ROZDZIAŁ 4

Lepiej celować za wysoko, niż zgodzić się na za mało.

Jak wieść idealne życie

Christine nie była pewna, czy powinna rozpierać ją duma, bo oparła się pokusie, czy też ma się poddać przygnębieniu, bo spędza samotnie drugi wieczór z rzędu, podczas gdy mogła siedzieć w pubie i pić „zabójczą kawę” przed kominkiem z mężczyzną, który potrafił ją rozbawić.

Czując, że przygnębienie zwycięża, włączyła laptopa.

Temat: Mam nadzieję, że jesteście zadowolone.

Wiadomość: Okazało się, że macie rację. Wybrałam następnego nieudacznika. Naprawdę nie wiem, jak to się dzieje. Mam napisane na czole „kocham nieudaczników”? Problem w tym, że naprawdę lubię tego faceta, chociaż nie ma pracy i chyba dużo czasu spędza w barach z „chłopakami”. Co ze mną nie tak?!

Amy: Och, Christine, tak mi przykro. Naprawdę miałam nadzieję, że będziesz miała lepsze wieści.

Maddy: Ja też. Ale nie trać wiary. Szczerze wierzę, że na każdą z nas czeka druga połowa, ale jak napisała Jane, musisz wiedzieć, czego chcesz, i nie zgadzać się na mniej.

Christine napisała: Chcę tylko kogoś, kto mnie pokocha. I wtedy zamarła. Jak to brzmi? Skasowała tę linijkę i wystukała raz jeszcze: Dzięki, dziewczyny. Nie wiem, co bym bez was zrobiła.


Następnego dnia Christine zachowywała się najlepiej jak umiała. Zdławiła przypływ radości na widok Aleca czekającego przy mapie szlaków, ignorowała to, jak dech jej zapiera każdy jego uśmiech, opierała się pokusie flirtowania z nim i kompletnie wypierała mrowienie w ciele, gdy jej dotykał. Czas wspólnie spędzony znowu szybko minął, a pod koniec lekcji, gdy odpinała narty, pogratulowała sobie w myślach.

Była tak grzeczna, że zasłużyła na medal.

– Cóż… – Wyprostowała się z uprzejmym uśmiechem. – Dziękuję za kolejną wspaniałą lekcję.

– Nie ma sprawy. – Zarzucił narty na ramię. – Robisz szybkie postępy.

– Mam nadzieję. Już za kilka dni przyjedzie mój starszy brat. Więc do zobaczenia jutro?

– Właściwie jeśli idziesz do siebie, to odprowadziłbym cię, bo też idę do Central Village.

– Och. – To ją zaskoczyło. – Nie musisz zmienić butów?

– Zostawiłem rzeczy w przebieralni.

Nie robił tego wcześniej, najwyraźniej już wcześniej to zaplanował.

Kiedy przeszli przez plac, rozpaczliwie zastanawiała się, jak wymigać się od wspólnego spaceru do Central Village. Na stoku dzięki lekcjom wszystko było pod kontrolą, a jazda ograniczała rozmowy. Gdy będą razem szli, nic już im nie przeszkodzi.

Jednak gdy odstawiali narty i wchodzili do przebieralni po rzeczy, Alec trzymał się neutralnych tematów, podsumowując to, nad czym pracowali tego dnia. Kolorowe stosy ubrań i sprzętu walały się na ławkach, podczas gdy narciarze się przebierali. Ponieważ wszyscy nosili długie kalesony, nie było sensu robienia osobnych przebieralni dla kobiet i mężczyzn. Poza tym większość osób tak jak oni tylko zmieniała buty, co trwało raptem minutę.

Christine przyczepiła rączkę do oblepionych śniegiem butów narciarskich, a Alec zostawił swoje w szafce. Kiedy wyszli z przebieralni na mróz, zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu, że nie wraca do mieszkania, ale idzie do East Village coś załatwić.

– Ja poniosę – powiedział, zabierając jej narty.

– A twoje?

– Wezmę je później. Gotowa?

Uniósł wyzywająco brew, jakby czytał w jej myślach i wiedział o zmyślonym pretekście. I mocno trzymał jej narty. Co miała zrobić – wyrwać mu je?

