Rozdział 5. — Pierwszy zwiad

Zmierzch na Otchłani był inny od zmierzchu ziemskiego: wydawało się, że ciemność zyskała tu namacalny wymiar. Dan już kończył pracę. Zamknął zewnętrzny właz ładowni i zaparkował u stóp Królowej pusty pełzacz. który powrócił właśnie z ostatniej wycieczki do ruin. Kapitan polecił przedsięwziąć wszystkie środki ostrożności, jakie zazwyczaj stosuje się na nieznanej planecie. Rampa została wciągnięta, a śluzy powietrzne zamknięto. Dla mieszkańców Otchłani (o ile tacy istnieli) Królowa stanowiła niedostępną fortecę o gładkich, lśniących ścianach, w których wyrwę mogła zrobić jedynie bardzo nowoczesna broń. Żaden Pośrednik nie wybrałby się w Kosmos, gdyby nie był pewien swego bezpieczeństwa na pokładzie statku.

Dan wspinał się na kolejne poziomy całkowicie pochłonięty swymi myślami. W końcu dotarł do ciasnych pomieszczeń Ripa, znajdujących się tuż przy sterowni. Asystent astronawigatora siedział skulony na rozkładanym krześle z wideoskopem w ręku.

— Mam całą taśmę z ruinami — rzekł podekscytowany, gdy zobaczył Dana. — Ten Rich to jakiś oszust. Tak czuję. Ciekawe, dlaczego nie zajął się nim Sinbad i nie przyniósł mi go tutaj zagryzionego, tak jak to robi z innymi szkodnikami.

— A co on teraz przeskrobał?

— To jest największe, jak dotychczas, znalezisko po Przodkach — wskazał na ekranowizor — a on siedzi na tym, jakby to była jego własność. Powiedz Kapitanowi, że nie życzy sobie, aby ktokolwiek z nas podchodził tam i próbował cokolwiek zobaczyć, niby wtargnięcie nieprzeszkolonych turystów na tereny zabytkowe zniszczyło już niejedno odkrycie. Nieprzeszkoleni turyści to my! — Rip wyrzucił z siebie te słowa gardłowym głosem i, po raz pierwszy odkąd Dan| go poznał, wydawał się być szczerze oburzony.

— No cóż — zaczął uspokajać starszego kolegę! Dan — nawet we czwórkę, nie będziecie w staniej przeczesać całej planety. I tak wysyłamy grupę zwiadowczą zgodnie z przepisami, prawda? Nikt ci przecież! nie będzie w stanie przeszkodzić w znalezieniu własnych zabytków klasy „A”. Nie sądzę, żeby wszystko odkrył wyłącznie Rich. A w dodatku przepisy nic nie mówią o tym, że nie wolno nam zbadać tego, do czego prawa wykupiliśmy.

Rip rozchmurzył się.

— No, to mi się podoba! — odłożył swój wideoskop.

— Przynajmniej nikt nie może oskarżyć drogiego doktora o zaniedbanie obowiązków — usłyszeli z korytarza głos Kamila.

— Ten sposób, w jaki stąd umknął… Można by pomyśleć, że obawiał się, czy aby ktoś nie sprzątnie mu sprzed nosa najlepszych kawałków ścian. Nasz drogi doktor jest jednak odrobinę zagadkowy, co?

— Nie wiedział nic o Bliźniaczych Wieżach… — powtórzył swoje zastrzeżenie Rip.

— I w dodatku ten rudy asystent z książką astronawigatora w podręcznej torbie. — Dan był zadowolony, że mógł powiadomić kolegów o swoim spostrzeżeniu. Szczególnie, że słuchał go też Kamil. Cisza, która ipadła po tych słowach, pochlebiała mu. Lecz Ali, jak zwykle, musiał rzucić pierwszą złośliwość:

— A jakim sposobem ten zadziwiający fakt zwrócił twoją uwagę?

Dan zdecydował się zignorować słaby, ale nieprzyjemny akcent na wyrazie „twoją”.

— Upuścił podręczną torbę, książka wypadła, a on potem bardzo się śpieszył, żeby ją schować.

Rip wyciągnął rękę i otworzył szafkę, z której wyjął grubą księgę z wodoodporną okładką stanowiącą również zabezpieczenie przed niepowołanymi czytelnikami.

— Widziałeś taką jak ta? Dan potrząsnął głową.

