ROZDZIAŁ 20

Nie mogę uwierzyć, że tyle się spóźniliśmy!

– Nie jest aż tak późno – Alec próbował uspokoić Christine, gdy jechali przez okolice jej domu rodzinnego.

Domy różniły się wielkością i stylem, od malowniczych bungalowów do imponujących dworków. Wiedział, że nawet te mniejsze kosztują fortunę.

– Chyba nie mieliśmy wejść punkt szósta, prawda? Tylko zaśmiała się niepewnie.

– Och, daj spokój, to twoja rodzina, a nie pluton egzekucyjny – żartował, próbując pokonać napięcie narastające przez cały dzień.

Nie mógł uwierzyć, że wcześniej zawlokła go do sklepu, żeby kupił marynarkę i krawat. Sama przed wyjściem przebrała się trzy razy.

– Co może się stać, jeśli spóźnimy się piętnaście minut?

– Dwadzieścia – powiedziała, zerkając na diamentowy zegarek. – Ale przynajmniej już dojechaliśmy.

Zerknął przez szybę i poczuł ulgę, widząc dom rozsądnej wielkości. Tyle że Christine przejechała obok niego i skręciła w coś, co wyglądało jak mały park. Potem Alec zobaczył dom i zamrugał.

„A niech to!”. Zagapił się na zamek – prawdziwy zamek, łącznie z wieżyczką. Otaczające go klomby kwiatowe wymagały armii ogrodników. To tyle, jeśli idzie o rozluźnienie.

– Dorastałaś tutaj? – głos zrobił mu się bardziej piskliwy, gdy Christine podjechała do zadaszonego placyku dla samochodów.

– Nie. Mama i tata przeprowadzili się tutaj, gdy byłam w szkole średniej. Wcześniej mieszkaliśmy w kilku domach, zaczynając od niewielkiego, w którym się urodziłam, aż do tego.

Spojrzał na nią.

– Zdefiniuj słowo „niewielki”.

– Cholera – zaklęła. – Brat już jest. Oczywiście. Dlaczego on nigdy się nie spóźnia? – Zatrzymała się obok czarnego BMW, a potem zagapiła na dom. Klnąc pod nosem, otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać.

– Chris, jedno pytanie, zanim pójdziemy dalej.

– Co takiego?

– Wiesz, że nigdy nie będzie mnie stać, żeby tak mieszkać, prawda? A nawet gdyby było, nie chciałbym.

– W gruncie rzeczy to nieprawda, ale przynajmniej zgadzamy się co do drugiej części.

– Co to ma znaczyć?

– Alec. – Zniecierpliwienie zadźwięczało w jej głosie. – Kiedy tylko się pobierzemy, to co moje, będzie twoje i na odwrót.

Nagle uderzyło go, że Christine pewnie stać by było na takie życie. Jeśli nie teraz, to w przyszłości. Wiedział, że pochodzi z bogatej rodziny, ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. Dobry Boże, bez wątpienia miała fundusze powiernicze i wszelkie inne konta, na których poupychane dolary mnożyły się jak króliki. Nawet jeśli nie chciała tak żyć, będzie chciała mieć o wiele ładniejszy dom niż ten, na jaki stać ratownika medycznego.

Wyjęła buteleczkę z lekiem na receptę i wytrząsnęła na dłoń pigułkę.

– Co to jest?

Wrzuciła tabletkę do ust i przełknęła na sucho.

– Coś, co pomoże mi przetrwać wieczór bez napadu paniki.

– Środek uspokajający? – Żołądek zacisnął mu się jeszcze mocniej. – Potrzebujesz tego, żeby przedstawić mnie rodzicom?

– Alec… – westchnęła ciężko. – Jestem u progu ataku paniki, więc błagam, nie bierz tego do siebie. To nie pierwszy raz, kiedy potrzebowałam leków, żeby przetrwać wieczór z rodziną.

– Ej. – Z troską wziął ją za rękę. – Spójrz na mnie. – Kiedy to zrobiła, zobaczył, że patrzy na niego tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz wsiadła na wyciąg. – Posiedźmy tu minutę.

