ROZDZIAŁ IX

Wczesnym rankiem następnego dnia, zanim poszła do pracy, Christa wymknęła się z domu do ogrodu i tam na małym trawniku osłoniętym krzewami ćwiczyła swoją nowo odkrytą umiejętność. Tylko dlatego, że uważała to za niezwykle interesujące, a także podniecające.

Ćwiczyła na wszelkie możliwe sposoby, skoki wzwyż i skoki w dal, z rozbiegiem albo bez, próbowała latać – w tym nie odnosiła sukcesów – i próbowała przenosić się z miejsca na miejsce, sunąc kilka centymetrów nad ziemią. To też jej się nie udawało, do tego trzeba by pewnie być Tengelem Złym.

Robiła jednak postępy w innych dyscyplinach, jeśli tak można powiedzieć. Najlepiej posiadła umiejętność unoszenia się w powietrzu wyłącznie siłą woli i dzięki opanowaniu techniki, nauczyła się, jak należy poruszać rękami, bo to one decydowały o wszystkim, w nich kryła się jej siła, to uświadomiła sobie bardzo szybko.

Ręce jako przekształcone skrzydła? Myśl nie wydawała się taka bezsensowna, bo przecież i czarne anioły, i Demony Nocy miały skrzydła. Nie wiedziała, jak to wszystko ze sobą połączyć, ale zrozumiała, że ma dużo bardziej zdumiewające talenty, niż dotychczas sądziła.

Zastanawiała się, do czego to wszystko może doprowadzić. Pożyjemy, zobaczymy, ale to bardzo interesujące!

Po ostatnim, niewiarygodnie wysokim skoku, czy raczej uniesieniu się w górę, przestraszyła się i zakończyła ćwiczenia na ten dzień.

To przecież kompletne szaleństwo, myślała. To po prostu niepojęte, niemożliwe! Miałabym ochotę pokazać całemu światu, co potrafię, ale chyba nigdy się na taką odwagę nie zdobędę!

Zadowolona i przejęta swoją tajemnicą zabrała się do pracy w domu Abla Garda. Chłopcom nie mogła nic więcej powiedzieć; sytuacja nie pozwalała rozmawiać z dziećmi o „sztuce czarowania”. Na szczęście tylko jeden przypomniał sobie tego dnia, że mieli czarować, ale wytłumaczyła mu, że wczoraj po prostu trochę oszukiwała, i malec ustąpił.

Przed południem, kiedy obie z ciotką Abla maglowały bieliznę pościelową, starsza pani nie przestawała rozwodzić się nad losem biednych Nygaardów.

– Nieszczęście ich po prostu prześladuje! Ale też nie są to najlepsi chrześcijanie, więc Bogiem a prawdą to mogą mieć pretensje sami do siebie!

– Moim zdaniem Linus i jego żona wyglądają na bardzo przyzwoitych ludzi.

– A tam! Nie należą do naszej małej wspólnoty, a i w kościele też podłogi nie wydeptują, nie!

– Mimo to mogą być przyzwoitymi ludźmi – obstawała Christa przy swoim. – Chrześcijaństwo nie ma przecież monopolu na dobro.

– Bez wiary jesteś niczym – ucięła ciotka.

– Ja nigdy nie mogłam zrozumieć, co takiego nadzwyczajnego jest w tym, że człowiek wierzy – powiedziała Christa. – Chociaż siebie uważam za normalną wierzącą osobę.

Ciotka zacisnęła wargi, gotowa bronić swego zdania. Christa zmieniła temat rozmowy.

– Nie wiedziałam, że Nygaardów prześladują nieszczęścia.

Największą przyjemnością ciotki była rozmowa o lokalnych sensacjach.

– O, tak! Czy nigdy nie słyszałaś o starym gospodarzu Nygaardzie?

– Kto to był? Ojciec Linusa? Dziadek Petrusa?

– No ten, stary Per Nygaard! Chociaż taki okropnie stary to on nie był. Miał koło siedemdziesiątki, tak mi się zdaje, kiedy mu się przytrafiło nieszczęście. Ale to się stało dawno temu. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że ktoś tu w parafii za nim tęskni. To był po prostu diabeł!

