ROZDZIAŁ 17

Rozpamiętywanie błędów nie pomaga.

Jak wieść idealne życie

Kilka dni później Christine siedziała w gabinecie lekarskim i próbowała skupić się na kartach pacjentów. Ale potrafiła myśleć tylko o Alecu, zwłaszcza że były walentynki. Minęło dziesięć dni od ostatniego telefonu i zaczęła się zastanawiać, czy to już naprawdę koniec. Bo czy mógł tak długo być na akcji? Zerknęła na zegarek i zobaczyła, że była za dziesięć piąta czasu w Silver Mountain. Jeśli dziś nie zadzwoni, po tylu dniach, to znaczy, że więcej się nie odezwie.

Ale tak będzie najlepiej. Prawda? Maddy i Amy miały rację. Alec i Christine muszą przestać się torturować. Sama myśl, że już nigdy miałaby z nim nie rozmawiać, dosłownie rozrywała jej serce.

Może powinna zadzwonić? Skoro naprawdę nastąpił koniec, powinni się pożegnać, prawda? Sięgnęła do kieszeni białego kitla i przesunęła palcami po telefonie.

W ostatniej chwili chwyciła latarkę, którą zaczęła nosić jak talizman – kawałek Aleca, który mogła mieć przy sobie. Teraz, gdy na nią patrzyła, nie uśmiechała się na wspomnienie parady. Za to pustka w niej zamieniała się we wszechogarniający ból. Tak wyraźnie widziała oczami duszy Aleca, jego uśmiech i promieniejące oczy. To, jak na nią patrzył, gdy się kochali. Wyraz jego twarzy, gdy prosił, aby została.

Gdyby mogła się cofnąć w czasie, czy wybrałaby inaczej? Ale nie mogła. Podjęła decyzję i nie mogła jej cofnąć. Zapiekły ją łzy.

Podniosła rękę i zaświeciła sobie światełkiem. „Druga gwiazda na prawo i prosto aż do rana”.

Ktoś zapukał do otwartych drzwi.

– Doktor Ashton? – zapytała pielęgniarka.

Zamarła i zmusiła się do obojętnego wyrazu twarzy. Modliła się, żeby nie miała zaczerwienionych oczu.

– Słucham?

Na twarz pielęgniarki wypłynął uśmiech.

– Ktoś czeka na panią w poczekalni.

– Tak? – Wyraz twarzy pielęgniarki zaintrygował ją. – Kto to?

– Proszę zobaczyć.

Kobieta uśmiechnęła się szerzej.

Christine miała złe przeczucie, gdy szła korytarzem wzdłuż gabinetów lekarskich. Potem przeszła przez podwójne drzwi do poczekalni i serce jej zamarło. Stał tam Alec. Opierał się o biurko recepcjonistki i flirtował z siedzącą za nim starszą kobietą, która chichotała jak nastolatka. Christine ogarnęło uniesienie. Był wysoki, szczupły i wyglądał cudownie w dżinsach i granatowym T – shircie z napisem „Narty w Silver”. Koło jego stóp grzecznie przysiadł Buddy. Miał na sobie czerwoną kamizelkę i wyglądał tak oficjalnie, że wszędzie by go wpuszczono.

Buddy pierwszy ją zobaczył i poruszył się z radością. Alec zerknął w dół, a potem na nią. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, świat się zatrzymał. Myślała tylko o jednym: „On tu jest. On tu naprawdę jest”.

Potem powolny uśmiech wypłynął na jego twarz i zamienił się w szeroki i szelmowski. Ze szczęścia zacisnęło jej się gardło. Przestraszyła się, że wybuchnie płaczem.

Kiedy nadal stała nieruchomo i patrzyła, jego uśmiech pobladł. Spuścił głowę i nieśmiało wziął z biurka bukiet czerwonych róż.

– Buddy przypomniał mi, że są walentynki, i uznał, że powinniśmy kupić kwiaty.

