ROZDZIAŁ VII

Kapitanowi Dristigowi wydawało się, że od drobnej kobiecej postaci siedzącej na kamieniach bije własne światło, choć była to oczywiście wyłącznie iluzja stworzona przez jej białą jedwabną suknię. Ubranych na czarno mężczyzn nie było już prawie widać, a kontury sylwetki Potwora zlały się w jedno ze wznoszącą się za nim skalną ścianą. Widoczna pozostawała jedynie samotna, wzruszająca delikatna sylwetka kobiety na równinie. Wkrótce jednak kapitan i jego ludzie mieli być świadkami jeszcze większych dziwów…

Villemo szybko obejrzała się za siebie. Dominik był na miejscu, dostatecznie blisko, by ją usłyszeć i w każdej chwili wspomagać. Niklas także stał niedaleko, spięty i czujny. Kiedy na nich patrzyła, pokrywa chmur rozsunęła się nieco i wychylił się zza niej blady półksiężyc, ozdobiony lisią czapą, rzucając mocniejsze światło na płaskowyż. W oddali sylwetki żołnierzy rysowały się na tle nieba, podobne do czarnych diablików, gotowych rzucić się na resztki łupów po bitwie, w której sami nie odważyli się brać udziału. Jak padlinożerne ptaki, pomyślała Villemo.

Znów popatrzyła przed siebie. Potwór był teraz lepiej widoczny. Gdyby nie wiedziała, jak wygląda w rzeczywistości, pomyślałaby, że stoi tam olbrzymi wilk, plecami oparty o skałę, z wysuniętymi przednimi łapami, gotowy do skoku. Wąskie, błyszczące oczy, krwistoczerwona paszcza, uszy przylegające do czaszki. Chudy, wygłodzony…

Villemo otrząsnęła się z iluzji. Księżyc skrył się za chmurami, wraz z nim zniknęły wizje. Wciąż dźwięczały jej w uszach słowa, które słyszała na temat dotkniętych z rodu Ludzi Lodu:

Niektórzy są tylko źli, na wskroś źli, bez żadnych pozytywnych cech.

Nie dostrzegła jeszcze w tej bestii żadnych ludzkich odruchów. Tylko to, że pozwolił jej tu usiąść. Ale wiedziała, że spowodowało to po trosze jego fizyczne zmęczenie, a po trosze ciekawość. Odetchnęła głęboko, jakby chciała wciągnąć w płuca całe powietrze znad płaskowyżu.

– Słyszysz mnie? – zawołała Villemo, a jej głosie zabrzmiał niezwykle wyraźnie i czysto. Ten dźwięk ją uspokoił. Czuła, jak powoli wypełnia ją nowa siła. Tajemnicza moc Ludzi Lodu, którą pamiętała z młodości, z czasów gdy toczyła walki ze swymi wrogami, atakującymi ją lub jej najbliższych. Ale to byli zwyczajni śmiertelnicy. Kim jest owa istota, miało się dopiero okazać.

Nagle zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy: jej oczy żarzyły się tak jak zwykle, gdy czegoś broniła. I nie była już sama. Za nią stali nie tylko Dominik i Niklas, lecz także ci niewidzialni, którzy pomagali jej wcześniej. Gdyby się odwróciła, wyczułaby ich, być może nawet zobaczyła. Bardzo chciała to zrobić, ale nie miała czasu do stracenia. Jedno pojęła od razu: ta istota musiała stanowić poważne zagrożenie, w szczególności dla Ludzi Lodu. Ale nadal nie wiedziała, w czym tkwiło niebezpieczeństwo.

– Czy mnie słyszysz? – powtórzyła.

Naturalnie nie odpowiedział, ale też ona wcale tego nie oczekiwała.

– Co on teraz myśli, Dominiku? – szepnęła.

– Niepokoją go twoje rozjarzone oczy, przyjmuje pozycję obronną. Być może sądził, że ma wyłączność w tym względzie.