Poza tym to było dziecinne. Co złego jej się stanie, jeśli po prostu przejdzie się z nim kilka minut? Nie zamierzała go zapraszać do siebie, żeby mogli obściskiwać się na sofie rodziców. Na samą myśl poczuła, jak rośnie w niej pożądanie. Bezlitośnie je odepchnęła.

– Dobrze. – Skinęła głową w stronę nart. – Dzięki.

– Prowadź.

W jego uśmiechu było ciepło, które przepływało przez nią. Ruszyli chodnikiem.

„Co robisz? – dopytywało się jej sumienie. – Powinnaś mu odmówić”.

„Och, zamknij się – odwarknęła druga jej część. – Tylko z nim idę”.

Nagle wyobraziła sobie, że idzie deptakiem z dwiema miniaturowymi wersjami siebie na ramionach, jedną przebraną za anioła, a drugą ubraną w czerwony koronkowy gorset z podwiązkami, z widłami i rogami. Fakt, że druga z nich wyglądała dokładnie tak jak jej tatuaż na pupie, sporo mówił o tym, której z nich częściej słucha.

„Ale nie dzisiaj – obiecała aniołowi. – Dzisiaj będę grzeczna”.

Żeby oderwać myśli, rozejrzała się po sklepach. Na wszystkich wystawach królował Święty Mikołaj z elfami.

– Naprawdę starają się tutaj o świąteczny nastrój. Rozejrzał się.

– We wszystkie święta idą na całego. To jedna z tych rzeczy, które lubię w tym miejscu.

– Nie znudziło ci się to?

– W życiu.

Mijali urlopowiczów robiących świąteczne zakupy. Zapach pieczonych ciastek nadpłynął z pobliskiej cukierni. Grzejniki zewnętrzne pozwalały, żeby sklep stał otwarty. Ciepło oblało ich, gdy mijali cukiernię.

– Ej, Alec! – zawołała zza lady atrakcyjna ruda dziewczyna.

– Cześć, Bree – odkrzyknął i pomachał do niej przyjaźnie. Spojrzał na Christine. – Może ciacho? Ja stawiam.

Zaburczało jej w brzuchu, ale pokręciła głową. Kupowanie ciastek przedłużyłoby ich spacer.

– Nie, ale dziękuję.

– Wpadnę później, Bree! – zawołał Alec.

– Będę czekać – odparła zalotnie ruda dziewczyna.

Christine zignorowała ukłucie zazdrości. Powinna się przyzwyczaić, że różni ludzie wołają do Aleca po imieniu i machają do niego. Znała go połowa mieszkańców Silver Mountain. Ale nic dziwnego, że jest taki popularny – ci, którzy wyzyskują innych, muszą być czarujący, żeby przetrwać.

Kilka kroków dalej szturchnął ją ramieniem.

– To jest ten moment, kiedy powinnaś zagadnąć: „No więc, Alec, opowiedz coś o sobie. Jakim cudem facet z Elgin wylądował w Silver Mountain?”.

– W gruncie rzeczy mnóstwo ludzi z Teksasu przeprowadza się do Kolorado.

– Prawda. Nie bez powodu. – Wskazał ręką na świątecznie przybrany tłoczny deptak.

Ogromne donice z poinsecjami oddzielały ławeczki biegnące środkiem deptaka. Sznury białych lampek snuły się zygzakiem na wysokości dachów nad parterem, a śnieg zdobił górne piętra jak lukier pierniczki. Wieczorami światełka sprawiały, że miasteczko wyglądało jak z bajki, ale nawet w ciągu dnia Silver Mountain czarowało.

– Potrafisz wyobrazić sobie lepsze miejsce do mieszkania? – zapytał Alec.

Nie, nie potrafiła. Marszcząc brwi, odepchnęła tę myśl.

– Lubię mieszkać w Austin – odparła. – Koncerty, mnóstwo parków i szlaków spacerowych. To wspaniałe miejsce.

– Aha, ale nie ma tam gór.

– W życiu chodzi o coś więcej niż jazda na nartach.