W pierwszym odruchu chciała podbiec, rzucić mu się na szyję i wycałować. Przypomniała sobie jednak, gdzie jest, i się powstrzymała. Szybko się rozejrzała i rzeczywiście, kilka osób z personelu obserwowało scenę z szerokimi uśmiechami. Jak szybko wieści o jej nieprofesjonalnym zachowaniu dotrą do Kena Hutchensa i całej rady szpitala łącznie z ojcem? Włożyła ręce do kieszeni kitla, żeby nie było widać, jak drżą.

– Alec. – Jej głos był dziwnie obojętny. – To… prawdziwa niespodzianka. Może wejdziesz do gabinetu na kawę?

Świadoma, że wszyscy ją obserwują, obróciła się i wyszła z powrotem przez podwójne drzwi. Alecowi zacisnął się żołądek na widok beznamiętnej reakcji Christine. Jak odrętwiały ruszył za nią szerokim, jasno oświetlonym korytarzem z Buddym przy nodze. Jechał tu trzy dni, zastanawiając się, czy nie popełnił błędu. Teraz zobaczył odpowiedź.

To był gigantyczny błąd.

Kolosalny, idiotyczny, potwornie żenujący błąd.

Ale może przynajmniej zakończy tę sprawę i wreszcie będzie mógł zapomnieć o tej kobiecie. Ale dobry Jezu… mniej by go bolało, gdyby ktoś wbił mu nóż w pierś. Fakt, że wyglądała tak cholernie seksownie w zielonym stroju chirurga i białym kitlu, był jakby dodatkowym pchnięciem tego noża.

Christine zatrzymała się w drzwiach z napisem „Gabinet lekarski”. Ze środka dobiegały męskie głosy. Szybko rozejrzała się i ruszyła ku innym.

– Tutaj.

Otworzyła mu drzwi i rozejrzała się po korytarzu, nim weszła za nim i Buddym.

– Słuchaj – zaczął, by uprzedzić pretensje o pojawienie się u niej w pracy. – Powinienem był chyba…

– O mój Boże!

Rzuciła mu się na szyję i wtuliła w pierś. Zatoczył się do tyłu, żeby złapać równowagę.

– Alec, Alec, Alec. – Obsypała jego twarz deszczem pocałunków. – Nie mogę uwierzyć… Jesteś tu! Naprawdę tu jesteś!

Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała mocniej.

Objął ją, kiedy jej język wsunął się w jego usta. Był zbyt zaskoczony, żeby myśleć. W ręce na jej plecach nadal trzymał róże, a drugą przytrzymał przy biodrze jej uniesione udo. W końcu mózg nadążył za ciałem. Alec uniósł głowę i spojrzał na promienną twarz Christine.

– Hm. – Odchrząknął. – Zakładam, że cieszysz się na mój widok.

Położyła dłoń na tyle jego głowy i przyciągnęła go do siebie na kolejny długi i głodny pocałunek. Jego ciało zareagowało radośnie. Pocierał natychmiastową erekcję o jej uda. Ocierała się o niego, jej chciwe ręce wsunęły się pod jego koszulkę i pieściły rozpaloną skórę.

W jego głowie pojawił się desperacki pomysł obejmujący stół do badań, ale Buddy zapiszczał i uderzył go w nogę, próbując się między nich wcisnąć. Pies też chciał przywitać się z Chris. Alec próbował go odsunąć, całując jej szyję.

– Poszukaj sobie własnej dziewczyny, koleś. Ta jest moja. Buddy zaskomlał głośniej i Christine zaczęła się śmiać. Głosy rozległy się na korytarzu i czyjeś kroki.

– Czekaj. Przestań. – Odsunęła się od niego, żeby mu się przyjrzeć, chociaż nadal obejmowała go udem. – Buddy ma rację.

– Jest wykastrowany, co może wiedzieć.

Przycisnęła dłoń do piersi Aleca i odchyliła się, próbując uciec przed jego pocałunkami, co sprawiało, że zaczęli się całować jeszcze mocniej, a jej plecy były już niemal równoległe go podłogi.

– W tej chwili ma więcej rozumu od nas.

Alec uśmiechał się do niej, rozkoszując się uczuciem, że znowu jest w jego ramionach.

