VII. Pusta koperta

Kiedy znaleźli się za furtką, Parker zatrzymał się z ręką opartą na błotniku samochodu.

– Co byś zrobił na moim miejscu w tej chwili? – zapytał.

– Gdybym był na twoim miejscu, pojechałbym z powrotem do teatru, żeby sprawdzić wyniki badania zwłok, odciski palców i przede wszystkim, żeby dowiedzieć się, co za papier Vincy trzyma w ręce. Poza tym jest jeszcze jedno pytanie, na które chciałbym sobie odpowiedzieć, chociaż nie chciałbym jeszcze o nim teraz mówić.

– A później co byś zrobił?

– Później pojechałbym do pani Angeliki Dodd i zapytałbym ją, co robiła od chwili pożegnania córki i przyszłego zięcia po zakończeniu sztuki Krzesła aż do chwili, kiedy powróciła do domu.

– Tak, masz rację. Na moim miejscu zrobię to samo. – Parker uśmiechnął się niewesoło i wsiadł do auta.

Zaledwie ruszyli, zaczął mówić na pół do siebie, na pół do Alexa.

– Wiemy, że o godzinie 10.15 do garderoby Vincy’ego weszła jakaś pani. Doktor podaje chwilowo mniej więcej ten sam czas jako ostateczną granicę chwili zgonu, chociaż kręcił trochę nosem, mówiąc, że to za późno. Ale fakty twierdzą co innego. Wiedza medyczna nie może operować z dokładnością chronometru. Spektakl zaczął się o ósmej, o dziewiątej nastąpiła przerwa, która trwała do dziewiątej piętnaście mniej więcej, potem Vincy znowu wszedł na scenę. O dziesiątej spektakl był skończony. Wiem, bo sam spojrzałem na zegarek. Na ile czasu przed końcem mógł Vincy zejść ze sceny?

– Siedem do ośmiu minut, jak sądzę – odpowiedział Alex trochę roztargnionym głosem.

– Właśnie! Więc mniej więcej o godzinie 9.52 był jeszcze widoczny. Trochę czasu musiało mu zająć przejście do garderoby. Nie został zabity w drzwiach. Musiał położyć się najpierw i wziąć do ręki ten papier, który za chwilę poznamy. To razem mogło trwać cztery do pięciu minut. To znaczy, że żył jeszcze o 9.56. Żaden lekarz na świecie nie wmówi we mnie, że może.określić po kilku godzinach czas zgonu z dokładnością większą niż pół godziny. Czyli że mógł zginąć nawet o 10.25. – Ale mnie potrzebna jest godzina 10.15. Tu wszystko się zgadza…

– Absolutnie… – mruknął Alex.

– Właśnie. Absolutnie! Poza tym pani Dodd miała tę dziwną torebkę. Zwróciła przecież na to uwagę panna Beacon. Na szczęście kobiety dostrzegają takie rzeczy. Cresswell nie odwiózł jej do domu. Jakiż, na Boga, interes mogła mieć w tej okolicy poza odwiedzeniem Vincy’ego? Odczekała, aż wyjdą aktorzy i personel, i weszła po kwadransie. Vincy czekał na nią…

– A ona go zabiła… – mruknął znowu Alex. – Jeżeli dodasz do tego fakt, że Vincy od tygodnia bredził o nadchodzącej wielkiej fortunie, a także drugi fakt, że córka pani Dodd odziedziczyła dwadzieścia pięć milionów, to zawsze możesz wysnuć z tego jeszcze jeden wniosek.

– Już go wysnułem, mój drogi. Vincy najprawdopodobniej szantażował panią Dodd. Nie wiem jeszcze, jakie tło miał ten szantaż. A może był jej kochankiem?

– To także jest możliwe… – Alex ziewnął. – Mógł być także kochankiem jej córki, która wychodząc za mąż chciałaby wykupić od niego swoje miłosne listy. Milionerka może wiele zapłacić za takie kompromitujące dokumenty, o wiele więcej niż skromna córka archeologa, którą była jeszcze przed paru tygodniami. Mogła prosić matkę o załatwienie tego…

– I to jest możliwe. Bardziej chyba nawet niż tamto pierwsze. A może jest w tym jeszcze jakieś powikłanie, ale jestem przekonany, że nie mylę się, rozumując w ten sposób. Dalej mogło się to odbywać tak, że weszła i widząc okazję, pozbyła się szantażysty, a potem uciekła.

