ROZDZIAŁ VIII

Wizja ustąpiła. Znów pozostali sami.

– Usiądź pod ścianą – szybko nakazał Niklas Potworowi, by uprzedzić jego atak. Później krzyknął na drugą stronę równiny: – Kapitanie Dristig! Przyślijcie tu dziewczynę z pochodnią! Nie, żadnego z żołnierzy. Bestia natychmiast go zabije!

Kapitanowi kością w gardle stanęła myśl, że młoda panna może dokonać czegoś więcej niż jego mężni wojacy.

Blask księżyca nie był dość silny, by oświetlić niszę. Na niebie widać było tylko jego połowę, a zasłona chmur to się rozwiewała, to znów gęstniała.

Wszyscy troje mieli świadomość, że zwycięstwo nad olbrzymem nie było ich wyłączną zasługą ani też rezultatem wizji czy czarodziejskich sztuk. Na kolana rzucił go przede wszystkim ból, trawiąca ciało gorączka. Teraz nie miał już nawet sił, by siedzieć; skulił się najpierw na porośniętej suchą trawą ziemi, a potem powoli rozciągnął na całą długość, udręczony ponad wszelką miarę.

– Jak z twoimi oczami? – spytała zatrwożona Villemo.

– Idź do diabła – warknął.

Przesunęła mu dłoń przed nosem, a on bez kłopotu wodził za nią wzrokiem, podejrzliwie, ze złością.

– No, dzięki Bogu – odetchnęła z ulgą.

Czekając, aż na wierzchołku góry zapłonie ogień, wsłuchiwali się w żałosne jęki wiatru i szum zeschłych traw. Wraz z nocą przyszło zimno. Chmury pędziły, ale księżyc w lisiej czapie wciąż tkwił w miejscu, zmieniając się tylko trochę w zależności od barwy i gęstości obłoków.

– Nie chcemy cię skrzywdzić – powiedział Niklas.

Potwór w odpowiedzi tylko parsknął, z ukosa zerkając na Villemo. Wyraźnie nie miał o niej najlepszego zdania.

– Czy mogę zobaczyć, czym strzelasz? – zapytał Dominik. – Nie samą broń, bo ją już wyrzuciłem. Ale strzały, używasz ich, prawda?

Potwór skrzywił się, jak gdyby odpowiedź na to pytanie była poniżej jego godności, choć wyraźnie rozpierała go duma. Chciał w jakiś sposób przemóc uczucie bolesnego upokorzenia, jakiego doznał. Pokazać, że on także coś potrafi. Coś, czego oni nie znają. Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął kilka maleńkich, cienkich jak igły strzał, ukrytych w futerale z kory.

– Nie dotykaj ich – ostrzegł Dominika Niklas. – Czy są zatrute?

– A jak myślisz? – burknął Potwór.

– Nie myślę, pytam – odparł Niklas spokojnie.

– Do diabła, oczywiście, że są zatrute!

– Naprawdę? To interesujące. Skąd miałeś truciznę?

– Niech cię piekło pochłonie!

– Kto nauczył cię mówić? – ostro zapytał Dominik. – W każdym razie nie była to osoba dobrze wychowana.

Potwór tylko prychnął w odpowiedzi.

– Ja także mam truciznę do strzał w moich zbiorach – odezwał się Niklas. – W zbiorach Ludzi Lodu – poprawił się. – Trzeba znać wiele tajemnic, by właściwie zmieszać rozmaite wyciągi z ziół i sporządzić taką truciznę. Kto cię tego nauczył?

– Czarownica. Wiedźma.

– W tamtej górskiej dolinie? – szybko dodała Villemo.

– Tak. A co?

Hanna? Czy mogła to być czarownica Hanna? Och, nie, to głupstwa, przecież nie żyła już od stu lat!

Ale kim on jest? Kto wie, od jak dawna żyje? Może chodził po świecie już w czasach Hanny? Nie, nigdy o nim nie wspominano…

– Jak ona się nazywa? Ta, co nauczyła cię mówić?

– Czort wie! Poza tym już nie żyje. Ja ją zabiłem.

– Nietrudno w to uwierzyć – mruknęła Villemo. – O, już idzie Elisa!

Blask pochodni rozświetlił niebo nad wierzchołka góry i zbliżał się teraz w ich kierunku, ciągnąc za sobą ogon gryzącego dymu. Wkrótce pokazała się też twarz zaciekawionej Elisy.

– Jak się macie? – szepnęła, z zainteresowaniem przyglądając się Potworowi. – Dobry wieczór! Nazywam się Elisa.

