ROZDZIAŁ X

Christa rozkoszowała się jazdą i ciepłym wieczornym wiatrem, który owiewał jej twarz i sprawiał, że w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Bardzo dobrze znała drogę do Lipowej Alei, choć Frank i ona jej specjalnie nie nadużywali. Wiodła przez północne obrzeża Oslo, częściowo w terenie zabudowanym, częściowo wśród pustkowi.

Christa cieszyła się bardzo na spotkanie z rodziną. Bo przecież Ludzi Lodu traktowała jak swoich najbliższych, zwłaszcza teraz, kiedy dowiedziała się, że Frank nie jest jej ojcem. Sprawy z nim uważała już właściwie za załatwione, nie mogła się doczekać, kiedy wyprowadzi się z domu. Wkrótce skończy osiemnaście lat, żeby tylko udało się znaleźć kogoś, kto podjąłby się opieki nad Frankiem!

Zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że Frank mógłby sobie znakomicie radzić sam przez wszystkie minione lata. Napełniało ją to goryczą, bo przecież w takim razie było nadużyciem to, że wiązał ją, uniemożliwiał normalne życie, blokował tą tak zwaną ojcowską miłością. Powinna się teraz pozbyć wszelkich wyrzutów sumienia. Opuścić dom…

Linde-Lou.

W związku z tą sprawą piętrzyła się jednak przed nią wielka góra problemów. Nie pomiędzy nimi dwojgiem, nie, ich wzajemny stosunek oznaczał jedynie ciepło i dobro, myślała o nim ze wzruszeniem. Ale przecież i tu wynikną trudności, z czysto praktycznych powodów. Choć społeczne różnice między nimi nie miały może takiego znaczenia, jak pewnie jeszcze kilkadziesiąt lat temu, to przecież istnieją i wkrótce dadzą o sobie znać. Linde-Lou i Frank Monsen ze swoim przewrażliwieniem na punkcie prestiżu… Zresztą ci dwaj nigdy nie znajdą wspólnego języka. Ona sama najchętniej przeprowadziłaby się do chaty Linde-Lou, do ubogiej komorniczej zagrody, była bowiem zakochana i nie zastanawiała się nad przyszłością. Poza tym ma przecież pieniądze, czyż nie? Jeśli jednak o to chodzi, to przeczuwała, że Linde-Lou nigdy by nie zaakceptował takiej sytuacji, żeby miał się znaleźć na jej utrzymaniu.

Frank takich skrupułów nie miał. Uważał po prostu, że pieniądze należą do niego, że odziedziczył je po ukochanej małżonce, Vanji.

Na szczęście Christa nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest w gruncie rzeczy bogata. Frank starannie ukrywał przed nią prawdę. On sam zresztą dokładnie jej nie znał. O tym, że Christa dziedziczy ogromny szwedzki majątek Ludzi Lodu, wiedzieli oboje, żadne jednak nie miało pojęcia, ile tego jest. Henning nie pozwolił Frankowi dysponować całością, bowiem mimo swojej bogobojnej pokory ów uduchowiony misjonarz był w istocie dość pazerny na pieniądze i dla ich zdobycia raczej nie przebierał w środkach. Więc nawet sam Frank nie wiedział, ile naprawdę Christa posiada. Gdyby poznał prawdę, z pewnością domagałby się wydania mu majątku. Ludzie Lodu od początku byli poinformowani, że nie Frank jest ojcem dziewczynki. Teraz ona sama też się tego dowiedziała. Frank nie miałby w ogóle prawa do pieniędzy, gdyby nie zajął się małą po śmierci matki. I dlatego zdaniem Henninga, tak uparcie ją przy sobie trzymał. To, co sam odziedziczył jako mąż Vanji, umiał dobrze wykorzystać, rozsądnie też ulokował pieniądze Christy, to wszyscy w rodzinie przyznawali. Nie wydawał niczego bez potrzeby, ale też niczym więcej nie musi dysponować.

Frank byłby z pewnością innego zdania, gdyby wiedział, jak się sprawy mają…

Christa poczuła się zmęczona. Od jakiegoś czasu droga wiodła pod górę, na szczęście teraz znowu zaczęła opadać. Dziewczyna jechała stosunkowo płaskimi ulicami północnych przedmieść Oslo.

