III. Pamiętaj, że masz przyjaciela

Karolina znieruchomiała z kieliszkiem wina przy ustach, potem postawiła go powolnym ruchem ręki na stole, ale nie powiedziała ani słowa,

– Jak to? – Joe zerwał się i usiadł natychmiast. – Kiedy to się stało? Przecież… – urwał. – Czy już wiadomo, kto go zabił?

– Na razie nic nie wiadomo. Za chwilę przyjedzie tu po mnie nasz samochód. Sierżant Jones jest już na miejscu. Nocny portier znalazł trupa i zadzwonił od razu do dyrektora teatru, pana Davidsona, a ten zna mnie, więc natychmiast połączył się z moim numerem w Yardzie.

Sierżant Jones był na dyżurze. Kazałem mu jechać na miejsce zbrodni, bo od nas do Chamber Theatre jest kilka kroków, a potem miał natychmiast wysłać samochód po mnie. Powinni już tu być… – spojrzał na zegarek, potem na Alexa. – Czy chcesz tam ze mną pojechać, Joe? – zapytał bez żadnych wstępów.

– Ja? Tak, oczywiście, jeżeli sądzisz, że…,

– Twoja znajomość środowiska może okazać się bardzo ważna. Wiesz o wiele więcej niż ja o teatrze. Poza tym byliśmy dzisiaj razem na przedstawieniu. – Zwrócił się do Karoliny: – Przepraszam, miss Beacon, to na pewno jest bardzo niegrzeczne z mojej strony. Przyszliśmy tu razem i teraz nagle opuścimy panią obaj… Ale… – rozłożył ręce.

– Oczywiście! – Karolina wstała. – Chodźmy. Daj mi tylko kluczyk od twojego samochodu, Joe. Wrócę nim do domu, a rano ci go odstawię… – Kiedy Parker oddalił się do szatni po okrycia, dodała półgłosem: – Daj mi prędko klucze od twojego mieszkania, bo klucze mojego są u ciebie w walizce.

– Zaczekaj na mnie… – Joe dotknął lekko jej ramienia. – Nie mogę odmówić Parkerowi, a poza tym… za godzinę na pewno będę w domu.

– Nie. Nie będziesz, ale to nic nie szkodzi. Mężczyźni mają swoje pasje, zupełnie jak kobiety. Będę spała jak kamień, kiedy przyjdziesz. Obudź mnie, dobrze? Nastawię herbatę i posłuchamy muzyki, tak jak chciałeś, jeżeli będziesz miał ochotę. To ci na pewno dobrze zrobi, bo za parę minut będziesz patrzył na umarłego. Człowiek nigdy nie może bezkarnie patrzeć na umarłych. Zawsze nam to przypomina o najważniejszym… Mój Boże, muszę być chyba bardzo zmęczona… To przecież takie okropne… Zamordowali człowieka, którego przed dwoma godzinami widzieliśmy i oklaskiwaliśmy… a ja myślę o tym, żeby położyć się i usnąć. Jestem na pewno znużona po tej podróży… Daj klucze! – dodała szybko, bo Parker ukazał się niosąc płaszcze.

Joe podał jej nieznacznym ruchem klucze.

– Do widzenia, Karolinko – uśmiechnął się do niej serdeczniej, niż chciał. Serdeczność była nieco poza granicą ich wzajemnych stosunków. Zawsze traktowali się jak koledzy, czasem jak przyjaciele, nigdy jak zakochani.

Zeszli razem. Dziewczyna wsiadła do samochodu Alexa i zapuściła silnik. Kiwnęła im obu ręką i auto wystrzeliło do przodu jak torpeda. Na rogu ulicy o mało nie zderzyło się z wielką czarną limuzyną, która ze zgrzytem gum zarzuciła na pełnym gazie i zatrzymała się po chwili przed stojącymi.

– Wsiadaj! – zawołał Parker.

Tym razem droga trwała o wiele krócej. Samochód pędził jak gdyby nie jechali przez miasto, ale ustronną, wiejską szosą. Dwa razy przed większymi skrzyżowaniami kierowca włączył syrenę i wóz wyjąc przeleciał przed maskami hamujących pośpiesznie aut.

– Świetna dziewczyna! – powiedział inspektor niespodziewanie.

– Co? – Alex ocknął się z zamyślenia. – Kto?

– Miss Karolina Beacon. Nigdy jeszcze nie spotkałem kobiety, która by po usłyszeniu takiej nowiny nie zadała stu niedorzecznych pytań. A ona wsiadła bez słowa do auta i zniknęła. Skarb!

– Czy naprawdę nad tym się teraz zastanawiałeś? – zapytał Alex ze zdumieniem.

