Myron jechał szybko i dotarł do szpitala w dziesięć minut. Lance Banner czekał na niego.
– Joan Rochester nadal jest na chirurgii.
– Co się stało?
– Chcesz usłyszeć jego wersję czy jej?
– Obie.
– Dominick Rochester powiedział, że spadła ze schodów. Już to przerabialiśmy. Ona najwyraźniej często spada ze schodów, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
– Rozumiem. Jednak mówiłeś, że jest wersja jego i jej?
– Owszem. Dotychczas zawsze go kryła.
– A tym razem?
– Powiedziała, że ją pobił – rzekł Banner. – I że chce wnieść oskarżenie.
– Musiał się zdziwić. Jaki jest jej stan?
– Dość ciężki – odparł Banner. – Kilka złamanych żeber. Złamana ręka. Musiał bić ją po nerkach, ponieważ lekarz zastanawia się nad usunięciem jednej.
– Jezu.
– I oczywiście nie ma żadnych śladów na twarzy. Facet jest dobry.
– Ma wprawę – rzekł Myron. – Jest tutaj?
– Mąż? Taak. Jednak zabieramy go do aresztu.
– Na jak długo?
Lance Banner wzruszył ramionami.
– Znasz odpowiedź. Krótko mówiąc, nie na długo.
– Dlaczego do mnie zadzwoniłeś? – spytał Myron.
– Joan Rochester była przytomna, kiedy ją przywieziono. Chciała cię ostrzec. Powiedziała, żebyś uważał.
– Co jeszcze?
– To wszystko. Cud, że powiedziała aż tyle.
Myron czuł gniew zmieszany z poczuciem winy. Sądził, że Joan Rochester poradzi sobie z mężem. W końcu żyła z nim. Sama dokonała wyboru. Świetnie, co jeszcze wymyśli na usprawiedliwienie swojej bezczynności – że sama tego chciała?
– Powiesz mi, w jaki sposób jesteś zamieszany w życie Rochesterów? – zapytał Banner.
– Aimee Biel nie uciekła z domu. Ma kłopoty. Pospiesznie streścił mu ostatnie wydarzenia. Kiedy skończył, Lance Banner powiedział:
– Zdobędziemy nakaz aresztowania Drew Van Dyne’a.
– A co z Jakiem Wolfem?
– Nie wiem, co on ma z tym wspólnego.
– Znasz jego syna?
– Mówisz o Randym? – Lance Banner wzruszył ramionami, trochę zbyt ostentacyjnie. – Jest środkowym rozgrywającym.
– Czy kiedyś wpakował się w jakieś kłopoty?
– Dlaczego pytasz?
– Ponieważ słyszałem, że jego ojciec przekupił was, żebyście odstąpili od oskarżenia o handel narkotykami – odparł Myron. – Zechcesz to skomentować?
Banner przeszył go ponurym wzrokiem.
– Za kogo ty się uważasz, do cholery?
– Oszczędź sobie śliny, Lance. Dwaj twoi kumple przycisnęli mnie na rozkaz Jake’a Wolfa. Nie pozwolili mi porozmawiać z Randym. Jeden uderzył mnie w brzuch, kiedy byłem skuty.
– To stek bzdur.
Myron tylko na niego popatrzył.
– Którzy policjanci? – dopytywał się Banner. – Chcę usłyszeć ich nazwiska, do licha.
– Jeden prawie mojego wzrostu, chudy. Drugi miał sumiaste wąsy i wyglądał jak John Oates z zespołu Hall i Oates.
Lance spochmurniał. Usiłował to ukryć.
– Wiesz, o kim mówię.
Banner próbował wziąć się w garść.
– Gadaj, co dokładnie się stało – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Nie ma na to czasu. Po prostu powiedz mi, o co chodzi z tym dzieciakiem Wolfa.
– Nikt nikogo nie przekupił.
Myron czekał. Kobieta na wózku jechała prosto na nich. Banner odsunął się, przepuszczając ją. Potarł dłonią twarz.