— Jego książka miała czerwoną obwódkę, tak jak ta, która leży na biurku Wilcoxa w sterowni.

Kamil zagwizdał cicho, a ciemne oczy Ripa rozszerzyły się ze zdziwienia.

— Ależ to książka mistrza — zaprotestował. — Nikt nie może mieć takiej ot tak sobie. Wydają ją tylko zarejestrowanym astronawigatorom. W dodatku, kiedy astronawigator opuszcza statek, księga wędruje do sejfu Kapitana. Potem odbiera ją następca. Cały czas na pokładzie może być tylko jedna — takie jest prawo Federacji. Jeśli statek zostaje wycofany z lotów, książka jest niszczona.

— Nie bądź taki naiwny, przyjacielu! — Ali roześmiał się. — Jak sądzisz, na jakiej zasadzie działają kłusownicy i przemytnicy? Czy może biorą swoje obliczenia z powietrza? Zupełnie bym się nie zdziwił, gdyby okazało się że istnieje bardzo potężny czarny rynek tekstów komputerowych, które według prawa powinny dawno już być spalone. Rip jednak ciągle nie dowierzał.

— Brak by im było nowych danych! Te przecież dodaje się na każdej planecie przy lądowaniu. Jak sądzisz dlaczego Wilcox zawsze wędruje z księgą pod pachą do kontroli kosmodromu? Otóż przesyłają ją prosto do biura Inspekcji i przetwarzają, uzupełniając dane. I nie można im dać nielegalnego tekstu — od razu by to wykryli!

— Posłuchaj, mój uczciwy przyjacielu — cedzi przez zęby Kamil — nad każdym prawem wymyślonym przez Federację w idealistycznej próżni pracuje jakiś bystry chłopak — albo chłopcy — i próbuje je ominąć. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale mogę się założyć o cały swój dochód z wyprawy, że mnóstwo ludzi to robi. Jeżeli Thorson faktycznie widział tę książkę z czerwoną obwódką, to robią to tu i teraz!

Rip wstał.

— Powinniśmy powiedzieć Steenowi.

— Powiedzieć mu? Co? Że Thorson widział w bagażu jednego z archeologów księgę podobną do księgi astronawigatora? Nie podniosłeś jej, Thorson, co?

Dan musiał przyznać, że nie i powoli zaczęły mu opadać skrzydła. Nie miał żadnego dowodu na to, że jeden z członków ekspedycji był w posiadaniu księgi mistrza. A Steen Wilcox był ostatnim człowiekiem na statku, któremu można byłoby opowiedzieć całą historię bez poparcia jej dowodami. Dan nie trzymał tego dowodu w ręku, nie mógł teraz pokazać tej księgi, nie było więc szans, żeby Steen mu uwierzył.

— No widzisz — zwrócił się Kamil do Ripa — będziemy musieli znaleźć jakiś lepszy dowód, zanim zwrócimy się do dowództwa w charakterze nieustraszonych agentów Federacji, czy też, jeśli wolisz, chłopców z Patrolu.

Rip usiadł. Był teraz przekonany o słuszności rozumowania Kamila.

— Ale przecież ty sam mówisz: „będziemy musieli znaleźć”. — Rip uczepił się tej odrobiny nadziei, jaką usłyszał w druzgocącym wywodzie Kamila. — Zatem wierzysz, że Doktor jest cokolwiek podejrzany?

— Moim zdaniem jest tak samo nieuczciwy jak tancerz Czerwonej Pustyni — odpowiedział Ali — ale to jest moja prywatna opinia i zachowam ją dla siebie, dopóki nie znajdę czegoś, co rzeczywiście może zrobić wrażenie na Kapitanie. Tymczasem wszyscy będziemy równie zajęci, jak nasz kochany Doktor. Za chwilę ciągniemy losy z przydziałem na szperacze.

Niewielkie kapsuły zwiadowcze, które Królowa miała na pokładzie dla celów badawczych, mogły swobodnie pomieścić dwuosobową załogę. Przy trzech osobach robiło się trochę ciasno. Oba szperacze zostały bardzo dokładnie sprawdzone przez mechaników tego samego popołudnia, kiedy Dan zajęty był przy wyładunku. Następny poranek zastanie więc pierwsze grupy zwiadowcze przy pracy.