– To dobrze – stwierdziła, choć właściwie nie była w nastroju do drwin. Jej nerwy były napięte jak cięciwa łuku; czuła, że drży jej broda.

Nagły poryw wiatru z głuchym świstem przeleciał wzdłuż skalnej ściany. Villemo wysiliła całą swą zdolność koncentracji, prosząc swych niewidzialnych towarzyszy a pomoc, i zaczęła:

– A więc słuchaj mnie teraz – powiedziała. Nie musiała już krzyczeć, bowiem dzieląca ich odległość znacznie się zmniejszyła. – My troje należymy do Ludzi Lodu. Sądzimy, że ty także musisz być jednym z nas. Nasi przodkowie mieli szerokie ramiona i byli do ciebie tak podobni, że jest to aż przerażające. Tylko że oni byli dobrymi, wspaniałymi ludźmi.

Trochę teraz przesadziła, ale w każdym razie Tengel Dobry był rzeczywiście szlachetnym człowiekiem, a po części także i Sol.

Informacja ta nie wywołała żadnego odzewu, żadnej reakcji.

Grzebyczniki szumiały w trawie. Kątem oka Villemo dostrzegła czarne, drapieżne ptactwo: żołnierzy skulonych na szczycie. Jeden z nich górował nad innymi. Z pewnością kapitan, który czuł się dzielniejszy teraz, gdy ona stała pomiędzy nim a Potworem.

Znów przemówiła do cienia przyklejonego do skały.

– Jeśli nas widzisz, to na pewno dostrzegasz, że wszyscy mamy takie oczy jak ty. Spójrz na Niklasa, na jego skośne oczy. W tym także tkwi podobieństwo do ciebie. A czarne włosy Dominika…

Nie przejmowała się wcale, że akurat kolor włosów jej męża to zasługa południowofrancuskiej krwi płynącej w jego żyłach. Villemo nigdy nie miała oporów przed mijaniem się z prawdą, jeśli tylko mogłoby to być pomocne w realizacji jej zamiarów.

– Jesteśmy przekonani, że pochodzisz z Ludzi Lodu. Dlatego powiedz nam, kim jesteś!

Cisza. Niezwykle groźna cisza, zmącona tylko przez gwałtowne uderzenie wiatru o skalną ścianę.

– On nie wie, kim jest – mruknął Dominik.

– Powiedz nam więc, skąd przybywasz!

Nadal żadnej odpowiedzi.

– O czym on myśli, Dominiku?

– Widzę wysokie góry i niewielką dolinę między nimi. On ma przed oczami łańcuch górski z jednym wysokim szczytem po lewej stronie i drugim, znacznie dalej, po prawej. Z prawej strony, na samym krańcu, jest jakiś dziwny, nieduży wierzchołek. On nie wie, gdzie znajduje się ta dolina. Jest tu coś, czego nie pojmuję. Wydaje mi się, że tęskni za tym miejscem. Albo…? Nie, nie rozumiem tego, przyznaję otwarcie.

Villemo zagryzła wargi.

– Czy chcesz, bym opowiedziała ci o Ludziach Lodu? – głośno zapytała Potwora.

Ponieważ nie zaprzeczył, zaczęła mówić, z początku trochę się plącząc, wkrótce jednak coraz pewniej:

– Ludzie Lodu przybyli z dalekiej tundry, z obcego, zimnego kraju. Zostali stamtąd wypędzeni, gdyż znali się na czarach i uznano ich za niebezpiecznych. Mieszkańcy tamtych stron obawiali się ich i prawdopodobnie mieli ku temu powody. Niektórym udało się przeżyć długą wędrówkę ku zachodowi. Osiedlili się w Norwegii, w Trondelag. Tam właśnie jakieś czterysta, pięćset lat temu żył jeden szczególnie dotknięty z naszych przodków, noszący imię Tengela Złego. Zamieszkiwał w niewielkiej górskiej dolinie, zwanej później Doliną Ludzi Lodu…

Istota zachowywała nadal milczącą wrogość, ale osunęła się na ziemię i siedziała teraz oparta plecami o skałę. Villemo potraktowała to jako zachętę.

