ROZDZIAŁ XIV

Christa zjadła śniadanie u nauczycielki.

Patrząc na nią gospodyni rzekła z uśmiechem:

– Choć to naturalne, że jesteś smutna i czujesz się opuszczona, to masz w oczach jakiś blask, którego przedtem u ciebie nie widziałam, Christo. Promieniejesz jakimś wewnętrznym żarem.

Christa roześmiała się skrępowana.

– Można by przypuszczać, że jesteś zakochana – dodała nauczycielka.

– No bo jestem! I mam się dzisiaj z nim spotkać.

– Wolno zapytać, kto to taki?

– On nie jest stąd – odparła pospiesznie. – Mieszka w sąsiedniej parafii. Ale to niedaleko. Myślę, że wezmę rower i pojadę tam zaraz. On chyba na mnie czeka. Wczoraj wieczorem nie zdążyliśmy się pożegnać, bo coś nam przeszkodziło. Najpierw jednak powinnam chyba pójść do domu, zobaczyć, jak tam wygląda. Bardzo dziękuję za uprzejmość i pomoc.

– Miło było cię gościć, Christo. Ja wieczorami raczej nie widuję ludzi, więc serdecznie cię zapraszam również dzisiaj. I przyprowadź też swego ukochanego.

– Chętnie przyjdę. Jeśli tylko uda mi się go przekonać, on jest dosyć nieśmiały. Ale bardzo sympatyczny…

Wyobraziła sobie twarz Linde-Lou i poczuła w sercu falę ciepła. Ten jego delikatny uśmiech, wyprostowana sylwetka, jego jasne włosy…

W niezłym humorze poszła do domu, taszcząc ze sobą tobołek z pościelą. Wszystko się zaczyna wyjaśniać, myślała. A w każdym razie wiele. Mały Joachim wrócił do domu, pierwszy szok po śmierci Franka już minął, ona sama wkrótce pojedzie do Lipowej Alei, a co najważniejsze: Miała spotkać Linde-Lou i wspólnie mieli rozwikłać jego zadawnione problemy.

A potem będą mogli rozpocząć nowe życie.

Nawet widok karawanu, który spotkała na drodze, nie zamącił jej dobrego nastroju. Obok szofera zobaczyła lekarza, sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego. Za karawanem jechał samochód lensmana. Christa pomyślała, że wiozą pewnie zwłoki zboczeńca, który wczoraj zmarł w lesie.

Lensman także miał ponurą minę.

Ale dlaczego oni jadą z tej strony?

A, co tam, to nie moja sprawa.

W domu panował spokój. Jak szybko w domu umacnia się atmosfera opuszczenia, pomyślała. Ale nie ma się chyba czemu dziwić, dom, w którym ktoś umarł, na długo pozostaje naznaczony śmiercią.

Tu, w domu, powrócił wczorajszy smutek, ale starała się z niego otrząsnąć. Trzeba się wziąć do sprzątania. Koło południa przyjdzie Abel i Christa zabierze go do lasu, żeby mu pokazać groby. A potem będzie gotowa na spotkanie z Linde-Lou. I będą sami. Tylko ona i on.

Westchnęła głęboko, uszczęśliwiona.

Zaczęła sprzątać. Rzeczy Franka nie chciała jeszcze likwidować, niech jego pokój na razie poczeka. Najpierw Christa musi się zająć swoimi sprawami.

O mój Boże, w jakim stanie znajdował się jej pokój! Widać było, że w ostatnich dniach gospodyni nie miała czasu ani w dzień, ani w nocy. Gdyby chciała zaprosić tu Linde-Lou, a przecież na pewno będzie chciała widzieć go u siebie w domu, powinna zaprowadzić jakiś ład w tym chaosie.

Najpierw uporządkowała łóżko, ułożyła pościel na swoim miejscu po wizycie w szkole, następnie schowała do szafy porozwieszane wszędzie ubrania. Właśnie ubrania świadczyły, że ostatnio Christa miała niewiele czasu na toaletę, wszystko leżało na krzesłach, na stole i na półkach.

O, a oto stare pieśni za szylinga, które przywiozła z Lipowej Alei i całkiem o nich zapomniała.

Jak zwykle, gdy znalazła coś, co ją szczególnie interesowało, Christa rozmarzyła się. Należała do tych ludzi, którzy mogą przystanąć pośrodku ulicy i zacząć czytać znaleziony przypadkiem kawałek gazety.

Usiadła na łóżku, nad stosem nutowego papieru. Delikatny uśmieszek nie schodził z jej warg. Linde-Lou był bohaterem jednej z takich pieśni, dlatego stały się one dla niej ostatnio bardzo ważne. Miała ich teraz cały zbiór, między innymi te najbardziej popularne, takie jak „Alpejska róża”, „Krzyż na grobie Idy”, „Dziewczyna z leśnej chaty” i wiele, wiele innych. Niektóre nieznośnie sentymentalne, ale Christa pochłaniała ich płaczliwą treść, z wypiekami na twarzy. Przynajmniej w pierwszym okresie. Później zainteresowanie znacznie opadło, wszystkie utwory były do siebie podobne i w nastroju, i w kompozycji: „I męża, i dzieci zabiłam, ach, cóż ja nieszczęsna zrobiłam? Ze światem pożegnać się muszę, ach, Jezu, ty zbaw mą duszę!” i tak dalej.

