej rodu zawsze służyli Ludziom Lodu i byli ich najwierniejszymi przyjaciółmi.
O wszystkim tym myślała, podczas gdy pozostali zajmowali się stopą Potwora. Nie chciała na to patrzeć. Wolała siedzieć i przyglądać się jego pięknej twarzy, być pod ręką i pocieszyć go, na wypadek gdyby się obudził i odczuwał ból. Nie umiałaby nazwać sławami tego, co teraz przeżywała. Pierwszy raz w życiu jej serce wypełniała radość tak silna, że bliska była szaleństwa. Łzy płynęły z oczu nieprzerwanym strumieniem, na poły ze szczęścia, na poły ze współczucia. Rejestrowała w swej pamięci każdy rys jego twarzy, każdą linię i nie mogła się powstrzymać przed dotykaniem go, choćby tylko koniuszkami palców. Gdyby nie był ranny w ramię, mogłaby położyć się u jego boku, oprzeć głowę na jego piersi. To był człowiek, który wtopił się w jej duszę. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić; miała ochotę wstać i tańczyć, chciała być z nim na dobre i na złe, pragnęła obwieścić całemu światu swe oszałamiające odkrycie.
– Eliso – uśmiechnęła się zdziwiona Villemo. – Płaczesz i śmiejesz się na przemian. Co się z tobą dzieje?
– Nie wiem, pani. Nie wiem. Wszystko stało się takie nadzwyczajne. Jakby wibrujące, przedziwne, niezwykłe.
– Tak, wkroczyliśmy w inny, nieznany świat – przyznała Villemo, nie całkiem pojmując, co się stało z dziewczyną. – Wszystko jest takie nierzeczywiste.
– Och, tak, właśnie! – przyświadczyła Elisa bez tchu.
Mówiły o całkiem różnych sprawach, ale obie miały rację.
– To wcale nie wygląda dobrze – odezwał się Niklas, patrząc na ranę. – Dominiku, zastanawiam się, czy nie powinniśmy odciąć jeszcze kawałka.
– Och, nie! – pisnęła Elisa.
– Tylko odrobinę, tyle ile konieczne, i nie będziesz musiała na to patrzeć. Dobrze, że pilnujesz, czy on się nie budzi. Uprzedź nas, gdy tylko się poruszy. Mów o najdrobniejszym drgnieniu twarzy.
– Oczywiście – zapewniła Elisa.
Była taka dumna, taka dumna… Musi pomóc. Pomóc jemu.
– Sądzę, że trzeba odciąć trochę martwej tkanki – zwrócił się do Niklasa Dominik. – Trzymaj pochodnię prosto, Villemo, to pomogę Niklasowi.
– Niedługo całkiem się wypali – odrzekła z ciężkim westchnieniem.
– Widzę. Postaraj się oszczędzać ją tak długo, jak się da.
Znów pochylili się na raną.
Z oddali dobiegło ich wołanie:
– Hej, tam! Czym wy się właściwie zajmujecie?
Popatrzyli po sobie. Co mieli odpowiedzieć, by nie spadł im na głowę cały tłum żołnierzy?
– Staramy się go przygotować – odparł Niklas, co poniekąd zgadzało się z prawdą. – Nie przeszkadzajcie nam, bo znów go rozdrażnienie. Teraz jest względnie spokojny.
Dominik uśmiechnął się szeroko.
Kapitan Dristig nie dawał za wygraną.
– Wydaje się, że jesteście tuż przy nim?
Niklas gorączkowo starał się znaleźć jakąś odpowiedź i nagle wpadł mu do głowy szczęśliwy pomysł.
– Tak, pojmał jedno z nas jako więźnia, a my usiłujemy teraz pertraktować. Uważajcie, bo znów wpada w gniew!
Na górskim grzbiecie uspokoiło się.
„Pojmał jedno z nas jako więźnia”… Niklas nie zdawał sobie sprawy, jak bliski jest prawdy.
– To już się zbytnio przeciąga – powiedział Niklas z rozpaczą w głosie. – On może się w każdej chwili obudzić.
Opalił nad płomieniem ostry jak brzytwa nóż, a wtedy i Villemo nie wytrzymała. Odwróciła się, nie chciała na to patrzeć.
Elisa bacznie obserwowała oblicze Potwora. Kiedy ostrze przecięło skórę, mięśnie twarzy ściągnęły się z bólu.
– Budzi się – szepnęła.
– Nie, jeszcze nie. Może to tylko ból, którego nie przytłumiło znieczulenie.
– Tak, chyba tak – odparła Elisa. – Teraz już minęło.
