Zawsze miej plan awaryjny.
Jak wieść idealne życie
Ej, Hunter, gdzie Chris? – zapytał niemal tydzień później Jeff, kiedy stał w zatoczce dla wozów przy remizie. – Myślałem, że nam pomoże.
– Bo pomoże – uspokoił go Alec, chociaż przez ostatnie pół godziny zadawał sobie to samo pytanie.
Kilku ochotników razem z żonami i dziećmi pojawiło się dziś rano, żeby udekorować jego wóz na paradę z okazji Święta Zimy. Od czasu akcji przy lawinie Chris stała się częścią ekipy, spotykała się z nimi w pubie, planowała ich występ na paradzie. Ochotnicy powitali ją w paczce i traktowali jak resztę – drocząc się po kumpelsku.
– Pewnie nadal załatwia sprawy na ostatnią chwilę. Twoja żona dała jej całą listę.
– Mam nadzieję, że załatwi perukę – zaśmiał się Brian, kiedy z Kreigerem ustawiali na pace coś, co miało udawać maszt łodzi. – Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć porucznika z długimi lokami.
– Uważaj, szczeniaku – ostrzegł go Kreiger. – Jeszcze niczego nie obiecałem.
– Stary, musisz to zrobić – Brian przekrzykiwał uderzenia młotków i wycie piły. – Mamy znakomity pomysł na paradę. Wszystkich załatwimy, takiego wejścia nikt nie będzie miał.
– Zdecydowanie – zgodził się Alec, niosąc z Jeffem na przód wozu kadłub statku, który ekipa właśnie skończyła robić.
Ratownicy górscy byli pewni, że przebiją resztę w niekończącej się wojnie o upragniony tytuł Najlepszego Kostiumu nadawany przez Izbę Handlową oraz przywilej przechwalania się przez cały nadchodzący rok.
– Pobijemy strażaków na łeb. – Jeff parsknął śmiechem, patrząc na podwórze, gdzie konkurencja przemieniała wóz strażacki, nazywany pieszczotliwie Wielkim Czerwońcem, w wielkie sanie Świętego Mikołaja.
– Sanie Mikołaja – prychnął Brian. – To się nazywa zero oryginalności. Dobra, mają dziesięć razy większy wóz, mają głośniejszą syrenę i więcej świateł. Zgadza się: co roku dostają więcej oklasków. Ale tym razem po naszej stronie jest wyobraźnia.
– Masz rację, młody – zgodził się z nim Jeff, gdy z Alekiem mocowali kadłub do orurowania. – Dzięki dziewczynie Aleca.
Alec uśmiechnął się z dumą, przypominając sobie dzień, kiedy ustalili motyw. Zainspirowana jego przezwiskiem Christine zaproponowała Boże Narodzenie w Nibylandii. Ekipie spodobał się ten pomysł i natychmiast rzucili się do pracy. A teraz mieli raptem ostatnie chwile na przygotowania, a ona się nie zjawiała.
Podczas gdy inni wychwalali ich statek, przekrzykując hałasy, Alec znowu zastanawiał się nad pytaniem, które męczyło go nieustannie przez ostatnich kilka dni: jak namówić ją na przeprowadzkę do Kolorado. Po tym, jak bezmyślnie wyskoczył z propozycją małżeństwa, za bardzo się denerwował, żeby porozmawiać z nią o nieco mniej trudnej rzeczy, jaką byłaby przeprowadzka. Został tylko tydzień, nim Chris wyjedzie do Teksasu.
Powinien od razu o tym porozmawiać, żeby miała czas na przemyślenie sprawy? Czy raczej zaczekać i zapytać ją nagle, w romantycznych okolicznościach, kiedy już skończy się jej pobyt w Silver Mountain? Skąd miał wiedzieć? Nigdy nie zależało mu na kobiecie na tyle mocno, żeby aż tak bardzo bać się rozmowy. Już sama myśl o możliwej odmowie sprawiała, że żołądek mu się zaciskał. A jeśli znowu go wyśmieje i uzna, że to żart? Znał ją raptem dwa tygodnie. Jak ma ją przekonać, że mówi poważnie?