Nic nie rozjaśniało mrocznej ciemności nocy na Otchłani. Branżowcy stopniowo przyzwyczaili się do tego i przestali się wpatrywać w jednolicie czarne ekranowizory. Po wieczornym posiłku ciągnęli losy. O doborze zwiadowców decydowała potrójna struktura załogi statku. Zespół zwiadowczy składał się więc z jednego członka sektora inżynieryjnego, jednego ze sterowni oraz jednego z działu Van Rycka.

Gdyby mogli się swobodnie dobierać, Dan najchętniej wyruszyłby z Ripem. Później rozmyślał o tymi pragnieniu z niejaką złością. Może właśnie dlatego wylosował kogoś, z kim bardzo nie chciał pracować: Kamila. Trzecim członkiem grupy miał być Tang, ale Kapitan postanowił, że musi on pozostać na pokładzie, wobec czego zastąpił go medyk Tau.

Ciągle bardzo rozgoryczony takim rozwojem wydarzeń, Dan przeniósł się do swojej starej kajuty. Ciekawość spowodowała, że szczegółowo przeszukał szafki w nadziei znalezienia czegoś, co zagadkowy doktor mógł tu zostawić. Marzyło mu się rozwiązanie z filmów propagandowych: nieustraszony, młody bohater odkrywa niecne zamiary groźnego przestępcy… Natychmiast jednak przypomniał sobie Kamila i jego trzeźwą ocenę sytuacji: nie mieli w ręku żadnych dowodów.

Zaczął się później zastanawiać, dlaczego tak bardzo go nie lubił. Na pewno przyczyniła się do tego teatralna poza Aliego… A może denerwowało go w koledze to, że był tak absolutnie doskonały? Jeszcze nie minął dla Dana czas, kiedy człowiek czuje się niezręcznie w towarzystwie. Zachowywał się niekiedy tak jak słoń w składzie porcelany. W Syndykacie instruktorzy pokazywali na jego przykładzie, czego robić nie należy. W dodatku, gdy spojrzał w niewielkie lustro na ścianie kajuty, nie widział w swym odbiciu nic interesującego. Tak. Jeśli chodzi o powierzchowność, Dan był całkowitym przeciwieństwem Kamila.

Młody Branżowiec podejrzewał również nie lubianego przez siebie kompana o to, że jego umysł był pstry i przenikliwy, podczas gdy siebie uznał za typ wolnego, upartego buldoga, który być może wie, dokąd zmierza, ale na tym jego zalety się kończą, Kamil natomiast sunął do przodu lekko i zwinnie, zawsze trafiał do celu. I to było najgorsze. Dan uśmiechnął się ironicznie. Inżynier dałby się lubić, gdyby chociaż raz się pomylił… Ale on miał zawsze rację.

Co prawda Centrum przydzieliło Dana na ten statek, ale nikt nie może od niego wymagać, żeby akceptował wszystkich bez wyjątku. Komputery też czasem zawodzą. W Syndykacie miał możliwość poznania bardzo cennej swojej cechy, mianowicie potrafił sobie ułożyć dobre stosunki z większością ludzi.

Doszedł w końcu do wniosku, że nie ma sensu wymyślać problemów i położył się spać. Następnego dnia o świcie z niecierpliwością czekał na swą pierwszą zwiadowczą wyprawę.

Kapitan Jellico uszanował życzenie doktora Richa i nie wyznaczył kursu na ruiny. Z drugiej jednak strony jasno poinstruował załogi kapsuł: w wypadku znalezienia jakichkolwiek śladów po Przodkach należało natychmiast zawiadomić bazę używając krótkofalówki, a nie, jak zazwyczaj, interkomu. Meldunek mógł być bowiem przechwycony przez Richa.

Dan zapiął haubę i zacisnął wokół bioder pas, do którego przyczepione były: zwój cienkiej liny, sakwa z narzędziami oraz latarka. Ich wyprawa miała być krótka, lecz przezornie włożyli do schowka pod fotelem zapas skoncentrowanej żywności, małą apteczkę,! komplet sztućców oraz kilka towarów kontaktowych.! Dan nie sądził jednak, żeby miały im się one przydać na tym pustkowiu.

Ali usiadł za sterami kapsuły, a Dan i Tau stłoczyli się na fotelu za nim. Asystent inżyniera przycisnął klawisz tablicy rozdzielczej i wypukła osłona zamknęła się nad ich głowami. Wystartowali płynnie i, zgodnie j z poleceniem Kapitana, skierowali się na północ.