By go uspokoić, pogładziła dłonią jego twarz, skronie, szepcząc słowa, których nikt inny nie słyszał. I nic już nie wskazywało na to, że Potwór zaczyna się budzić. Niklas spokojnie obłożył ranę leczniczą maścią, obwiązał ją czystym kawałkiem płótna, a potem przyłożył swe gorące dłonie do okaleczonej stopy. Zaczęli omawiać dalsze plany.
– Zastanawiam się, czy on kiedykolwiek oglądał tę stopę – odezwała się zatopiona w myślach Villemo.
– Ja także to rozważałem – odpowiedział Niklas. – Była straszliwie zaniedbana. Jakby jej nienawidził lub obawiał się jej widoku. Musimy być teraz bardzo ostrożni, wręcz przebiegli.
– Dobrze, ale co zrobimy? Jak się stąd wydostaniemy?
– Sprowadzimy tutaj konie – zdecydował Dominik. – Villemo, pójdziemy po nie, ty i ja. Ale co poczniemy, gdy Potwór się przebudzi?
– O, nie chciałbym narażać się na jego gniew – zadrżał Niklas. – Pochodnia zgasła! Pospieszcie się, może uda się sprowadzić konie na czas. I za wszelką cenę powstrzymajcie żołnierzy!
Bez światła pochodni zrobiło się przeraźliwie ciemno. Villemo i Dominik natychmiast zniknęli, a pozostałych dwoje siedziało w nadziei, że tamci zdołają przechytrzyć kapitana Dristiga i szybko powrócą.
Niklas zbyt późno zorientował się, że powinien był wysłać Elisę zamiast Villemo. Któż mógł bowiem teraz powstrzymać Potwora? Villemo była jedyną osobą, która dzięki swym niepojętym talentom nad nim panowała.
Jak on i biedna Elisa mogli poradzić sobie z demonem?
Niklas w duchu odmawiał błagalną modlitwę, by bestia spała mocno i długo.
Zaczął rozmyślać na głos.
– Jest nas pięcioro, a mamy tylko cztery konie. Potwór musi dostać jednego. Najlepiej będzie, jak Villemo i Dominik pojadą razem, a my każde na swoim wierzchowcu.
W głowie Elisy wykluło się niejasne pragnienie, by usiąść na jednym koniu z Potworem, ale nie śmiała o to prosić. Jak by to wyglądała?! Z góry też wiedziała, że nikt na to nie przystanie.
– A jeżeli on ucieknie?
– Na pewno nie jest dobrym jeźdźcem, jeśli w ogóle kiedykolwiek dosiadał konia. Nic nam o tym nie wiadomo. My jesteśmy lepsi. Dominik wyśmienicie jeździ konno – dodał z przekonaniem.
– Ale co na to koń? Jak zareaguje na tak… niezwykłego jeźdźca?
Niklas rozważał to w myśli.
– Na pewno wszystko będzie dobrze. Potwór sprawiał wrażenie, że bliższy mu jest świat zwierząt niż ludzi. Jest co prawda ciężki, ale konie wiele wytrzymują.
Z drugiej strony równiny dobiegły ich rozemocjonowane głosy. Prawdopodobnie dyskusja na temat koni. Usłyszeli gniewne, grubiańskie protesty kapitana i odpowiedź Dominika wypowiadaną spokojnym, władczym tonem. Wychwycili jednak nutę zdenerwowania w jego głosie, zazwyczaj mówił przecież dość cicho. Chwilami w rozmowę wdzierały się żarliwe komentarze Villemo. Choć nie docierały do nich same słowa, treść rozmowy była jasna. W żaden sposób nie dałoby się określić tego jako przyjacielską pogawędkę.
– Panie Niklasie – szepnęła Elisa. – Wydaje mi się, że teraz naprawdę się budzi.
O, Villemo, gdybyś tylko tu była, pomyślał zdesperowany Niklas.
Usłyszeli zduszone stęknięcie Potwora. Wolno poruszył głową.
– Gdybyśmy mogli go związać, wszystko byłoby o wiele prostsze – mruknął Niklas. – Ale on z łatwością pozrywa wszelkie okowy, cały trud poszedłby na marne.
– Och, nie, nie możemy go pętać. Straciłby do nas zaufanie.
– I tak nam nie ufa – z goryczą odparł Niklas.
Elisa w ciemności pochyliła się nad Potworem.
– Wiesz, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi – powiedziała po prostu, wkładając w słowa całe ciepło, jakie w niej tkwiło.
Bestia uniosła się gwałtownie na obu łokciach. Na chwilę cała trójka wstrzymała oddech. Elisa i Niklas ze strachu, Potwór w sennym zdumieniu, nie wiedząc, co się stało i gdzie się znajduje.
