ROZDZIAŁ III

Możliwość zatelefonowania do Lipowej Alei nadarzyła się niespodziewanie następnego ranka, kiedy Christa szykowała się do wyjścia. Przyszedł przełożony zgromadzenia, by obejrzeć jakąś maszynę, która została w piwnicy po poprzednim właścicielu domu. Ponieważ był to sam przełożony i ponieważ Frank miał nadzieję nieźle zarobić na sprzedaży urządzenia, nagle poczuł się na tyle dobrze, że mógł o własnych siłach towarzyszyć gościowi. Zresztą czy taką ważną sprawę można było zlecić Chriście?

Gdy obaj panowie zniknęli w piwnicy, Christa pospiesznie zamówiła połączenie z Lipową Aleją. Czekała niecierpliwie i z lękiem, że Frank może w każdej chwili wrócić.

Mieli widocznie z gościem wiele kwestii do omówienia, bo nie było ich przez dłuższy czas. Choć Christa czekała na sygnał, to podskoczyła przestraszona, gdy telefon zadzwonił.

Wyjaśniła Benedikte, że musi się spieszyć i że bardzo chce jak najszybciej porozmawiać z Henningiem.

Najpierw złożyła mu życzenia urodzinowe, ale zrobiła to naprawdę jednym tchem, po czym wytłumaczyła, dlaczego nie może przyjechać.

Henninga bardzo to, rzecz jasna, zmartwiło, milczał przez moment, a potem zapytał:

– Ale ty bardzo byś chciała przyjechać, prawda?

Christa bała się, że zaraz wybuchnie płaczem.

– Oczywiście, dziadku. Tak się cieszyłam na ten dzień!

– Poznaję po twoim głosie, że jest ci przykro. Czy zaszło coś szczególnego?

– Ja zawsze bardzo chcę jechać do Lipowej Alei, więc było mi naprawdę żal, jeszcze zanim to się stało.

– Jakoś nie bardzo cię rozumiem, co się stało? – zapytał spokojnie.

– Ja… Nie mogę tego powiedzieć. Ale muszę koniecznie z wami porozmawiać. O moim… ojcu.

Musiała niezwykle uważać, co mówi. Telefonistka z pewnością nadstawiała uszu.

Czy dziadek zrozumie?

Zrozumiał. Milczał dość długo, a potem rzekł:

– Domyślam się, o co ci chodzi.

– Dlaczego wy nigdy…?

– Nie mogliśmy. Nie chcieliśmy ranić… pewnej osoby.

– Tak, to oczywiste. Ale ja muszę mieć…

– Christo, kochanie, wszystkiego się dowiesz. Tylko że my też całej prawdy nie znamy. Tylko Imre wie wszystko.

– Imre? Ale przecież jego nikt nie widział od dziesięciu lat! Odkąd Vetle podróżował do Hiszpanii.

– Masz rację. Benedikte jednak wie, jak nawiązać z nim kontakt. Ona to załatwi. Powiemy mu, że potrzebujesz pomocy, a on już zajmie się resztą.

– Dziękuję – powiedziała Christa. – Oj, oni wracają, muszę kończyć!

– Pokażesz się niedługo?

Dziadek w ogóle nie zapytał o Franka.

– Jak tylko będę mogła, dziadku. Wiesz, ja zaczynam pracę.

– Naprawdę? I Frank się zgodził?

– Tak, i to dlatego nie mogłam dzisiaj przyjechać – rzekła i tym razem nie umiała powstrzymać goryczy. – Ale postaram się niedługo. Pozdrowienia dla wszystkich!

– Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko!

Rozmowa się skończyła. Christa odłożyła słuchawkę i zaczęła bez ładu i składu wycierać kurze, biegając po pokoju od mebla do mebla.

– Czy nie powinnaś już iść, Christo? – zawołał Frank.

– Tak, już jestem gotowa. Muszę tylko trochę sprzątnąć.

Nagle zdjął ją strach. Przecież informacja o rozmowie z Lipową Aleją znajdzie się na rachunku telefonicznym!

Co tam! Nie należy martwić się na zapas.

Nigdy nie przyszło jej do głowy, że dom utrzymywany jest za pieniądze Vanji, a więc teraz jej, Christy. To prawda, że Frank potrafił bardzo dobrze je ulokować, ale bez nich nie mieliby z czego żyć.

Tymczasem Christa zawsze czuła się od niego uzależniona, a on nieustannie dawał jej do zrozumienia, że tak właśnie naprawdę jest. Nigdy nawet nie wspomniał, że właściwie pieniądze należą do niej, a przynajmniej w tym samym stopniu do niej, co do niego. Były to przecież pieniądze Ludzi Lodu, Vanja dziedziczyła po bogatej szwedzkiej linii, a kto bardziej był związany z Ludźmi Lodu, Frank czy Christa?

Przez te wszystkie lata Frank żelazną ręką kierował jej egzystencją, dbał, by dziewczyna we wszystkim była mu podporządkowana. Bo gdyby utracił ją, utraciłby wszystko.

