ROZDZIAŁ 7

Twoje geny to miejsce urodzenia – nie musisz tam mieszkać przez resztę życia.

Jak wieść idealne życie

Christine z radością powitała hałaśliwy chaos wywołany pojawieniem się w mieszkaniu czwórki dorosłych i dwójki dzieci – jej rodziny. To ją powstrzymywało od myślenia o Alecu i zniewalającym pocałunku w pubie.

Prawie.

Właściwie z trudem myślała o czymkolwiek poza tym pocałunkiem, ale rodzina przynajmniej odrywała jej uwagę od tego wspomnienia.

– Nie mogę uwierzyć, że tyle czasu minęło, odkąd ostatni raz spędzałam z wami święta – powiedziała przy śniadaniu w niedzielny poranek.

– Cóż, był pewien drobny kłopot z twoim stażem – zauważyła mama z uprzejmym uśmiechem, posypując otręby sztucznym słodzikiem.

Siedząc przy okrągłym stole ze szklanym blatem, Christine podziwiała urodę mamy. Jakim cudem ta kobieta tuż przed sześćdziesiątką potrafiła przez cały czas wyglądać ślicznie, młodo i idealnie? Znajomi mówili Christine, że odziedziczyła urodę matki i umysł ojca, ale ona nie zauważała ani jednego, ani drugiego. Przy Barbarze Ashton wyglądała jak niezgrabna żyrafa. A jeśli idzie o umysł, pod tym względem też lądowała na ostatnim miejscu w rodzinie. Patrzyła na brata, który czytał gazetę z Denver. Podobnie jak ojciec Robbie był nie tyle przystojny, ile po prostu robił wrażenie ostrymi kanciastymi rysami, ale za to obaj byli nieprzeciętnie inteligentni.

– Tak się ucieszyłam, gdy Robbie powiedział, że w tym roku przyjedziesz do nas – powiedziała Natalie, bratowa Christine, która próbowała jednocześnie karmić malucha siedzącego w podwyższonym foteliku, dwulatka, i samej coś przegryźć. Wnosiła powiew świeżości wśród wysokich blondynek jako drobna brunetka o wielkich ciemnych oczach. – Nic nie jest tak ważne jak spędzanie świąt z rodziną, zwłaszcza dla dzieci.

Mały Jonathan pisnął i klasnął pulchnymi, ubrudzonymi rączkami.

– Zgadzam się. – Christine przytaknęła, gratulując sobie w myślach, że przez całe pięć minut udało jej się nie myśleć o Alecu.

– Ej, zobaczcie – Robbie wywinął gazetę. – Dzisiaj są zawody snowboardowe. Ktoś ma ochotę się wybrać?

Christine zamarła.

– Oglądać jazdę na snowboardach? – Robert senior uniósł brew z dezaprobatą.

Siedział ze skrzyżowanymi nogami w sposób, który Christine zawsze uważała za ucieleśnienie męskiej elegancji. Wziął ostry nóż i przekroił grejpfruta na idealnie równe części, jak to robił każdego ranka, odkąd sięgała pamięcią. Połowa grejpfruta i miseczka płatków z otrębów, to zawsze jadali Ashtonowie. Absolutnie. Każdego. Ranka.

– Obawiam się, że nie do końca rozumiem popularność snowboardu. Za moich czasów ludzie jeździli na nartach. Nie zjeżdżali na deskach jak stado dzikich oprychów.

Modląc się, żeby ojciec odrzucił propozycję Robbiego, grzebała w swoich otrębach. Marzyła jej się drożdżówka.

– Nadal jeżdżą. – Robbie odłożył gazetę obok miseczki. – Snowboard nie jest już tylko dla nastolatków. Właściwie sam się zastanawiałem, czy nie spróbować.

– Tak? – zdziwił się ojciec.

I nagle snowboard został zaakceptowany. Cóż za niespodzianka. Christine zrobiła minę do dwuletniego Charlesa, który zaczął chichotać.

– Gdzie są te zawody?

– Na trasie Skoczka. Zaczynają się o dziesiątej. Może potem moglibyśmy pójść do wypożyczalni sprzętu i sami spróbować?