Słońce było już wysoko, jego promienie odbijały się od połaci żużlu na wypalonych terenach i przywracały do życia chorowitą zieleń rosnących na obrzeżach roślin. Dan włączył kamerę. Skierowali się prosto na północny łańcuch gór.

Gdy pojawiły się rzadkie kępy zarośli, Ali natychmiast wytracił wysokość i zwolnił, dając im szansę dokładnego przyjrzenia się okolicy. Jednak Dan nie widział żadnych śladów życia, żadnych owadów czy zwierząt. Ani jedno skrzydlate stworzenie nie dzieliło z nimi powietrznej przestrzeni.

Przelecieli nad pierwszą wąską doliną i nie zauważyli nic niezwykłego. Potem Ali skręcił w prawo i wzniósł się niemal pionowo w górę tuż przy czarnej, nagiej i stromej skale, aby kontynuować poszukiwania nad kolejnym odcinkiem żyznej ziemi.

Trzecia dolina wydawała się bardziej obiecująca. Środkiem przepływał strumyk, a roślinność była nie tylko gęstsza, ale miała również ciemniejszy, zbliżony do naturalnego, odcień zieleni. Nagle Dan i Tau krzyknęli:

— Na dole! Tam!

Ali przemknął zbyt szeroko nad wskazanym miejscem, ale po chwili zawrócił i zszedł niżej. Dan i Tau przylgnęli do osłony, usiłując przyjrzeć się tej nieoczekiwanej zmianie w krajobrazie.

To właśnie to! Dan miał teraz pewność, że jego domysły były słuszne. W dole zobaczyli ogrodzoną ‘murem z kamyków przestrzeń, która musiała być i polem uprawnym. Zadziwiająca była jego wielkość: zajmowało najwyżej jeden metr kwadratowy powierzchni.

W regularnych odstępach rosły na nim miniaturowe rośliny z żółtymi, podobnymi do paproci liśćmi, które drżały nieznacznie, jakby pod wpływem lekkiego wiatru. Jednak żaden z pobliskich krzaków nawet nie drgnął. Ali okrążył dwukrotnie to miejsce i zjechał w dół, w kierunku spustoszonej równiny. Minęli jeszcze trzy odrębne pola, a później większą przestrzeń, gdzie dolina rozszerzała się i mieściła trzy lub cztery razem. Wszystkie były ogrodzone i zadbane, chociaż nie dostrzegli ścieżek. Nie było też innych śladów istoty, która te rośliny zasadziła i zapewne zbierze plony.

— Oczywiście — przerwał Tau pełną zdumienia ciszę — mamy tu do czynienia z cywilizacją roślinną raczej niż zwierzęcą.

— Jeśli uważasz, że te marchewko-podobne stwory same zbudowały ogrodzenia, a potem same siebie zasadziły… — zaczął pokpiwać Ali, lecz Dan mógł to zjawisko wytłumaczyć. W Syndykacie nauczono go między innymi, że Branżowiec, a szczególnie specjalista w dziedzinie magazynowania towarów powinien zawsze zachować otwarty umysł i nie odrzucić żadnej teorii, póki nie zostanie ona sprawdzona.

— Może to być rodzaj szkółki. Zapewne sadzeniem i pielęgnowaniem tych roślin zajmują się dorosłe jednostki.

Odpowiedzią Aliego był jedynie tłumiony śmiech. Ale Dan nie pozwolił sobie na okazywanie złości.

— Czy możemy wylądować? Powinniśmy przyjrzeć się tym pólkom z bliska.

— Tylko oddal się trochę… — ostrzegł po chwili.

— Słuchaj, ty handlarzu! — warknął Ali. — Nie jestem zielony w tych sprawach, rozumiesz?

Tak, zasłużyłem sobie na to, przyznał w duchu Dan. To nie Ali, lecz on sam odbywał właśnie pierwszą zwiadowczą wyprawę. Żadnych więcej wskazówek z tylnego fotela nie będzie! Zagryzł usta. Ali ruszył spiralą w dół, w stronę nagiej skały, daleko od strumyka i pól.

Tau skontaktował się z Królową i powiadomił Kapitana o odkryciu. Otrzymali polecenie przeszukania doliny w celu znalezienia innych oznak istnienia inteligentnych form życia.

Medyk przyjrzał się klifom, w pobliżu których wylądowali.