Szukała coraz bardziej niecierpliwie. Aż nagle… Kilka pożółkłych arkusików, niepodobnych do reszty, i druk jakiś bardzo nieporadny, jakby ręczna robota, na marnym papierze, litery rozmazane.

Ale tytuł był wyraźny:

„Ballada o Lindelo”.

Oto i ona. Słowa i nuty, wszystko. Christa zwróciła uwagę, że pieśń jest dłuższa niż zwykle śpiewana. Liczy znacznie więcej zwrotek. Pod tytułem znajdowała się informacja: „Spisane przez Benta Nilsena, na podstawie prawdziwych, przez niego samego widzianych zdarzeń”.

Bent Nilsen? Jeden z tych, co umarli w przerażeniu? Parobek z Nygaard?

Ale to przecież Lars Sevaldsen… Ballada o Lindelo była jednym z jego najbardziej popularnych utworów, szczerze mówiąc najlepszym, jaki kiedykolwiek napisał.

Lars Sevaldsen. Oskarżony o kradzież.

Można sobie przywłaszczyć również cudzy utwór, muzyczny albo literacki…

A więc na tym polegało jego przestępstwo? Że prezentował się jako autor tej ballady. Może zresztą z innymi było podobnie.

Teraz jednak Christa dowiedziała się, kto to stał pod drzewem i widział, że stary Per Nygaard zamordował dzieci.

Jego własny parobek.

Przez dłuższą chwilę siedziała pogrążona w zadumie, z arkusikiem w dłoni, nie była w stanie opanować się na tyle, żeby przeczytać balladę; tyle spraw będzie musiała wyjaśnić.

Było w tym wszystkim coś, co jej się bardzo nie podobało.

Służąca z Lipowej Alei zbierała teksty piosenek za szylinga.

Ale…

Z nieprzyjemnym uczuciem znowu zaczęła kartkować plik nut. Potem wróciła do utworu o Lindelo. Autor nie wiedział z pewnością, jak bohater się w rzeczywistości nazywał. „Ballada o Umarłym”, przemknęło jej przez myśl. Och, wybacz mi, Linde-Lou, nie miałam na myśli nic złego!

„Opowiem wam piękną balladę,

Co z oczu wyciśnie wam łzy…”

Zwróciła uwagę, że tekst nie był dokładnie taki sam jak ten, który najczęściej śpiewano. Miała przed sobą oryginał, a zmiany, zwłaszcza w takiej pieśni, są czymś naturalnym. Żywiła ponadto podejrzenie, że Lars Sevaldsen przerobił trochę całość według własnego gustu.

Pospiesznie przeczytała pierwsze zwrotki, znała je już prawie na pamięć. Teraz jednak znalazła istotną różnicę. W wersji Sevaldsena mówi się, że siostra Lande-Lou miała piętnaście lat. W oryginale ma czternaście.

A to świnia, ten stary Nygaard! Rzucać się na czternastoletnie dziecko! Sevaldsen zrozumiał, zdaje się, że to zbyt okrutne i starał się sprawę cokolwiek załagodzić.

O, nieszczęsny Linde-Lou! On, który tak kochał swoje rodzeństwo, tak o nie dbał! Jak on musiał cierpieć, kiedy jego mała siostrzyczka została pohańbiona i zamordowana!

W dalszym ciągu pieśni znalazła zwrotki, których nie było w nowej wersji, mówiły one jednak o tym samym, co już wcześniej zostało powiedziane, tylko innymi słowami.

A zatem oba teksty różniły się jednak między sobą. Po zwrotce mówiącej, jak to włosy Linde-Lou stały się białe jak śnieg, a on sam pragnął jedynie śmierci, następowały po części nowe wiersze. Albo raczej stare, bo to one powstały jako pierwsze.

„Rodzeństwo w lesie pochował,

Na grobach posadził kwiatki.

Potem do dworu kroki skierował.

Pomścić śmierć dzieci, cześć matki”

W nowej wersji było nieco inaczej, ale…

Christa zmarszczyła czoło. A to co takiego?

Jeszcze jedna zwrotka, kompletnie jej nie znana. Czytała ją z narastającym zdumieniem. Nie pojmowała niczego. Zupełnie niczego! Poczuła, że ogarnia ją lęk.

To nie może być prawda, myślała. To nieprawda!

Ale ostatecznie załamały ją słowa na samym końcu strony.

– Imre! – krzyknęła w rozpaczy. – Imre! Musisz nam pomóc! Sama nie dam sobie z tym rady!

Przez dłuższą chwilę siedziała, obejmując głowę rękami, zasłaniając uszy, jakby chciała nie dopuścić do siebie żadnych dźwięków z zewnątrz, płakała ze strachu i z potwornej męki.

Nagle przyszła jej do głowy inna myśl. Zerwała się i wybiegła na dziedziniec. Starała się opanować i wolno, ostrożnie, zbliżała się do kamienia, na którym karmiła ptaki.

Na pobliskich krzewach siedziało stadko wróbli.

– Jesteś tu? – zapytała głośno. – Jesteś tu, mój przyjacielu i posłańcu? Zanieś wiadomość twojemu panu, Imremu, powiedz, że potrzebuję go niezwłocznie. Potrzebujemy go oboje z Linde-Lou. Ja się tak strasznie boję!

Wybuchnęła rozpaczliwym płaczem i pobiegła z powrotem do domu. Stadko wróbli zerwało się przestraszone.