– Tengel Zły zawarł pakt z Szatanem.

Opowiedziała potem starą legendę o Ludziach Lodu, którą tak dobrze znali i której lękali się ich potomkowie. Zajęło jej to trochę czasu. Gdy skończyła, noc całkowicie zapanowała już nad wieczorem. Zauważyła wyraźnie, że stwór był zainteresowany jej opowieścią, Dominik także to potwierdził. Wyjaśnił, że Potwór chce wiedzieć więcej, zwłaszcza o dolinie.

– Uważam, że nie powinnaś rozwodzić się nad tym zbyt długo – cicho powiedział Dominik… – Zastanawiam się, czy nie tu właśnie kryje się niebezpieczeństwo.

– Podejrzewasz, że stamtąd przybył i nie może trafić z powrotem?

– Nie wiem, on sam tego nie wie. Sądzę jednak, że to właśnie kusiło go podczas całej jego wędrówki.

– Co więc robił na południu, w Akershus?

– A jak myślisz? – sucho odparł Dominik.

Ten z Ludzi Lodu, kto zbyt oddali się od swych krewnych…

O ile nie szukał czegoś więcej…

– Dominiku… jego ciekawość wzrosła jeszcze w jednym momencie. Drgnął, jakby nastawił uszu, i oczy mu się rozjarzyły.

– Zauważyłem. I wyczułem – powiedział Dominik. – Nie powinnaś była wspominać świętego skarbu Ludzi Lodu, czarodziejskich środków.

Dotknięci wiedzą, że skarb właśnie im się należy…

– Czy on wie, że mamy skarb ze sobą?

– Tak, bardzo interesuje go kosz. Ale Niklas nie zabrał ze sobą wszystkiego. Staraj się to podkreślić!

– Dominiku! Sądzisz, że dlatego właśnie przybył do Grastensholm?

– Ponieważ przyciągał go skarb? Chociaż nie wiedział co go kusi? Nie potrafię na to odpowiedzieć, Villemo. Wydaje mi się, że to otwiera przed nami straszną perspektywę.

– Przeokropną! Czy nie należałoby, mimo wszystko unieszkodliwić tego barbarzyńcy? Cóż może z niego być dobrego?

Dominik westchnął.

– No właśnie, można sobie zadawać to pytanie w nieskończoność! Ale czy nie jest tak, że dotknięci bywają bardzo starzy? Tak starzy, że niemal można nazwać ich nieśmiertelnymi? Przypuśćmy, że żadna ludzka broń go nie dosięgnie i stanie się niemal wieczny? Wspaniałe perspektywy na przyszłość, prawda? Dlatego być może Ludzie Lodu pragną przemienić go w dobrego człowieka.

– Jak, na zmiłowanie, można tego dokonać? – mruknęła Villemo, znów spoglądając na Potwora. Siedział skulony pod skałą, najwyraźniej nie będąc w stanie dobyć z siebie więcej sił, niż wymagała tego czujność.

Villemo postanowiła zmienić temat.

– Dotknięci i wybrani w naszym rodzie często obdarzeni są nadprzyrodzonymi zdolnościami. Potrafią czarować lub władają umiejętnościami obcymi zwykłym ludziom. My troje potrafimy sporo, a co ty umiesz?

