ROZDZIAŁ 21

Czasem zwycięstwo oznacza, że wiesz, kiedy się poddać.

Jak wieść idealne życie

Alec słyszał, jak Christine szykuje się do pracy przed świtem. Poruszała się cicho po sypialni jak w pozostałe ranki, kiedy miała dyżur. Czasem budził się na tyle, żeby porozmawiać z nią, kiedy się ubierała. Siadał na łóżku i rozmawiali o nadchodzącym dniu, o planach na wieczór.

Tego ranka leżał plecami do szafy i łazienki, udawał, że śpi, ale tak naprawdę leżał obolały. Cały czas przypominał sobie wczorajszą kłótnię. Nie miał pojęcia, co powiedzieć, żeby naprawić sytuację. O ile w ogóle da się cokolwiek naprawić.

Światło w łazience zgasło. Wyczul, że Christine stoi przy drzwiach do drugiego pokoju i patrzy na niego. Podejdzie do niego na palcach i pocałuje w czoło, jak to czasem robiła? Szepnie, żeby spał, a zobaczą się później?

Chciał, żeby to zrobiła. Więcej: chciał móc ją objąć i pocałować, powiedzieć tylko: „Kocham cię. Miłego dnia. Zobaczymy się, jak wrócisz do domu”.

Obrócił się na plecy, by wiedziała, że nie śpi, by ją zawołać, coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale ona już się odwróciła. Dostrzegł tylko jej plecy, a potem usłyszał, jak drzwi wejściowe się zamykają. Leżąc w ciemnościach, gapił się na sufit, kiedy ogarnęła go pustka mieszkania. Buddy podszedł i szturchnął go w rękę mokrym nosem.

– Tak, wiem. – Alec podniósł się, spuścił nogi z łóżka i potarł twarz. Najwyraźniej pewne rzeczy w życiu nie zmieniały się, nawet gdy właśnie ktoś wbił ci nóż w serce. – Czas na spotkanie z matką naturą, co, stary?

Pies zatańczył z radości, kiedy Alec wciągnął dżinsy i T – shirt. Gdy poranny rytuał został dopełniony, Alec powlókł się do kuchni. Christine pewnie zostawiła w termosie kubek kawy, jak zawsze. Ale tym razem nie było żadnego liściku, żadnych głupich ani sentymentalnych słów, które sprawiały, że się uśmiechał. Tylko kawa.

Nalał sobie kubek i usiadł na sofie. Zgarbił się i oparł ręce na udach. Buddy usiadł przed nim, skomląc, jakby wyczuwał, że coś jest nie tak. Pogłaskał psa po łbie i serce jeszcze bardziej go zabolało, gdy przypomniał sobie, że będzie musiał go oddać. Od trzech lat Buddy był częścią jego życia. Jak mu wyjaśni, że ma być teraz psem kogoś innego?

Ale będzie musiał, jeśli zostanie w Austin, porzuci ratownictwo i ożeni się z Christine.

Jeśli zostanie.

Wczoraj to nie ulegało wątpliwości. No może i gryzło go coś w głębi duszy, ale starał się to ignorować. Wczoraj wieczorem zapytał Christine, kiedy przestanie gonić za czymś, co jest niemożliwe. Może powinien zadać sobie to samo pytanie. Chętnie poświęciłby dla niej wszystko, ale czy miał prawo oczekiwać, że ona poświęci jedyną rzecz, na której naprawdę jej zależało: aprobatę ze strony ojca, marzenia, aby stać się jego dumą? Chciał, żeby była szczęśliwa, ale jeśli go poślubi, nie będzie – przynajmniej niezbyt długo.

Widział ich za kilka łat, jak na jakimś przyjęciu w klubie Christine przedstawia go przyjaciołom rodziny, którzy będą sobie myśleli: „Więc to jest ten prostak, który żyje na garnuszku żony”. A skoro o tym mowa – ciekawe, gdzie będą mieszkali? W domu w Tarrytown, gdzie więcej go będzie łączyło ze służbą niż z sąsiadami?

Dlaczego wcześniej nie zauważył, jak prawdopodobne jest takie zakończenie?

Bo w Silver Mountain pasowali do siebie. Jego przyjaciół nie obchodziła fortuna Christine. W Silver Mountain mogliby być szczęśliwi. Ale nie tutaj.

Rozdzierający ból przeciął jego pierś i usadowił się w trzewiach.

Alec spojrzał w brązowe oczy Buddy’ego i musiał przełknąć gulę, nim się odezwał:

– No więc, stary, co myślisz? Czas wracać do domu?

Słysząc słowo „dom”, pies popędził do drzwi. Kręcił się i szczekał z radości.

Alec przestał walczyć ze sobą i popłakał się.


– Chciałeś się ze mną zobaczyć? – zapytała Christine, stając w progu gabinetu lekarskiego.

W pomieszczeniu znajdowało się wąskie łóżko, stolik i jedno krzesło. Ojciec właśnie wrócił z chirurgii. Stał w fartuchu i nalewał sobie kawy.

