ROZDZAŁ IV

Następnego ranka, zanim wyszła do domu Abla Garda, dała jak zwykle jeść ptakom i wiewiórkom w ogrodzie, na kamieniu, który służył im za stół. Śnieg już prawie stopniał, wiosna wkraczała na ziemię, ale Christa, ku wielkiej irytacji Franka, dokarmiała małe zwierzątka przez cały rok. Zwierzęta, ciągle te zwierzęta, złościł się. Ona się tym jednak nie przejmowała. Przeważnie dawała swoim podopiecznym resztki, czasami parę orzechów lub garść ziarna.

Tego dnia była szczególnie uważna. A kiedy zobaczyła małego wróbelka wśród gromady innych, który z ufnością kręcił się najbliżej jej stóp, wiedziała, że to ten. Przypomniała sobie, że przecież często się dziwiła, jakie te wróble zdają się oswojone, ale kiedy tak teraz o tym myślała, to uświadamiała sobie, że zwłaszcza jeden podchodził zawsze bardzo blisko.

Ukucnęła i przemawiała do niego łagodnie. Ptaszek odskoczył, ale niezbyt daleko. Przystanął, przechylił główkę i przyglądał się jej swoimi czarnymi oczkami.

– Dziękuję ci – szepnęła Christa. – Teraz wiem, do kogo mam się zwracać. I bardzo bym chciała mieć cię przy sobie jeszcze długo, tak długo, jak to tylko możliwe, mój mały przyjacielu!

Frank wołał niecierpliwie z kuchni:

– Na stole zabrakło chleba!

– No to idź i sobie przynieś – syknęła przez zęby.

Ale to przecież ona go tak rozpieściła, zdawała sobie z tego sprawę. Reagowała na każde jego skinienie, uważała za sprawę honoru dogadzać mu we wszystkim. Kiedy całe dnie spędzała u synów Abla, Frank radził sobie znakomicie sam. Natomiast gdy wracała do domu, zawsze siedział przy kominku, opatulony w koce, przemarznięty i cierpiał jak nikt na świecie.

Teraz jednak Christa zyskała nowe siły! Teraz ma przyjaciela i ma posłańca. Imrego i małego wróbelka!

Zastanawiała się, jakie to inne zwierzę przyśle jej niebawem inne. Miała nadzieję, że nie będzie to kot, bo wtedy jej mali protegowani z ogrodu nie zaznają spokoju.

Ale pies… O, Christa zawsze marzyła o psie. Imre miał jednak rację, Frank nigdy by się nie zgodził. On nie należał do wielbicieli zwierząt, był jednym z tych religijnych ludzi, którzy uważali, że jedynie człowiek ma duszę.

Wobec tego zwierzęta go nie interesowały.

Niechętnie wstała i poszła da kuchni ukroić więcej chleba. Frank jadał stanowcza za dużo, choć twierdził, że żywi się byle czym i jada jak ptaszek. To marne porównanie, burknęła, gdy i tym razem powtórzył to samo. Ptaki jedzą przez cały dzień, ale po troszeczku, żeby zachować życie. Frank poczuł się dotknięty i patrzył na nią z wyrzutem, powiedział, że ostatnio stała się opryskliwa, on, oczywiście, wie, że jest jej ciężarem i tak dalej, i tak dalej, jak zwykle, w znanej tonacji.

Christa przyglądała mu się krytycznie. Zawsze wyglądał na starego, ale teraz sprawiał wrażenie, jakby miał co najmniej dziewięćdziesiąt lat, a przecież dopiero niedawno skończył sześćdziesiąt. W dodatku zrobił się tłusty i nie dbał o zęby, choć już Vanja bardzo go o to prosiła, on się po prostu bał dentysty. Od dawna przeżuwał jedzenie dziąsłami i tymi kilkoma spróchniałymi pieńkami, jakie mu jeszcze zastały. Brak zębów sprawiał, że z profilu Frank wydawał się zgrzybiałym starcem. To prawda, że w młodości trafił do niewoli, że poddawano go tam okrutnym torturom, ale przecież nie można spędzić życia na użalaniu się nad sobą samym. Powinien skończyć z narzekaniem na dawne krzywdy, jakich doznał na Wschodzie, i starać się coś zrobić z bieżącym życiem.