Nie była w stanie zająć się niczym konkretnym. Chodziła bez celu tam i z powrotem, brała do ręki jakieś przedmioty, przenosiła je bezmyślnie z miejsca na miejsce, krążyła między pokojami, siadała i trwała w bezruchu, potem znowu zrywała się z jękiem, od czasu do czasu wstrząsał nią szloch.,.

Pojęcia nie miała, ile czasu jej na tym zeszło, gdy zadzwonił telefon.

Christa drgnęła i starała się jakoś wrócić do rzeczywistości. Telefon dzwonił raz po raz, długo i natarczywie.

Nareszcie opanowała się na tyle, że była w stanie podnieść słuchawkę.

– Tak, słucham – powiedziała cicho.

– Mówi Benedikte – usłyszała stłumiony głos. – Imre się ze mną skontaktował. Powiedział, że potrzebujesz pomocy.

– Tak, ale…

– On sam nie może przybyć, zbyt dużo ludzi zamieszanych jest w tę sprawę. Wiesz, że on nie lubi rozmów z obcymi. Poprosił mnie, żebym do ciebie pojechała. Jestem teraz w Oslo i wkrótce będę u ciebie. Andre przywiezie mnie samochodem.

– Dziękuję – szepnęła Christa.

– Dziecko kochane! – zawołała Benedikte. – Jakie to wszystko straszne. Nie wpuszczaj nikogo do domu, dopóki nie przyjedziemy!

Christa odłożyła słuchawkę i opadła na fotel. A więc Benedikte przyjedzie w zastępstwie Imrego? Czuła się trochę rozczarowana, ale też rozumiała Imrego. Potrzebny będzie przecież i lensman, i proboszcz, i lekarz, a pewnie wielu jeszcze innych ludzi zostanie zamieszanych w sprawę. Imre zawsze wolał trzymać się na uboczu. Musiał być ostrożny, żeby Tengel Zły nie odkrył, gdzie się znajduje. Dlatego też nie może się tutaj pokazać.

Benedikte natomiast pod wieloma aspektami ma niezwykłe umiejętności. Wprawdzie postanowiła nie posługiwać się nimi, więc przyjazd do Christy jest z jej strony wielkim poświęceniem.

Telefon zadzwonił znowu, ale teraz Christa miała już więcej siły i więcej odwagi, odebrała więc niezwłocznie. Tym razem dzwonił Abel.

– Czy możemy teraz zrobić wycieczkę do tych grobów w lesie? – zapytał zwykłym, pełnym szacunku dla niej głosem.

– Abel, ja w tej chwili nie bardzo mogę. Dzwoniła właśnie ciotka Benedikte, ona jedzie tutaj, muszę być w domu, żeby ją przyjąć. A jak się ma Joachim?

– Dziękuję, bardzo dobrze.

Słyszała rozczarowanie w głosie Abla, ale nie znajdowała nic, co mogłaby mu powiedzieć na pociechę.

– Christo, muszę cię poinformować o czymś, co zdarzyło się dzisiaj rano. Rybacy znaleźli topielca.

Christa skamieniała.

– Zdaje mi się, że wiem, kto to jest – szepnęła. – On leżał w wodzie jakieś pięć lat, prawda?

– Prawda.

– W takim razie… nie chcę wiedzieć nic więcej. Zadzwonię do ciebie, kiedy będę mogła, Abel.

Gdy odłożyła słuchawkę, uświadomiła sobie, że Abel powinien o tej porze być w pracy. Widocznie wziął wolne ze względu na nią.

Męczyło ją to. Abel robił dla niej tak wiele, a ona nie miała dla niego nic w zamian.

Andre przywiózł Benedikte i Christa musiała im szczegółowo o wszystkim opowiedzieć. Pokazała im pieśni za szylinga, a oni czytali w milczeniu.

– I to wszystko wydarzyło się naprawdę? – zapytał Andre.

– Tak – westchnęła Christa. – Linde-Lou mi powiedział. Ale nie do końca, bo szczerze mówiąc, wiele o tym nie rozmawialiśmy.

Wstrząsnął nią szloch, prawdopodobnie wywołany w tym samym stopniu rozpaczą, co uczuciem ulgi, że nareszcie mogła się komuś zwierzyć.

– Ale kim on jest? – pytała. – Wiem tylko, że pochodzi z Ludzi Lodu.

– Imre się dowiadywał – odparła Benedikte. – On ma swoje sposoby, którymi czasami się posługuje. Imre ustalił, kto… kto był ojcem Linde-Lou.

Christa czekała, lecz żadne nazwisko nie padło. A ona nie chciała pytać, to było ponad jej siły.

– Czy myślicie, że Linde-Lou wie, kto jest jego ojcem?

– Myślę, że tak – odparła Benedikte. – Jego zachowanie na to wskazuje.

Christa nie bardzo to zrozumiała, ale nie miała czasu zapytać, bowiem Benedikte wstała i powiedziała pospiesznie:

– Teraz musimy zacząć działać. Przede wszystkim powinnaś nam pokazać groby.

– Nie, ja tam z wami nie mogę iść – wykrztusiła.

– Kto w takim razie mógłby nam wskazać drogę?

W tej chwili rozległo się stukanie do drzwi i wszedł lensman.

Przywitał się z Andre i Benedikte, po czym rzekł:

– Christo, chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tym, co twój ojciec mówił już po wylewie. On wspominał coś o Nygaardzie, prawda?