– Masz rację – pokiwał z powagą głową. – Masz absolutną rację. Jest jeszcze snowboard.

– Jesteś beznadziejny – zaśmiała się. – Wiem.

Zniknęła jego udawana powaga.

Przechyliła głowę, przyglądając mu się. Co takiego było w Alecu Hunterze, co pociągało ją tak mocno, chociaż z tym walczyła? To musiało być coś więcej niż tylko złocista uroda i wspaniały wzrost. Może te jego oczy. Zawsze było w nich tyle… życia.

– Więc jak to się stało, że wylądowałeś w Kolorado?

– Przyjechałem do Breckenridge na szkolną wycieczkę narciarską, kiedy jeszcze byłem w liceum. Pokochałem góry od pierwszego wejrzenia, zanim jeszcze przypiąłem pierwsze pożyczone narty i zjechałem. W Elgin nic mnie nie trzymało, więc zaraz po ukończeniu szkoły spakowałem rzeczy do plecaka i ruszyłem tutaj. Nigdy więcej tam nie wróciłem.

– Nie masz rodziny w Elgin? Zaśmiał się.

– Nie jestem pewien. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Co masz na myśli?

– Mam taką teorię, że bocian przypadkowo zrzucił mnie, przelatując nad przyczepą pełną wariatów. Oczywiście ta teoria byłaby wiarygodniejsza, gdybyśmy nie byli tak podobni do siebie. Poza wyglądem nic mnie nie łączy z rodziną. Za każdym razem, gdy do nich dzwonię, żeby dowiedzieć się, co u nich, przypominają mi, jak bardzo do nich nie pasuję.

– Znam to uczucie – powiedziała bez zastanowienia, a potem zmarszczyła brwi, gdy dotarły do niej własne słowa.

Dlaczego to powiedziała? Wiele ją łączyło z ojcem i bratem. W końcu wszyscy troje byli lekarzami, prawda?

– Ej! – rzekł wesoło. – Może to był ten sam bocian i ciebie też podrzucił do niewłaściwego domu.

– Może – zachichotała.

– Widzisz? A założę się, że uważałaś, że nic nas nie łączy, zwłaszcza że ty pochodzisz z bogatej rodziny, a ja zdecydowanie nie.

– To mnie obraża. – Zatrzymała się i spojrzała na niego. – Naprawdę myślisz, że nie chcę się z tobą umówić z powodu pieniędzy?

– Nie wiem. – Pierwszy raz był całkiem poważny. – Ty mi powiedz.

– Przede wszystkim pieniądze nie mają dla mnie znaczenia i nic nie mówią o człowieku. To, jaki jest, jakimi zasadami się kieruje i jakie ma przekonania, to właśnie się liczy.

Znowu się uśmiechnął, powoli i uwodzicielsko.

– Wobec tego powiedziałbym, że łączy nas coś jeszcze, bo mamy podobne przekonania.

Jej serce znowu zaczęło mięknąć, jak zawsze, gdy patrzył na nią w ten sposób. Cholera, zapomniała wymienić odpowiedzialność jako jedną z ważnych rzeczy. Najdłużej w związku była z magistrem literatury angielskiej, który z pisania doktoratu zrobił zadanie na resztę życia. O ile wiedziała, nadal nie skończył pisać ani doktoratu, ani powieści, o której ciągle mówił. Ta wpadka nauczyła ją, że ludzie miewają wielkie pomysły, ale są zbyt leniwi, by je realizować.

Zagotowało się w niej na to wspomnienie. Deptakiem doszli właśnie do głównego placu. Dźwięki kolędy płynące z głośników przyciągnęły jej uwagę do lodowiska. Grupka dzieci jeżdżących przy dźwiękach Jingle Bell Rock stanowiła tak malowniczy widok, że jej gniew zniknął.

Patrzyła, jak dwóch chłopców ściga się między wolniejszymi łyżwiarzami, naśmiewając się z siebie tak, jak tylko mali chłopcy potrafią. Starsza dziewczynka w trykocie ze spódniczką zrobiła piruet i zgrabnie wylądowała na jednej nodze.

– Ej, Alec! – Młoda kobieta z dziewczynką na biodrze pomachała do niego z brzegu lodowiska.

