ROZDZIAŁ XI

Gdy pozostała trójka przejechała przez most, Dominik zapytał:

– Co się z tobą właściwie dzieje, Villemo? Już od dłuższej chwili sprawiasz wrażenie wycieńczonej do ostateczności.

Potarła dłonią czoło.

– Nie wiem. Tak się jakoś nieswojo czuję.

– Zmęczona?

– Śmiertelnie! A wy nie?

– Dziwne by było, gdybyśmy nie czuli zmęczenia. Wkrótce miną dwie doby bez snu. Ale tobie dolega coś innego.

– Masz rację. Być może rozczarowanie spowodowane tym, że nic mi nie wyszło.

– To nieprawda – rzucił Niklas przez ramię. – Udało ci się go poskromić, a tego nikt wcześniej nie dokonał. Opatrzyliśmy mu rany. I pojechał z nami. Czy nie ma powodu do zadowolenia? Nie wszystko można osiągnąć od razu.

Uśmiechnęła się delikatnie, z wdzięcznością.

– Najbardziej się boję, że zostałam zaczarowana…

– Przez jego oczy? – dopytywał się Dominik.

– Tak. Wiele potrafił nimi zdziałać. Na przykład zmienić nas w sople lodu, sprawić, by ludzie zapadli w hipnotyczny sen, z którego nie zbudzą się na czas. A ja patrzyłam najczęściej i najdłużej w te straszliwe ślepia. Mam wrażenie, że zdobył nade mną jakąś władzę. Nie mam już na nic sił.

Zachwiała się, ale zaraz się wyprostowała.

Co teraz „widzisz” o Potworze, Dominiku?

Przestraszony, przyjrzał się pobladłej twarzy żony i po dłuższym namyśle odparł:

– O Potworze? Nic. Absolutnie nic. Przypuszczam, że śpi. Ale jakiś czas temu…

– Dlaczego przerwałeś?

– Nie, nic, to nie było nic szczególnego.

Nie chciał mówić o gwałtownym podnieceniu, gniewie i rezygnacji, których sygnały odebrał.

– A Elisa?

– Jest z nim – odparł, a w jego głosie kryła się rozpacz.

Nagle Niklas krzyknął:

– Dominiku! Villemo zsuwa się z konia!

Zdołali uchronić ją od upadku. Natychmiast się zatrzymali, sprawdzając, gdzie się znajdują.

Zauważyli ślady konia Elisy już za mostem. Nietrudno było je rozpoznać, gdyż konia podkuwał kowal z Grastensholm. Był to człowiek obdarzony artystycznym talentem, miał wiele oryginalnych pomysłów. Teraz byli mu za to wdzięczni. Za mostem jednak znaleźli się w okolicy, w której nie sposób było odczytać na ziemi jakikolwiek trop, i wtedy właśnie się pomylili. Ulvhedin i Elisa pojechali w górę stromych zboczy, ku wyżynie. Oni postanowili objechać ją wzdłuż brzegów jeziora Tyriford. Była to droga najłatwiejsza i wybrałby ją każdy. Niestety nie wzięli pod uwagę, że Ulvhedin nie zawsze postępował w sposób najprostszy i najbardziej naturalny.

Ułożyli Villemo na osłoniętej polanie w lesie otaczającym Tyriford. Dominika trapił głęboki niepokój. Z cierpieniem takim, jakie dręczyło teraz Villemo, nigdy się nie zetknął.

– Co z nią, Niklasie?

Znający się na leczeniu krewny i przyjaciel trzymał dłonie nad chorą.

– Gdybym tylko miał teraz swój kosz! Ale nasz znajomek zatroszczył się o niego. Nie, Dominiku, nie jest tak źle, jak się wydaje. Już dochodzi do siebie.

Villemo z wysiłkiem uniosła powieki i popatrzyła na nich, a potem się uśmiechnęła.

– Twoje dłonie są takie cudowne, Niklasie – powiedziała niewyraźnie. – Mam ochotę chorować nieustannie.

– Na razie nie możemy jechać dalej – szepnął Dominik do Niklasa.