– Tak. – Christa westchnęła ciężko. – Skoro sprawy zaszły tak daleko, to myślę, że możemy wszyscy tam pójść i obejrzeć groby!

Zaczęła płakać, cicho i rozpaczliwie.

Jeszcze wielu innych ludzi towarzyszyło im do tego niewymownie smutnego miejsca w lesie nad jeziorem. Szedł z nimi lekarz, ludzie lensmana, dwaj grabarze i proboszcz, a także Abel, który pojawił się w domu Christy, zanim zdążyli wyjść.

Nieszczęsna dziewczyna zdecydowała się w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. Zabrała ze sobą pierwszy zapis ballady, żeby go pokazać lensmanowi.

Kiedy weszli na polanę, zobaczyła też i jego. Stał wysoko w lesie i patrzył na zbliżających się ludzi. Już z daleka widziała biały lok nad jego czołem.

Poczuła ukłucie w sercu. Podbiegła, jakby chciała pójść tam do niego, ale Benedikte ją powstrzymała. Obie szły nieco z tyłu za całą grupą. Christa dyskretnie pomachała dłonią postaci na górze.

Wtedy on zaczął schodzić w dół. Początkowo widziały go tylko one, Christa i Benedikte. Gdy był już blisko, przystanął. Jego piękne oczy pełne były smutku. Christa podeszła do niego i tym razem Benedikte jej nie zatrzymywała. Gdy inni oglądali groby, Christa szepnęła tak cicho, by nikt oprócz Linde-Lou nie mógł jej usłyszeć:

– Kocham cię, Linde-Lou. Cokolwiek się stanie, zawsze będę cię kochać.

– I ja ciebie, Christo. Na zawsze!

Po czym odwrócił się i odszedł, zanim ktokolwiek zauważył jego obecność. Zebrani zbyt byli zajęci oglądaniem grobów. Linde-Lou zniknął wśród drzew na ścieżce wiodącej do komorniczej zagrody. Christa pozwoliła mu odejść, lecz w oczach miała łzy.

– Tak, no to wygląda, że tutaj mamy dwa groby – stwierdził lensman. – A gdzie trzeci?

– To właściwie nie jest grób – wyjaśniła Christa. – Ale to tam.

Wszyscy podeszli do stosu gałęzi i lensman podniósł kilka leżących na wierzchu.

– Aha – bąknął. – Christo, Abel Gard powiedział mi, że twoim zdaniem to tutaj leży Per Nygaard. I że on wstaje z grobu, żeby zemścić się na ludziach, którzy jakoby wyrządzili mu krzywdę. Tylko że my dzisiaj znaleźliśmy Pera Nygaarda. W jeziorze. Od pięciu lat leżał na dnie. A ponieważ zaginął przed pięcioma laty, więc musimy przyjąć, że właśnie wtedy utonął. Kim, w takim razie, jest ten tutaj?

Christa drżącymi rękami podała mu arkusz.

– Cała historia została tutaj opisana.

Wziął od niej papier i długo obracał go w rękach.

– To przecież pieśń za szylinga. „Ballada o Lindelo”. Chyba wszyscy słyszeliśmy to niezliczoną ilość razy. Miał ją jakoby napisać Lars Sevaldsen, choć, jak się okazało, to nie on.

– To niedokładnie ta sama wersja, którą ludzie śpiewają. Proszę przeczytać tę. To jest oryginał.

Lensman pospiesznie przejrzał pierwsze zwrotki. O Lindelo, który pracował w pocie czoła we dworze pana Pedera, i o tym, że spotykały go nieustannie wyzwiska i razy.

– Pan Peder to by miał być Per Nygaard, tak? – mruczał lensman.

– Tak, to on.

– Ale żadnego Lindelo to ja nie pamiętam.

– Proszę czytać dalej!

Lensman czytał głośno o rodzeństwie Lindelo, o tym, jak pan Peder pohańbił jego siostrę, a potem zamordował i ją, i małego brata. O tym, jak Lindelo wrócił do domu i znalazł pomordowane dzieci, o tym, jak osiwiał w ciągu jednej nocy i jak sam pragnął śmierci.

„Lecz najpierw pomszczę te dzieci,

Biedactwa moje niewinne,

Pan niech ma litość nade mną,

Niech Bóg do nieba je przyjmie”.

– Tej zwrotki nigdy nie słyszałem – powiedział jeden z grabarzy.

– Ani ja – rozległy się głosy wśród zebranych.

Christa z trudem powstrzymywała płacz. Starała się myśleć o czym innym. Patrzyła w ślad za Linde-Lou, ale jego już nie było.

Lensman czytał dalej:

„Rodzeństwo w lesie pochował,

Na grobach posadził kwiatki,

Potem do dworu kroki skierował,

Pomścić śmierć dzieci, cześć matki.

Ale pan Peder czekał nad wodą,

Z kijem do walki gotowym.

Och, umrze Lindelo młody,

Ciosem mordercy zwalony.

Dobiegł Lindelo do grobów,

Tam się na ziemię osunął,

I został ze swoim rodzeństwem,

A mrok plac walki otulił.

Do nieba ich weźmie Bóg dobry,

Niech kwiecie na grobach się pleni.

Tak to, najmilsi, się kończy,

Ballada o młodym Lindelo”.

Panowała kompletna cisza.

– Ale kto pochował Lindelo? – spytał doktor.