Przeżegnała się pospiesznie, przestraszona, że wypowiedziała takie okropne słowo.

– A co to było za nieszczęście?

– Nie słyszałaś? To bardzo dziwne! Znaleźli jego łódź dryfującą po jeziorze. Łódka była pusta. Pewnie za daleko wypłynął. I nie zdążył do domu przed wieczorem, a w nocy zerwał się sztorm. I rano znaleźli łódź. Ale Nygaarda… Nigdy!

– Nie wiedziałam o tym. Jakie to musiało być okropne dla rodziny, nawet… no, nawet jeśli on nie był specjalnie sympatyczny. Ale jest jeszcze coś innego, czego nigdy nie umiałam sobie wyjaśnić – powiedziała Christa jakby od niechcenia. – Kto to zniknął z tej parafii jakieś pięć czy sześć lat temu? Ktoś, kto chciał uniknąć kary za przestępstwo, czy coś takiego.

– Uciekł? Przestępstwo? – pytała ciotka całkiem zdezorientowana.

– Morderstwo – podpowiedziała Christa. Serce jej łomotało. Teraz się dowie, kim był „pan Peder”.

Nigdy się jednak nie dowiedziała, bo właśnie w tym momencie przybiegli trzej najmłodsi chłopcy i przekrzykując się nawzajem, opowiadali o jakimś nieporozumieniu między sobą i domagali się interwencji.

Obie z ciotką próbowały jakoś rozwiązać spór za pomocą salomonowego sądu, ale nie było to proste, bowiem każdy z chłopców uważał, że to właśnie on ma rację. Skończyło się na tym, że wszyscy trzej obrazili się na swoje opiekunki, a gdy i starsi bracia wmieszali się w sprawę, zapanował kompletny chaos. Christa starała się ich ułagodzić, opowiadając wymyśloną naprędce bajkę, w której synowie Abla występowali jako najdzielniejsi bohaterowie.

Kiedy siedziała w otoczeniu chłopców, zastanawiała się, jak by to było, gdyby musiała się już zawsze nimi zajmować. Dopóki nie dorosną. Gdyby jej przyszłość ułożyła się po myśli Franka i prawdopodobnie również Abla.

Jeśli jednak miała być szczera, to musiałaby powiedzieć, że taka perspektywa wcale jej nie pociąga. To bardzo męczące zajęcie, jej marzenia kierowały się teraz w zupełnie inną stronę.

W piątek wieczorem odwiedziła Ingeborg. Przyjaciółka była rada i wdzięczna za wizytę, długo rozmawiały o tym i owym, ale Christa nie chciała mówić ani o swojej „nieważkości”, ani o Linde-Lou. Ta sprawa była jeszcze zbyt nowa i delikatna, Christa chciała ją chronić, zachować jak najdłużej dla siebie. A poza tym była zbyt nieśmiała, by opowiadać o swoim ukochanym.

Również w sobotni ranek ćwiczyła w zaroślach na tyłach ogrodu swoje nowe umiejętności. Czyniła wyraźne postępy. Bała się tylko pozostawać zbyt długo poza domem. Frank ostatnio bardzo narzekał. No, właściwie to on nigdy nie narzekał, wzdychał raczej, że to naturalne, iż Christa zajmuje się swoimi sprawami i nie bardzo przejmuje się starym ojcem, bo przecież on nie jest dla niej najciekawszym towarzystwem. Christa słuchała teraz jednym uchem tych samych słów, które kiedyś przyprawiały ją o ból żołądka z powodu wyrzutów sumienia i z lęku, że nie sprosta jego wymaganiom.

Godziny tego dnia wlokły się wolno niczym ślimak.

W końcu jednak nadszedł wieczór!

Christa umyła włosy, uprasowała swoją najlepszą bluzkę i ubrała się pięknie od stóp do głów. Nigdy jeszcze nie szła po mleko równie wystrojona!

Włosy w lokach opadały na ramiona.

Daleko, po drugiej stronie łąki widziała szkolny budynek, w którym mieszkała też nauczycielka. Gdy była u niej po raz ostatni, przekonała się, że nauczycielka ucieszyłaby się z jej ponownych odwiedzin.