– I to jest możliwe… Chociaż zdumiewa mnie jej głupota. Wejść do pustego teatru, zapytać portiera o pana Vincy, stać z nim twarzą w twarz w tym pełnym oświetleniu, a potem zabić. Najwidoczniej pani Dodd wierzyła jeszcze bardziej w głupotę policji niż w swoją własną. Naiwna osoba, która uwierzyła, że przychodząc dość charakterystycznie ubrana, po spektaklu, gdzie ją z tą dziwną torebką widziało zapewne wielu znajomych prócz nas… może zabić faceta i rozpłynąć się w londyńskiej mgle, której zresztą nie ma dziś ani na lekarstwo. Ale kto wie, może tak właśnie było?

– Czy wątpisz w to? – zapytał Parker.

– Tak. Wątpię.

– A jakie widzisz inne rozwiązanie? Przecież po jej wejściu nikt już nie wszedł ani nie wyszedł z teatru. Jeżeli ona tego nie zrobiła, mógł to zrobić po niej tylko portier, William Gullins, którego można posądzić o wszystko, ale nie o to, że w dwadzieścia cztery godziny po przyjściu na świat trzeciego dziecka zabawił się w mordercę.

– Vincy mógł być już nieżywy, kiedy weszła… – szepnął Alex.

– Więc dlaczego nie wszczęła alarmu? Znajduje trupa i bez słowa wychodzi? Czemu, na miłość boską?

– Jeżeli sprawy mają się tak, jak powiedziałeś na początku, a Vincy szantażował ją lub jej córkę, to myślę, że jego trup z wbitym po rękojeść sztyletem był dla niej co najmniej przynoszącym ulgę widokiem. Mogła zostać jeszcze kilka minut, poszukując tych listów czy czegokolwiek, co miał jej dać w zamian za to, co niosła w wypchanej torbie. A potem wyszła marząc o tym, żeby nikt nigdy jej nie odnalazł. Ale mogła, oczywiście, go zabić… Chociaż… Tak. Właściwie masz słuszność. Za mną przemawia tylko pewien argument sytuacyjny, a poza tym niewiele jeszcze wiemy. Myślę, że to ona tam była. Trzeba będzie do niej zaraz pojechać. To wszystko jest prawdą. Ale wydaje mi się, że nie ona zabiła, chociaż nie mógłbym na to przysiąc.

– A założyłbyś się?

– Tak. Założyłbym się, że nie ona, i to o grubszą sumę. W tym wypadku stawiam na szalę tylko moje przekonanie i, jak powiedziałem, pewien szczegół sytuacyjny.

– Szkoda, że jestem tylko skromnym inspektorem policji… – powiedział Parker. – Zdaje się, że mógłbym dzisiaj wiele zarobić zakładając się z tobą. Jesteś autorem kryminalnych książek i wydaje ci się, że ludzie mordując działają zawsze absolutnie logicznie. Tymczasem sam fakt zbliżania się takiego czynu albo jego spełnienie powoduje ogromne napięcie nerwowe i wówczas zabójca działa nieskoordynowanie, pozostawiając ślady, których mógłby uniknąć… Mordercy nie są w zasadzie geniuszami. Nie geniusze zajmują się zbrodnią, ale zwykli podli ludzie…

– Obawiam się, że ten zabójca jest inteligentniejszy, niż ci się wydaje.

– Naprawdę?

W blasku mijanych latarni ulicznych Alex dostrzegł, że inspektor patrzy na niego uważnie.

– A czy masz jeszcze jakieś inne rozwiązanie? – zapytał Parker.

– Na razie mam, niestety, dwa… – powiedział Joe. – Rozwiązanie „A” i rozwiązanie „B”.

– Czy pani Dodd jest „A” czy „B”?

– Pani Dodd jest „c”, i to małe „c”, nie wielkie. Cała trudność w tym, że niektóre moje spostrzeżenia pasują do „A”, a niektóre do „B”. Ale ciągle jeszcze tych spostrzeżeń jest za mało. Myślę, że jedna sprawa będzie decydująca… przeszukanie garderoby Vincy’ego.

– Co spodziewasz się tam znaleźć?

– Chodzi o to, czego nie spodziewam się tam znaleźć – Alex w zamyśleniu potarł dłonią czoło. – Ale na razie za mało jeszcze wiemy. Bujam trochę w obłokach. Masz słuszność. Wróćmy do teatru, dowiedzmy się tego, czego się musimy dowiedzieć od lekarza i daktyloskopa, i tego, co musimy wywnioskować z przeszukania garderoby i odczytania kartki, którą Vincy miał w ręce. Potem okaże się, czy jestem tylko fantazjującym autorem kryminalnych romansów, czy może mam jednak odrobinę słuszności.

