ROZDZIAŁ XV

Christa przeprowadziła się do Lipowej Alei.

Spędziła tam trzy lata, zanim zmusiła się, by wrócić i spróbować sprzedać stary dom.

W ciągu tych trzech lat przeżyła wiele, ale były to przeżycia spokojne, typowe dla osoby w jej wieku. Dzięki Sanderowi Brinkowi otrzymała pracę w bibliotece w Oslo – niezbyt imponujące zadanie, Christa po prostu sortowała książki, układała je na półkach i sprzątała stoliki czytelników. Ale czuła się tam dobrze.

I nigdy nie była taka szczęśliwa jak w latach, gdy mieszkała u swoich krewnych. Oni także cieszyli się, że rodzina jest nareszcie w komplecie. Christa ostrzygła też włosy! Zrobiła to z wielką przyjemnością!

Ale to, co długo odkładała, musiało w końcu zostać załatwione. Dom, w którym mieszkali razem z Frankiem, zaczynał popadać w ruinę i trzeba było coś z nim zrobić. Poza tym musiała zabrać stamtąd wiele rzeczy.

Kontaktu z Ablem Gardem nie zerwała. To on nalegał, żeby korespondowali ze sobą. Abel mówił, że pragnie być dla niej oparciem, kimś, komu mogłaby się ze wszystkiego zwierzyć.

Początkowo Christa nie była specjalnie przejęta tą korespondencją. Uważała, że ma teraz swoje życie, a żadne poważne zmartwienia jej nie trapią.

Z czasem jednak uznała, że pełne życzliwości listy Abla znaczą dla niej sporo. Ona też mogła opowiedzieć mu wiele jako starszemu przyjacielowi. Donosiła mu o swoich zainteresowaniach, o pracy, życiu w Lipowej Alei i o swoich marzeniach na przyszłość.

Abel w odpowiedzi pisał o swoich chłopcach i o swoim życiu. Był dyskretny, lecz Christa wyczuwała, że między wierszami chciałby jej powiedzieć, jak chłopcy za nią tęsknią, nie mówiąc już o nim samym. Nigdy jednak nie mówił o tym wprost. Abel najprawdopodobniej śmiertelnie się bał, żeby jej nie wystraszyć.

Jej listy stawały się coraz bardziej osobiste; nigdy go teraz nie widywała, mogła więc pisać o najskrytszych myślach, o sprawach, o których na ogół nigdy się nikomu nie opowiada. W ciągu tych trzech lat przeżyła, oczywiście, kilka romansów, ale, jak pisała do Abla, w nic nie chciała się głębiej angażować, nikt nie wzbudził w niej prawdziwego uczucia. Ona zdaje się też w nikim poważnych uczuć nie wzniecała. Często prosiła Abla o radę, co powinna zrobić, gdy adorował ją jakiś interesujący młody człowiek, a ona nie była pewna swoich uczuć do niego. Pytała, czy to tylko samotność podpowiada jej to zainteresowanie, czy też ta sprawa może mieć przyszłość. Do nikogo jednak nie czuła tego, co kiedyś do Linde-Lou.

Odpowiedzi Abla były w takich sytuacjach nadal bardzo życzliwe, ale pełne ostrzeżeń i przestróg, a czasami wyczuwała w nich ton desperacji. Kiedy uświadomiła sobie, że takie wynurzenia na temat młodych ludzi są dla niego udręką, przestała mu wspominać o tej stronie swego życia. Trochę szkoda, bo z czasem właściwie tylko z nim mogła o tego rodzaju sprawach rozmawiać. Bo Christa zawsze była skrępowana, jeśli chodzi o własne życie uczuciowe. A w Lipowej Alei, jeśli chciała się komuś z czegoś zwierzyć, musiała stanąć twarzą w twarz ze swoim rozmówcą, co ją po prostu peszyło. Korespondencyjny przyjaciel był pod tym względem znacznie mniej kłopotliwy.