„O nie!”. Christine odłożyła łyżeczkę. Po pierwsze nie chciała nawet zbliżać się do trasy Skoczka, gdzie będzie na nią czekał Alec. Po drugie nie po to spędziła cały tydzień, szlifując jazdę na nartach, żeby jej brat przerzucił się na snowboard. Jeśli stary wzorzec nadal jest aktualny, po pierwszym dniu będzie w tym znakomity, a ona desperacko będzie próbowała mu dorównać.

– Przepraszam. – Podniosła rękę. – Myślałam, że jutro pójdziemy na narty.

Robbie wzruszył ramionami.

– Będziemy tu dwa tygodnie. Wystarczy czasu na obie rzeczy. Natalie? Masz ochotę obejrzeć zawody snowboardowe?

Natalie podniosła wzrok znad jedzenia dla dzieci, którym karmiła Jonathana.

– Z przyjemnością, ale co z chłopcami? Nie miałam czasu, żeby skontaktować się z agencją opiekunek.

– Mama ich przypilnuje. Prawda? Barbara Ashton zesztywniała nieco.

– Właściwie… Umówiłam się już z dekoratorką wnętrz, że wpadnie przygotować świąteczny wystrój.

– Świetnie. – Robbie rozpromienił się, ignorując subtelną odmowę. – Skoro będziesz tu cały dzień, to bez kłopotu przypilnujesz chłopców. Mogą ci pomóc wieszać ozdoby na choince. – Połaskotał starszego chłopca po brzuchu. – Co ty na to, Chuckie? Chcesz pomóc babci ubierać choinkę?

Chłopak pisnął z uciechy.

Christine dostrzegła w oczach matki przerażenie. Pozwolić małemu rozrabiace zbliżyć się do przygotowanej przez zawodowca sześciometrowej sztucznej choinki? Jeszcze nie widziała tego monstrum, ale Natalie zabawiała ją już tyloma opowieściami na ten temat, że na samą myśl się wzdrygnęła. Spojrzała na bratową, mając nadzieję, że będzie błagać o prawdziwe drzewko, bo wiedziała, że bardzo jej na nim zależy ze względu na synów. Ale Natalie bez słowa dalej zachęcała synka do jedzenia.

Spojrzała więc na brata. Odpowiedział spojrzeniem rozbawionym i wyzywającym. Niech to diabli. Żadne z nich nie zamierzało poruszyć tego tematu.

Szykując się do walki, dzielnie podjęła standardowy temat.

– A skoro mowa o choince… ponieważ to moje pierwsze święta z rodziną od tak dawna, miałam nadzieję, że kupimy prawdziwe drzewko.

– Nie bądź niemądra. – Matka machnęła ręką. – Z prawdziwymi drzewkami jest tyle kłopotu.

– Ale są tego warte. Zwłaszcza gdy są dzieci. Matka rzuciła jej chłodne spojrzenie.

– Nigdy nie wyglądają tak ładnie jak sztuczne i poza tym mamy już choinkę.

– Tak, ale…

– Zawsze musisz się kłócić?

Matka westchnęła z rozczarowaniem i Christine znowu poczuła się jak dwunastolatka.

– Przepraszam. – Wyprostowała się tak, jak ją uczono na niekończących się lekcjach wdzięku, które musiała znosić w szkole średniej. – To tylko pomysł.

Kątem oka zauważyła, że brat spokojnie podnosi gazetę. Odezwała się w niej ukryta uraza. Gdyby Robbie poprosił o prawdziwe drzewko, ojciec by go poparł, a matka by ustąpiła.

Starając się nie dąsać, odpuściła sobie otręby i złapała kawę. A niech to, naprawdę chciała mieć prawdziwą choinkę. Coś krzykliwego i wesołego w stylu choinek, które Maddy zawsze wciskała w kąt ich pokoju, a Amy i Jane pomagały ubierać. Wszystkie siadały wokół niej, piły gorącą czekoladę z miętowym sznapsem i śpiewały kolędy, aż kierowniczka akademika przychodziła i mówiła im, żeby już gasiły światła. Dlaczego rodzinne święta nie mogły być podobne?

Cisza zapadła nad stołem. Przerwał ją krzyk Jonathana, który rzucił garstką żółtej papki dla dzieci w Natalie. Maź wylądowała z plaskiem na białej bluzce od Escady.