– Widać straciłeś przytomność – wyjaśnił Niklas, zanim Potwór zdążył pomyśleć o napoju, którym go uraczono.
Usłyszeli przeciągły jęk.
A potem nastąpił wybuch.
– Coście ze mną zrobili, czorty? Coście zrobili?!
– Cicho, bo mogą się tu zjawić żołnierze!
– Nic mnie nie obchodzą ci nędznicy! Coście zrobili!
– Wyleczyliśmy twoje rany.
Usłyszeli, że porusza okaleczoną stopą, podciąga kolano i opuszcza je.
– Diabły! – wrzasnął we wściekłym gniewie.
Odsunęli się na odległość ręki.
– Mogłeś stracić nogę z powodu gangreny – próbował uspokoić go Niklas. – A za kilka tygodni już byś nie żył.
Jeśli w ogóle mógł umrzeć… Niklas wcale nie był tego taki pewien. To nie demon z podziemnego świata, przecież miał człowieczą postać, ale bez wątpienia był najciężej dotkniętym z Ludzi Lodu. Niewielu urodziło się takich jak on, na wskroś przesyconych złymi instynktami. On należał do tych naprawdę złych, z gruntu złych. A jakie ukryte zdolności posiadał, tego Niklas nawet nie śmiał zgadywać. Gadki o prastarych… takich, którzy, jak mówiono, żyją od setek lat… Były to co prawda tylko niejasne przypuszczenia, których nigdy nie zdołano potwierdzić, bowiem żadna inna ludzka istota nie żyła tak długo. Ale teraz na wspomnienie tych opowieści Niklasowi przebiegły ciarki po plecach.
Potwierdziło się natomiast to, co wcześniej podejrzewał – Potwór nie chciał się przyznać, że ma tak straszliwie zdeformowaną stopę. Popełnili niewybaczalne przestępstwo, odsłaniając to, co stanowiło jego najbardziej wstydliwą tajemnicę.
W gniewie powinien właściwie ich zniszczyć, ale to oznaczałoby przyznanie się do ułomności. I to ich uratowało.
Potwór ciężko dyszał, jakby zastanawiając się, co ma począć. Zanim jednak zdążył coś zdecydować, Niklas powiedział:
– Tam daleko już idą konie.
A razem z nimi, dzięki Bogu, Villemo, pomyślał. Jesteśmy uratowani, ona poradzi sobie z tym dzikim stworem.
– Dostaniesz konia Villemo – zwrócił się do Potwora. – I szybko stąd odjedziemy do domu, na Grastensholm.
– Co mam tam robić? Nic od was nie chcę, dam sobie radę sam, zawsze sobie radziłem!
– O, nie komplikuj sytuacji jeszcze bardziej – powiedział Niklas zmęczony.
Na wpół leżąc ujrzeli nagle ogromne sylwetki zarysowujące się na tle ciemnego nieba, odrobinę jaśniejsze niż noc, która miała się już ku końcowi.
– Konie! – odetchnęła Elisa z ulgą i poderwała się. – Zaraz odszukam dla was wierzchowca pani Villemo, panie.
Na zmianę zwracała się do Potwora na ty i na pan, nie mogąc się zdecydować, co jest bardziej na miejscu.
– Tu jest koń – powiedziała Villemo. – Potrafisz go dosiąść? Bo teraz musimy się spieszyć, ci tam chcą zrobić użytek z broni.
– Idź do diabła!
– Jesteś niewychowany – sucho orzekła Villemo. – Bierz konia i już nie hałasuj.
Nadal leżał, być może z tej prostej przyczyny, że nie był w stanie się podnieść.
– Powiedziałem, że możecie iść do diabła! Uciekajcie stąd, zanim was porozrywam na strzępki!
– Nie musisz się trudzić, jest jeszcze ktoś, kto ma na to ochotę – powiedziała Villemo. – Tak długo będziesz się wahał, aż żołnierze wejdą nam na kark, nieszczęśniku!
Potwór usiłował się podnieść, ale nie miał na to sił. Jeszcze nie całkiem opuściło go zamroczenie.
– Odejdźcie stąd – nakazał zgnębiony. – Kule żołnierzy mnie się nie imają, niepotrzebna mi wasza pomoc, przeklęte cherlaki.
– Dobrze wiesz, że jesteś bardzo osłabiony – przekonywał go Niklas. – Nie możesz stawać na tej stopie, znów ją zakazisz.
– Mamy was na muszce – rozległ się nagle w pobliżu głos kapitana. – Teraz on będzie mój, szwedzki pułkowniku! Wasze trupy będą świadectwem jego okrucieństwa. Sami zajmiemy się naszym trofeum. Teraz jest bezbronny.
