ROZDZIAŁ 3

Odjechałam z parkingu i ruszyłam przez miasto. Była już prawie piąta i drogi korkowali urzędnicy państwowi. To właśnie jeden z plusów życia w Trenton. Jeśli człowiek chce sobie poćwiczyć włoski język migowy, to nigdy mu nie brakuje okazji.

Wpadłam na chwilę do siebie na błyskawiczny retusz upiększający. Podmalowałam rzęsy, poprawiłam włosy i wyszłam.

Morelli siedział przy barze, kiedy dotarłam do „Pi-no”. Był do mnie odwrócony plecami i zatopiony w myślach. Łokciami opierał się o kontuar, głowę pochylił nad piwem. Miał na sobie dżinsy i adidasy oraz koszulkę gimnastyczną pod flanelową koszulą w zieloną kratę. Jakaś kobieta przy drugim końcu baru obserwowała jego odbicie w lustrze za kontuarem. Tak właśnie postępowały teraz kobiety. Obserwowały i kalkulowały. Kiedy był młodszy i miał łagodniejsze rysy, kobiety nie tylko obserwowały. Kiedy był młodszy, matki w całym kraju przestrzegały córki przed Joem Morellim. Kiedy był młodszy, córki w całym kraju miały w nosie to, co mówiły im matki. Ale teraz rysy Morellego trochę się wyostrzyły. Oczy nie spoglądały już tak przyjaźnie na obcych. Nie wyłączając kobiet. Tak więc kobiety obserwowały i zastanawiały się, jak to jest, kiedy się jest z Morellim.

Ja oczywiście wiedziałam, jak to jest, kiedy się jest z Morellim. Morelli był magiczny.

Usiadłam na sąsiednim stołku i dałam barmanowi znak, że chcę piwo.

Morelli obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, w przyćmionym świetle baru jego czarne oczy straciły na ostrości.

Służbowy kostium i wysokie obcasy – powiedział. -To znaczy, że byłaś albo na stypie, albo na rozmowie kwalifikacyjnej, albo próbowałaś wyciągnąć od jakiejś miłej starszej pani informacje, których nie chciała ci udzielić.

To trzecie.

Niech zgadnę… Miało to związek z wujem Fredem.

Bingo.

Dowiedziałaś się czegoś?

Trudno powiedzieć. Wiesz, że Fred się łajdaczył? Miał dziewczynę na boku. Morelli wyszczerzył zęby.

Fred Shutz? Do diabła, to pocieszające. Wzniosłam oczy ku górze.

Wziął z kontuaru nasze szklanki i wskazał jeden ze stolików.

Na miejscu Mabel byłbym szczęśliwy, że Fred gdzieś chodzi – zauważył. – Chyba niełatwo z nim wytrzymać.

Zwłaszcza od czasu, jak zaczął zbierać zdjęcia poćwiartowanych zwłok.

Dałem te fotografie Arniemu. Nie wyglądał na zadowolonego. Liczył chyba na to, że Freda znajdą na trasie wylotowej z miasta, jak próbuje złapać okazję.

Czy Arnie zamierza coś z tym zrobić?

Pewnie pogada jeszcze z Mabel. Przepuści te zdjęcia przez komputer, żeby zobaczyć, co wyjdzie.

A ty już je przepuściłeś?

Tak. I nic.

Bar nie miał w sobie nic szczególnego. O pewnej porze dnia zapełniał się gliniarzami, którzy chcieli odetchnąć po służbie. Kiedy indziej przy stolikach zasiadały zgłodniałe rodziny z Burg. W pozostałym czasie lokal stawał się domem dla kilku nałogowych pijaków, a w kuchni królowały karaluchy wielkie jak wiejskie koty. Jadałam tu, pomimo plotek o robactwie, ponieważ Antonio Pino robił najlepszą pizzę w Trenton. Może nawet w całym stanie Jersey. Morelli złożył zamówienie i odchylił się na krześle.

Jak przyjazne są twoje uczucia w stosunku do mnie?

A o co ci chodzi?

O randkę.

Myślałam, że to jest randka.

Nie. To jest kolacja, a ja pytam o randkę. Sączyłam swoje piwo.

Musisz mieć powód.

Ślub. Wyprostowałam się.

Przypuszczam, że nie mój, co?

Nie. Albo zaszła w twoim życiu jakaś zmiana, o której nie wiem.

Odetchnęłam z ulgą.

O rany. Przez chwilę naprawdę się martwiłam. Morelli zapytał wyraźnie skwaszony:

To znaczy, że gdybym cię poprosił o rękę, taka byłaby twoja reakcja?

No… chyba tak.

Myślałem, że chcesz wyjść za mąż. Że właśnie dlatego przestaliśmy sypiać ze sobą… bo nie chciałaś seksu bez małżeństwa.