Christine patrzyła, jak Natalie zatkało z zaskoczenia. Chociaż znała bratową, spodziewała się, że się wścieknie, bo dziecko zniszczyło jej drogą elegancką bluzkę.

Natalie ochłonęła i zaśmiała się.

– Ty mały urwisie. – Pochyliła się i potarła nosem twarzyczkę malucha, który zachichotał. – I tak jesteś brudniejszy ode mnie.

– Ja też jestem urwis. – Starszy rzucił łyżeczką w płatki. Barbara przycisnęła wymanikiurowany palec do czoła, jakby chciała odgonić migrenę.

– O, na pewno! – wykrzyknęła Natalie. Wstała i wyjęła dziecko z fotelika. – Ty jesteś moim dużym urwisem.

Chłopiec rozpromienił się i jeszcze mocniej uderzył łyżeczką.

– Nie powinnaś ich zachęcać do takiego zachowania – westchnęła Barbara tak samo jak wtedy, kiedy Christine poprosiła o choinkę.

Natalie jednak była na to odporna.

– Jeśli mamy wyjść, muszę zmienić bluzkę i podejrzewam, że ten mały brudas też musi się przebrać. – Uniosła malucha i pociągnęła nosem. – Fuj! Ktoś potrzebuje nowej pieluchy. Kochanie, popilnujesz Charlesa? Zobacz, czy uda ci się go namówić, żeby zjadł chociaż trochę płatków.

– Masz to jak w banku – Robbie uspokoił ją z uśmiechem.

– Dziękuję, kochanie. – Natalie pocałowała męża w czubek głowy, a potem poszła z dzieckiem na górę.

– No dobra, stary. – Robbie wziął syna na kolana – Teraz zostaliśmy tylko ty i ja. Nie ma mamy, która cię uratuje. Więc jak to będzie? Płatki czy… tortury łaskotek?

– Płatki są fuj!

Christine powstrzymała się od śmiechu i oparła pokusie, żeby przybić z dzieciakiem piątkę. Jasne, że otręby są zdrowe, ale smakują paskudnie.

– Zjesz je?

Robbie uniósł groźnie brew.

– Nie! – oświadczył z zaciekłością, na jaką stać tylko dwulatka.

– Więc tortury! – ogłosił Robbie i zaatakował brzuszek synka. Chłopiec piszczał, wiercił się i śmiał, aż mu łzy popłynęły. Christine zdumiała się, obserwując ich. Ashtonowie nie słynęli z okazywania emocji, a jednak nieraz widziała, jak brat tarzał się po podłodze i sam dokazywał jak dzieciak.

– No dobra! – pisnął w końcu Charles. – Poddaję się! Robbie przestał go łaskotać, ale trzymał ręce w pogotowiu.

– Serio? Zjesz płatki? – Tak.

Chłopiec westchnął, łapiąc oddech. Czerwone plamki pojawiły się na jego pulchnych policzkach, kiedy usiadł prosto na kolanach taty. Jednak przy pierwszej łyżeczce wykrzywił się naprawdę imponująco.

– Smakuje jak kupa!

Christine parsknęła kawą i szybko ukryła śmiech za lnianą serwetką.

– Przepraszam, źle przełknęłam.

– Christine – odezwał się brat z synem posłusznie zajadającym u niego na kolanach. – Chcesz pójść z nami obejrzeć zawody, czy wolisz zostać i pomóc mamie?

Rozważała obie możliwości. Iść zobaczyć najlepszych zawodników w akcji czy pomagać już poirytowanej matce, która będzie nadzorować dekorowanie sztucznej choinki. Nawet biorąc pod uwagę groźbę wpadnięcia na Aleca, zawody wygrywały w cuglach.

– Wiesz – uśmiechnęła się – myślę, że pójdę z wami. Brat odpowiedział uśmiechem.

– Przeczuwałem to.


– Ślicznie ci w tej czapce – powiedziała Natalie, roztrzepując sztuczne futro, który kompletnie kryło włosy Christine i częściowo twarz. – Wyglądasz jak królowa śniegu.

– Czuję się idiotycznie.

Christine zerknęła nerwowo na tłok przy wejściu na trybuny i żałowała, że panowie tak się guzdrzą przy kupowaniu biletów.