– Tęskniłem.

– Ja też – odpowiedziała z uśmiechem. – I nie waż się mnie upuścić.

– To znaczy tak?

Pisnęła, gdy udał, że ją puszcza i natychmiast przyciągnął do siebie.

– Nigdy bym cię nie puścił. – Wyprostował się i zauważył, że jej noga powoli obsuwa się wzdłuż jego uda. – Chodźmy gdzieś, gdzie można się rozebrać.

– Kończę dyżur za godzinę. – Zarumieniona i z trudem łapiąc oddech, wygładziła włosy.

– Wieczność. – Dał jej kwiaty. – Buddy upierał się przy różach. To tradycjonalista.

– Dziękuję.

Rozczuliła się, gdy je powąchała.

– Chcesz zamknąć drzwi i pobawić się w doktora? – Poruszył brwiami.

– Kuszące. – Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała spod rzęs. – Ale mam pracę.

– Nudziara.

Pokręciła głową, patrząc z zadziwieniem.

– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Dlaczego nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz?

– Bo gdybym powiedział, zafundowałabyś mi długą przemowę na temat tego, że nasz związek nie ma przyszłości i musimy zakończyć go raz na zawsze.

– Pewnie tak. Więc gdzie się zatrzymałeś? Jak długo tu będziesz?

– Nie wiem, nie wiem. To zależy od ciebie. – Tak?

– Mógłbym wybrać hotel w pobliżu twojego mieszkania.

– Albo… zamieszkać u mnie.

– Miałem nadzieję, że to zaproponujesz. – Objął ją mocno.

– I tak koniec końców spałbyś u mnie, więc po co marnować czas i pieniądze?

– Uwielbiam praktyczne kobiety.

– Przeciwieństwa się przyciągają. – Potarła nosem o jego nos.

– Ej! – Krzyknął z udawanym oburzeniem. – To mnie obraża! Cmoknęła go szybko i ze śmiechem.

– Wezmę torebkę z szafki i dam ci klucze. Rozgościsz się i zobaczymy się, jak wrócę do domu.

Zaczęła się odsuwać, ale cofnęła się i objęła go.

– Tak się cieszę, że przyjechałeś. To pewnie okropny pomysł, ale nie obchodzi mnie to. Cieszę się, że cię widzę.


Christine miała wrażenie, że ostatnia godzina dyżuru nigdy się nie skończy. Kiedy jednak wreszcie upłynęła, popędziła do domu. Zapadał już zmierzch. Śpiewając razem z radiem w samochodzie, wjechała na stromą drogę prowadzącą do jej mieszkania na wzgórzu, na północno – zachodnim krańcu miasta. Niedorzecznie wręcz zniszczony jeep stał na jej miejscu parkingowym. Zastanawiała się, czy go pożyczył, czy kupił, żeby dojechać do Austin. W końcu nie mógł przyjechać służbowym wozem. I znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pewnie był już właścicielem tego brzydactwa. Uśmiechnęła się, parkując za nim, a potem pognała do mieszkania. W oddali błyskały światła miasta. Dzień ustępował nocy. Drzwi były zamknięte, więc zapukała.

– Alec? Wpuść mnie. Masz moje klucze.

Otworzył drzwi z zawadiackim uśmiechem i powiedział falsetem:

– Cześć, kochanie. Witaj w domu. Jak ci minął dzień?

– Kim jesteś? Lucy?

– Nie. – Skrzywił się. – Laurą Petrie. No wiesz, z Dick Van Dyke Show.

Niech to. – Cmoknęła go. – Nie mogę więc teraz powiedzieć: „Lucy, wróciłam!”. Pochyliła się i podrapała Buddy’ego za uszami. – To o wiele przyjemniejsze niż powrót do pustego mieszkania.

Zamarła gwałtownie, gdy zobaczyła salonik maleńkiego, dwupokojowego mieszkanka. Na stoliku do kawy stał kubełek z lodem, a po bokach paliły się dwie świece. Dalej, na małym, przykrytym obrusem stole przy przesuwnych drzwiach na balkon stały kolejne świece oraz róże, które jej kupił.