Dziewczyna westchnęła ciężko. Tylu ludzi oczekiwało jej zainteresowania i uwagi. To bardzo trudna sytuacja dla kogoś takiego jak Christa, kto stara się zawsze spełniać oczekiwania innych. Miała poczucie, że się nie sprawdza, że sprawia zawód. Ale akurat tego wieczora zamierzała poświęcić cały swój czas na własne zainteresowania.

A jej własne zainteresowanie to był Linde-Lou!

Tym razem zachował się już dużo rozsądniej niż poprzednio. Także i tym razem Christa wyszła bardzo wcześnie z domu, ale on już się nie ukrywał, czekał na nią pod lasem.

Bez słowa, uśmiechając się do siebie, poszli w stronę porośniętego drzewami zbocza, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć.

W dalszym ciągu byli bardzo skrępowani własnym towarzystwem. Było im razem bardzo dobrze, ale z trudem znajdowali temat do rozmowy. Przy każdym spotkaniu musieli jakby zaczynać od początku, a to pewnie dlatego, że żadne z nich nie miało doświadczenia w romansach i sprawach miłosnych.

– Jaki piękny wieczór – powiedziała w końcu Christa. Uwaga nie była może zbyt głęboka, ale należało przecież jakoś zacząć. Zawsze to ona musiała odezwać się pierwsza. Linde-Lou nie potrafił przemóc swego kompleksu niższości.

Nie miał zresztą do niego najmniejszych podstaw, ale tak to już bywa.

Czas spotkania nie był nieograniczony, co Christa starała się mu uświadomić. Usiedli na ziemi pod drzewami. Wciąż onieśmieleni, skrępowani, milczący. Powoli jednak rozmowa zaczęła się toczyć, a w jakiś czas później roztrząsali już z ożywieniem różne dość obojętne tematy, dopóki Christa nie umilkła gwałtownie, bo powiedziała coś prowokującego. Rozmowa urwała się i wszystko trzeba było zaczynać od początku.

A to, co powiedziała, było dość niewinne:

– Czy nie moglibyśmy się spotykać oficjalnie? Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci pokazać. U mnie w domu i w okolicy. Powinieneś bywać między ludźmi, Linde-Lou. Jeśli będziesz się tak izolował, to w końcu staniesz się dziwakiem.

– Myślę, że już nim jestem – uśmiechnął się krzywo. – Nie, Christo, ty nie powinnaś pokazywać się z kimś takim jak ja. Najlepiej niech będzie tak, jak jest.

– A to dlaczego? – zaprotestowała gwałtownie.

– Z przynajmniej dwóch oczywistych powodów – uciął i zaczął się przyglądać brzozowemu zagajnikowi na skłonie wzgórza.

Dwa powody, zastanawiała się. Jeden znam. Gołym okiem widać to jego poczucie mniejszej wartości. Uważa, że ja stoję znacznie wyżej od niego w społeczeństwie. Ale drugi powód?

Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo stwierdziła, że Linde-Lou coś gnębi. Zerwał jakąś młodziutką tegoroczną trawkę i żuł ją w zamyśleniu.

– Nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla mnie znaczy, że cię spotkałem, Christo – powiedział cicho.

– Zdaję sobie sprawę – odparła. – Prawdopodobnie tyle samo znaczy dla ciebie, ile dla mnie. Na dzisiejsze spotkanie czekałam niecierpliwie od chwili, kiedy się poprzednio rozstaliśmy.

Zarumienił się lekko, co Christę wzruszyło.

– Dziękuję za to, co… co wtedy zrobiłaś – powiedział cicho.

– Nie powinnam była – bąknęła skrępowana.

– Ależ powinnaś! – prawie krzyknął.

– W takim razie… uważam, że teraz ty powinieneś to odwzajemnić – szepnęła z biciem serca. Taka zuchwała nigdy przedtem nie była. – Ja myślę, to znaczy uważam, że ja… że znamy się nawzajem tak dobrze, chociaż poznaliśmy się tak niedawno, nie, uff, co ja plotę!