Nachyliłam się nad stołem i popatrzyłam na niego, marszcząc czoło.

Chcesz się ożenić?

Nie, nie chcę. Już to przerabialiśmy.

Więc moja reakcja nie ma znaczenia, prawda?

Jezu – westchnął Morelli. – Muszę się jeszcze napić.

No to co z tym ślubem?

Moja kuzynka Julie wychodzi za mąż w sobotę. Mam być drużbą. Potrzebuję kogoś do pary.

I mówisz mi to cztery dni wcześniej? Nie dam rady

Przygotować się w cztery dni. Potrzebuję nowej sukienki li butów. Muszę zamówić wizytę u fryzjera. Jak mam to wszystko załatwić w ciągu czterech dni – No dobra, pieprzyć to, nie idziemy – oświadczył Morelli

Chyba mogłabym się obejść bez fryzjera, ale zdecydowanie potrzebuję butów – na obcasie – zasugerował Morelli. – Wysokim pstrym.

Bawiłam się swoją szklanką. Nie jestem ostatnią deską ratunku, prawda? Jesteś jedyną deską ratunku. Gdyby moja matka nie dzwoniła dziś rano, w ogóle bym sobie nie przypomniał l ślubie. Sprawa, nad którą pracuję, daje mi w kość.

Chcesz o tym pogadać?

To ostatnia rzecz, jakiej pragnę. – Więc może o wuju Fredzie?

Playboy.

Fakt. Nie pojmuję, jak mógł tak zniknąć.

Ludzie znikają cały czas. – Morelli wzruszył ramio-nami. – Wsiadają do jakiegoś autobusu i zaczynają życie od nowa. Albo skaczą z mostu i unoszą się wraz z odpływem. Czasem ktoś pomaga im zniknąć.

To człowiek po siedemdziesiątce, który był zbyt skąpy żeby kupić sobie bilet na autobus. I musiałby iść dobre kilka kilometrów, żeby znaleźć jakiś most. Zostawił w samochodzie rzeczy z pralni. Zniknął w środku dnia, podczas zakupów.

Zamilkliśmy obydwoje jak na dany znak, gdyż zjawił się kelner z pizzą.

Wyszedł właśnie z banku – ciągnął Morelli, kiedy zostaliśmy sami. – Był starym człowiekiem. Łatwy łup. ktoś mógł do niego podjechać i siłą wsadzić go do wozu.

Nie było śladów walki.? i – To nie znaczy, że się nie odbyła.

Zastanawiałam się nad tym przez chwilę, przeżuwając | pizzę. Przyszło mi do głowy to samo i wcale się z tego nie Zrelacjonowałam Morellemu rozmowę z Winnic Black.

Wie coś o tych zdjęciach?

Nie.

Jeszcze jedno – przypomniał sobie Morelli. – Chciałem ci powiedzieć o Benicie Ramirezie.

Podniosłam wzrok znad talerza. Benito Ramirez był zawodowym bokserem wagi ciężkiej i mieszkał w Tren-ton. Lubił dawać ludziom nauczki i nie ograniczał się do ringu. Kochał wprost wyżywać się na kobietach. Uwielbiał słuchać, jak błagają o litość, kiedy je torturował. Wiedziałam, że parę razy skończyło się to tragicznie dla ofiary, ale zawsze ktoś brał na siebie pośmiertnie winę za jego najgorsze wyczyny. Był zamieszany w moją pierwszą sprawę, pomogłam mu trafić za kratki. Niestety, pechowo dla Luli, nie zamknęli go dość szybko. Omal jej nie zabił. Zgwałcił ją, pobił i pociął w nieprawdopodobnych miejscach. A potem podrzucił na schody pożarowe pod moim oknem. Żebym mogła ją sobie znaleźć.

Co z Ramirezem?

Wyszedł.

Skąd?

Z więzienia.

Co?! Jak to wyszedł z więzienia? Omal nie zabił Luli. I był zamieszany w mnóstwo innych morderstw.

Nie wspominając już o tym, że i mnie prześladował.

Wyszedł warunkowo. Pracuje na rzecz miasta i chodzi na konsultacje psychiatryczne – odparł Morelli i zamilkł na chwilę, by włożyć do ust następny kawałek pizzy. – Miał naprawdę dobrego adwokata.

Morelli zauważył to od niechcenia, ale wiedziałam, że myśli zupełnie inaczej. Nałożył maskę policjanta. Taką, która skrywa wszelkie emocje. Której twardy wzrok nie zdradza żadnych uczuć.

Jadłam z udaną obojętnością. Jakby to, co powiedział, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. W rzeczywistości kurcz skręcał mi żołądek.

Kiedy?

Wczoraj.

I jest w mieście?