Niestety, jedyne, co go teraz naprawdę zajmowało, to rozmyślanie, jakim wielkim szacunkiem darzą go bracia w religijnym zgromadzeniu. To mu wystarczało, by wypełnić życie.

Oj, oj, myślała Christa. Oczy mi się nareszcie otworzyły i staję się bezlitosna.

Skoro się jednak przez całe życie mówiło: „Och, biedny tatuś”, to miło jest spojrzeć na sprawy bardziej trzeźwo.

Później znowu będę sympatyczna, obiecywała sobie.

On także był człowiekiem zażywającym wielkiego szacunku. I to dużo większego niż Frank Monsen, który wszystko budował na tym, że jest taki biedny.

Ten człowiek miał swoją pozycję.

A teraz poczuł się urażony. I wściekły!

Te nędzne gady! Cóż oni sobie myślą? Że jego można traktować w ten sposób?

Wpatrywał się w szarozieloną ścianę muru i czekał, kiedy tamci wrócą. Czekał już długo. Czy te nędzne kreatury nie wiedzą, z kim mają do czynienia?

Ale on im jeszcze pokaże!

Nagle w ciasnym pomieszczeniu, w którym siedział, zapadł mrok. Jakby chmura przesłoniła słońce po drugiej stronie malutkiego okienka wysoko pod sufitem. Zrobiło się nienaturalnie ciemno, przecież to chyba jeszcze nie wieczór? Oczywiście, musiał bardzo długo czekać na tych drani, ale mimo wszystko…

Drzwi otworzyły się z wolna.

Więc w końcu przyszli! Zerwał się z miejsca dokładnie w chwili, gdy drzwi zamknęły się z powrotem i w pomieszczeniu znowu zapanował ten dziwny mrok.

– Jak długo mam na was czekać? Ja zamelduję…

Dolna szczęka mówiącego opadła. Przeciągły skowyt, który przypominał jęk konającego, wydobył się z jego gardła. Wytrzeszczał oczy, ale widział niewyraźnie.

Postać podeszła bliżej.

Mężczyzna szarpnął się w tył, ze świstem wciągał powietrze i wrzeszczał:

– Nie, nie, ja tego nie zrobiłem!, jestem niewinny. Już więcej tego nie zrobię!

I stracił przytomność.

Wiosna stała się faktem, wszystko budziło się do życia.

Abel Gard wciąż ponawiał wysiłki, by porozmawiać z Christą, ale albo już wyszła, kiedy wracał do domu, albo taka była zajęta, że nie miała ani chwili czasu.

Wiedziała, o co mu chodzi. Domyślała się, że chciałby wyjaśnić, jak się mają sprawy między nimi. A one nie układały się, niestety, po jego myśli. Opiekowanie się jego dziećmi uważała za przyjemność, ale była za młoda, by myśleć o czymś więcej.

Od bardzo dawna nie odwiedzała domu modlitwy. Nie miała na to czasu. Lecz w ostatnim dniu kwietnia przygotowywano szczególnie ważne spotkanie, na które zapowiedział się też Lars Sevaldsen. Miała wielką ochotę tam pójść. Przyjemnie byłoby spotkać rówieśników i dorosłych znajomych.

Christa powiedziała Ablowi, że chętnie wybrałaby się do domu modlitwy, że chciałaby spędzić ten wieczór w spokoju. Frank jej łaskawie pozwolił. Jęknął ze zbolałą miną, że trudno, będzie sobie musiał jakoś poradzić, ona nie powinna się przejmować starym, samotnym ojcem…

– Dlaczego ty także nie pójdziesz?

Frank kręcił się niespokojnie w swoim wygodnym fotelu.

– Nie, dziś wieczór naprawdę nie mogę, reumatyzm dokucza mi okropnie, zostałem przecież ciężko okaleczony w niewoli…

Już to słyszałam, miała ochotę zawołać Christa, ale, jak zawsze, przemilczała.

Muszę się mieć na baczności, myślała. Bo jak nie, to któregoś dnia wybuchnę, a wtedy mogę zrobić lub powiedzieć coś, czego będę potem żałować.