Nikt nie wątpił, że kapitan mówi poważnie.
– Żołnierze! Do boju! Najpierw bierzcie śmiertelnych, tak byśmy mogli swobodnie związać bestię. Trzeba go oślepić!
Wszyscy czworo jakby skamienieli. Z trudem odróżniali otaczające ich postacie. Wiatr z łopotem rozwiewał uniformy żołnierzy, trzaskały przygotowywane strzelby.
– Usuńcie ich z drogi! – rozkazywał kapitan Dristig, trzymając się w bezpiecznej odległości. – Zastrzelcie bez litości! Te ważniaki nie zasługują na życie!
Ale załadowanie nowomodnych strzelb wymagało czasu…
– Co robimy? – syknął Niklas do swych towarzyszy. – Jakaś dobra rada, szybko.
Villemo w swej białej, lśniącej sukni stanowiła znakomity cel.
Zanim zdołali obmyślić plan działania, usłyszeli za sobą pomruk, wydobywający się jakby z gardła ogromnego drapieżnika. Potwór stanął na nogi. Przed ich oczami wznosiło się teraz coś, co na tle skalnej ściany sprawiało wrażenie ogromnego, ciemniejszego kamiennego bloku. Od skały różniły go tylko bardziej miękkie, jakby żyjące kształty. Ślepia Potwora jarzyły się żółtym płomieniem. Zrozumieli teraz, że widzi także w nocy. Dla nich żołnierze byli tylko ciemnymi plamami na tle równiny. Potwór odepchnął Dominika i Niklasa i szybkim krokiem, tak szybkim, że wydawało się, iż płynie ponad ziemią, zmierzał w stronę żołnierzy. Grupka Ludzi Lodu usłyszała okrzyki przerażenia, a w chwilę później trzask łamanych na pół i odrzucanych daleko strzelb. Wydawało się, że Potwór zupełnie zapomniał o zranionej stopie.
– Uciekajmy! – wrzasnął jeden z żołnierzy. – Uciekajmy, zanim weźmie się za nas!
– Nie! Zastrzelcie go, do diabła, strzelać! – wrzasnął kapitan, ale jego ludzie już byli w drodze ku bezpiecznej kryjówce. Ci, którzy jeszcze tam nie dotarli, histerycznie miotali się dokoła, za wszelką cenę starając się uniknąć niebezpieczeństwa.
Potwór jednak wcale już o nich nie myślał. Wskoczył na konia Villemo tak raptownie, że zwierzę stanęło dęba ze strachu. Jednocześnie Niklas zdołał podsadzić Elisę na jej wierzchowca, uniósł z ziemi kosz, Pozbierał wszystkie porozrzucane rzeczy i jako ostatni dosiadł swego konia. Pozostała dwójka już siedziała na czarnym ogierze Dominika.
Z Niklasem na przedzie w dzikim pędzie cwałowali przez płaską równinę, kierując się na południe. Z nieba na ziemię sączyło się coraz więcej światła.
Nie wierzyli, że Potwór pojedzie za nimi. Villemo spisała go już na straty i po prawdzie odczuwała ulgę. Żal jej było tylko konia, ale miała nadzieję, że Potwór będzie go dobrze traktował. Wierzchowiec stanie się przecież nieocenioną pomocą.
Zrobić z tej bestii nowego Tengela Dobrego?
Czego oczekiwali?
Wielokrotnie już dziwiła się, dlaczego dotknięci z Ludzi Lodu sami się nim nie zajęli. I teraz także się nad tym zadumała, chociaż siedząc na koniu przed Dominikiem odczuwała teraz przede wszystkim niemiłosierne wstrząsy. Zaczęli zjeżdżać w dół Noreflell.
Właściwie Villemo znała odpowiedź na to pytanie. Po prostu nie mogli. Potrzebowali jednego z żyjących jako łączącego ogniwa, i to nie byle kogo! To ona, Villemo, została wybrana. Dominik i Niklas mieli tylko utorować jej drogę. To ona widziała Tengela, Sol i pozostałych, odbierała ich siłę. Ich moc przepływała przez nią i uderzała w Potwora. Była jedyną istotą na ziemi, stworzoną po to, by go pokonać. Tak przynajmniej sądziła. Później miało okazać się, że wszyscy, i to bardzo, się mylili.
Dominik i Niklas nie zrezygnowali jednak z Potwora. Nie zaniechali walki. Wiedzieli bowiem, że nawet jeśli stwór ich opuścił, by, co najbardziej prawdopodobne, udać się do kuszącej go górskiej doliny, Dominik i tak bez trudu odnajdzie jego trop.