— Może są tam jakieś jaskinie? — zasugerował.

Mimo że pokonali sporą odległość wzdłuż tych wysokich, czarnych skał, nie zauważyli żadnych otworów czy szczelin wystarczająco głębokich, by schroniło się tam stworzenie chociażby rozmiarów Sinbada.

— Mogli się ukryć przed szperaczem — stwierdził Ali. — I teraz pewnie obserwują nas z ukrycia.

Dan zatoczył koło przyglądając się uważnie powierzchni skał, kępkom zarośli i ostrej, wysokiej trawy.

— Muszą być bardzo mali — mruknął w zasadzie do siebie.

— Te pola zajmują tylko niewielką przestrzeń.

— Cywilizacja roślinna — Tau przypomniał swoją teorię. Dan nie mógł się jeszcze z nią zgodzić.

— Nawiązaliśmy dotychczas kontakt z ośmioma pozaziemskimi rasami — rzekł powoli. — Slici są z rodziny gadów, Arvanie w pewnym stopniu kotowaci, a Fiftokowie mają coś wspólnego z ramienionogami. Z pozostałych pięciu, trzy są chemicznie różne od nas a dwie, Kanddoydzi i Mimsyńczycy, to owady. Ale cywilizacja roślinna?

— Jest absolutnie możliwa — dokończył za niego Tau.

Ostrożnie przeszukali najbliższe pole. Rośliny wyrastały na około sześćdziesiąt centymetrów, a ich koronkowe listowie bezustannie drgało. Plantatorzy zadbali nie tylko o utrzymanie jednakowej odległości między poszczególnymi okazami, ale również o to, żeby żaden chwast nie przeszkadzał w ich wzroście. Ziemianie nie dostrzegli na wiotkich łodygach ani owoców, ani nasion. Gdy jednak pochylili się, żeby przyjrzeć się roślinom z bliska, wyczuli bardzo intensywny zapach.

Ali wciągnął powietrze.

— Goździk? Cynamon? Jakiś ogród zielarski może…

— Dlaczego zioła i nic poza tym? — zastanawiał się głośno Dan. Najbardziej dziwił go brak ścieżek oraz dróżek, które łączyłyby poszczególne pola. Te miniaturowe ogrody były bardzo zadbane, a jednak nic nie wskazywało na to, że farmerzy docierali tu na własnych nogach… Na własnych nogach? Czy był to może klucz do rozwiązania zagadki? Może tę planetę zamieszkiwała jakaś uskrzydlona rasa? Powiedział kolegom o swoich domysłach.

— Pewnie, oczywiście — Ali jak zwykle postanowił go wyśmiać. — Jakaś grupka nietoperzy, na przykład. Wychodzą w pole tylko nocą. To dlatego nie ma tu jeszcze komitetu powitalnego.

Nocne stworzenia? To nie jest wykluczone, pomyślał Dan. Znaczyłoby to, że powinni założyć stację kontaktową i wyznaczyć dyżury na noc. Jeśli jednak jacyś farmerzy pracowali w zupełnej ciemności, trudno będzie ich dostrzec. Ale było to chyba jedyne wyjście. Być może swoim przybyciem przestraszyli mieszkańców doliny…

Tau i Dan ukryli się w cieniu wysokich skał, podczas gdy Ali ustawił szperacz na szczycie klifu, tak by stał się zupełnie niewidoczny. Godziny mijały, a krajobraz nie zmieniał się.

Jeśli nawet istniały jakieś formy życia na Otchłani, to ich ilość była na pewno ograniczona. Tau zebrał próbki wody i roślinności, a później dołączył do tej kolekcji owada w kolorze ziemi, który zresztą bardzo przypominał dobrze im znanego chrząszcza. Na pokładzie Królowej zostanie on dokładnie zbadany i być może posłuży za materiał doświadczalny. Jakiś inny jeszcze owad zanurzył się w strumieniu, ale nie było jednak nadal żadnych zwierząt, ptaków czy gadów.

— Cokolwiek przetrwało tę ekologiczną katastrofę, musi być teraz na samym dole drabiny rozwoju — powiedział szeptem Tau.