– Tak, a ponieważ bestia teraz śpi, a my jesteśmy potwornie zmęczeni, możemy chyba trochę się przespać.

– Zgoda, Villemo powinna wypocząć.

Niklas przysiadł przy chorej i przez chwilę dotykał jej oczu i czoła swymi uzdrawiającymi dłońmi. Gdy zapewniła, że czuje się już spokojniejsza, mężczyźni także położyli się na ziemi. Nie mieli derek, które zostały w bagażu Elisy, ale Dominik otulił Villemo peleryną i sam także wykorzystał jej rąbek. Niklas miał płaszcz, którym mógł się owinąć.

Villemo przysunęła się bliżej męża.

– Tęsknię za domem, Dominiku – wyznała zasmucona.

– Ja także.

– Wiesz, wiele razy nazywałam Elistrand swoim domem i bardzo mi go brakowało. Ale teraz wiem, że moje miejsce jest na Morby, w Szwecji. Tam jest mój dom, przy tobie, Tengelu Młodym i twoim ojcu. Tam jest teraz mój świat.

W milczeniu, z wdzięcznością uścisnął ramię żony. Villemo tak wiele razy gniewała się na wszystko, co szwedzkie, nieustannie podkreślając zalety Norwegii. Trochę go to bolało, ale starał się nigdy nie okazać swych uczuć.

Przytuliła czoło do jego policzka.

– Chcę do domu, do naszego Tengela, chciałabym go zobaczyć, przekonać się, że z nim wszystko w porządku. Nie dbam o Potwora. Brak mi sił i ochoty do nawracania takiego beznadziejnego indywiduum. To morderca, Dominiku, najbardziej bezwzględny zabójca, o jakim słyszałam. To wszystko jest tak odrażające, że zbiera mi się na mdłości. Niech umiera! Na co nam on?

Dominik przygarnął ją do siebie.

– Nie wolno nam myśleć w ten sposób, Villemo. Jest jakiś powód, dla którego należy go uratować, choć my możemy na razie tylko snuć przypuszczenia na ten temat. On nie jest chyba nieśmiertelny, ale na pewno długowieczny. Sądzę, że tego właśnie obawiają się nasi przodkowie.

Lękają się, że zdąży zniszczyć nie tylko cały nasz ród, ale także wielu niewinnych ludzi. Dlatego musimy uczynić z niego nowego Tengela Dobrego.

– To nierealne, chyba rozumiesz – westchnęła. – Nie da się go zmienić, nie ma w nim ani krztyny dobroci, ani śladu ludzkiego uczucia.

– Nie mów tak, jeszcze nie wolno ci się poddawać!

– Powiedzmy, że jest długowieczny! Ale gdyby udało się spalić go na stosie…

– Kochana Villemo, jak poradzili sobie z nim żołnierze uzbrojeni po zęby? Któż miałby zaciągnąć go na stos? Nie, twoim zadaniem jest go zmienić. Taki miałaś dobry początek, dużo lepszy niż ci się zdaje!

Villemo była zmęczona.

– Mam wrażenie, że w jakiś sposób mnie zauroczył. Boi się mnie i nienawidzi. Nie poddałam się jego czarom, ale mimo wszystko udało mu się poważnie mnie zranić. Nie wiem tylko jak.

– Sprawił, że zwątpiłaś w swoje powołanie – trzeźwo ocenił Dominik. – Poddałaś się tak łatwo, a to do ciebie niepodobne.

– To prawda – odparła zamyślona. – Tak właśnie się stało. Teraz odczuwam jedynie niechęć i odrazę do tego wszystkiego.

– To na pewno minie, kiedy wypoczniesz. Niklas już śpi. Może pójdziemy w jego ślady?

Wkrótce zasnęli.

Elisa otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła.

Słońce znajdowało się w niemal tym samym miejscu, niedługo więc musiała leżeć bez przytomności. Koń odszedł i skubał trawę nie opodal.

Czyjeś ramię obejmowało ją wpół, ktoś spał obok.

Chciała rozejrzeć się lepiej, poruszyła się i nagle poczuła tak, jakby ostrze noża rozdarło jej ciało, a w głowie rozsypały się tysiące iskier na skutek gwałtownego bólu.

