Kiedy znaleźli się przed lożą portiera, inspektor wszedł i dał oczyma znak dyżurującemu policjantowi, żeby się usunął. Policjant poprawił pasek pod broda i wyszedł.
Parker usiadł i wskazał drugie krzesło siwemu, wybladłemu człowiekowi, który uniósł się z miejsca, kiedy weszli.
– Jesteście nocnym portierem tego teatru, prawda?
– Tak, proszę pana! – Człowiek poderwał się z krzesełka, ale na znak inspektora opadł na nie znowu.
– Jak brzmi wasze nazwisko?
– Soames, proszę pana, George Soames.
– Czy od dawna tu pracujecie?
– Od trzydziestu ośmiu lat, proszę pana.
– Na tym stanowisku?
– Tak, proszę pana.
– Opowiedzcie nam o tym, jak znaleźliście zwłoki. – Parker wyjął notes. Alex stał oparty o ścianę i przyglądał się twarzy starego człowieka. Widać było, że śmierć Vincy’ego, a może po prostu fakt, że to on pierwszy odkrył zwłoki, zrobiły na nim wielkie wrażenie.
– Więc, proszę pana, przyszedłem jak zawsze, o dwunastej, żeby zmienić Gullinsa…
– Gullinsa? To znaczy dziennego portiera?
– Tak, proszę pana, co dwa tygodnie zmieniamy kolejność dyżuru, raz on ma nocny dyżur, a ja dzienny, a potem odwrotnie.
– Tak. Więc przyszliście zmienić Gullinsa i co?
– Wszedłem, proszę pana, a on już czekał. Porozmawialiśmy przez chwilę, o tym i o owym, jak zawsze…
– Jak długo rozmawialiście?
– Może minutkę, może dwie, proszę pana. Potem on wyszedł, a ja zamknąłem za nim drzwi i ruszyłem na górę, żeby obejść wszystkie garderoby i scenę, bo to mamy w regulaminie. Trzeba zawsze sprawdzić, czy ktoś nie zaprószył ognia albo czy jakiś kabel nie ma gdzieś spięcia. To jest teatr, proszę pana, i dużo ludzi tu pracuje, a może się zdarzyć ktoś nieuważny… Często taki pożar tli się parę godzin, zanim wybuchnie…
– Tak. Więc ruszyliście w obchód…
– Otworzyłem drzwi do szatni personelu technicznego i zajrzałem tam, a potem ruszyłem dalej…
– A gdyby w tej chwili ktoś zadzwonił do teatru, to co?
– W nocy nikt, w zasadzie, proszę pana, do teatru nie ma powodu przychodzić, jeśli nie odbywa się nocna próba. Ale nawet gdyby coś takiego się zdarzyło, to dzwonek nocny jest bardzo głośny i kiedy w teatrze nie ma nikogo, to głos jego niesie się wszędzie, proszę pana. Usłyszałbym na pewno.
– Dobrze. Co dalej?
– Więc potem ruszyłem dalej korytarzem i pierwsza garderoba to była właśnie pana Vincy. Zobaczyłem światło przez dziurkę od klucza i chociaż Gullins nie powiedział mi, że pan Vincy jeszcze jest, to jednak wolałem zapukać. Przez tych trzydzieści osiem lat w teatrze niejedno się już widziało. Mógł ktoś być u pana Vincy. Aktorzy czasem mają takich spóźnionych gości. Jakieś panie, które przychodzą… Pan wie, proszę pana, to ta atmosfera garderoby teatralnej tak pociąga…
– Tak. Wiem. A co dalej?
– Więc zapukałem. A kiedy nikt nie odpowiedział, zapukałem jeszcze raz. Kiedy nikt i tym razem nie odpowiedział, pochyliłem się do dziurki od klucza i zobaczyłem, że klucz tkwi od wewnątrz w zamku. Otworzyłem więc drzwi, bo pomyślałem sobie, że pewnie pan Vincy zapomniał zgasić światło wychodząc.