– Więc czemu chciałaś ją pożyczyć? – zapytała urażona Natalie.

– Hm? – Christine odwróciła się. Zezłościła się na siebie. – Bo… bo pamiętałam, jak świetnie wyglądała na tobie, i chciałam przymierzyć. Zawsze tak świetnie ją nosisz, a ja… nie umiem.

– Nieprawda. – Natalie odsunęła się na krok, żeby przyjrzeć się płaszczowi od kompletu z futrzaną czapką. – Wyglądasz olśniewająco.

– Dziękuję za komplement i pożyczkę.

Podniosła kołnierz płaszcza jak szpieg chowający się w trenczu i znowu pospiesznie rozejrzała się za Alekiem. Jak na razie miała szczęście.

– A co do drzewka, nadal uważam, że powinniśmy mieć prawdziwe.

Natalie westchnęła.

– Nie będę się z tobą kłócić. Robbie i ja zdecydowanie się z tym zgadzamy.

– Dlaczego nic nie powiedzieliście dziś rano? Nieważne, wiem, dlaczego ty się nie odezwałaś, ale czemu Robbie milczał?

Natalie poprawiła sztucznego lisa.

– Jego zdaniem matka i tak ma niewiele przyjemności w życiu, więc czemu nie przymknąć oka na jej obsesję na punkcie wystroju? W końcu była żoną twojego ojca przez czterdzieści lat. Może tylko dzięki temu nadal są razem.

– O czym ty mówisz? Moi rodzice są szczęśliwym małżeństwem.

Dostrzegła błysk neonowo – zielonej kurtki i serce zabiło jej szybciej. Zerkając znad kołnierza płaszcza, zobaczyła, że Alec rozgląda się, rozmawiając z jednym z mężczyzn pilnujących bramy.

Ogarnęło ją wspomnienie pocałunku, a zaraz potem powróciła setka innych drobiazgów, które przypomniały jej, jak dobrze się z nim bawiła. Jaka była ożywiona. A teraz proszę, on jej szuka i pewnie się zastanawia, czy w ogóle się pojawi.

Chciała podnieść rękę, zawołać go po imieniu i zobaczyć, jak jego twarz rozpromieni się na jej widok. Zamiast tego udała, że chowa włosy pod futrzaną czapką, i zakryła twarz ręką. O czym to mówiły z Natalie? A tak, o rodzicach.

– Przyznaję, że nie są zbyt wylewni, ale nie mają wielkich problemów małżeńskich ani nic takiego. Nigdy się nie kłócą.

Natalie zacisnęła usta.

– Trudno się kłócić, kiedy się ze sobą praktycznie nie rozmawia.

– Mama jest trochę wycofana.

– To nie tylko twoja mama. Nie chcę być krytyczna, ale… Och, do diabła, Robert senior jest jednym z najbardziej zapatrzonych w siebie, egoistycznych i szowinistycznych facetów, jakiego kiedykolwiek poznałam.

Christine opadła szczęka.

– Jest też lojalnym mężem i oddanym żywicielem rodziny. Nie słyszałam, żeby mama narzekała.

Natalie uniosła brew.

– No dobra, czasem rzuca te swoje sarkastyczne subtelne uwagi – przyznała Christine. – Najwyraźniej odpowiada im ten układ.

– To dziwne, ale masz rację – zgodziła się Natalie. – Robbiemu chodzi o to, że skoro świąteczne ozdoby przygotowane przez zawodowca uszczęśliwiają mamę, to niech je sobie ma. Lepsze to, niż żeby przez dwa tygodnie naburmuszała się i wyżywała na nas w ten swój pasywno – agresywny sposób.

– Więc pozwolisz, aby twoi synowie dorastali ze sztuczną choinką w każde Boże Narodzenie?

– Nie. – Szelmowski uśmieszek pojawił się na ustach Natalie. – Poczekamy, aż rodzice pójdą spać i wtedy cichaczem wniesiemy na poddasze prawdziwą choinkę, żeby chłopcy mogli ją ubrać w każdą kiczowatą ozdóbkę, jaką znajdą. Jak Barbara to odkryje, będzie już za późno.

– Och, cudowny plan – Christine uradowała się jak dzieciak. – Mogę wam pomóc w ubieraniu? Proszę.