Od początku jechała bardzo szybko. Miała więc sporo czasu i zastanawiała się, czy by chwilę nie odpocząć.

Wieczór był w dalszym ciągu jasny i spokojny. O tej porze roku w Norwegii noc zapada bardzo późno. Na ulicach i w ogrodach Christa widziała ludzi, naprawdę czuło się, że wiosna przyszła. Przyjemnie pachniały wiosenne ogniska, które palono niemal wszędzie. W Chriście jednak dym wywoływał nieprzyjemne skojarzenia. Myślała o Petrusie Nygaardzie i o wszystkich wstrząsających wydarzeniach, jakie się ostatnio rozegrały w jej rodzinnej parafii. Pożar w obejściu Nygaardów wciąż napełniał ją przerażeniem, jaki na ogół w ludziach wywołuje widok płonącego domu. Lęk przed żywiołem ognia musi tkwić w człowieku od zarania dziejów, jest czymś pierwotnym. Tylko piromani pozostają na to niewrażliwi. A może wprost przeciwnie? Ogień wprawia ich w euforię, podnieca ich?

W oddali zobaczyła stadion sportowy Bislett. Zaglądała tu już dawniej, w czasie budowy, w pewnym sensie śledziła poszczególne fazy jego powstawania. Teraz, od kilku lat, stadion był wykończony i w pełni wykorzystywany.

Już wkrótce, w roku 1928, miały się odbyć w Amsterdamie mistrzostwa olimpijskie, więc zainteresowanie sportem sięgało szczytów. Wszyscy trenowali jak nigdy przedtem, ćwiczyli na większych i mniejszych arenach, na boiskach i placykach, wszędzie.

Christa zeskoczyła z roweru. Na płycie stadionu widziała ludzi ćwiczących rozmaite dyscypliny lekkoatletyczne. Kibiców wielu nie było, bo przeważnie przyszli trenerzy, koledzy i rodziny sportowców.

Wygodne ławki wabiły podróżniczkę. Dlaczego nie miałaby wejść na stadion i odpocząć trochę w dobrych warunkach?

Zostawiła rower przed bramą. Stało tam ich wiele, były nowsze i ładniejsze niż jej, więc nie bała się kradzieży.

Weszła i usiadła na trybunie w pobliżu sporej gromadki widzów. Po rzeczowych i kompetentnych uwagach poznała że to trenerzy i doświadczeni zawodnicy.

Na stadionie reprezentowane były chyba wszystkie dyscypliny sportowe. Zawodnicy trenowali z zapałem; najwyraźniej wiązali jakieś nadzieje z przyszłorocznymi igrzyskami.

Dość szybko jej obecność została zauważona przez sąsiadów. Rozległy się pod jej adresem gwizdy podziwu, a także wołania w rodzaju: „Witaj, laleczko!” Nie przejmowała się nimi i całą uwagę skupiła na tym, co działo się na płycie stadionu, a poza tym zażywała odpoczynku. Z przyjemnością wyciągnęła przed siebie nogi i wyprostowała plecy.

Tamci jednak nie zamierzali zostawić jej w spokoju i chcąc nie chcąc słyszała ich rozmowy podbarwiane nieustannymi zaczepkami i aluzjami pod jej adresem. Od czasu do czasu rozlegały się głośne polecenia trenera kierowane do skoczków wzwyż, którzy trenowali dokładnie na wprost trybuny, gdzie siedziała Christa. Nieco dalej ćwiczono skoki o tyczce.

Hałaśliwa grupa na trybunach składała się najwyraźniej ze znawców lekkiej atletyki, zaś wiele komentarzy miało zwrócić uwagę Christy, zaimponować jej i pokazać, z kim ma do czynienia.

– Podnieś do stu osiemdziesięciu! – wrzeszczał jeden z nich, najwyraźniej trener, składając dłonie w trąbkę, żeby go było lepiej słychać. – A ty, Stein, musisz skrócić rozbieg! Musisz też ćwiczyć sprint, tak jak teraz nie może być! Biegniesz ciężko, jakbyś dźwigał worek z popiołem!

Rzut oka na Christę, żeby zobaczyć, jakie wrażenie robi na niej jego fachowość. Reszta chichotała, żaden z nich nie był z pewnością krewnym owego Steina.