O, Boże, pomyśleli wszyscy troje. Ta dziewczyna rzeczywiście nie jest strachliwa! Co prawda już na odległość, na pierwszy rzut oka, dostrzegła w nim piękno! No cóż, teraz na pewno zmieni zdanie.

Jednak, o dziwo, nic na to nie wskazywało. Elisa niepokoiła się ogromnie o ową straszliwą istotę i poprosiła Niklasa, by zezwolił jej uczestniczyć w udzielaniu pomocy choremu.

Co Potwór myśli o nowo przybyłej, było jasne. Przyglądał jej się nieufnie wzrokiem pełnym złości.

– Trzymaj pochodnię, Villemo – zarządził Niklas. – I nie musisz przy okazji opalać nam włosów.

Villemo robiła, co mogła, choć to wcale nie było łatwe, wszyscy bowiem pochylali głowy nad rozwścieczonym Potworem.

– O, nie, posuńcie się trochę – nakazał Niklas. – Tak, teraz lepiej. Skąd się bierze gorączka? Która z ran ją wywołuje?

Bestia nie chciała odpowiedzieć. Villemo przyglądała się leżącemu Potworowi, którego straszne oblicze w blasku migoczącej pochodni, rzucającej na nie dziwaczne cienie, zdawało się jeszcze bardziej zniekształcone. Włosy lepiły mu się do skroni, widziała też, że z ogromnym trudem panuje nad bólem. Na tyle jednak był ludzki.

Niklas zobaczył, że na okrywającym Potwora pancerzu z grubej skóry widnieją w okolicy ramienia duże plamy zakrzepłej krwi. Delikatnie odsunął pancerz.

– Oj! – zatrwożył się. – To nie wygląda najlepiej. Czy ktoś może poszukać wody?

– Widziałam tam dalej strumyk – wskazała Elisa palcem. – Mogę przynieść trochę w mojej flaszce, bo i tak jest pusta.

– Dobrze.

Błyszczącymi od gorączki oczyma Potwór spode łba przyglądał się Niklasowi. Głos miał ochrypły od bólu.

– I to już cała twoja umiejętność leczenia? Sam potrafię przemyć rany. Woda jeszcze nikogo nie uzdrowiła.

– Nie mów tak – uspokajająco powiedział Niklas. – Jeśli mam stwierdzić, co to jest, muszę najpierw oczyścić, a do tego niezbędna jest woda. Wydaje mi się, że nie bardzo lubisz kąpiele?

Nawet jeśli Potwór zrozumiał tę złośliwość, nie pokazał tego po sobie.

Elisa wracała biegiem, aż woda chlustała z flaszki. Kiedy ujrzała ranę, odezwała się pełnym współczucia tonem:

– Och, to chyba musi bardzo boleć?

Potwór parsknął wściekle.

Nad nimi wznosiła się skalna ściana, przytłaczając jeszcze bardziej Villemo, i tak już wstrząśniętą i zasmuconą. Dłonie jej drżały po walce z bestią i po nierzeczywistych wydarzeniach, w których brała udział.

Życie na Morby było zbyt wygodne i rozleniwiające, myślała. Jestem rozpieszczona, zapomniałam o żądzy przygód z okresu młodości. Wystarczy spojrzeć na Elisę, ona przyjmuje to w sposób o wiele bardziej naturalny niż ja.

Co prawda dziewczyna nie widziała wszystkiego. Tam, w oddali, była bezpieczna.

– Zapiecze cię – ostrzegł pacjenta Niklas. – Mam nadzieję, że zniesiesz trochę bólu i nie zemścisz się we właściwy ci sposób.

Z gardła Potwora wydobył się przytłumiony, ostrzegawczy pomruk, upewniający, że dotarł do niego sarkazm medyka. Niklas zdecydował, że nie będzie go już więcej drażnić.

Dominik pomógł krewniakowi znaleźć w koszu odpowiednie środki lecznicze i kawałek czystego płótna. Niklas ostrożnie przemył paskudną ranę. Potwór nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ale jego pełen nienawiści wzrok wyrażał gniew, rozniecany przez bezsilność i poniżające uzależnienie od ludzi.

Dla pewności starali się trzymać kosz poza jego zasięgiem. Teraz, co prawda, brakowało mu sił na jakiekolwiek działanie, wiedzieli jednak, że pragnie zawładnąć skarbem za wszelką cenę. A przecież był nieobliczalny, nawet Dominik nie mógł przewidzieć wszystkich jego zamiarów.

Czuli, że nerwy mają napięte jak struny do ostatecznych granic.