Szła w ten piękny i ciepły wiosenny wieczór drogą na skróty, przez pole. Pachniało świeżo zaoraną ziemią i dymem palonych zeszłorocznych traw. Rozkoszne wonie po długotrwałej, sterylnej zimie.

Sala była już pełna i panował nastrój podniecenia. Słychać było szepty, w powietrzu wisiała jakaś sensacja, a może nawet skandal.

– Ingeborg jeszcze nie przyszła? – zapytała Christa jakiejś rówieśnicy.

– Ingeborg? – prychnęła dziewczyna. – Ingeborg ma z pewnością inne zmartwienia!

– Co takiego? – zdziwiła się Christa.

Członkowie chóru zebrali się już na swoim miejscu. Christa zauważyła, że tamtego nowego chłopaka także nie ma.

– Ingeborg ściągnęła na siebie wielki wstyd, oto co ci powiem – wyjaśniła dziewczyna wyniośle i z pogardą.

– Biedna Ingeborg – westchnęła Christa. – Pójdę do niej jutro rano.

Dziewczyna posłała jej nieżyczliwe, złośliwe spojrzenie. Nie należy zadawać się z takimi, którzy łamią szóste przykazanie!

– Czy naprawdę wszyscy tak się gniewają na nieszczęsną Ingeborg? – spytała Christa. – Ludzie wyglądają na bardzo wzburzonych.

Ale dziewczyna już sobie poszła. Do Christy natomiast podeszła znajoma kobieta.

– O, witaj! – ucieszyła się. – Jak to miło, że przyszłaś, dawno cię nie widziałam! No i popatrz, co to się porobiło! Takie nieszczęście!

– Masz na myśli Ingeborg?

– Nie, co tam Ingeborg! Ona sobie dawno na to zasłużyła. Teraz szlocha i żałuje, ale trzeba było zawczasu myśleć o skutkach.

Christa nadal niczego nie pojmowała, zresztą nie chciała rozmawiać o Ingeborg.

– Ale co się tu dzisiaj dzieje?

– Nie słyszałaś? Lars Sevaldsen nie przyjdzie!

– O, jaka szkoda! A ja tak się cieszyłam, że usłyszę balladę o Lindelo, tak dawno tego nie słyszałam.

– Nie martw się, chór ćwiczył wiele pieśni, może zaśpiewają i tę.

– Bardzo bym chciała, bo ja nigdy nie słyszałam jej od początku do końca.

Chriście zdawało się, że ma sojusznika w młodym Lindelo, który także, podobnie jak ona, dowiedział się o tak zwanym fałszywym kroku swojej matki.

– Jakie to straszne nieszczęście z tym Sevaldsenem! – wykrzykiwała kobieta z egzaltacją. – Kto by to pomyślał!

– Ale co takiego?

Tamta pochyliła się tak, że Christa czuła jej oddech na swojej twarzy.

– Został oskarżony o kradzież! Jest aresztowany! Przesłuchują go!

– Nie – rzekła Christa z niedowierzaniem. – Czy to możliwe?

– Oczywiście, skoro go zamknęli! No, w każdym razie dziś tu nie przyjdzie!

Podczas gdy chór przygotowywał się do występu, a zebrani starali się trochę uspokoić, Christa siedziała na twardej niewygodnej ławce i rozmyślała o ludzkich słabościach. Ingeborg popełniła błąd, lecz tej chłopak również. A o nim nikt nie wspomina. Lars Sevaldsen dopuścił się kompletnie bezsensownego postępku, bo przecież co jak co, ale z pewnością nic go nie zmuszało do kradzieży. Musiał mieć znakomite dochody. A ci wszyscy tutaj, którzy tak chętnie osądzają Ingeborg i Sevaldsena, czyż i oni nie mają słabości? Czy Christa nie okazała się bardzo słabym człowiekiem, skoro nie potrafi już kochać Franka? Zajmował się nią przecież zawsze najlepiej jak umiał, gdy była dzieckiem. Czyż nie zasłużył sobie na jej wdzięczność?

No, wdzięczność Christa odczuwa, ale miłość? Miłości

Nie żywi też dla niego czułości ani współczucia. Frank za bardzo nadużywał jej dobroci.

Nie mam prawa tak tu siedzieć i wywyższać się nad innych, pomyślała z goryczą. Sama też nie jestem lepsza.

