Rozdział 2. — Planety na sprzedaż

Dan wszedł do kajuty Szefa Ładowni. Człowiek, który tam siedział otoczony stertami mikrotaśmy i całym sprzętem doświadczonego w lotach pośrednika, znacznie odbiegał od wyobrażeń młodego Branżowca. Mistrzowie prowadzący zajęcia w Syndykacie byli dobrze ubrani i zewnętrznie nie różnili się właściwie od ludzi sukcesu pracujących na Ziemi. Trudno było posądzić ich o jakikolwiek związek z Kosmosem.

W przypadku Van Rycka nie tylko mundur świadczył o tym, że pracował on dla. Służby. Jego przerzedzone, jasne włosy miały biały odcień, a twarz była raczej czerwona niż opalona. Był potężnym człowiekiem — nie tęgim, lecz dobrze zbudowanym — i zajmował każdy centymetr swojego miękkiego fotela.

Mierzył Dana sennym i na pozór obojętnym wzrokiem, tak jak i olbrzymi niczym tygrys kocur, rozciągnięty na jednej trzeciej powierzchni biurka. Dan zasalutował.

— Asystent Szefa Ładowni, Thorson, melduje się na pokładzie, sir. — Strzelił obcasami tak, jak nauczono go w Syndykacie, po czym położył swój identyfikator na biurku, choć jego dowódca w ogóle nie próbował go dosięgnąć.

— Thorson — wydawało się, że bas dochodzi nie z klatki piersiowej siedzącego na wprost człowieka, ale z głębi tego beczkowatego ciała. — Pierwsza podróż?

— Tak, sir.

Kot ziewnął i mruknął, ale uważne spojrzenie Van Rycka nie zmieniło się.

— Zamelduj się lepiej u Kapitana i wpisz się w rejestr. — I to wszystko. Takie było całe powitanie.

Trochę zagubiony Dan wspiął się do sektora kontrolnego. Przylgnął do ściany wąskiego korytarza, żeby przepuścić jakiegoś oficera sunącego za nim szybkim krokiem. Był to ów Kom-Tek, którego widział w jadalni z Ripem i Kamilem.

— Nowy? — To pojedyncze słowo pełne było trzasków i zakłóceń, jakby dochodziło z interkomu.

— Tak, proszę pana, mam się zarejestrować.

— Biuro Kapitana — następny poziom — i już go nie było.

Dan poszedł za nim bardziej statecznym krokiem. To prawda, że Królowa nie była olbrzymem i niewątpliwie brakowało na niej wielu udoskonaleń i luksusowych rozwiązań, którymi tak się chełpiły inne załogi. Dan jednak, mimo że niewiele jeszcze zdążył zobaczyć, doceniał elegancko urządzone wnętrze. Burty Królowej były być może zniszczone i dlatego z zewnątrz wyglądała na zużytą, ale w środku okazała się być sprawnym, szczelnym frachtowcem. Dan dotarł na wyższy poziom, zapukał w lekko uchylone drzwi i usłyszawszy niecierpliwe zaproszenie, wszedł.

Przez jedną oszałamiającą chwilę czuł się tak, jakby znalazł się w środku ZOO z pozaziemskimi istotami. Ściany tej niewielkiej kajuty zapełnione były obrazami. Ale jakimi! Stworzenia ze Strefy Końca, które niegdyś widział i o których słyszał, wymieszane były z istotami z najbardziej makabrycznych koszmarów. W małej, wiszącej klatce siedziało niebieskie zwierzę, które mogło być jedynie nieprawdopodobną kombinacją ropuchy (o ile ropuchy posiadały sześć nóg, w tym jedną z pazurami) i papugi. Ten stwór pochylił się do przodu, chwycił szponami klatkę i splunął na Dana.

Młody Branżowiec stał nieruchomo całkowicie pochłonięty wszystkim, co tu zobaczył, aż wreszcie wyrwało go z zamyślenia warkliwe:

— No, co jest?