Jedynie Elisa uśmiechała się ciepło do rannego, dodając mu otuchy. On jednak sprawiał wrażenie, jakby jej czułość go dławiła. Niechętnie odwrócił głowę.

Pochodnia migotała, sypiąc iskrami.

– Ta rana nie wymaga dotyku moich leczących dłoni.

Nałożymy na nią jedną z maści Ludzi Lodu i teraz, wyczyszczona ze wszystkich paskudztw, sama będzie się goić. Ale masz pewnie więcej ran?

– Jasne, że mam! – wybuchnął Potwór. Podciągnął rękawy. – Patrz! I tutaj! I na kolanie.

– To rana postrzałowa – orzekł Niklas, oglądając następne zranienie.

– Wszystkie są takie.

– Zaraz je obejrzymy.

Następna godzina upłynęła na opatrywaniu niezliczonych skaleczeń na ciele Potwora.

Szło opornie. Przez cały czas w uszach dźwięczały im przekleństwa ogromnej bestii, która w każdej chwili mogła wyszarpnąć rękę czy nogę i pchnąć ich tak, że znaleźliby się daleko na równinie. Jednak siły do tego stopnia opuściły trawione gorączką ciało, że Potwór na długie chwile jakby zapadł w śpiączkę. Starali się to wykorzystać, pośpiesznie opatrując kolejne rany. Jątrzyły się, nieprawdopodobnie zapuszczone, i Villemo często musiała odwracać głowę z obrzydzenia na widok ropy sączącej się z odsłoniętych przez Niklasa miejsc.

Księżyc przesunął się już daleko, kiedy Elisa szepnęła:

– Panie Niklasie!

– Co się stało?

– Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale wydaje mi się, że kapitan Dristig knuje coś niedobrego.

– Coś niedobrego?

– Słyszałam, jak zmawiał się z jednym ze swoich ludzi, żeby wziąć nas, gdy tylko unieszkodliwimy…

W blasku pochodni wymienili spojrzenia. Potwór także podejrzliwie przenosił wzrok kolejno z jednej osoby na drugą.

– Ach, tak – zamyślił się Niklas. – Coś trzeba będzie z tym zrobić. Po pierwsze nie mamy zamiaru unieszkodliwić naszego podopiecznego, a po drugie myślę, że pozbawimy naszego dzielnego kapitana sławy, którą najwyraźniej za wszelką cenę usiłuje zdobyć. Ale to zostawimy na później. A ty, kanalio, zacznij wreszcie mówić! Coś przed nami ukrywasz. Żadna z ran, które obejrzeliśmy, nie mogła spowodować gorączki, dręczącej cię już chyba od wielu dni. Widzę to po twoich rozpalonych, zapadniętych oczach i kolorze skóry. Gdzie jest ta rana?

– Nic ci do tego.

– A więc wiesz, o co chodzi. Powiedz mi, panie mogą odejść, jeśli to zbyt wstydliwe.

– Phhh! – prychnął.

– Utykanie – podpowiedziała Villemo.

– Zamknij się, wścibska babo! – warknął Potwór.

– Nie może opierać się na jednej stopie – dodał Dominik.

– To prawda – zgodził się Niklas. – Od dawna już miałem podejrzenie, że chodzi o tę owiniętą stopę. Czy możemy ją zobaczyć?

Potwór poderwał się, usiłując złapać Niklasa za gardło. Villemo nie wiedziała, jak to się stało, poczuła tylko gorące pragnienie, by pomóc Niklasowi, a potem nagły błysk światła pojawił się między nim a dłońmi Potwora.

Obydwaj krzyknęli, ale bardziej chyba ze strachu. Potwór jeszcze pamiętał, jak został przez nią niedawno oślepiony.

Wyraźnie jednak dał do zrozumienia, że nikomu nie wolno się zbliżyć do jego dziwnej, krótkiej stopy.

– Drobny kompleks, jak sądzę – powiedziała Villemo z wyczuwalną kpiną.

– Tak się wydaje. Nie bądź głupi – Niklas usiłował przemówić Potworowi do rozsądku. – Rozumiesz chyba, że nie dasz sobie rady. Przecież chcemy ci tylko pomóc.

– Sam sobie poradzę!

– Nieprawda. Villemo, czy nie możesz go obezwładnić choć na chwilę?

Znów się poderwał.

– Zabierzcie ode mnie tę cholerną babę! Inaczej wszystkich was pozabijam!

– On naprawdę ma taki zamiar – mruknął Dominik.