– Pół roku temu jeden z nauczycieli twierdził, że przyłapał Randy’ego Wolfa na sprzedaży narkotyków. Obszukał chłopaka i znalazł przy nim dwie torebki prochów. Takie po pięć dolców.
– Ten nauczyciel – powiedział Myron. – Jak się nazywał?
– Prosił, żebyśmy nie ujawniali jego nazwiska.
– Czy to był Harry Davis?
Lance Banner nie skinął głową, ale nie musiał.
– I co się stało?
– Nauczyciel zadzwonił do nas. Posłałem tam dwóch moich. Hildebranda i Petersona. Oni, hm, pasują do twojego opisu. Randy Wolf twierdził, że został wrobiony.
Myron zmarszczył brwi.
– I wasi ludzie kupili tę bajeczkę?
– Nie. Jednak dowody mieliśmy słabe. O zasadności rewizji można by dyskutować. Narkotyków było niewiele, a Randy Wolf wyglądał na dobrego chłopca. Nie był notowany i nie sprawiał trudności wychowawczych.
– I nie chcieliście narobić mu kłopotów – podsunął Myron.
– Oczywiście.
– Powiedz mi, Lance. Gdyby był czarnym z Newark przyłapanym na handlowaniu w liceum w Livingston, postąpilibyście tak samo?
– Nie zaczynaj mi tu gdybać. To od początku była bardzo wątpliwa sprawa, a na drugi dzień Harry Davis powiedział nam, że nie będzie zeznawał. Tak po prostu. Wycofał się. Sprawa zamknięta. Nie mieliśmy wyboru.
– O rany, jak wygodnie – rzekł Myron. – Powiedz mi, czy szkolna drużyna miała dobry sezon?
– Nie mieliśmy żadnych dowodów. Dzieciak ma przed sobą przyszłość. Idzie do Dartmouth.
– Wciąż o tym słyszę – powiedział Myron. – Jednak zaczynam się zastanawiać, czy dojdzie.
Przerwał im głośny krzyk.
– Bolitar!
Myron odwrócił się. Dominick Rochester stał na końcu korytarza. Był skuty. Twarz miał zaczerwienioną. Towarzyszyli mu dwaj policjanci. Myron ruszył ku nim. Lance Banner po truchtał za nim i ostrzegł go cicho:
– Myron…?
– Nic mu nie zrobię, Lance. Chcę tylko z nim porozmawiać.
Zatrzymał się dwa kroki przed nim. W czarnych oczach Dominicka Rochestera palił się gniewny błysk.
– Gdzie jest moja córka?
– Jesteś z siebie dumny, Dominick?
– Ty – rzekł Rochester. – Ty coś wiesz o mojej córce.
– Tak powiedziała ci żona?
– Nie. – Uśmiechnął się. Był to jeden z najbardziej przerażających widoków, jakie Myron widział w swoim życiu. – Nawet wprost przeciwnie.
– O czym ty mówisz?
Dominick nachylił się do niego i szepnął:
– Obojętnie, co jej robiłem, obojętnie, jak bardzo cierpiała, moja najdroższa żona nie chciała mówić. Widzisz, właśnie dlatego jestem pewien, że ty coś wiesz. Nie dlatego, że tak powiedziała, ale ponieważ nie chciała nic mówić, chociaż połamałem jej kości.
Myron siedział w swoim samochodzie, gdy zadzwoniła Erin Wilder.
– Wiem, gdzie jest Randy Wolf.
– Gdzie?
– W domu Sama Harlowa jest prywatka dla absolwentów.
– Urządzili sobie prywatkę? Przyjaciele Aimee nie przejmują się jej zaginięciem?
– Wszyscy myślą, że uciekła z domu – odparła Erin. – Niektórzy widzieli ją czatującą w sieci, więc teraz są tego pewni.
– Chwilę, jeśli są na prywatce, to jak mogli widzieć ją w sieci?
– Mają palmtopy. Mogą łączyć się z Internetem przez komórki.
Technika, pomyślał. Zbliża ludzi, pozwalając im być samotnikami. Erin podała mu adres. Myron znał tę okolicę. Rozłączył się i ruszył. Jazda nie trwała długo.