– Nie. Ale nie chcę zastanawiać się nad tym morderstwem, dopóki nie dowiem się czegoś więcej. Nic tak nie przeszkadza w śledztwie jak podejrzenie czy uprzedzenie, które poweźmie się z góry. Wtedy mimowolnie człowiek chce nagiąć fakty do swojej tezy, co może mieć fatalny skutek, bo traci się ostrość widzenia i można nie zauważyć prawdy, która zwykle wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie początkowo wyobrażaliśmy. Dlatego staram się odwrócić własną uwagę od tego zabójstwa. Będzie wiele hałasu w prasie… znowu wiele hałasu… Bez względu na to, czy przyjdzie to łatwo, czy trudno, chciałbym mieć mordercę w ciągu dwudziestu czterech godzin pod kluczem…

– Nie wiesz przecież jeszcze nawet, czy nie ma już śladów, które pozwolą ci go zamknąć za pół godziny.

Parker potrząsnął głową.

– Już teraz nie bardzo mi się to podoba. Jeżeli aktor nie wyszedł się kłaniać, a potem pozostał w garderobie i nikt z kolegów ani nawet garderobiany nie zauważyli, że coś jest nie w porządku, to znaczy, że morderca działał nie w pasji, lecz z premedytacją, że wybrał odpowiednią chwilę, żeby zatrzeć za sobą ślady… Ale nie uprzedzajmy faktów.

– Właśnie. Nie uprzedzajmy. Przecież mógł zginąć w godzinę po przedstawieniu. Mógł mieć gościa, mógł się ktoś na niego zaczaić…

Parker położył palec na ustach.

– Przestańmy wróżyć. Zaczekajmy.

W tej samej chwili wóz zahamował gwałtownie. Wyjrzawszy przez okno Alex zauważył, że mijają fronton teatru i skręcają w jakąś małą uliczkę, Auto przejechało kilkanaście jardów i zatrzymało się.

Wysiedli. Przed nimi było boczne wejście Chamber Theatre. Uliczka była wąska i cicha. Kilka kamiennych stopni prowadziło do oszklonych, zaopatrzonych misterną kratą drzwi, obok których lśniąca tabliczka głosiła: CHAMBER THEATRE WEJŚCIE TYLKO DLA PERSONELU TEATRALNEGO. Parker natychmiast ruszył w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Na odgłos hamującego auta w drzwiach ukazała się rosła, barczysta postać w mundurze policyjnym.

– Panowie do kogo?… – policjant urwał i usunął się salutując, wyprężony w służbistej postawie. – Dobry wieczór, panie inspektorze. Przepraszam, że nie poznałem pana.

– Dobry wieczór, MacGregor – odpowiedział Parker i rozejrzał się.

Wejście do teatru oświetlone było silną żarówką umieszczoną nad zasłoniętym żółtą firanką okienkiem łoży portiera. Od loży biegło kilka schodków w górę, gdzie była mała platforma. W ścianie po lewej stronie były zamknięte drzwi z napisem: SZATNIA PERSONELU TECHNICZNEGO, dalej był odchodzący w lewo korytarz. Wynurzył się właśnie z niego młody i pyzaty sierżant Jones.

– Dobry wieczór, szefie! – Dostrzegł Alexa i uniósł brwi z wyrazem lekkiego zdziwienia, ale zaraz rozpromienił się. – Dobry wieczór panu! Spotykamy się znowu w takich okropnych okolicznościach. Pewnie będzie z tego nowa książka, co?…

– Jones! – powiedział Parker – wasze zainteresowania literackie będziecie zaspokajać poza godzinami służbowymi. Na razie mówcie o tym, co się tu stało.

– Tak jest, szefie! Ciało znalazł nocny portier… – Jones zerknął na zegarek – dwadzieścia minut temu, o godzinie dwunastej pięć, kiedy po zmianie obchodził gmach, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku i czy nikt nie zaprószył ognia. Natychmiast zadzwonił do dyrektora Davidsona, który połączył się z nami. Dyrektor Davidson jest u siebie w gabinecie i czeka na pana, szefie, tak jak pan sobie tego życzył. Stefan Vincy został zabity uderzeniem sztyletu, sądząc z tego, co widziałem. Albo może sam się zabił, chociaż nie wygląda mi na to. Leży u siebie na kozetce. Na razie nic więcej nie umiem powiedzieć. Doktor, fotograf i daktyloskop są zawiadomieni i zaraz tu będą. Ani dyrektor Davidson, ani portier nie informowali nikogo o zbrodni, tak że poza nimi i nami nikt jeszcze o niczym nie wie.

– Wie o tym jeszcze ten facet, który wbił sztylet w Stefana Vincy – dodał Parker z ponurym uśmiechem – ale miejmy nadzieję, że dowie się on wkrótce wielu innych rzeczy, mniej przyjemnych dla niego niż mordowanie aktorów w ich garderobach. Chodźmy!