– Tym gorzej dla ciebie – pogroził Niklas wzburzonej bestii. – Villemo, spróbuj! Żadnych kuglarskich sztuczek, postaraj się tylko go uśpić!

Dominik ujął ją za rękę. Zauważyła, że jest niespokojny. Miała świadomość, że nie opanowała sztuki hipnotyzowania. Będzie musiała patrzeć bestii prosto w oczy. Zapowiadała się bardzo trudna walka, ale nie miała innego wyjścia, należało spróbować. Wkrótce okaże się, kto ma silniejszą wolę.

Ale już przed podjęciem próby wiedziała, że prawdopodobnie przegra. Nie miała pojęcia, jak się za to zabrać, a Potwór z pewnością sprowadzi na nią sen, wykorzystując jej wahanie i słabość, jeśli będzie długo spoglądać mu w oczy.

Zamiast mówić: „Nie, to się nie da”, powiedziała dyplomatycznie:

– Uważam, że nie powinniśmy go do niczego zmuszać… – Miała nadzieję, że towarzysze ją zrozumieją. Następnie zwróciła się do Potwora: – Jak chcesz. Poddajemy się. Teraz dostaniesz tylko wzmacniający napój, który Niklas przyrządzi specjalnie dla ciebie. Zobaczysz, że noga sama się zagoi.

– A potem? Co będzie potem?

– Zostawimy cię tutaj. Najwyraźniej nie masz ochoty jechać z nami, nie wyrażasz chęci do współpracy. Musimy więc zrezygnować z naszych planów. Jesteśmy zawiedzeni, to prawda, ale też nie jesteśmy bezlitośni.

– Przecież ja, do diabła, współpracowałem! – wykrzyknął dotknięty. – Ja, który nie wypowiedziałem słowa od wielu lat! A ty mówisz, że nie współpracowałem! Leżałem spokojnie i pozwalałem wam znęcać się nade mną. Co ty sobie właściwie myślisz, stara czarownico?

– Mówię tylko, że będzie tak, jak chcesz – odparła Villemo najłagodniejszym tonem, triumfując w duchu. Potwór był urażony, że chcieli go zostawić, choć jednocześnie nie przestawał rozpaczliwie walczyć o swoją niezależność.

Z pewnością nie było mu łatwo, nie przywykł do liczenia się z wolą innych.

Elisa przez cały czas siedziała u jego boku, starając się go pocieszać i zapewniać, że jest wśród przyjaciół. On konsekwentnie ją ignorował, instynktownie wyczuwając, kto z tej czwórki ma najwięcej do powiedzenia.

W tym czasie Niklas przygotował napój z wody i ziół. Potwór był widać bardzo spragniony, gdyż wypił cały dwoma łykami.

– Nie jest to zbyt smaczne – przyznał Niklas obojętnym tonem. – Ale pomoże.

Komu pomoże, tego nie dopowiedział. Doskonale pojął intencje Villemo.

Potwór wykrzywił się, przeklinając Niklasa za to, że nie umie nawet sporządzić dobrego napoju, po czym znów ułożył się na trawie.

Czekali. Villemo drżała w swej cienkiej jedwabnej sukni, Dominik zarzucił więc pelerynę na jej ramiona. Uśmiechnęła się przelotnie z wdzięcznością.

– Gdybym tylko mógł zrozumieć, dlaczego ubrałaś się tak niepraktycznie.

Villemo potrząsnęła głową. Mężczyźni nie potrafią pojąć, dlaczego kobiety się stroją. Nie rozumieją, że gdy chodzi o coś ważnego, bez względu na to, co to ma być, chcą wyglądać jak najlepiej. To dodaje pewności siebie. Zewnętrznej, powierzchownej pewności, to prawda, ułatwiającej jednak ukrycie i zwalczenie niepewności wewnętrznej.

Wiatr wzdychał w szczelinach skały; szeleścił ubogą roślinnością. Mała Elisa miała wielką ochotę dotknąć Potwora, zapewnić go o swoim oddaniu, ale bardzo się pilnowała. Już raz tak zrobiła, a wynikiem tego był cios, od którego aż się zatoczyła.

Villemo dokładniej owinęła się peleryną. Nie mogła ogarnąć wydarzeń tego wieczoru. Znalazła się gdzieś na granicy między jawą a snem. Nie chciała uszczypnąć się w ramię, nie chciała potwierdzenia, że wszystko niepojęte, co ją spotkało, wydarzyło się naprawdę.