– Tak, wejdź.

Usiadł na krześle, skrzyżował nogi i upił łyk ze styropianowego kubka. Przed nim leżała otwarta karta pacjenta.

– Zamknij drzwi.

Poczuła dobrze znany strach w żołądku, gdy zamykała drzwi, i przysiadła na łóżku, pamiętając o prostych plecach. Była wyczerpana po dwunastogodzinnym dyżurze i emocjonalnie wykończona wieczorną kłótnią, więc chciała tylko wrócić do domu i pogodzić się z Alekiem.

Ojciec przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

– Więc poznaliście się z Alekiem w czasie naszego ostatniego wyjazdu narciarskiego?

– Tak.

Wygładziła nogawki spodni na kolanach, kiedy zaczęły jej się pocić dłonie.

– Wiem, że to brzmi tak, jakbyśmy nie mieli zbyt wiele czasu, aby się poznać, ale bardzo go kocham. Jest uczciwy, pracowity, odpowiedzialny. I sprawia, że jestem bardzo szczęśliwa.

– Rozumiem.

Ojciec wziął srebrny długopis i obracając go, stukał nim w kartę pacjenta.

– Co wiesz o jego rodzinie?

Zawahała się, wyczuwając pułapkę, ale nie wiedziała, jak jej uniknąć.

– To bardzo pragmatyczni ludzie. Popukał długopisem jeszcze kilka razy.

– Wiedziałaś, że jego brat był na zwolnieniu warunkowym za jazdę po pijanemu? Jego siostra jest na zasiłku, a jego rodzice kilka razy w ciągu ostatnich dwudziestu lat byli na garnuszku państwa?

Szok sprawił, że zabrakło jej powietrza w płucach.

– Sprawdzałeś ich?

– A spodziewałaś się, że tego nie zrobię?

– I to zanim poznałeś Aleca? – podniosła głos, gdy ten fakt dotarł do niej. – Mój Boże! Zeszłego wieczoru w ogóle nie miał szansy, co? Uznałeś, że nie jest odpowiedni, nim przekroczył próg waszego domu.

Ojciec odłożył długopis.

– Będę z tobą szczery, Christine. To nie jest typ mężczyzny, o jakim dla ciebie myślałem. Ale z drugiej strony zawsze byłaś upartym dzieckiem.

– Upartym dzieckiem? – Zamrugała. – Czy ja kiedykolwiek byłam upartym dzieckiem?

Zmarszczył brwi, jakby się zdziwił.

– Nigdy nie zachowywałaś się, jak przystało na dziewczynę. Wiecznie włóczyłaś się za bratem i jego kolegami, plątałaś im się pod nogami.

– Robbie nigdy nie miał nic przeciwko mojemu towarzystwu. „W przeciwieństwie do ciebie. Robbie wiedział, jak brakuje mi miłości, i nie miał nic przeciwko temu, żeby trochę mi jej dać”. Bała się łez, ale udało jej się nad nimi zapanować.

– Nawet twój wybór specjalizacji to zaskoczenie – ciągnął ojciec. – Cieszyłem się, że wybrałaś medycynę, ale oczekiwałem, że wybierzesz coś bardziej stosownego, na przykład prywatną praktykę położniczo – ginekologiczną.

– Bardziej stosownego? Niby dlaczego to bardziej stosowne? Bo jestem kobietą? – Coś, co przez całe życie upychała głęboko w sobie, wyrwało się na zewnątrz. – To wszystko właśnie do tego się sprowadza, tak? Bo brakuje mi fiuta?

– Christine! – Wyprostował się zszokowany jej językiem. Tama pękła i uwolniło się wieloletnie cierpienie.

– Alec ma rację. Nigdy nie pokochasz mnie tak jak Robbiego, bo nie mam penisa. Co mam zrobić? Wyhodować go sobie? Zafundować sobie operację zmiany płci? Ubierać się jak facet, żeby twoi przyjaciele nie wiedzieli, że z twojej spermy wyrosła dziewczyna?

– Nigdy więcej nie będziesz się tak do mnie odzywać.

– A może to dlatego, że on był zaplanowany, a ja trafiłam się przez przypadek? Skoro matka była taka przeciwna kolejnemu dziecku, to dlaczego nie mogłeś trzymać zapiętego rozporka?

– Dosyć tego!

Odstawił kubek z takich rozmachem, że chlusnęła z niego kawa.

– Nie, nie dosyć! – Cała zaczęła drżeć, jakby płynął przez nią prąd. – Mam prawo wiedzieć, dlaczego nie potrafisz mnie kochać!

– Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że cię kocham.

– Tolerujesz. Ale tylko wtedy, gdy robię to, co mi każesz. Tylko wtedy, gdy zachowuję się, jak należy. – Przypomniała sobie wszystko, co powiedział jej zeszłego wieczoru Alec. – Do jasnej cholery, mam dość bycia poprawną. Tak, zgadza się, powiedziałam „do jasnej cholery”. Jestem cholernie zmęczona martwieniem się, że jeśli zrobię coś nie tak, jeśli będziesz ze mnie niezadowolony, jeśli nie będę doskonała, odeślesz mnie.