– Och, mój Boże – szepnęła. – Cóż ja biedna, uboga grzesznica uczyniłam? Zmarnowałam sobie życie i chyba nigdy już nie będę mogła się ruszyć.

Cierpiąc męki odwróciła się, by przyjrzeć się śpiącemu obok mężczyźnie. W jej smutne oczy z wolna wstępował uśmiech.

Zmarzł, pomyślała, odgarniając mu włosy z czoła.

Sporo czasu upłynęło, zanim zdołała się podźwignąć. Przy najdrobniejszym ruchu noże wbijały się coraz głębiej. Tłumiąc jęk powoli podeszła do konia, odwiązała derki i przykryła śpiącego. Ulvhedin nie obudził się. Elisa odnalazła na wzgórzu strumyczek i znalazłszy się poza zasięgiem wzroku olbrzyma, rozebrała się i umyła do czysta. Wiele razy wydawało się jej, że zemdleje z powodu piekącego bólu, ale w końcu mogła znów nałożyć ubranie i wrócić do Ulvhedina.

Dziewczyna miała sposobność, by zabrać konia i ujść swemu katu, bo przecież niewiele brakowało, by stał się nim naprawdę. Taka myśl nie zrodziła się jednak w jej głowie. Nie mogła przecież zostawić go samego w środku dzikiej kniei. Co powiedziałaby na to pani Villemo i pozostali? Tak ważne przecież było, by wrócił do domu, na Grastensholm!

Ułożyła się na derce obok niego, by pilnować, czy nic złego mu się nie dzieje.

Napłynęły łzy. Żal za straconą niewinnością wypełniał jej serce.

Nie mogła jednak uciszyć wyrzutów sumienia, że na początku sama przecież tego chciała.

Później wszystko stało się takie ohydne, pozbawione wszelkich uczuć, wstrętne.

Wkrótce i Elisa usnęła.

Na nieszczęście jako pierwszy obudził się Ulvhedin. Przez chwilę leżał, napawając się rozkoszną ociężałością, która opanowała jego ciało, aż w końcu dotarło do niego, gdzie jest i co się stało.

Okrywała go derka, ale to nie on ją przyniósł.

Odwrócił się na bok.

Dziewczyna… Ciągle jeszcze tu była. Głupia! Dlaczego nie uciekła od niego? Powinna była to zrobić.

Jak cudownie przyglądać się tym kształtom! Ramię, talia, biodro… Niczym łagodny krajobraz o zachodzie słońca. Wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć.

Była ciepła. Taka miękka, jakby zapraszająca.

Nigdy nie przeżył nic tak niebiańskiego jak to, czego doświadczył niedawno. Sądził, że takie zjawiska wiążą się wyłącznie ze snami i samotnością.

Ulvhedin poczuł, jak powraca żądza, pragnienie, by mieć ją znów. Jako istota prymitywna chciał zaspokoić swe pożądanie natychmiast i za każdą cenę. Podciągnął jej spódnice i przyjrzał się dziewczynie. Z gardła wydobył mu się osobliwy dźwięk. Dłoń władczo rozchyliła jej nogi.

Elisa walczyła o życie.

– Och, nie, nie, nie możecie tego zrobić, nie możecie, zabijecie mnie!

Ulvhedin jednak tego nie rozumiał. Jej opór podniecał go jeszcze bardziej i sprawiał, że z większą gwałtownością dążył do celu.

– Już się umyłam! – łkała Elisa, naiwnie wierząc, że ma to jakiekolwiek znaczenie. – Proszę, nie, bardzo proszę!

Na nic zdały się jej błagania. Ulvhedin robił to, co chciał. Nie zapomniał świeżo doznanej ekstazy. Musiał doświadczyć jej jeszcze raz. Musiał i tyle.

Kiedy skończył i podniósł się, Elisa leżała zwinięta w kłębek, zanosząc się bezsilnym szlochem jak dziecko.

– Nie rycz! – nakazał ostro. – Wsiadaj na konia!