– Cześć, Linda. – Odmachał jej. – Zamierzasz w tym roku nauczyć Colleen jeździć na łyżwach?

Kobieta zaśmiała się, podczas gdy jej córeczka przyglądała się łyżwiarzom z powagą.

– Ciągle nie możemy się zdecydować.

– Twoja znajoma? – zagadnęła go Christine, gdy ruszyli dalej.

– Linda jest żoną jednego z chłopaków – odparł, najwyraźniej myśląc o grupie kumpli, z którymi codziennie spotykał się wieczorami w pubie.

Christine zerknęła przez ramię na ładną młodą kobietę z dziewczynką. Linda nie wyglądała na taką, która zgodziłaby się na męża obiboka. Kolejna mądra kobieta, która podjęła głupią decyzję?

– A skoro mowa o rzeczach, które tu można robić, a w Teksasie nie… – zaczął Alec, kiedy zauważył, że Christine zerka w stronę lodowiska. – Kiedy ostatni raz jeździłaś na łyżwach?

– Mamy lodowiska w Teksasie.

– Takiego jak to na pewno nie. Potrafisz jeździć?

– Trochę. – Parsknęła śmiechem. – A przynajmniej kiedyś potrafiłam. Teraz pewnie padłabym na twarz przy pierwszej próbie.

– Chcesz sprawdzić? Możemy podrzucić twoje rzeczy do domu, a potem wrócić i spróbować. O ile nie masz nic przeciwko jeżdżeniu z krasnalami, co moim zdaniem jest tylko zabawniejsze.

Jej serce ścisnęło się tęsknie, kiedy obejrzała się przez ramię. Jazda na łyżwach z dzieciakami zapowiadała się kapitalnie. Zwłaszcza że dzieci były jej ukrytą słabością. Nie budziły w niej instynktu macierzyńskiego jak w Amy, lecz sprawiały, że sama chciała być znowu dzieckiem. Tylko tym razem prawdziwym – dzieckiem, które może się pobrudzić i nie wysłuchiwać potem kazania, które może głośno puszczać muzykę, urządzać piżama party i jeść niezdrowe rzeczy.

Niech to, skąd Alec wiedział, czym ją kusić?

– Ja… – Z trudem powstrzymała się przed powiedzeniem „tak”. – Nie mogę.

– Daj spokój, jeśli zapomniałaś, nauczę cię.

Wyobraziła sobie, jak Alec trzyma ją za ręce i ciągnie po lodowisku, łapie i przytula, gdy zaczyna tracić równowagę, oboje śmieją się niezbyt mądrze. Serce zakwiliło w niej głośniej.

– Naprawdę nie mogę.

– Dobra, odpuśćmy sobie lodowisko i przegryźmy coś. Po nartach musisz coś zjeść.

– Myślałam, że masz coś do załatwienia.

Rzucił jej spojrzenie pod tytułem „nie wygłupiaj się”.

– Yhm, miałem cię odprowadzić do domu. Co powiesz na nachos?

– Z przyjemnością, ale mam coś do zrobienia.

– Niech zgadnę. – Uśmiechnął się krzywo. – Umyć głowę? Skrzywiła się z irytacją, która wkradła się też do jej głosu:

– O tej porze zawsze piszę e – maile do przyjaciółek.

– To dopiero oryginalny pomysł!

W śmiechu zabrakło typowego dla niego humoru.

– To jakiś problem?

Doszli do budynku, w którym znajdowało się mieszkanie rodziców. Wejście wciśnięte było między sklep z pamiątkami i restaurację; prowadziło do niewielkiego holu. Oboje otrzepali śnieg z butów.

– Pewnie nie powinienem tego mówić, ale czy kobiety nie słyszały o słowie „nie”? – zapytał, gdy nacisnęła guzik windy. – Naprawdę świetnie działa. Widzisz, ja mówię „spotkaj się ze mną”, ty mówisz „nie” i koniec rozmowy. Nie mam powodu, żeby pytać raz jeszcze.

Drzwi się otworzyły i weszli do windy. Nacisnęła guzik pierwszego piętra, a Alec dalej mówił.

