W dawnym pałacyku myśliwskim na Morby w Szwecji panował nieopisany rozgardiasz. Dominik i Villemo niespodziewanie wyjeżdżali do Norwegii. Cały dom stanął na głowie.
Na górze w sypialni Dominik z trudem usiłował znaleźć odpowiednie na podróż ubranie. Villemo miała bardzo szczególny sposób przeszukiwania szuflad i szaf: to, co jej przeszkadzało i nie było akurat potrzebne, rzucała za siebie, na środek komnaty. Później pokojówka sprzątnie, mówiła beztrosko.
– Villemo – powiedział Dominik zniecierpliwiony. – Rozrzucasz bieliznę u mych stóp, tak jak inni rzucają róże!
– A może to jakaś subtelna aluzja – zadrwiła, wynurzając się z głębi renesansowej komody.
– Czy masz jakiś powód do narzekań?
– Nie, och, nie, nigdy w świecie – roześmiała się Villemo. – Dominiku, czy nie widziałeś moich najlepszych koronkowych rękawiczek?
– Czy to nie te, w których ostatnio pełłaś grządki warzywne?
– No wiesz, aż taka głupia mimo wszystko nie jestem! Ale, tak, to prawda, tak właśnie było! Och, najdroższy, jak się to wszystko potoczy?
– Z warzywami?
– Nie! Z tym Potworem, o którym pisał Niklas. Bardzo mnie to wzburzyło.
– Z Potworem na pewno wszystko będzie dobrze. Mniej jest pewne, co będzie z nami.
– Czy nawet dzisiaj musisz mnie chwytać za słowa?
Dominik zatrzymał się i ujął w dłonie twarz żony.
– Jedyne, co mogę powiedzieć z całą pewnością, to tylko to, że moje mgliste przypuszczenia i odczucia związane z tym, co dzieje się w innych miejscach, stały się nagle straszliwie ostre. Dzięki Bogu, że przyszedł ten list od Niklasa, inaczej oszalałbym chyba wiedząc, a jednocześnie nie wiedząc niczego.
– Rozumiem, co musisz teraz czuć.
Popatrzył na nią badawczo.
– Wydajesz się taka młoda, Villemo. Wcale się nie zmieniłaś przez te wszystkie lata. Pozostajesz taka nieprawdopodobnie młoda…
Villemo spoważniała.
– Wiem. Sama to widzę. I twój ojciec także to ciągle powtarza. Tak jakbym zatrzymała się w rozwoju.
– Nie, to nie jest właściwe określenie, bo twoje myśli są dojrzałe. I masz silną osobowość, charakter tak stanowczy, że te wszystkie nadęte damy na dworze na twój widok wpadają w popłoch. One się ciebie boją, Villemo. Boją, że para królewska będzie cię cenić wyżej od nich.
– Wiem o tym. Cudownie będzie odetchnąć trochę wiejskim powietrzem w Norwegii. Zapomnieć o tej przeklętej etykiecie. Nie, nie chcę narzekać, Dominiku. Pękałam ze śmiechu, tak bawiły mnie ich intrygi, a i cały przepych dworski jest wspaniały!
Uśmiechnął się przelotnie, roztargniony, i wrócił do własnej myśli:
– Nie, mnie się wydaje, że ty… albo raczej twoje siły, twoje możliwości oszczędzano na co innego.
– I teraz właśnie nadszedł czas?
– Na to wygląda.
Zebrała się na odwagę.
– Dominiku… W twej postawie jest coś, co mnie przeraża. W oczach…
Dominik głęboko odetchnął.
– Tak. Masz rację. Boję się.
– Wyczuwasz… bliskość śmierci, prawda?
Upłynęła chwila, zanim odpowiedział:
– Tak. Niestety tak, i to sprawia, że strach mnie obezwładnia. Gdybym tylko mógł zostawić cię w domu… w bezpiecznym miejscu.
– O tym możesz zapomnieć. Natychmiast – odpowiedziała ostro. – Wiesz dobrze, że jestem w to zamieszana co najmniej w tym samym stopniu co ty.
– Tak. To prawda.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, po czym ojciec Dominika, marzyciel Mikael, zapytał taktownie:
– Czy mogę wejść?