Ze spowitej w coraz gęstszy mrok niszy dobiegł gardłowy pomruk. Na górze, z występu skalnego nad jego głową, zwisał na przepaścią krzew wierzby. Gdy zakołysał nim wiatr, przypominał gigantyczny wodorost w zniekształconym podwodnym pejzażu. Nie wzbudzał on sympatii Villemo, cały czas dostrzegającej go kątem oka. Budził dręczące wspomnienie tego momentu, gdy wisiała nad przepaścią nad Głębią Marty. Wspomnienia tego nie była w stanie się pozbyć. Dręczyło ją w snach od ponad dwudziestu już lat, najbardziej z powodu gorzkiego losu Marty. Miała ochotę poprosić Niklasa, by wspiął się i usunął krzak, ale nie mogła tego zrobić. Nie wolno było zerwać kontaktu nawiązanego z Potworem.

– Rozumiem, że nie możesz odpowiedzieć – odezwała się wyzywająco. – Powiem ci więc, co my umiemy. Niklas ma leczące dłonie. Gdyby położył je na twoich ranach, wyzdrowiałbyś. Ale ty się tego boisz. Dominik, jak już z pewnością się zorientowałeś, potrafi odczytać twoje myśli i uczucia. Bez trudu przenika twoje nastroje i potrafi przewidzieć, co masz zamiar zrobić. Ja zaś potrafię czarować…

Żywiła gorącą nadzieję, że dotknięci z rodu Ludzi Lodu byli teraz przy niej blisko. Tengel Dobry, Sol, czarownica Hanna… Nie, nie Hanna. Ona przecież była zła!

– A co ty potrafisz? Nic, mój wielkooki przyjacielu, absolutnie nic. Jedyne, co dotychczas udało u się osiągnąć, to wałęsać się bez celu, pozbawiając życia ludzi parą najzwyklejszych rąk…

– Villemo! – cicho ostrzegł ją Dominik.

Nie dała się powstrzymać. Rozdrażniła ją gniewna, milcząca pogarda bestii.

– Albo też zabijasz tą zabawką, którą trzymasz w dłoniach. Co jest w niej takiego szczególnego?

Nagły dźwięk jego głosu zaskoczył ich tak, że wszyscy troje z trudem chwytali oddech.

– NIE UMIESZ CZAROWAĆ!

Był to upiorny, chrapliwy głos, nienawykły do mówienia, pełen nienawiści. Głos, który mógł należeć do jednego z mieszkańców podziemnego świata, do jednego z wysłanników Szatana.

– Ależ oczywiście, że umiem! – powiedziała Villemo gdy przyszła już do siebie po wstrząsie.

– Łżesz, głupia babo!

Dobry Boże, co mam robić? myślała gorączkowo. W jaki sposób mogę go przekonać o swoich zdolnościach? Wszystko zależy teraz tylko ode mnie. Jeśli zdołam dowieść, że jesteśmy czymś więcej niż zwykłymi ludźmi, to będzie nasz! Ale to było tak dawno temu, tak wiele lat minęło od czasu, gdy potrafiłam zaczarować ludzi. Nie pamiętam już, jak to robiłam…

Potwór wstał teraz z wielkim trudem i widać było wyraźnie, że dręczy go ból. Bił jednak od niego triumf. Żywił dla niej bezkresną pogardę. Villemo nie trzeba było pośrednictwa Dominika, by wyczuć, że bestia nie widzi w kobiecie godnego siebie przeciwnika.

Ona także się podniosła.

Teraz nie nas nie uratuje, pomyślała. Nie mam pojęcia, jak się zachować. Fakt, że moje oczy prawdopodobnie jarzą się niezwykle mocnym blaskiem, nie imponuje mu. To mogło przerazić tchórzliwych snapphanów dawno temu. On przecież ma takie same oczy!

Stała tak nie wiedząc, jaki będzie jej następny krok, gdy nagle poczuła, że owa niewyjaśniona moc, tajemnicza siła znów w niej narasta. Uświadomiła sobie obecność swoich pomocników. Tengel Dobry, którego już raz widziała i nigdy nie zdołała zapomnieć… Był przy niej, jak wtedy położył dłonie na jej ramionach. Jakże chętnie by się odwróciła, by zajrzeć mu w oczy. Nie mogła jednak się rozpraszać, zrywać kontaktu, który udało jej się nawiązać z Potworem. Była z nią również szelma Sol, tak lubiąca drwić i stroić żarty. Villemo poznała to po wesołości, która nagle ją ogarnęła.