Chętnie widział w Ablu Gardzie swego przyszłego zięcia. Miałaby sam dobrze, weszłaby do chrześcijańskiego domu, mąż, jeszcze przecież niestary, miał przed sobą naprawdę piękne widoki i był poważany w religijnej wspólnocie, do której Frank przystał wiele lat temu. A poza tym Abel mieszkał tak blisko. Zaledwie dwa domy dalej. Choć to trochę nierealne, Frank wyobrażał sobie, że i po ślubie Christa będzie w pewnym sensie mieszkać w domu i opiekować się starym ojcem. Tak sobie to wszystko układał, bo nawet on pojmował, że dziewczyna taka jak Christa nie może zostać starą panną. A skoro tak, to Abel Gard był zdecydowanie najlepszym kandydatem.

Nie wątpił, że córka się podporządkuje. Skoro Frank tak sobie życzy, to tak musi być.

Znał bowiem tylko naiwną, radosną Christę.

Jeszcze nie poznał Christy, która narodziła się poprzedniego wieczora za przyczyną kilku słów niebacznie rzuconych przez wiejską służącą.

Nie rozpoznałby swojej córki w tej dziewczynie.

Chłopcy Garda sprawili, że Christa porzuciła smutne rozmyślania i stała się na powrót trochę dziecinną, wesołą, beztroską panną. Drobne niepowodzenia przyjmowała jak zabawę, starała się utrzymać w porządku cały dom, zajmowała się gotowaniem, praniem i siedmioma rozhukanymi łobuziakami. A oni najwyraźniej czuli się przy niej równie dobrze. Zaczepiali ją oczywiście na różne sposoby, robili jej na złość, by zobaczyć, jak zareaguje, ale wkrótce zlitowali się. Uznali, że jest najlepszą opiekunką ze wszystkich, jakie mieli.

Jeśli jednak Christa miałaby być szczera, to musiałaby powiedzieć, że nie wszystkich malców lubi tak samo. Najmłodszy, Efrem, był niebywale rozkapryszonym i marudnym dzieckiem. Niczym nie umiał się cieszyć, nic mu nie dogadzało, rozpieszczony ponad wszelką miarę, co może w końcu nie było takie dziwne. Najmłodsze dziecko w osieroconej przez matkę gromadce.

Starsi chłopcy współpracowali jednak z opiekunką bez zgrzytów. Mimo to wieczorami bywała porządnie zmęczona.

Trochę żałowała tego biedaka Abla. Ona musiała wracać do domu i zostawiała go z siedmiorgiem dzieci, które należało ułożyć do snu, a przecież Gard pracował przez cały dzień. Często proponowała, że jeszcze trochę zostanie i pomoże mu, ale oboje wiedzieli, że Frank na nią czeka.

– Czy mogę cię odprowadzić do domu, Christo? – zapytał pierwszego wieczora Abel trochę skrępowany.

– Ale po co? – roześmiała się zarumieniona od fizycznej pracy, nie pojmując, jak bardzo go rani. – Przecież to zaledwie kilkadziesiąt metrów stąd. Co mogłoby mi się stać?

Pomachała wesoło chłopcom na dobranoc i zniknęła za drzwiami.

Kiedy wyszła, Abel zabrał się do mycia i przebierania dzieci na noc.

Dobry Boże, modlił się w duchu. Dzięki Ci, że jesteś taki miłosierny dla swego pokornego sługi. Dałeś mi siedmiu udanych, zdrowych synów…

Szlachetny Abel Gard jakoś nie pomyślał, ile ci synowie kosztowali jego żonę. Być może odwoływał się do słów Biblii: „Pan dał i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!”

A teraz, Ojcze, zwracał się Abel do swego Pana. Teraz znowu zsyłasz mi wielki dar, składasz w moje ręce najpiękniejszy skarb na ziemi, Christę, żebym nią kierował, czy zostanie moją żoną, czy też nie. Wiem, że powinienem czekać, Panie. Ona ma dopiero siedemnaście lat, a moja droga małżonka spoczęła w ziemi przed zaledwie dwoma laty, ale już to samo, że ona weszła do mego domu, musi być jakimś znakiem, który mi, Panie, zsyłasz. Może chciałeś przez to ochronić ją, by nie wpadła w sidła innych, może gorszych mężczyzn? Jest moim obowiązkiem troszczyć się, by żadne zło jej nie dotknęło, chronić ją i dbać o jej dobro. Dzięki Ci, Panie, za łaskę, którą mnie obdarzyłeś!

– Gotowe! – wrzasnął jeden z chłopców, siedzący na nocniku w dziecinnym pokoju.

Abel wiedział, że jeśli chodzi o Christę, to ma błogosławieństwo Franka. W przeciwieństwie do ojca dziewczyny on sam nie był egoistą, on naprawdę miał na myśli jej dobro. Wiedział, że umiałby się nią opiekować, że byłby dla niej dobrym mężem. Pytanie tylko, co ona sama o tym myśli.

Z pewnością nie zechce wyjść za mąż pod przymusem. Jak większość kobiet z Ludzi Lodu o tych sprawach będzie chciała decydować sama. Inna rzecz, iż być może sama mimo wszystko zechce wybrać Abla Garda.

Teraz nie miało to jeszcze istotnego znaczenia. Christa nie myślała o małżeństwie, miała dopiero siedemnaście lat i najpierw chciała lepiej poznać życie. Poza tym Abel był równo dwa razy od niej starszy.

Christa nie znała wielu młodych mężczyzn. Syn gospodarza Nygaarda, ich niedalekiego sąsiada, był chyba jedynym, jakiego spotkała, nie licząc kolegów ze zgromadzenia religijnego. O Ablu zaś, jako się rzekło, słyszała codziennie; pochwały sypały się nieustannie z ust Franka, a na dodatek różne mało dyskretne aluzje.