Zdecydował bowiem, że jednak zabierze ją ze sobą. Mogła mu się jeszcze później przydać.

Elisa nie była w stanie się podnieść. Miała wrażenie, jakby przekręcono ją w młynku. Ulvhedin pochwycił ją zniecierpliwiony i rzucił na konia, a sam usiadł za nią, nieczuły na jej cierpienie.

– Miałam zamiar… przygotować dla nas coś do jedzenia – szlochała nieszczęśliwa.

– Możesz to zrobić później. Teraz wskaż mi drogę do siedziby twoich gospodarzy.

Rozżalona i zapłakana nie była w stanie udzielić odpowiedzi, uniosła tylko z wysiłkiem rękę i wskazała stronę, w której, jak sądziła, leżało Grastensholm. Ulvhedin pokiwał głową. I on wyliczył ten sam kierunek.

Słońce już zaszło, gdy dotarli do wzgórz niedaleko Grastensholm. Powoli zapadał zmrok.

– Dwory leżą tam, w dole – powiedziała Elisa żałośnie.

– Widzę. Gdzie przechowują skarb?

– Tego nie mogę powiedzieć.

Mocno ścisnął ją za ramiona.

– Mów! – rozkazał sycząc przez zęby.

– Au! Na Grastensholm. Ale nie wiem gdzie, ja pracuję w Lipowej Alei. To boli!

– Połóż się!

– Dlaczego?

Ulvhedin, który przez wszystkie lata swego życia obywał się bez kobiet, teraz nie mógł nasycić się swym nowym odkryciem, wspaniałością, którą mu ofiarowano. Jechali już długo, przez wiele godzin, i obecność Elisy, siedzącej przed nim na koniu, stała się zbyt drażniąca, by mógł poskromić rozbudzone z uśpienia zmysły. Poczuł narastające podniecenie i nie widział powodu, by dłużej tłumić niepokój ogarniający jego ciało. Zmuszał ją, by położyła się przed nim na grzbiecie konia.

– Kładź się, powiedziałem! I odgarnij te przeklęte spódnice. Nie mamy czasu zsiadać, równie dobrze poradzimy sobie tutaj.

– Nie! – sprzeciwiła się Elisa. Zauważyła, że on jest gotów, czuła gorąco i wilgoć jego męskości.

– Rób, co mówię!

– Nie, w imię niebios, błagam was! Uczynię dla was wszystko, byle nie to. Na to nie mam już sił.

Tym razem była przerażona i zdecydowana. Broniła się tak zaciekle, że nawet on pojął, iż tym razem się nie podda. Jej wcześniejsze słowa o odzewie zasiały w nim ziarno niepokoju. Marzenie o… o współdziałaniu? Dziewczyna miała w sobie coś takiego, ale na razie wcale tego nie okazała.

Było całkiem naturalne, że Elisa odczuwała jedynie dojmujący ból. Ulvhedin jednak nie potrafił wczuć się w jej sytuację.

Jej kolejne słowa potwierdzały jego przypuszczenia.

– Zrozumcie, panie… zawsze stykałam się z życzliwością i miłością! Nie potrafię w zamian dawać nic innego. Być może to głupie z mojej strony, ale tak już jest. Błagam was o zmiłowanie nade mną. Chciałabym dla was dobrze, ale moje ciało odmawia. Ono się samo broni, choć ja do końca tego nie rozumiem.

To, co w tej chwili drgnęło w podświadomości Ulvhedina, było tak mgliste, tak dla niego niezrozumiałe, że znów owładnął nim gniew i rozczarowanie. Wściekłość pomieszała mu rozum i zepchnął dziewczynę z konia.

– W ogóle do niczego się nie nadajesz? Od tej pory radź sobie sama! – wrzasnął, spiął konia ostrogami i pognał jakby chciał uciec przed samym sobą. Wkrótce zniknął jej z oczu.

Elisa mocno poturbowała się w czasie upadku. Coś zadrapało jej policzek, a jedna noga bardzo bolała, gdyż źle na niej stąpnęła.

Wtuliła głowę w ramiona i skuliła się, popłakując cichutko.

Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej porażka jest tak dotkliwa i sromotna.

Wczesnym rankiem troje z Ludzi Lodu dotarło do rodzinnej parafii.

Dokoła panowała cisza. Ponieważ najbliżej po drodze leżała Lipowa Aleja, zajechali najpierw tam.

W domu jednak nikogo nie było. Nikogo, ani gospodarzy, ani służby. Nikogo na polach, nikogo na łąkach.

Szalonym pędem dojechali do Grastensholm.

Kiedy weszli do hallu, z piętra dobiegł ich cichy płacz.

– To my! – zawołał Niklas pełen najgorszych przeczuć.

Alv szybko i cicho zszedł ze schodów. Jego zazwyczaj promienna twarz naznaczona teraz była troską i przygnębieniem.

– Och, przynajmniej wy wróciliście, dzięki niech będą Bogu. Sądziliśmy, że już z wami koniec.

– Co tu się wydarzyło? – dopytywał się Dominik.

– Ojciec matki…

– Wuj Mattias? – zdumiała się Villemo. – Co…

Na schodach pojawił się Andreas.

– Potwór był tutaj – oznajmił krótko. – Zabrał ze sobą większą część skarbu Ludzi Lodu. Mattias usiłował go powstrzymać.

– Dobry, Boże! – wykrzyknął Niklas. – To niemożliwe. Potwór zabił ojca Irmelin? Jeśli tak…

– Nie, Mattias żyje. Potwór nie starał się go zabić. Ale wiecie przecież, Mattias to już nie młodzieniaszek. Usiłował chwycić worek, do którego Potwór włożył skarb, został ściągnięty ze schodów i…

Nie dokończył, bo wszyscy pobiegli na górę.

W sypialni Mattiasa zastali Irmelin. Na twarzy miała ślady łez, ale z radością ich powitała i rzuciła się w ramiona Niklasa.

Mattias był bardzo blady, lecz na widok powracających członków rodu zdołał przywołać uśmiech. Niklas dopytywał się o rany, jakich doznał Mattias, i natychmiast podjął próbę złagodzenia cierpień przez dotyk swych rozgrzewających dłoni.

– A gdzie macie Elisę? – zapytał Andreas.

– Elisę? – zdziwiła się Villemo. – Nie ma jej tutaj?

– Nie, przecież była z wami!

– Sądziliśmy, że przyjechała z Potworem. Zabrał ją na konia i Dominik wyczuwał, że była z nim przez długi czas. Musiał pozbyć się jej gdzieś niedaleko stąd.

– Co wy mówicie? – krzyknął poruszony Andreas. – Musimy ją natychmiast odszukać!

Dominik nie miał serca powiedzieć, co jego zdaniem przydarzyło się Elisie.

Nie musiał także tego czynić, bowiem w tej samej chwili po schodach wbiegł na górę jeden ze służących w Elistrand.

Z trudem chwytając oddech, wysapał:

– Była u nas jakaś potworna istota! Chodźcie szybko, myślę, że zabrał ze sobą pana Kaleba!

– Ojciec! – krzyknęła Villemo.

– Te twoje historie o Dolinie Ludzi Lodu – mruknął Dominik. – Sama powiedziałaś, że Kaleb tam był. Teraz ten oprawca chce, by wskazał mu drogę.

– Och, nie, przecież ojciec ma siedemdziesiąt siedem lat! – przeraziła się Villemo. – Nie przetrzyma wyprawy do Trendelag! A gdzie jest matka?

Służący odparł natychmiast:

– Pani Gabriella szykuje się, by jechać za nimi. Chce ratować pana Kaleba.

Villemo wybuchnęła płaczem.

– Nie, nie, och, nie! Co ja narobiłam?

– Ty? – zdziwił się Niklas. – Ty nie jesteś winna. Ale teraz, kiedy dopadnę Ulvhedina, nie będę miał dla niego litości!

Zdusił w sobie myśl: ale co mogę zrobić? Nic!