Ostatnie słowa wprawiły ją samą w osłupienie – nigdy nie wypowiedziała na głos tego lęku. Trzęsła się jeszcze bardziej, gdy łzy popłynęły jej po twarzy.

– Myślałam, że jeśli nie będę doskonała, odeślesz mnie. Cóż, wie pan co, panie doktorze Ashton? Pana córka nie jest doskonała. Pije piwo, przeklina i sypia z „nieodpowiednimi” facetami. Ma nawet tatuaż na tyłku. I wie pan co? Mimo tych wszystkich niedoskonałości, a może właśnie dzięki nim, Alec mnie kocha. Nie oczekuje, że będę doskonała. Chce tylko, żebym była sobą. Więc jeśli chcesz powiedzieć, że się mnie wyrzekniesz, gdy za niego wyjdę, to w porządku. Może to już najwyższy czas, żebyś się mnie wyrzekł, ponieważ tak wiele rozczarowań ci przyniosłam.

– Nie rozczarowałaś mnie, a jeśli się uspokoisz, powiem ci, po co cię tu wezwałem.

– Żeby mi powiedzieć, że mam nie wychodzić za Aleca. Już to zrozumiałam.

– Nie. Oczywiście, że wolałbym, żebyś nie popełniała tego potwornego błędu. Skoro jednak uparłaś się, żeby poślubić człowieka poniżej twojego poziomu, uznaliśmy z matką, że powinnaś porozmawiać z prawnikiem na temat intercyzy.

Zaśmiała się gorzko, kiedy opanował ją dziwny spokój. Wstała i ruszyła do drzwi.

– Wiesz co, tato? Jest jedna rzecz, którą zawsze chciałam powiedzieć, ale nigdy nie miałam dość odwagi.

– To znaczy?

– Pieprz się.

Wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi z taką siłą, że ściana zadrżała. Personel gapił się, jak minęła stanowisko pielęgniarek, podeszła do windy i nacisnęła przycisk poziomu garaży.

Bogu dzięki skończyła już dziś pracę. Czas wracać do domu.

Cała była nabuzowana energią, gdy jechała. Chociaż nadal drżała, a żołądek jej się skręcał, czuła… triumf.

Jutro porozmawia z Kenem Hutchensem na temat zerwania kontraktu. Zadzwoni do agentki i poprosi, żeby poszukała jej pracy w okolicach Silver Mountain.

Ale na razie chciała po prostu dojechać do domu i powiedzieć Alecowi, że go kocha. Nie, coś więcej. Chciała podziękować mu za dodanie jej odwagi, dzięki czemu mogła się uwolnić.

Jej miejsce na parkingu stało puste, co nieco ją zdziwiło. Może Alec pojechał na zakupy, żeby przygotować kolację. Ucieszona, że będzie miała szansę, aby się doprowadzić do porządku, weszła do mieszkania.

Naszło ją złe przeczucie, gdy Buddy nie przybiegł się powitać. Możliwe, żeby Alec zabrał go do parku na ćwiczenia o tak późnej porze?

Gdy weszła do pokoju, zobaczyła kopertę na blacie kuchennym. Wypisano na niej jej imię. Zbyt wiele emocji przeżyła ostatnio, żeby poczuć coś więcej niż ciekawość, kiedy otworzyła kopertę i rozłożyła odręczny list od Aleca.

Ogarnęło ją odrętwienie, gdy czytała kolejne linijki, aż do końca. Nie czuła nawet palców, w których trzymała kartkę. Nic nie czuła.

Odszedł.

Z niedowierzaniem przejrzała słowa raz jeszcze, wychwytując fragmenty.


…postanowiłem przestać gonić za niemożliwym… nie mam prawa prosić cię o takie poświęcenie… liczy się dla mnie tylko twoje szczęście… zawsze będę cię kochał… życzę ci wszystkiego najlepszego… po prostu odchodzę… to zbyt bolesne… nie… dzwoń…


Nie dzwoń? Nie dzwoń?! Poprzez odrętwienie zaczęła przebijać się złość. Po tym wszystkim, co razem przeszli, po całym dniu męki z powodu ich kłótni, po tym, jak postawiła się ojcu, żeby żyć z Alekiem, wraca do domu i znajduje liścik kończący się słowami: „Sądzę, że nie powinniśmy już do siebie dzwonić”?

– O nie, Alecu Hunter, myli się pan.

Wyciągnęła komórkę i wybrała jego numer. Odezwała się poczta głosowa. Już zamierzała zostawić zjadliwą, pełną łez wiadomość, ale się rozłączyła.

To nie był dobry moment na pospieszne słowa. Tyle się w niej kłębiło, że Bóg jeden wie, co mogłaby z siebie wyrzucić. Musiała się zastanowić. Poczekać, aż opadnie poziom adrenaliny, aż zacznie się formować plan.

„Więc nie chcesz, żebym dzwoniła, tak? Dobrze, nie będę!”.

Загрузка...