Modliła się w duchu o wybaczenie. I o to, by Pan zechciał okazać miłosierdzie nieszczęsnej Ingeborg. Lars Sevaldsen poradzi sobie bez modlitw Christy.

Zaczęła się przyglądać słowom z Biblii, wyhaftowanym na obrusiku okrywającym brzeg ambony. Chór śpiewał jakąś budującą pieśń, ale ona słuchała jednym uchem. Przyszedł właśnie Abel Gard. Jakiż to przystojny mężczyzna, każdy musi przyznać. W swoim najlepszym ubraniu, elegancki, wytworny, naprawdę przyciągał spojrzenia. Rozglądał się za Christą. Kiedy spotkali się wzrokiem, uśmiechnęła się i skinęła głową. Na twarzy Abla pojawił się rumieniec. Mój Boże, taki dojrzały mężczyzna! Christa jednak uważała, że musi się z nim przywitać, tyle spraw ich łączyło!

Wiedziała, że Abel jest zadowolony z jej opieki nad dziećmi. Stara ciotka nie podzielała tego zdania, traktowała Christę jako swego rodzaju konkurencję. Nie ustawała w drobnych uszczypliwościach i złośliwych uwagach, a to, że Aron ma plamę na kołnierzyku, a to że Adam zrobił siusiu w majtki albo że takiego jedzenia małżonka Abla nigdy nie gotowała!

Christa na ogół milczała i robiła swoje. Nie była w stanie znosić rozkazów jeszcze jednej osoby, nie zamierzała starszej pani dogadzać.

Nagle chór zaśpiewał balladę o Lindelo i Christa zaczęła słuchać. Teraz po raz pierwszy pozna cały utwór.

„Zaśpiewam przepiękną balladę,

Niech z oczu popłyną wam łzy,

O chłopcu, co służył u pana,

A cierpiał los gorzki i zły.

Wyzwiska i praca nad siły,

To było biedaka życie,

Od świtu, dopóki się nie ściemniło,

Nic, tylko złe słowa i bicie.

Nieszczęsny Lindelo miał brata,

I siostrę młodziutką on miał,

Nie mieli ni matki, ni ojca,

Lindelo o bliskich swych dbał.

W zagrodzie Las Wielki mieszkali,

Ich chleb cierpkiej kory miał smak

Lindelo wiosłował co rano,

Do pracy, bo los chciał tak.

A teraz opowiem słuchaczom,

Jak wielkie może być zło.

Podstępny, okrutny pan Peder,

Straszny zgotował im los.

Śliczna była siostrzyczka Lindelo,

Wiotka i wdzięczna jak kwiat,

Lecz życie jej nie pieściło,

Zły człowiek zamknął jej świat”.

Gdy pieśń doszła do tego miejsca, umiejętnie zaaranżowana na wiele głosów, z oczu Christy popłynęły łzy. W ogóle dość łatwo wzruszała się cudzym losem, a zdaje się, że właśnie na takie uczucia liczył twórca tych strof. Christa była zła na siebie, że tak ulega nastrojowi, ale nic nie mogła na to poradzić. Tragiczne życie Lindelo poruszało ją od pierwszej chwili, gdy usłyszała zaledwie początkowe strofy ballady.

„Daj mi swą siostrę do łóżka,

Zażądał pan Peder okrutny,

Nie, nie rób krzywdy dziewczęciu,

Jej los już i tak jest smutny.

I oddaj mi także brata,

Parobkiem będzie w mym domu.

Nie, matce wszak obiecałem,

Że skrzywdzić go nie dam nikomu

Siostra ma wiosen piętnaście,

Brat zaś jest dzieckiem ośmiu lat,

Chciałbym wychować ich dobrze,

Nietkniętych wprowadzić ich w świat.

Pan Peder powiedział Lindelo:

Czy myślisz, że jesteś ich bratem?

Twa matka kochała innego!

Ty zawsze byłeś bękartem!

Żal zalał serce Lindelo,

Przytulił dzieci serdecznie

I kryjąc swój ból, powiedział:

Nie płaczcie, w domu jest bezpiecznie.

Złośliwy pan Peder pohańbił

Cześć naszej matki kochanej,

Przysięgam wam na mą duszę,

Że kiedyś pomszczę jej pamięć.

