– … taki sam, jaki widywała pani tyle razy u siebie w domu. Nie wiedziała pani, że egzaltowani trochę młodzi chłopcy zamówili przed laty dwa identyczne sztylety i kazali na nich wygrawerować słowa przypominające o przyjaźni. Te sztylety przeżyły ową przyjaźń o wiele lat – dodał ni stąd, ni zowąd Alex – ale pani nie wiedziała o tym. Pomyślała pani tylko, a może nie tyle pomyślała pani, ale instynkt uderzył w dzwon alarmowy, wołając, że mąż był tu przed panią i zabił Vincy’ego. Co pani zrobiła wtedy? Czy wybiegła pani od razu?… – i nie czekając na jej odpowiedź, ciągnął dalej: – Raczej nie. Jest pani przecież także matką, nie tylko żoną. Zaczęła pani gorączkowo poszukiwać tego, po co pani przyszła, to znaczy swoich listów sprzed lat, tych, które pisała pani do niego donosząc, że będzie pani miała dziecko. Może nawet napisała pani do niego zaraz po urodzeniu dziecka. Mogło się pani wówczas wydawać, że bez względu na to, co się stało, mężczyzna powinien wiedzieć o tym fakcie, bo da to mu ostatnią szansę uratowania honoru… Chciała pani zresztą, żeby okazał się lepszy, niż był. To zrozumiałe. Nawet jeżeli pojęła pani swoją omyłkę. Przed laty kierował panią przy pisaniu listu ten sam instynkt, który po latach kazał pani przeszukać garderobę zabitego. Rozumiem panią. Ale nie znalazła pani listów, prawda?
Ku zdumieniu Parkera Angelica Dodd odpowiedziała cicho:
– Nie, nie znalazłam, chociaż zupełnie nie rozumiem, skąd pan może wiedzieć o tym.
– Proste wnioskowanie. – Alex pokiwał głową. – Vincy nie mógłby szantażować pani tak bezczelnie, nie mając żadnego dowodu. A jakiż mógł mieć lepszy dowód niż listy pisane ręką pani? Kiedy nie znalazła pani listów, wyszła pani z teatru i pojechała pani taksówką do domu. To wszystko, tak? Męża jeszcze nie było, więc udała pani ból głowy, żeby go nie widzieć, bo bała się pani z nim spotkać wierząc, że to on zabił Vincy’ego. Wierzyła pani jeszcze, że nikt się nie dowie. Ale kiedy przybyliśmy my, postanowiła pani, że ten człowiek, którego pani kocha, który kocha pani dziecko bardziej może, niż gdyby łączyły go z nim zwykłe więzy krwi, który poświęcił dla pani tak wiele i tak wiele w ciągu całego swego życia zrobił pani dobrego, nie będzie pokutował za swój ostateczny akt samoobrony… Dlatego powiedziała pani: „Zabiłam!” i była pani gotowa ponieść wszystkie konsekwencje tego słowa. Mąż pani jest chory. Nie mogła pani nawet znieść myśli o tym, że oczekuje go długie, wyczerpujące śledztwo i poniżenie w czasie procesu sądowego, kiedy wszystko wyjdzie na jaw. Wolała pani zmyślić coś o sobie i Vincym i uratować ojcu córkę, a córce ojca… Może zresztą nie myślała pani tego wszystkiego tak precyzyjnie. Wiedziała pani tylko, że jeśli przyjdzie policja, to jest pani gotowa odpowiedzieć za to wszystko, czego przed laty była pani w pewien sposób przyczyną. Tymczasem zobaczyła pani ten sztylet… Zrozumiała pani nagle, że to nie mąż pani zabił, i odwołała pani zeznanie. Wszystko to zgadza się z prawdą? Czy tak?
Angelica Dodd bez słowa skinęła głową. Jej mąż ukrył twarz w dłoniach.
– Miła moja… – szepnął prawie niedosłyszalnie.
– Przykro mi bardzo… – Alex wstał. – Tak bardzo mi przykro, że musiałem mówić o tym. Ale prawda musi zostać ustalona, a nie ma innej drogi prócz wypowiedzenia jej. – Spojrzał na Parkera.
Inspektor zamknął notes i także się podniósł. Widać było, że walczy z sobą.