– Czy były zamknięte na klucz?
– Nie. Nacisnąłem tylko klamkę i otworzyły się. Początkowo myślałem, że pan Vincy śpi, a może nawet wypił trochę za dużo, proszę pana. Nieraz już takie rzeczy widziałem. Wtedy wzywa się taksówkę i razem z szoferem pakuje gościa do auta, żeby zbudził się u siebie w domu.
– Tak. Ale pan Vincy nie spał…
– Właśnie, proszę pana. Więc kiedy podszedłem i zobaczyłem, że ma ten sztylet wbity w serce, struchlałem i zacząłem się trząść, i nie mogłem się ani ruszyć, ani oderwać od niego oczu. Ale potem przemogłem się i podszedłem, żeby zobaczyć, czy żyje. Zmusiłem się, żeby go dotknąć…
– Czego dotykaliście?
– Czoła, proszę pana. Położyłem mu rękę na czole, ale było już zupełnie zimne. Zrozumiałem, że to trup i wtedy włosy mi stanęły dęba. Byłem przecież sam w całym gmachu, a morderca mógł kryć się gdzieś tutaj. Więc wypadłem z garderoby, pobiegłem do portierki, zamknąłem się w niej na klucz i zadzwoniłem do pana dyrektora Davidsona, a potem nie ruszałem się z miejsca aż do przyjazdu policji i pana dyrektora, tylko modliłem się i czekałem…
– A czy w ciągu tego czasu morderca, jeżeli był w gmachu, mógł uciec?
– Uciec, proszę pana? – Stary zastanowił się. – W żaden sposób, proszę pana. Teatr został dwa lata temu przebudowany i całe zaplecze sceny jest odgrodzone od widowni ogniotrwałą ścianą. Prowadzą przez nią tylko trzy małe wyjścia z korytarza za kulisy i wąziutki korytarzyk do foyer. Ale one wszystkie mają stalowe drzwi i automatyczne zamki, a po przedstawieniu inspicjent zamyka je i oddaje klucz portierowi, tak że wyjście jest tylko tędy. Okna też są okratowane, jeszcze z czasów, kiedy był tu teatrzyk komediowy, pięćdziesiąt lat temu… Pamiętam go jeszcze jako chłopiec…
– Chwileczkę… – Parker wyszedł na korytarz i Joe usłyszał go mówiącego do Jonesa: – Weźcie ludzi i przeszukajcie cały teatr od strychu do piwnic, żeby sprawdzić, czy morderca nie mógł wyjść albo czy nie ma gdzieś wyłamanego okna lub drzwi.
– Tak jest, szefie!
Parker powrócił do portierki.
– A ten Gullins, wasz kolega, czy nie mógł, na przykład, przepuścić jakiejś obcej osoby, nie zauważyszy jej?
– Nie wiem, proszę pana. Myślę, że nie, bo stąd widać całe schody, proszę pana, a po wyjściu personelu zamyka się drzwi, więc chyba nie.
– A dlaczego miałby zamykać drzwi, jeżeli pan Vincy jeszcze nie wyszedł?
– Właśnie tego to już nie wiem, proszę pana… – Stary zawahał się. – Były zamknięte, kiedy przyszedłem…
– Czy macie coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał szybko Parker.
– Nie, nie, nic… – Stary znowu zawahał się. – Nic, proszę pana.
– Pamiętajcie, że tu zamordowano człowieka! – inspektor wstał i podszedł do niego. – Jeżeli dostrzegliście jakiś drobiazg, nawet najmniejszy, to nie wolno wam go ukrywać, nawet jeżeli zdaje się wam, że nie ma on najmniejszego znaczenia.
– Tak jest, proszę pana – portier wstał szybko i wyprostował się służbiście.