– Pod warunkiem, że będziesz w piżamie i wypijesz hektolitry gorącej czekolady.

– Z piankami?

– Pewnie.

– Wchodzę w to! – Christine uściskała bratową. – Tak się cieszę, że wyszłaś za mojego brata.

Natalie odwzajemniła uścisk.

– Ja też się cieszę.

Kiedy Christine się wyprostowała, zobaczyła w oczach Natalie to samo szczęście, jakie rozbłyskiwało w oczach Maddy, gdy patrzyła na swojego narzeczonego Joego.

„Tego właśnie chcę. Właśnie tego. Miłości, która wypełnia tak, że aż się wylewa na innych”.

Gdyby tylko przytrafiło jej się to z kimś tak zabawnym jak Alec… Poruszona tą myślą zerknęła przez ramię, ale brat i ojciec, którzy nagle się pojawili, zasłonili jej widok na bramę.

– Zwycięscy wojownicy powrócili! – oświadczył Robbie, wyciągając dwa bilety. – Nieźle nam się udało. Mamy miejsca w sekcji dla VIP – ów, tuż za budką komentatorów.

Christine wytrzeszczyła oczy.

– Nie. Niemożliwe.

– Robi wrażenie, co? – Brat znacząco poruszył brwiami, zerkając na żonę. – Spodziewam się później sowitej nagrody.

Natalie zachichotała, kiedy musnął jej szyję ustami i szepnął jej coś do ucha.

Robert senior podał bilet Christine.

– Poszukamy miejsc?

– Prowadź – zaproponował Robbie, przyciskając do boku żonę. Christine wstrzymała oddech, odwracając się. W każdej chwili gotowa była schować się za plecami ojca. Alec jednak zniknął, prawdopodobnie poszedł w pobliże budki komentatorów, gdzie mieli się spotkać. Dobra, musiała go teraz ominąć i dojść na swoje miejsce, a potem zastosować jakieś sztuczki maskująco – chowające. Kiedy obeszli trybuny, westchnęła z ulgą. Aleca nigdzie nie było widać. Ale kiedy zaczęli wchodzić po schodach obok budki dla komentatorów, omal się nie potknęła z wrażenia. Alec nie czekał przed budką komentatorów, tylko w niej! Siedział obok mężczyzny ze słuchawkami i mikrofonem. Tak się przebrała, że gdyby nie stanęła i nie zagapiła się, to pewnie nawet by na nią drugi raz nie spojrzał. Ale miała pecha. Zauważył, że się potknęła, zerknął drugi raz i zmrużył niepewnie oczy. Nim zdążyła spuścić głowę, brat wpadł na nią z tyłu, prawie ją przewracając.

– Oj, przepraszam – powiedział, łapiąc ją.

– Kto to? – zapytała Natalie.

– Co? – Christine starała się schować twarz.

– Ten mężczyzna, który macha do ciebie. – Natalie wskazała na Aleca. Nie mając wyboru, odwróciła się do niego. Uśmiechnął się szeroko, widząc, że to rzeczywiście ona. Ale co on robił w budce komentatorów? Na jej pytające spojrzenie postukał w zegarek, pokazał pięć palców, a potem kciuk. Och, proszę, niech to nie znaczy, że za pięć minut do niej dołączy.

– Przystojny – powiedziała Natalie.

– Kto to jest? – zapytał Robbie równie zaciekawiony.

– Hm, mój, ehm, instruktor jazdy na nartach.

– Instruktor jazdy? – Ciekawość Robbiego zastąpił mars. – Spotykasz się z instruktorem?

Christine wzdrygnęła się. Jeśli idzie o krytyczne nastawienie do jej chłopaków, Robbie był równie ostry jak Maddy i Amy. Przynajmniej ojciec szedł dalej na górę i nie słyszał ich rozmowy.

– Nie, nie spotykam się z nim – odparła.

Miała nadzieję, że ominie ją kazanie brata pod tytułem „Dlaczego nie możesz znaleźć sobie kogoś porządnego? Kogoś odpowiedniego jak ja?”. Jakby trzeba było jej przypominać, że brat nawet w związkach jest lepszy od niej.

– Wynajęłam go, żeby pokazał mi, jak skopać ci jutro tyłek na stoku.