Potrzebował rady. Zerknął na Jeffa. Obaj kucali poza zasięgiem słuchu pozostałych. Odchrząknął.
– Hm, słuchaj, Jeff, jesteś żonaty. Mogę cię o coś zapytać?
– O ile to pytanie nie dotyczy kobiet.
– Sęk w tym, że dotyczy.
– Czekaj, muszę tego posłuchać. – Kreiger oparł ręce o dach wozu, patrząc na nich z góry. – Mężczyźni udzielający sobie rad w sprawach kobiet to zawsze zabawne. Prowadził ślepy kulawego.
Alec spiorunował go wzrokiem.
– Dobra, Kreiger, skoro jesteś taki mądry, to może ty mi pomożesz.
– Wątpię, ale strzelaj, chłopie. Hunter wziął oddech, żeby się uspokoić.
– Po pierwsze powinienem wspomnieć, że myślę o Chris całkiem poważnie…
– Rety! – Porucznik udał szok. – Żaden z nas by na to nie wpadł. Ej, chłopaki! – Odwrócił się do ekipy budującej na pace wyspę. – Nowina! Świeżutka! Hunter ma oko na panią doktor.
Skwitowano to wybuchem śmiechu.
– Możesz przyhamować?! – Alec zerknął przez ramię, żeby się upewnić, że Christine właśnie nie weszła.
– Więc co chcesz wiedzieć?
Jeff przesunął się, żeby zrobić trochę miejsca czteroletniej córeczce. Colleen niewiele im pomagała, ale była taka kochana, plącząc się wszystkim pod nogami.
– Dobrze, tatusiu? – zapytała z dziecięcą troską, gdy skręcała drut.
– Tak, skarbie – Jeff się rozpromienił.
– No więc rzecz w tym… – Alec szukał właściwych słów, aby powiedzieć, jaki ma dylemat. – Chcę namówić Chris, żeby się tu przeprowadziła, ale za każdym razem, kiedy zaczynam temat, mam kompletną pustkę w głowie i zlewa mnie zimny pot.
– Znam to uczucie. – Jeff zapatrzył się w dal, gdy powróciło do niego wspomnienie.
– Więc…? – Alec zmusił się do mówienia. – Jak sobie z tym radzisz? No wiesz, kiedy chcesz poprosić kobietę o coś naprawdę… ważnego?
Nad dachem wozu pojawiła się ruda głowa Briana. Przyłączył się do Kreigera i teraz obaj gapili się na nich.
– Chcesz poprosić doktorkę o rękę? Najpierw Will, teraz ty? Masowa dezercja.
– Nie, rety – skłamał Alec. – Znam ją raptem dwa tygodnie. Nie zamierzam się oświadczać. Chcę tylko, żeby tu zamieszkała.
– Czasem wystarczają dwa tygodnie. Prawda, Linda?
– Co takiego? – głos żony dobiegł z przyczepy.
„Super – pomyślał Alec. – Powiedz wszystkim o tej rozmowie”. Jeff powtórzył głośniej:
– Ile czasu potrzebowaliśmy, żeby wiedzieć, że to coś poważnego?
– Niech pomyślę. Poczułam pożądanie, kiedy pojawiłeś się w biurze, żeby naprawić mi sypiący się twardy dysk. Ale to nie była miłość, dopóki rzeczywiście go nie uratowałeś.
Dochodząc do wniosku, że rada kobiety to nie najgłupszy pomysł, Alec przesunął się tak, żeby widzieć żonę Jeffa.
– Mówimy poważnie, Linda.