– Siadajcie – Parker położył mu rękę na ramieniu i zmusił go, żeby usiadł. Nie zdejmując ręki, pochylił się nad nim. – Mówcie, Soames, tylko mówcie całą prawdę, bo inaczej możecie zostać pociągnięci do odpowiedzialności za ukrywanie przed policją istotnych dla śledztwa informacji.
– Kiedy, proszę pana… To nie jest istotne, bo…
– O tym ja będę sądził. Mówcie, proszę.
– Więc, proszę pana, chodzi tylko o to, że Gullinsowi urodziło się wczoraj dziecko… W nocy się urodziło. Synek… I on całą noc poprzednią nie spał, a potem przyszedł, oczywiście, do pracy…
– Tak. I co?
– Więc kiedy ja przyszedłem i zapukałem do drzwi, to nie odpowiedział. Musiałem dzwonić parę razy. Dopiero wtedy się obudził. Ale niech pan nie mówi tego panu dyrektorowi, bo Gullins straciłby pracę… A on… jemu żona trzecie dziecko właśnie urodziła… I to byłoby dla niego straszne.
– Rozumiem. Nikt się o tym nie dowie, kto nie musi się dowiedzieć. Ale jakie to według was ma znaczenie?
– A takie, proszę pana, że to on, William Gullins, miał obowiązek obejść za piętnaście dwunasta wszystkie garderoby i scenę, żeby oddać mi teatr po swoim obchodzie. Taki jest przepis. Jeżeli spał, to znaczy, że nie obszedł. Bo gdyby obszedł, to on by znalazł pana Vincy. Poza tym musiał chyba być senny i nie spojrzał na tabliczkę, boby zobaczył, że brak klucza od jednej garderoby. A jeżeli brakowało tego klucza, to miał obowiązek sprawdzić dlaczego. Wszyscy wychodząc oddają klucze. Klucze od każdej garderoby zawsze oddają garderobiani, bo zostają chwilę po wyjściu aktorów, żeby uporządkować garderobę. Nie wiem, jak to było dzisiaj. Pewnie pan Vincy odprawił Ruffina…
– Kto to jest Ruffin?
– Oliver Ruffin to garderobiany, który obsługiwał w Krzesłach pana Vincy.
– Aha, to znaczy, że według was Gullins zaspał. A jeżeli zaspał, to różnie mogło się tu dziać. Czy tak?
– Tak, proszę pana… Ale niech pan, proszę pana…
– Możecie być spokojni. Chodzi o wykrycie mordercy, a nie o przekroczenie przepisów przez waszego kolegę, który mógł być przecież „zmęczony po nocy, kiedy oczekiwał przyjścia na świat potomka. Nie bójcie się, nic mu nie będzie, jeżeli powie nam całą prawdę. A bądźcie przekonani, że powie. Dyrektor Davidson nie dowie się o tym.
– Dziękuję panu, proszę pana… – Stary człowiek podniósł się z miejsca. – Czy mam iść, proszę pana, czy zostać do końca mojego dyżuru?
Parker spojrzał na niego uważnie.
– Czy jesteście żonaci?
– Jestem wdowcem, proszę pana.
– A macie dzieci?
– Dwie córki, proszę pana.
– Czy mieszkają z wami?
– Nie, proszę pana. Jedna i druga wyszły za mąż. Jedna jest w Szkocji, a druga aż w Australii. Jej mąż tam dostał pracę…
– Więc mieszkacie sami?
– Tak, proszę pana.
– Dobrze. Idźcie do domu, ale nie wolno wam słowa nikomu pisnąć do jutra, dopóki się tu rano nie zgłosicie. Teraz prześpijcie się trochę. Policja będzie pilnowała dziś w nocy tego teatru w waszym zastępstwie. – Uśmiechnął się. – Ale pamiętajcie, że jesteście obowiązani do milczenia.
– Tak jest, proszę pana.