– Niestety – powiedział. – Niestety… – Spojrzał na Alexa. Joe stał zupełnie nieruchomo, ale oczy jego dały prawie niedostrzegalny, przeczący znak.
– Niestety – Parker odetchnął z ulgą, jak gdyby znalazł rozwiązanie dręczącej go kwestii – jestem tylko urzędnikiem policji i chociaż bardzo chcę państwu wierzyć, to jednak pani Dodd była ostatnią osobą, która widziała zamordowanego i nawet w opowiadaniu państwa istnieją poważne poszlaki obciążające…
Alex chrząknął głośno.
– Więc będę, niestety, zmuszony… – dokończył szybko Parker – postawić przed domem państwa policjanta w cywilu, a pani Dodd nie będzie mogła pod żadnym pozorem wydalać się w najbliższym czasie z mieszkania… do chwili, kiedy otrzymacie państwo zawiadomienie o zniesieniu tego zakazu. Mam nadzieję, że sprawy rozwiążą się w najbliższym czasie… To wszystko, co mogę zrobić w tej chwili.
Sir Thomas Dodd wstał i wyciągnął do niego rękę.
– Dziękuję panu – powiedział serdecznie. – Rozumiem, że w pewien sposób przekroczył pan pewne przepisy, zachowując się tak po rycersku. Ale upewniam pana, że… że… – zająknął się – jest pan prawdziwym gentlemanem.
Parker zaczerwienił się i szybko wycofał do przedpokoju. Kiedy znaleźli się na ulicy, podszedł do wozu i wywołał detektywa Stephensa.
– Wziąłem was, Stephens, żeby dokonać aresztowania i odtransportować mordercę. Niestety, teraz będziecie musieli postać tu pół godziny, póki nie zluzuje was agent z centrali. Drzwi tego domu nie ma prawa opuścić pani Angelica Dodd, drobna szatynka w wieku lat 45. Jeżeli ten dom ma tylne wyjście i ucieknie ona na inną ulicę, nie przejmujcie się. Zamkniemy na jej miejsce pana Joe Alexa, najnaiwniejszego człowieka pod słońcem!
– Tak jest, szefie! – powiedział detektyw Stephens, uśmiechnął się do Alexa i rozpoczął spacer przed bramą domu.
– Nie będziesz tego żałował… – mruknął Alex.
– Zrobiłem to tylko dlatego, bo z całego twojego zachowania wynika, że masz już mordercę w kieszeni. Twoje wiadomości zaskakują mnie. Ale nie wiesz wszystkiego. Nie wiesz, na przykład, gdzie pojedziemy teraz!
– Wydaje mi się, że do doktora Jerzego Amstronga, znanego specjalisty chorób nowotworowych… – szepnął Joe. – Ale może się mylę?
Parker otworzył usta, a potem powiedział cicho: – Wielki, mocny, nieśmiertelny Boże! – Wychylił się ku szoferowi::- Columbus Street 4! – powiedział prawie ze złością.
Ale zaspany doktor Amstrong prowadził bardzo dokładnie księgę przyjęć. W ostatniej rubryce widniało nazwisko: Sir Thomas Dodd. Godzina przyjęcia 9.20 wieczorem do 10.45, a później szereg łacińskich słów.
– Czy pan zawsze prowadzi tak dokładnie co do minuty terminarz przyjęć pacjentów? – zapytał zdumiony Parker.
– Tak – odpowiedział doktor. – Interesuje mnie problem racjonalności badania. Piszę nawet na ten temat broszurę fachową. Wydaje mi się, że lekarze zbyt wiele czasu marnują na niczym… Te dane służą mi do określenia, ile czasu trwają u mnie badania określonych schorzeń.
– A jak przedstawia się stan zdrowia sir Thomasa Dodda?