Jak zawsze. Ćwiczy w sali gimnastycznej przy Stark.

Duży mężczyzna, powiedziała pani Bestler. Afroamery-kanin. Grzeczny. Na korytarzu mojego piętra. Słodki Jezu, to mógł być Ramirez.

Jeśli będziesz choćby podejrzewała, że kręci się w pobliżu, chcę o tym wiedzieć – oświadczył Morelli.

Wsunęłam do ust kolejny kawałek pizzy, ale miałam kłopoty z przełykaniem.

Jasne.

Skończyliśmy jeść i marudziliśmy nad kawą.

Może powinnaś zostać u mnie na noc – zaproponował Morelli. – Na wypadek, gdyby Ramirez miał ochotę cię odwiedzić.

Wiedziałam, że Morelli ma na myśli nie tylko moje bezpieczeństwo. Propozycja była kusząca. Ale ja już jechałam kiedyś tym autobusem, a droga prowadziła donikąd.

Nie mogę – powiedziałam. – Pracuję wieczorem.

Myślałem, że kiepsko u ciebie z robotą.

Nie chodzi o Yinniego. Pracuję dla Komandosa. Morelli skrzywił się lekko.

Wolę nie pytać.

Nic nielegalnego. Ochrona.

Jak zawsze – skomentował Morelli. – Komandos zajmuje się wszelkiego typu ochroną. Zwłaszcza małych krajów Trzeciego Świata.

To nie ma nic wspólnego z handlem bronią. Jest legalne. Ochraniamy budynek mieszkalny przy Sloane.

Przy Sloane? Zwariowałaś? To na samym skraju strefy wojennej.

Dlatego budynek wymaga opieki.

Świetnie. Niech Komandos znajdzie sobie kogoś innego. Wierz mi, to nie jest robota dla ciebie.

Nie będę sama. Czołg ma mnie wspierać.

Pracujesz z facetem o przydomku Czołg?

Jest duży.

Jezu – jęknął Morelli. – Musiałem zakochać się w kobiecie, która pracuje z gościem zwanym Czołg.

Kochasz mnie?

Oczywiście, że cię kocham. Tyle że nie chcę się z tobą żenić.

Wyszłam z windy i zobaczyłam go siedzącego na podłodze w holu, obok moich drzwi. Od razu wiedziałam, że to gość Mabel. Wsunęłam dłoń do torebki, szukając pojemnika z pieprzem. Tak na wszelki wypadek. Grzebałam w torebce minutę czy dwie – znalazłam szminkę, wałki do włosów i paralizator elektryczny, ale nie rozpylacz pieprzu.

Albo szukasz kluczy, albo rozpylacza pieprzu – zauważył facet, podnosząc się z podłogi. – Pozwól, że ci pomogę. – Sięgnął do kieszeni, wyciągnął pojemnik i rzucił mi go. – Zapraszam – dodał i pchnął drzwi mojego mieszkania.

Jak to zrobiłeś? Zamknęłam je.

Dar boży – wyjaśnił. – Pomyślałem, że dla oszczędności czasu przeszukam twoje mieszkanie, zanim wrócisz. Potrząsnęłam pojemnikiem, chcąc sprawdzić, czy działa.

Hej, nie wściekaj się tak – uspokoił mnie. – Niczego nie zepsułem. Choć muszę ci powiedzieć, że miałem niezły ubaw przy szufladzie z majtkami.

Instynkt mi podpowiadał, że tylko się ze mną droczy. Nie wątpiłam, że rozejrzał się po moim mieszkaniu, ale nie przypuszczałam, by grzebał w mojej bieliźnie. Po prawdzie, niewiele jej miałam, a i to było niespecjalnie wyrafinowane. Mimo wszystko czułam jednak, że naruszono moją prywatność. Poczęstowałabym go pieprzem bez zastanowienia, ale nie ufałam pojmnikowi w swej dłoni. W końcu należał do niego.

Zakołysał się na obcasach.

No i co, nie zaprosisz mnie do środka? Nie chcesz wiedzieć, jak się nazywam? I dlaczego tu przyszedłem?

Wal.

Nie tutaj. – Pokręcił głową. – Muszę wejść do mieszkania i usiąść. Miałem dziś ciężki dzień.

Nie ma mowy. Gadaj tutaj.

Wolałbym w środku. To bardziej cywilizowane. Jakbyśmy byli przyjaciółmi.

Nie jesteśmy przyjaciółmi. I jeśli nie zaczniesz gadać ze mną tutaj, to poczęstuję cię pieprzem.

Był mojego wzrostu, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów, i miał posturę ulicznego hydrantu. Trudno było określić jego wiek. Może pod czterdziestkę. Kasztanowe, rzednące włosy. Brwi wyglądały jak naszpikowane sterydami. Na nogach miał podniszczone adidasy, poza tym był ubrany w czarne lewisy i ciemnoszarą bluzę.