Robbie zaśmiał się.

– Małe szanse, siostrzyczko.

– Ech, wy – skrzywiła się Natalie tak samo jak w czasie spotkań w klubie na korcie tenisowym. – Dlaczego we wszystkim musicie rywalizować?

– To nie rywalizacja. – Robbie wyszczerzył zęby. – Ponieważ zawsze wygrywam, to bardziej lekcja pokory.

– Robbie. – Natalie szturchnęła męża w ramię. – Nie bądź złośliwy.

– Nie po to są starsi bracia?

– Śmiej się – odgryzła się Christine, wchodząc po schodkach. – Zobaczymy, kto jutro będzie się śmiał.

Ta rozmowa odciągnęła jej myśli od Aleca, dopóki nie usiedli na swoich miejscach i nie usłyszeli głosu dobiegającego przez głośniki:

– …mamy przyjemność gościć dziś u nas Aleca Huntera, jednego z najlepszych snowboardzistów w Kolorado. Alec, zwykle jesteś jednym z medalistów, zdziwiło mnie, że w tym roku nie startujesz.

– Miałem osobiste zobowiązania, które uniemożliwiły mi start.

– Jestem pewien, że wielu uczestników, słysząc to, żałuje – zażartował komentator. – Opowiedz nam o tej trasie i zdradź, kogo obstawiasz jako zwycięzcę w tym roku.

Christine siedziała jak zahipnotyzowana, słuchając głosu Aleca i obserwując go. Trochę się krzywiła, że tak swobodnie używa niedbałego żargonu snowboardzistów i narciarzy dowolnych. Ale mimo tego języka widoczna była jego naturalna charyzma. Gdyby tylko wykorzystywał do czegoś sensownego swój wdzięk i niewątpliwą inteligencję, byłby świetnym partnerem do randek. Może powinna go zachęcić, żeby zajął się w życiu czymś więcej niż tylko jazdą na nartach i snowboardzie. Kiedy zdała sobie sprawę, o czym myśli, zaczęła zżymać się w głębi ducha. Właśnie takie myślenie wpędzało ją w kłopoty – przekonanie, że zdoła pomóc facetowi ułożyć sobie życie.

Chociaż w przypadku Aleca nie zdąży przerobić całego cyklu od zapatrzenia do frustracji. Zostały jej raptem dwa tygodnie w Silver Mountain. Ledwie starczy jej czasu, żeby go poznać, nie mówiąc o zmienieniu.

Tylko dwa tygodnie.

Kiedy o tym pomyślała, dotarło do niej, że naprawdę mają raptem tyle czasu, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Potem wróci do Austin, tysiąc mil od pokusy. Nawet jeśli się tutaj zaangażuje, fizyczna odległość powstrzyma ją od robienia głupich rzeczy, na przykład pozwolenia, aby zmarnował jej kilka miesięcy życia i nie wiadomo jakich pieniędzy, które mu pożyczy, nim on ją rzuci, bo ona za bardzo zrzędzi. Co złego wyniknie z tego, że będzie się cieszyć jego towarzystwem przez następne dwa tygodnie?

„Usprawiedliwiasz się” – powiedział jej cichutki głosik z tyłu głowy, który podejrzanie przypominał głos Maddy.

„Poza tym – dodał głos Amy – dobre samopoczucie powinno płynąć z ciebie, a nie z randek z niedojrzałym emocjonalnie facetem”.

„Och, dobrze! Nie będę się z nim spotykać – burknęła w myślach. – Ale nawiasem mówiąc, Alec nie jest niedojrzały. Jest nie dość zmotywowany”.

I uwielbia dobrą zabawę. I jest szczęśliwy. Rety, chciałaby, żeby jej życie było takie: beztroskie i wypełnione przyjaciółmi. Ona miała Maddy i Amy, które kochały ją całym sercem, ale dla większości ludzi była zbyt onieśmielająca, aby się z nią zaprzyjaźnili – nigdy nie mogła tego zrozumieć.