Niech nas pan Peder nie straszy,

Że weźmie nam wszystko, co mamy,

Razem sił nam wystarczy,

Odmowną odpowiedź mu damy.

Nikt nie rozłączy nas trojga,

Matce przyrzekłem to przecież,

Zawsze będziemy się wspierać,

Samotne sieroty na świecie.

Zapewnię wam dom i strawę,

Tak jak dotychczas robiłem,

We troje złu damy radę,

Zniszczymy Pedera siłę.

Do chaty przybył Peder okrutny,

Gdy w niej Lindela nie było,

Pohańbił jego małą siostrzyczkę,

Tragicznie się to skończyło.

Gdy mały braciszek się starał

Swej siostry jak umiał bronić,

Zabił zły Peder oboje

I uciekł z miejsca zbrodni.

Lindelo dwa trupy odnalazł

I wtedy osiwiał z rozpaczy.

Pan Peder rodzeństwo me zabił,

Mnie żywym też nikt nie zobaczy!”

W tym momencie Christa skamieniała. Była niczym słup soli. Serce tłukło się w piersi.

Gdy chór śpiewał ostatnie strofy pieśni, siedziała jak ogłuszona, nie bardzo rozumiała tekst. Ale też był on już nieistotny, takie wyciskające łzy z oczu zawodzenie o tym, co się potem stało:

„Dzieci pochował pod lasem

I kwiatki na grobach posadził.

Niech Bóg wam łaskę okaże,

Niech Pan się zmiłuje nad nami”

Christa wstała gwałtownie. Niecierpliwie przeciskała się między ławkami. Musi wyjść, musi porozmawiać z…

Dopiero gdy odszukała swój płaszcz i stanęła przed domem modlitwy w ten cichy wiosenny wieczór, uświadomiła sobie, jak bezsensowne i niepotrzebne było jej zachowanie. Przecież nie miała do kogo się udać w tej sprawie, która ją tak interesowała. Nie miała z kim porozmawiać, a sama też nic nie wie…

Jacyś chłopcy chichotali w pobliżu jałowcowych zarośli, dość daleko stąd, na zieleniejącym już pastwisku. W tej parafii młodzież nie bardzo miała gdzie się zbierać, kiedy więc w domu modlitwy odbywały się spotkania zgromadzenia religijnego, różni ciekawscy ciągnęli tam jak muchy do miodu.

Christa pospiesznie przeszła na drugą stronę budynku. Nie chciała, żeby tamci ją zobaczyli. Poszliby z pewnością za nią, a to już ostatnie, czego by sobie życzyła.

Co innego zaprzątało dzisiaj jej myśli i nie chciała, żeby jej ktoś przeszkadzał.

Głęboko wciągała powietrze.

To, co usłyszała w pieśni, było dla niej niczym szok:

„I wtedy osiwiał z rozpaczy”. Lok siwych włosów nad czołem nieznajomego chłopca…

Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że temat pieśni mógł być zaczerpnięty z rzeczywistości, bo przecież czy ktoś mógł mieć na imię Lindelo? To takie dziwne wymyślone imię. Tak uważała.

Ale on istnieje! Chłopak, nad którego losem płakała i z którym odczuwała taką wspólnotę, żyje naprawdę. I Christa go spotkała!

Co teraz robić? Gdzie szukać? Kogo pytać?

Abla Garda w każdym razie nie, ich wzajemne stosunki i tak były dosyć napięte.

Franka?

Nie, świat Franka był zbyt ciasny. Jego interesowało jedynie zdrowie i chleb powszedni. Inni ludzie dla niego nie istnieją. Z pewnością nie wie nawet, jak się nazywają sąsiedzi.

Powoli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ruszyła w stronę domu.

Bo przecież dokąd miałaby pójść?

No, ale musi go odszukać, odnaleźć Lindelo, stało się to nagle dla niej sprawą życia i śmierci. Robił wrażenie takiego samotnego i biednego, takiego nieszczęśliwego. I nic dziwnego, skoro jest tak, jak opowiada pieśń… Skoro utracił rodzeństwo w taki okrutny sposób…

On musi mieszkać gdzieś tutaj w okolicy, bo przecież tamtego wieczora, kilka tygodni temu, widziała go przy mleczarskiej rampie na skrzyżowaniu dróg.