Westchnął głęboko i wyciągnął zza pazuchy colta kaliber 0.38.

To nie jest dobry pomysł z tym pieprzem – oświadczył. – Musiałbym cię zastrzelić.

Poczułam, jak opada we mnie żołądek, a serce zaczyna mi walić w piersi. Pomyślałam o zdjęciach i o tym, jak ktoś dał się zabić i poćwiartować. Fred jakimś cudem został w to wplątany. A teraz zostałam wplątana ja. I było bardzo prawdopodobne, że trzyma mnie na muszce facet, który miał bezpośredni związek z tym sfotografowanym workiem.

Jeśli zastrzelisz mnie w holu, ściągniesz sobie na głowę moich sąsiadów – zauważyłam.

Świetnie. Ich też zastrzelę.

Nie podobał mi się pomysł z zabijaniem kogokolwiek, zwłaszcza mojej osoby, weszliśmy więc obydwoje do mieszkania.

Tak jest znacznie lepiej – powiedział, kierując się do kuchni, gdzie otworzył lodówkę i wyjął sobie piwo.

Skąd to piwo?

Sam je przyniosłem. Przecież nie od wróżki piwnej. Szanowna damo, musisz wybrać się na zakupy. Niezdrowo tak żyć.

Kim jesteś?

Wsunął broń za pasek od spodni i wyciągnął do mnie rękę.

Jestem Mokry.

Co to za imię?

Dobre jak każde inne.

Aha.

Masz jakieś prawdziwe imię?

Owszem, ale nie musisz go znać. Wszyscy nazywają mnie Mokry. Moczyłem się w dzieciństwie. To stąd.

Teraz, kiedy nikt już do mnie nie celował, czułam się znacznie lepiej. Na tyle, by ulec ciekawości.

Więc co to za interes z Fredem?

Prawdę mówiąc, Fred jest mi winien trochę pieniędzy.

Ach tak.

I chcę je odzyskać.

Powodzenia.

Wypił jednym haustem pół butelki piwa.

Nie wykazujesz zrozumienia.

Jak to się stało, że Fred jest ci winien pieniądze?

Fred lubi czasem postawić na konie.

Chcesz mi powiedzieć, że jesteś jego bukmacherem?

Owszem, to właśnie chcę ci powiedzieć.

Nie wierzę. Fred nigdy nie obstawiał.

Skąd wiesz?

Poza tym nie wyglądasz na bukmachera – dodałam.

A jak wygląda bukmacher?

Inaczej. Szacowniej.

Zakładam, że szukasz Freda. Ja też szukam Freda, więc może razem go poszukamy – zaproponował.

Pewnie.

Widzisz, to nie było takie trudne.

Pójdziesz sobie teraz?

Jeśli nie chcesz, żebym został i pooglądał sobie telewizję.

Nie.

I tak mam w domu lepszy odbiornik – oświadczył.

O wpół do pierwszej byłam na dole i czekałam na faceta o przydomku Czołg. Zdrzemnęłam się wcześniej i teraz byłam lekko nieprzytomna. Włożyłam czarne dżinsy, czarny T-shirt, wojskową czapkę Komandosa i czarną kurtkę z napisem OCHRONA. Na prośbę Komandosa wzięłam broń, a do torby schowałam pozostały rynsztunek – paralizator elektryczny, pojemnik z pieprzem w spreju, latarkę i kajdanki.

Parking o tej porze nocy miał nierzeczywisty wygląd. Samochody emerytów były pogrążone w głębokim śnie, ich maski i dachy odbijały światła latarni. Asfalt połyskiwał jak rtęć. Stojące w sąsiedztwie domki jednorodzinne były ciemne i ciche. Od czasu do czasu po St. James przemykał jakiś wóz. Na rogu błysnęły reflektory i na parking wjechał samochód. Przeżyłam chwilę paniki, bojąc się, że to nie Czołg, tylko Ramirez. Jednak twardo stałam w miejscu, myśląc o broni przy biodrze i wmawiając sobie, że jestem zimną, złą, niebezpieczną kobietą, z którą lepiej nie zaczynać. No, chodź tu, palancie, myślałam. Tak, pewnie. Gdyby to rzeczywiście był Ramirez, zlałabym się w spodnie i zwiała z wrzaskiem do domu.

Wóz był czarny i lśniący. Terenowy. Zatrzymał się przede mną, a szyba po strome kierowcy zjechała w dół.

Z kabiny wyjrzał Czołg.

Gotowa do rock and roiła? Usiadłam obok niego i zapięłam pas.

Spodziewasz się dziś niezłej potańcówki?