– Oczywiście – odpowiedziała Villemo: – Prosimy!
Odruchowo rozejrzeli się po komnacie, by sprawdzić, czy wszystko jest w należytym porządku, i przerazili się panującym bałaganem.
Villemo szybciutko pozbierała intymne części swojej garderoby i upchnęła je do jednej z szuflad.
Wszedł Mikael, mężczyzna sześćdziesięcioletni, o przyprószonych siwizną włosach, z wyrazem rozmarzenia w łagodnych oczach. Dźwigał kilka ogromnych ksiąg.
– Tu są opowieści o Ludziach Lodu. Ale, jak wadzicie, nie jest to tylko jedna książka. Gdyby zostały wydrukowane, byłyby z pewnością mniejsze, ale to przecież kronika rodzinna i wszystko pisane jest ręcznie…
– Będziemy na nie bardzo uważać, ojcze – powiedział Dominik z szacunkiem. – Gdyby przepadły, byłaby to niepowetowana strata.
Mikael przytaknął skinieniem głowy.
– Czy jesteście już gotowi do wyjazdu?
– Jutro rano wyruszamy. Villemo dworskie życie tak rozleniwiło, że zaplanowała podróż powozem, ale ja byłem bezwzględny i kategorycznie odmówiłem, bo czas nagli. A poza tym jazda konna dobrze jej zrobi.
– Młody Tengel i ja będziemy się sobą nawzajem opiekować do waszego powrotu – zapewnił ojciec.
Jeśli wrócimy, pomyślała ze smutkiem Villemo.
– To świetnie. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej wy dwaj będziecie bezpieczni.
– Ja także się niepokoję – westchnął Mikael. – Choć wszyscy zawsze wiedzieliśmy, że musicie przez to przejść, nie spodziewaliśmy się aż tak wielkiego zagrożenia. Niczego nie pojmuję! Skąd można wiedzieć, że ta bestia wywodzi się z Ludzi Lodu?
– To wcale nie jest pewne – odparł Dominik, dyskretnie wsuwając głębiej pod łóżko zapomniany koronkowy drobiazg Villemo. – Mamy tak mało informacji, musimy zdobyć ich więcej w Norwegii.
– On nie rzuca się na zwierzęta – powiedziała zamyślona Villemo.
– To naturalne – odrzekł Mikael. – Człowiek, który tak różni się od wszystkich ludzi, woli trzymać ze zwierzętami. Wśród nich czuje się lepiej. Wydaje się, że jego nienawiść dotyczy całego gatunku ludzkiego.
– Tak – zgodziła się Villemo. – Albo też zabijanie leży w jego naturze.
Dominik, jakby nie słysząc jej słów, rzekł:
– Jak zrozumiałem z listu Niklasa, ten potwór czegoś szuka. Mniej więcej wie, o co mu chodzi, ale krąży po omacku.
– Nie podoba mi się to – stwierdził Mikael.
Villemo popatrzyła na niego i ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Dobrze rozumiecie jego zachowanie, teściu, prawda? – uśmiechnęła się ze smutkiem. – Kto bowiem szukał towarzystwa maleńkiego szczeniaka, będąc tak samotnym w Inflantach? Kto bezdomny krążył po świecie, wiedząc, że gdzieś musi być jego miejsce, ale nie wiedział, gdzie?
– No właśnie – przyznał Mikael. – Ten z Ludzi Lodu, kto zbyt oddali się od swych krewnych, zawsze będzie zbłąkany. Musi ciągle szukać.
– I dlatego przypuszczacie, że chodzi o jednego z nas?
– Obawiam się, że tak. Oczy, ramiona, no i zachowanie wskazują na jednego z dotkniętych Ludzi Lodu.
– Ale skąd wobec tego mógł się wziąć?
– Oto pytanie! Jakaś gałąź rodu, o której nie wiedzieliśmy…
Villemo zamyśliła się.
– Ale jeśli my należymy do wybranych… To by znaczyło, że on jest niebezpieczny dla rodu, prawda?
– Wszystko na to wskazuje. Ale kim on, na miłość boską, może być?