Potwór natomiast, jak się wydawało, nie zwrócił uwagi na bliskość obcych.

Nie wolno nam go ośmieszyć, pomyślała Villemo. Nie tak jak wtedy, gdy udało mi się umieścić perukę kapitana w spluwaczce. Nie można go poniżyć, on musi zachować swoją godność, poczucie własnej wartości.

Na oczach widzów rozpoczęło się nieprawdopodobne, mistyczne przedstawienie. Walka, która trwać miała godzinami, choć im wydawało się, że mijają ledwie minuty.

Drobniutka postać w bieli stanęła, jak sądzili, sama, twarzą w twarz z nieznaną istotą wznoszącą się na tle skalnej ściany i zdawało się, że nie wie, czym jest strach.

Wszyscy żołnierze ze zdumieniem obserwowali scenę rozgrywającą się przed ich oczami, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Oczy Elisy otwarły się szeroko, a Dominik i Niklas nareszcie ujrzeli, co potrafi Villemo. A jej umysł pracował w szalonym tempie; wiedziała, że cenna jest każda sekunda.

Co mam robić? myślała. Jak mu zaimponować? Gdyby tylko mogła zwalczyć tę nieopanowaną wesołość, częściowo pochodzącą od Sol, a częściowo wywołaną jej własnym poczuciem humoru. Jest mi wesoło, myślała wstrząśnięta. Mam ochotę wymyślić coś naprawdę diabelsko złośliwego, całkiem szaleńczego, na przykład gromadę śmiesznych, paskudnych stworzeń, które tańcząc lub pełzając będą poruszały się w jego kierunku.

Nie wolno jednak było tego robić, a poza tym zwyczajnie nie umiała, a już na pewno sama.

Nie, to musi być coś dramatycznego. Muszę zgasić wesołość i zacząć myśleć poważniej, postanowiła.

Czuła w sobie ogromne napięcie. Była niby chmura burzowa. Całe jej ciało jakby wołało o wyładowanie, o uwolnienie tej szczególnej energii. Miała wrażenie, że wszystko wokół niej trzeszczy i iskrzy. W tym chyba powinna szukać rozwiązania.

Villemo powróciła pamięcią do wydarzeń rozgrywających się na pokładzie pirackiego statku. Co tam się stało? Ona sama siłą swej myśli poradziła sobie z kapitanem, odkrywając jego łysą głowę i wrzucając perukę do spluwaczki. Ale wszystko inne?

To były tylko iluzje. To Ludzie Lodu wywoływali te obrazy, sugerowali, by ona i kapitan uwierzyli w to, co widzą.

Z czymś podobnym powinna wystąpić teraz. Nie wiedziała, czy ma dostateczną moc, ale musiała zaufać wysłannikom Ludzi Lodu stojącym przy niej.

Villemo odetchnęła głęboko, bardzo głęboko. Myśli gnały jej przez głowę jak błyskawice i żaden z towarzyszy nawet nie zauważył jej wahania.

Teraz naprawdę zaczęła świecić w ciemnościach. Płynnym ruchem wyciągnęła przed siebie ramiona i obserwujący ją ujrzeli, jak z jej dłoni wyfruwają lśniące niebieskim światłem kule ognia, szerokim łukiem lecą w stronę Potwora, dotykają go prawie, po czym rozpływają się gdzieś na płaskowyżu.

Wiatr, który żałośnie wył i wzdychał w szczelinach góry, zmienił się teraz w ogłuszający huk przypominający muzykę organów i głuche dudnienie trąb. Rude, pełne blasku ognia włosy Villemo powiewały wśród wichury przywołanej przez nią samą. Obserwujący z trudem utrzymywali się na nogach.