– Mogę panu wyjawić całą prawdę ze względu na pańskie funkcje. Ale myślę, że natura i tak ją wkrótce wyjawi. Stan sir Thomasa uważam za beznadziejny. Jeszcze po operacji miałem jakąś nadzieję. Teraz nowotwór powrócił. Za kilka dni nastąpi prawdopodobnie kryzys. A jeśli nie za kilka dni, to za kilka tygodni. To tylko kwestia szybkości rozwoju tkanki nowotworowej. Obawiam się, że w przypadku Dodda rozwija się ona niesłychanie szybko. Przyjechał dziś do mnie swoim autem. Zabroniłem mu tego już dawno. Choroba może go przecież nagle obezwładnić. Może nastąpić przerzut na głowę… Nie wolno w takich okolicznościach igrać z życiem, nie tylko swoim zresztą, ale na przykład przechodniów. Odwiozłem go do domu.
Parker podziękował i wyszli. Na ulicy inspektor uderzył się lekko ręką w czoło.
– Po co ja właściwie tu przyjechałem? – powiedział. – Przecież Dodd nie mógł go zabić. Jeżeli od 9.20 był na badaniu, to ma murowane alibi. A poza tym on przecież nie wchodził za scenę Chamber Theatre! Nie było go tam w ogóle! Portier widział przecież wszystkich wchodzących, a inną drogą nie mógł wejść. Zwariowałem chyba!
– Największy kłopot z wami, zawodowymi kryminologami jest ten, że nie możecie się obejść bez sprawdzenia prawdomówności wszystkich obecnych. Koniecznie chcecie złapać kogoś na kłamstwie. Tymczasem mordercy trzeba szukać zawsze poprzez motyw. Tam, gdzie jest zamordowany, musi być ten, kto go zamordował. I musi on mieć powód do zamordowania. A jeżeli powód taki ma kilka osób, to trzeba znaleźć taką osobę, która mogła to wykonać w ten sposób, w jaki zostało to wykonane, i w okolicznościach, które towarzyszyły morderstwu. Jeżeli jakimś cudem takich osób będzie dwie, to zawsze uda się wyeliminować jedną. Nad tym właśnie myślę w tej chwili. Mam dwóch morderców, a zabił przecież tylko jeden. Ale nie wiem, który.
– A jak, na przykład, wyeliminowałeś panią Dodd? – zapytał Parker bez ironii. – Imponujesz mi dzisiaj, mój stary. Moje sumienie policyjne nie chce ci wierzyć, ale ja sam, prywatnie, zaczynam ufać, że dostrzegłeś w ciągu tych… – spojrzał na zegarek – niecałych trzech godzin całą masę. Ale odpowiedz mi na pytanie o pani Dodd.
– Wstydzę się… – szepnął Alex. – Mój argument jest tak niepoważny, że gotów jestem zawrócić i zaaresztować ją…
– Nie! – powiedział Parker. – Nie ucieknie mi w końcu. Nawet jeżeli się mylisz i jeżeli wymknie się wartującemu Stephensowi, policja znajdzie ją. O to jestem spokojny. Mów!
– O jej niewinności przekonał mnie fakt, że Vincy został zabity, kiedy leżał na wznak.
– Cóż z tego? Czy kobiety nie zabijają mężczyzn leżących na wznak? Mógłbym ci przytoczyć kilkanaście przykładów…
– Zgoda, ale nie ta kobieta, nie tego mężczyznę i nade wszystko nie w tych okolicznościach.
– A to dlaczego?