Nadstawili uszu, słysząc wesoły szczebiot dziecięcych głosów dobiegający z podwórza.
– Spójrzcie – uśmiechnął się Dominik. – Dziewczynki z rodu Oxenstiernów znów rzuciły się na Tengela. Wprost go ubóstwiają!
– Tak, i chociaż on twierdzi, że są męczące, jest bardzo dumny z ich uwielbienia – dodał Mikael i wraz z Villemo i Dominikiem przyglądał się osiemnastoletniemu chłopakowi, którego goniły trzy dziewczynki w wieku od sześciu do jedenastu lat. Złapały go w końcu, ciągnęły i szarpały, a on udał, że nie ma już siły dłużej się sprzeciwiać, i posłusznie szedł za nimi.
– Ten nasz nieznośny syn – rozpromieniła się w uśmiechu Villemo. – W jaki sposób ty i ja mogliśmy stworzyć coś tak godnego pożałowania?
Duma rozpierała jej piersi.
– Tak, to zupełnie niezrozumiałe! – śmiał się Dominik. – To czarujące lenistwo… Po kim mógł to odziedziczyć?
– Nigdy tego nie zgadnę! – z wrodzonym wdziękiem stwierdziła Villemo.
Z czułością przyglądali się swemu potomkowi, który pozwolił dziewczynkom zaciągnąć się do ogrodu, gdzie stał stół z ciastkami i sokiem.
– Najgorzej, że wszędzie cieszy się taką samą popularnością – westchnęła Villemo. – Ty chyba nie podbijałeś tak serc dam dworu jak ten chłopak, Dominiku? Doprawdy, żywię nadzieję, że tak nie było!
– O, nie, ja byłem chodzącą cnotą, młodzieńcem krótko trzymanym przez swą mateczkę. Prawda, ojcze?
– Tak, twoja matka z pewnością wiedziała, co jest dla ciebie najlepsze – roześmiał się Mikael.
Villemo zasępiła się. Pomimo, jak się wydawało, dobrej woli, Anette do końca nie zaakceptowała jej jako swojej synowej. Villemo zdawała sobie sprawę, że wojna między nią a teściową nieustannie wisi na włosku. Nigdy nie doszło do otwartej walki, o nie! Ale częste były drobne ukłucia igłą, tak delikatne, że Dominik nie zauważył ich wzajemnej, świadomie głęboko skrywanej wrogości. Villemo starała opanowywać się ze względu na niego. Wiedziała, że w oczach Anette żadna synowa nie znalazłaby uznania. Miała poczucie własnej wartości i z pewnością nie była najgorszą żoną i matką. Ale kiedy Anette uległa długotrwałej chorobie żołądka, Villemo w skrytości ducha odetchnęła z ulgą. W domu zapanował spokój.
Najgorsza chyba była walka o dziecko, o Tengela. Wszystko, co zrobiła Villemo, było nie tak, a babcia Anette rozpieszczała wnuka straszliwie i Villemo obawiała się, że syn wyrośnie na prawdziwego lenia i niezdarę.
Teraz jednak nie żywiła już takich obaw. Od śmierci Anette upłynęło jedenaście lat i w domu przywrócona została tak ważna dla chłopca równowaga. Był beztroski i trochę leniwy, ale w jego sercu kryła się powaga i życzliwość dla innych. Tak, zdecydowanie będą z niego ludzie.
Nagle Dominik ujął ojca za ramię, tłumiąc okrzyk przerażenia.
– Co się stało? – zapytali jednocześnie Villemo i Mikael.
– Ojcze… pilnuj chłopca! Ujrzałem coś!
– Ujrzałeś?
Mikael i Villemo, zdumieni, wyjrzeli na podwórze.
– Nie, nie tutaj! Widziałem zamek. Zamek w Sztokholmie. W płomieniach!
– Co ty opowiadasz, chłopcze? – dziwił się Mikael.
– Staraj się trzymać go tutaj tak długo, jak to możliwe – prosił nagle pobladły Dominik. – Wiem, że rozpoczął właśnie służbę jako paź na zamku, ale sprawdź, czy nie da się go przenieść gdzieś indziej. Do rycerskiej, gdziekolwiek, byle nie na zamku! Inaczej nie będziemy mogli wyjechać!