– Ja też. – Wzruszyła ramionami, mnąc celofan, który miał udawać wodę. – Mężczyźni myślą, że kobiecie imponuje tylko twardziel. Ale zaufaj mi, kiedy pada mi dysk, chcę faceta, który mnie z powrotem nakręci. Fakt, że Jeff to komputerowy maniak z ciałem wspinacza, nie przeszkadzał.
Jeff przysunął się do Aleca i poruszył brwiami.
– To też pomaga w „nakręcaniu”.
– Co takiego? – Linda zmrużyła oczy, patrząc w stronę męża.
– Nic! – odparł z miną niewiniątka Jeff. Alec wstał.
– Wiecie co? To wszystko bardzo ciekawe, ale w niczym mi nie pomogło. Ktoś ma pomysł, jak przekonać Chris, żeby tu zamieszkała?
Kilka osób coś zaproponowało, począwszy od powiedzenia jej o tym na stoku, ponieważ Chris lubi narty, skończywszy na sugestii Briana, żeby Alec zafundował jej rewelacyjny seks, a potem poprosił. Rudzielec zarobił za to po głowie od Kreigera, który przypomniał mu, że tu są też dzieci.
– U Russo – oznajmił w końcu Jeff, przerywając gadaninę reszty.
– Co? – zdziwił się Alec – Zabierz ją do Russo. – Jeff wziął córkę na ręce. – To spokojne, nastrojowe miejsce. Zafunduj jej pyszne jedzenie, butelkę dobrego wina. Pokaż widoki, które są stamtąd zabójcze, a potem zapytaj: „Nie chciałabyś tu mieszkać?”. Alec parsknął.
– Jasne, a mnie stać na tę knajpę. Jeff uniósł brew.
– Chcesz, żeby tu zamieszkała, czy nie?
Nim Alec zdążył odpowiedzieć, na podjazd wpadła Christine obładowana kostiumami. Wyglądała na podekscytowaną i z trudem łapała oddech.
– Nie zgadniesz!
Alec rzucił wszystkim ostrzegawcze spojrzenie, a potem podszedł się przywitać.
– Jesteś wreszcie. Zaczęliśmy się bać, że o nas zapomniałaś.
– Cześć, Chris! – powitali ją pozostali.
Odłożyła na ławkę stos kolorowych ubrań, a potem cmoknęła Aleca. Jej oczy lśniły z podniecenia.
– Mam cudowną nowinę.
– Co takiego?
Uśmiechnął się, myśląc, że skoro coś ją tak uszczęśliwiło, to musi być to dobra nowina.
– Mój tata dzwonił dziś rano do Kena Hutchensa, szefa Szpitala Świętego Jakuba, żeby złożyć mu życzenia. Rety, niech złapię oddech. – Zdjęła rękawiczki. – Najwidoczniej po tym, jak tata zarekomendował mnie kilka dni temu, Ken rozpytywał o mnie.
– Tak? – Jego uśmiech zamarł.
Przychodził mu do głowy tylko jeden powód, dla którego szef szpitala mógłby rozpytywać o niemal świeżo upieczoną specjalistkę od urazów.
Rozpięła kurtkę.
– Najwyraźniej ludzie ze szpitala Breckenridge, gdzie robiłam staż, nie szczędzili mi pochwał.
– Tak?
To nic dobrego.
– U Świętego Jakuba otwierają ostry dyżur i… – Złożyła ręce pod brodą. – Ken Hutchens powiedział, że chciałby porozmawiać z moim agentem w sprawie kontraktu, o ile jestem zainteresowana! Pisnęła i rzuciła się Alecowi na szyję.
– Rety! – Pod wpływem jej skoku i nowiny zatoczył się krok do tyłu. Jak oszołomiony objął ją. – To… cudownie.
– To więcej niż cudownie. – Wyciągnęła ręce i obróciła się jak dziewczynka. – To najlepsze Boże Narodzenie w moim życiu!
– To lepsze od domku dla Barbie? – zapytała Colleen. – To mi przyniesie Święty Mikołaj. Tata obiecał.