Na czym się oprzeć? Od czego zacząć?

Popularna ballada, jakieś imię. Lindelo. Okrutny gospodarz Peder.

No i komornicza zagroda zwana Wielki Las!

To z pewnością najważniejsza wskazówka.

Zagroda i dwór tego Pedera powinny się znajdować na przeciwległych brzegach jeziora. Bo Lindelo wiosłował każdego ranka do dworu.

Las, jezioro…

Kto mógłby coś na ten temat wiedzieć?

Christa zatrzymała się.

Ingeborg! Biedna Ingeborg mieszka w tej parafii od urodzenia. Nie przeprowadziła się tutaj jak ona. A poza tym Christa miała przecież zamiar odwiedzić Ingeborg. Całe zgromadzenie religijne i prawdopodobnie cała parafia odwróciła się od nieszczęsnej dziewczyny.

Nie namyślając się dłużej, Christa poszła w stronę domu koleżanki.

A jeśli ona została wyrzucona z domu? Jeśli wyjechała do Oslo? To przecież możliwe. Tak łatwo jest po prostu wyrzucić kłopotliwą córkę, pozbyć się wstydu, odwrócić plecami. Christa nie znała zbyt dobrze rodziców Ingeborg, nie wiedziała, czy należą do takich, którzy troskę o tak zwaną moralność gotowi są stawiać ponad współczucie dla własnej córki.

Chyba nie jest jeszcze za późno na odwiedziny?

Nie, chyba jeszcze można.

Christa czuła jakiś nieznany dotychczas zapał, koniecznie musi się dowiedzieć czegoś więcej o Lindelo. W skrytości ducha marzyła, żeby go pocieszyć, powiedzieć mu, że nie jest sam.

Ów przelotny, łagodny uśmiech…

Matka Ingeborg uchyliła drzwi, podejrzliwa i niechętna. pospolita kobieta, uboga mieszkanka ubogiej Norwegii, kraju, w którym tylko uprzywilejowani bywali dobrze ubrani i w którym nędzna odzież nie przynosiła wstydu, bo była niemal regułą.

Po chwili wahania Christa została wpuszczona do środka, do biednej kuchni z haftowanymi makatkami na ścianach. Rury odprowadzające dym z kuchni nie stanowiły ozdoby pomieszczenia, w dużych wiadrach stała woda. Trudno się spodziewać wodociągu w takiej chacie.

Matka Ingeborg nie była specjalnie rozmowna, poprosiła tylko Christę, by usiadła, a sama poszła po córkę.

Po chwili w progu stanęła Ingeborg. Wydarzenia ostatnich tygodni wyraźnie dały się we znaki tej jeszcze tak niedawno kwitnącej dziewczynie. Twarz miała bladą, oczy zapuchnięte, włosy opadały w tłustych kosmykach, potargane i chyba od dawna nie myte. Schudła co najmniej kilka kilogramów.

– Witaj, Ingeborg – rzekła Christa przyjaźnie. – Tak dawno cię nie widziałam, więc chciałam się dowiedzieć, jak się czujesz. Rzadko ostatnio wychodzę, bo, jak pewnie wiesz, pracuję.

We wzroku Ingeborg pojawiła się agresja, jakby podejrzewała, że przyjaciółka przyszła natrząsać się z jej stanu, po chwili jednak spuściła oczy i usiadła, jakby zabrakło jej sił.

– Pewnie słyszałaś na wsi, co u mnie słychać – powiedziała z goryczą.

– Dowiedziałam się dziś wieczorem. I dlatego przyszłam. – Christa wyciągnęła rękę ponad zabrudzonym kuchennym stołem. – Ingeborg, tak mi przykro z twojego powodu! Wiesz, jaka jestem ci życzliwa. I będę po twojej stronie, żeby nie wiem co się stało.

Tamta spoglądała na nią spod oka, jakby nie dowierzając, próbowała dostrzec w spojrzeniu koleżanki wyraz szyderstwa lub wyższości, ale widziała w nich szczerą sympatię.

– Zapomnij o wszystkim – mówiła Christa. – Co się stało, to się nie odstanie, zamartwianie się nic nie da. A co on mówi? Ten chłopak z chóru?