W końcu nadszedł taki moment, że oczekiwany list od Abla nie przyszedł. Nie było listu w dniu, w którym zazwyczaj przychodził. Nie dostała go ani w dniu następnym, ani w jeszcze następnym. Co ja takiego napisałam ostatnio? myślała. Czy on nie chce już więcej do mnie pisać? Czy może znalazł sobie kogoś, kto go zainteresował, z kim chciałby dzielić życie? Co ja teraz zrobię? Jak zdołam go odzyskać? A może powinnam zapytać, czy on nie potrzebuje pomocy finansowej? Albo czy nie jest chory?

Abel? Abel Gard obraził się na mnie?

W końcu jednak list przyszedł. Abel wyjeżdżał na kilka dni w interesach. A list był dokładnie tak samo przyjazny jak zawsze i jak zawsze zaczynał się od słów: „Najdroższa Przyjaciółko!”

Christa siedziała na krawędzi łóżka i ściskała list w rękach, a ciepły uśmiech rozjaśniał jej twarz. Rozsadzała ją wewnętrzna radość. Abel jej nie porzucił, nie zapomniał o niej!

Ostatnio niepokoiła ją też inna sprawa. To prawda, że płaciła w Lipowej Alei za swoje utrzymanie, ale choć oni zapewniali, że o niczym takim mowy być nie może, Christa czuła, że chyba już zbyt długo tkwi w ich rodzinnym życiu. Uważała, że najwyższy czas pomyśleć o swojej przyszłości, a przede wszystkim znaleźć dla siebie jakiś dom.

I tak to pewnego jesiennego dnia roku 1930 stała w progu własnego domu i przyglądała mu się dokładnie, poważnie przygnębiona. Strasznie go zaniedbała, teraz widać to było wyraźnie. Pusty dom niszczeje zazwyczaj dużo szybciej niż zamieszkany, nawet jeśli nic szczególnego mu się nie przytrafiło. Gdyby chciała sprzedać swój dom, będzie musiała przeprowadzić poważny remont.

Wspomnienia popłynęły szerokim strumieniem. Pokorny, jękliwy głos Franka, który ją wołał. Zarośla na tyłach domu, gdzie uczyła się „latać”. Nigdy się tego naprawdę nie nauczyła, a później postarała się całkiem zapomnieć o swoich niezwykłych zdolnościach.

Najbardziej przykry był dla niej widok starej mleczarskiej rampy na skrzyżowaniu dróg i przypomnienie lasu na wzgórzu, gdzie spotykała się z Linde-Lou. Teraz po prostu nie wiedziała, co myśleć o tamtych wydarzeniach; wspomnienia zbladły, zwłaszcza że przez ostatnie lata starała się nie myśleć o tych wspaniałych dniach, które z nim spędziła. Może właśnie fakt, że nigdy między nimi nie było prawdziwej miłości, ten krótki romans wydawał jej się taki piękny i smutny, a to, czego się na końcu dowiedziała o jego pochodzeniu, sprawiało, że zawsze czuła się trochę niepewnie, gdy zaczynała myśleć o Linde-Lou.

I bardzo prawdopodobne, że właśnie wspomnienie o nim powstrzymywało ją od powrotu w rodzinne strony.

Całkiem nieoczekiwanie do domu wszedł Abel Gard.

Najpierw prawie go nie poznała. Skronie mu posiwiały, twarz spoważniała, zrobiła się szczuplejsza, a rysy bardziej wyraziste.

– Christo! – powiedział.

Nigdy potem nie wiedziała, co sprawiło, że tak się zachowała. Może to melancholijny, ujawniający wzruszenie ton jego głosu, w każdym razie podeszła do niego i znalazła się w jego objęciach.

Poczuła rozkoszną ulgę, uznała to za naturalne, jakby wróciła do domu.