Andreas przejął rządy:

– Irmelin, Niklasie, wy zostaniecie z Mattiasem. Alv, ja i wszyscy, których zdołamy zebrać, wyruszymy na poszukiwanie Elisy. Dominik i Villemo pojadą do domu, na Elistrand. Tam zbierzecie służbę i przede wszystkim sprowadzicie do domu Gabriellę, tę szaloną dziewczynę! Przecież ona wkrótce skończy siedemdziesiąt lat! Wszyscy poza tymi, którzy będą ją odwozić, podejmą pogoń za Potworem, a zwłaszcza za Kalebem.

Zapadło milczenie, oznaczające zgodę. Wtedy odezwał się Niklas:

– Jest w tej sprawie przynajmniej jeden jaśniejszy punkt. Po tym, jak zdołaliśmy zapanować nad Potworem na Noreflell, nikogo nie zabił. I nawet nie usiłował tego zrobić.

– To rzeczywiście jaśniejszy punkt – przyznał Andreas. – Musicie nam opowiedzieć o swej wyprawie, jak tylko wszystkie te tragiczne wydarzenia zostaną wyjaśnione.

Rozdzielili się. Jedyną osobą, której nie pozwolono wziąć udziału w poszukiwaniach ani też pomagać w żaden inny sposób, była Villemo. Na Elistrand nakazano jej udać się do łóżka, do jej starego wbudowanego w ścianę łóżka, na którym nigdy nie pojawiła się żadna inskrypcja. Zmuszona także została do wypicia środka nasennego, który dał Dominikowi Niklas. Obaj bardzo się niepokoili niezwykłym jak na nią stanem zmęczenia.

– Dominiku – powiedziała niewyraźnie, bo lek już zaczął działać. – Odszukaj moich rodziców! Żywych!

– Wszystko będzie dobrze, Villemo, musisz teraz wypocząć.

– I Elisę!

– Ją na pewno odnajdziemy bez trudu. Sądzę, że jest niedaleko.

Villemo, mimo oszołomienia, nie zapomniała swojego dawnego języka:

– A Ulvhedin… Niech sobie idzie do stu diabłów!

– Pomyślimy o tym później. Teraz śpij!

Wyglądało na to, że Villemo ma zamiar protestować, jak gdyby coś jeszcze leżało jej na sercu, ale zapadła w sen, niezrozumiale coś mamrocząc.

Dominik wyruszył wraz z wielką gromadą, która czekała już w pełnej gotowości na koniach przed domem. Zostało tylko kilkoro niepełnosprawnych, by czuwać nad Villemo.

Najpierw odnaleziono Gabriellę. Nie zdążyła daleko zajechać, zrozpaczona, bliska załamania z powodu zniknięcia Kaleba. Jednakże kiedy usłyszała, że Villemo jest w domu i potrzebuje jej pomocy, a poza tym tak wielu mężczyzn wyruszyło w pościg za Potworem, poddała się i zawróciła wraz ze służącym.

Z wytropieniem Ulvhedina nie było żadnych trudności. Dominik częściowo go wyczuwał, ale też i Ulvhedin nie robił tajemnicy z kierunku swej wyprawy. Jechał gościńcem ku północy. Tu i ówdzie opowiadano im o straszliwym monstrum, mknącym na swym wierzchowcu, wraz ze starym człowiekiem, który również siedział na końskim grzbiecie.

Jechali przez cały dzień i noc, chcieli dogonić ich jak najprędzej.

Nad ranem odnaleźli Kaleba. Leżał w rowie ze złamaną kością udową. Dominik ostrożnie podniósł teścia.

– Co się stało? – spytał zaskoczony. – Jak się uwolniliście?

– Byłem dla niego zbyt wielkim obciążeniem – jęknął Kaleb, odczuwający silne bóle. – Wydusił więc ze mnie informacje o drodze do Doliny Ludzi Lodu.

– Poprzestał na ustnych wskazówkach?

– Tak. A potem po prostu zrzucił mnie z konia. I tak tu leżałem, nie mogąc się ruszyć.

Zmartwili się, gdyż zauważyli, że męczy go uporczywy, suchy kaszel.

– A więc leżeliście tu przez całą noc?

– Tak. To była zimna noc.