– Bez trudu mogę umieścić Tengela w jakimś innym miejscu – odparł wciąż zdziwiony Mikael. – Ale co masz na myśli, mówiąc, że widzisz?
Villemo była równie zdumiona.
– Zwykle przecież nie miewasz takich wizji! Wyczuwasz coś, przypuszczasz, ale nie widzisz!
Twarz Dominika wyrażała napięcie.
– Ostatnio… W zeszłym tygodniu zapytałaś mnie, gdzie może być Tengel, a ja odpowiedziałem, że właśnie idzie. I zaraz wszedł. Nie miałem pojęcia, gdzie był, nie widziałem go wtedy przez cały dzień! A kiedy ojciec zawieruszył gdzieś swoje pióro, nie wiadomo który raz z rzędu, byłem w stanie powiedzieć, że leży na parapecie w jego pokoju.
– Pamiętam, że wydało mi się to dziwne – po zastanowieniu się odparł Mikael. – Czy chcesz powiedzieć, że twoje zdolności się rozwinęły?
– I to jak bardzo! Potraktuj więc to, co mówiłem o zamku w Sztokholmie, poważnie! To nie jest bardzo pilne, nic nie wydarzy się natychmiast, ale nie można przewidzieć, jak długo Villemo i mnie tutaj nie będzie.
– Ach, jakże chciałbym pojechać z wami – powiedział Mikael.
– Tengel mówi to samo – uśmiechnął się Dominik. – Ale my bardzo się cieszymy, że zostaniecie na miejscu.
– Dlatego, że widzisz śmierć? – cicho zapytała Villemo.
Zawahał się.
– Tak, widzę śmierć. Czyjąś. Nie wiem, czyją.
– Miejmy nadzieję, że tego Potwora – powiedział Mikael wzburzony.
– To możliwe – przyznał lekko Dominik. – Ale jest jeszcze coś, co mnie zastanawia.
– Co takiego? – dopytywała się Villemo.
Potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie wizje.
– Często widzę, jak wyruszamy na spotkanie z Potworem. I cały czas mam wrażenie, że jest nas czworo.
– Czworo? – zdumiała się Villemo. – Ale przecież to się nie zgadza. Pójdziemy we trójkę, ty, ja i Niklas. Kropka.
– Mimo wszystko ktoś jeszcze będzie nam towarzyszyć. Ktoś, kogo nie znamy lub znamy tylko trochę.
– To bardzo dziwne – orzekła Villemo.
Następnego dnia rano, zanim jeszcze słońce ukazało się nad linią horyzontu, Villemo i Dominik wyruszyli z Morby. Mikael i jego wnuk Tengel stali na werandzie i machali za każdym razem, gdy jeźdźcy odwracali się, by przesłać ostatnie pożegnanie.
Mikaelowi było ciężko na sercu. Ani on, ani nikt inny nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą.
Villemo bardzo uskarżała się na sposób, w jaki podróżowali. Wolała wyruszyć powozem, z wielką eskortą, ale Dominik orzekł, że najwyższy czas, by zerwała z gnuśnym trybem życia, jaki prowadziła na Morby i na dworze. Chciał jechać konno, tak jak zawsze gdy pełnił służbę kurierską. Jeśli nie miał dość sił, by obronić żonę przed rozbójnikami i innymi czyhającymi po drodze niebezpieczeństwami, to nawet nie mógł myśleć o starciu z Potworem.
Teraz, kiedy jechali konno o szarości poranka, Villemo badawczo przyglądała się mężowi. Dominik nadal był królewskim kurierem, ale już od dawna najchętniej wyruszał tylko na krótsze trasy. Wiedziała, jak bardzo pragnął przebywać w pobliżu rodziny. Nadal był przystojny, tyle że bardziej męski i dojrzały. Ramiona miał szersze, a rysy twarzy bardziej wyraziste. Postarzał się normalnie, nie tak jak ona, dla której czas jakby zatrzymał się w miejscu. Naturalnie można było stwierdzić, że Villemo nie ma już dwudziestu lat, jeśli ktoś przyjrzał jej się uważnie z bliska, ale sprawiała wrażenie osoby tak młodej, że ją samą to przerażało. Nieznajomi dawali jej z górą dwadzieścia osiem lat, a ona miała ich trzydzieści dziewięć!