Podniosła się i zamierzała uciec, ale on chwycił ją mocno za ramię i przytrzymał. Opadła z powrotem na ziemię.

– Z wielką radością bym to odwzajemnił, Christo – powiedział tak cicho, że ledwie dosłyszała. – Ale to by nie było w porządku z mojej strony, jesteś taka młoda, a ja… No nie, znowu zaczynamy to samo od początku. Pragnę tylko być tu przy tobie. Patrzeć na ciebie. Dotykać twojej twarzy, czuć pod palcami twoją skórę.

– To wszystko możesz mieć – odparła ochrypłym ze wzruszenia głosem. – Teraz jednak muszę iść po mleko. Poczekasz tu na mnie?

– Jak długo zechcesz. Nawet całą wieczność – roześmiał się.

– No, myślę, że piętnaście minut wystarczy – odpowiedziała mu z uśmiechem.

Nigdy tak się nie spieszyła w mleczarni, ledwo miała czas odpowiadać na pozdrowienia. Zresztą chyba zbyt długo zabawiła w lesie, bo dojenie było już zakończone, kiedy przyszła, i zarządca musiał się specjalnie dla niej fatygować z podwórza. Przeprosiła zdyszana, podziękowała i pobiegła z powrotem. Zarządca patrzył w ślad za nią i zatroskany kręcił głową. Ta dziewczyna od Monsena nie ma z pewnością lekkiego życia w domu.

Linde-Lou wyszedł jej na spotkanie i wziął od niej bańkę z mlekiem. Rozmowa toczyła się teraz swobodniej. Christa po drodze rozpięła bluzkę pod szyją, choć nie umiałaby powiedzieć, dlaczego.

Leżała wygodnie na zboczu i rozmawiała, a Linde-Lou obok niej na brzuchu – delikatnie gładził jej twarz koniuszkami palców.

– Chyba powinnam wracać do domu – powiedziała niepewnie, bo naprawdę nie chciała stąd odchodzić, on tymczasem przesunął palce na jej podbródek, a potem na szyję i Christa miała kłopoty z opanowaniem drżenia rąk i całego ciała.

– Jeszcze nie teraz – prosił Linde-Lou. – Christa, ja cię nigdy nie tknę, wiesz o tym. Ale ja nigdy nie byłem blisko z żadną dziewczyną i chciałbym… Nie, zapomnij o tym!

Christa uniosła się i wsparła na łokciach.

– Powiedz! Nie przerywaj! Mnie możesz powiedzieć wszystko.

Linde-Lou patrzył na nią.

– Wiem, że mogę – szepnął. – Jakie to wspaniałe uczucie!

– Prawda? Ty i ja jesteśmy jak dwie części jednej całości.

Chłopiec odwrócił się gwałtownie.

– Nie! Nigdy tak nie będzie!

Christa poczekała, aż Linde-Lou się uspokoi. Po chwili znowu odwrócił się do niej.

– Christo, ja nie chcę mieć żadnych innych dziewcząt, nie chcę się do żadnej dziewczyny… zbliżyć. Tylko tyle… być blisko ciebie… nic więcej. Tylko z tobą mogę rozmawiać i tylko ciebie chciałbym zobaczyć! Tak strasznie tęsknię za tym, żeby cię zobaczyć… całą.

W pierwszej chwili nie do końca pojęła, co on ma na myśli.

– Przecież możesz mnie oglądać kilka razy w tygodniu, jeśli chcesz.

– Nie, Christo, nie o to chodzi. Ja bym bardzo chciał… Nie, przepraszam. Wybacz mi!

Usiadł i ukrył twarz w dłoniach, opartych na kolanach.

I nareszcie zrozumiała. Twarz jej złagodniała. Leciutko pogładziła Linde-Lou po głowie.

– Ależ, mój drogi, to jasne, że możesz zobaczyć, jak wyglądam! Możesz na mnie patrzeć, jak długo zechcesz!

Spoglądał na nią z niedowierzaniem. Kiedy jednak ostrożnie ujęła jego rękę i położyła na swojej szyi, rozpięła bluzkę jeszcze bardziej i przesunęła jego rękę w głąb dekoltu, Linde-Lou jej nie cofnął.