Dan natychmiast odwrócił wzrok od niebieskiego horroru i spojrzał na człowieka siedzącego tuż pod klatką. Spod kapitańskiej czapki wystawały posiwiałe włosy. Ostre rysy twarzy uwydatniała blizna — być może po miotaczu. Oczy Kapitana były tak lodowate i władcze, jak oczy jego jeńca w klatce.

Dan odzyskał mowę.

— Asystent Szefa Ładowni, Thorson, melduje się na pokładzie, sir. — Ponownie podał swoją kartę. Kapitan Jellico chwycił ją pospiesznie.

— Pierwszy rejs?

I znowu Dan zmuszony był przytaknąć. O ile łatwiej byłoby móc odpowiedzieć: nie, dziesiąty…

W tym momencie niebieski stwór wydał z siebie przeraźliwy pisk, na co Kapitan zareagował uderzeniem w drzwi klatki z takim impetem, że jej mieszkaniec zamilkł, choć zapewne nie nauczył się dzięki temu dobrych manier. Kapitan natomiast wrzucił kartę Dana do rejestratora statku i nacisnął klawisz. Przybysz mógł się teraz odprężyć — został oficjalnie wpisany jako członek załogi i teraz nikt go już nie usunie z Królowej.

— Odrzut o osiemnastej — poinformował go Kapitan. — Znajdź sobie kajutę.

— Tak jest — zasalutował Dan i uznał, że może już opuścić to swoiste ZOO Kapitana Jallico.

Schodząc do sektora ładunkowego zastanawiał się, z jakiej tajemniczej planety pochodzi niebieski stwór i dlaczego Kapitan był w nim aż tak rozkochany, że zabierał go ze sobą w podróż. Z tego, co Dan zdążył zauważyć wynikało, że papugo-ropucha nie posiadała żadnych sympatycznych cech.

Ładunek, który Królowa zabierała na Naxos był już najwyraźniej na pokładzie — gdy przechodził obok ładowni, dostrzegł zapieczętowane zaniki włazu. A zatem jego obowiązki, przynajmniej jeśli chodzi o ten port, ktoś już wypełnił. Mógł więc całkiem swobodnie rozejrzeć się po małej kajucie, którą wskazał mu Rip Shannon, a potem rozpakować parę osobistych drobiazgów.

W Syndykacie należał do niego tylko hamak i szafka, toteż nowa kwatera wydała mu się bardzo wygodnym, przestronnym pomieszczeniem. Gdy rozległ się sygnał odrzutu, był już całkiem zadomowiony i zadowolony z sytuacji, mimo że jeszcze parę godzin temu ponure żarty Sandsa nie pozwalały mu optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Znajdowali się już daleko w Kosmosie, zanim Dan poznał pozostałych członków załogi. Oprócz Kapitana Jellico w sterowni pracował Steen Wilcox. Był to szczupły Szkot około trzydziestki, który odsłużył parę lat w Inspekcji Galaktycznej, a dopiero później przeszedł do Branży. Teraz miał już stopień astronawigatora. Do sekcji kontroli należał również Marsjanin, Kom-Tek Tang Ya, oraz Rip, asystent.

Sektor maszynowni także składał się z czterech członków. Szefem był młody i spokojny Johan Stotz, którego zainteresowania koncentrowały się wyłącznie na silnikach (z tego, co powiedział Danowi Rip wynikało, że Stotz był technicznym geniuszem i mógł dostać się bez trudu na lepsze statki niż Królowa, ale wybrał ryzyko, jakie towarzyszyło podróżom Wolnych Frachtowców). Asystentem Stotza okazał się być nieskazitelny i wymuskany Kamil. Dan przekonał się szybko, że na Królowej nie wolno było się lenić, toteż Kamil musiał sprostać bardzo licznym wymaganiom swego bezpośredniego dowódcy. Pozostali dwaj członkowie załogi maszynowni stanowili niesamowity a zarazem zabawny duet.