Odpowiedziała Christa:

– Parobek Bent Nilsen z Nygaard. On był świadkiem morderstwa.

– Bent Nilsen? – spytał proboszcz sceptycznie. – Przecież on umarł przynajmniej dziesięć lat temu. Ludzie mówili, że coś go przestraszyło na śmierć.

– To prawda – potwierdziła Christa.

Lensman szeleścił arkusikiem.

– Tutaj jest napisane, że pieśń spisał „Parobek Bent Nilsen”. A niżej jest jeszcze coś: „Ta pieśń została wydrukowana w Christianii w 1899 roku”.

W ciszy słychać było stłumione szlochy Christy.

– Zatem Per Nygaard popełnił to przestępstwo w młodości? – spytał Andre.

– Niekoniecznie – powiedział doktor. – Ja nie jestem już młody i od dawna mieszkam w tej okolicy. A o ile pamiętam, to zagroda komornicza w Zamulonym Jeziorze stoi opuszczona co najmniej od trzydziestu lat. Wtedy Per Nygaard mógł mieć… niech no policzę… miał prawie siedemdziesiąt lat, kiedy zginął pięć lat temu…

– No to wtedy mógł mieć jakieś czterdzieści pięć – wtrącił lensman, który biegle liczył w pamięci.

– ”Albo on mnie, albo ja jego” – szepnęła Christa. – Tę walkę Linde-Lou musiał przegrać. On nie umiał się bić, nie był gwałtownym człowiekiem.

– Po śmierci się nauczył – wtrącił lensman z przekąsem, a Christa skuliła się jak od uderzenia.

– Ja tego mimo wszystko nie rozumiem – powiedział proboszcz, a tymczasem zaczął padać ciepły, wiosenny deszcz. – O tym morderstwie na trójce rodzeństwa powinniśmy byli przecież słyszeć.

– Nie – tłumaczyła Christa, ocierając łzy, ale one nie przestawały płynąć. – Rodzeństwo mieszkało w Zamulonym Jeziorze, a to nie jest w naszej parafii.

– Christa ma rację – powiedział doktor.

Abel zaś dodał:

– Zamulone Jezioro leży też daleko od centrum tamtej parafii i musiało pewnie minąć wiele czasu, nim ktokolwiek zauważył, że komornicza zagroda opustoszała.

– A my w ogóle się tym nie interesowaliśmy – zakończył doktor.

Och, drogi, samotny Linde-Lou, zapomniany przez cały świat! Christa odwróciła się. Las wokół nich trwał w ciszy, tylko krople deszczu szeleściły wśród liści. Nawet ptaki umilkły, szukały schronienia pod gałęziami.

– Zatem jedynym człowiekiem, który cokolwiek wiedział, był ów Bent? – zapytał Andre.

– Tak. I chciał ochronić swojego pana – wyjaśniła Christa. Czuła pustkę w sercu, jakby wszystkie uczucia w niej umarły. Najchętniej poszłaby sobie stąd i ukryła się gdzieś ze swoim dojmującym smutkiem. Zmuszała się jednak, by mówić normalnie. Chodziło przecież o obronę Linde-Lou. – Nie wiemy, czy on milczał z własnej woli, czy z przymusu. Żeby jednak złagodzić swoje wyrzuty sumienia, jak przypuszczam, spisał tę balladę. Pera Nygarda nazwał w niej „panem Pederem”, przydomek Linde-Lou zniekształcił, ale mało kto zwrócił uwagę na tę jego pieśń. Bent nie wiedział przecież nic o reklamie, nikt więc jego pieśni nie śpiewał. Dopóki Sevaldsen nie „ukradł” takiego właśnie arkusza. Istniało chyba niewiele egzemplarzy tekstu Benta, a on sam już wtedy nie żył i nie mógł dochodzić swoich praw.

Benedikte, wysoka, pięćdziesięciopięcioletnia pani o wyprostowanej sylwetce, mówiła takim niskim, spokojnym głosem, jakiego na ogół wszyscy słuchają z uwagą.

– Tak. Ten chłopiec musiał umrzeć dlatego, że ochraniał swego pana.

– Ja myślę, że to niekoniecznie tak musiało być – powiedziała Christa udręczona. – Moim zdaniem Linde-Lou chciał, żeby przestępstwo Pera Nygaarda wyszło na jaw. Myślę, że on chciał przestraszyć Benta Nilsena po to, by ten powiedział prawdę. Ale parobek umarł z przerażenia. Linde-Lou wcale tego nie chciał.

Ach, Linde-Lou, Linde-Lou, dlaczego to się musiało tak skończyć? żaliła się Christa w duchu. Chciałam ci przecież dać całe ciepło i całą miłość, której ci tak brakowało w twoim samotnym życiu! Moglibyśmy razem przeżyć dany nam czas na tej ziemi, ty i ja. Nie jestem w stanie znieść myśli, że umarłeś, zanim jeszcze ja się urodziłam! Ludzie, którzy nie urodzili się w tej samej epoce, nie powinni się spotykać, a już tym bardziej zakochiwać się w sobie nawzajem! Mój kochany, kochany, wybacz mi! Wybacz mi, że tak mało mogę dla ciebie znaczyć!