– Fredrik jest dobry – stwierdził któryś z jej sąsiadów. – Powinniśmy pokonać przynajmniej Szwedów. A może i Niemców? Chyba tylko Amerykanie będą dla niego za twardzi.

– Z nimi nie wygramy w niczym – zmartwił się jeden z kibiców, bardzo już podtatusiały. – No nie, znów spalony! Do czego się te niezguły nadają?

Christa zwróciła uwagę na dość charakterystyczne zjawisko. Otóż kiedy sportowcy wygrywają, wszystko jedno kto: piłkarze, narciarze, lekkoatleci, wtedy kibice mówią „my”: „My wygraliśmy”, „My zwyciężyliśmy”. Niech no jednak przegrają, to natychmiast wszyscy odnoszą się do nich z dystansem: „Oni przegrali”. Rzadko: „My przegraliśmy”.

Kolejny skoczek wzwyż przeszedł płynnie nad drżącą poprzeczką.

– No, spójrzcie na niego! – wrzeszczeli kibice. – Tak się skacze! Nie brakuje naszym chłopakom gazu!

– Z każdym dniem będą lepsi – oświadczył trener ostrożnie.

Ktoś inny wrzasnął:

– Ale on się rusza! Kto tak dzisiaj skacze! Nie powinien zabierać czasu naszym chłopcom!

– Po prostu mu się tym razem nie udało – mruczał trener. Jego prestiż też cierpiał z powodu tej porażki. – On jeszcze pokaże, co potrafi.

Na bieżni pojawiła się grupa długodystansowców i o mało nie doszło do kolizji z nowo przybyłymi kibicami.

– Nie, no patrzcie, a co to za pannice? Czy one też mają zamiar trenować? – darł się jakiś starszy jegomość. – A wynocha mi stąd! Nie macie tu czego szukać!

– Tfu! Nie chcemy żadnych kobiet na stadionach! To po prostu śmieszne! Jak one wyglądają! Jakie są niekobiece! I jakież to wyniki mogą osiągać? Zajmują czas, który mogliby wykorzystać mężczyźni, poza tym obniżać będą rekordy. A co ty na to powiesz, ślicznotko? – zwrócili się do Christy. – Ty byś się nie wygłupiała na sportowej arenie, prawda?

Christa posłała im trwający nie dłużej niż ułamek sekundy uśmiech tak chłodny, że przypominał raczej szczerzenie zębów zwierzęcia, które ma zamiar warknąć. Natychmiast odwróciła się i znowu obserwowała zawodników. Wszystko się jednak w niej burzyło na ten lekceważący ton wobec kobiet, choć jej osobiście sport specjalnie nie interesował.

Tu powinna być Mali, pomyślała. Bojowniczka o prawa kobiet na pewno umiałaby odpowiedzieć na ich zaczepki.

– Nie, one chyba nie zamierzają konkurować na stadionach z nami, mężczyznami – wydziwiał najmłodszy w grupie. – Spójrzcie no, poprzeczka jest teraz na wysokości metra osiemdziesięciu. Czy wyobrażacie sobie że kobieta byłaby w stanie pokonać taką wysokość? Co? Taka to przecież nawet nosem nie sięgnie poprzeczki! Może one będą pełzać poniżej?

Wszyscy chichotali i spoglądali wyzywająco na Christę, która była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną. Chcieli jej zaimponować, przeciągnąć na swoją stronę.

Ale tu się przeliczyli.

Wpadła w złość i stała się nieostrożna. Bez zastanowienia zerwała się i zbiegła na boisko.

– Chcesz nam zademonstrować, jak to będzie, co? – wołali za nią chichocząc: – Dwadzieścia centymetrów pod poprzeczką!

Wszyscy zanosili się śmiechem.

– Hej, ślicznotko, a ty dokąd? – krzyknął skoczek wzwyż, który przygotowywał się do ataku na metr osiemdziesiąt.

Przemknęła obok niego, wzięła rozbieg tak, jak to robili obserwowani przez nią sportowcy, a gdy znalazła się przy poprzeczce, odbiła się i bez wysiłku przeleciała ponad nią, jakby to był zwyczajny próg.

Po trybunach przeszedł szum; wszyscy zebrani, z wyjątkiem długodystansowców, którzy mozolnie biegli przed siebie, widzieli skok Christy.