Dominik zawsze wiedział, gdzie go szukać. Potwór tak łatwo się nie wywinie. Taka była rola Dominika w tym niezwykłym przedsięwzięciu mającym na celu dobro Ludzi Lodu.
Elisa najlepiej z nich wszystkich wiedziała, co się dzieje, jechała bowiem jako ostatnia. Przez cały czas słyszała za sobą tętent. Potwór podążał ich śladem. Był z nimi, gdy dotarli do granicy lasu i jednocześnie słońce wynurzyło się zza gór. Wraz z nimi jechał przez bagienne lasy, gdzie ze świerków w ciszy spływały krople porannej rosy, a ptaki milkły przerażone dudnieniem kopyt.
Jest z nami, radowała się Elisa, cały czas jedzie za nami, za moim koniem…
Dość oczywiste, jako że jechała ostatnia.
Wkrótce Villemo także to odkryła.
– Dominiku! Potwór podąża naszym śladem – powiadomiła męża zaskoczona.
– Co ty powiesz? To wspaniale! Miał przecież sposobność do szybkiej ucieczki.
– Hm – Villemo była pełna sceptycyzmu. – Nie ufam tej paskudzie. Na pewno coś knuje, możesz być tego pewien. Myśli o Grastensholm? O koszu? O całym skarbie Ludzi Lodu? Wiesz przecież, jak strasznie on kusi wszystkich dotkniętych. Gdy znajdzie się w ich rękach, stają się silni. Śmiertelnie niebezpieczni.
– Uważam, że on cały czas taki był.
– To prawda. Dlatego należy zmienić go w grzecznego.
Dominik uśmiechnął się.
– Nie używaj takich naiwnych określeń, gdy o nim mówisz. Mów raczej dobry, jeśli już koniecznie musisz sprecyzować swój sąd. Bo grzeczny… sądzę, że nigdy nie będzie. Przynajmniej na razie.
Zerknęła na niego przez ramię.
– No cóż, nie wygląda sympatycznie. Jest raczej wściekły.
– O, z pewnością. Ale mamy go – w głosie Dominika brzmiała wyraźnie nuta triumfu. – Mamy go. Pierwszy najtrudniejszy etap za nami.
Zatrzymali się na postój przy niewielkiej rzeczce, głodni i utrudzeni; jazda była bardzo męcząca.
Villemo zauważyła, że Potwór ma kłopoty z okiełznaniem konia. W końcu zwierzę uspokoiło się i mógł zsiąść, ale minę miał przy tym niewesołą.
I podczas gdy inni, zachwyceni i bardzo z siebie zadowoleni, dziwili się, że tak łatwo przyszło im pociągnięcie bestii za sobą, Villemo nareszcie pojęła przyczynę tego zastanawiającego faktu. Wzbudziło to w niej tak gwałtowną potrzebę śmiechu, że jak najszybciej usunęła się na bok. Będąc już nad brzegiem rzeki, poza zasięgiem wzroku, usiadła na trawie i śmiała się do rozpuku.
Potwór dlatego pojechał z nimi, że po prostu nie miał innego wyboru. Niedoświadczony jeździec nie może nakazać koniowi, by poszedł w tym czy innym kierunku. Wszystko jedno, jak mocno się szarpie, kopie i wrzeszczy, zwierzę pójdzie tam, gdzie będzie chciało, w tym przypadku za innymi końmi.
To właśnie tak rozbawiło Villemo, zwłaszcza że chodziło o straszliwie niebezpiecznego, lodowatego potwora. Nie odważyła się jednak śmiać w jego obecności. Nie wiedziała, czy ma poczucie humoru, zdolność do drwienia z własnej osoby, i bardzo wątpiła, czy potrafi zdobyć się na dystans wobec siebie. A człowiek bez poczucia humoru, bez zdolności do autoironii, jest niebezpieczniejszy niż żmija. Nic bardziej takiej osoby nie irytuje, niż kiedy staje się przyczyną czyjegoś śmiechu.
Sporo czasu upłynęło, zanim była w stanie znowu przybrać poważny wyraz twarzy. Szczerze powiedziawszy, wcale jej się to nie udawało. Raz za razem kąciki ust zaczynały drgać jej niebezpiecznie, gdy tylko spojrzała na Potwora stojącego w pewnym oddaleniu od nich i udającego, że wcale nie należy do grupy.
Dominik miał zamiar zapytać Villemo, co się z nią dzieje, ale ujrzawszy jej ostrzegawczy gest i tłumioną wesołość w oczach, zaniechał tego.
Villemo trafiła się natomiast dodatkowa chwila wytchnienia. Elisa wyznała jej na ucho:
– Och, pani Villemo, muszę na stronę, inaczej chyba zaraz umrę!