Nie upłynęło wiele czasu, a Villemo już zaczęła cieszyć wspólna podróż z Dominikiem. Jest prawie tak jak za dawnych lat, myślała. Nie można zaprzeczyć, że teraz podróżowali wygodniej. Nigdy nie nocowali pod gołym niebem, kwaterowali w najlepszych zajazdach i pozwalali sobie na wykwintne jedzenie i dobre trunki. Nieczęsto jednak zdarzało się, by ludzie tak wysokiego urodzenia wybierali się w drogę bez służącego, pokojówki i całej góry bagażu. Dominik jednak życzył sobie, by podróżowali po spartańsku. W ten sposób najszybciej posuwali się naprzód.
Dominikowi bowiem wyraźnie się spieszyło. Pędził, jakby poganiał go nieokreślony lęk.
Villemo z całych sił starała się nie myśleć, co czeka ich na miejscu.
Dominik wiedział więcej.
– Musimy oczywiście najpierw pojechać do domu, żeby zabrać Niklasa – stwierdził. – Następnie…
– Wiesz, gdzie znajduje się Potwór?
W jego oczach pojawiła się niepewność.
– Krąży w kółko. Sądzę, że będę mógł powiedzieć więcej, gdy znajdziemy się bliżej.
Tego wieczora mieli zatrzymać się w gospodzie nad jeziorem Wenet. Dominik nagle jednak wstrzymał konia.
– Nie – zdecydował. – Tam nie pojedziemy.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Ale czy nie uważasz, że powinniśmy zaufać mojej intuicji?
– Oczywiście! Mimo że do następnego miejsca, w którym moglibyśmy przenocować, jest dość daleko, prawda?
– Tak. Ale… tutaj znajduje się coś niedobrego, co budzi we mnie gwałtowny sprzeciw.
– A więc jedziemy dalej. Rozbudziłeś moją ciekawość wiesz? Chciałabym wiedzieć, co kryje się w tym tak spokojnie wyglądającym domu.
Roześmiał się szczerze.
– Jakie to da ciebie podobne! A więc mam uczucie jakby naszemu życiu groziło niebezpieczeństwo. Można się chyba spodziewać napadu.
– Prawdopodobnie. Ale przecież nie jesteśmy aż tak świetnie ubrani?
– Takie jest twoje zdanie – uśmiechnął się, zawracając konie. – W oczach pospólstwa na pewno uchodzimy za bardzo zamożnych ludzi.
– Jakie to dziwne, Dominiku… Ludzie Lodu nie są przecież szlachetnym rodem, a iluż z nas zawarło jednak małżeństwa powyżej swego stanu.
– To prawda – roześmiał się. – Jest w nas chyba coś, co przyciąga ludzi wysoko urodzonych. Ale patrząc całkiem trzeźwo, głównym tego powodem był fakt, że nasi przodkowie, Silje i Tengel, zajęli się maleńkim szlachcicem Dagiem Meidenem.
– Tak, i że jego rodzona matka, Charlotta Meiden, przedstawiła Ludzi Lodu wyższym sferom.
– Uważam, że powinniśmy być jej wdzięczni. Kiedy widzimy, jak trudno żyje się biedakom, jak wielkie jest ich ubóstwo, musimy uważać się za uprzywilejowanych.
– Bez wątpienia.
– Co prawda i dla szlachty nastały teraz ciężkie czasy. Tracą swoje dobra i posiadłości, jeden za drugim. Dlatego cieszę się, że Jego Wysokość nie zdążył nadać tytułu szlacheckiego ojcu ani mnie, tak jak to kiedyś zamierzał. Zajmujemy teraz pośrednie miejsce, co jest dość wygodne.
– I zostaniemy na nim – zdecydowała Villemo.