– Co? – wrzasnął skoczek wzwyż, czekający na swoją kolej. – Co się tu, do cholery, dzieje?

– Zaczekaj! – krzyczał trener na trybunie, kiedy otrząsnął się z pierwszego zdumienia. – Zaczekaj! Jak ty się nazywasz?

Christa jednak była już zajęta czym innym. Biegła w stronę stanowiska, gdzie trenowano skoki o tyczce. Jakiś młody człowiek skończył już swoje próby i szedł jej na spotkanie z tyczką w ręce.

Ona nie zwracała uwagi na takie nieistotne drobiazgi jak tyczka. Zbliżyła się po prostu do poprzeczki, wzięła krótki rozbieg i skoczyła. Wciąż jeszcze buzował w niej gniew, dodając sił. To było cudowne uczucie unosić się w powietrzu, widziała zbliżającą się poprzeczkę, przerzuciła nad nią ciało, zostawiając jeszcze spory margines, i wylądowała na macie.

Teraz szum na stadionie przerodził się w krzyk. Poruszenie było niewiarygodne. Ale Christa nie czekała na rozwój wydarzeń i bez zwłoki ruszyła ku wyjściu. Kątem oka widziała swoich niedawnych sąsiadów na trybunie, ich wytrzeszczone oczy, pobladłe twarze, rozdziawione usta.

Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, wybiegła ze stadionu i odszukała swój rower. Stał tam, gdzie go zostawiła. Nikt by nie ukradł takiego starego grata.

Pojechała dalej w stronę Lipowej Alei. Teraz, kiedy gniew na pogardliwie oceniających kobiety mężczyzn znalazł ujście, śmiała się z całego wydarzenia. Chociaż trochę ją to wszystko zaniepokoiło. Cóż to panna Christa wyprawia! Zachowała się nieodpowiedzialnie, a nawet całkiem głupio! Ale co tam! Nikt jej przecież nie rozpoznał. W Oslo była kimś zupełnie anonimowym.

Na stadionie Bislett panowało tymczasem niebywałe zamieszanie. Wszyscy pytali wszystkich, czy widzieli, co się stało. Ludzie biegali w kółko jak zdenerwowane kury, niektórzy wpadli w histerię, inni śmiali się bezradnie, skoczkowie natomiast czuli, jak wola walki ich opuszcza. Co mogli zaprezentować wobec takiej konkurencji?

Jeden ze świadków zajścia obdzwonił redakcje gazet i opowiedział o sensacji, ale go po prostu wyśmiano. Tylko jedna jedyna gazeta zamieściła następnego dnia krótką informację, a i to ze złośliwym komentarzem, że sportowcy i kibice nie powinni nadużywać alkoholu. Bo skoro zaczynają się halucynacje, to musi być z nimi naprawdę źle.

Nieszczęsny trener, który siedział na trybunach i widział wspaniały skok Christy, nigdy jej już nie odnalazł.

W Lipowej Alei wszyscy na nią czekali, chociaż dotarła na miejsce naprawdę późno. Odległość musiała być większa, niż jej się wydawało, nigdy też przedtem nie pokonała jej na rowerze. Zawsze jeździła do Lipowej Alei samochodem. Ktoś z Ludzi Lodu przyjeżdżał i zabierał oboje z Frankiem, kiedy w rodzinie wypadała jakaś uroczystość. Niestety, cała rodzina zbierała się przeważnie z okazji pogrzebów.

Wszyscy po kolei obejmowali i ściskali Christę. Stary Henning, zdrowy i rześki jak zawsze, serdeczna Benedikte oraz jej dużo bardziej szorstki mąż, Sander Brink. Ich syn Andre, z którym Christa zawsze była bardzo zaprzyjaźniona, i jego wojownicza żona Mali, obdarzona ogromnym poczuciem humoru, a także ich syn Rikard, teraz czternastolatek, ale silny i rosły, jakby zbliżał się do dwudziestki. Przyszli też wszyscy Voldenowie: Marit i Christoffer z rodziną. On przyglądał się Chriście lekarskim okiem, ale nie stwierdził żadnych niedomagań. Jedynie przyspieszone tętno z powodu podniecenia. Vetle i jego śliczna francuska żona Hanna przyprowadzili całą trójkę dzieci; ubłagały, by im pozwolono czekać na gościa. Była to bardzo urodziwa i sympatyczna gromadka: pięcioletnia Mari, trzyletni Jonathan i roczna Karine, która jednak spała na rękach mamy.