– I nie fatygujcie się do Gullinsa, żeby go ostrzec o tym, że policja wie o jego nadmiernej skłonności do snu przy pracy, bo za minutę pojedzie po niego samochód i przegoni was.
Stary człowiek zatrzymał się jak wryty, a potem przez jego pomarszczoną twarz przewinął się cień uśmiechu.
– Ale pan dyrektor Davidson nie dowie się, prawda?
– Powiedziałem wam już.
– No, to mogę iść spokojnie spać i nikomu nie pisnę słowa. Dobranoc panom!
– Dobranoc, Soames!
Portier wyszedł. Przez okienko zajrzała twarz dyżurującego policjanta. Parker potakująco kiwnął głową. Rozległo się pukanie do drzwi.
– To ja, szefie! – powiedział sierżant Jones. -. Teatr przeszukany jak stóg siana, ale igły nigdzie nie ma. Wszystkie wejścia i okna w porządku. Oni mają tu nawet instalację alarmową, także nie naruszona. Morderca musiał wyjść tędy, tymi drzwiami.
– Dobrze. Niech ktoś pojedzie natychmiast do dziennego portiera, Williama Gullinsa… Adres macie?
– Mamy już adresy całego personelu i wszystkich aktorów. Zaraz odjedzie wóz po niego!
– A kiedy go przywiozą, niech zaczeka na mnie tu w portierce.
– Tak jest, szefie! Parker zwrócił się do Alexa.
– Poznam cię teraz z panem dyrektorem Johnem Davidsonem, władcą absolutnym tego teatru i moim stałym dostawcą miejsc w pierwszych rzędach. Chodźmy.
Wyszli z portierki i ruszyli korytarzem, omijając garderobę Vincy’ego. Spoza nie domkniętych drzwi dochodziły odgłosy krzątania się pracujących ludzi. Słysząc kroki, doktor wychylił się i zawołał:
– Chciałbym go zabrać do siebie i zrobić dokładną sekcję, chociaż wszystko wydaje się jasne.
– Dobrze. Niech go pan bierze. Samobójstwo wykluczone, prawda?
– Wykluczone. Nikt nie jest w stanie zadać sobie tego uderzenia leżąc na wznak. Zamordowany jednym ciosem. Śmierć nastąpiła od razu.
– A kiedy mniej więcej zginął?
– Na oko, między dziewiątą a dziesiątą, ale raczej bliżej dziewiątej niż dziesiątej.
– O godzinie dziewiątej pięćdziesiąt widziałem go jeszcze na scenie… – powiedział uprzejmie inspektor – a stojący tuż koło mnie pan Joe Alex widział go także, nie mówiąc już o ośmiuset innych osobach, które możemy wziąć na świadków.
– Naprawdę? – Lekarz uniósł brwi. – W takim razie musiał oczywiście umrzeć później. Ale nie później niż o dziesiątej, przy czym i ten czas wydaje mi się trochę nieprawdopodobny. W mięśniach głowy rozpoczyna się już stężenie pośmiertne, a przecież… – spojrzał na zegarek – jest dopiero za piętnaście pierwsza.
– To już pańskie królestwo, doktorze… – Parker uniósł ręce obronnym ruchem. – Czekamy na pańską diagnozę. Chciałbym poznać jak najszybciej przybliżony czas chwili zgonu.
– W takim razie muszę go zaraz zabrać, kiedy tylko skończą te zdjęcia.
– Dobrze, niech go pan bierze. Czekam na pana telefon.
Lekarz pokręcił głową i wrócił do pokoju. Parker i Alex ruszyli dalej. Kiedy doszli do końca korytarza, inspektor przystanął. Przed nimi biegł w poprzek drugi, szeroki korytarz, stykający się najprawdopodobniej jedną ścianą ze sceną, bo było w nim widoczne tylko czworo wąskich, stalowych drzwi zaopatrzonych w napisy: CISZA! Po przeciwnej stronie nie było żadnych drzwi, tylko w odległości kilku kroków drugi korytarzyk, równoległy do tego, którym przyszli.