– Zniknął. I nawet nie wiem, gdzie się podział. Po prostu wyjechał. Wynajmował izbę u Larsenów, a teraz zniknął. Zresztą ja go wcale nie chcę.

– Rozumiem cię bardzo dobrze. I pamiętaj, że we mnie masz przyjaciółkę. Jeśli tylko będę mogła ci w jakikolwiek sposób pomóc, to pomogę. O jedno tylko mnie nie proś o pomoc w spędzeniu płodu.

Ingeborg wybuchnęła głośnym szlochem.

– Taka jesteś dobra, Christo, a ja zachowywałam się wobec ciebie tak głupio.

– Naprawdę? Nigdy niczego nie zauważyłam.

– Owszem! Ty zawsze miałaś wszystko, byłaś ładna. To ja chciałam pokazać, że mam powodzenie.

– Nie takie to znowu głupie.

– Nie, ale czasami to cię nienawidziłam za to, że jesteś taka ładna. I mówiłam o tobie głupie rzeczy. Nie na poważnie, ale wygadywałam, że zadzierasz nosa i takie tam jeszcze… A ty przecież nigdy taka nie byłaś. Jesteś taka dobra!

Christa czekała, aż tamta się wypłacze. W końcu Ingeborg uniosła głowę.

– Co ja mam zrobić, Christo?

– Uważam, że powinnaś zachowywać się jak dawniej, chodzić z podniesioną głową i patrzeć ludziom w oczy. Nie przejmować się plotkami i z dumą myśleć o dziecku, którego oczekujesz. Zobaczysz, że będziesz je kochać, i ono ciebie, a wtedy żadne szyderstwa nic wam już nie zrobią.

Sama nie bardzo wierzyła w to, co mówi. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo prześladowane bywają samotne matki. Nie mówiąc już o tak zwanych panieńskich dzieciach. Ingeborg nadal szlochała nad swoim losem.

W końcu otarła łzy wierzchem dłoni i pociągając nosem przyglądała się z zaciekawieniem Chriście.

– Czy to prawda, że Abel Gard i ty macie… no, wiesz, czy macie się ku sobie?

– Co takiego? – spytała Christa, czując lodowaty uścisk wokół serca.

– Czy… no, czy sypiacie ze sobą, kiedy on wraca z pracy?

Christa długo stała bez słowa, przede wszystkim dlatego, że w oczach tamtej widziała niezaspokojone pragnienie skandalu. Potem jednak uznała, że ciekawość i życzenie, by plotki okazały się prawdą, to forma samoobrony nieszczęsnej dziewczyny. Ingeborg bardzo chciała mieć współtowarzyszkę niedoli czy raczej współgrzesznicę, jeśli tak można powiedzieć.

– Nie! – wykrztusiła Christa. – Nie, nie, to nieprawda! Absolutnie nie! Skoro ludzie tak gadają, to będę musiała przerwać pracę.

Ingeborg sprawiała wrażenie rozczarowanej.

– Boże, dopomóż mi – szeptała Christa, kompletnie ogłuszona tą wiadomością. – Teraz cię rozumiem, Ingeborg. Jak okropnie musisz się czuć przy całym tym podłym gadaniu. Jakie to… obrzydliwe! Nie mogę przecież stanąć wobec całej parafii i wykrzyczeć, że to, co mówią o mnie i o Ablu Gardzie, to nieprawda. Człowiek jest w takiej sytuacji kompletnie… bezbronny!

– Tak właśnie jest – szepnęła Ingeborg zachrypnięta od płaczu. – Chociaż, jeśli o mnie chodzi, to ludzie mówią prawdę.

Christa wkrótce zapomniała o własnych zmartwieniach.

– Musimy sobie nawzajem pomagać, Ingeborg. Będę cię bronić, a gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz do mnie przyjść. To wszystko nie tylko twoja wina. To znaczy, chciałam powiedzieć, że przecież było was dwoje…

– To prawda, ale o nim jakoś nikt nawet nie wspomni. Zawsze tak było. To kobietę trzeba ukarać, bo po kobiecie widać, co się stało. Dziękuję ci, Christo. Naprawdę czuję się teraz znacznie lepiej. Że jest przynajmniej ktoś jeden, kogo obchodzi, jak się czuję.