– Lepsze niż domek – uśmiechnęła się do dziewczynki.
Alec stał, jakby zamienił się w kamień, patrząc, jak Christine tryska szczęściem z powodu oferty pracy w Austin. Był załatwiony.
– Dobra, to co mam robić? – Rozejrzała się, nie zauważając, że wszyscy patrzą na Aleca ze współczuciem. – Och! Kostiumy! Linda, znalazłam wszystko z twojej listy. – Odwróciła się do stosu i wyjęła długą czarną perukę. – Kreiger, znalazłam dla ciebie perukę kapitana Haka, więc nie ma już odwrotu, jasne?
Wymamrotał coś pod nosem i wrócił do pracy przy maszcie. Reszta też zajęła się swoją robotą.
Alec odchrząknął, udając, że wcale nie wbiła mu noża w serce.
– Wygląda na to, że naprawdę zależy ci na tej pracy.
– Bardziej, niż potrafiłabym to przyznać.
– Więc powinniśmy to uczcić. – Zmusił się do uśmiechu. – Co powiesz na kolację u Russo?
– Och. – Spojrzała zaskoczona. – Nie musisz. Możemy iść do pubu. Innymi słowy ona też uważała, że nie stać go na tę restaurację.
– Naprawdę chciałbym cię zabrać w jakieś miłe miejsce.
– Na pewno?
– Zdecydowanie. – Uśmiechał się, zastanawiając się, czy stracił już wszelką nadzieję na zatrzymanie jej tutaj. – Zrobię rezerwację na dziś wieczór.
– Dobrze. Zapowiada się fantastycznie.
– Najpierw jednak… – Rozejrzał się wokół, próbując się skupić. – Musimy skończyć tutaj.
– Jasne, Piotrusiu. – Wyjęła zielony kapelusz ze stosu ubrań i włożyła mu na głowę, a potem spojrzała na Buddy’ego. – A dla ciebie, mój kudłaty przyjacielu… – Włożyła mu biały czepek i klasnęła w ręce. – Cudna Nanna!
Buddy przyjaźnie wyszczerzył do niej zęby całkiem nieświadomy tego, że właśnie uraziła jego samczą ambicję.
– Znalazłaś kostium dla siebie? – zapytał Alec.
– Aha. – Wyjęła niebieską wstążkę i związała włosy na karku, a potem staromodną koszulę nocną, którą przyłożyła do ramion. – Co myślisz?
Odgarnął jej pasemko włosów za ucho.
– Będziesz bardzo seksowną Wendy.
– Dzięki. Ale powinnam była powalczyć z Colleen o rolę Dzwoneczka. To o wiele zabawniejsza postać.
– Ale to Wendy kochał Piotruś najbardziej.
– Nie dość, żeby dorosnąć i być z nią w prawdziwym świecie. Trudno go winić. – Zmarszczyła nos. – Wendy to taki aniołek.
Przysunął się, żeby szepnąć jej do ucha:
– Skąd wiesz, że kiedy dorosła, nie zafundowała sobie na pupie tatuażu z niegrzecznym duszkiem?
– O, ten pomysł bardzo mi się podoba. Będę Wendy o duszy Dzwoneczka. – Poruszyła brwiami i dodała szeptem: – Może napiszemy historię o tym, jak Piotruś dorósł? I oboje z Wendy świntuszyli?
– Hm, wieczne dzieciństwo czy perwersyjny seks dla dorosłych? – Alec rozważał obie możliwości, a potem pokręcił głową. – Gdyby tylko wiedział, na pewno by dorósł. Z miejsca!
Zaśmiała się i spojrzała na niego tym promiennym wzrokiem, który trafiał go prosto w serce. Na szczęście, nim zdążył palnąć coś głupiego, odsunęła się.
– Załatwiłeś coś fajnego, co straceni chłopcy, piraci i syrenki mogliby rzucać ludziom?
– Tak.