W przeciwieństwie do większości młodych panien z Ludzi Lodu w ostatnich czasach Christa miała prawdziwe, huczne wesele i bardzo uroczysty ślub. Wszyscy chłopcy Abla stali na chórze, cała siódemka w nowych ubrankach, wymyci i uczesani, uroczyści, z roześmianymi buziami, Z radości, że ukochana Christa do nich wraca, a co więcej, teraz zostanie ich matką, więc mieli pewność, że mogli zachować ją na zawsze. Wydawało im się to nawet zbyt piękne, by było prawdziwe. Ze względu na młody wiek Christy czekano ze ślubem jeszcze rok, chłopcy byli więc teraz o cztery lata starsi, niż w czasach kiedy się nimi zajmowała, i wszystko wskazywało, że będą równie wysocy i tak samo przystojni jak ojciec. Wszyscy jak jeden.

Na wesele przyjechała cała rodzina Christy. Henning, liczący teraz osiemdziesiąt jeden lat, choć naprawdę nic nie wskazywało na taki budzący respekt sędziwy wiek. Benedikte i coraz bardziej chudy Sander Brink. Wszyscy się obawiali, że Sander długo już z nimi nie zostanie, miał bowiem poważne kłopoty z sercem. Andre i Mali ze swoim osiemnastoletnim synem Rikardem, wyrośniętym i potężnym jak bokser wagi ciężkiej, ale łagodnym i serdecznym niczym anioł. Przybyli też Marit i Christoffer Voldenowie oraz ich syn, Vetle, ze swoją francuską żoną Hanną i trojgiem dzieci, Mari, Jonathanem i Kasine; dzieci miały odpowiednio dziewięć, siedem i pięć lat. Zachowywały się do tego stopnia nienagannie, że Christa zaczęła się zastanawiać, czym Vetle je postraszył.

Brakowało tylko jednego członka rodu: Imrego.

Ale i on w końcu przyszedł. Późno wieczorem, kiedy liczna gromada dzieci poszła już spać, i obiecał zostać jakąś godzinę, dłużej nie miał odwagi.

Jakby w wielkiej sali zapalono jeszcze jeden żyrandol, tak pojaśniało, kiedy Imre wszedł do środka. Wszyscy czuli się niebywale szczęśliwi i spokojni o przyszłość.

Imre odbył długą rozmowę z Christą, w której inni nie mogli uczestniczyć. Domyślali się jednak, czego ona dotyczy. Imre chciał rozmawiać o dziecku, które Christa teraz urodzi. Musiał jej powiedzieć, jakie warunki powinna wypełnić, jak je wychowywać.

Christa powiedziała z wahaniem:

– Kiedy widzieliśmy się ostatnio, powiedziałeś, że być może ktoś stanie pomiędzy mną a Ablem, ale nie wiedziałeś, kto to będzie. A to był Linde-Lou, prawda?

– Tak. Wtedy nie wiedziałem, kim on jest. Był jakiś taki… nieuchwytny. Teraz już wiemy, dlaczego.

– No właśnie. Ale powiedziałeś też, że może mogłoby to być z korzyścią dla mojego dziecka, gdybym miała je z tym nieznajomym, a nie z Ablem.

– To dlatego, że wyczuwałem, iż ów obcy ma dla nas duże znaczenie. Ale, rzecz jasna, w żadnym razie nie mogłabyś go wybrać.

– Czy on wiedział, że jest bratem mojej matki?

– Oczywiście! I od początku wiedział, że nigdy nie będzie mógł się z tobą połączyć, zresztą wcale nie próbował. Ale nie mógł się ciebie wyrzec. A twoje uczucia też mu sprawy nie ułatwiały. No, nic, teraz wszystko minęło i mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Christa nie zdobyła się na odwagę, by zapytać, kim są ci „my”.

Imre życzył jej szczęścia i powodzenia, a gdy przestraszona prosiła, by został i pomógł jej wypełnić zadanie, jakie ród Ludzi Lodu na nią składa, mianowicie wychować to wybrane dziecko, Imre uśmiechnął się i odparł, że taką pomoc Christa z pewnością otrzyma. Miał przy tym bardzo tajemniczą minę.

To dziwne, ale właśnie ta tajemniczość uspokoiła Christę bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Christa siedziała i przeglądała Biblię.