Christa wciągnęła powietrze i rzekła zdecydowanie:

– Teraz ja też muszę cię prosić o pomoc, Ingeborg.

– Co? Czy ty też popadłaś w tarapaty?

– Nie, nie! To znacznie prostsze. Potrzeba mi tylko paru informacji.

– W jakiej sprawie? – zapytała Ingeborg, znowu podejrzliwa.

Najwyraźniej stała się ostatnio nadmiernie przeczulona. Ale trudno tego nie rozumieć.

Christa przystąpiła do rzeczy:

– Czy znasz takie miejsce, które nazywa się Wielki Las?

Ingeborg zmarszczyła czoło.

– Coś chyba słyszałam…

– Tak, z pewnością, w balladzie. Ale czy takie miejsce istnieje w rzeczywistości?

– Tu w okolicy?

– No właśnie.

Ingeborg myślała z wysiłkiem.

– Nie, nigdy nie słyszałam.

– Ale to musi tu gdzieś być!

Widziała przecież Lindelo niedaleko stąd. Nie mógł przyjść z daleka w tym swoim podszytym wiatrem ubraniu.

– A czy tu gdzieś w okolicy jest jakieś jezioro?

– Jeziora są wszędzie. W naszych stronach nawet dwa.

Christa nie mogła pytać o Pedera, to by zbyt wyraźnie naprowadzało na ślad.

Ingeborg powiedziała:

– Ale jeśli ci chodzi o komorniczą zagrodę, która znajduje się i w pobliżu lasu, i w pobliżu jeziora jednocześnie, to powinnaś szukać na Północnych pustkowiach. Za wzgórzami. Tam z pewnością jest wszystko, co cię interesuje.

Było jasne, że tą drogą Christa daleko nie zajdzie. Zaczęła wobec tego z innej beczki:

– A czy wiesz, gdzie mieszka Lars Sevaldsen?

On przecież musi wiedzieć coś więcej o Lindelo.

– A czy Lars nie siedzi w więzieniu? Słyszałam, jak mama szeptała dzisiaj do ojca…

– No, więzienie to może zbyt dużo powiedziane, został aresztowany, ale jeszcze nic nie wiadomo.

– Taki drań – mruknęła Ingeborg.

– Ja też tak uważam. Ale gdzie on mieszka?

– Nie wiem. Gdzieś pod Oslo, tak mi się zdaje. W Grorud czy jakoś tak.

Tyle to i Christa wiedziała.

Ingeborg podeszła do drzwi, otworzyła je i krzyknęła:

– Mama, gdzie mieszka Lars Sevaldsen?

– W Grorud. Ale teraz go tam nie ma. Dostał jakiegoś ataku i zamknęli go w domu wariatów.

– Co? On? Ale dlaczego?

– Ludzie gadają, że nie chciał być podejrzany o coś, czego nie zrobił. Opowiada o dziwnych ciemnościach i o jakimś potworze. Trudno z niego wydobyć rozsądne słowo.

Ingeborg w milczeniu spoglądała na Christę, która zagryzała wargi. To źródło informacji trzeba więc skreślić. Skończyła z wypytywaniem, powiedziała kilka słów dla dodania Ingeborg otuchy i poszła.

Księżyc wzniósł się już wysoko na niebie, ale była dopiero pierwsza kwadra, więc w ten wiosenny, jasny wieczór nie świecił zbyt mocnym blaskiem.

Przed nią na drodze stał jakiś mężczyzna, oparty o pień brzozy. Lindelo? pomyślała ze skurczem serca. A może Imre?

Ale to nie był żaden z nich. To był ten gospodarski syn, Petrus, który od dawna wypatrywał oczy za Christą. Przez jakiś czas ona także się nim interesowała, głównie zresztą dlatego, że był jedynym młodym chłopcem w okolicy, o którym w ogóle mogła myśleć. Ale teraz minęło i to. Teraz w jej życiu pojawiło się tylu mężczyzn!

Sposób, w jaki chłopak opuścił swoje miejsce i w jaki się zbliżał, sprawił, że Christa poczuła zimny dreszcz na plecach.

Zachowanie Petrusa nie wróżyło nic dobrego.

Загрузка...