– Zadziwiasz mnie… – zaczął Parker głosem, w którym było o wiele mniej pewności niż w chwili, gdy rozpoczynał swój monolog. Auto stanęło i dostrzegli znane już sobie schodki i boczne wejście do Chamber Theatre.

Sierżant Jones siedział na składanym krzesełku w korytarzu przed garderobą zmarłego i palił papierosa.

– Co nowego? – zapytał Parker.

– Są już odciski daktyloskopijne, szefie. To znaczy, nie ma ich. Na klamce są tylko jedne, tego starego portiera, który wszedł do garderoby o dwunastej… Soamesa. W samej garderobie tylko odciski zabitego i inne, które okazały się odciskami garderobianego Ruffina. Sprowadziłem go tutaj, szefie, żeby zrobić odbitki. Zatrzymałem go, bo pomyślałem, że może będzie pan chciał z nim mówić. Na narzędziu zbrodni nie ma żadnych śladów. Zabójca miał rękawiczki na rękach.

– Dobrze! – mruknął Parker. Zawrócił do portierki i zatelefonował do lekarza.

– Słucham! – odezwał się doktor. – Badam go po raz drugi teraz. Za pół godziny zadzwonię. O której, powiada pan, mógł umrzeć najwcześniej?

– O 9.56 wieczorem.

– W takim razie albo ja jestem lekarzem do niczego, albo pan jest detektywem do niczego, albo moje odczynniki chemiczne są do niczego.

– A o której umarł według pana, doktorze?

– Powiem panu za pół godziny! – Słuchawka opadła na widełki po drugiej stronie przewodu.

– Do diabła – warknął Parker. W krótkich słowach zrelacjonował gawędzącemu z Jonesem Alexowi przebieg rozmowy z lekarzem.

W garderobie Stefana Vincy światła nadal płonęły jak poprzednio. Pierwsze spojrzenie Alexa padło na stojącą pod ścianą kozetkę. Była pusta. Zwłoki wyniesiono. Stefan Vincy już nigdy tu nie powróci i nie zasiądzie przed lustrem, aby wziąć do ręki szminkę…

– O Boże! – westchnął inspektor i podszedł ku drzwiom. – A co z tą kartką, którą trzymał w ręce?

– To nie była kartka… – Jones rozłożył ręce. – To była biała koperta, zupełnie pusta i nie zaadresowana.

– Żadnych odcisków na niej?

– Tylko jego odciski.

– Znakomicie… – mruknął Parker i zamknął drzwi. Odwrócił się. Alex stał przed otwartą szufladą toaletki. Inspektor podszedł i razem patrzyli na jej zawartość. Były tam kawałki szminek w prostym, drewnianym pudełku, zajęcza łapka pokryta pudrem, bileciki, które pochodziły z dnia premiery, podpisane kobiecymi imionami. Parker odłożył je na bok. Poza tym prospekty firmy Mercedes-Benz i Cadillac, a prócz nich wiele fotografii Stefana Vincy, zaopatrzonych z góry w autograf. Podpis był nieco manieryczny w estetyce sprzed lat dwudziestu. Trochę pieniędzy: dwanaście funtów banknotami i bilon srebrny. Zapłacony rachunek telefoniczny. Tandetna figurka Buddy z okrągłym brzuszkiem, będąca zapewne jakąś starą maskotką, niespodziewana fotografia wybuchu bomby atomowej w atolu Bikini, klucze: jeden Yale, jeden typowy i trzeci, maleńki, od skrzynki pocztowej…

– Wyślę zaraz ludzi do jego mieszkania… – mruknął Parker. – O ile, oczywiście, pani Dodd nie przyzna się.

– Kto wie, może się i przyzna? – Alex stał przed wielką szafą, którą otworzył w tej chwili. – Myślę, że nawet na pewno się przyzna…

– Tak. Wtedy nie trzeba będzie dalszego śledztwa, chyba tylko dla zebrania dowodów winy. Ale mieszkanie Vincy’ego może jeszcze zaczekać parę godzin. Mamy ważniejsze sprawy.

Podszedł i razem z Alexem zaczął przetrząsać kieszenie ubrania zmarłego. Były w nich tylko nic nie znaczące drobiazgi i kartka wyrwana z notesu, na której nakreślone pismem zmarłego stały pod sobą długie kolumny cyfr:

Kupno budynku – 300 000

Zaliczki dla aktorów i gaże personelu do pierwszego filmu – 150 000

Reklama – 100 000

Kostiumy i dekoracje… – 250 000

Nieprzewidziane – 100 000

Konieczna rezerwa – 100 000. Razem: milion!