– Jesteśmy już spóźnieni.

– Wiem, ale porozmawiaj ze mną. – Przysunął się. – Wstydzisz się mnie przed rodziną?

– Nie. – Trochę zbyt ostro zaprzeczała.

– Powiedz prawdę. Proszę.

– Nie wiem. – Potarła czoło. – Może, ale to nie chodzi o ciebie. To trudno wyjaśnić. Po prostu…

– Co?

– Chcę, żeby uszanowali moją decyzję i cieszyli się moim szczęściem. – Spojrzała mu w oczy. – Żeby zobaczyli, że mnie uszczęśliwiasz. Że doskonale do mnie pasujesz, nawet jeśli… – Urwała.

– Nawet jeśli nie dorastam do ich standardów.

– Nie mów tak. – Odwróciła wzrok. – Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Cokolwiek powiem, źle to zabrzmi. Wejdźmy tam i miejmy to za sobą.

– Dobrze, ale najpierw… – Położył rękę na jej karku i przyciągnął, żeby pocałować długo i głęboko. – Kocham cię. Rozumiesz?

Oklapła nieco wyraźnie zmartwiona.

– Ja ciebie też kocham.

Dlaczego zawsze słyszał na końcu tego zdania złowieszcze „ale”? Uścisnął ją za szyję.

– Żenię się z tobą, nie z nimi. Więc obchodzi mnie tylko to, co ty myślisz.

– Naprawdę mnie uszczęśliwiasz.

Kolejne niewypowiedziane „ale” zawisło między nimi. Postanowił je zignorować. Na razie.

– Dobrze więc. Wejdźmy odważnie do jaskini lwa.

Wysiadł z samochodu i poczekał, aż Christine podejdzie do niego. Obciągnęła perłowoszarą sukienkę koktajlową i wygładziła włosy, które upięła z tyłu. Mijając boczne drzwi, ruszyli obsadzoną kwiatami ścieżką do imponującego wejścia frontowego. Zmarszczył brwi, gdy przycisnęła dzwonek, zamiast po prostu wejść.

– Dzwonisz do domu rodziców?

– Alec, to nie jest zwykła wizyta.

Po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut zaczęła zdanie od wypowiedzenia jego imienia z irytacją. Ale denerwowała się, więc jej odpuści. Albo i nie, pomyślał, gdy poprawiła mu krawat i wygładziła klapy marynarki.

– To nasza kolacja zaręczynowa i wszystko musi się odbyć jak należy.

– Oczywiście.

Powstrzymał chęć rozluźnienia z powrotem krawata. Drobna ciemnowłosa kobieta w stroju pokojówki otworzyła drzwi, kiwając głową, żeby weszli.

– Dobry wieczór, Rosa.

Kiedy Christine witała się z kobietą, Alec rozejrzał się dyskretnie po holu. Ściany wznosiły się wysoko – całe akry marmuru. Kamienne kolumny podtrzymywały łuki, a schody ze zdobnymi balustradami wznosiły się krętą ścieżką na piętro. Miał wrażenie, że wszedł do jakiejś włoskiej willi z któregoś tam wieku, w okresie, kiedy spędzał tam lato „książę jak mu tam”. Tak mawiali bogaci. Nie, że odwiedzają jakieś miejsca, ale spędzają tam lato.

– Rodzice są w salonie?

Si. - Kobieta skinęła głową, przyglądając się Alecowi z nieskrywaną ciekawością.

– Och, Rosa, to Alec Hunter, mój narzeczony. Alec, to Rosa.

– Miło mi poznać.

Poruszył niespokojnie rękoma, nie wiedząc, czy powinien jej podać dłoń. Jak należy się zachować, poznając czyjąś pokojówkę?

Kobieta uśmiechnęła się szeroko. Nic nie powiedziała, ale wyglądała na zadowoloną. Przynajmniej ona pochwalała wybór Christine.

– Gotowy? – Christine wzięła go pod rękę.