Tak jak obiecały dobre duchy Ludzi Lodu, Vetle sprowadził na świat wyjątkowo liczne potomstwo. Gdyby ono w przyszłości miało też tak dużo dzieci, ród rozkwitłby nadzwyczajnie.

Dla Christy był to niezapomniany wieczór. Nareszcie sama ze swoimi bliskimi, nareszcie mogła swobodnie rozmawiać o wszystkim, co ją naprawdę interesowało. Wiele mówiono tego wieczora o jej matce, Vanji, a także o Tamlinie, ojcu Christy, którego jednak nikt z obecnych nie widział. W tamtym czasie to Marco rozmawiał z Vanją, dokładnie tak jak teraz Imre rozmawia z Christą. I to Imre stanął na progu z noworodkiem w objęciach tego ranka o brzasku, kiedy Vanja i Tamlin opuścili ziemię.

Christa słuchała wzruszona do głębi. O, tak wiele chciała się dowiedzieć, tyle usłyszeć!

Zawstydzona opowiedziała im, co zrobiła na stadionie Bislett. Dorośli przyjęli to z niepokojem, ale Christa musiała zademonstrować swoje umiejętności dzieciom, którym to niebywale zaimponowało. Zwłaszcza Rikard wzdychał ciężko z zazdrości.

– Nikt nigdy czegoś takiego nie umiał – oświadczył Henning. – To musi pochodzić od twoich przodków, czarnych aniołów albo demonów, a może i od jednych, i od drugich. Sądzę, że możesz tę sztukę udoskonalić, możesz zajść w tym daleko, ale proszę cię, bądź ostrożna! Nigdy tego nie rób w obecności postronnych widzów!

Christa obiecała, że będzie rozsądna. Dzieci, które nieustannie podejmowały próby naśladowania jej i niezmiennie spadały na ziemię, zostały w końcu wysłane do łóżek, a dorośli kontynuowali rozmowę, krzepiąc się raz po raz filiżanką mocnej kawy.

Naturalnie bardzo szybko wydobyli z Christy zwierzenie, że się zakochała, zresztą blask pierwszej miłości bił od niej niczym łuna. A im mogła opowiedzieć o Linde-Lou. Ta zbieżność nazwisk wydała im się zabawna i nic im nie przeszkadzało, że chłopak pochodzi z rodziny komorniczej. Ludzie Lodu nigdy nie mieli żadnych przesądów w takich sprawach. Marit, żona Christoffera, też przecież pochodziła z takiej samej rodziny. Domyślali się jednak, że Frank nigdy by Linde-Lou nie zaakceptował.

– W tym przypadku musisz uporem odpowiadać na upór, Christo – mówiła Benedikte. – Jeśli chłopiec jest taki wspaniały, jak mówisz, nie powinnaś ustępować. Wkrótce już Frank nie będzie miał nad tobą żadnej władzy. To, co mówisz o Ablu Gardzie, też brzmi bardzo sympatycznie, ale siedmioro dzieci… to nie jest prosta sprawa, to ciężki obowiązek dla takiej młodej dziewczyny jak ty. I tyle starszy od ciebie.

– Najważniejsze jest to, co mówi twoje serce – wtrącił Andre.

– Tak. Uważaj, żebyś nie popełniła tego samego błędu, co twoja mama – ostrzegła Benedikte. – Ona przecież nigdy Franka nie kochała.

– Dokładnie to samo powiedział Imre! – zawołała Christa podniecona. – Ale jeśli chodzi o Franka, to mam trochę nieczyste sumienie. Że on tak o niczym nie wie.

– Akurat ty nie musisz mieć wyrzutów z jego powodu – rzekł Sander Brink trzeźwo. – Ten człowiek dostał więcej, niż sobie zasłużył. Czyż nie milczeliśmy przez cały czas w sprawie, kto naprawdę jest twoim ojcem? A robiliśmy to przecież dla jego dobra.

Tak było, Christa musiała przyznać.

O, jak cudownie tu być! Jaka wspaniała atmosfera!

– Najchętniej zostałabym u was na zawsze – westchnęła. – Gdyby nie myśl o Linde-Lou, która każe mi wracać.