– Cała ta historia to czyste szaleństwo – powiedział doktor. – Stoimy tu i rozprawiamy o ludziach, którzy pomarli dawno temu, jakby wciąż byli pośród nas. Dostaję od tego wszystkiego zawrotów głowy. Ale załóżmy, że jest tak, jak państwo mówią. Czyli mniej więcej tak: Skoro Bent nie mógł pomóc Linde-Lou, przyszła kolej na starego Nygaarda. Tak, twarz topielca wyrażała śmiertelne przerażenie, większe niżby to tłumaczyła jego śmierć przez utonięcie. On prawdopodobnie zmarł, zanim wypadł z łodzi i poszedł na dno. Przyczyną śmierci był atak serca albo wylew. Czy on także nie miał umrzeć?

– Myślę, że nie – powiedziała Christa. – Linde-Lou chciał z pewnością, żeby przestępca zgłosił się do władz. Linde-Lou, jak powiedziałam, nie był mordercą. Nie był też mściwy.

– Bardzo dziwna historia – mruknął lensman.

– To prawda – zgodził się z nim doktor. – Kto był następny? Lars Sevaldsen. A on dlaczego?

– Dlatego, że nie opublikował całej ballady – domyślała się Benedikte. – A może… może dlatego, że zamierzał ją przerobić? Bo może teraz Linde-Lou nic chciał, by prawda wyszła na jaw?

– A to dlaczego? Co by mogło być przyczyną aż takiej zmiany?

– To, że spotkał Christę.

– Co takiego? – wykrzyknął Abel Gard.

Benedikte odwróciła się do niego.

– Tak było, panie Gard. Linde-Lou spotkał Christę i zakochał się w niej. I proszę sobie wyobrazić, jak on się poczuł, kiedy stwierdził, że Christa go widzi. Nie tę jego straszną postać, lecz dawnego, ziemskiego Linde-Lou. Pięknego chłopca!

Wszyscy patrzyli na Christę.

– Czy dla innych on był niewidzialny? – zapytała zdumiona.

– Prawdopodobnie – rzekła Benedikte. – On tu przecież przed chwilą był i nikt tego nie zauważył. Tylko ty i ja.

– Był tutaj? – zawołał lensman, a wszyscy rozglądali się dokoła z niemiłym uczuciem.

– Ja rozumiem, dlaczego Christa wtedy nie zareagowała. Kochanie, wszyscy musieliby go widzieć, gdyby był żywym człowiekiem, stał przecież tutaj niemal pośrodku polany. Fantastyczny chłopak, wcale się nie dziwię, że zawrócił Chriście w głowie. Bardzo też jesteście do siebie podobni, wy oboje – zwróciła się teraz do Christy. – No, ale przecież wszyscy troje pochodzimy z tego samego rodu. Musisz jednak zrozumieć, że nikt inny zobaczyć go nie mógł!

– Wszyscy byli tacy zajęci grobami – protestowała bez przekonania.

– Nonsens!

– No, ale jak to doszło do tego, że obie panie jednak widziały? – zapytał doktor.

– Mamy pewne zdolności jasnowidzenia – wyjaśniła Benedikte krótko. Nie chciała się wdawać w szczegóły niezwykłych uzdolnień Ludzi Lodu.

Zebrani spoglądali na nie sceptycznie.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego w takim razie umarł młody Petrus Nygaard – wtrącił pospiesznie Abel Gard, który widział, że zmiana tematu męczy Christę i chciał jej pomóc. – Co on takiego zrobił?

– Petrus… chciał mnie zgwałcić – szepnęła Christa zgnębiona. – Linde-Lou musiał to widzieć. Ja mu opowiedziałam, ale dopiero później.

– Co ty mówisz? – wykrztusił Abel. – Zgwałcić? Ale dlaczego mnie nic nie wspomniałaś?

– Ja myślałam… To trudno mówić o takich sprawach. Raz próbowałam, ale…

– Ale z nim mogłaś rozmawiać?

– Tak, my…, jak Benedikte powiedziała… byliśmy bardzo do siebie podobni. Ale Linde-Lou był tam podczas pożaru. Ja myślę, że to on…

– Był przy ogniu? – zapytał jeden z grabarzy. – Ja też tam byłem.

– No właśnie, ty mógłbyś go widzieć, bo stał koło ciebie. Na skraju lasu.

– Nie widziałem go. Ale ciebie widziałem, Christo. Wyglądało tak, jakbyś chciała się z kimś przywitać, ale nikogo tam nie było.

Christa drżała.

– To pewnie on przewrócił beczkę z żarem – powiedział Abel, który też nie był specjalnie zachwycony tym Linde-Lou. – I potem dostał się do szpitala, w którym leżał Petrus. A ty mówisz, Christo, że nie chciał nic złego i że nie był mordercą. To jak wyjaśnisz te wydarzenia?

Benedikte odpowiedziała w jej imieniu:

– Wydaje się, że ze względu na Christę Linde-Lou się zmienił. Dla niej mógł zrobić wszystko. A przekonał się już wcześniej, że jako zjawa budzi w ludziach śmiertelne przerażenie. Petrus chciał zgwałcić Christę. Tego Linde-Lou nie mógł znieść, chciał się zemścić.

– A Frank? – zapytał Abel.

– Tego nie umiem wytłumaczyć – szepnęła Christa. Była taka zmęczona i zrozpaczona, że chciała umrzeć.

– Musisz! – nakazał lensman.