— No, ale te pola — protestował niepewnie Dam. Usilnie próbował wyobrazić sobie, co mogłoby stanowić przynętę dla mieszkańców Otchłani. Jeśli, oczywiście, w ogóle wyjdą z ukrycia. Nawiązanie kontaktu jest niezwykle trudne, jeśli nie posiada się żadnych danych na temat ich usposobienia. Może ich wzrok różnił się od wzroku Ziemian? Kolorowe drobiazgi przeznaczone dla prymitywnych kultur stałyby się wówczas bezużyteczne. Ich słuch mógł być wrażliwy na dźwięki o zupełnie innej częstotliwości niż ta, do której przywykło ucho ludzkie. Znaczyłoby to, że wszelkie pozytywki, które tak doskonale sprawdziły się w kontaktach z Kanddoydami, tutaj nie miałyby zastosowania. Zastanawiał się teraz nad zapachem roślin w ogródkach. Był tak intensywny, że mógł stępić powonienie człowieka. To jedyna charakterystyczna cecha, która powinna podsunąć im jakiś pomysł. Nawiązanie kontaktu przy użyciu ostrego, pikantnego zapachu jako przynęty, może się udać. Dan zapytał Tau:

— Czy masz wśród swoich medykamentów coś, co pachnie podobnie do tych roślin? Ja mam przy sobie tylko mydło z Garatoli, ale jego woń jest zbyt intensywna.

Tau uśmiechnął się.

— Problem z wabikiem, co? Tak, może rzeczywiście skusi ich jakiś aromat. Ale czy nie lepiej spróbować przyprawy Mury? Może trochę od niego dostaniesz?

Dan oparł się o skałę. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślał? Przyprawy używane do gotowania! Mura miał może w swojej kuchni coś, co przyciągnęłoby istoty hodujące zioła o koronkowych liściach. Musieliby jednak wrócić do bazy, żeby to sprawdzić.

— Myślę — kontynuował medyk — że nie uda nam się dzisiaj nawiązać kontaktu. Według mnie są to istoty nocne i pod tym kątem powinniśmy przygotować punkt kontaktowy. Chodźmy!

Jako starszy oficer Tau miał prawo podjąć taką decyzję, a Dan, chcąc jak najszybciej zdobyć materiały kontaktowe, chętnie się z nią zgodził. Dali znak Aliemu, który cały czas siedział w szperaczu i zameldowali się Kapitanowi. Otrzymali zgodę na powrót.

W kajucie Kapitana, w obecności Szefa Ładowni, zdali relację z wyprawy. Dan zasugerował wówczas, aby w celu zjednania mieszkańców Otchłani, użyć przypraw kuchennych. Jellico zwrócił się do Van Rycka:

— Co o tym sądzisz, Van? Czy stosowałeś kiedyś przyprawy w nawiązaniu kontaktu? Szef Ładowni wzruszył ramionami.

— Można użyć czegokolwiek, Kapitanie, jeśli w grę wchodzi kontakt z istotami pozaziemskimi. Ważny jest efekt. Powiedziałbym, że warto spróbować, a ponadto można, mimo wszystko, zastosować rutynowe sztuczki.

Jellico przysunął do ust mikrofon interkomu.

— Frank — powiedział — przyjdź tutaj i przynieś próbki swoich przypraw. Wszystko, co ma silną, pikantną woń.

Dwie godziny później Dan spojrzał na swoje dzieło praktycznym okiem. W połowie drogi między dwoma poletkami znalazł skałę, na której poukładał parę drobiazgów z podstawowego zestawu handlowego. Był tam wybór biżuterii, maleńkich zabawek, połyskujących, metalowych przedmiotów, pozytywka, którą wystarczyło podnieść, żeby usłyszeć spokojną melodię, oraz trzy miseczki z tworzywa sztucznego. Każda z nich przykryta była cienką jak mgiełka gazą i z każdej wydobywał się zapach przypraw.

W zaroślach Dan ukrył kamerę, która miała zarejestrować wszystko, co działo się przy skale i przekazać obraz do szperacza na klifie. Tam, przez całą noc, we trzech będą dyżurować.

Asystent Szefa Ładowni był ciągle cokolwiek zadziwiony, że pozwolono mu zająć się sprawą nawiązania kontaktu. Jednak zdążył już odkryć, że zasady funkcjonowania załogi Królowej były bardzo sprawiedliwe: pomysł był jego, więc tylko on miał prawo go zrealizować i wyłącznie od niego zależały sukces lub porażka. Wsiadając z powrotem do kapsuły był pełen obaw co do rezultatów swojej pracy.

Загрузка...