Przed domem Harlowa stało sporo zaparkowanych samochodów. Ktoś rozstawił wielki namiot na tyłach domu. To było prawdziwe przyjęcie dla zaproszonych, nie spotkanie grupki chłopaków popijających piwo. Myron zostawił samochód na ulicy i wszedł na podwórze.
Wśród młodzieży zauważył kilkoro rodziców – zapewne w roli przyzwoitek. To utrudni mu zadanie. Jednak nie miał czasu się tym martwić. Może policja wzięła się do roboty, ale nie paliła się do ogarnięcia całego obrazu. A Myron już zaczynał go widzieć. Powoli formował się przed jego oczami. I Myron wiedział, że Randy Wolf jest jedną z kluczowych postaci.
Bawiący się byli zręcznie rozdzieleni. Rodzice zostali na zabudowanej werandzie. Myron widział ich w przyćmionym świetle. Śmiali się i pili piwo. Mężczyźni nosili szorty i mokasyny i palili cygara. Kobiety preferowały jaskrawe spódniczki Lilly Pulitzer i klapki.
Absolwenci zgromadzili się na końcu namiotu, jak najdalej od dorosłych. Na parkiecie nie było nikogo. Didżej puszczał piosenkę Killersów, coś o dziewczynie wyglądającej jak chłopak. Myron podszedł prosto do Randy’ego i położył dłoń na jego ramieniu.
Randy strząsnął ją.
– Zostaw mnie.
– Musimy porozmawiać.
– Mój ojciec powiedział…
– Dobrze wiem, co powiedział twój ojciec. Mało mnie to obchodzi.
Randy’ego Wolfa otaczało sześciu innych chłopaków. Niektórzy byli rośli. Rozgrywający i jego koledzy z ataku, domyślił się Myron.
– Ten świński ryj cię denerwuje, Farm?
Chłopak, który to powiedział, był olbrzymi. Wyszczerzył się do Myrona. Miał nastroszone blond włosy, ale przede wszystkim rzucało się w oczy, bo nie można było tego nie zauważyć, że nie nosił koszuli. Przyszedł na przyjęcie. Były tu dziewczyny, wyżerka, muzyka i tańce, a nawet rodzice. A ten facet nie miał na sobie koszuli.
Randy nic nie powiedział.
Półgoły miał wydęte bicepsy oplecione wytatuowanym drutem kolczastym. Te tatuaże świadczyły, że Myron ma do czynienia z półgłówkiem. Chłopak mógłby w zasadzie dodać do nich napis PÓŁGŁÓWEK. Facet miał cielsko jak hipopotam. Pierś tak gładką, jakby ktoś potraktował ją szlifierką. Prężył muskuły. Marszczył niskie czółko. Przekrwione oczy zdradzały, że przynajmniej część piwa znalazła drogę do zwojów tego, co zastępowało mu mózg. Nosił spodnie z nogawkami sięgającymi do połowy łydek, może rybaczki, chociaż Myron nie miał pojęcia, czy chłopcy noszą je czy nie.
– Na co się gapisz, świński ryju?
– Absolutnie – i mówię to najzupełniej szczerze – na nic – odparł Myron.
Małolatom zaparło dech. Jeden z nich wykrztusił:
– Człowieku, ten stary chyba chce dostać łomot, czy jak!
– Daj mu popalić, Crush! – powiedział drugi. Półgoły, czyli Crush, przybrał swój najgroźniejszy wyraz twarzy.
– Farm nie będzie z tobą gadał, kapujesz, świński ryju? Jego kolesie roześmiali się.
– Świński ryju – powtórzył Myron. – Powtórzone przez ciebie po raz trzeci jest jeszcze śmieszniejsze. – Zrobił krok ku niemu. Crush nie cofnął się. – To nie twój interes.
– Ja mówię, że mój.
Myron odczekał chwilę. Potem powiedział:
– Chyba chciałeś powiedzieć: „ja mówię, że mój, świński ryju”?