Karl Kosti był niezdarnym i potężnym jak niedźwiedź człowiekiem, lecz jeśli chodziło o pracę, trudno było znaleźć lepszego specjalistę. Wokół niego kręciła się ciągle istota będąca jego przeciwieństwem: mały, chudy Jasper Weeks, o twarzy wyblakłej od światła Wenus. Tej chorobliwej wręcz bladości nie mogły zmienić nawet promienie ultrafioletowe.

Zespół, do którego należał teraz Dan, składał się z bardzo różnych ludzi. Przełożonym był Van Ryck, człowiek o takiej wiedzy i umiejętnościach, że dorównywał najdoskonalszym komputerom. Nie istniały żadne dane na temat Wolnego Pośrednictwa, o których on by nie słyszał lub nie czytał, a jeśli już raz umieścił jakiś fakt w swojej pamięci, to nikt i nic nie mogło go stamtąd usunąć. Dan trwał zatem w stanie permanentnego zadziwienia z powodu ilości szczegółów, które ten człowiek mógł dostarczyć na każdy, związany z Branżą, temat. Słabym punktem Van Rycka, a zarazem jego chlubą, było to, że jego rodzina od wielu pokoleń związana była z Pośrednictwem: jego antenaci przemierzali wody oceanów na Ziemi w czasach, gdy nikt jeszcze nie marzył o Kosmosie.

Do sektora ładunkowego należał jeszcze medyk, Craig Tau, oraz kucharz i steward w jednej osobie, Frank Mura. Dan spotykał czasami Tau podczas pracy, ale Mura trzymał się tak blisko swojej kajuty i kuchni, że rzadko kto go widywał.

Nowy asystent Szefa Ładowni miał mnóstwo zajęć. Mozolił się nad katalogami w maleńkim pomieszczeniu wydzielonym dla niego w biurze ładowni i był nieoficjalnie, ale bezlitośnie testowany przez Van Rycka. Ku swemu przerażeniu dowiedział się przy okazji, jak wielkie ma luki w przygotowaniu do pracy zawodowej. Niebawem w głębi duszy zaczął się dziwić, że w ogóle został zaokrętowany. Przecież Kapitan Jellico nie musiał zgodzić się z decyzją Centrum. Było dla niego aż nazbyt oczywiste, że w stanie swej przytłaczającej ignorancji stanowił na statku ciężar raczej niż pomoc.

Van Ryck nie składał się jednak jak maszyna wyłącznie z faktów i liczb — był również znakomitym gawędziarzem, kolekcjonerem legend i przypowieści. Cała załoga słuchała go jak zahipnotyzowana, kiedy w mesie zaczynał opowiadać jedną z nich. Tylko on potrafił z należną powagą zrelacjonować osobliwą historię Nowej Nadziei, statku, który wyleciał w Kosmos z uczestnikami Marsjańskiej rewolty na pokładzie i dopiero w sto lat później zauważono go w Strefie Końca w kręgu swobodnego spadania. Jego wymarłe światła żarzyły się złowieszczą czerwienią tuż przy dziobie. Śluzy ratunkowe były zaplombowane. Nikt nigdy nie zbliżył się do statku — nikt też nie mógł go uratować. Ci, którzy widzieli Nową Nadzieję, sami byli w trudnym położeniu, stąd też zwrot „ujrzeć Nową Nadzieję” stał się popularnym wśród Branżowców określeniem złego losu.