– Tu już wkraczamy w królestwo fantazji, niemniej jednak jest ona dla mnie tak obowiązująca, jakbym był przy tym, chyba że potrafisz coś zarzucić mojemu rozumowaniu. Otóż wyobraź sobie taką sytuację: Jesteś Stefanem Vincy i oczekujesz kobiety, która ma ci doręczyć klejnoty o zawrotnej, astronomicznej wartości miliona funtów. Wiesz o tym, że mają one taką wartość, wiesz o tym, że ta kobieta przyjdzie. Z przyjściem jej łączysz ze zrozumiałych względów wszystkie nadzieje ogromnej zmiany losu. I co? Czy naprawdę, nawet gdybyś potrafił się położyć choć na chwilę, a nie przechadzał po pokoju, czekając na nią i nie mogąc sobie znaleźć miejsca, czy naprawdę położyłbyś się i nie wstał po jej wejściu? Czy w ogóle podczas jej krótkiego pobytu umiałbyś się położyć, mając w ręce tę torebkę pełną skarbów? Czy człowiek skonfrontowany z tak fantastyczną przygodą kładzie się nagle na wznak na kozetce? Chyba po to, aby ta, która przyniosła klejnoty, mogła otworzyć szufladę za jego plecami i wyjąć z niej sztylet, o którego istnieniu w ogóle nie wiedziała? Nie. Vincy po prostu nie mógł leżeć w tych okolicznościach. A Angelica Dodd jest kobietą tak drobną i tak wyraźnie słabą fizycznie, że trudno przypuścić, aby mogła go uderzyć spokojnie, z taką siłą w pierś, a potem zaciągnąć na kozetkę, wwindować na nią i upozorować samobójstwo. Zresztą analiza medyczna mówi o tym, że zginął leżąc, prawda? Nie, mój kochany, chociaż argument taki wydaje się zupełnie błahy i sąd długo by nad nim deliberował, ale psychologicznie jestem aż nadto usprawiedliwiony. Nie przyjmuje się milionów na leżąco, i to w garderobie, naprędce, kiedy osoba, która je przyszła wręczyć, zaraz odejdzie. Przede wszystkim Vincy otworzyłby torebkę i zbadał jej zawartość, zanimby oddał listy. A potem Angelica Dodd nie miałaby żadnego powodu, żeby pozostać, gdyby on wyciągnął się do drzemki… Do jakiej drzemki? Do jakiego wypoczynku? Było już przecież po spektaklu. Mógł iść do domu. Miał milion przy sobie! Powinien był być już ubrany i rozcharakteryzowany! Minęło dwadzieścia minut od jego zejścia ze sceny, bo pani Dodd weszła piętnaście po dziesiątej, a on zszedł ze sceny o dziewiątej pięćdziesiąt kilka. Czy masz odpowiedź na to? Parker skinął głową.
– Rzeczywiście. Trudno na to odpowiedzieć. Ale czy ty masz na to odpowiedź?
– Więc powiadam ci, że mam dwie. Vincy’ego mógł zabić jeden z dwóch ludzi, których podejrzewam. Oczywiście przesłuchania mogą jeszcze radykalnie zmienić mój pogląd. W śledztwie może wyniknąć coś, czego nie wiemy, czego nie przewidzieliśmy. Ale po tym, co zobaczyłem do tej pory, nasuwają się dwa rozwiązania. Albo „A”, albo „B”. Wykluczam panią Dodd. Detektyw Stephens marnuje czas przed jej domem. Ale mniejsza o detektywa Stephensa. Co masz zamiar zrobić teraz?
– Chciałbym przesłuchać cały personel teatru, a potem zastanowimy się – mruknął Parker. – Szczerze mówiąc dziś, jak nigdy, jestem zadowolony z tego, że zaprosiłem ciebie do współpracy z nami. Ta spraw; wymyka mi się z palców… Ale, w końcu, to dopiero niecali trzy godziny. Masz słuszność, nikt nie żąda schwytani skrytobójców w ciągu paru godzin…
Przez chwilę milczeli. Samochód mknął przez opustoszałe ulice miasta.
– Tak… – Joe Alex przymknął oczy. – To niesamowita sprawa. Ciągle jeszcze nie rozumiem jednego
– Czego?
– Och, wydaje mi się chwilami, jak gdyby zamordowali go dwaj ludzie niezależnie od siebie… Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby ślady prowadziły w dwu przeciwnych kierunkach. Jacyś dwaj ludzie zachowują się tak, jakby go zamordowali i chcieli zatrzeć za sobą ślady. Ale dlaczego? Dlaczego? Przecież morderca był tylko jeden i działał sam.
– Niech mnie zabiją jak psa! – szepnął Parker. – Niech mnie zabiją i zakopią w ziemi bez pogrzebu, jeżeli widzę tu chociażby jednego mordercę…
– Zobaczysz – mruknął Alex w rozmarzeniu. Nagle poderwał się na siedzeniu. – A co, w końcu, z tym czasem zabójstwa? Przecież to niemożliwe, żeby doktor tak długo stwierdzał to wszystko… Widocznie coś mu się nie zgadza. Zobaczysz, że wynik badania będzie rewelacyjny.
– Tak sądzisz?