– Ja też – odszepnęła Villemo. – To była długa noc. Chodź, odejdziemy na chwilkę.
Dominik przyglądał się znikającym w zagajniku sylwetkom. Zrezygnowany pokiwał głową. Nigdy nie udało mu się zrozumieć, dlaczego kobiety zawsze szukały towarzystwa przy załatwianiu takich intymnych spraw.
Kiedy obie damy wracały już do obozowiska, Elisa, już bardziej ośmielona, zapytała:
– Pani Villemo, zastanawiam się, czy on także… no, pani wie…
Villemo starała się być jak najbardziej rzeczowa:
– Tak, jest chyba dość ludzki.
– Bo to takie dziwne – mówiła Elisa rozmarzona. – Że ma takie same potrzeby. Ciekawe, czy został stworzony tak jak inni mężczyźni?
Villemo wpatrywała się w dziewczynę ze zdumieniem, ale ta, zatopiona w marzeniach, szła ze wzrokiem utkwionym w ciemną postać z otchłani, majaczącą gdzieś daleko przed nimi.
– A cóż to za pytanie? – Nagle jednak gwałtownie zadrżała. – O tak, z pewnością jest bardzo męski. Jak najbardziej!
Przypomniała sobie jego bliskość pod skalną ścianą. Mój Boże, pomyślała wstrząśnięta. On jest tak skondensowanie męski, że nawet na mnie, która nie chce znać nikogo innego poza Dominikiem, wywarł wrażenie. Mimo że mam tak złe zdanie na jego temat.
Gdy zbliżały się już do grupy rozłożonej na łące nad rzeką, twarz Villemo spoważniała, pojawił się na niej wyraz smutku i współczucia. Spoglądała na milczącego uparcie demona i myślała, że źle go oceniła. Gdyby był stworzeniem na wskroś złym, rozgniewałby się na konia, który nie chciał go usłuchać, bez wątpienia zabiłby zwierzę lub przynajmniej pobił do krwi. Potwór miał jednak swoją słabą stronę, o ile sympatię do zwierząt można nazwać słabością.
Właściwie Potwór nie był wcale śmieszną postacią. Wprost przeciwnie! Był zły, podstępny, śmiertelnie niebezpieczny, ale także tragiczny.
Chociaż to właśnie starał się skryć najgłębiej.
– Och, ależ tak nie można! – wołała już Elisa do Niklasa i Dominika. – Wykonaliście moją pracę! Przecież dwaj panowie nie mogą przygotowywać jedzenia!
– Dobrze im to zrobi – Villemo była bez serca.
Elisa, głęboko nieszczęśliwa, zabrała się do wyjmowania z zapasów najlepszych smakołyków z Lipowej Alei, Grastensholm i Elistrand, w które ekspedycja została obficie zaopatrzona. Najlepsze kąski zaś zachowała dla Potwora, bo, jak się wyraziła, ten biedny człowiek nigdy chyba nie posmakował pańskiego jedzenia. Niklas sucho odpowiedział na to, że z pewnością zna jego smak, sądząc po tym, ile się nakradł po spichrzach.
Elisa broniła stwora ze łzami w oczach, odparowując rezolutnie:
– Uważam, że okradanie bogatych to mniejszy grzech niż zabijanie bezbronnych zwierząt dla dogodzenia swemu podniebieniu.
– No, może i racja – przyznał Niklas.
Zachowania przy stole Potwór jednak nigdzie się nie nauczył. Pochłonął porcję przygotowaną mu przez Elisę, a później rzucił się na resztę.
Villemo zasłoniła stojące na ziemi naczynia.
– Spróbujemy teraz wczuć się odrobinę w sytuację innych – odezwała się nieco mentorskim tonem. – Wszyscy rozumiemy, że musisz być głodny, ale my także dawno nie jedliśmy. Dostaniesz swoją część, dostatecznie dużą, i nie bój się, że czegoś ci zabraknie. Wystarczy dla wszystkich.
– Przeklęta, głupia baba! – rzucił wściekle w odpowiedzi, ale opanował swoją zachłanność.
Później usiadł na uboczu, w pewnym oddaleniu od nich, i jadł tam w milczeniu, obrażony. Baczyli, by nie posmakował wina, ono bowiem mogło spowodować nieobliczalne skutki.
– Niklasie, powinieneś bardzo pilnować kosza – szepnął Dominik. – Mocno go intryguje jego zawartość.
– Strzegę go jak oka w głowie – odparł Niklas spokojnie.