– Prowadź.

Przeszli przez jadalnię, gdzie nakryto już stół do ich zaręczynowej kolacji. Zastawa lśniła bielą, złotem i srebrem na tle ciemnego masywnego blatu. Kiedy przeszli kolejne akry marmuru, usłyszał męskie głosy i cicho grającą muzykę poważną. W końcu doszli do łuku otwierającego się na salon.

Alec zatrzymał się z tyłu, gdy Christine pospiesznie podeszła przywitać się z dwiema kobietami siedzącymi na czerwono – złotej sofie. Ojciec i brat Christine stali przy wielkim oknie, które wychodziło na ogród ciągnący się na tyłach domu. Wyglądali jak od kompletu – obaj w szarych garniturach stojący naprzeciwko siebie ze szklaneczkami whisky.

– Witaj, mamo.

– Ach, Christine, jesteś wreszcie.

Pozostałych widział już wcześniej, ale matkę Chris Alec zobaczył po raz pierwszy. Kobieta wstała z wdziękiem. Miała na sobie jedwabny garnitur, który wyglądał jak elegancka piżama i pewnie kosztował fortunę.

Christine pocałowała matkę w policzek.

– Przepraszam za spóźnienie.

– Zawsze się spóźniasz.

Pani Ashton zwróciła się do Aleca. Jej twarz miała całą urodę córki: te same szare oczy, wspaniałe kości, nawet ten sam wyniosły wyraz, który Christine także potrafiła przybrać. Ale za tym nie krył się humor, który sprawiał, że takie spojrzenie wydawało się zabawne.

– To musi być Alec, ten młody człowiek, z którym spędziłaś tyle czasu w czasie naszego wyjazdu na narty.

– Tak.

Christine wyciągnęła rękę, przywołując go do siebie. Kiedy wzięła jego dłoń, złapała ją mocno i ściskała mu palce, przedstawiając go pozostałym – najpierw matce, potem ojcu, bratu i w końcu bratowej. Natalie była jedyną osobą w salonie, od której biło prawdziwe ciepło. Była drobna i ładnie wyglądała w czerwonej sukience bez rękawów, raczej eleganckiej niż seksownej. Uśmiechnęła się szeroko.

– Poznaliśmy się podczas zawodów snowboardowych.

– Tak – skinął głową. – Miło znowu cię widzieć. Tamtego dnia też była przyjazna.

– Instruktor jazdy na nartach Christine, tak? – Brat uniósł brew, a potem spojrzał na ojca. – Pamiętasz, tato?

– Mgliście. – Robert Ashton przyjrzał się Alecowi zimnymi niebieskimi oczami.

– Mówiłam wam przecież. – Christine uśmiechnęła się sztywno. – Alec nie jest instruktorem narciarskim. Pomagał przyjacielowi.

Jest koordynatorem pogotowia górskiego w Silver Mountain. Tutaj będzie pracował jako ratownik medyczny.

– Ratownictwo. To… interesująca praca. – Robbie zawahał się tylko sekundę, ale było to znaczące zawahanie.

Subtelna wrogość zaskoczyła Aleca, bo Robbie był taki serdeczny w czasie ich jedynego spotkania.

Natalie objęła męża w pasie i o ile Alec dobrze zgadywał, uszczypnęła go ostrzegawczo.

– Cieszymy się z waszych zaręczyn i bardzo chcemy cię poznać.

– Dziękuję. – Alec miał wrażenie, że krawat go dusi.

– Podać wam coś do picia? – Doktor Ashton podszedł do baru, gdzie na oświetlonych półkach stały różne butelki.

Alec zagapił się, nie mając pojęcia, o co poprosić, zupełnie nie znał się na alkoholach tej jakości. Co pił Kreiger, kiedy miał ochotę na ekstrawagancję?

– Ma pan jakąś whisky słodową? Doktor Ashton spojrzał na niego obojętnie.

– Zakładam, że może być glenfiddich?

– Jasne. – Alec wzruszył ramionami jakby nigdy nic.