– Och, Alec. – Podeszła do kwiatów. – Nie leniuchowałeś.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że myszkowałem w kuchni.

– W żadnym razie.

Zauważyła, że włożył białą koszulę, chociaż został w dżinsach. I był świeżo ogolony. W kuchni otwierającej się na pokój granitowym kontuarem pachniało jedzeniem.

– Gotujesz coś?

– Nie wiem, czy nazwałbym to gotowaniem. Zajrzałem do sklepu, kupiłem kurczaka z rożna, sałatkę cesarską, słoik sosu do makaronu i truskawki w czekoladzie na deser. – Wyjął butelkę szampana z kubełka. – A ponieważ mamy walentynki, kupiłem też to.

Wytrzeszczyła oczy.

– Rety, naprawdę wiesz, jak rozpieszczać dziewczynę.

– Widzę, że podoba ci się mój zdradziecki plan. – Poruszył brwiami. – Otworzyć, żebyśmy napili się po kieliszku przed kolacją?

~ Daj mi się przebrać. Jeśli to ma być walentynkowa kolacja, wolałabym włożyć coś ładniejszego niż fartuch lekarski.

– Pomóc ci? – zapytał z zapałem. Zaśmiała się i pocałowała go przelotnie.

– A może pomożesz mi później się rozebrać?

– Oczywiście.

Weszła do sypialni i zauważyła w kącie walizkę. Uśmiechnęła się – uśmiechała się przez całą ostatnią godzinę na myśl, że Alec przyjechał z Silver Mountain, żeby się z nią zobaczyć. Wskoczyła w krótką czarną sukienkę, założyła kolczyki z perełek i naszyjnik z diamentowym wisiorkiem, poprawiła makijaż, ale na nogach i stopach nic nie miała.

Alec siedział na sofie i wyglądał przez drzwi balkonowe. Marszczył brwi, jakby zmagał się wewnętrznym dylematem. Na sam jego widok serce jej rosło.

– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.

Odwrócił się, słysząc jej głos, i natychmiast jego twarz się rozpogodziła. Wstając, obrzucił ją spojrzeniem.

– Wyglądasz cudownie.

– Dzięki. – Ciepły dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy dostrzegła błysk pożądania w jego oczach. – Dostanę teraz kieliszek szampana?

– Pewnie. – Oboje stali, gdy zdejmował folię z szyjki i odkręcał drucik. Korek wystrzelił i oboje parsknęli śmiechem.

Christine złapała kieliszki, a Alec zdołał nalać szampana, marnując go zadziwiająco mało.

– Widzisz, całe lata otwierania napojów gazowanych na dużej wysokości do czegoś się przydały.

– Wzniesiemy toast? Spojrzał jej w oczy.

– Za głos serca, nie rozumu?

Stuknęła się z nim kieliszkiem.

– Jeśli właśnie to cię tu przywiodło, chętnie za to wypiję. Mm, dobry. Uwielbiam szampana. Prawie tak jak dobre zimne piwo.

Zaśmiał się. Usiedli na sofie. Pozwoliła, żeby wziął jej stopy na kolana i prawie rozpłynęła się z przyjemności, kiedy zaczął je masować.

– O rety, naprawdę mnie rozpieszczasz.

– Po prostu próbuję cię zmiękczyć, nim przekażę nowiny.

– Nowiny?

Przechyliła głowę, widząc, że znowu zmarszczył brwi.

– Najpierw więcej wypij. – Pchnął lekko kieliszek w stronę jej ust.

– Mam nadzieję, że to nie są złe nowiny. – Upiła łyk.

– Ja też.

Przyjrzał jej się uważnie, aż poczuła ucisk w żołądku.

– Zaczynam się trochę bać.

– Ja też. – Zmarszczył brwi jeszcze mocniej. – Miałem poczekać do kolacji, ale napięcie mnie zabija, więc powiem ci od razu. Wziął głęboki wdech.