– To zrozumiałe – uśmiechnęła się Mali.

Była już czwarta rano, gdy Christa nareszcie poszła spać. Dostała służbówkę, jedyny wolny pokój w domu.

Przypominała sobie ostatnią pokojówkę z Lipowej Alei, która tu mieszkała. Ile to czasu już minęło! Pokojówka była sympatyczną, naiwną dziewczyną, która od rana do wieczora wyśpiewywała sentymentalne ballady za szylinga. W dalszym ciągu cały stos tekstów tych pieśni leżał na taborecie w kącie, pojedyncze arkusiki z nutami i słowami, które sprzedawano po szylingu i stąd nazwa. Christa przejrzała uważnie całą kolekcję, bo tego rodzaju utwory nabrały ostatnio dla niej znaczenia. Uśmiechała się wzruszona.

Szczęśliwa położyła się do łóżka. Wszystko zdawało lej się proste i łatwe. Jest oto wśród swoich, a w poniedziałek znowu zobaczy Linde-Lou.

Czy mogła pragnąć więcej?

Frank nie spał. Ptaki zaczynały śpiewać bardzo wcześnie i to go budziło.

Christa nie powinna była dawać im tyle jedzenia, to z tego powodu trzymały się uparcie ich obejścia i ogrodu, jego wrażliwym zmysłom bardzo to przeszkadzało. A tak potrzebował snu!

Wiercił się na łóżku, strzepywał poduszkę, poprawiał ją, ale to i tak nie pomagało. Ach, jak go to złościło!

Nagle Frank zamarł.

Czyżby zrobiło się ciemniej? Co to znaczy?

A może ja ślepnę?

Już zaczął sobie wyobrażać, jaka to będzie wielka tragedia, gdy on, Frank Monsen, oślepnie i stanie się całkowicie bezradny, z jakim współczuciem wszyscy będą o nim mówić, jak to Christa będzie żałować, że pojechała do Lipowej Alei i zostawiła go samego, gdy nagle zauważył przy drzwiach jakiś cień. Serce podeszło mu do gardła.

A to co takiego? Czy wisi tam jakieś ciemne ubranie? Nie, mimo wszystko dostrzegał, że ktoś… że ktoś tam stoi?

I ten męczący półmrok w pokoju! Jego oczy… Nie widział wyraźnie. Czy to Christa wróciła? Co to za pomysły, żeby tak stać i straszyć go?

– Christa! – zawołał zniecierpliwiony. – Co ty tam robisz?

Ale to nie Christa, teraz widział lepiej. To coś nieznajomego, okropnego…

Frank wydał z siebie przeciągły jęk. A potem zaczął krzyczeć przejmująco, kiedy to niewiarygodne zbliżało się do łóżka.

– Wynoś się stąd! – zawołał tak, jak przepędza się natrętne zwierzę.

Nieznana istota, budząca w nim coraz większe przerażenie, nie dawała się powstrzymać. Podchodziła bliżej i bliżej.

Broda Franka drżała tak, że jego nieliczne zęby stukały o siebie.

– Kim ty jesteś? – zapiszczał ledwo dosłyszalnym głosem. – Ja nic nie zrobiłem, jestem porządnym człowiekiem, nie zasłużyłem sobie na to, idź sobie, idź stąd, ja…

Mroczny cień usiadł na krawędzi łóżka, w pokoju wciąż panowała straszna, w jakimś sensie magiczna ciemność. Do uszu Franka docierał dziwny dźwięk, jakby ktoś wzdychał czy dyszał z zamkniętymi ustami, ciężko, ze złością.

Te oczy… Te potworne oczy… Te…

Frank znowu wrzasnął, dziko, niepohamowanie. Paskudna figura pochylała się nad nim, jakby…

Coś trzasnęło w głowie Franka, oślepiający, nieznośny ból przeszył jego mózg. Zaparło mu dech, ze świstem łapał powietrze, jakby mu coś w głowie pękło, i nagle w lewej stronie ciała przestał cokolwiek odczuwać. Nic, wszystko było jak martwe, uświadamiał sobie, że twarz ma wykrzywioną, język wysuwa się na brodę, próbował krzyknąć, ale zdołał wydobyć z siebie jedynie głuchy jęk.

Po czym stracił przytomność.

Загрузка...