Znacznie mniej by wystarczyło, żeby dziewczynie obrzydzić kandydata na męża.

Powoli nabierała rutyny w opiece nad dziećmi Abla.

Frank wkrótce odkrył, że siedem godzin to stanowczo zbyt długi dzień pracy dla jego córki. On nie może przecież siedzieć tak długo, zapomniany, opuszczony, całkiem sam, bez niczyjej pomocy! I Christa musi wieczorem przynosić mleko, trzeba to jakoś inaczej zorganizować. Tak więc Christa chodziła do chłopców tylko na parę godzin dziennie, a resztę dnia poświęcała coraz bardziej wymagającemu Frankowi, który zaczynał szczerze żałować swego pomysłu. Działał pod wpływem impulsu, bez zastanowienia, po to, by przeszkodzić jej w wyjeździe do Lipowej Alei. A teraz wpadł we własne sidła.

Christa jednak bardzo sobie ceniła godziny spędzane w domu Abla. Dawały jej prawdziwe wytchnienie od męczącego towarzystwa Franka. Będąc z chłopcami mogła bawić się swobodnie, nie musiała uważać na każde słowo, mogła chodzić z nimi na wycieczki po okolicy, a gdy padało, opowiadać im baśnie, rozdzielała ich, kiedy się bili, opatrywała rany, utulała płacze i w końcu stała się dla nich kimś absolutnie niezbędnym.

Sytuacja nie była może wyłącznie różowa. Dwaj najstarsi chłopcy, choć lubili Christę, chorobliwie strzegli pamięci matki. Minęły niespełna dwa lata od jej śmierci i przypominali ją sobie jeszcze bardzo wyraźnie. Stara ciotka Abla wyzdrowiała tymczasem i razem z najstarszymi chłopcami uprawiała w stosunku do Christy cichy terror.

„Paulina nigdy tak nie robiła – oświadczała stara dama z wyniosłą miną, gdy na przykład Christa powiesiła ścierkę do podłogi na sznurze do bielizny. – Paulina zostawiała ścierkę na wiadrze”. „Proszę bardzo, mogę i ja zostawiać ją na wiadrze” – odpowiadała Christa dla świętego spokoju. „Mama robiła lepsze kanapki” – krzywił się Jakub. „Mama smarowała chleb syropem”. „Ale syrop niszczy dzieciom zęby” – tłumaczyła Christa, a wtedy wszyscy troje spoglądali na nią z wyrzutem. Paulina nie mogła się w niczym mylić ani popełniać błędów!

Duch Pauliny ciążył nad domem. Christa zresztą nie widziała w tym nic złego. Ona sama pamiętała zmarłą jako dobrą i pobożną kobietę, nieustannie zmęczoną. Nie podzielała jednak gustów tamtej. Czasami swędziały ją palce, żeby powyrzucać z domu papierowe kwiaty albo usunąć kolorowe motyle poprzypinane to tu, to tam do firanek, albo poprosić o pozwolenie zdjęcia ciężkich brzydkich narzut z kanap i zastąpienia ich tymi ładnymi niebieskimi, schowanymi w szafie.

O czymś takim nie mogło być jednak mowy! Paulina kochała owe zakurzone bure paskudztwa.

Chłopcami zresztą też Christa zajmowała się nie najlepiej. „Daj Dawidowi smoczek umoczony w cukrze, skoro tego chce!” Tymczasem Dawid miał sześć lat i zostawiał ten swój smoczek w najbardziej niewiarygodnych miejscach, najczęściej na podłodze, a potem zanurzał go w cukiernicy i wkładał do buzi.

Ciotka wcale nie ukrywała, że traktuje Christę jak rywalkę, chociaż pomoc dziewczyny stanowiła dla niej ogromną ulgę. Współpraca układała się jakoś jedynie dlatego, że obie starały się okazywać sobie minimum szacunku, schodziły sobie nawzajem z drogi, uśmiechały uprzejmie, ale nic poza tym.

Zima dała za wygraną. Pewnego wieczoru, gdy Christa wracała do domu, zacinał gęsty, ciepły deszcz. Na dworze było jeszcze dość jasno, w przyrodzie panował ten wiosenny nastrój, który wywołuje w sercu człowieka skurcz trudnej do określenia tęsknoty nikt nie wie za czym. Za czymś nieskończonym, co ma związek z wiecznością.

Przy bramie ktoś stał i czekał na nią.

Christa zadrżała, gdy uświadomiła sobie, kto to jest.

Nigdy przedtem nie widziała Imrego, ale domyśliła się od razu.

Jej najbliższy krewny! Jakie właściwie pokrewieństwo ich łączy? Imre jest kuzynem jej matki? Tak, właśnie tak.

Imre…

Piękniejszego mężczyzny nie było chyba na ziemi. Jasnoblond włosy ostro kontrastowały z głęboko szarymi oczyma, odziedziczonymi po Marcu, życzliwy, choć zarazem dosyć surowy wyraz szlachetnej twarzy, sylwetka, postawa, pełna godności niczym u królewicza czy księcia… Był jak ze snu.

I może właśnie to jedno jest prawdą?