– To nie w porządku z mojej strony – jęknął. – Nie mam prawa dotykać panny z dobrego domu.

– Panna z dobrego domu – uśmiechnęła się. – Cóż to za staroświeckie określenie! Świat się zmienił, nie jest już taki jak dawniej. Musisz zapomnieć o takich skrupułach, Linde-Lou! Ty i ja nie powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic. To znaczy… do pewnych granic.

– Wiem – szczerze potwierdził drżącym głosem. – Nigdy tej granicy nie przekroczę.

– ”Nigdy” to bardzo stanowcze słowo. Ale masz rację, powinniśmy działać wolno i ostrożnie. Wcale nie jest najlepiej odsłonić wszystko przed sobą nawzajem zaraz na samym początku. Tak wielu rzeczy chciałabym się o tobie dowiedzieć, o twoim życiu i w ogóle, mam też ochotę opowiedzieć o moim. Choć ono było na ogół dość nudne. Chciałam ci tylko powiedzieć, że się ciebie nie boję. Jestem może trochę skrępowana, ale się nie boję. My oboje możemy rozmawiać o wszystkim.

Mówiła gorączkowo, starając się ukryć fakt, że ręka Linde-Lou pod jej bluzką zbliża się do najczulszego punktu, co wywołuje w niej ogromne podniecenie. Oparł głowę na jej ramieniu, czuła jego twarz na swojej szyi, jasne włosy łaskotały ją w policzek. Ale jej to wcale nie przeszkadzało. Odpięła pozostałe guziki i bluzka zsunęła się z ramion, choć Christa nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaczęła pieścić jego włosy, a tymczasem on głaskał jej piersi.

Linde-Lou oddychał wolno i bardzo głęboko, jakby się czegoś śmiertelnie bał. Uniósł głowę i przyglądał się jej nagim piersiom. Potem przeniósł wzrok na twarz dziewczyny, patrzył, jak wargi jej drżą, i pojmował, jak jest tym wszystkim spłoszona. Pochylił się ostrożnie i zaczął dotykać wargami jej piersi, najpierw jednej, potem drugiej; ciało Christy przenikały dreszcze. Kiedy Linde-Lou znowu się podniósł, jego twarz była pogrążona w rozpaczy.

– Teraz… muszę już naprawdę iść – wyjąkała.

– Tak – szepnął. – Tak będzie najlepiej.

Wstała i niezdarnie zaczęła zapinać bluzkę. Linde-Lou strzepnął z jej pleców igliwie. Każde dotknięcie jego rąk odczuwała tak, jakby przenikał ją prąd elektryczny.

Odwróciła się przypadkiem i z przerażeniem stwierdziła, że Linde-Lou ma w oczach łzy. Otarł je pospiesznie.

– Dałaś mi tyle szczęścia – powiedział zdławionym głosem. – Tyle dla mnie zrobiłaś.

O, mogę zrobić dużo więcej, pomyślała. Musisz tylko dać mi trochę czasu.

Uśmiechnęła się niepewnie i pospiesznie pogładziła go po policzku.

– Ty dałeś mi równie dużo – powiedziała matowym głosem, żeby nie pokazać, jak bardzo jest wzruszona. I zaraz zaczęła mówić o czym innym: – Czy kiedy wybierasz się do wsi, to płyniesz łodzią przez jezioro?

– Nie, chodzę przez las.

– Brzegiem jeziora? To znaczy po tej stronie, nie tamtędy, skąd ja przyjechałam?

– Tak. To znacznie krótsza droga, niż można sądzić.

Christa zastanawiała się przez chwilę. No tak, ona długo jechała rowerem wokół jeziora. Nałożyła przynajmniej drugie tyle drogi.

– Poza tym nie korzystam z łodzi, bo nie chcę, żeby mnie ktoś zobaczył – dodał. – Ja… ja się trochę boję ludzi.

– Rozumiem, ale już cię ostrzegałam przed niepotrzebną izolacją – przypomniała mu. – Pewnego dnia będziesz musiał przyjść do mnie do domu. Żebym mogła trochę cię porozpieszczać różnymi smakołykami, kawą, ciastem i innymi łakociami.