W głębi duszy była przekonana, że to tylko sen. Teraz nie mogłaby stać tam przy kamieniach i rzucać gorejących błękitnym światłem ognistych kul w stronę Potwora. Ogromna część tajemniczej siły już z niej wypłynęła, znów była zwyczajną śmiertelnicą.

No, może prawie zwyczajną. Villemo należała do tych świadomych własnej wartości istot, które nigdy nie potrafią pogodzić się z tym, że są tylko częścią tłumu.

Była dumna, że jest jedną z kociookich z rodu Ludzi Lodu.

Dominik nie podzielał jej spokoju. Nie odnosił wrażenia, że niebezpieczeństwo minęło, a jego zadanie zostało spełnione. Nadal w podświadomości wibrował strach o los najbliższych. Wciąż odbierał złe nastawienie Potwora, przenikał myśli o kolejnych krokach wiodących do uwolnienia się, zabijania i ucieczki. Kiedy się pojawili, jego nienawiść do nich była wielka, ale teraz stała się ogromna. Wyśmiany, upokorzony, zwyciężony… I na domiar złego przez kobietę!

Dominik śledził myśli Potwora. Rozumiał jego głęboką rozpacz i poniżenie. Nagle jednak strumień myśli wyraźnie się urwał.

Powieki bestii opadły na oczy, oddech się uspokoił. Nasenny środek Ludzi Lodu zadziałał.

– Jak długa będzie spał?

– Niedługo – odparł Niklas. – Nie możemy tutaj zostać z tą bezwładną bestią, w otoczeniu czyhających na nas żądnych krwi żołnierzy. Gdy dowiedzą się, że jest uśpiony, niewiele będziemy mieć do powiedzenia. On także. Dlatego zaaplikowałem mu małą dawkę, wystarczającą, by utrzymać go w szachu przez jakiś czas. A teraz pozostaje nam tylko modlić się do Boga, by nie okazało się, że ta bestia jest odporna na środki uśmierzające ból.

– Musimy więc się spieszyć – orzekł Dominik.

– Uważam, że nie powinniśmy nazywać go bestią – powiedziała Elisa. – Mimo wszystko on jest człowiekiem.

– Tak sądzisz? – mruknął Dominik do siebie.

Pochodnia już się dopalała. Villemo rozpaczliwie starała się utrzymać płomień. W odchodzącej nocy księżyc wydawał się blady, rzucał coraz słabsze światło. Gwiazdy już zniknęły, niewiele ich zresztą zdołało przebić się przez welon chmur.

Villemo rozejrzała się po płaskowyżu. Czy to tylko jej wybujała fantazja, czy też ziemia była naprawdę chora? Miała wrażenie, że na jej oczach unosi się i opada w bolesnym oddechu. A czarny rząd żołnierzy po drugiej stronie to strażnicy samej śmierci.

Czy droga ku pokojowi, dobroci i cnocie musi być obstawiona czarnymi, uzbrojonymi w miecze mężczyznami, pomyślała udręczona.

Wracała do rzeczywistości z mocnym postanowieniem, że oderwie się od nieprzyjemnych wizji. Jestem zmęczona i niespokojna, nie mogę już myśleć jasno. Ile blizn zostawi w mojej duszy na zawsze ta noc? Jedynym ratunkiem dla mnie jest uznać to wszystko za sen. To się nie zdarzyło, nie zdarzyło naprawdę, uparcie powtarzała w myślach.

– Villemo, trzymaj tę pochodnię porządnie!

Mężczyźni zaczęli odwijać kawałki skór ze stopy Potwora.

– Sztywne od ropy i krwi – powiedział Niklas. – Kostka jest obrzmiała. I cała noga napuchła.

Wszyscy poczuli, jak bardzo są zdenerwowani. Nie wiedzieli, jaka byłaby ich reakcja, gdyby teraz ujrzeli końskie kopyto czy koźlą racicę. Mogłoby się okazać, że takiego wstrząsu już nie przetrzymają.

Niklas usunął ostatnią warstwę kory i skór.

Zapadła cisza.

– Och, mój Boże – jęknęła Villemo.

– Biedak! – pisnęła Elisa.

Z wielkim trudem i przerażeniem odkrywali przyczynę bolesnego okaleczenia nogi. Musiało się to zdarzyć w dzieciństwie. Rana, której nigdy nie udało się zaleczyć… A teraz, gdy Potwór tak długo musiał na niej stąpać, wdarło się ostre zapalenie, grożące zakażeniem krwi i gangreną.

Wyglądało, że całą przednią część stopy odcięto piłą o grubych zębach – łagodniej nie sposób tego określić.

Загрузка...