Christa mimo woli dygnęła na powitanie. Przybysz uśmiechnął się, wyciągnął lewą rękę i poufałym gestem ujął jej prawą. Wiedział, że Christa domyśla się, z kim ma do czynienia i jak bardzo są sobie bliscy.

– Potrzebujesz mojej pomocy? – spytał łagodnie.

– Tak, dziękuję. Dziękuję, że przyszedłeś, bo ja muszę się dowiedzieć.

– Dowiedzieć się prawdy o swoim pochodzeniu, tak? Masz do tego prawo, ale czy starczy ci odwagi?

– Czy jest aż tak źle? Czy mój ojciec jest jakimś przestępcą?

– Akurat tego przypisać mu nie można. Ale prawda może cię przestraszyć.

W takim razie on jest chory psychicznie, pomyślała Christa.

– Zniosę wszystko – powiedziała pospiesznie. – Nic nie może być gorsze od…

Zawstydzona przerwała.

– No, no – upomniał ją Imre. – Przez tyle lat byłaś taką dobrą córką. Aż do chwili, gdy dowiedziałaś się, że jest inaczej.

– Tak, to prawda. Ale my się tak bardzo między sobą różnimy, właściwie pod każdym względem.

– Rzeczywiście. A poza tym on cię bezlitośnie wykorzystywał.

– Naprawdę?

– Tak. Stosował przymus, presję psychiczną.

– Skąd ty to wiesz?

– Obserwowaliśmy cię nieustannie, Christo. Jesteś przecież jedną z nas.

Domyślała się, że tym razem Imre nie o Ludziach Lodu mówi. Ona sama rzadko myślała o tym, że pochodzi z rodu czarnego anioła. Ale teraz uświadomiła to sobie niezwykle mocno.

– Ja chyba nie odziedziczyłam niczego po naszym… przodku – zaczęła niepewnie, mając na myśli Lucyfera.

– Tego jeszcze nie możesz wiedzieć – odparł Imre tajemniczo. – Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać w spokoju? Podejrzewam, że on nie przyjąłby mnie życzliwie.

– O, ale przecież ty jesteś moim najbliższym krewnym!

– Wolałbym się z nim nie spotykać.

Christa zastanawiała się przez chwilę.

– Zaraz będę musiała iść po mleko. Tylko że pada, nie będziemy mogli stać i rozmawiać na dworze.

– Czy on by coś słyszał, gdybyśmy rozmawiali w twoim pokoju?

– Nie. Z dołu nic nie słychać. Ja mieszkam na piętrze, a on na parterze i sam po schodach nie wejdzie. Musi wołać mnie bardzo głośno, gdy czegoś ode mnie chce. A chce często – zakończyła z uśmiechem. Zaraz się jednak zaniepokoiła. – Ty się nie dostaniesz do mojego pokoju. Frank zobaczy cię, kiedy będziesz przechodził przez hall. On bardzo uważnie śledzi wszystko, co się dzieje w domu.

Imre uśmiechnął się pod nosem.

– Tym się nie przejmuj. Idź po prostu teraz po mleko, a kiedy wrócisz, postaraj się jak najszybciej przyjść na górę!

Frank zachowywał się tak, jakby przeczuwał, że w domu dzieje się coś dziwnego. Gdy Christa wróciła z mleczarni, wynajdywał dziesiątki różnych drobnych spraw, które powinna niezwłocznie załatwić, czuł się bardzo źle, wszystko go bolało, nikt się nim nie przejmował, i czy może Christa mogłaby być tak dobra i podać mu to czy tamto, to przykre tak ją wciąż sobą obciążać, ale co może poradzić stary, chory człowiek…

Christa zaczynała się coraz bardziej denerwować. Imre był czcigodnym gościem, nie wypadało, żeby czekał. Może zirytuje go to i pójdzie sobie? Ciekawe, jak się dostał do jej pokoju? Jeśli w ogóle tam jest, nic przecież o tym nie wiedziała. Trudno było się komuś obcemu przemknąć niezauważenie obok Franka, dostrzegał wszystko swymi argusowymi oczyma.

A teraz najwyraźniej przeczuwał, że Christa coś przed nim ukrywa. Może spostrzegł przemykającego się Imrego? Nie, to niemożliwe, natychmiast by przecież coś powiedział.

– Może powinieneś się położyć, ojcze, skoro tak cię wszystko boli? – zaproponowała.

Ale nie, nieoczekiwanie Frank poczuł się znacznie lepiej.

– Tylko że ja jestem okropnie zmęczona – westchnęła Christa. – Chłopcy byli dzisiaj naprawdę nieznośni. (Nie zachowywali się wprawdzie gorzej niż normalnie, ale ona rozpaczliwie poszukiwała jakiejś wymówki, żeby nareszcie móc sobie pójść.) Gdybym mogła się już położyć, byłabym bardzo zadowolona. Jutro też czeka mnie trudny dzień.

Tacy ludzie jak Frank, którzy wciąż siedzą sami w domu, są bardziej niż inni uwrażliwieni na nastroje i stany psychiczne. Toteż spoglądał teraz ukradkiem na swoją córkę. Czy ona się czymś denerwuje? Czy może jest tylko zmęczona? No, niech tam, skoro nie chce wychodzić z domu, to nie ma powodu do niepokoju.