Niczego się nie spodziewam. Nie przy takiej robocie. Równie dobrze można patrzeć, jak trawa rośnie.

Przyjęłam to z ulgą. Musiałam dużo sobie przemyśleć i nie zależało mi na tym, by oglądać tego faceta w akcji. Co więcej, nie chciałam oglądać siebie w akcji.

Znasz bukmachera zwanego Mokry?

Mokry? Nie. Nigdy o takim nie słyszałem. Miejscowy?

Prawdę mówiąc, nie wiem.

Jazda przez miasto upłynęła w spokoju. Przed domem na Sloane Street stał samotny wóz. Kolejna terenówka, czarna i nowa. Czołg zaparkował za nią. Dalej, po obu stronach ulicy, stały rzędem samochody.

Przestrzegamy tu zakazu parkowania przed budynkiem – wyjaśnił Czołg. – To pozwala utrzymać porządek.

Mieszkańcy mają parking z tyłu. Tylko wozy ochrony mogą tutaj stać.

A jak ktoś chce mimo wszystko zaparkować?

Zniechęcamy go.

Czołg był mistrzem niedomówienia.

W holu dostrzegłam dwóch ludzi. Byli ubrani na czarno, w kurtkach z napisem OCHRONA. Jeden z nich podszedł do drzwi i otworzył je.

Czołg wkroczył do środka i rozejrzał się.

Działo się coś?

Nic. Spokój całą noc.

Kiedy ostatni raz robiliście obchód?

O dwunastej.

Czołg skinął głową.

Mężczyźni zabrali swoje rzeczy – duży termos, książkę, torbę gimnastyczną – i wyszli na zewnątrz. Stali przez chwilę na ulicy, rozglądając się, po czym wsiedli do swojej terenówki i odjechali.

Pod ścianą naprzeciwko wejścia ustawiono mały stół i składane krzesła, dzięki czemu ochroniarze mogli obserwować zarówno drzwi, jak i schody na piętro. Na stoliku leżały dwa odbiorniki walkie-talkie.

Czołg spojrzał na drzwi wejściowe, wziął jeden z nadajników i zapiął sobie przy pasku.

Idę na obchód. Zostań tutaj i pilnuj. Daj mi znać, jak ktoś podejdzie do drzwi. Zasalutowałam.

W porządku – pochwalił. – To mi się podoba.

Siedziałam na składanym krześle i obserwowałam drzwi. Nikt się do nich nie zbliżał. Obserwowałam schody. Tam też nic się nie działo. Skontrolowałam swoje paznokcie. Nie wyglądały szczególnie dobrze. Popatrzyłam na zegarek. Minęły dwie minuty – jeszcze tylko czterysta siedemdziesiąt osiem i będę mogła iść do domu.

Na schodach pojawił się Czołg. Zszedł niespiesznie do holu i usiadł na swoim krześle.

Wszystko w porządku.

Co teraz?

Teraz zaczekamy.

Na co?

Na nic.

Dwie godziny później Czołg spoczywał w swobodnej pozie na swoim krześle. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi, oczy miał przymknięte, ale czujnie obserwował drzwi. Jego metabolizm zwolnił tempo jak u gada. Brak ruchu klatki piersiowej. Żadnych zmian w pozycji ciała -sto dwadzieścia pięć kilo ochrony w zawieszeniu czynności życiowych.

Za to ja przestałam walczyć z własną słabością i by nie spaść z krzesła, wyciągnęłam się na podłodze, gdzie mogłam się zdrzemnąć bez obawy, że coś sobie połamię.

Usłyszałam nagle, jak krzesło Czołga zaskrzypiało. Usłyszałam też, jak Czołg pochyla się do przodu. Otworzyłam oko.

Czas na obchód? Czołg był już na nogach.

Ktoś jest przy drzwiach.

Usiadłam, żeby spojrzeć, i nagle BANG! Rozległ się głośny huk broni palnej, a potem usłyszałam, jak pęka szkło. Czołg poleciał do tyłu, uderzył w stolik i runął na podłogę.

Do holu wpadł strzelec, w dłoni wciąż ściskał broń. To był ten sam człowiek, którego Czołg wyrzucił przez okno, lokator spod 3C. W jego oczach czaiło się szaleństwo, twarz była blada.

Rzuć broń! – wrzasnął do mnie. – Rzuć tę pieprzoną broń.

Spuściłam wzrok i zobaczyłam, że istotnie trzymam w dłoni broń.

Nie zastrzelisz mnie, prawda? – spytałam. Słyszałam swój własny głos, dudniący głucho w mojej głowie.

Mężczyzna miał na sobie długi płaszcz przeciwdeszczowy. Rozchylił gwałtownie poły i pokazał jakieś paczki przymocowane taśmą do ciała.