Szukała imienia dla dziecka, którego oboje z Ablem oczekiwali.

– Jeśli to będzie dziewczynka… – zaczęła.

– Myślę, że nie będzie – odparł Abel z ponurym uśmiechem.

– Nie możesz tego wiedzieć. Więc jeśli to będzie dziewczynka, to chciałabym, żeby miała na imię Rebeka.

– To bardzo ładne imię – skinął głową Abel. – A jeżeli będzie chłopiec?

Christa zastanawiała się nad Jonathanem, ale jeden Jonathan już w rodzinie był.

Westchnęła ciężko.

– Najchętniej ochrzciłabym go Henning, po moim kochanym przybranym dziadku. On ma teraz prawie osiemdziesiąt trzy lata i na pewno bardzo by się ucieszył.

– Henning to imię staronordyckie albo niemieckie, w każdym razie to nie jest imię biblijne.

– No tak – westchnęła przyszła matka i szukała dalej. – Zorobabel, czyż to nie dostojne imię? Albo Magpias, nie uważasz? O, Bakbuk! Takie imię nosić, to musi być ciekawie!

– Christa, proszę cię!

– Nie, ale pomyśl, gdybyśmy tak mieli trojaczki, to moglibyśmy je ochrzcić Chupim, Mupim i Ared. Tak jest w Pierwszej Księdze Mojżeszowej. O, teraz znalazłam coś odpowiedniego! Zabulon! Co ty na to?

– Christa! Ja moją religię traktuję z szacunkiem!

Spoważniała.

– Przecież ja także. Ale coś mi się wydaje, że nasz Pan ma poczucie humoru.

Abel uśmiechnął się niepewnie. Zastanawiał się mianowicie, czy Pan byłby zadowolony z żartów na temat ojców jego ludu wybranego.

W końcu jednak udało im się znaleźć trzy odpowiednie imiona: Rafael, Silas albo Nataniel. Najbardziej podobało im się to ostatnie.

– Ale w takim razie będziemy go nazywać Nataniel – powiedziała Christa.

– W Biblii jest inaczej.

– Ale ja tak chcę. Nataniel brzmi ładnie i lepiej się wymawia. W tej formie imię istnieje w wielu krajach. Nataniel albo nic!

Abel ustąpił. Ale westchnął ciężko:

– Mam nadzieję, że to będzie Rebeka.

Tym razem jednak Pan opuścił Abla.

Christa jeszcze raz zobaczyła Linde-Lou. Był rok 1933 i ona właśnie urodziła swoje jedyne dziecko, małego czarnowłosego chłopczyka.

Leżała sama w swoim pokoju, był wieczór i wszyscy ją opuścili. Abel spędził już sporo czasu przy swoim ósmym synku. Z rezygnacją musiał przyjąć do wiadomości, że chłopczyk będzie miał na imię Nataniel.

Teraz Christa była sama, a dziecko spało w wiklinowym koszyku obok niej. Odczuwała zmęczenie po porodzie, ale i wielkie szczęście. Nocna lampka z różowym abażurem napełniała pokój delikatnym, ciepłym światłem.

Christa wsłuchiwała się w ledwie dosłyszalny oddech dziecka.

I wtedy w drzwiach stanął on. Linde-Lou.

W pierwszej chwili Christa myślała, że to sen, ale taką gwałtowną falę gorąca mogła odczuć jedynie na jawie. Linde-Lou podszedł do jej łóżka i, patrzył na nią swymi pięknymi, smutnymi oczyma.

– Linde-Lou – szepnęła tak cicho, że nikt nie mógłby usłyszeć. – Ja myślałam, że ty już nie będziesz wracał. Odkąd zostałeś pochowany w poświęconej ziemi!

Uśmiechnął się. Jego uśmiech zawierał to samo serdeczne ciepło co przedtem.

– Ja nie wracam, Christo. Teraz jestem jednym z nich.

– Jednym z przodków Ludzi Lodu? Czy czarnym aniołem?

– I jedno, i drugie. Ja ich teraz wszystkich znam. Tengela Dobrego i Sol, Heikego i Didę, i… czarne anioły. To moi przyjaciele.