– Nie wiem – powiedziała udręczona. – Może dlatego, że Frank miał pewne plany w stosunku do mnie, na które ja nie chciałam się zgodzić… – Christa unikała patrzenia na Abla. – On by nigdy nie zaakceptował Linde-Lou, a poza tym zabraniał mi odwiedzin u rodziny mojej matki.

– Nie zaakceptowałby Linde-Lou jako kogo? – zapytał Abel.

– Och, nie wiem! – zawołała Christa i ukryła twarz w dłoniach. Chciała powiedzieć: jako zięcia, ale przecież nie wypadało. – Jakie to ma teraz znaczenie? Przecież on nic żyje! – rozpłakała się.

Benedikte wtrąciła pospiesznie:

– Wcale się natomiast nie dziwię, że ten zboczeniec, który uprowadził małego Joachima, został śmiertelnie przestraszony.

– Linde-Lou kochał dzieci – potwierdziła Christa. – Nie darowałby nikomu, kto je krzywdził.

– Dość! Nie chcę już dłużej słuchać o upiorach – przerwał im proboszcz niecierpliwie. – Czy wy nie rozumiecie, że to jakiś zwyczajny, żywy człowiek, który z niewiadomego powodu podawał się za tego Linde-Lou?

– Och, gdyby to mogło być takie proste! – zawołała zrozpaczona Christa.

– Rozmawiałaś z żywą istotą, co do tego nie może być wątpliwości. Wszystko inne to szaleństwo. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają i opowiadanie o duchach to zwyczajne bajdurzenie!

– Christa, podobnie jak ja, należy do… cokolwiek dziwnych ludzi – rzekła Benedikte spokojnie.

– Nigdy w to nie uwierzę. Nikt nie jest, jak pani to powiedziała, dziwny w taki sposób. A teraz skończmy już z tym, zwłaszcza że pada coraz bardziej.

– O, to akurat nie ma znaczenia – rzekł doktor.

– W każdym razie ja pomodlę się i pobłogosławię groby, a później przeniesiemy ziemskie resztki tych wszystkich biedaków na cmentarz koło kościoła.

Christa przelękła się okropnie.

– Nie! – wykrztusiła.

Wszyscy spoglądali na nią, nie pojmując, o co chodzi.

– Nie, proszę się tu nie modlić! Jeszcze nie teraz!

– Co się z tobą dzieje? – spytał Abel. – Ty, taka bogobojna?

– Tak, tak, ale…

– Myślę, że Christa ma rację – westchnęła Benedikte i rozejrzała się wokół. – Tutaj znajduje się coś, co nie chce błogosławieństwa.

– Cóż za głupstwa! – oburzył się proboszcz.

Reszta zebranych jednak milczała i nikt się nie ruszał z miejsca. Ukradkiem spoglądali w stronę lasu otaczającego polankę.

I po chwili usłyszeli wszyscy to, o czym przedtem tylko słyszeli. Przeciągłe, głośne zawodzenie spoza zamkniętych warg, jak pełen przestrogi jęk, głuche westchnienie, straszne.

– Proszę się modlić, pastorze! – zawołał Abel.

– Tak, niech pastor zaczyna, szybko! – powtórzył jak echo jeden z grabarzy i zataczając się zaczął uciekać.

Pastor patrzył bez słowa na zebranych, a potem rozpoczął rytuał wyświęcania.

Dziwna, bura ciemność zaległa nad polaną. Grabarze krzyczeli: „Panie Jezu, ulituj się!” Lensman skulił się, obejmując rękami głowę, w koronach drzew rozległ się szum, drzewa przyginały się do ziemi jak pod wpływem wichury. Pastor został odrzucony daleko na środek polany, wszyscy krzyczeli przerażeni.

I wtedy rozległ się silny, władczy głos Benedikte:

– Nie dostaniesz jej, Linde-Lou, i dobrze o tym wiesz! Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i chcemy twego dobra, ale nawet gdybyś dziś jeszcze powrócił do życia, i tak jej nie dostaniesz. Twoim ojcem był Ulvar, Imre mi to powiedział, a w takim razie ona jest dla ciebie niedostępna! Odejdź więc! Pozwól sobie na odpoczynek, którego tak potrzebujesz i na który zasłużyłeś! Christa nigdy o tobie nie zapomni, ona cię nadal kocha, chociaż wie, że umarłeś dawno temu. Zostaw ją teraz, najdroższy przyjacielu i kuzynie! Zostaw nas, pomyśl o spokoju twego rodzeństwa!

Kiedy zerwała się wichura, Christa ukryła twarz w dłoniach. Stała wstrząsana płaczem, wszystko było takie straszne, takie potwornie tragiczne. Nie widziała, że wichura poprzewracała mężczyzn, słyszała tylko stanowczy głos Benedikte, a potem ponawiane modlitwy pastora, tym razem odmawiane ciszej i jakby niepewnie.

Powoli, powoli wiatr nad polanką przycichał. Christa otworzyła oczy. Ciemność zrzedła i słychać było tylko szum deszczu.

– W imię Jezusa Chrystusa. Amen! – zakończył proboszcz swoją modlitwę.

Linde-Lou ustąpił. Teraz już nie będzie mógł więcej wrócić na ziemię. Nie będzie mógł więcej zobaczyć swojej ukochanej Christy.

Osiągnął jednak swój cel: Przestępca sprzed trzydziestu lat został ujawniony, nazwany po imieniu. „Pan Peder” został ukarany, a groby w lesie odnalezione.