Widzisz to? Ładunki wybuchowe. Spróbuj tylko się opierać, a wylecimy w powietrze.

Usłyszałam brzęk i uświadomiłam sobie, że broń wysunęła mi się z palców i spadła na podłogę.

Muszę wejść do mieszkania – oświadczył. – Natychmiast.

Jest zamknięte.

No to dawaj klucz.

Nie mam klucza.

Jezu – zaklął. – Więc wyważ te cholerne drzwi kopniakiem.

Ja?

A widzisz tu kogoś jeszcze? Spojrzałam na leżącego Czołga. Nie ruszał się. Facet w płaszczu przeciwdeszczowym machnął spluwą w stronę schodów.

Jazda.

Ominęłam go ostrożnie i weszłam na piętro. Stanęłam przed drzwiami z numerem 3C i nacisnęłam klamkę. Zamknięte na amen.

Wyważ je z kopa – nakazał facet w płaszczu. Kopnęłam drzwi.

Chryste! To ma być kop? Nic nie wiesz? Nie oglądasz telewizji?

Cofnęłam się o kilka kroków i rzuciłam się na drzwi. Uderzyłam w nie bokiem i odbiłam się. Drzwi nie poniosły uszczerbku.

Skutkowało, jak robił to Komandos – zauważyłam.

Facet w płaszczu pocił się obficie, spluwa drżała mu w dłoni. Odwrócił się do drzwi, wycelował trzymaną obiema dłońmi broń i dwukrotnie nacisnął spust. Poleciały drzazgi, rozległ się dźwięk metalu uderzającego o metal. Kopnął drzwi na wysokości zamka i otworzył je na oścież. Wskoczył do środka, zapalił światło i rozejrzał się błyskawicznie.

Gdzie moje rzeczy?

Posprzątaliśmy.

Pobiegł do sypialni i łazienki, potem wrócił do salonu. Pootwierał szafki kuchenne.

Nie mieliście prawa! – darł się na mnie. – Nie mieliście prawa zabrać mi towaru.

Nie było tego wiele.

Było od cholery! Wiesz, co tu miałem? Dobry towar. Czysty jak łza. Jezu, wiesz, jak potrzebuję działki?

Posłuchaj, odwiozę cię do szpitala. Tam ci pomogą.

Nie chcę żadnego szpitala. Chcę mój towar. Lokatorka spod 3A otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.

Co tu się dzieje?

Proszę wrócić do siebie i zamknąć drzwi – powiedziałam. – Mamy niewielki problem.

Drzwi zamknęły się gwałtownie, trzasnął zamek. Facet w płaszczu znów biegał po mieszkaniu.

Jezu – powtarzał. – Jezu. Jezu.

Na korytarzu pojawiła się inna kobieta. Była krucha i przygarbiona. Musiała mieć chyba ze sto lat. Krótkie białe włosy sterczały jej na głowie rzadkimi kępkami. Ubrana była w znoszony flanelowy szlafrok i wielkie kosmate kapcie.

Nie mogę spać przy tej wrzawie – oświadczyła. – Mieszkam w tym domu od czterdziestu trzech lat i nigdy nie widziałam czegoś takiego. To była kiedyś spokojna okolica.

Facet w płaszczu odwrócił się gwałtownie, wycelował do kobiety i strzelił. Kula uderzyła w ścianę za jej plecami.

Pocałuj mnie w dupę – oświadczyła starsza dama, wyciągając z zakamarków szlafroka niklowaną dziewiątkę i mierząc z obu dłoni.

Nie! – wrzasnęłam. – Nie strzelaj! On jest naszpikowany…

Za późno. Staruszka wywaliła do faceta, a mój krzyk utonął w ogłuszającym huku.

Ocknęłam się przywiązana do noszy. Znajdowałam się w holu, który był pełen ludzi, głównie policjantów. Twarz Morellego nabierała z wolna ostrości. Ruszał ustami, ale nic nie mówił.

Co? – wrzasnęłam. – Głośniej!

Pokręcił głową i zamachał rękami, a jego usta ułożyły się w słowa „zabierzcie ją”. Sanitariusz wytoczył nosze z holu, prosto w orzeźwiającą noc. Ruszyliśmy z brzękiem kółek po chodniku i po chwili poczułam, jak wsadzają mnie do karetki. Oślepiało mnie światło migające na tle czarnego nieba. – Hej, zaczekajcie – powiedziałam. – Nic mi nie jest. Pozwólcie mi wstać. Rozepnijcie te pasy.

Rano wypuszczono mnie ze szpitala. Właśnie się ubierałam i pakowałam rzeczy, kiedy do pokoju wkroczył Morelli z wypiską w dłoni.