Ta ostatnia liczba była podkreślona kilkakrotnie czerwonym ołówkiem.

Parker uniósł głowę i spojrzał na Alexa.

– Czy widziałeś coś podobnego? On spokojnie na karteczce obliczył sobie, ile go będzie kosztowała wytwórnia filmowa! Milion funtów! Bagatelka!

– Myślę, że miał do tego pewne podstawy… – powiedział Alex rozglądając się. Pochylił się i zajrzał do szafy, gdzie stało kilka par butów. Potem położył się na ziemi i zajrzał pod szafę. Wstał i pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że tak właśnie przypuszczał. Parker przyglądał mu się z zainteresowaniem, trzymając nadal w ręce kartkę z obliczeniami zmarłego.

– Czego szukasz? – zapytał.

– W tej chwili już niczego. Wydaje mi się, że wszystko wiem. Ale, oczywiście, to może być zupełny nonsens i nie zwracaj na mnie uwagi. Wziąłeś mnie tu, bo sądziłeś, że mogę ci być potrzebny. Będę się starał dyskutować z tobą o wszystkich twoich podejrzeniach, jeżeli uznasz to za stosowne. Ale na razie jesteśmy jeszcze w lesie. Od naszego przyjazdu tutaj minęło niewiele ponad sto minut. Nikt nie wymaga od ciebie chwytania skrytobójcy w tak krótkim czasie. Brak nam jeszcze tylu danych. Nie przesłuchałeś personelu. Nie byliśmy u pani Dodd. Być może, poszła po prostu do krawcowej, a w tej torebce miała materiał na suknię. Krawcowa wraz z pięcioma pannami pomocnicami może wystawić jej tak kamienne alibi, że nie skruszy go żadne twoje przekonanie. A poza tym, to w końcu mogła być zupełnie inna pani. Wtedy trzeba będzie zaczynać od początku. Niewiele wiemy o narzędziu zbrodni. Myślę, że warto przesłuchać garderobianego. Jeżeli sztylet należał do Vincy’ego, to garderobiany musiał go chyba widzieć kiedyś. Mógł zresztą nie widzieć, jeżeli Vincy przyniósł go wczoraj po raz pierwszy. Ale skąd morderca wziął w takim razie ten sztylet? Dlaczego Vincy leżał, kiedy otrzymał cios? I jeszcze jedno pytanie, na które koniecznie, zdaje się, trzeba będzie odpowiedzieć, a o którym, jak już ci wspomniałem, nie chcę teraz mówić, bo narobiłoby nam ono tylko zamieszania. Co do pani Dodd, to mam swoją prywatną, głupiutką z pozoru koncepcję, która twierdzi, że nie mogła ona zabić. Ale, oczywiście, mogła. To nie jest zupełnie niemożliwe…

– Tak… – Parker pokiwał głową. Podszedł do stolika i położył na nim papier z obliczeniami zmarłego. Na stoliku leżał już owinięty w białą, płócienną szmatę sztylet, a obok pusta, zmięta koperta, biała i nic nie znacząca. – Tak. Tak i ja myślę… – Pokazał Alexowi swój notes. Na ostatniej jego stronie wypisane były wielkimi literami dwa krótkie zdania:

1) Przesłuchać garderobianego Ruffina… Sztylet!

2) Pani Dodd: Czy była i dlaczego?

– Oczywiście! – Joe skinął głową – to przede wszystkim. A później musimy pamiętać, co mówił dyrektor Davidson. Vincy był znienawidzony w teatrze. Spoliczkował chłopca, który chciał go potem za to uderzyć toporkiem strażackim. Rzucił koleżankę, którą poprzednio odbił koledze. Zrobił jej karczemną scenę. Pomiatał garderobianym. A ilu rzeczy jeszcze nie wiemy?

– W końcu dowiemy się wszystkiego. – Parker podszedł do drzwi. – Jones!

– Tak, szefie!

– Dawaj tu garderobianego Ruffina!

– Tak, szefie!

Parker zawrócił i usiadł za stolikiem, patrząc w zamyśleniu na pustą kozetkę, obok której kosz czerwonych róż wciąż jeszcze napełniał pokój delikatnym, słodkawym zapachem, podobnym trochę do zapachu krwi.

Загрузка...