– Dobrze zbudowany teatr – powiedział Alex – żadne drzwi nie wychodzą na ścianę, za którą jest scena. W ten sposób ogranicza się do minimum ewentualny odgłos trzaskania i głosów ludzkich.
Ruszyli dalej. Drugi korytarzyk, który minęli, miał po trzy pary drzwi z każdej strony. Potem znów była naga ściana, a wreszcie otwarte drzwi z napisem: GARDEROBY PIERWSZEGO PIĘTRA DYREKCJA BUFET. Stał w nich detektyw po cywilnemu, który wyprężył się na widok Parkera. Za tymi drzwiami rozpoczynały się strome schody na piętro. Po wejściu na schody minęli bufet, ciemny i połyskujący w mroku, potem jeszcze kilkoro drzwi, aż wreszcie znaleźli się przed ostatnimi, zaopatrzonymi napisem: DYREKCJA. Parker zapukał i nie czekając odpowiedzi, uchylił je.
– Proszę, wejdźcie, panowie! Proszę bardzo… – Dyrektor Davidson był wysokim, śniadym mężczyzną o wąskiej, nerwowej twarzy. Zerwał się zza biurka i podszedł do Parkera z wyciągniętą ręką, a potem spojrzał na Alexa.
– To jest pan Joe Alex, znany autor powieści kryminalnych, a mój nieoficjalny współpracownik – powiedział Parker szczerze.
– Któż by pana nie znał! – dyrektor Davidson serdecznie potrząsnął dłonią Alexa. – Czytałem chyba wszystkie pańskie książki! Zawsze twierdzę, że dla ludzi interesu dobra książka kryminalna to więcej niż urlop. Można kilka godzin wypocząć i zacząć myśleć o czymś innym, a nie tylko o tych przeklętych interesach… – Zwrócił się do Parkera: – Mój Boże! – powiedział. – Mój Boże wielki! Co pan na to, panie inspektorze?
– Co ja na to? – Parker rozłożył ręce swoim ulubionym, bezradnym ruchem. – Chciałbym przede wszystkim dowiedzieć się od pana, co pan myśli o tym wszystkim. Z racji pańskiego stanowiska wszystkie sprawy teatru ogniskują się na tym biurku. Czy nie mógłby nam pan szkicowo nakreślić sylwetki zmarłego, jego stosunku do kolegów, ostatnich wydarzeń tutaj i tak dalej. Może miał wrogów? Może stało się coś, co mogłoby rzucić pewne światło na sprawę? Zanim przystąpię do przesłuchiwania aktorów i personelu technicznego, chciałbym, żeby nam pan opowiedział, co pan myśli o tym wszystkim.
– Co ja o tym myślę? – Dyrektor odruchowo wskazał im głębokie, obite skórą fotele i podsunął pudełko z cygarami. Potem potarł ręką brodę. – Szczerze mówiąc, myślę o tym bez przerwy od godziny, to znaczy od chwili, kiedy Soames do mnie zadzwonił… Czy Vincy miał wrogów? Miał! Szczerze mówiąc, Stefan Vincy był znienawidzony przez wszystkich i znam kilka osób, które mogłyby go chyba zamordować z zimną krwią. Jeszcze dziś rano ja sam miałem ochotę zrzucić go ze schodów… – urwał. – To straszne tak mówić o zmarłych!
– Jeszcze straszniejsze jest nie mówić o zmarłym, kiedy morderca znajduje się na wolności, a działanie policji zależne jest od jak największej ilości zebranych informacji – powiedział sucho Parker. – Niech pan nam w skrócie opowie wszystko to, co pana zdaniem może być istotne: niech pan nam nakreśli sylwetkę Stefana Vincy na tle jego pracy i stosunków z ludźmi w tym teatrze.
Pan Davidson zastanawiał się przez chwilę. Później zaczął mówić…