Kiedy skończyli już posiłek, ale jeszcze odpoczywali siedząc i obserwując, jak Elisa zręcznie ładuje wszystko na grzbiet pasących się koni, Niklas odezwał się do nadal wrogo usposobionego Potwora:
– Chcielibyśmy dowiedzieć się wreszcie, jak się nazywasz.
Popatrzył na Niklasa spode łba.
– Nazywam? – powtórzył schrypniętym głosem.
– Tak, nie możemy przecież nazywać cię Potworem. Jak cię ochrzczono?
Wówczas jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, który po chwili zmienił się w gromki rechot.
– Ochrzczono? Mnie ochrzczono?
Elisie omal serce nie pękło ze szczęścia, gdy widziała, jak się śmieje. Uznała to za ogromne zwycięstwo.
Biedna, naiwna dziewczyna, pomyślała Villemo. Daleko nam jeszcze do wygranej. Czy ona nie dostrzega, ile złości kryje się w jego śmiechu?
Dobry Boże, ale jaki on przy tym zrobił się pociągający, myślała dalej. Niebezpieczny jak drapieżne zwierzę, ale i tak samo piękny.
Niklas pytał dalej:
– No dobrze, a jak cię nazywano tam, skąd przybyłeś?
Oblicze bestii znów się ściągnęło.
– Potwór
– Tylko tak?
– Dziecko szatana, czarci pomiot, odmieniec, bestia, monstrum.
Wszyscy milczeli.
W końcu Dominik podniósł głowę i zdecydował:
– Trzeba ci, wobec tego, nadać imię. Przyzwoicie ochrzcić i…
Villemo położyła dłoń na ramieniu męża.
– Sądzę, że nie powinniśmy ciągać go po kościołach.
– Chyba masz rację – przyznał Dominik. – Jak chciałbyś się nazywać?
– Nic mnie to nie obchodzi. Potwór w zupełności wystarczy.
– O, nie – zdecydowanie sprzeciwiła się Villemo. – Nie będę mówiła do ciebie „Potwór”. Należysz do Ludzi Lodu bez względu na to, skąd pochodzisz. Właściwie powinieneś nazywać się Tengel, ale tak ochrzciliśmy już naszego syna, i to wystarczy. Ale musisz mieć imię godne Ludzi Lodu, a ponieważ mamy zamiar uczynić z ciebie szlachetnego człowieka, powinieneś otrzymać je po kimś naprawdę wspaniałym. Co myślisz o imieniu Livor, po Liv? To stare imię z okolic Telemarku.
– Po babie! – krzyknął. – Nie! Nigdy!
– Była więcej warta niż stu takich jak ty – parsknęła w odpowiedzi Villemo. – Nie, nie pozwolimy ci znieważać jej imienia.
– Jesteś niekonsekwentna, Villemo – stwierdził Dominik. – A co powiesz na imię Grim? [Grim (norw.) – paskudny, szkaradny (przyp. tłum.).]
– Nie – sprzeciwił się Niklas. – Nie musimy podkreślać jego wyglądu.
– Może Ulv? – podsunęła Villemo. [Ulv (norw.) – wilk (przyp. tłum.).]
To imię wyraźnie przypadło Potworowi do gustu.
– Ulv i Alv… – zastanawiał się Niklas. – Nie, to nie będzie dobrze. A może jakieś złożenie z Ulvem? Na przykład… Co proponujecie?
– Ulvhedin? – poddała Villemo. – To jednocześnie [Hedin, właściwie heidinn stara forma norweskiego słowa „pogański” (przyp.tłum.).] archaiczne i pogańskie, pasuje zatem.
– I co ty na to? – zapytał Potwora Dominik.
Jego twarz pozostawała nieruchoma, ale wydawało się, że w myślach wypróbowuje imię. Wodził wzrokiem po zebranych i Dominik z łatwością śledził zmiany jego nastroju. Elisę ignorował całkowicie, Villemo nienawidził z całą goryczą, jaka towarzyszy klęsce. Wydawało się, że do Niklasa odnosi się niechętnie, ale z poważaniem, wywołanym jego umiejętnością leczenia. Dominik wiedział także, że jego Potwór traktuje najbardziej podejrzliwie. Przy nim czuł się niepewny i bardzo mu było nie w smak, że ktoś potrafi odczytywać jego myśli.
Dominik świetnie zdawał sobie sprawę, że jeżeli Potworowi przyjdzie do głowy zabić któreś z nich, on będzie pierwszy.
Bestia zastanawiała się nad imieniem. W końcu kiwnęła głową.
– Dobrze – zgodził się Niklas. – Właściwie obecnie imię brzmi Ulvheden, ale tak też będzie dobrze.