Nie była pewna, czy cokolwiek mogłoby onieśmielić Aleca Huntera. Albo zniechęcić. Wspomnienie ich tańca i pocałunku w ciemności sprawiło, że się uśmiechnęła, dopóki nie zdała sobie sprawy, że komentator dziękował mu za rozmowę. Chwilę potem Alec wynurzył się z budki i szedł prosto do niej. Zastanawiała się, co ma powiedzieć. A jeśli spróbuje z nimi usiąść?

Rozglądając się nerwowo wokół, podziękowała losowi, że miejsca obok jej rodziny zostały zajęte. Nawet jeśli zatrzyma się, żeby się przywitać, nie będzie mógł z nimi usiąść. A przynajmniej tak myślała.

Ku jej przerażeniu Alec ruszył między trybunami, przywitał się po imieniu z kilkoma widzami, wymienił kilka uścisków ręki i poprosił pół rzędu ludzi, żeby przesunęli się o jedno miejsce. Oczywiście zrobili to. Nie ma sprawy. Wszystko zrobią dla starego dobrego Aleca. Serio, ten facet sprzedałby lód Eskimosowi.

– Cześć, Chris – powiedział, gdy dotarł do niej. – Widzę, że wzięłaś przepustki, które zostawiłem przy bramce.

– Kupiliśmy bilety.

– Nie musiałaś. Więc to twoja rodzina?

– Eee… – Miała pustkę w głowie.

– Cześć, Alec Hunter. – Pochylił się, żeby podać rękę jej bratu. – Ty musisz być Robbie.

– Miło mi cię poznać – Robbie uścisnął jego dłoń. – To moja żona Natalie, a to mój ojciec, doktor Robert Ashton.

– Cześć – Natalie przywitała go przyjaznym uśmiechem. Robert senior ledwie coś burknął, a potem skupił się z powrotem na trasie, czekając, aż zaczną się zawody.

– Słyszałem, że jesteś instruktorem narciarskim Christine – powiedział Robbie, gdy Alec usiadł obok niej.

Alec zaśmiał się, popisując się śnieżnobiałymi zębami. Przyjrzał jej się z zachwytem.

– Coś w tym stylu.

„Boże, błagam, niech już nic więcej nie mówi. Błagam!”. Wsunęła dłonie między kolana, poruszając nimi lekko, jakby chciała się rozgrzać. Tak naprawdę to siedziała zlana potem w płaszczu Natalie, a ostre zimowe słońce nie pomagało.

– Zakładam, że wiesz też coś o snowboardzie – powiedział Robbie. – Ale pewnie nie udzielasz lekcji?

– Mógłbym – Alec rzucił Christine prowokacyjne spojrzenie. – Za odpowiednią cenę.

– De? – zapytał brat.

– Hm? – Alec oderwał uwagę od dziewczyny. – Och, nie myślałem o pieniądzach. Zrobiłbym to jako przysługę dla Chris.

– Serio? – Robbie przyjrzał się badawczo siostrze. – Chris?

– Patrzcie! – Wyprostowała się. – To chyba już pierwszy zawodnik.

Obaj mężczyźni spojrzeli na stok. Przez następnych kilka minut wszyscy obserwowali powietrzne akrobacje, które Alec nazywał „zabójczymi”, „odlotowymi”, chyba że zawodnik „schrzanił” albo „umoczył”. Alec i Robbie pochylili się do przodu i rozmawiali ze sobą z pominięciem Christine. Alec tłumaczył żargon i same ewolucje. Powinno ją rozbawić to, jak brat zaczyna uczyć się nowego języka, ale tylko się wzdrygała. Słyszała już, jak Alec używa tej terminologii, lecz nigdy w takim stopniu. Dlaczego musiał to robić przy jej rodzinie?

Próbowała przestać ich słuchać, ale cały czas czuła, jak Alec zerka na nią zdziwiony. W końcu spojrzał na nią wprost.

– Chris, może pójdziemy do barku?

– Nic mi nie trzeba – odparła, wiedząc, że jeśli z nim pójdzie, Robbie znowu zacznie podejrzewać, że się z nim umawia. – Niczego nie potrzebuję.

– Albo możemy porozmawiać tutaj.

– Porozmawiać? – Ogarnęła ją panika. – O czym? Przysunął się i zniżył głos.

– O tym, dlaczego spotkałaś się tu ze mną, a potem kompletnie ignorowałaś.

– Pójdę z tobą do barku!

Загрузка...