Istnieli poza tym Szeptacze, których kusicielskie głosy słyszeli ludzie zbyt długo przebywający w przestrzeni kosmicznej. Powstała na ich temat cała mitologia. Van Ryck mógł także wymienić wszystkich półbogów gwiezdnych szlaków. Na przykład Sanforda Jone-sa, pierwszego człowieka, który odważył się opuścić naszą Galaktykę. Po trzech stuleciach jego zabłąkany statek przeleciał nagle nad Syriuszem. Przy nieruchomym sterze tkwiła nadal mumia pilota. Teraz mówiło się, że Sanford Jones przyjmuje na podkład swego upiornego statku wszystkich tych, którzy wpadli w zaklęty krąg swobodnego spadania.

W ten sposób Dan zdobywał wiedzę o sprawach, o których milczano w Syndykacie.

Podróż na Naxos była zwyczajnym lotem frachtowca. Świat pogranicza, w którym w końcu się znaleźli, był tak podobny do świata ziemskiego, że nie wywoływał emocji. Dan i tak nie mógł zejść na planetę, bo nie dostał urlopu. Van Ryck uczynił go odpowiedzialnym za całą krzątaninę przy rozładunku. Okazało się wtedy, że dni spędzone nad tabelami w ładowni nie poszły na marne. Dan zaskakująco dobrze poradził sobie z odszukaniem poszczególnych towarów.

Van Ryck natomiast, wraz z Kapitanem, opuścili statek. Następny kurs Królowej zależał w dużej mierze od ich umiejętności targowania się oraz od intuicji. Żaden kosmolot akwizycyjny nie zatrzymywał się w porcie długo: tyle tylko, ile potrzeba było na pozostawienie jednego ładunku i załadowanie drugiego.

W południe następnego dnia Dan nie miał już nic do roboty. Odrobinę zniechęcony włóczył się z Kostim przy włazie. Żaden z członków załogi nie wybrał się do rozległego, otoczonego bulwiastymi drzewami miasta pogranicza. W każdej chwili mogli być potrzebni przy załadunku. Ludzie z obsługi Portu czcili bowiem jakieś miejscowe święto i nie było ich na stanowiskach. Po paru godzinach Dan i mechanik zauważyli, jak przez pole startowe pędzi z niesłychaną prędkością wynajęty przez Kapitana ślizgacz.

Pojazd zatoczył łuk, wznosząc tumany kurzu, i stanął u stóp rampy. Jellico wskoczył na nią i w kilka sekund był już przy włazie, podczas gdy Van Ryck dopiero podnosił się zza steru. Kapitan rzucił w stronę Kostiego:

— Zarządź zebranie w mesie!

Dan zerknął na pole, spodziewając się pościgu policji albo jeszcze gorszego nieszczęścia. Powrót oficerów pachniał natychmiastową ucieczką. Jednak jego bezpośredni przełożony wdrapywał się na rampę w zwykłym, powolnym tempie. Van Ryck w dodatku gwizdał sobie pod nosem, co — zgodnie z obserwacjami poczynionymi przez Dana — oznaczało absolutny spokój w świecie Holendra. Tak więc, jakiekolwiek wieści przynosił Kapitan, Szef Ładowni uznawał je za dobre. W kilka minut później Dan wcisnął się w niewielki kącik przy drzwiach mesy — był w końcu najmłodszym członkiem załogi. Wszyscy byli obecni — począwszy od Tau, a skończywszy na ciągle nieuchwytnym Murze — i wszyscy wpatrywali się w Kapitana, który siedział u szczytu stołu i przesuwał opuszkami palców wzdłuż blizny na policzku.

— I cóż to za skarb wpadł w nasze ręce tym razem, Kapitanie?

To Steen Wilcox zadał pytanie, które wszystkim chodziło po głowie.

— Aukcja Inspekcji — Jellico wyrzucił z siebie te dwa słowa, jak gdyby już nie mógł ich powstrzymać.

Ktoś gwizdnął cicho, a ktoś inny westchnął. Dan zmrużył oczy usiłując zrozumieć wagę tej informacji, ale był przecież tylko nowicjuszem w Pośrednictwie. Po paru minutach dopiero, gdy dotarła do niego cała doniosłość tego stwierdzenia, udzieliło mu się gorączkowe podniecenie. Aukcja Inspekcji. Wolny Pośrednik jeden raz w całym życiu miał szansę w niej uczestniczyć. I na takich właśnie aukcjach powstawały największe fortuny.