– Ulvhedin brzmi dramatyczniej – orzekła Villemo. – Rozbrzmiewa w tym imieniu prehistoria, wielkie pustkowia i pogaństwo. Bardziej do niego pasuje.
Podciągnął górną wargę i parsknął w jej kierunku, błyskając złowrogo żółtozielonymi oczami.
Dominik wstał i gestem ręki nakazał Potworowi, by nadal siedział.
– Jako że jestem najstarszy i najwyższy rangą, do mnie należy powinność ochrzczenia cię.
Wyciągnął swój miecz i położył go na ramieniu olbrzyma.
– Chrzczę cię imieniem Ulvhedin z Ludzi Lodu. Od tej pory nie trzeba już będzie zwać cię Potworem.
Celowo nie dodał „w imię Ojca i Syna…”, uznał bowiem, że święte słowa nie pasują do sytuacji. Nie przyniósł także wody, by polać nią głowę bestii. Mogło to wywołać jej potężny gniew, którego chcieli teraz uniknąć.
Villemo i Elisa zachwycone były podniosłą, choć nie całkiem zgodną z tradycją ceremonią. Wzruszone, drżąc ze szczęścia oddychały głęboko.
Nikt nie dowiedział się, co myśli świeżo ochrzczony, gdyż w tej samej chwili usłyszeli tętent wielu końskich kopyt na ścieżce schodzącej z Noreflell.
– Nadjeżdża kapitan Niezdarny ze swymi żołnierzami – oznajmił Dominik. – Nie mamy czasu, by się z nim spierać. Zresztą to teraz nieważne.
– Na pewno zrezygnowali z walki o bestię – powiedział Niklas.
– Bardzo możliwe, ale nie mamy czasu, by to sprawdzić. Na koń! Szybko!
Wtedy właśnie wydarzyła się katastrofa.
Niklas pomógł Elisie dosiąść jucznego konia i otrzymał jej potwierdzenie, że jest gotowa. Później zahaczył drogocenny kosz u siodła, jak zwykł to zawsze czynić, i wskoczył na grzbiet swojego wierzchowca, pewien, że Dominik da sobie radę z resztą. Pocwałował naprzód, gdyż i tak cały czas jechał jako pierwszy.
Ponieważ się spieszył, przymocował kosz niezbyt starannie. Gdy ruszył, kosz upadł na ziemię. Niklas nic nie zauważył, dostrzegł to natomiast Ulvhedin.
Także Elisa miała pewne trudności z bagażem, a Villemo popełniła fatalny w skutkach błąd. Nawykła do samodzielnej jazdy, bezmyślnie wskoczyła na swego konia i pognała naprzód. Dominik także odpowiednio nie zareagował. Pojechał za nią, dosiadłszy własnego rumaka.
Tym samym dodatkowemu jeźdźcowi przypadł w udziale koń Elisy. Potwór, teraz już Ulvhedin, wskoczył za nią na grzbiet wierzchowca, chwycił wodze i ruszyli.
– Nie nie, panie Potworze, nie tędy!
– Nie mieszaj się do tego! Teraz okazało się, że bez kłopotu radzi sobie z prowadzeniem konia. Uprzednio jechał z nimi z całkiem innych powodów.
Skierował konia w las i szybko zniknął z pola widzenia.
Wysłannikom Ludzi Lodu potrzeba było ledwie kilku minut na zorientowanie się w sytuacji. W tym krótkim czasie zdołali jednak znacznie się oddalić.
– Niklasie! Poczekaj! – zawołał Dominik.
Niklas wstrzymał konia.
– Na Boga, coście zrobili? – przeraził się, widząc ich każde na swoim wierzchowcu.
– Pośpiech zamroczył nam myśli – odparł Dominik.
– Musimy do nich wrócić.
– Szybko, do lasu! – krzyknęła Villemo. – Żołnierze nadchodzą!
Ukryli się wśród świerków.
Gromada żołnierzy przemknęła obok nich niczym armia duchów i tętent kopyt powoli przycichał.
– Nie było ich między nimi – oznajmił Niklas zdumiony.
– Zdążyli się ukryć – odparł Dominik. – Jedźmy!
Nagle Niklas głucho jęknął.
– Kosz! Nie ma kosza! Musiałem go zgubić!
Powrócili na brzeg rzeki.
Nikogo. Ani śladu kosza na ziemi.
– Eliso! – wołała Villemo. – Jesteśmy tutaj!
– Eliso! – jak echo powtarzali mężczyźni.
Las pozostawał jednak ciemny i głuchy.
Popatrzyli na siebie z narastającą rozpaczą w oczach.
Utracili swą zdobycz. Stracili kosz z leczniczymi środkami. I najgorsze: nie upilnowali ufnej im Elisy.