– Jestem pewien. Włosy nam staną dęba, kiedy dowiemy się, o której naprawdę zginął Vincy… Ale czy to coś wyjaśni? Obawiam się, że nie wyjaśni, kto go zabił…
– Ślicznie! – powiedział Parker. – Wspaniale! Znakomicie! Jestem wzruszony twoim optymizmem. Lubię wesołych, pogodnych chłopców!
– Ben… – powiedział cicho Alex.
– Co?
– Kiedy będziesz rozmawiał z doktorem, zapytaj, tak na wszelki wypadek, czy Vincy mógł być zabity przez mańkuta… to znaczy lewą ręką.
– Co takiego? – Parker potrząsnął głową i spojrzał na niego. Ale ku swemu zdziwieniu Alex dostrzegł, że inspektor uśmiecha się szeroko. – Joe, czuję się bezradny jak dziecko, ale zaczynam już coś rozumieć. Zaczynam rozumieć, Joe!
– To znaczy, że jesteś w szczęśliwszej sytuacji niż ja. Ja jeszcze nie zrozumiałem.
Ale inspektor zatarł ręce i gwizdnął przeciągle przez zęby.
– Tak… – powiedział na półdo siebie, na pół do przyjaciela. – Przemknęło mi to przez głowę, kiedy rozmawialiśmy z Davidsonem, ale potem zapomniałem o tym. Myślałem za wiele o pani Dodd. Sprawa wydawała się taka jasna…
– Jasna? – Alex otworzył oczy i spojrzał na niego.
Był bardzo poważny w tej chwili. – Dla mnie nic tu jeszcze nie jest jasne, chociaż chwilami wydaje mi się, że wiem wszystko, absolutnie wszystko.
Samochód zatrzymał się. Parker wyskoczył jak piętnastoletni chłopiec i znalazłszy się w portierce ujął słuchawkę aparatu.
– Czy to pan, doktorze?… Tak… Tak… co?… Tak…
To oczywiście zwalnia od podejrzenia pewną bardzo sympatyczną damę, której w cichości serca życzyłem jak najlepiej… Ale bardzo komplikuje sprawę… A czy mógł być zabity przez osobę leworęką?… Co?… Nie… Wyklucza pan to… Tak… Dziękuję… Dobranoc, doktorze…
Opuścił słuchawkę i spojrzał na Alexa, który stał w drzwiach, zapalając Gold Flake’a wyjętego z pękatej, skórzanej papierośnicy.
– Wiesz, co on powiedział, Joe?
– Powiedział, że osoba leworęką nie mogła dokonać zabójstwa. A co z czasem zbrodni?
– Powiedział dosłownie tak: „Morderstwo zostało popełnione w nieprzekraczalnym czasie: godzina 9.00 – 10.00”. W jego przekonaniu dokonano zbrodni na długo przed 10.00, ale musi ustąpić przed faktami. Powiedział: „Będę świadczył jako biegły w każdym sądzie i zeznam pod przysięgą, że niewinny jest człowiek, którego oskarży się o popełnienie tej zbrodni chociaż minutę po tym terminie!” Vincy zabity został prawą ręką. Wskazuje na to kąt rany i rysunek jej brzegów. Wiesz, że przy uderzeniu istnieje pewna specyfika itd.?
– Wiem… – Alex kiwnął głową. – To wiele upraszcza. A w każdym razie możesz wysłać samochód po detektywa Stephensa i zatelefonować do pani Dodd, że jest zwolniona z domowego aresztu. O 10.00 siedziała dwa jardy ode mnie na widowni.
Parker uczynił to natychmiast, a kiedy odkładał słuchawkę, widać było, że odczuwa ulgę.
– Bez względu na to, kim jest ów morderca, cieszę się, że to nie ta biedna.kobieta, która dosyć, zdaje się, wycierpiała w życiu, i to za sprawą tego nieboszczyka… Teraz chciałbym obudzić dyrektora Davidsona, jeżeli usnął, i chwilę porozmawiać z nim o ludziach, których będziemy przesłuchiwać. To nam trochę ułatwi zadawanie pytań.
– Sądzę, że to dobra myśl – Alex kiwnął głową.
– Chodźmy! – Parker otworzył drzwi portierki i znowu rozpoczęli wędrówkę korytarzem, mijając drzwi garderoby Stefana Vincy, za którymi wciąż jeszcze płonęło jasne, ostre światło.