– Pamiętasz ten dzień z paradą, kiedy oboje stwierdziliśmy, że zakończenie Piotrusia Pana jest beznadziejne? Że lepiej by było, gdyby Piotruś Pan dorósł i zamieszkał z Wendy w prawdziwym świecie?

– Tak. – Zaczęła drżeć, gdy pojawiła się w niej nadzieja.

– Cóż… co byś powiedziała, gdybym się przeprowadził do Teksasu?

– Poważnie? – Ze szczęścia z trudem mogła cokolwiek z siebie wydusić. – Porzuciłbyś ratownictwo?

– Mam nadzieję, że nie. Teraz jestem na dwutygodniowym urlopie. Odejmując czas na podróż, mam osiem dni, żeby znaleźć tu pracę. Mam nadzieję, że któreś hrabstwo w okolicach Austin ma wolny płatny etat. To nie będzie ratownictwo górskie, ale coś podobnego.

– Ale góry… narty, śnieg. Twoi przyjaciele. Kochasz Silver Mountain.

– Ciebie kocham bardziej.

– O mój Boże. Nie mogę zebrać myśli.

Gorączkowo zastanawiała się, gdy dotarło do niej, że chociaż raz życie dawało jej coś bez ogromnej ceny na metce. Mogła mieć wszystko, czego pragnęła, niczego nie tracąc. Zaczęła szybciej oddychać, gdy prawda pomału docierała.

– Nie… nie mogę… uwierzyć!

– Ej. – Zatroskał się. Wziął od Christine kieliszek. – Pochyl się do mnie. – Opuścił jej stopy na podłogę i zmusił, żeby wsunęła głowę między kolana. – Dobrze się czujesz? – Głaskał ją po plecach. – Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł.

– Podoba mi się! – Łzy napłynęły jej do oczy. Śmiała się i płakała jednocześnie. – I to bardzo!

– Weź głęboki wdech. – Masował jej szyję.

– Nic mi nie jest. – Wyprostowała się i uśmiechnęła. – Och, Alec… jesteś pewien? Dużo poświęcasz, żebyśmy mogli się spotykać.

– Och, tu jest haczyk. Zamarła ze strachu.

– Nie będę się z tobą spotykał. – Co… co takiego? Uśmiechnął się powoli.

– Chcę się z tobą ożenić.

– O mój Boże! Zmarszczył czoło.

– Mam nadzieję, że to jest radosne „O mój Boże”.

– To bardzo radosne „O mój Boże”. Nie mogę uwierzyć. – Uścisnęła jego dłoń. – Jesteś pewien, ale to absolutnie pewien?

– Że chcę się z tobą ożenić? Absolutnie.

– Ale tyle poświęcasz. A jeśli nam nie wyjdzie? Jeżeli cię nie uszczęśliwię? I zaczniesz żałować?

– Przestań. – Położył dłoń na jej ustach. Śmiał się. – Wyjdzie, bo cię kocham. I chociaż nigdy tego nie powiedziałaś, wiem, że też mnie kochasz. – Mimo rozbawienia w jego oczach pojawiła wątpliwość. – Bo kochasz, prawda?

Oklapła, gdy zabrał rękę.

– Och, Alec. Tak, kocham cię.

– Bogu dzięki. – Tym razem zakrył swoje usta jej dłonią. Objęła go za szyję i całowała, czując, jak wypełnia ją zadziwienie i szczęście. Kiedy uniósł głowę, zobaczyła, że te same emocje błyszczą w jego oczach.

– Więc to ustalone. Teraz musisz tylko powiedzieć „tak”.

– Ale co, jeśli…

Przerwał jej kolejnym krótkim pocałunkiem.

– To nie było „tak”. – Ale…

Pocałował ją znowu, a potem spojrzał surowo.

– Powinnaś powiedzieć „tak”. Spróbujmy raz jeszcze. – Przycisnął jej dłoń do serca. – Christine, wyjdziesz za mnie?

Uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.

– Tak, Alec, wyjdę za ciebie.

– Bogu dzięki.

Przyciągnął ją do siebie i bardzo długo całował.

Загрузка...