Przyciśniętego do skalnej ściany Potwora oświetlił niebieski blask ognistych kul. Bronił się przed nimi, wściekle parskając. Uniósł dłoń, chcąc strzelić w Villemo, ale ona wytraciła mu kuszę jednym ruchem.

Wiatr się uspokoił, zniknęły ogniste kule. Szybko, zanim Potwór zdołał dojść do siebie po zaskakujących wydarzeniach i być może rzucić się na nią w gniewie, Villemo powiedziała:

– Wszyscy dotknięci z Ludzi Lodu są w posiadaniu mocy przekraczających zwykłe ludzkie możliwości. Ty także, choć prawdopodobnie jeszcze ich nie znasz. Możemy ci pomóc je ujawnić, ale to wymaga czasu, a my nie chcemy go tracić na odszukiwanie twoich złych uzdolnień. Naszym powołaniem jest uczynić z ciebie silnego, dobrego człowieka, umiejącego więcej niż inni i wykorzystującego to w służbie dobra. Taki bowiem był jeden z naszych pradziadów, Tengel Dobry. Walczył z tkwiącym w nim złem, z którym i ty się urodziłeś, i przezwyciężył je. Chcemy, byś ty także to uczynił. Ale to wymaga od ciebie bardzo wiele, ogromnej siły charakteru, której nie masz, ty nędzna kreaturo!

– Villemo! – ostro przywołał ją do porządku Dominik.

– Wybacz mi – zwróciła się Villemo do Potwora. – Odwołuję ostatnie słowa, bo przecież jeszcze nie wiem nic o tobie. Czy pozwolisz nam obejrzeć swoje rany, aby Niklas mógł ci je wyleczyć? Jeśli chcesz, później możesz wrócić z nami do domu, do Grastensholm. Byłeś tam niedawno stałeś na niewielkiej górce, przyglądając się dworom. Tam jest nasz dom, który może także stać się twoim domem. Powtarzam: jeśli zechcesz.

Wprawdzie na końcu języka już miała „jeśli będziesz grzeczny”, ale uznała, że byłoby to cokolwiek nie na miejscu.

Nikolasa nie zachwyciła myśl o sprowadzeniu Potwora do domu, ale rozumiał, że to mogło okazać się konieczne.

Potwór wcale tak nie uważał. Znów prychnął gniewnie, ale tym razem już słabiej.

– Podejdziemy teraz bliżej – powiedziała Villemo. – Wiesz, że jesteśmy twoją jedyną nadzieją. Możemy cię wyleczyć, możemy dać ci rodzinę, choć to cię chyba nie obchodzi, i pomóc w wyjaśnieniu tajemnicę owej doliny…

Ugryzła się w język. O tym nie powinna była nawet wspominać!

Jeśli jednak sądziła, że walka jest już wygrana, to popełniła gruby błąd. Potwór potrafił więcej, niż się spodziewali! Naiwnością było przypuszczać, że bestia nie zna swych możliwości!

A może Potwór poznał je dopiero w tym momencie?

Usłyszeli krzyk dochodzący od strony góry. A na ich oczach Potwór rósł, zmieniając się w straszliwy twór z zimna i lodu, w błękitnozielonego jaśniejącego olbrzyma, rozprzestrzeniającego swój chłód na okolicę. Skała lśniła od pokrywającego ją szronu, w kamieniu coś trzasnęło, jakby pękł. Niklas krzyknął:

– Villemo! Ratuj, on chce nas zakuć w okowy mrozu!

Odwróciła się szybko w ich stronę. Sama czuła lodowate zimno przenikające do szpiku kości, ale to było nic w porównaniu z tym, czego doświadczali Dominik i Niklas. Ich skóra zdążyła już przybrać siną barwę lodu, stali nieruchomo, nie będąc w stanie nawet się odezwać.