— Kto jest w mieście? — inżynier Stotz patrzył na Kapitana niemal oskarżycielskim wzrokiem.

— Ci, co zawsze — odpowiedział Jellico wzruszając ramionami. — Ale na liście są cztery planety klasy D.

Dan kalkulował w myśli ich własne szansę. Kompanie natychmiast zagarną te z klasy A i B. Będzie trochę przetargów, jeśli chodzi o C. No i cztery z klasy D — cztery dopiero co odkryte planety… Wystawione na aukcję prawa do prowadzenia handlu z nimi można by nabyć za przystępną dla Wolnych Pośredników cenę. Czy Królowa była w stanie wziąć udział w licytacji? Całkowity pięcio — lub dziesięcioletni monopol na prawa pośrednictwa z nową, nieznaną planetą mógłby ich uczynić bogaczami. Gdyby tylko dopisało im szczęście!

— Ile jest w sejfie? — zapytał Van Ryck Tau.

— Jeśli skasujemy rachunek za ten ostatni ładunek i zapłacimy nasze opłaty portowe, to będzie… Ale co z zapasami, Frank?

Steward najwyraźniej obliczał coś w pamięci.

— Załóżmy tysiąc na odnowienie zapasów, to daje nam sporą rezerwę. Chyba, że wybieramy się w Strefę Końca…

— W porządku, Van. Odrzuć ten tysiąc. Ile nam zostaje? — to Jellico zadawał teraz pytania.

Szef Ładowni nie musiał zaglądać do swoich ksiąg — wszystkie cyfry stanowiły część zdumiewającego spisu w jego umyśle.

— Dwadzieścia pięć tysięcy — i może jeszcze sześć setek.

Zapanowała przygnębiająca cisza. Żaden licytator z Inspekcji nie przyjmie takiej sumy. Wilcox przerwał milczenie:

— A dlaczego w ogóle tutaj odbywa się aukcja? Przecież Naxos nie jest planetą Federacji?

Rzeczywiście, to dziwne, pomyślał Dan. Nigdy przedtem nie słyszał, żeby aukcja praw handlowych miała miejsce w strefie, która nie była co najmniej cetrum danego sektora.

— Statek Inspekcji Rimbold jest już znacznie opóźniony — oznajmił ponuro Jellico. — Wszystkie kosmoloty dostały polecenia natychmiastowego zakończenia interesów i wyruszenia na jego poszukiwanie. Ten statek tutaj, Griswold przybył na najbliższą planetę, żeby przeprowadzić legalną wyprzedaż tego, co znaleźli i sprawdzili.

Grube palce Vah Rycka stukały miarowo w stół.

— W porcie są agenci Kompanii i tylko dwa Wolne Frachtowce. Jeśli przed szesnastą już nikt nie przyleci mamy cztery strefy do podziału między trzech. Kompanie nie angażują się nigdy w strefę D. Ich agenci mają wyraźne polecenie, by tam nie kupować.

— Chwileczkę — wtrącił Rip — czy do tych dwudziestu tysięcy doliczył pan nasze wypłaty?

Gdy Van Ryck pokręcił przecząco głową, Dan wiedział już, o co chodziło Ripowi i przez moment był oburzony. Wymagać od niego, żeby wrzucił swoje zarobki z rejsu w ten niepewny interes, to już była przesada! Nie miał jednak odwagi, żeby głośno się sprzeciwić takiej propozycji.

— Nasze wypłaty? — zapytał niepewnym głosem Tau.

— Około trzydziestu ośmiu tysięcy — padła odpowiedź.

— Trochę kiepsko, jak na aukcję Inspekcji. — Wilcox najwyraźniej powątpiewał.