Otrząsnął się i zajrzał na tył wozu. Zgromadził tam wiadra z latarkami wielkości i kształtu karty kredytowej. Po jednej stronie miały wydrukowany numer telefonu, po drugiej zalecenia bezpieczeństwa.
– Co o tym myślisz?
– Och! Idealny upominek od Piotrusia Pana!
– Tak? – Zmarszczył czoło. – Myślałem, że to idealny upominek od pogotowia górskiego. Jaki to ma związek z Piotrusiem Panem?
– No wiesz. – Przytrzymała jedną na wyciągnięcie ręki i zaświeciła sobie w twarz. – „Druga gwiazda na prawo i prosto aż do rana”. To droga do Nibylandii.
– Nadal twierdzę, że wygraliśmy – burknął Alec po raz setny, odkąd parada się skończyła.
– Zgadzam się. – Christine starała się ukryć uśmiech, gdy wsiadali do windy, która miała ich zabrać do restauracji u Russo.
Alec mówił jak zapalony kibic, którego drużyna przegrała z powodu kontrowersyjnej decyzji sędziów.
– Okradziono nas – upierał się, naciskając guzik ostatniego piętra.
– Zdecydowanie.
– Jakim cudem sędzia wybrał Steve’a?
– Popatrz na to z tej strony. – Wzięła go za rękę, podziwiając, jak wspaniale wygląda ubrany na czarno, w skórzanej kurtce, golfie, czarnych spodniach i butach. – Przynajmniej strażacy nie wygrali.
– Racja, ale żeby Steve?!
– Daj spokój, sam musisz przyznać, miał świetny pomysł. Szeryf jako Grinch z Grinch: Świąt nie będzie?
– Może. – Skrzywił się. – Nasz wóz był lepszy.
– W pełni się zgadzam. – Ujęła jego twarz, aby skupił się na niej. – Jeśli powiem ci, że nie mam na sobie bielizny, poprawi ci się samopoczucie?
– Mówisz serio? – Spojrzał na szary płaszcz, który włożyła na ciemnoniebieską, długą do kostek sukienkę. – Nie masz pod tym niczego?
– Żartowałam, ale przynajmniej przez chwilę nie myślałeś o paradzie, prawda?
– Kurczę, to naprawdę zabolało, Chris. Robisz mi nadzieję, a potem gasisz. Teraz jeszcze bardziej czuję się przybity.
Ze śmiechem pocałowała go. „Kocham tego faceta”. Oszołomiona ta myślą odskoczyła i spojrzała na niego.
– Co? – Zmarszczył czoło, widząc wyraz jej twarzy. – Nic.
Drzwi windy się otworzyły. Zastanawiała się gorączkowo, kiedy szli korytarzem do szefa sali przy ozdobnych drzwiach. Nie mogła się zakochać. Lubiła spędzać czas z Alekiem, ale to nie znaczy, że go kochała. Ledwie się znali. Ale czasem miała wrażenie, jakby ją znał, rozumiał i akceptował jak żaden inny mężczyzna przedtem. Mieszkali jednak w różnych stanach. Zakochiwanie się byłoby zupełnie niepraktyczne.
– Tędy, proszę – powiedział szef kelnerów i wprowadził ich do subtelnie oświetlonej restauracji na ostatnim piętrze. Prywatne budki z ciemną boazerią ciągnęły się pod ścianą, otwierając się na ogromne okno. Panowała tu intymna atmosfera przywodząca na myśl Europę. Zapach sosu do makaronu i świeżo upieczonego chleba mieszał się z łagodną włoską muzyką. Szef sali zatrzymał się przy pustym stoliku.
– Czy ten państwu odpowiada?
– Idealny. – Alec skinął głową. – Dziękujemy.
– Doskonale. – Mężczyzna położył na stole menu oraz kartę win, a potem zapalił świecę. – Za chwilę zjawi się kelner. Życzę przyjemnego posiłku.