Usiadł na brzegu jej łóżka. Pochylił się i wziął dziecko na ręce. Christa zrobiła mimowolny ruch, przestraszona, że obudzi malca, ale ten spał mocno.

– Zostałem wybrany, Christo. Mam się opiekować twoim dzieckiem, mam być jego stałym stróżem i pomocnikiem. Przez całe życie.

W oczach Christy pojawiły się łzy.

– Teraz wiem, że on jest w dobrych rękach, Linde-Lou!

A więc jednak Imre miał rację! Ów nieznany cień, który pojawił się pomiędzy nią a Ablem, miał się okazać pożyteczny dla Ludzi Lodu.

– Jakoś nigdy do końca nie zrozumiałam tego, co powiedział Imre… No, bo ty oczywiście spotykasz Imrego?

– Jasne – odparł Linde-Lou.

– On powiedział, że dla dziecka to będzie bardzo dobrze, jeśli wyjdę za mąż za Abla.

Gość uśmiechnął się.

– Wiesz przecież, że to specjalnie wybrane dziecko Ludzi Lodu. Musi być nieskończenie silne, jeśli ma podjąć walkę z samym Tengelem Złym.

– No i to mnie właśnie dręczy. On jest taki bezbronny.

– Na razie, tak! Ale należy do wybranych wśród Ludzi Lodu i ma wszystkie zdolności, niezwykłe cechy i umiejętności, które wybrani w naszej rodzinie posiadają. Pochodzi także z rodu czarnego anioła, w jego żyłach płynie krew Lucyfera. I jest spokrewniony w rodem Demonów Nocy.

– Wszystko to wiem. Ale Abel? Co on ma z tym wspólnego?

– Abel jest siódmym synem.

– To także wiem.

– Mały Nataniel jest siódmym synem siódmego syna. A to daje człowiekowi wspaniałe możliwości w sprawach, że tak powiem, okultystycznych.

– Ależ on jest ósmym synem Abla!

– Nie – uśmiechnął się Linde-Lou. – Były pewne trudne sprawy między Ablem i jego pierwszą żoną, kiedy miał się urodzić mały Joachim. Ale podejrzewał żonę o niewierność. Ona zaprzeczała, ale to on miał rację, Joachim nie jest jego dzieckiem.

– Aha – szepnęła Christa po dłuższej przerwie. – Teraz rozumiem.

Linde-Lou położył śpiące dziecko i wstał.

– Muszę już iść, moja kochana siostrzenico. A ściślej biorąc: moja kochana przyrodnia siostrzenico. To, co było między nami, a sprawiało taki ból, Christo, przestało mieć znaczenie. Chciałbym, żebyś wiedziała, że nigdy nie będę próbował cię odzyskać. To zresztą sprawa poza granicami możliwości. Ale będę cię zawsze kochał, tak jak brat matki może kochać swoją kuzynkę. Ty już mnie więcej nie zobaczysz. Ale ja będę tu przychodził, żeby być u boku twojego synka zawsze, gdy będzie mnie potrzebował. Pamiętaj o tym!

Pogłaskał ją po policzku i zniknął.

Christa głęboko wciągała powietrze, by się uspokoić. Po chwili pogłaskała po policzku śpiące dziecko.

– Teraz już się nie lękam o twoją przyszłość, Nataniel – szepnęła. – Cokolwiek się stanie, a myślę, że stanie się wiele, będziesz miał Linde-Lou. Nikt nie zadba o ciebie lepiej niż on. Chłopiec, który tak troskliwie opiekował się swoim rodzeństwem.

Christa była szczęśliwa z Ablem i wszystkimi dziećmi. Kiedy jednak słyszała balladę a Linde-Lou, odwracała się i odchodziła. Ludzie nie mają pojęcia, o czym śpiewają, a ona nie życzyła sobie, by inni próbowali uczestniczyć w tym, co było najpiękniejszą i najdziwniejszą przygodą jej życia.

Загрузка...