Doktor Edna Skylar spotkała Myrona w holu szpitala Świętego Barnaby. Miała wszystkie rekwizyty swojego zawodu – biały fartuch, identyfikator z godłem szpitala, stetoskop na szyi i notatnik w ręce. Miała również poczucie własnej wartości, do tego godną pozazdroszczenia posturę, skąpy uśmieszek i zdecydowany, lecz nie nazbyt silny uścisk dłoni.
Myron przedstawił się. Spojrzała mu prosto w oczy.
– Niech mi pan opowie o tej zaginionej dziewczynie – zażądała.
Ton jej głosu nie dopuszczał sprzeciwu. Myron chciał, żeby mu zaufała, więc zaczął opowiadać, nie podając nazwiska Aimee. Oboje stali na środku holu. Pacjenci i goście przechodzili obok, niektórzy całkiem blisko.
– Może jest tu jakieś spokojniejsze miejsce – powiedział Myron.
Edna Skylar uśmiechnęła się, ale niewesoło.
– Ci ludzie są zajęci swoimi sprawami, znacznie ważniejszymi z ich punktu widzenia.
Myron kiwnął głową. Zobaczył staruszka z maską tlenową, jadącego na wózku. Widział bladą kobietę w niedopasowanej peruce, miała zrezygnowaną i zdziwioną minę, jakby zastanawiała się, czy jeszcze stąd wyjdzie i czy to w ogóle kogoś obchodzi.
Edna Skylar obserwowała go.
– Jest tu wiele śmierci – powiedziała.
– Jak sobie pani z tym radzi? – zapytał Myron.
– Chce pan usłyszeć standardową odpowiedź, że oddzielam życie osobiste od zawodowego?
– Niezupełnie.
– Tak naprawdę to sama nie wiem. Moja praca jest interesująca. Nigdy się nie starzeje. Widzę, jak ludzie umierają. To również nigdy się nie zmienia. Nie pomaga mi zaakceptować własnej śmiertelności ani nic takiego. Wprost przeciwnie. Śmierć budzi nieustanny sprzeciw. Życie jest znacznie cenniejsze, niż może pan sobie wyobrazić. Znam prawdziwą wartość życia. Śmierć to wróg. Nie akceptuję jej. Walczę.
– I to nigdy nie jest nużące?
– Oczywiście, że jest. Jednak co innego mam robić? Piec ciastka? Pracować na Wall Street? – Rozejrzała się. – Ma pan rację, tu jest zbyt duży ruch. Proszę iść za mną, ale mam mało czasu, więc niech pan mówi dalej.
Myron opowiedział jej resztę historii zniknięcia Aimee. Starał się maksymalnie streszczać i nie wyjaśniać swojego udziału, ale podkreślił fakt, że obie dziewczyny skorzystały z tego samego bankomatu. Spytała o kilka drobnych szczegółów. Dotarli do jej gabinetu i usiedli.
– Wygląda na to, że uciekła z domu – powiedziała Edna Skylar.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Ktoś podał panu moje nazwisko, zgadza się?
– Mniej więcej.
– Zatem wie pan, co widziałam?
– Znam tylko podstawowe fakty. Pani zeznanie przekonało prowadzących śledztwo, że Katie uciekła z domu. Ja tylko się zastanawiam, czy widziała pani coś, co mogłoby sugerować, że tak nie jest.
– Nie. A zastanawiałam się nad tym ze sto razy.
– Zdaje sobie pani sprawę – rzekł Myron – że ofiary porwań często identyfikują się ze swoimi porywaczami.
– Wiem o tym. Syndrom sztokholmski i wszystkie jego dziwaczne następstwa. Jednak w tym wypadku po prostu na to nie wyglądało. Katie nie była wyczerpana. Świadczyła o tym mowa jej ciała. Nie miała w oczach lęku ani fanatycznego błysku. Prawdę mówiąc, patrzyła bardzo trzeźwo. Nie dostrzegłam śladu narkotycznego odurzenia, choć przyznaję, że widziałam ją przez krótką chwilę.
– Gdzie dokładnie zobaczyła ją pani pierwszy raz?
– Na Ósmej Alei, w pobliżu Dwudziestej Pierwszej Ulicy.
– I szła do metra?
– Tak.
– Na tej stacji krzyżuje się kilka linii.
– Wsiadała do linii A.
Linia A biegła z północy na południe przez Manhattan. Ta informacja mu nie pomoże.
– Proszę mi opowiedzieć o tym mężczyźnie, który jej towarzyszył.
– Trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Średniego wzrostu. Przystojny. Długie, czarne włosy. Dwudniowy zarost.
– Blizny, tatuaże, coś takiego?