Po jego westchnieniu, po drżeniu rąk i niepewnym uśmiechu poznała, jak bardzo boi się takiej wizyty.

– Zobaczymy się w poniedziałek? – zapytała.

– Naturalnie!

Stała chwilę w milczeniu.

– Teraz moja kolej, to ja powinnam dostać pocałunek w policzek na pożegnanie.

Chłopiec wahał się.

– Posłuchaj, Linde-Lou – rzekła surowo. – Dzisiaj masz na sumieniu coś więcej niż taki niewinny pocałunek w policzek!

– Następnym razem – obiecał.

I tym musiała się zadowolić.

– Tchórz! – rzuciła mu z uśmiechem.

On uśmiechał się także, skrępowany.

Christa pomachała mu ręką i poszła.

Gotowa była głośno śpiewać z radości. Jest wiosna, a w jej życiu rozpoczyna się właśnie cudowna historia miłosna. Czyż można wymagać więcej?

Zniknęła jednak na zbyt długo z domu. A tam czekało ją bardzo niemiłe zaskoczenie.

Frank miał atak astmy i leżał półprzytomny na podłodze. Christa długo się szamotała, zanim udało się jej przenieść chorego na łóżko. Dręczyły ją okropne wyrzuty sumienia. Kiedy jednak chciała telefonować po doktora, okazało się, że nie ma powodu go niepokoić.

– Jesteś przecież poważnie chory – upierała się Christa.

– W gorszych sytuacjach radziliśmy sobie sami – wykrztusił Frank. – Dopóki jesteś w domu, nic mi nie grozi. Tylko kiedy zbyt długo cię nie ma, może mi się coś stać.

– Wybacz mi, ojcze! To się już więcej nie powtórzy.

– Wiem, wiem, drogie dziecko, naprawdę nie chciałbym być dla ciebie ciężarem…

– Ależ nie jesteś żadnym ciężarem – zaprotestowała i w tym samym momencie uświadomiła sobie, że to największe kłamstwo, jakiego się kiedykolwiek dopuściła. I to jeszcze spotęgowało wyrzuty sumienia.

– A ty jesteś dla mnie taka dobra – jęknął żałośnie. – Aha, był do ciebie telefon z Lipowej Alei. Podobno z Henningiem coś nie w porządku, ale przecież można się było tego spodziewać. Tylko że przy moim stanie ty nie będziesz mogła tam jechać. Nie zostawisz mnie tu na łaskę losu.

Christa spojrzała spod oka na Franka, który na wpół siedział w łóżku, skulony, zbolały, żałosny obraz niewypowiedzianego cierpienia. Ach, tak! To stąd ten jego atak astmy! Dawniej dawała się oszukiwać, ale teraz nie!

– Zadzwonię do Lipowej Alei – powiedziała stanowczo.

– Nie musisz tego robić. On się wyliże z choroby jak zawsze. On ma siłę tura. Znacznie gorzej jest ze mną, astma w każdej chwili może mnie powalić…

– Muszę zadzwonić! Tyle przynajmniej mogę zrobić!

Głos z łóżka był słaby, taki słaby.

– Nie powinienem był ci wspominać o tym telefonie. Czuję, że mój koniec się zbliża…

– Opanuj się! To tylko nerwy, nie rozumiesz tego?

Odprowadzana jego żałosnymi jękami, poszła do telefonu i poprosiła o połączenie z Lipową Aleją.

– Jak możesz być taka okrutna, Christo? – zawodził Frank głosem konającego. – Nie możesz mnie po prostu tak porzucić!

– Muszę zatelefonować! To chyba pojmujesz?

– Ale zostaniesz ze mną? Boję się być tu sam w nocy. Jeśli sobie pójdziesz, ja umrę.

Połączenie dostała nadspodziewanie szybko. Telefon przyjęła Benedikte.

– Tu mówi Christa. Tak się przestraszyłam. Jak się dziadek czuje?

– On nie jest twoim dziadkiem – warknął Frank z tyłu za nią. Jak na konającego, głos brzmiał zdumiewająco silnie.