Bo Frank sobie po prostu nie życzył, by Christa spotykała innych ludzi, nawet Abla, poza jego kontrolą. Chciał wiedzieć o wszystkim, co Christa robi i co się z nią dzieje. Och, jakże go teraz złościło to, że córka spędza całe dnie w domu Abla! Sama z chłopcami, co prawda, ale Frank najchętniej by ją stamtąd zabrał. Jak to jednak zrobić? Wtedy ona by z pewnością natychmiast pojechała do Lipowej Alei, a Frank niczego nie bał się bardziej niż właśnie tego. Ci poganie już by jej nie wypuścili, gdyby raz wpadła w ich łapy.

Frank był niesprawiedliwy, bo Ludzie Lodu nigdy nie rościli sobie pretensji do jego córki, choć wiedział, że bardzo chętnie by się nią zajęli.

– Czy mogłabyś mi jeszcze przed wyjściem zrobić trochę kawy? – zapytał jękliwym głosem. – Ja wiem, że jestem uciążliwy…

Tym razem Christa nie chciała słuchać żadnych narzekań.

– Wypiłeś już przynajmniej trzy filiżanki nie dalej jak godzinę temu. Nie będziesz mógł spać po takich ilościach kawy wieczorem.

– Spać i tak nie mogę, dobrze o tym wiesz. W nocnych godzinach żyję równie intensywnie jak w dzień.

– To powinieneś przestać sypiać po obiedzie – rzuciła Christa.

– Jakbym w takim razie mógł przetrwać dzień, skoro ciebie nigdy nie ma w domu?

Christa westchnęła.

– Czy mogę już iść?

Frank szukał desperacko jeszcze jakiegoś powodu, dla którego mógłby ją zatrzymać, lecz zdążył już wykorzystać wszystkie możliwości.

– Oczywiście, drogie dziecko. Nie chciałbym cię trzymać przy sobie wbrew twojej woli…

Chyba nie musiała tak ostentacyjnie okazywać ulgi, że może go pożegnać?

Wbiegła na schody. Czy gość tam jeszcze jest? A może poszedł? Czy w ogóle kiedyś był w jej pokoju? Jak go teraz znowu odnajdzie? Bo przecież musi z nim porozmawiać. Jeśli się okaże, że przez Franka zaprzepaściła tę możliwość…

Ale Imre na nią czekał. Gdy weszła do pokoju wstał z krzesła, żeby zrobić jej miejsce. Nie posiadając się ze szczęścia znalazła drugie krzesło pod stosem ubrań i pospiesznie starała się trochę uporządkować pomieszczenie, choć i tak panował w nim względny ład.

Po chwili usiadła i czekała.

Na dole panowała zupełna cisza.

– Jesteś pewna, że on nas nie usłyszy? – zapytał Imre cicho.

– Absolutnie pewna. Muszę stąd krzyczeć bardzo głośno, żeby na dole było cokolwiek słychać. Na wszelki wypadek powiedziałam mu, że muszę się nauczyć dość długiego tekstu na pamięć, więc żeby się nie dziwił, gdy będę mówić sama do siebie. A teraz mów! Chcę się nareszcie dowiedzieć! Wiem już, że Frank nie jest moim ojcem, ale tak mi trudno uwierzyć, że moja mama, Vanja, była niewierną żoną…

– Wcale też nie musisz tego robić. To się stało, zanim wyszła za mąż.

– Ale w takim razie Frank powinien wiedzieć…?

– Nie, ty zostałaś poczęta ostatniego wieczora przed ślubem.

„Zostałaś poczęta”. To brzmi… jakoś nieprzyjemnie!

– Przez kogo? – zapytała bezbarwnie.

– Przez jedynego, którego twoja matka kochała. Kochała go przez całe swoje życie, aż do śmierci. Frank był tylko dobrym przyjacielem. Vanja wiedziała, że musi wyjść za niego za mąż, żeby móc urodzić to dziecko, na które czekają Ludzie Lodu.

– Nie, chwileczkę! Trudno uwierzyć w to wszystko naraz. Czy to ja jestem tym dzieckiem, na które czekaliście?

– Nie. To ty je urodzisz!

Christa oparła się bezsilnie o krzesło.

– Ja? Tego… nie wiedziałam. – Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Odrzucona. – Więc ja kiedyś też będę miała dziecko?

– Oczywiście.

– Przed chwilą jednak powiedziałeś coś innego, czego nie zrozumiałam. Vanja musiała wyjść za mąż, żeby urodzić dziecko, to znaczy mnie. Ale przecież to nie Frank jest moim ojcem! Dlaczego nie mogła wyjść za tego, którego kochała? Skoro i tak to on został ojcem jej dziecka.

Imre pochylił się i mocno uścisnął jej ręce. Niewiarygodnie piękna twarz kuzyna była teraz bardzo blisko. Od tego widoku Chriście zakręciło się w głowie.

– Bo to stało się całkiem nieoczekiwanie… że poczęła dziecko właśnie z twoim ojcem. On mianowicie… nie był zwyczajnym śmiertelnikiem… no, krótko mówiąc, on nie był człowiekiem.

Christa uświadomiła sobie, że wargi zaczynają jej drżeć.

– To kim w takim razie był?

Imre spoglądał na nią bardzo poważnie, jakby chciał złagodzić szok, ale nie wiedział, jak to zrobić.

– Demonem.

– Nie! – krzyknęła bez zastanowienia, przerażona.

– Tak, Christo. Twoim ojcem jest Tamlin z rodu Demonów Nocy.