Znów jęki w tłumie. Jeden z chłopaków powiedział:
– Hej, niech pan lepiej się stąd zmyje. Nikt tak nie gada z Crushem.
Myron spojrzał na Randy’ego.
– Musimy porozmawiać, zanim sprawy wymkną się spod kontroli.
Crush uśmiechnął się, naprężył muskuły, zrobił krok naprzód.
– Już się wymknęły.
Myron nie chciał go bić, nie w obecności rodziców. To spowodowałoby zbyt wiele problemów.
– Nie chcę kłopotów – powiedział Myron.
– Już je masz, świński ryju.
Kilku chłopców powitało te słowa głośnym „uuu”. Crush założył potężne łapska na piersi. Głupota. Myron musiał zakończyć to szybko, zanim rodzice zorientują się, że coś się dzieje. Jednak kumple Crusha patrzyli. Crush był tu dyżurnym twardzielem. Nie mógł się wycofać.
Ręce założone na piersi. Co za macho. Co za dureń.
Myron uderzył. Kiedy chcesz załatwić kogoś, robiąc jak najmniej zamieszania, ten sposób jest najskuteczniejszy. Wyprowadził uderzenie z biodra. Wyprostowaną ręką. To klucz. Nie usztywniasz przegubu. Nie odchylasz ręki do tyłu. Nie robisz zamachu i nie zaciskasz pięści. Najkrótszą odległością pomiędzy dwoma punktami jest linia prosta. Musisz o tym pamiętać. Wykorzystując swoją szybkość i przewagę zaskoczenia, Myron wyprowadził błyskawiczny cios prosto w szyję Crusha.
Nie uderzył go mocno. Kantem dłoni trafił w splot nerwowy. Ludzkie ciało ma niewiele tak wrażliwych punktów. Jeśli uderzysz kogoś w gardło, na pewno go zaboli. Zacznie się dusić, kaszleć i krztusić. Jednak musisz wiedzieć, co robisz. Jeśli uderzysz za mocno, możesz spowodować poważne uszkodzenia. Ręka Myrona śmignęła jak atakująca kobra.
Crush wybałuszył oczy. Rzężący jęk uwiązł mu w gardle. Niemal niedbałym ruchem Myron podciął mu nogi. Crush padł. Myron nie czekał, aż wstanie. Chwycił Randy’ego za chudy kark i pociągnął. Na wypadek gdyby któryś z pozostałych chłopców spróbował choćby drgnąć, Myron obrzucił ich mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, nie przestając wlec Randy’ego do ogródka sąsiadów.
– Au, puść mnie! – jęknął Randy.
Pieprzyć go. Był osiemnastoletni, więc dorosły, no nie? Nie ma powodu, by traktować go łagodnie jak dzieciaka. Myron zawlókł go za garaż dwa domy dalej. Kiedy go puścił, Randy pomasował sobie kark.
– Do cholery, masz jakiś problem, facet?
– Aimee ma kłopoty, Randy.
– Ona uciekła z domu. Wszyscy tak mówią. Dziś rozmawiali z nią na czacie.
– Dlaczego zerwaliście ze sobą?
– Co?
– Pytałem…
– Słyszałem. – Randy zastanowił się, po czym wzruszył ramionami. – Dorośliśmy, to wszystko. Oboje idziemy na studia. Czas na zmiany.
– W zeszłym tygodniu byliście razem na balu absolwentów.
– Tak, i co z tego? Planowaliśmy to od roku. Smoking, suknia, wynajęty hummer i grupka przyjaciół. Cała nasza paczka. Nie chcieliśmy psuć im zabawy. Dlatego poszliśmy razem.
– Dlaczego się rozstaliście, Randy?
– Przecież powiedziałem.
– Czy Aimee dowiedziała się, że handlujesz prochami? Randy uśmiechnął się. Był przystojnym chłopcem i miał cholernie ładny uśmiech.
– To zabrzmiało tak, jakbym kręcił się po Harlemie, sprzedając dzieciakom kokę.