— Cuda się zdarzają — zauważył Tang Ya. — Radzę spróbować. Jeśli nam się nie uda, niczego nie tracimy.

Głosowali przez podniesienie ręki: nikt się nie sprzeciwił. Zatem zostało ustalone, że załoga Królowej dołączy swój zarobek do posiadanych rezerw, a ewentualne zyski będą dzielone proporcjonalnie do wniesionego wkładu. Zgodnie wybrano Van Rycka jako oferenta, ale nikt nie chciał pozostać z dala od mającej się odbyć aukcji i Kapitan Jellico musiał wynająć jednego ze strażników Portu do pilnowania statku.

Zmierzch na Naxos zapadał wcześnie. Z dala od mgieł kosmodromu powietrze pachniało intensywnie — zbyt intensywnie, jak na nozdrza Ziemian — bujną roślinnością. Miasto było jedną z typowych osad pogranicza, w których życie tętniło głównie w licznych kafejkach. Wolni Pośrednicy z Królowej skierowali swoje kroki prosto na rynek, gdzie miała odbyć się aukcja.

Sterta pudeł tworzyła niezbyt stabilną platformę, na której stało kilku ludzi. Dwóch z nich nosiło niebiesko-zielone mundury Inspekcji, jeden ubrany był w uniform ze skóry i tkaniny (strój obowiązujący mieszkańców miasta), a czwarty miał na sobie srebro i czerń Patrolu. Wszystkie zasady prowadzenia licytacji musiały być ściśle przestrzegane, nawet jeśli Naxos była jedynie skąpo zaludnioną planetą pogranicza.

Zbierający się wokół platformy tłum też nie był jednolity: nie wszyscy nosili brązowe tuniki Branży. Miejscowi również przyszli obejrzeć tę rozgrywkę. Dan próbował rozszyfrować odznaki w niezbyt wyraźnym świetle przenośnych lamp: dostrzegł człowieka z Inter-Solaru, a trochę dalej w lewo, trzech członków Konsorcjum.

Planety kategorii A i B będą pierwsze. Należą do nich te niedawno odkryte przez Inspekcję Galaktyczną, o wysokim poziomie rozwoju cywilizacji. Niektóre z nich prowadziły być może własny, wewnątrzsystemowy handel i zazwyczaj opłacało się wchodzić z nimi w kontakt. Kategoria C to planety o nieco zacofanej cywilizacji i prowadzenie handlu z nimi oznaczało większe ryzyko. Nie było na nie zbyt wielu chętnych. I wreszcie kategoria D: planety zamieszkane przez prymitywne formy życia lub nawet nie zamieszkane w ogóle. Ten właśnie rodzaj planet mógł być dostępny dla załogi Królowej.

— Cofort jest tutaj — usłyszał Dan słowa Wilcoxa. Kapitan zmełł pod nosem jakieś przekleństwo.

Dan uważniej spojrzał na skłębiony tłum. Któż z tych ludzi mógł być legendarnym księciem Wolnych Pośredników, człowiekiem o nieprawdopodobnym szczęściu, o którym opowiadało się w całej Galaktyce? Jednak w żaden sposób nie mógł go odszukać.

Jeden z oficerów Inspekcji podszedł do krańca platformy i wrzawa natychmiast ucichła. Jego współpracownik podniósł w górę niepozorny pojemnik zawierający mikrofilmy z niezwykle cennymi dla potencjalnych nabywców danymi na temat każdej planety.

Rozległo się uderzenie młotka i aukcja ruszyła. Najpierw planety klasy A. Były tylko trzy i ludzie Konsorcjum zgarnęli sprzed nosa oficera Inter-Solaru aż dwie. Ale Inter-Solarowi powiodło się z kolei z kategorią B — kupili obie. Jeszcze inna Kompania specjalizująca się w eksploatacji zacofanych światów dostała cztery planety C. Teraz kategoria D…

Branżowcy z Królowej przesunęli się do przodu wraz z garstką innych niezależnych handlowców i stanęli tuż przy platformie.