– Ale ja… – Nie mogła uwierzyć w jego słowa, próbowała szukać jakiegoś innego rozwiązania. – Ale ja jestem całkiem pospolitym człowiekiem.

– Przede wszystkim jesteś bajecznie piękna. Ale to pewnie też dlatego, że pochodzisz z rodu czarnego anioła. Szczerze mówiąc istnieje tylko jeden dowód, że jesteś córką Tamlina. Nie, są dwa dowody. Jeden to twój język. Demony Nocy mają języki rozdwojone na końcach, jak u węży. Tamlin miał takie rozszczepienie w dzieciństwie, ale później, pod wpływem miłości Vanji, bardzo się zmienił, stał się bardziej ludzki. W końcu był już bardziej mężczyzną niż demonem.

Głos Christy brzmiał matowo:

– A ten drugi dowód?

Imre wyprostował się.

– Tym drugim dowodem jest fakt, że Frank nie może mieć dzieci. Został ciężko okaleczony w niewoli, ale nawet on sam nie wie, że to miało takie konsekwencje.

Christa odwróciła głowę i patrzyła w okno. Długo.

W końcu znowu spojrzała na Imrego. Z głębokim smutkiem w oczach.

– Opowiedz mi o Vanji i… o Tamlinie. Opowiedz mi historię ich miłości. To musiało być bardzo piękne.

– Na początku nie bardzo. Ale później tak, to rzeczywiście jest wzruszająca historia.

– Co się z nimi potem stało? Nigdy nie mogłam nawet odwiedzić grobu mamy.

– Bo ona nie ma grobu. Gdy Vanja umarła, oboje z Tamlinem zostali zabrani przez czarne anioły. Znajdują się teraz w czarnych komnatach Lucyfera.

– Żyjący czy umarli?

Imre prawie niedostrzegalnie wzruszył ramionami.

– To zależy, jak się na to patrzy.

– Czy ja… po śmierci też tam pójdę?

Gość spojrzał na nią poważnie.

– Tak, oczywiście.

– Wszyscy potomkowie Lucyfera tam idą?

– Nie. Nie ma z nimi na przykład Ulvara. On był sługą Tengela Złego.

– W takim razie Tengel Zły musi być bardzo potężny!

– On jest samą esencją zła, Christo.

– Opowiadaj teraz!

Imre opowiedział więc wszystko, co mu było wiadomo o Vanji i Tamlinie. A wiedział bardzo dużo. Przedstawiał historię ich osobliwej miłości tak, że brzmiała naprawdę pięknie. Gdy skończył, Christa miała łzy w oczach.

– Jak mówisz, kiedyś będę mogła ich spotkać?

– To ci obiecuję.

Christa milczała przez chwilę. Potem zdecydowanym ruchem otarła łzy.

– To dziecko, które kiedyś urodzę… Ono będzie przygotowane na to, by wypełnić swoje zadanie, prawda? – roześmiała się nerwowo.

– Tak. Z pewnością zostanie odpowiednio wyposażone – uśmiechnął się Imre. – To będzie ktoś specjalny, jeden z wyjątkowych wśród Ludzi Lodu, wybrany z wybranych. Tak postanowiono dawno temu. Całkiem nieoczekiwanie wmieszały się w to wszystko czarne anioły i zażądały, by dziecko było też potomkiem samego Lucyfera.

– W żyłach dziecka będzie płynąć krew Demonów Nocy – rzekła Christa przejęta. – Tego też chyba początkowo nie oczekiwano?

– Masz rację, ale to nie wszystko.

– Jak to?

– Możesz dać mu jeszcze więcej, jeśli wyjdziesz za mąż za Abla Garda.

Szczery uśmiech Christy zgasł.

– Jeśli wyjdę za mąż za Abla Garda? A co on ma z tym wspólnego?

– Jeszcze teraz nie mogę ci powiedzieć. Ale dowiesz się wszystkiego, gdyby małżeństwo miało dojść do skutku.

– Ty uważasz, że powinnam za niego wyjść?

– Jeśli tak ci powie twoje serce, to powinnaś. W przeciwnym razie, nie. To musi być twoja niezależna decyzja, pamiętaj! Nie pozwól nikomu, żeby cię nakłaniał do tego związku, jeśli sama nie będziesz chciała!

Poczuła się całkiem bezradna. Frank od początku jej życia myślał i decydował za nią, a ona uznawała, że „tata ma zawsze rację”. To dziwne tak nagle odkryć, że człowiek ma własną, wolną wolę.

– Czy to by było korzystne dla dziecka, gdybym wybrała Abla Garda?

– Ogromnie korzystne. To by mu dało dodatkową siłę do walki z Tengelem Złym. Ale tym nie wolno ci się kierować, Christo. Przyszłość należy do ciebie, tylko do ciebie. Twoja matka wybrała małżeństwo, którego sama nie pragnęła, zrobiła tak ze względu na Ludzi Lodu. Gdyby żyła dłużej, mogłaby być bardzo nieszczęśliwa u boku Franka, sama chyba rozumiesz.

– Owszem, rozumiem. Aż za dobrze rozumiem.

– Zatem nie wolno ci powtórzyć tego błędu. Znalazłaś się w bardzo podobnej sytuacji.

– Ale Frank i Abel nie są do siebie specjalnie podobni. Tyle tylko, że obaj są bardzo religijni.