– Kiedy kobieta mówi „nie mogę, bo muszę” i tu wpisz dowolne, mężczyzna pyta dalej, czasem dla czystej zabawy, żeby zobaczyć, ile babć kobieta zabije, nim w końcu przyzna, że nie jest zainteresowana. Co zresztą nie ma miejsca w twoim przypadku.

Kiedy stał tak blisko, z łatwością ujął jej podbródek.

Ogarnęła ją jednocześnie panika i podniecenie pod wpływem tego nieoczekiwanego dotyku. Spróbuje ją pocałować? Czy go powstrzyma? Zaparło jej dech, gdy popatrzyła mu w oczy.

Jego spojrzenie było ciepłe.

– Powinnaś powiedzieć: „Alec, z przyjemnością spędzę z tobą resztę dnia”.

Poczuła serce w gardle, gdy przysunął się bardziej. Spojrzała na jego usta. Tylko troszkę posmakuję – kusiła niegrzeczną część jej duszy. – Co to szkodzi?.

Patrząc z powrotem w jego oczy, zaczęła przysuwać się gotowa do pocałunku.

Drzwi się otworzyły i Christine gwałtownie oprzytomniała. Co ona wyprawia? Dosłownie wyskoczyła na korytarz. Ledwie udało jej się uciec, pomyślała, gdy szukała kluczy.

– Nie przyszło ci do głowy, że może kobiety starają się być miłe i nie ranić uczuć mężczyzn, dlatego szukają wymówki? Ze mężczyźni powinni się domyślić i przestać pytać?

– Nie.

Ruszył za nią korytarzem.

– Alec… – Westchnęła, licząc na to, że nie zauważył, jak cała drży. Stając w drzwiach mieszkania, odwróciła się do niego. Miała nadzieję, że wygląda na spokojną. – Może więc tak? Uważam, że jesteś atrakcyjny i pociągający pod wieloma względami, ale nie jesteś w moim typie.

– Nadał nie wierzę. – Postawił narty na wyłożonej wykładziną podłodze i spojrzał na Christine spokojnie. – Poza tym ty też nie jesteś w moim typie.

– Co? – Zamrugała zaskoczona.

– Widzisz, lubię proste kobiety. Nudne, zwyczajne, łatwe do zrozumienia. Śliczne i skomplikowane kobiety? – Pokręcił głową. – Nie odpowiadają mi. Ale jestem skłonny dać ci szansę na jednej randce, żeby zobaczyć, jak się będzie układało.

Zmarszczyła brwi.

– Znowu próbujesz mnie czarować?

– To zależy… – Oparł dłoń o ścianę obok jej głowy.

Oparła się o framugę, gdy on pochylił się ku niej. Spojrzał jej w oczy, a ich usta były raptem parę centymetrów od siebie.

– …czy to działa?

– W ogóle.

Chłód w głosie skrywał narastający w niej żar. Obrzucił wzrokiem jej twarz, a potem uśmiechnął się przemądrzale.

– To dlatego, że szczepionka nie przestała jeszcze działać. – Odsunął się i Christine rozluźniła się z ulgą. I rozczarowaniem. – Poczekaj tylko. Jak przestanie działać, nie będziesz mogła mi się oprzeć.

„Tego właśnie się boję!”.

Odwróciła się, zdołała włożyć klucz do dziurki i weszła do mieszkania. Stanąwszy znów twarzą ku Alecowi, rzuciła mu najbardziej wyniosłe spojrzenie.

– Zobaczymy.

I zaczęła zamykać mu drzwi przed nosem.

– Ehm, Chris?

– Co? – Skrzywiła się, widząc jego szeroki uśmiech.

– Zapomniałaś o tym. – Przechylił narty w jej stronę.

– Och. – Z płonącą twarzą złapała narty i wciągnęła do mieszkania. – Dzięki.

– Do usług. – Uśmiech stał się uwodzicielski.

Zamknęła drzwi i zapadła się w sobie. Ledwie się wymknęła. To już trzy lekcje. Zostały dwie. Na pewno zdoła mu się opierać jeszcze przez dwa dni.

Загрузка...