Edna Skylar potrząsnęła głową i opowiedziała mu całą historię. Szła po ulicy z mężem i dostrzegła Katie, która wyglądała inaczej, na starszą, dojrzalszą, miała inną fryzurę, tak że nawet pani doktor nie była pewna, że to Katie, dopóki ta nie powiedziała: „Nie może pani nikomu wyjawić, że mnie pani widziała”.
– I mówi pani, że wyglądała przy tym na przestraszoną?
– Tak.
– Jednak nie bała się mężczyzny, który z nią był?
– Zgadza się. Mogę o coś zapytać?
– Pewnie.
– Wiem coś o panu – powiedziała. – Nie, nie jestem miłośniczką koszykówki, ale Google potrafi zdziałać cuda. Wciąż korzystam z tej wyszukiwarki. Również w pracy. Kiedy mam nowego pacjenta, sprawdzam go w sieci.
– W porządku.
– Dlatego pytam: czemu próbuje pan znaleźć tę dziewczynę?
– Jestem przyjacielem jej rodziny.
– Ale dlaczego akurat pan się tym zajmuje?
– To trudno wyjaśnić.
Edna Skylar zastanawiała się nad tym przez chwilę, wyraźnie nie wiedząc, czy powinna zaakceptować tę niejasną odpowiedź.
– Jak to znoszą jej rodzice?
– Źle.
– Ich córka prawie na pewno jest bezpieczna. Tak jak Katie.
– Być może.
– Powinien pan im to powiedzieć. Pocieszyć ich. Żeby wiedzieli, że nic jej nie jest.
– Nie sądzę, żeby to na coś się zdało.
Odwróciła głowę. Jej twarz miała dziwny wyraz.
– Doktor Skylar?
– Jedno z moich dzieci uciekło z domu – powiedziała Edna Skylar. – Syn. Miał siedemnaście lat. Zawsze ten sam problem: Co jest ważniejsze, natura czy wychowanie? No cóż, byłam kiepską matką. Wiem o tym. Jednak mój syn od początku sprawiał kłopoty. Wdawał się w bójki. Kradł. Kiedy miał szesnaście lat, został aresztowany za kradzież samochodu. Zażywał narkotyki, chociaż wtedy chyba nie zdawałam sobie z tego sprawy. Było to w czasach, gdy jeszcze nie mówiliśmy o autyzmie, nie podawaliśmy dzieciakom ritalinu i tak dalej. Gdyby to było możliwe, zapewne uciekłabym się nawet do tego. Zamiast tego wycofałam się w nadziei, że z tego wyrośnie. Nie mieszałam się w jego życie. Nie dawałam mu wskazówek.
Mówiła to rzeczowym tonem.
– W każdym razie kiedy uciekł z domu, nic nie zrobiłam. Prawie się tego spodziewałam. Minął tydzień. Potem dwa. Nie zadzwonił. Nie wiedziałam, gdzie jest. Dzieci to błogosławieństwo. Jednak potrafią złamać serce w sposób, jakiego nie można sobie wyobrazić
Edna Skylar zamilkła.
– I co się z nim stało? – zapytał Myron.
– Nic dramatycznego. W końcu zadzwonił. Był na Zachodnim Wybrzeżu, próbując zostać wielką gwiazdą. Potrzebował pieniędzy. Przebywał tam dwa lata, Nic mu nie wychodziło. Potem wrócił. Wciąż jest w kiepskim stanie. Staram się go kochać i opiekować się nim, ale… – Wzruszyła ramionami. – Leczenie przychodzi mi zupełnie naturalnie. Matkowanie nie.
Edna Skylar spojrzała na Myrona. Wyczuł, że jeszcze nie skończyła, więc czekał.
– Chciałabym… – Słowa uwięzły jej w gardle. – To straszny banał, ale bardziej niż czegokolwiek pragnę zacząć wszystko od nowa. Naprawdę kocham syna, ale nie wiem, co mogę dla niego zrobić. Może już nie ma dla niego nadziei. Wiem, jak chłodno to brzmi, ale kiedy po całych dniach stawia się diagnozy, zaczyna się to robić również w prywatnym życiu. Chcę powiedzieć, że przekonałam się, że nie mam wpływu na tych, których kocham. Dlatego zajmuję się innymi.
– Nie nadążam – przyznał Myron.
– Moimi pacjentami – wyjaśniła. – To obcy ludzie, ale bardzo się o nich troszczę. Nie dlatego, że jestem szlachetną czy cudowną osobą, ale ponieważ w głębi duszy uważam ich za niewinnych. I osądzam. Wiem, że to niewłaściwe. Wiem, że powinnam każdego pacjenta traktować tak samo i jeśli chodzi o terapię, chyba tak robię. Jednak jest faktem, że jeśli znajdę w Google’u, że ktoś siedział w więzieniu albo jest uważany za niegodziwca, staram się przekazać go innemu lekarzowi.