– Teraz pojedzcie do domu – zapewnił Dominik. – Czeka tam na was Villemo. Zawracamy. Potwór niech sobie ucieka, dokąd chce. Wy jesteście ważniejsi.

Stary rozjaśnił się.

– Villemo? Dzięki Bogu! Cała i zdrowa?

Dominik sekundę zawahał się z odpowiedzią.

– Tak. I was także Potwór nie zabił, teściu.

– Tak, to prawda, i bardzo mnie to zdumiewa.

Słyszałem o nim tyle okropieństw. I rzeczywiście był straszny, do kroćset, ale mnie nie zabił.

– Sądzę, że możemy za to podziękować Villemo – powiedział Dominik, z pomocą innych starając się umieścić starca na koniu przed sobą. Postępowali ostrożnie, tak, by go nie urazić. – Villemo dokonała cudu z tą bestią. Nie chce jednak tego przyznać, uważa, że jej się nie powiodło.

– No cóż, nie można tego uznać za całkowity sukces – stwierdził Kaleb. – Ale opowiedz wszystko od początku…

Alv, Andreas i wszyscy z Lipowej Alei, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, poszukiwali Elisy. Rozproszyli się po wielkiej przestrzeni. Przypuszczali, że musiała znaleźć się gdzieś na wzgórzach. Wzgórza jednak ciągnęły się szeroko…

Odnalazł ją Alv.

Przywołał Andreasa i wkrótce wieść rozniosła się wśród całej grupy. Kochana Elisa została odnaleziona.

Jak zawsze nie poddawała się. Kulejąc i podpierając brzozowym kijem, posuwała się naprzód. Z pewnością dotarłaby do domu o własnych siłach, ale gdy ujrzała wszystkich tych zaniepokojonych ludzi, którzy jej szukali, z jej oczu popłynęły łzy wzruszenia. Przytuliła się do Andreasa i płakała, płakała…

– Drogie dziecko – powiedział ze łzami w oczach. – Kochane, drogie dziecko, jak się czujesz?

Nie była w stanie wykrztusić odpowiedzi, nikt też odpowiedzi nie oczekiwał. Szybko sporządzono nosze z gałęzi brzozy i triumfalnie zaniesiono ją do domu.

Elisa przez cały czas popłakiwała z radości, szczęśliwa, że nareszcie jest wśród zacnych, życzliwych ludzi. Od Alva dowiedziała się, że jej towarzysze powrócili już do domu, Mattias leży ciężko ranny, a skarb przepadł. Powiedział jej również, że Potwór zabrał ze sobą pana Kaleba, a pani Gabriella pojechała w ślad za nimi.

Słysząc to Elisa wybuchnęła gorzkim płaczem.

Kiedy wrócili do Lipowej Alei, okazało się, że Villemo już przebudziła się z głębokiego snu i przeniosła się właśnie tu. Była z nią Gabriella, a i Niklas zszedł na dół, gdy ujrzał, że przybywają z noszami.

– Nie musisz się obawiać o nogę, Eliso, to nic groźnego – orzekł, zbadawszy ją w paradnej izbie na dole. – Jest solidnie spuchnięta, ale wszystko będzie dobrze, jeśli kilka dni poleżysz w spokoju.

Villemo wyprosiła z izby wszystkich ciekawskich, dziękując im za pomoc, uprzejmie zaproponowała, by przeszli do kuchni na uroczysty posiłek.

Kiedy przy Elisie zostali już tylko członkowie rodziny Ludzi Lodu, Villemo zwróciła się do dziewczyny:

– Eliso, twoja spódnica jest cała zakrwawiona. Co się wydarzyło?

Twarz dziewczyny znów ściągnęła się do płaczu.

– Właśnie to, pani Villemo! Nie raz. To tak bolało. On był taki wielki…

– Och, Boże! – jęknęła Villemo, zasłaniając twarz dłońmi.

Andreas objął swą młodziutką pomocnicę. Stary człowiek mocno zaciskał szczęki, ale nie mógł powstrzymać drżenia warg.

– Teraz musi umrzeć – powiedziała Villemo zawzięcie.

– Teraz nawet palcem nie kiwnę, by go uratować!