Wychodzisz do domu – oświadczył. – Gdyby to ode mnie zależało, przeniósłbym cię na psychiatrię.

Wywaliłam na niego język, gdyż czułam się nadzwyczaj normalnie. Chwyciłam torbę i wyszliśmy z pokoju, zanim pielęgniarka zdążyła przytoczyć przepisowy wózek.

Mam mnóstwo pytań – zwróciłam się do Morellego. Skierował mnie do windy.

Ja też. Po pierwsze, co się, u diabła, stało?

Poczekaj, powiedz mi najpierw o Czołgu. Nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czy on jest… ee… no wiesz?

Martwy? Nie. Niestety. Miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Uderzenie pocisku przewróciło go i ogłuszyło. Walnął się przy upadku w głowę i był jakiś czas nieprzytomny, ale nic mu nie jest. A tak na marginesie, gdzie byłaś, kiedy oberwał?

Leżałam na podłodze. O tej porze jestem już zazwyczaj w łóżku.

Morelli wyszczerzył w uśmiechu zęby.

Czy dobrze zrozumiałem? Nie zostałaś postrzelona, bo spałaś podczas roboty?

Coś w tym rodzaju. Wyraziłam to zgrabniej, jak zauważyłeś. A ten facet z bombą?

Znaleźli jeden but i klamerkę od paska pośród resztek mieszkania – niewiele, jak dotąd – i kilka zębów na ulicy. Nadjechała winda i weszliśmy do środka.

Z tymi zębami to żart, co? Morelli skrzywił się i wcisnął guzik.

Nikomu nic się nie stało? – spytałam.

Nie. Staruszka wylądowała na tyłku, tak jak ty. Zeznała, że działała w samoobronie. Możesz to potwierdzić?

Tak. Ten ćpun zdążył wystrzelić, zanim go wysadziła w powietrze. Pocisk powinien tkwić jeszcze w ścianie… jeśli ściana wciąż tam stoi.

Wyszliśmy z holu i ruszyliśmy w stronę wozu Morellego. Stał po drugiej stronie ulicy.

Dokąd teraz? – spytał. – Do domu? Do twojej matki? Do mnie? Będziesz mile widziana, jeśli nie czujesz się jeszcze okay.

Dzięki, ale muszę wracać do siebie. Chcę wziąć prysznic i przebrać się – powiedziałam. A potem zamierzałam wybrać się na poszukiwanie Freda. Aż mnie korciło, żeby ruszyć jego śladami. Pragnęłam stanąć na parkingu, tam gdzie zniknął, i odczuć psychiczne wibracje. Co nie znaczy, bym je kiedykolwiek odczuwała, ale zawsze jest ten pierwszy raz. – Słuchaj, znasz bukmachera zwanego Mokry?

Nie. Jak wygląda?

Przeciętny Włoch niskiego wzrostu. Około czterdziestki.

Nic mi to nie mówi. Skąd go znasz?

Odwiedził Mabel, a potem mnie. Twierdzi, że Fred jest mu winien pieniądze.

Fred?

Jeśli Fred chciał grać na wyścigach, dlaczego nie obstawiał w sklepie syna?

Może nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział?

No tak. Nie pomyślałam. O rany.

Rozmawiałem z twoim lekarzem – poinformował Morelli. – Powiedział mi, że masz się przez kilka dni zachowywać spokojnie. I że to dzwonienie w uszach przycichnie z czasem.

Już jest lepiej.

Morelli spojrzał na mnie z ukosa.

Nie zamierzasz zachowywać się spokojnie?

Zdefiniuj słowo „spokojnie”.

Siedzenie w domu, czytanie, telewizja.

Mogę spróbować.

Morelli skręcił na parking pod moim domem i zatrzymał się.

Kiedy poczujesz się lepiej, będziesz musiała przyjść na posterunek i złożyć formalne zeznanie. Wyskoczyłam z wozu.

Okay.

Zaczekaj – rzucił za mną. – Pójdę z tobą.

Nie trzeba, poradzę sobie. Ale dziękuję. Morelli znów się uśmiechał.

Boisz się, że stracisz panowanie nad sobą i zaczniesz mnie w holu błagać, żebym się z tobą kochał?

Nic z tego, Morelli.

Kiedy weszłam do mieszkania, czerwona lampka na moim telefonie migała, migała, migała. A na kanapie spał Mokry.

Co tu robisz? – wrzasnęłam na niego. – Wstawaj! Wynocha! To nie „Ritz”. Zdajesz sobie sprawę, że to włamanie i najście?

Rany, tylko się nie zsiusiaj w majtki – powiedział, podnosząc się z kanapy. – Gdzie byłaś? Martwiłem się o ciebie. Nie wróciłaś na noc do domu.

A ty kto, moja matka?