W ostatniej chwili chciał przeszkodzić temu, co dawniej było jego największym pragnieniem, a mianowicie, aby trzy groby z lasu zostały przeniesione do poświęconej ziemi. W ostatniej chwili zapragnął zostać z Christą. W końcu jednak pojął, jak nierealistyczne było jego marzenie o ukochanej. Teraz i on, i jego rodzeństwo znajdą spokój na cmentarzu.

Proboszcz był wstrząśnięty. Ręce mu dygotały.

– Ja… muszę już teraz iść – wymamrotał. – Możecie zacząć kopać.

I odszedł do wsi.

Christa też nie mogła tu dłużej zostać. Nie była w stanie patrzeć na białe kości, które kiedyś były jej Linde-Lou.

– Chciałabym pójść do komorniczej zagrody – powiedziała cicho.

– Pójdziemy z tobą – zaproponowała Benedikte, a Andre potwierdził skinieniem głowy.

– Będę wam bardzo wdzięczna – szepnęła.

Pokazała im drogę przez las.

– A więc on był synem Ulvara? – zapytała Christa zgnębiona.

– Tak.

– Ulvar był moim dziadkiem. W takim razie Linde-Lou był bratem mojej matki.

– Tak właśnie jest. Imre wykrył, że w tym roku, kiedy Ulvar trafił do więzienia, miał bardzo krótką przygodę z pewną dziewczyną, która tam pracowała. Została wkrótce zwolniona, a w roku 1879 urodziła chłopca, któremu dała na imię Louis. Później wyszła za mąż i zamieszkała w Zamulonym Jeziorze. Urodziła jeszcze dwoje dzieci, które w niedługim czasie oboje z mężem osierocili. Cała odpowiedzialność za dzieci spadła na Linde-Lou, a on wywiązał się z tego obowiązku bardzo dobrze. A potem wydarzyła się ta straszna tragedia!

– W 1879, powiadasz? A kiedy wydarzyła się tragedia?

– Imre mówi, że 1897 roku.

– W takim razie Linde-Lou miał zaledwie osiemnaście lat, gdy umarł. A mnie mówił, że dwadzieścia jeden.

Pewnie sam dobrze nie wiedział.

Znowu otarła łzy i starała się opanować.

– Nigdy nie zrozumiem tego, co on powiedział, że istnieją dwa powody, dla których nie będziemy mogli być razem. Byłam do tego stopnia naiwna, że sądziłam, iż to chodzi o różnicę społeczną, jaka nas dzieli. Ten drugi powód to moim zdaniem było morderstwo, jakiego się dopuścił. Bo myślałam, że to on zabił starego Nygaarda.

A przecież tego nie zrobił, zresztą nigdy mi tego nie mówił. Powiedział tylko, że sytuacja była taka: „Albo on mnie, albo ja jego”. Te dwa powody to pewnie fakt, że byliśmy tak blisko spokrewnieni, no i że on już dawno nie żyje. O Boże, Benedikte, jak ja się z tego otrząsnę?

– Wszystko się ułoży, Christo, zobaczysz. Ta wyświechtana fraza, że czas leczy rany, wcale nie jest taka głupia.

Nagle las się skończył i ich oczom ukazała się zagroda. Christa zatrzymała się gwałtownie. Ogarnęły ją mdłości.

– Dobry Boże – szepnęła. – Przecież byliśmy tu razem,

Linde-Lou i ja. On pracował w polu, siedzieliśmy na schodach i dom wydawał się taki… zadbany! Nie, nie zniosę więcej!

– No już, już – szeptała Benedikte. – Uspokój się!

Sama jednak była jakoś nieprzyjemnie poruszona.

Przed nimi leżał prawie całkiem zarośnięty trawą dziedziniec. Pośrodku znajdowały się mury drewnianego domu, który musiał się zawalić już dawno temu. Po budynkach gospodarczych prawie w ogóle nie zostało śladu.

– O Linde-Lou – szeptała Christa. – Więc to wszystko była tylko iluzja?

– Nie, nie wszystko – odpowiedziała jej Benedikte. – To, co przeżyłaś, z pewnością było prawdą. Pamiętaj, że pochodzisz z Ludzi Lodu. A zresztą to też nie jest całkiem tak. Ty masz inne zdolności niż ja, bo przecież pochodzisz także z rodu czarnego anioła i Demonów Nocy. Linde-Lou też był wnukiem czarnego anioła. Wnuk samego Lucyfera!

– To dlatego mogliśmy się widzieć nawzajem?

– Pewnie tak.

Wolno podeszli do domu. Christa spostrzegła coś w stosie poczerniałych belek.

– Spójrzcie! – zawołała z rozpaczą. – Tam jest moje śniadanie, które mu dałam! Wziął je ode mnie i wszedł z nim do domu. A teraz leży tam.

– Czy mam to przynieść? – zapytał Andre.

– Nie, nie! Po co? Chleb pewnie spleśniał, a wszystko się zepsuło.

Znowu zalała ją fala mdłości.

– Chodźmy stąd – powiedziała krótko. – Chcę wracać do domu!

Odwróciła się jeszcze tylko jeden jedyny raz.

– Żegnaj, Linde-Lou – szepnęła. – Byłeś moim marzeniem. Pozostaniesz największą przygodą mojego życia. Nigdy nie będziemy mogli się połączyć i właśnie dlatego nasza miłość pozostanie nieśmiertelna.

Загрузка...