Elisa jęknęła.

– Och, nie, pani, proszę, nie!

– Oszalałaś? – zdumiał się Niklas. – Nie będziesz chyba wstawiać się za tym podlecem? Zaraz dostaniesz środek, który zapobiegnie ewentualnym następstwom.

Zapomniał, że z tajemnych środków Ludzi Lodu nic nie zostało.

Elisa uniosła głowę.

– Nie! – sprzeciwiła się gwałtownie. – Nie róbcie tego, panie Niklasie! Nie róbcie tego, tak bardzo chciałabym…

– Eliso! – Villemo była wstrząśnięta. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że…

– Właśnie tak.

Gabriella powiedziała ze smutkiem:

– Historia się powtarza. Kobiety z Ludzi Lodu zawsze wstawiały się za swymi dziećmi, nawet jeśli istniały podejrzenia, że dziecko może narodzić się dotknięte. Tak było z Silje i z biedną Sunnivą. A także z wami, Irmelin i Villemo, czyście już o tym zapomniały?

– Nie, nie zapomniałam, ale to co innego! Potwór z otchłani napadł na niewinną dziewczynę… Nie ma w tym ani krzty miłości, to takie… wstrętne.

Elisa uniosła dłoń do góry.

– Pani Villemo, ja nie chciałam, żeby to ze mną zrobił, naprawdę nie chciałam, błagałam o zachowanie mej cnoty i czci, naprawdę! Ale, zrozumcie, pani Villemo, w jakiś sposób go lubię. To człowiek nieokrzesany, potwór, ale mimo wszystko jest mi drogi. Wybaczcie mi, nic na to nie poradzę.

Zapadła cisza.

– Tak, już tam na górze byłaś nim zauroczona – cicho powiedziała Villemo.

– To prawda – przyznał Niklas. – Tylko my tego nie zauważyliśmy. Nie było czasu na zajmowanie się stanem dziewczęcego serca. To my powinniśmy prosić cię o wybaczenie. Ale mimo wszystko pozwól mi zaaplikować ten środek!

Pierwsza oprzytomniała Villemo.

– Po pierwsze, nie masz już żadnych środków, bowiem zabrał je nasz znajomy z otchłani. Po drugie, kobiety, która wbiła sobie do głowy, że urodzi dziecko Ludzi Lodu, nie przekonają żadne argumenty. A po trzecie, nie ma przecież żadnej pewności, że dziecko zostało poczęte.

Niklas westchnął, ale poddał się.

– Dobrze, a teraz wyjdźcie stąd wszyscy, bym mógł się przyjrzeć ranom Elisy.

Następnego dnia przywieziono do domu Kaleba. Jego kaszel wcale nie ustąpił, wprost przeciwnie.

Nie mogło być teraz mowy o wyruszeniu w pościg za Ulvhedinem. Pogoń została odłożona. Musieli zostać w domu, przy swoich bliskich, tych, którzy najbardziej ucierpieli przez Potwora.

Villemo stała na dziedzińcu Elistrand. W powiewie wiatru czuła chłód jesieni. Serce przepełniała jej gorycz.

Jaki był rezultat ich wyprawy?

Ojcowie Irmelin i jej, Kaleb i Mattias, leżeli ciężko ranni. Stan obu był krytyczny i nikt nie wiedział, jaki będzie koniec. Ze strachem myślała o niepokoju Dominika, który powtarzał, że czuje śmierć. Przewidywał ją i odczuwał lęk? Ale nie spodziewali się…

Nie, tak daleko nie chciała posuwać się myślą.

Elisa, zraniona na ciele i duszy, być może już nosi w łonie potomka Ulvhedina…

Ona, Villemo, z głęboką raną w sercu, apatyczna, wątpiąca we własne siły jak nigdy przedtem.

A sam Ulvhedin?

Swobodny, niczym nie skrępowany, przez nikogo nie powstrzymywany, w drodze do Doliny Ludzi Lodu z całym świętym skarbem. I nie było teraz nikogo, kto stanąłby z nim do walki.

Doprawdy, żałosny to rezultat?

Загрузка...