Nie ma sprawy. Pija to codziennie. Domyślał się, że ojciec Christine poda mu coś, co ma sto lat i kosztuje sto dolców za kieliszek.

– Właśnie rozmawialiśmy z synem o długofalowych planach inwestycyjnych – powiedział doktor Ashton, nalewając do eleganckiej szklaneczki bursztynowy płyn i podając ją Alecowi. – Co pan myśli na ten temat?

Alec powąchał mocny płyn, zastanawiając się, czy to szkocka, czy rozpuszczalnik do farby. Doktor Ashton patrzył wyczekująco, a Alec wiedział, że niezależnie od tego, co powie, jest już załatwiony. Rodzice Christine wyrobili sobie opinię na jego temat, zanim tu wszedł. Cóż, skoro mają go nie zaaprobować, to równie dobrze mogą odrzucić prawdziwego Aleca, a nie wyelegantowaną wersję, którą próbowała im wcisnąć córka.

– Falowe? – Spojrzał doktorowi prosto w oczy. – Tak, też uważam, że zawsze warto być na fali.

Brat zakrztusił się whisky i zaśmiał się.

– To dobre! Na fali! Znaczy grać na zwyżkę, jasne!

Alec kojarzył przez mgłę, że ludzie grywają na rynku akcyjnym na zwyżkę albo na zniżkę, ale dla niego to było zwykłe chrzanienie. Proszę, przekroczył próg raptem pięć sekund temu, a on już pyta go o pieniądze? Doktor Ashton spojrzał surowo, sugerując, że zrozumiał, ale nie jest ubawiony.

Natalie zmarszczyła brwi.

– Rozmowy o finansach są nudne, wolałabym raczej pomówić o planach związanych ze ślubem. Christine, ustaliliście już datę?

– Drugi weekend kwietnia.

– Tak szybko? – Pani Ashton skrzywiła się. – Zostaje nam raptem siedem tygodni. Ale w klubie country mają doskonały personel od organizowania przyjęć.

– Właściwie… – Christine spojrzała na Aleca. – To będzie podwójny ślub razem z moją przyjaciółką Maddy. Alec i Joe wszystko organizują.

– Jakie to romantyczne! – wykrzyknęła Natalie.

– Chyba nie mówisz tego poważnie. – Pani Ashton spojrzała chłodno na córkę.

Christine zakłopotała się.

– Niczego jeszcze nie ustaliliśmy. Właściwie… – Rzuciła Alecowi błagalne spojrzenie. – Możemy zastanowić się nad twoim pomysłem.

Patrzył na nią oszołomiony tym, że Christine mimo jej silnej woli tak łatwo ustępuje.

– Tego właśnie chcesz? Spuściła wzrok.

– Chyba możemy porozmawiać o tym później.

– Oczywiście.

Zmusił się do uśmiechu i tak wytrzymał przez resztę wieczoru.


– Możesz prowadzić? – zapytała Christine, kiedy wyszli z domu. Głowa prawie jej eksplodowała.

– Jasne – odpowiedział Alec tym samym zobojętniałym głosem, którym odzywał się przez ostatnie trzy godziny.

Pogrzebała w torebce i podała mu kluczyki, modląc się, żeby nie zauważył, jak bardzo trzęsą jej się ręce. Niepokój przebił się przez środek uspokajający i wino, przez co była aż nadto trzeźwa. Mimo to nie zamierzała siadać za kierownicą.

Alec jechał przez Tarrytown, a ona wyglądała przez okno na mijane eleganckie domy i wypielęgnowane trawniki.

– Nie było tak źle – powiedziała, gdy wjechali na autostradę. – Robbie i Natalie polubili cię. Tacie zawsze potrzeba czasu, żeby się do kogoś przekonać, więc fakt, że dziś wieczór był taki sztywny, jeszcze nic nie znaczy. A mama… Może przywyknie do myśli, że ty planujesz ślub. Jeśli nie, zostawimy to jej. Żyje takimi rzeczami i jest naprawdę niezła w organizowaniu przyjęć. Wszystko będzie dobrze.