Przypomnieli sobie, że niedaleko stąd mieszkają ich starzy znajomi. Wkrótce do nich dotarli, zostali serdecznie przyjęci i poinformowani, że gospoda, w której zamierzali nocować, cieszy się bardzo złą sławą. Wielu zamożnych podróżnych po prostu z niej znikało, a w jakiś czas później w rozmaitych miejscach pojawiały się ich kosztowności.
Villemo, udając się wieczorem na spoczynek, powiedziała:
– Doprawdy, Dominiku, twoje zdolności ostatnimi czasy bardzo się wzmocniły! Jesteśmy przygotowani.
– Tak, a wokół ciebie, moja słodka, pojawiła się jakby poświata, jakaś aura. Nie ma wątpliwości, że nadszedł już czas.
– Nasz czas. Ciekawe, jakie jest w tym miejsce Niklasa? I jakie będzie twoje zadanie i moje? Nie wybrano nas przez przypadek.
– To prawda – odparł Dominik, a jego oczy wpatrzyły się w ciemną dal, usiłując przeniknąć zasłonę przyszłości.
– Sądzę, że powinniśmy się bardzo spieszyć – szepnął przerażony.
Na Grastensholm Irmelin leżała nie śpiąc i wpatrywała się w sufit. Jej dłoń spoczywała w dłoni Niklasa, jakby nie chciała go od siebie puścić.
Podczas gdy trójka wybranych miała wypełnić zadanie, jej przypadło w udziale pozostać w domu sam na sam z troską i lękiem o los najbliższych.
Jej syn Alv przebywał przeważnie u dziadka Andreasa w Lipowej Alei, zwłaszcza w czasie gdy w gospodarstwie było najwięcej pracy. Na Grastensholm mieszkali tylko ona, Niklas i Mattias. I, oczywiście, służba.
Zdawała sobie sprawę, że wszyscy podobnie jak ona odczuwają lęk przed tym, co miało nastąpić. Gabriella i Kaleb z niecierpliwością wypatrywali najbliższych ze Szwecji, a cała grupa upośledzonych wyczekiwała na swoją Villemo, której nie widzieli od tylu lat.
Teraz ich anioł miał wrócić do domu.
Irmelin uśmiechnęła się. Chyba tylko oni widzieli w Villemo anioła.
Nagle jej oczy rozszerzyły się w ciemnościach. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że ktoś się w nią wpatruje.
Rozejrzała się po pokoju, ale dostrzegła tylko cienie. Niklas spał mocno, z twarzą odwróconą od niej. Okno…?
Nie, tam był tylko jaśniejszy prostokąt. A poza tym spali na piętrze, jak więc ktoś mógł zaglądać do środka? Nie wolno jej aż tak fantazjować!
Słyszała, że straszliwa bestia z podziemnego świata znów gdzieś zniknęła. Wszyscy mieli nadzieję, że Potwór wrócił do miejsca, z którego przyszedł, i nikt nie miał wątpliwości, gdzie się ono znajduje.
Mówiono, że na Ladegaardsoen już go prawie mieli. Ale mimo że obstawili przesmyk armatami i ponad setką ludzi, korzystając z ciemności nocy zdołał zbiec. Przemknął w zupełnej ciszy, tak że nikt go nie zauważył. jedynie w miejscu, gdzie przerwał łańcuch straży, znaleziono zmarłych mężczyzn.
A potem zniknął, jakby go ziemia pochłonęła. Ludzie ostrożnie odetchnęli z ulgą. Być może, być może zniknął na zawsze.
Na skale na Ladegaardsoen znaleziono ślady krwi. Nie był więc zupełnie nietykalny.
Irmelin nie mogła pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, że jest obserwowana. Znów spojrzała w okno.
Dojrzała w oddali zarys góry, na której tak lubił siadywać Kolgrim. Spoglądał stamtąd w dół na wioskę i czuł się panem wszystkiego na całej ziemi. Tego jednak Irmelin nie wiedziała, nie znała bowiem brata swego ojca, zmarłego w wieku czternastu lat.
Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, zadrżała. Góra nagle wydała się niezwykle groźna, choć zawsze uważała widok z okna sypialni za szczególnie urzekający. Długo wpatrywała się w czarny wierzchołek, po czym ostentacyjnie odwróciła się tyłem, przytuliła do pleców Niklasa i starała się zasnąć. Po pewnym czasie uczucie zagrożenia ją opuściło
Potwór stał na szczycie góry otoczony czarnym mrokiem nocy i wpatrywał się w dwór, przykuwający jego wzrok. Dawno już go zauważył, przekradał się więc na skraj lasu i obserwował domostwo, nie wiedząc dlaczego. Coś go tam kusiło, ciągnęło, ale ponieważ nie miał duszy, nie mógł pojąć, co to znaczy.
Był jeszcze jeden dwór, niedaleko…
Ale tam przyciąganie nie było tak silne. I jeszcze jeden, po drugiej stronie odpychającego budynku z wysoką wieżą. Nozdrza zadrżały mu z odrazy, kiedy węszył atmosferę wokół wieży. Wieża kończyła się szpicem, skierowanym prosto w niebo, i ten widok przyprawiał go o mdłości… Miało to jakiś związek z dworami, na które patrzył.
Największy, ten, który leżał najbliżej… czy powinien coś z nim zrobić? Zniszczyć, zgładzić wszystkich nędzników, którzy tam mieszkali?
Nie, jeszcze nie. Najpierw musi…
Nie, nie potrafił powiedzieć, co musi.
Dotknął dłonią barku. Krew już zakrzepła, ale rana nadal sprawiała mu ból, tak zresztą jak niezliczone obrażenia na całym ciele.
Musi iść do domu, by je opatrzyć.
Dom…?
Co to jest? On nigdy nie miał domu, tylko miejsce, z którego wyszedł.
Noc miała się ku końcowi. Był zdezorientowany, tak długo już krążył nie wiedząc, czego szuka, a nie miał kogo zapytać. Góra znów przyciągała go do siebie.
Górska dolina? Dlaczego w jego myślach stale pojawiała się górska dolina? Przybył z jednej z nich, odwiedził wiele innych, nigdzie jednak jak dotąd nie poczuł się u siebie.
A może, mima wszystko, musiał powrócić do miejsca, z którego wyszedł? Co robił tu, na nizinach, wśród tego mrowia ludzkiego budzącego jego gniew?
Rany bolały go tak, że otworzył usta w niemym krzyku. Paskudna gorączka trawiła całe ciało i sprawiała, że krew dudniła w żyłach, a wszystkie członki były słabe. musi mieć siłę, musi!
Nigdy jeszcze nie czuł się tak bliski celu jak tutaj, a mimo to coś było nie tak. Nie tu miał dotrzeć, lecz do górskiej doliny.
Tutaj także musiał jednak przybyć. Najpierw?
Na cóż zdało się stanie w tym miejscu? Tracił tylko czas, podczas gdy siły go opuszczały.
W ciągu dnia wokół dworu kręcili się ludzie. On nie lubił ludzi. Wieczorem drzwi zamykano, poprzedniej nocy był na dole i sam to sprawdził. Oczywiście z łatwością mógł zniszczyć zamki, ale skoro nie wiedział, czego ma szukać… Potem przyszliby ludzie i znów musiałby zabijać. A to już go znudziło.
Miał chęć wszystko podpalić, ale coś go przed tym powstrzymywało. Gdzieś w głębi jego kalekiej podświadomości istniało coś, co nim kierowało. Sygnały były jednak tak słabe, że nie mógł pojąć jądra przesłania. Budziło to jego ogromny gniew.
Daleko na wschodzie wstawało wielkie światło. Potwór uniósł górną wargę i zasyczał, patrząc w tamtą stronę. Nie potrzebował światła, równie dobrze widział w ciemnościach.
Posłał ostatnie, wściekłe spojrzenie ku drażniącemu go dworowi i zawrócił. Choć odczuwał ból, szybkimi krokami skierował się znów na północ. Z powrotem wysoko w góry do doliny, z której przyszedł. Może tam wreszcie odnajdzie rozwiązanie swej zagadki? Musi też w spokoju wylizać się z ran, nie będąc ściganym przez ludzi-nędzników.
Jak zwierze, które gdy jest ranne, szuka odosobnienia, tak Potwór zmierzał do ukrytych szczelin w dolinie, skąd pochodził.