Benedikte mówiła cicho:

– Posłuchaj mnie, Christo. Dziadkowi nic nie jest, ale my bardzo chcemy cię zobaczyć i dlatego posłużyliśmy się podstępem.

Christa słuchała, co się dzieje w sąsiednim pokoju. Panowała tam kompletna cisza, Frank podsłuchiwał, co ona mówi. Uświadomiła sobie teraz, że jego twarz ma całkiem zdrowy, normalny wygląd. A więc naprawdę ten cały atak to jeden wielki blef?

– Przyjadę natychmiast – powiedziała bardzo głośno do Benedikte. – Jeszcze dziś wieczorem. Nie, przyjadę na rowerze. Pogoda jest przecież taka ładna.

Odłożyła słuchawkę i poszła do Franka.

– Dziadek jest poważnie chory.

– Ja też jestem chory.

– Poproszę moją nauczycielkę, żeby do ciebie przyszła i została tutaj na noc. Jutro będę z powrotem, możesz być pewien.

Ani jego zdławione protesty, ani atak gwałtownego kaszlu nic nie pomogły. Christa poszła dzwonić do nauczycielki, ale zanim dostała połączenie, Frank zawołał, że nie chce widzieć tej baby w swoim domu. Nie, Ingeborg, którą zaproponowała Christa, też widzieć nie chciał. Trudno, da sobie radę sam, skoro tak już musi być, że rodzona córka odwraca się od niego plecami w najtrudniejszej dla niego chwili.

– Widzę przecież, że nie wyglądasz na bardzo chorego – rzekła z naganą w głosie. – Miewałeś dawniej poważne ataki astmy, to prawda, ale tym razem to raczej nerwowe. (Wiedziała, oczywiście, że cały ten atak to zwyczajne udawanie, ale nie chciała tego mówić.) Masz pod ręką wszystko, co może ci być potrzebne, przyniosę telefon do twojego pokoju. Zadzwoń po doktora, gdyby działo się coś niepokojącego, ale nie sądzę, żeby to było konieczne.

Na koniec zatelefonowała do Abla Garda, który, życzliwie jak zawsze, zapewnił, że, naturalnie, może jutro wziąć sobie wolny dzień. A on rano zajrzy do Franka.

Jakiż ten Abel jest sympatyczny! Tylko męczące, że taki do niej przywiązany. Chciałaby mieć w nim przyjaciela. Kogoś, z kim można porozmawiać o swoich kłopotach. Ale to, co jest teraz, to jego psie uwielbienie, te naciski ze strony Franka i wreszcie jej uczucie do Linde-Lou, wszystko razem już wkrótce musi okazać się nie do zniesienia. A poza tym Abel miał w domu siedmiu malców, z których każdy wymagał jego zainteresowania i troski.

Abel Gard wolno odłożył słuchawkę. Nie miał pojęcia, dlaczego tak jest, ale czuł wyraźnie, że Christa wyślizguje mu się z rąk. W jej głosie było tyle… rezerwy?

Z lęku i niepokoju poczuł ból w żołądku. Ale cóż mógł zrobić? On, obarczony siedmiorgiem dzieci!

Pełen wyrzutów sumienia wziął na ręce jednego z mniejszych chłopców i przytulił mocno do siebie.

Christa nie słuchała zbolałych westchnień docierających do niej z pokoju Franka i zaczęła się przygotowywać do długiej podróży. Ubrała się ciepło, potem wyprowadziła rower i ruszyła w stronę Oslo.

Była siódma wieczorem. Miała nadzieję, że przed północą będzie na miejscu.

Nie domyślała się nawet, że mroczny cień znowu rozpoczął swoją wędrówkę po parafii. W poszukiwaniu nowej ofiary czy raczej nowej zdobyczy. Tropił zwierzynę.

Podstępne, przenikliwe oczy śledziły ją z ukrycia, gdy przejeżdżała skrajem lasu. Dochodziło stamtąd dziwne, przeciągłe westchnienie. Ale Christa go nie słyszała, bo skrzypienie starego roweru zagłuszało wszystko.

Загрузка...