Weszli po stopniach i skręcili w korytarz. Były tam tylko jedne drzwi, po lewej stronie, w dość dużej odległości od wylotu; dalej szedł inny, poprzeczny korytarz. Naprzeciw była ściana, a na niej wielki, czarny napis: CISZA!

– To tam, szefie! – powiedział Jones, wskazując owe jedyne drzwi w korytarzu. Przed drzwiami stał barczysty mężczyzna w cywilnym ubraniu. Na widok inspektora wyprostował się.

– Garderoba Vincy’ego?

– Tak, szefie.

– Stephens!

Człowiek w cywilnym ubraniu zbliżył się i stanął na baczność.

– Idźcie do dyrektora Davidsona, który oczekuje mnie, i powiedzcie, że musi jeszcze zaczekać, bo muszę załatwić najpierw pewne formalności.

– Tak jest, szefie.

Detektyw Stephens zawrócił i zniknął na końcu korytarza, zakręciwszy w prawo.

– Gdzie jest nocny portier, ten, który znalazł ciało?

– U siebie, w portierce. Ale kazałem mu siedzieć za firanką i zabroniłem kręcić się po gmachu. Czeka, aż go pan wezwie, szefie. Czy mam go zawołać?

– Jeszcze nie. Tymczasem przyjrzymy się miejscu zbrodni, zanim przyjdzie lekarz i reszta ludzi. Niech nikt nam nie przeszkadza, Jones. Zawiadom mnie, gdy tamci przyjdą. Chodź, Joe.

– Tak, szefie – powiedział Joe.

Parker zbliżył się do nie domkniętych drzwi po lewej stronie korytarza i lekko pchnął je nogą. Na korytarz padła wąska smuga ostrego światła. Inspektor wpuścił Alexa do pokoju, osłaniając ostrożnie łokciem klamkę.

W garderobie Stefana Vincy było niezwykle jasno..Oświetlona była ona kilkusetświecową żarówką umieszczoną pośrodku sufitu, a poza tym dwiema silnymi lampami, znajdującymi się po obu stronach wielkiego lustra wspartego o niską toaletkę, przed którą stało wygodne, proste krzesło z oparciem. Po prawej stronie pokoju stała wielka, zajmująca prawie całą ścianę, zamknięta szafa dwudrzwiowa. Po lewej stolik i dwa krzesełka, a naprzeciw drzwi kozetka, obita jasnym, kwiecistym materiałem.

Na kozetce leżał Stefan Vincy. Był wyprostowany, lewą rękę trzymał na sercu, a prawa zwisała bezwładnie, dotykając podłogi. Tuż przy leżącym stał obok kozetki wielki kosz czerwonych róż, smukłych i eleganckich jak baletnice.

Inspektor podszedł i pochylił się nad ciałem. Alex także zbliżył się i stojąc obok siebie, patrzyli przez chwilę w milczeniu na zmarłego.

Leżąca na piersi ręka zabitego zamykała się na rękojeści pozłocistego sztyletu, jak gdyby pragnąc go wyrwać z rany albo spoczywając po zadaniu samobójczego ciosu. Był to prawdopodobnie ostatni odruch konającego: pragnienie oswobodzenia się od tkwiącego w piersi obcego ciała. Rana była na pewno straszliwa, bo sztylet tkwił wbity po samą rękojeść.

– To nie wygląda na samobójstwo… – mruknął Parker. – Człowiek niełatwo może wbić sobie nóż tak głęboko, leżąc na wznak. Raczej zamordowano go… Doktor chyba powie to samo co ja… Chociaż oczywiście lepiej by było, gdyby to się okazało samobójstwem… – Urwał i po chwili znowu mruknął: – Byłoby znacznie lepiej… Kiedy człowiek odbiera sobie życie, to chociaż robi głupstwo, ale odbiera sobie tylko to, co do niego należy. Ale kiedy odbiera je drugiemu człowiekowi… – Znowu urwał. – Tak. To jednak chyba morderstwo. Nie mógł wbić sobie noża siedząc, a później upaść na wznak. Ciało nie miałoby takiego położenia. Nie, to byłoby niemożliwe. Zabójca pochylił się i uderzył z góry, dodając do ciosu całą wagę swego ciała. Vincy zginął w ułamku sekundy… A ty jak sądzisz?

Alex stał nie odpowiadając i spoglądał w piękną, nieomal spokojną twarz umarłego aktora. Początki siwizny na skroniach. Gęste, ciemne brwi. Duże, zmysłowe usta. Prosty, wspaniały nos. Jakże inna twarz niż ta, którą wyrażała jego maska wieczorem na scenie. Tamta była stara i nieruchoma. Ta, nawet po śmierci, świadczyła o żądzy życia.