– Jaki wspaniały widok – zachwyciła się Christine, gdy Alec zdejmował jej płaszcz.
– Rzeczywiście.
Okryte śniegiem góry jaśniały błękitnawo pod usianym gwiazdami niebem. Na plac wokół lodowiska wylewało się złote światło ze sklepów. Ludzie przechodzili w kolorowych zimowych ubraniach. To przypominało Christine scenę ze szklanej kuli ze sztucznym śniegiem, kiedy już wszystkie delikatne płatki spokojnie opadły.
Alec powiesił ich płaszcze, a potem usiadł obok Chris. Pojawił się kelner w wykrochmalonej białej koszuli i fartuchu na czarnych spodniach.
– Będą państwo pili dziś wieczór wino? Alec sięgnął po kartę win, marszcząc brwi.
– Nie znam się na winach. Może ty coś wybierzesz? Christine nie musiała zerkać do karty, żeby wiedzieć, że ceny będą nieprzyzwoicie zawyżone. Uśmiechnęła się do kelnera.
– A może ma pan włoskie piwo?
– Moretti – odparł.
– Brzmi wspaniale. Poproszę to piwo i wodę.
– Doskonale. A dla pana?
– To samo – odparł z ulgą Alec.
Kiedy tylko kelner odszedł, sięgnęła po menu.
– Ciekawe, czy mają prawdziwą włoską pizzę.
– Nie musisz zamawiać pizzy – zapewnił ją.
Potem otworzył swoje menu i w pierwszym odruchu wytrzeszczył oczy. „Właśnie, że muszę” – pomyślała, widząc ceny.
– Wiesz, jak dawno temu jadłam prawdziwą pizzę? – Przejrzała listę i zorientowała się, że nawet pizze nie są tu tanie. Ale lepsze to niż homar z linguini trzy razy droższy, niż nakazywał rozsądek. – Aha! Mają moją ulubioną quattro stagioni, pizza „cztery pory roku”.
Zaśmiał się.
– Weź kobietę do eleganckiej restauracji, a zamówi pizzę i piwo.
– Czy to nie są dwie z czterech ulubionych rzeczy do jedzenia? A co ty weźmiesz?
– Stare dobre spaghetti z mięsem, jeśli je znajdę.
Alec zagapił się w menu, w którym wszystkie potrawy podano po włosku z opisem po angielsku.
– Nie cierpię, kiedy w restauracjach nazywają wszystko w tak wydumany sposób, że nie wiadomo, co zamówić.
Christine zabawnie zmarszczyła nos, żeby rozproszyć jego zakłopotanie, gdyby rzeczywiście poczuł się zakłopotany. Jednak dla Aleca pretensjonalność restauracji była raczej zabawna niż onieśmielająca. Christine przysunęła się, żeby zajrzeć mu w menu. Pachniała świeżo i zwyczajnie – jak zawsze. Nie czuł żadnych wydumanych perfum ani gryzących się aromatów zbyt wielu perfumowanych balsamów i odżywek do włosów.
– O, tu. – Popukała w menu. – Spaghetti e polpette.
– Mówisz po włosku?
– Nie, ale jedzenie potrafię zamówić w kilku językach. Kiedy podróżujesz po Europie, albo się tego nauczysz, albo czeka cię dużo pokazywania palcem i modlitw. Stosując metodę modlitwy i pokazywania, wylądowałam parę razy z naprawdę dziwnymi potrawami.
– Dobrze, więc ty wybierz przystawki.
Podsunął jej menu. Kiedy je wzięła, wyciągnął rękę za jej plecami, wzdłuż długiego oparcia siedzenia.
– Zobaczmy… Wzięłabym formaggi, to będą różne sery, albo smażonego kalmara.
– To kałamarnica, tak? – Zmarszczył brwi. – Będzie mi smakować?
– Nie wiem, ale ja to uwielbiam! – Oczy rozbłysły jej w świetle świecy.