Villemo znów popatrzyła w oczy Potworowi, przerażającemu, skrzącemu się demonowi zimna, cofając się jednocześnie ku swoim przyjaciołom. Stanęła między nimi, obejmując ich obu, i poczuła, jak mróz przenika ich ramiona. Zrozumiała: Potwór chciał się pozbyć mężczyzn, zwłaszcza czytającego w jego myślach Dominika, aby tym łatwiej potem rozprawić się z nią.

– Nigdy jeszcze szpony mrozu nie zdołały ugasić ognia miłości! – zawołała do Potwora. – A ty, który nie wiesz, co to jest miłość, jakże możesz z nią walczyć?

Powoli, powoli, ciepło powróciło do ciał mężczyzn.

Stwór przyjął poprzednią postać, lód dźwięcząc odpadł od skały.

Villemo doskonale wiedziała, że to wszystko złudzenia, iluzje, czarodziejskie omamy. One jednak również mogą oddziaływać na ludzi, którzy nie mają dość siły, by im się oprzeć. Bez wątpienia Dominik i Niklas odczuli lodowate zimno i wkrótce by zmarli, gdyby nie wyrwała ich z oszołomienia swymi słowami.

– Dziękujemy – szepnęli do niej. – Niewiele brakowało.

– Nie poddamy się tak łatwo – odparła.

Znów podeszła do głazów.

– Oparliśmy się twoim myślom – powiedziała zimno.

– Możesz się już poddać. Podejdziemy teraz bliżej. Pamiętaj, że nie mamy złych zamiarów.

Zrobili krok naprzód albo raczej usiłowali go zrobić. Nie mogli ruszyć się z miejsca.

– Do diaska – cicho powiedział Dominik. – Czułem, że w jego myślach kryło się jeszcze coś, ale nie mogłem tego rozgryźć.

Villemo wiedziała, że jej oczy nadal błyszczą, jak zawsze gdy wykorzystywała swe zdolności. Teraz widziała także parę intensywnie jarzących się ślepi pod skalną ścianą. Tej nocy patrzyła w nie już długo, ale światło od nich płynące stawało się z każdą chwilą mocniejsze i straszniejsze. Uruchomił wszystkie swe moce, by ich zniszczyć.

Poczuli, jak opuszczają ich siły. Ciała im zesztywniały, kołysali się lekko w przód i w tył. Zawładnęła nimi nieodparta ochota, by osunąć się na ziemię i zasnąć.

– A więc to w taki sposób uśmierca swoje ofiary! – zawołał Dominik. – Hipnoza! Hipnoza aż do śmierci! Jego miniaturowa broń nie ma większego znaczenia, trzyma ją tylko w rezerwie. Być może strzały nie są wcale zatrute. To jest o wiele bardziej niebezpieczne, gdyż ofiary nie budzą się w porę.

Jego głos zaczynał już brzmieć niewyraźnie.

– Uprzednio także posłużył się hipnozą – zauważyła Villemo, której mówienie przychodziło z coraz większym trudem. – Pewnym jej rodzajem. Jest bardziej niebezpieczny, niż sądziliśmy.

– O Boże, dopomóż nam – szepnął Niklas. – To już koniec.

Księżyc wyłonił się zza chmur, oświetlając płaskowyż srebrnoniebieskim blaskiem. Oni jednak nie zauważyli zmian, bo wszystko wokół nich wirowało i migotało, jak gdyby oszałamiający narkotyk powoli rozchodził się po ich ciałach, zagrażając całkowitym bezwładem.

– Zrób coś, Villemo. Szybko – szepnął Dominik.

Słowa tylko w połowie dotarły do jej świadomości. Wpatrywała się w skalną ścianę z rysują się na niej cieniem i w błyszczące oczy niby w otchłań pełną wirów.

– Tengelu, Sol – szepnęła. – Pomóżcie mi teraz!