Alec nic nie odpowiedział.

– Samo wesele nie jest istotne – stwierdziła, jeszcze bardziej się denerwując. – Liczy się to, że się pobierzemy. Więc skoro marzy jej się coś wystawnego i eleganckiego, to nic nie szkodzi, prawda?

Po stronie Aleca nadal panowała cisza.

Christine patrzyła przez kilka minut na widoki przesuwające się za szybą, a potem zaczęła litanię od początku, powtarzając ją w różnych wersjach przez całą drogę do mieszkania. Nic nie pomogło. Robiło jej się niedobrze. Rodzice nie mogli wyraźniej okazać, że nie pochwalają jej wyboru. Ale na pewno to się zmieni. Na pewno. Z czasem.

Kiedy dojechali na miejsce, Buddy przywitał ich w drzwiach. Zaskomlał zaskoczony, gdy Alec minął go, raptem poklepawszy po łbie. Cienie wypełniały pokój, chociaż Christine zostawiła zapaloną lampkę przy sofie. Nie kłopocząc się, żeby zapalić więcej światła, Alec stanął przy suwanych drzwiach i zagapił się na panoramę Austin. Christine stała przy drzwiach wejściowych i patrzyła, jak jej narzeczony zdejmuje krawat.

Dlaczego nic nie mówił?

– Przepraszam za rodziców. – Położyła torebkę na stoliku przy drzwiach. – Ale oni tacy właśnie są. Będzie dobrze.

Odwrócił się do niej.

– Wręcz przeciwnie. Nie będzie dobrze.

– Będzie.

Przeglądała na oślep stos korespondencji, a potem zacisnęła dłonie w pięści, gdy nie przestały jej drżeć.

– Po prostu potrzebują czasu, żeby cię poznać.

– Nie. – Powiedział to tak obojętnym głosem, że spojrzała na niego znowu, ale w ciemnościach nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy. – Nie będzie dobrze, bo ani razu przez całą drogę do domu nie powiedziałaś: „Pieprzyć ich. Mam gdzieś to, co sobie myślą”.

Podskoczyła, słysząc takie słowa w ustach Aleca.

– To moi rodzice. Oczywiście, że obchodzi mnie, co myślą.

– Trochę za bardzo. Czy chociaż raz powiedziałaś im: „Pieprzę to, zrobię to, czego ja chcę”?

– Nie wygłupiaj się. Nie przeklinam przy rodzicach. Zdenerwowanie zamieniło się w gniew. Ruszyła do sypialni, zdejmując po drodze kolczyki.

– Oczywiście, że nie.

Poszedł za nią, ale zatrzymał się w progu.

– Gdybyś zaklęła przy nich albo, niech cię Bóg broni, była przy nich sobą, nie byłabyś już idealną córką i mogliby cię nigdy nie pokochać tak, jak tego pragniesz.

– Powiedziałam ci, czemu mnie nie kochają. To nie ich wina.

– Chrzanisz. Po pierwsze dzieci nie powinny zaskarbiać sobie miłości rodziców. To, co dzisiaj widziałem, jest odpowiednikiem twojej matki mówiącej: „Siedź prosto, jedz warzywa, uważaj, jak się zachowujesz, a jakoś będziemy cię tolerować”. Podczas gdy twój ojciec ignorował cię na rzecz tego dupka, twojego brata.

Obróciła się gwałtownie, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Robbie nie jest dupkiem!

– Tak? – Zdjął gwałtownie marynarkę i rzucił ją na krzesło przy oknie. – A jak byś skwitowała jego propozycję, żebym „którejś soboty wpadł do klubu na tenisa, to przedstawi mnie wszystkim”?

– Starał się być przyjacielski. – Zdjęła buty i rozpięła sukienkę.

– Rzucił mi prosto w twarz, że nie pasuję do waszego towarzystwa i nigdy nie będę. – Alec usiadł na łóżku i zzuł buty. – Jemu przynajmniej mogę wybaczyć, bo myślę, że starał się ciebie chronić. Ale twoi rodzice… Jezu!