– Więc zamów jedno i drugie. – Bawił się jej włosami. – Umieram z głodu.
– Jak zawsze – zaśmiała się.
Poczuł dziwną mieszaninę podniecenia i podenerwowania, kiedy przypomniał sobie, po co ją tu zaprosił. Ale nie mógł tak po prostu wypalić: „Więc co myślisz o przeprowadzce tutaj?”, zanim zamówią. Musiał poczekać na właściwą chwilę. Zacząć temat delikatnie.
Niestety w miarę jedzenia kolacji coraz bardziej się denerwował. Ledwie mógł się skupić na jej słowach, gdy zabawiała go opowieściami o rodzinnych wyprawach do Europy, kiedy dorastała. Siedział tylko i myślał o tym, jak bardzo by chciał, żeby została z nim na zawsze. Żeby razem zamieszkali i się zestarzeli. Dobry Boże, robił się sentymentalny jak Will.
Kiedy przyniesiono deser z tiramisu i cappuccino, zdał sobie sprawę, że jego czas dobiega końca.
– Jesteś bardzo milczący – powiedziała, przechylając głowę tak, aby spojrzeć mu w twarz. – Chyba nie smucisz się ciągle z powodu parady, prawda?
– Nie, ja… myślałem… o czymś innym. – Tak?
– Aha.
„Teraz”. Wziął głęboki wdech i położył rękę na jej dłoni.
– Myślałem o tym, jak cudownie jest spędzać czas z tobą.
Uśmiechnęła się do niego, jakby miękła. To dobry znak. A przynajmniej taką miał nadzieję.
– Ja też cudownie się bawiłam. Właściwie to… z nikim nie czułam się tak dobrze jak z tobą.
– To tak jak ja.
Obróciła dłoń pod jego ręką i uścisnęła jego palce.
– Będzie mi ciebie brakować po wyjeździe.
– Ach. Cóż. Hm… – Odchrząknął. – Co do tego tematu… Zastanawiałem się… jak poważna jest ta oferta ze szpitala w Austin?
– Bardzo poważna. Taką mam nadzieję.
Uniesienie sprawiało, że jej twarz była jeszcze piękniejsza.
– Pytam, bo… – Napięcie ścisnęło mu pierś. – Chodzi o to, że tu też są szpitale.
– Wiem. Ale żaden z nich nie jest Świętym Jakubem.
– Tak, ale gdybyś znalazła pracę gdzieś w pobliżu, nie musiałabyś wyjeżdżać. – Patrzył, jak Christine marszczy brwi, próbując zrozumieć jego słowa. Uścisnął mocniej jej dłoń. – Nie spodziewam się, że zdecydujesz się w jednej chwili, będziesz tu jeszcze tydzień, ale… widzisz, chciałbym, żebyś się zastanowiła nad przeprowadzką tutaj. Żebyśmy mogli się widywać.
Patrzył, jak wreszcie wszystko do niej dociera. Wytrzeszczyła oczy zaskoczona.
– Zdaję sobie sprawę, że znamy się raptem dwa tygodnie, ale chodzi o to, że… – Wziął jej dłoń i pocałował w pałce. – Kompletnie ścinasz mnie z nóg.
Chciał powiedzieć, że ją kocha, wyrzucić z siebie wszystko, ale zaszokowany wyraz jej twarzy powstrzymał go. Serce bilo mu jak szalone, gdy nadał siedziała i się patrzyła.
Potem zaśmiała się lekko, opadła na oparcie i wyjrzała przez okno.
– To takie typowe dla mnie! Nie wierzę.
Te słowa sprawiły, że ogarnęło go przerażenie. Zaczęło się zamieniać w panikę, kiedy Christine spojrzała na niego z żalem w oczach.
– Alec… naprawdę będzie mi ciebie brakować, ale ta praca jest dla mnie ważna.