– O ile wiem, to ty też jesteś religijna – rzekł spokojnie, jakby się nad czymś zastanawiał.

Twarz Christy rozjaśnił szczery uśmiech.

– O, tak. Należę chyba do najbardziej religijnych członków Ludzi Lodu. Sama nie wiem, skąd się taka wzięłam.

– Myślę, że twoi krewni lubią cię między innymi właśnie za twoją niezłomną wiarę.

Spojrzała na niego ciepło. Jej panieński pokoik odmienił się całkowicie, gdy wszedł do niego Imre, gdy wypełniał go fantastyczną siłą swojej osobowości. Christa nie umiałaby powiedzieć, na czym ta przemiana polega, bo gość był dosyć milczący, nawet jakby trochę skrępowany, i bardzo powściągliwy. Mimo to całkowicie dominował nad swoim otoczeniem.

W przeciwieństwie do Marca o ciemnej karnacji Imre był jasnym blondynem. Spojrzenie również miał jasne i jakąś niezwykłą jasność w twarzy. Andre, który znał ich obu, mówił, że poza tym są do siebie bardzo podobni. I obaj mają w sobie tę promienną jasność.

Imre uśmiechnął się, jakby chciał o coś zapytać, i Christa ocknęła się z zadumy. Powiedziała pewnie, jak po głębokim namyśle, choć przecież myślała o czymś zupełnie innym:

– W jakimś sensie ja lubię Abla, naprawdę.

– Lubić to nie wystarczy. Trzeba się nawzajem kochać, żeby razem przejść przez życie. Masz dopiero siedemnaście lat i pewnie w ogóle jeszcze nie myślisz o małżeństwie.

– To prawda. I nie wiem dlaczego, ale zawsze staram się wyjść z domu Abla przed jego powrotem. Jest tam stara ciotka, więc mogę spokojnie zostawić chłopców. Ja… jakoś nie mogę z nim rozmawiać. Patrzeć na jego udawaną obojętność wobec mnie, patrzeć, jak on mi się po kryjomu przygląda, widzieć… jego tęsknotę, kiedy niczego nie udaje. Ja po prostu jeszcze do tego nie dojrzałam!

– Rozumiem cię. Mimo to wszyscy żywimy nadzieję, że pewnego dnia wybierzesz właśnie jego. I zrobisz to z własnej woli.

– Czy nie możesz mi powiedzieć, co się stanie? – zapytała impulsywnie. – Co ja będę robić w przyszłości?

Imre potrząsnął głową.

– Nie jest najlepiej, kiedy zna się swoją przyszłość. Człowiek jest szczęśliwszy bez tej wiedzy. Ale…

Dostojny gość wyglądał na zmartwionego.

– Co takiego? – zapytała przestraszona.

– Jest jeszcze coś…

– Jeszcze?

– Tak. Jest jakiś cień nad twoją najbliższą przyszłością.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Sam nie wiem. Nie wszystko jest dostępne przodkom Ludzi Lodu, jak wiesz. Lucyfera na przykład też w porę żaden nie zauważył, a kiedy to się stało, było już za późno. Nikt nie był w stanie ostrzec Sagi, nasze wysiłki okazały się nieskuteczne.

– Ale czyż nie wyszło naszemu rodowi na dobre to, że związał się z rodem Lucyfera?

– Oczywiście! Tylko Saga musiała umrzeć.

Christa milczała przez chwilę.

– Vanja, moja mama, też.

– No właśnie. Demona Nocy, Tamlina, też nie widzieliśmy, dopóki Vanja nie zakochała się w nim tak beznadziejnie.

– Więc myślisz… Uważasz, że mogłabym się związać z jakimś demonem czy coś takiego? – jęknęła żałośnie.

– Nie, nie, tak nie myślę. To równie dobrze może być człowiek. Przecież jeśli chodzi o Erlinga Skogsruda, to też nie podejrzewaliśmy niczego złego, dopóki nie stanął Vetlemu na drodze.

Christa poczuła, że ogarnia ją strach.

– ”My”, powiadasz? Czy ty też należysz do grupy przodków Ludzi Lodu?

– Nie, nie, ja jestem istotą żyjącą. Mam cię może uszczypnąć w ramię? – roześmiał się.

– Nie, dziękuję. Wierzę ci. Ale całkiem zwyczajny nie jesteś – stwierdziła.

– No, nie. Regularnie spotykam się z naszymi przodkami.

– I możesz się przenosić z miejsca na miejsce w dowolny sposób?

– Mogę – uśmiechnął się.

– Imre… Jest coś… Ja wiem, że wszyscy się nad tym zastanawiają. Co się stało z Markiem?

Imre zrobił tajemniczą minę.

– Czy on żyje?

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Rozumiem – bąknęła zawstydzona. – Już więcej nie będę pytać. Ale ten cień, który dostrzegasz nad moją przyszłością… Czy uchronię się przed tym?

Imre zastanawiał się. Christa czuła wyraźnie, że gość stara się dowiedzieć czegoś więcej o zagrożeniu.

– Nie wydaje mi się, żeby to było niebezpieczne – rzekł z wolna. – Sądzę, Christo, że to jakiś człowiek, ale muszę się jakoś bardziej do tej sprawy zbliżyć. W każdym razie śmiertelnego zagrożenia on nie stanowi.

– Miłe, nie ma co – jęknęła dziewczyna. – Ale przynajmniej nie muszę się bać.