Vincy ubrany był nadal w swój dziwaczny, na pół wojskowy, na pół błazeński kostium. Szara, workowata, bezkształtna bluza ze sztywnymi epoletami na ramionach. Huzarskie spodnie z czerwonym lampasem i bambosze na nogach. W miejscu, gdzie wbite było ostrze sztyletu, widniała wąska, ciemna, wilgotna obwódka. Poza tym krwi nie było widać. Ale na prawej piersi – na tle jasnoszarego materiału bluzy odcinała się jaskrawa, czerwona smuga. Parker pochylił się nad tym.

– To szminka, prawda? – zapytał Alex nie poruszając się.

– Tak… – inspektor wyprostował się.

– Nie ma nic wspólnego ze zbrodnią – mruknął A!ex. – To powstało w czasie przedstawienia, w chwili gdy Stara obejmuje Starego i wtula twarz w jego pierś… Ewa Faraday jest… była o wiele niższa niż on i musiała go po prostu zabrudzić… – Wskazał twarz Vincy’ego. – Oni są oboje mocno uszminkowani, bo reżyser operuje w tym spektaklu nadzwyczaj silnymi reflektorami. Przyjrzyj mu się: ma grubą powłokę szminki na ustach i mocno ucharakteryzowaną oprawę oczu. Czoła, brody i policzków oczywiście nie charakteryzował, grając w nylonowej masce.

– Tak… – Parker znowu się pochylił. Nie dotykając sztyletu, odczytał napis:

Pamiętaj, że masz przyjaciela

Co? – Alex nie zrozumiał. Inspektor, nie mówiąc słowa, przywołał go ruchem dłoni. Joe pochylił się. Wzdłuż rękojeści sztyletu biegł wygrawerowany napis, który przed chwilą został odczytany przez Parkera.

Pamiętaj, że masz przyjaciela – inspektor podrapał się w głowę. – Mam nadzieję, że to nie śmierć z ręki jakiegoś tajnego stowarzyszenia albo sekty… Ale takie rzeczy nie zdarzają się. Ostatni wypadek tego rodzaju miał miejsce w roku 1899. Dwudziesty wiek jest o wiele mniej romantyczny. Ludzie zabijają wyłącznie z pobudek osobistych. Ale zaczekajmy… Może to jednak samobójstwo?

Nie słysząc odpowiedzi odwrócił głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje z Alexem. Joe stał przed koszem z kwiatami i przyglądał się różom.

– Są śliczne… – szepnął – zupełnie na miejscu tutaj. „Umarły spoczywał w powodzi kwiecia…” Tak się to podaje w prasie, prawda? – Jeszcze raz spojrzał na kosz, a potem pochylił nisko głowę. Po chwili położył się na podłodze obok kozetki.

– O co chodzi? – zapytał inspektor. – Uważaj, żebyś nie dotknął czegoś.

Alex w milczeniu potrząsnął głową, a potem na pół wsunął się pod kozetkę, starając się spojrzeć od wewnątrz w lekko zaciśniętą, dotykającą podłogi dłoń zmarłego.

– On coś trzyma… – powiedział – jakąś zmiętą kartkę papieru.

– Tak? – Parker ukląkł. – To, niestety, musi zaczekać. Nie chcę niczego ruszać, zanim nie przyjdzie daktyloskop i lekarz…

Rozległo się pukanie do drzwi, a potem w szparę wsunęła się pyzata twarz sierżanta Jonesa.

– Wszyscy już są, szefie: doktor, fotograf i daktyloskop.

– Dawaj ich tu – powiedział Parker, a jednocześnie ruszył ku drzwiom i wyszedł na korytarz. Alex otrzepał ubranie i rozejrzał się.

Czegoś brakowało w tym obrazie. Ale czego? Czego? Zatrzymał się, rozejrzał marszcząc brwi i starając się wyciągnąć na powierzchnię świadomości myśl, która tkwiła gdzieś w głębi mózgu i nie chciała się wydobyć. Potarł ręką czoło. Nie. Nie wiedział. A gotów był przysiąc, że wie, że za sekundę zawoła: – Wiem!

Podszedł ku drzwiom i zerknąwszy raz jeszcze na ciało Stefana Vincy i otaczające je przedmioty, wyszedł na korytarz, gdzie Parker przytłumionym głosem dawał instrukcje grupie tłoczących się przed nim ludzi,

– Zaczynajcie, panowie! – powiedział inspektor. – Chciałbym przede wszystkim zobaczyć tę kartkę, którą nieboszczyk trzyma w ręce. Proszę mnie zawołać, kiedy będzie można ją wziąć. Nie chcę tam wchodzić i przeszkadzać wam, bo i tak dosyć ludzi wejdzie równocześnie do tej garderoby.

Skinął na Alexa i ruszył wraz z nim w kierunku loży portiera.

Загрузка...