Hej, przejmuję się, to wszystko. Powinnaś się cieszyć, że masz takiego przyjaciela jak ja. – Rozejrzał się wkoło. – Widziałaś moje buty?

Nie jesteś moim przyjacielem. A buty są pod stolikiem do kawy.

Wyciągnął je i zaczął sznurować.

No więc gdzie byłaś?

Miałam robotę. Fuchę.

Chyba niezłą. Dzwoniła twoja matka. Obiło jej się o uszy, że wysadziłaś kogoś w powietrze.

Rozmawiałeś z moją matką?

Zostawiła wiadomość na sekretarce – odparł i znów się rozejrzał. – Widziałaś gdzieś moją broń?

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do kuchni, żeby odsłuchać wiadomości.

Stephanie, tu matka. Co to za historia z tą eksplozją? Edna Gluck słyszała od swojego syna Ritchiego, że wysadziłaś kogoś w powietrze. Czy w prawda? Halo? Halo?

Mokry miał rację. Przeklęty gaduła Ritchie. Odsłuchałam drugą wiadomość. Tylko głośny oddech. Trzecia tak samo.

Co to jest? – doptywał się Mokry, stojąc pośrodku kuchni z dłońmi w kieszeniach. Wymięta, nieprawdopodobnie wypłowiała flanelowa koszula w kratę wisiała na nim luźno.

Pomyłka.

Powiesz mi, jak będziesz miała jakiś problem? Bo wiesz, ja umiem rozwiązywać tego rodzaju problemy.

Nie wątpiłam w to. Nie wyglądał na bukmachera, ale bez trudu mogłam uwierzyć, że potrafi rozwiązywać takie właśnie problemy.

Po co przyszedłeś?

Otwierał szafki w poszukiwaniu jedzenia, ale nie znalazł nic ciekawego. Miałam nadzieję, że nie przeszkadzają mu chomicze bobki.

Chciałem się zorientować, czy nie wywąchałaś czegoś – odparł. – Czy nie znalazłaś jakichś śladów, czegoś w tym rodzaju.

Nie. Żadnych śladów. Nic.

Myślałem, że z ciebie superdetektyw.

W ogóle nie jestem detektywem. Jestem agentką od kaucji.

Łowczyni nagród.

Zgadza się. Łowczyni nagród.

No i dobrze. Idziesz i znajdujesz ludzi. Dokładnie to, o co nam chodzi.

Ile forsy jest ci winien Fred?

Za dużo, by mi na niej nie zależało. Za mało, żeby gość musiał znikać. Miły ze mnie facet, rozumiesz. Nie krążę po mieście, strzelając ludziom w kolana tylko dlatego, że nie płacą. No dobra, czasem mogę przetrącić komuś kulasa, ale nie co dzień.

Przewróciłam oczami.

Wiesz, co powinnaś zrobić? – spytał Mokry. – Sprawdzić jego konto w banku. Zorientować się, czy wziął jakieś pieniądze. Ja nie mogę, bo wyglądam, jakbym przetrącał ludziom kolana. Ale ty jesteś w porządku dziewczyna. Masz pewnie przyjaciela, który pracuje w banku. Jestem przekonany, że ludzie chętnie wyświadczają ci przysługi.

Pomyślę o tym. A teraz idź już.

Mokry ruszył w stronę drzwi. Zdjął z wieszaka zniszczoną brązową kurtkę ze skóry i odwrócił się do mnie. Twarz miał poważną.

Znajdź go.

W powietrzu zawisła niewypowiedziana… groźba.

Zamknęłam za nim drzwi na zasuwę. Przy pierwszej okazji zamierzałam wymienić zamki. Ktoś chyba produkuje zamki, które nie wpuszczają do domu obcych ludzi.

Oddzwoniłam do matki i wyjaśniłam, że nikogo nie wysadziłam w powietrze. Ten ktoś sam się wysadził, przy pomocy starej damy w różowym szlafroku.

Mogłabyś mieć dobrą pracę – powiedziała matka. -Pójść na kurs, który reklamują w telewizji, i nauczyć się obsługi komputera.

Muszę lecieć.

Co powiesz na kolację? Będzie wołowina w sosie z ziemniakami.

Chyba nie.

Na deser ciasto ananasowe.

Okay. Będę o szóstej.

Skasowałam wiadomości od osobnika o głośnym oddechu, wmawiając sobie, że to pomyłka. Ale w glębi duszy wiedziałam, kto to taki.

Sprawdziłam jeszcze raz zamki przy drzwiach, upewniłam się też, że okna są zamknięte i że nikt nie czai się w garderobie ani pod łóżkiem. Wzięłam długi gorący prysznic, owinęłam się ręcznikiem, wyszłam z łazienki… i stanęłam oko w oko z Komandosem.

Загрузка...