– Jeśli potrzebujesz więcej czasu, żeby się zastanowić…
– Nie – przerwała mu. – Nie muszę się zastanawiać. Nic na świecie nie sprawi, że odrzucę tę propozycję. Nie bierz tego do siebie.
– Jak mam nie brać tego do siebie? – Uniósł nieco głos, kiedy zdał sobie sprawę, że go odrzuciła, i to tak po prostu, bez chwili wahania. – Mówię, że chcę nadal się z tobą widywać, a ty nawet się nad tym nie zastanowisz? Jak mam nie brać tego do siebie?
– To… – Szukała słów, ale poddała się. – Wiesz co, nieważne. Nie zrozumiesz, więc lepiej zostawmy ten temat.
– Do cholery z tym! – Pochylił się ku niej, kiedy próbowała odwrócić wzrok. – Porozmawiaj ze mną. Spraw, że zrozumiem.
– Alec… – Obróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz. – Gdybym miała wybrać jeden szpital na świecie, w którym miałabym pracować, wybrałabym Świętego Jakuba.
– Dlaczego?
– Bo… – Frustracja wykrzywiła jej twarz. – Przez całe moje życie chciałam ojcu udowodnić swoją wartość. Żeby był ze mnie dumny. – Wzięła jego dłoń w obie swoje, a w jej oczach malowało się błaganie. – Jeśli dostanę tę pracę, zyskam szansę. Będę pracowała z kolegami, których ojciec szanuje. Będę mogła pokazać mu, jaka jestem dobra. Naprawdę dobra. Tak samo dobra jak Robbie.
Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.
– Weźmiesz tę pracę tylko po to, żeby zaimponować ojcu? Odwróciła wzrok.
– Mówiłam, że nie zrozumiesz.
– Christine… – Ujął ją za brodę i obrócił jej twarz ku sobie. – Być może przekraczam teraz pewne granice, ale to brzmi tak, jakbyś chciała wziąć tę pracę z niewłaściwych powodów. Wiesz chyba, że to nigdy się nie zmieni, prawda? Ten dziwny układ między tobą, ojcem i bratem. To nigdy się nie zmieni.
– Już się zmienia. – Powróciło jej poprzednie podniecenie. – Nie widzisz? Tego ranka, po tym jak ojciec powiedział mi o Kenie Hutchensie i o tym, ile dobrego słyszał na mój temat, stwierdził, że jest pod wrażeniem.
– Pod wrażeniem. – Alec się skrzywił. – To wystarczy?
– Żartujesz? To ogromny komplement!
– Więc wybierzesz pracę w Teksasie, zamiast poszukać czegoś tutaj, żeby zrobić wrażenie na ojcu? Nie będzie pod wrażeniem niezależnie od tego, gdzie znajdziesz pracę?
– To nie byłoby to samo. – Ale…
– Nie. Nie ma żadnego „ale”. Wezmę tę pracę, choćby nie wiadomo co. – Skupiła się na deserze. – Koniec dyskusji.
Patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Mam nie wracać do tematu? – Tak.
– Ale…
Spojrzała zirytowana.
– Naprawdę chcesz się kłócić z tego powodu?
Tak, pomyślał. Chciał się kłócić i zmusić ją, żeby otworzyła się przed nim. Ale siedział i gapił się przez okno, rozważając możliwości. Mogli spierać się teraz albo mógł jej dać kilka dni na przemyślenie sprawy, a potem wrócić do rozmowy. Może potrzebowała czasu, żeby sprawy między nimi nabrały dla niej większego znaczenia.
Czasu, żeby się w nim zakochać.
A jeśli to nigdy się nie stanie? Jeżeli ona nigdy nie odwzajemni tego ekscytującego, przerażającego uczucia, które on żywił dla niej?
Miał tydzień, aby ją zdobyć. Albo stracić na zawsze.
Żołądek mu się zacisnął, gdy skinął głową.
– Dobra, zostawmy ten temat. „Na razie”.