– Woli pani niewinnych – rzekł Myron.
– Właśnie. Tych – wiem, jak to zabrzmi – uznaję za czystych. A przynajmniej czyściejszych.
Myron przypomniał sobie swoje niedawne rozważania, o tym, że życie Bliźniaków nie miało dla niego żadnej wartości, o tym, ilu cywili byłby gotów poświęcić, żeby uratować syna. Czy to rozumowanie różniło się od tamtego?
– Tak więc próbuję powiedzieć, że myślę o rodzicach tej dziewczyny, którzy kiepsko to znoszą, i martwię się o nich. Chciałabym im pomóc.
Zanim Myron zdążył coś powiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyły się i pojawiała się strzecha siwych włosów. Myron wstał. Siwowłosy mężczyzna wszedł do gabinetu i powiedział:
– Przepraszam, nie wiedziałem, że masz tu kogoś.
– W porządku, kochanie – odparła Edna Skylar – ale może wrócisz później?
– Oczywiście.
Siwowłosy mężczyzna też nosił biały fartuch. Zauważył Myrona i uśmiechnął się. Myron rozpoznał ten uśmiech. Edna Skylar nie była fanką koszykówki, ale ten facet tak. Myron wyciągnął rękę.
– Myron Bolitar.
– Och, wiem, kim pan jest. Jestem Stanley Rickenback. Lepiej znany jako mąż doktor Edny Skylar.
Uścisnęli sobie dłonie.
– Widziałem, jak grał pan w drużynie Duke – rzekł Stanley Rickenback. – Za pańskich czasów to był inny zespół.
– Dziękuję.
– Nie chciałem przeszkadzać. Przyszedłem sprawdzić, czy moja nieśmiała oblubienica zechce rozkoszować się ze mną specjałami podawanymi w naszym szpitalnym bufecie.
– Właśnie wychodziłem – powiedział Myron i zaraz dodał: – Był pan z żoną, kiedy widziała Katie Rochester, prawda?
– W tej sprawie pan tu przyszedł?
– Tak.
– Jest pan policjantem?
– Nie.
Edna Skylar już wstała. Cmoknęła męża w policzek.
– Pospieszmy się. Za dwadzieścia minut mam pacjentów.
– Tak, byłem przy tym – powiedział Stanley Rickenback do Myrona. – Dlaczego pan pyta?
– Zajmuję się zaginięciem innej dziewczyny.
– Chwileczkę, jeszcze jedna dziewczyna uciekła z domu?
– Być może. Chciałbym usłyszeć, jakie były pańskie odczucia, doktorze Rickenback.
– Proszę?
– Czy panu także Katie Rochester wyglądała na uciekinierkę?
– Tak.
– Wydaje się pan bardzo tego pewny – rzekł Myron.
– Była w towarzystwie mężczyzny. Nie próbowała uciekać. Prosiła Ednę, żeby nikomu nie mówiła i… – Rickenback zwrócił się do żony. – Powiedziałaś mu?
Edna się skrzywiła.
– Chodźmy już.
– O czym miała mi powiedzieć?
– Mój drogi Stanley robi się stary i stetryczały – powiedziała Edna. – Ma przywidzenia.
– Cha, cha, bardzo zabawne. Ty masz swoją specjalizację. Ja mam swoją.
– Specjalizację? – powtórzył Myron.
– To nic takiego – powiedziała Edna.
– A właśnie, że nie – upierał się Stanley.
– Świetnie – rzekła Edna. – Powiedz mu, co twoim zdaniem zobaczyłeś.
Stanley odwrócił się do Myrona.
– Moja żona powiedziała panu, że studiuje ludzkie twarze. Dlatego rozpoznała tę dziewczynę. Patrzy na ludzi i próbuje stawiać diagnozy. Tak dla rozrywki. Ja zostawiam moją pracę w gabinecie.
– A jaka jest pańska specjalność, doktorze Rickenback?
Uśmiechnął się.
– Właśnie to jest istotne.
– Dlaczego?
– Jestem ginekologiem-położnikiem. Wtedy wcale o tym nie myślałem. Jednak po powrocie do domu poszukałem w sieci zdjęć Katie Rochester. No wie pan, tych zamieszczonych w środkach masowego przekazu. Chciałem się upewnić, że to ta sama dziewczyna, którą widzieliśmy w metrze. I właśnie dlatego jestem całkowicie pewien tego, co widziałem.
– Czyli?
Stanley nagle jakby stracił pewność siebie.
– Widzisz? – Edna pokręciła głową. – To kompletny nonsens.
– Być może – zgodził się Stanley Rickenback.
– Jednak? – naciskał Myron.
– Albo Katie Rochester sporo przytyła – powiedział Stanley Rochester – albo przypuszczalnie jest w ciąży.