– Nie waż się ich obrażać. – Weszła do łazienki w samej bieliźnie i rozpuściła włosy.

– Christine… – Stanął w progu, rozpinając koszulę. – Jak możesz w takim stopniu przejmować się nimi, skoro ty ich w ogóle nie obchodzisz? Oni martwią się tylko tym, jak będą wyglądać, kiedy ich córka wyjdzie za prostaka.

– Nie jesteś prostakiem! – krzyknęła ze złością w jego obronie. – Jestem! – wrzasnął. – Widziałaś, skąd pochodzę.

– I widziałam, gdzie doszedłeś. Co zrobiłeś. – Wzięła szczotkę i szarpiąc włosy, zaczęła je rozczesywać. Bała się, że w każdej chwili wszystkie emocje tego wieczoru zamienią się w gwałtowny strumień łez. – Jestem dumna z tego, kim jesteś i kim się stałeś.

W lustrze zobaczyła, że stanął za nią.

– Dla nich to się nie liczy. – Położył ręce na jej ramionach i odwrócił ją twarzą do siebie. – Myślałem, że mogę z tym żyć, ale…

– Ale co? – Poczuła strach. – Chcesz powiedzieć, że nie dasz rady?

– Nie. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Chcę powiedzieć, że ty chyba nie dasz rady.

– Alec… – Minęła go i weszła do sypialni. – Dlaczego mówisz takie rzeczy? Jakbyś chciał, żebyśmy się rozstali.

Kiedy nic nie odrzekł, zwróciła się twarzą ku niemu. Patrzył na nią przez dłuższy czas. Stał w rozpiętej koszuli.

– Może powinniśmy.

– Co? – Podłoga zachwiała się jej pod stopami. – Co masz na myśli? To ty mówiłeś, że idealnie do siebie pasujemy, a teraz odwracasz kota ogonem?

– Dopiero dziś zdałem sobie sprawę, jak dużo byś dla mnie poświęciła. Byłem zbyt skupiony na tym, co sam poświęcam, porzucając góry i pracę, która, nim cię poznałem, znaczyła dla mnie wszystko. Porzucając własnego psa!

– A teraz zmieniłeś zdanie? – Wyjęła z szafy jedwabną koszulę nocną, ale tylko ją trzymała w ręce. Wzrok jej się zamglił. – Och, cudownie. Po prostu cudownie!

– Nie. – Stanął obok niej i powiedział ciszej: – Teraz zadaję ci to samo pytanie, które ty zadałaś mnie. Jeśli wyjdziesz za mnie, Chris, stracisz aprobatę ojca i nigdy jej nie odzyskasz. De potrzeba czasu, abyś mnie za to znienawidziła?

Gardło tak jej się zacisnęło, że nie mogła wykrztusić słowa. Założył pasemko włosów za jej ucho i odezwał się łagodnym głosem, jakby mówił do dziecka.

– Smutne jest to, że odrzucasz nas w imię czegoś, czego nie powinno się zaskarbiać. Rodzice powinni po prostu kochać bez stawiania warunków.

– Nie odrzucam nas. – Spojrzała na niego. – To ty nagle nabrałeś wątpliwości.

– Po prostu patrzę prawdzie w oczy. Dopóki bardziej zależy ci na zaimponowaniu ojcu niż na nas, nie mamy szansy.

– Więc mówisz mi, żebym mu się postawiła? Mam zniszczyć wszystkie więzy między nami? Nie przejmować się nim?

– Christine, posłuchaj mnie. – Wziął ją za ręce. – Niszczysz własne życie, aby zdobyć coś, czego nigdy nie będziesz miała, i prosisz, żebym to samo zrobił ze swoim życiem. I po co? Dla małżeństwa, które, jak zaczynam widzieć, nie ma szansy przetrwać? Nie dopasuję się do świata twojej rodziny, tak jak ty do mojej. Ale oboje pasujemy do Silver Mountain. Wracajmy tam.