Nagle słabość minęła. Poczuła, że z zewnątrz do – Możesz nas zabić, jeśli zechcesz! – wrzasnęła rozpływają nowe siły.

Starała się wyprostować, usiłowała przezwyciężyć zmęczenie. To jego oczy, myślała. One są niebezpieczne.

Z trudem uniosła ramiona, miała wrażenie, że są z ołowiu. Poczuła nagle, że z czubków jej palców promieniuje gwałtowna siła, i skierowała je ku oczom Potwora. Zaiskrzyła ognista kula i Potwór uniósł dłonie do twarzy, wyjąc z bólu.

W tej samej chwili paraliż zniknął. Ruszyli naprzód. Niklas niósł kosz.

– Nie, to niech tu zostanie – nakazał Dominik. – Ten diabelski stwór pragnie zawładnąć twoimi czarodziejskimi środkami, skarbem Ludzi Lodu.

– Jeśli mam go uzdrowić, muszę zabrać kosz ze sobą – odpowiedział Niklas. – Dopilnuję, by nie wpadł w jego szpony.

– Wielu zabijało, by tylko zdobyć skarb.

– Mnie nie zabije. – Niklas był spokojny. – Obaj się o to postaramy.

Kiedy dotarli do niszy, Villemo była już na miejscu. Podczas gdy Potwór żalił się zduszonym głosem, cały czas kryjąc twarz w dłoniach, zmusili go, by ukląkł. Dominik znalazł miniaturową kuszę, która upadła na ziemię i odrzucił ją daleko na równinę.

– Powinniśmy go związać – mruknął Niklas.

– Czym? – zapytał Dominik. – Nic nie mamy, a nawet gdybyśmy mieli żelazne łańcuchy, i tak by je pozrywał.

Wiedzieli, że siła Potwora jest olbrzymia. W mgnieniu oka mógł odepchnąć od siebie całą trójkę i uwolnić się. Dlatego Villemo pospiesznie uklękła przy nim i odciągnęła jego dłonie od twarzy.

– Możesz nas zabić, jeśli zechcesz! – wrzasnęła rozzłoszczona. – Ale wiedz, że czary których byłeś świadkiem, nie są wyłącznie moim dziełem. Są tu także nasi przodkowie, wspomagają nas i zniszczą cię, jeśli tylko wyrządzisz nam najmniejszą nawet krzywdę.

Wpatrywała się w przerażające oblicze. Jasne było, że Potwór nie widzi jej jeszcze wyraźnie. Ciemność nie przeszkadzała im, przyzwyczaili się już do niej, a poza tym księżyc wyłonił się teraz zza warstwy chmur. Potwór był jednak na poły oślepiony. Czuła, że jej oczy nadal się żarzą i miała nadzieję, że uwierzy jej słowom.

– Przodkowie! I ty w to wierzysz! Przeklęta… – zaczął chrapliwie, ale nagle jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Zapatrzył się w coś, co znajdowało się za nią.

Odwrócili się wszyscy troje.

Wśród traw, za nimi, stał ktoś jeszcze. Niewyraźna postać wtopiona w nocny mrok.

– Tengel – szepnęła Villemo czując, jak na sercu robi się cieplej. – Tengel Dobry!

Pozostali nie widzieli go równie wyraźnie jak ona, nigdy bowiem wcześniej go nie spotkali ani nie mieli też takich zdolności. Jednakże mogli dostrzec wyłaniające się z cienia jeszcze inne postaci. Sol rozpoznali wszyscy troje, z portretu wiszącego w Lipowej Alei. Pozostali niknęli we mgle.

Potwór przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu w bolesnej bezsile. Poddał się, przeciągle wzdychając. Tengelowi musiał ulec. Na pewno zauważył podobieństwo między nimi dwoma. Było uderzające, z tą różnicą, że jeden z nich reprezentował dobro. Drugi tylko zło.

Ale nawet zło walczy ze zmarłymi na próżno.

Загрузка...