– Podyskutowałbym z tobą o moralności, Randy, ale nie ma na to czasu.
– Oczywiście, że Aimee o tym wiedziała. Nawet raz czy dwa brała w tym udział. Nic wielkiego. Zaopatrywałem tylko paru przyjaciół.
– Czy należała do nich Katie Rochester?
Wzruszył ramionami.
– Prosiła mnie kilka razy. Pomogłem jej.
– Pytam jeszcze raz, Randy. Dlaczego ty i Aimee – zerwaliście ze sobą?
Znów wzruszył ramionami i odparł trochę spokojniej:
– Będzie pan musiał zapytać Aimee.
– To ona zerwała?
– Zmieniła się.
– Pod jakim względem?
– Dlaczego nie zapyta pan jej starego?
Słysząc to, Myron nastawił ucha.
– Erika? – zapytał. Zmarszczył brwi. – A co on ma z tym wspólnego?
Chłopiec nie odpowiedział.
– Randy?
– Aimee mówiła, że jej ojciec zdradza matkę. – Wzruszenie ramion. – Przez to się zmieniła.
– W jaki sposób?
– Sam nie wiem. Jakby chciała zrobić wszystko, żeby go wkurzyć. Jej ojciec mnie lubił. Tak więc nagle… – Znowu wzruszenie ramion. – Ona przestała lubić mnie.
Myron zastanowił się nad tym. Przypomniał sobie, co Erik mówił poprzedniej nocy w zaułku. Wszystko się zgadzało.
– Naprawdę mi na niej zależało, człowieku – ciągnął Randy. – Nie masz pojęcia jak bardzo. Próbowałem ją odzyskać, ale jeszcze pogorszyłem sprawę. Teraz to już koniec. Aimee nie jest już częścią mojego życia.
Myron usłyszał głosy. Zamierzał znów złapać Randy’ego za kark i odciągnąć go dalej, ale chłopak się cofnął.
– Nic mi nie jest! – zawołał do nadchodzących kolegów. – Tylko rozmawiamy.
Odwrócił się z powrotem do Myrona i obrzucił go trzeźwym spojrzeniem.
– Niech pan pyta. Co jeszcze chce pan wiedzieć?
– Twój ojciec nazwał Aimee zdzirą.
– Zgadza się.
– Dlaczego?
– A jak pan myśli?
– Aimee zaczęła spotykać się z kimś innym?
Randy kiwnął głową.
– Z Drew Van Dyne’em?
– To już nie ma znaczenia.
– Ależ ma.
– Nie, wcale nie. Z całym szacunkiem, to wszystko nie ma już znaczenia. Niech pan słucha, szkoła się skończyła. Idę do Dartmouth. Aimee idzie do Duke. Mama coś mi powiedziała. Powiedziała, że szkoła średnia nie jest ważna. Ludzie, którzy są najszczęśliwsi w szkole średniej, później są najbardziej nieszczęśliwymi dorosłymi. Miałem szczęście. Wiem o tym. I wiem, że przestałbym mieć, gdybym nie zrobił następnego kroku. Myślałem… rozmawialiśmy o tym. Myślałem, że Aimee też to rozumie. To, jak ważny jest ten następny krok. I w końcu oboje mieliśmy to, co chcieliśmy mieć. Zostaliśmy przyjęci na uczelnie, które sobie wybraliśmy.
– Ona jest w niebezpieczeństwie, Randy.
– Nie mogę panu pomóc.
– I jest w ciąży.
Zamknął oczy.
– Randy?
– Nie wiem, gdzie ona jest.
– Powiedziałeś, że próbowałeś ją odzyskać, ale to tylko pogorszyło sytuację. Co zrobiłeś, Randy?
Pokręcił głową. Nie chciał powiedzieć. Jednak Myron miał wrażenie, że już wie. Dał mu swoją wizytówkę.
– Gdybyś coś sobie przypomniał…
– Tak.
Randy odwrócił się. Poszedł z powrotem na przyjęcie. Muzyka wciąż grała. Rodzice śmiali się. A Aimee ciągle miała kłopoty.