– Nie mogę. – Zamknęła oczy, gdy jego słowa rozdzierały ją. – Jeśli zerwę kontrakt ze szpitalem, zniszczę swoją karierę i postawię ojca w kłopotliwej sytuacji. Nie mogę! Cholera! Nie mogę!

– Możesz! I możesz pogodzić się z rzeczywistością. Christine… Poczuła, że ujął jej twarz. Otworzyła oczy i zobaczyła, że wpatruje się w nią, jakby chciał ją siłą woli zmusić do zgodzenia się z nim.

– Ojciec nigdy nie pokocha cię jak twojego brata. Nigdy. Nic, co zrobisz, tego nie zmieni. Mogłabyś polecieć na Księżyc i z powrotem, a ojciec i tak by uważał, że Robbie jest lepszy. Tego się właśnie boisz. Nie masz lęku wysokości. Boisz się prawdy.

Pokój zawirował wokół niej, gdy się odsunęła.

– Co do diabła ma do tego wszystkiego mój lęk wysokości?

– W głębi duszy od lat wiedziałaś, że możesz pokonać brata na nartach i że to niczego nie zmieni, więc znalazłaś sobie pretekst, żeby przestać jeździć.

– To niedorzeczne. – Odwróciła się do niego plecami, zdjęła stanik i naciągnęła koszulę nocną. – Chcesz powiedzieć, że moja fobia nie jest prawdziwa?

– Widziałem, że dziś miałaś taki sam atak paniki jak tamtego dnia na stoku, kiedy zdałaś sobie sprawę z prawdy. Wiedziałaś, co się stanie, gdy twoi rodzice mnie poznają. Tak jak dobrze wiesz, że nie mamy szansy, jeśli będziemy tu mieszkać. Daruj ich sobie, Christine, postaw na nas. Postaw na siebie.

– Jakie to wygodne, że mówisz mi, abym postawiła na siebie, dzięki czemu ty nie będziesz musiał niczego poświęcać.

Przyglądał jej się dłuższy czas z dziwnym spokojem. Kiedy się odezwał, mówił z opanowaniem i przekonaniem.

– Kocham cię bezgranicznie. Naprawdę myślisz, że ojciec kiedykolwiek ci to powie?

– Jest ze mnie dumny! – upierała się z łzami w oczach. – Sprawiłam, że jest ze mnie dumny!

– To nie to samo.

– A chcesz, żebym zniszczyła nawet to? – Otarła ze złością mokre policzki. – Nie mogę. Nie mogę!

Odwrócił się, jak gdyby chciał przyjrzeć się ścianie. W końcu przygarbił się.

– Więc nie mamy szansy.

– Nie, chyba nie! – odkrzyknęła tak obolała, że nie mogła przytomnie myśleć. – Cały czas próbowałam ci to powiedzieć. Ten związek jest kompletnie beznadziejnym pomysłem i zawsze był. – Odwróciła się do niego plecami, a łzy popłynęły jej po policzkach.

– Cóż – rzekł po bardzo długim milczeniu. – Chyba już nic więcej sobie nie powiemy. – Znowu zapadła cisza. – Mam spać na sofie?

– Nie – wydusiła z siebie. Obróciła się i rzuciła mu się na szyję. – Przepraszam, Alec. Przepraszam.

– Cicho… – Objął ją i obcałował jej twarz. – Nie płacz, kochana. Nie płacz.

Wylądowali na łóżku. Głaskał ją i koił.

– Kochaj mnie. – Spojrzała na niego pełna lęku. – Kochaj.

– Kocham. – Oczy go piekły od łez. – Zawsze będę. Rozebrał ją i zamienił słowa w czyny. Nie tylko pieścił jej ciało, ale zadbał, aby poczuła się chciana. To sprawiło, że odsłoniła całkiem swoje uczucia, gdy jej ciało osiągnęło rozkosz. Kiedy już było po wszystkim, kiedy oboje opadli, trzymał ją, a ona łkała, aż wreszcie zasnęła niespokojnie.

Загрузка...