– Natomiast… – mówił dalej Imre, wciąż bardzo skupiony. – Natomiast wyczuwam w tym coś bardzo ładnego. Wiesz – uśmiechnął się – ja myślę, że on stanie pomiędzy tobą a Ablem Gardem.

– I ty myślisz, że to dobrze?

– Może ten wybór byłby lepszy dla przyszłego dziecka? Ja po prostu nie wiem, co ów cień oznacza. Ale nie spuścimy go z oka, to ci obiecuję.

Christa skinęła głową, trochę przygaszona, tak jej się przynajmniej wydawało, po tych wszystkich wstrząsających nowinach, jakie usłyszała. Dziecko Demona Nocy, to ona sama. Jakiś cień nad jej przyszłością…

– Imre… Och, mam uczucie, że jesteś moim najlepszym przyjacielem – przerwała sama sobie.

– Oczywiście, że jestem – uśmiechnął się z powagą. – Już nie musisz szukać pośrednictwa Benedikte, kiedy będzie ci potrzebna moja pomoc. Od dziś będziesz miała zwierzątko…

– Tak, słyszałam, że Marco używał zwierząt jako posłańców. Jakie zwierzątko będę miała ja?

Imre zastanawiał się.

– Postaram się znaleźć ci takie, które dysponuje siłą. Wkrótce sama się domyślisz, co to będzie. A potem już wystarczy, żebyś się do niego zwróciła, ono mnie natychmiast sprowadzi. Zwierzę nie będzie, rzecz jasna, rozumiało twoich słów, ale polecenia i prośby, które zapadną w jego mózg i serce, zostaną mi przekazane. Twój dotychczasowy posłaniec, mały wróbelek, żyje już bardzo długo, służy ci od bardzo dawna.

W oczach Christy pojawiły się łzy.

– Ja przecież o niczym nie wiedziałam! Czy mogę zobaczyć tego mojego posłańca? Mogę z nim porozmawiać? Nakarmić go?

– Ależ karmiłaś go codziennie! Znacie się oboje bardzo dobrze, tylko go po prostu nie wyróżniałaś spośród tych ptaszków, którym co rano przez całą zimę dawałaś jeść.

– Jutro się rozejrzę. O, Imre, ja nie chcę, żeby on umierał!

– On jeszcze nie umrze, nadal będzie naszym posłańcem, lecz oprócz niego dostaniesz jeszcze inne zwierzę. One muszą przez jakiś czas ze sobą współpracować. Dopóki… no, dobrze!

Christa płakała cicho.

– Dlaczego zwierzęta nie żyją równie długo jak ludzie?

– Nie ty pierwsza cierpisz z tego powodu. Teraz jednak ja muszę iść. Zejdź na dół i zobacz, co z Frankiem. On się już pewnie zastanawia, dlaczego tak długo mamroczesz te swoje lekcje.

Wstali oboje.

– No właśnie, Frank. Co ja mam z nim zrobić? Mam mu powiedzieć…?

– Że nie jest twoim ojcem? Chyba nie. Lepiej będzie pozwolić mu wierzyć w to, w co dotychczas wierzył. Jeśli, oczywiście, nie będzie się zachowywał wobec ciebie nie do przyjęcia, nie będzie chciał za bardzo nad tobą dominować! Ale również wtedy powinnaś działać ostrożnie, tak myślę.

– Bardzo bym chciała pojechać do Lipowej Alei.

– Tak, wiem. Pojedziesz już niedługo. I mam przeczucie, że już niedługo dojrzejesz do tego, by podjąć próbę zerwania z domem.

– Ja też tak myślę – potwierdziła Christa zdecydowanie.

– Ale nie spiesz się! Pozwól sprawom toczyć się własnym torem! A teraz idź!

Christa stała nieco onieśmielona, nie chciała, żeby Imre sobie poszedł. Świat będzie teraz taki pusty bez niego.

– Imre, czy moim posłańcem nie mógłby być pies?

– Niestety, nie. Frank się nigdy na to nie zgodzi.

– Masz rację.

– Ale późnej, kiedy już wyprowadzisz się z tego domu, możemy o tym pomyśleć.

– Ja się z domu wyprowadzę już jutro – uśmiechnęła się i oboje wiedzieli, że to żart.

Imre objął głowę dziewczyny i ucałował ją serdecznie w oba policzki.

– My dwoje jesteśmy jedynymi na świecie pochodzącymi z rodu czarnego anioła, wiedziałaś o tym? – zapytał cicho.

Christa przytuliła się do niego.

– Potrzebuję cię, Imre. Jestem taka samotna!

– To prawda, jesteś bardzo samotna – zgodził się Imre. – Ktoś z Ludzi Lodu, kto musi żyć z dala od rodziny, zawsze czuje się samotny. A teraz, kiedy wiesz, że Frank nie jest twoim ojcem, jest pewnie jeszcze gorzej.

– Tak.

Niechętnie wyswobodziła się z jego objęć.

– Odwiedź mnie znowu niedługo, Imre – poprosiła bliska płaczu.

Odpowiedział skinieniem głowy, uśmiechnął się, jakby chciał dodać jej odwagi, po czym Christa wyszła z pokoju i zbiegła na dół. Domyśliła się bowiem, że Imre pragnął zostać sam, kiedy będzie opuszczał dom. Nie chciała się zastanawiać, jak on to zrobi.

Загрузка...