Rip szturchnął Dana i szepnął mu na ucho:

— Cofort!

Słynny Wolny Pośrednik był niezwykle młodym człowiekiem i bardziej przypominał nieustępliwego oficera Patrolu niż Pośrednika. Dan zauważył, że miotacz doskonale przylegał mu do bioder — na pewno nigdy się z nim nie rozstawał. Poza tym, choć krążyły legendy na temat jego bogactwa, nie różnił się od innych Wolnych Pośredników. Nie nosił żadnych pasków na nadgarstku, obrączek czy kolczyków, tak jak to było teraz modne wśród bogatszych Branżowców, a jego tunika była równie znoszona jak tunika Kapitana Jellico.

— Cztery planety kategorii D — przerwał Danowi rozmyślanie głos oficera Inspekcji. — Numer pierwszy: cena wywoławcza Federacji — dwadzieścia tysięcy kredytów.

Rozległo się pełne rozczarowania westchnienie członków załogi Królowej. Nie ma sensu próbować — z tak wysoką ceną wywoławczą nie zaszliby daleko. Ku zdumieniu Dana Cofort też nie licytował i planetę sprzedano Pośrednikowi ze Strefy Końca za pięćdziesiąt tysięcy.

Na planetę numer dwa Cofort zareagował natychmiast i szybko podbił cenę do stu tysięcy. Teoretycznie było rzeczą niemożliwą, aby ktokolwiek z biorących udział w aukcji miał dostęp do zapieczętowanych mikrofilmów, ale załoga Królowej zaczęła się teraz zastanawiać, czy Cofort przypadkiem nie był dokładnie poinformowany o wszystkim, co się na nich znajdowało.

— Planeta numer trzy, kategoria D. Cena wywoławcza Federacji: piętnaście tysięcy.

No, to już znacznie lepiej! Dan był pewien, że tym razem Van Ryck zalicytuje. I rzeczywiście, tylko że Cofort podniósł stawkę z trzydziestu do pięćdziesięciu tysięcy i to on kupił planetę. Mają jeszcze jedną szansę. Wszyscy stanęli za plecami Van Rycka, jak gdyby wspierali go w walce na śmierć i życie.

— Planeta numer cztery, kategoria D. Cena Federacji: czternaście tysięcy.

— Szesnaście — krzyknął Van Ryck, zanim jeszcze oficer Inspekcji wypowiedział ostatnią sylabę.

— Dwadzieścia — odezwał się tym razem nie Cofort, ale jakiś nieznany, ciemnowłosy człowiek.

— Dwadzieścia pięć — licytował Van Ryck.

— Trzydzieści — przebijał ten drugi.

— Trzydzieści pięć — głos Van Rycka brzmiał tak pewnie, jakby załoga Królowej dysponowała nieograniczonymi funduszami.

— Trzydzieści sześć — padło z ust przeciwnika.

— Trzydzieści osiem — to wszystko, co Van Ryck mógł zaoferować.

Zapadła cisza. Dan zauważył, jak Cofort podaje swój kwit i zabiera dwa pakiety mikrofilmów. Tajemniczy, ciemnowłosy człowiek pokręcił przecząco głową, gdy oficer Inspekcji zwrócił się w jego stronę. A więc wygrali!

Przez moment załoga Królowej nie mogła uwierzyć w swój dobry los. W końcu Kamil wyrzucił z siebie okrzyk radości, a zwykle zrównoważony Wilcox walił Kapitana po plecach. Van Ryck wszedł na platformę, żeby załatwić formalności. Potem podekscytowani opuścili rynek i wdrapali się na ślizgacze z jedyną tylko myślą: żeby jak najszybciej dostać się na Królową i sprawdzić, co kupili.

Загрузка...