Rozdział 7

– Nekrofilia, czyli predylekcja do zmarłych – powiedział doktor Lawrence Zucker – była zawsze jedną z najciemniejszych kart w dziejach ludzkości.

Słowo pochodzi z greki, ale istnieją dowody, że uprawiano ją jeszcze w czasach faraonów. Piękną, albo wysoko urodzoną kobietę, zmarłą w owych czasach, oddawano do zabalsamowania nie wcześniej niż trzy dni po śmierci, dla pewności, że nie zostanie wykorzystana seksualnie przez mężczyzn odpowiedzialnych za przygotowanie jej do złożenia w grobie.

Historia obfituje w liczne przypadki seksualnego wykorzystywania trupów. Legenda głosi, że król Herod uprawiał seks ze swoją żoną przez siedem lat po jej śmierci.

Rizzoli rozejrzała się po pokoju konferencyjnym.

Nieoczekiwanie odniosła wrażenie, że w pozornej swojskości dobrze znanej scenerii jest coś niesamowitego: zespół zmęczonych detektywów, porozrzucane po stole zdjęcia z miejsc zbrodni, teczki z aktami, szemrzący głos psychologa Lawrencea Zuckera, opisujący przykłady koszmarnego zboczenia, a nade wszystko chłód przenikający do szpiku kości i powodujący drętwienie palców.

Twarze były te same, przynajmniej większość: detektywi Jerry Sleeper i Darren Crowe oraz jej partner Barry Frost – policjanci, z którymi pracowała nad sprawą Chirurga.

Kolejne lato, kolejny potwór.

Wśród znajomych twarzy zabrakło jednej. Nie było Thomasa Moorea, detektywa, którego spokojnej pewności siebie, nieugiętości, a przede wszystkim towarzystwa, bardzo jej teraz brakowało. Wprawdzie podczas śledztwa w sprawie Chirurga pokłócili się ze sobą, później jednak naprawili wzajemne stosunki i nieobecność Moorea stanowiła ogromną lukę w zespole.

Na jego miejscu, nawet na tym samym krześle, siedział teraz Gabriel Dean, człowiek, któremu nie ufała. Wszyscy biorący udział w spotkaniu od razu zauważali, że odstawał od grupy policjantów. Doskonale skrojony garnitur i wojskowa sylwetka sprawiały, że czuli się tak, jakby dzieliła ich przepaść. Nikt z nim nie rozmawiał. Był postronnym obserwatorem, człowiekiem biura, którego rola pozostawała tajemnicą.

Doktor Zucker kontynuował swój wykład: – Seks z trupem stanowi rodzaj aktywności, którą większość z nas lekceważy. Występował jednak w historii i wciąż powraca w literaturze i w wielu sprawach kryminalnych. W dziewięciu procentach ofiary seryjnych morderców bywają wykorzystywane seksualnie post mortem.

Jefferty Dahmer, Henry Lee Lucas i Ted Bundy przyznali się do nekrofilii.

– Wzrok Zuckera padł na zdjęcie z sekcji zwłok Gail Veager.

– Odkrycie świeżego nasienia w pochwie tej ofiary nie jest niczym zaskakującym.

Odezwał się Darren Crowe.

– Podobno takie rzeczy robią tylko stuknięci. Wariaci, którzy gadają sami do siebie. Tak mi kiedyś powiedział psycholog z FBI.

– Owszem, kiedyś myślano, że to dowód ciężkich zaburzeń psychicznych u mordercy – powiedział Zucker.

– Że znamionuje kogoś, kto chodzi po ziemi w stanie ciągłego zamroczenia. Taki pogląd jest tylko połowicznie prawdziwy.

Część sprawców to rzeczywiście psychotycy, którzy należą do kategorii niezorganizowanych zabójców, ani zdrowi psychicznie, ani inteligentni.

Charakteryzuje ich tak mała samokontrola, że zostawiają na miejscu zbrodni mnóstwo śladów: włosy, spermę, odciski palców i tak dalej.

Ujęcie ich jest znacznie łatwiejsze, gdyż nie wiedzą, że zostawili dowody swoich zbrodni i nie martwią się z tego powodu.

– Co możesz powiedzieć o tym facecie?

– Sprawca nie jest psychotykiem.

Ma całkowicie odmienną konstrukcję psychiczną.

– Zucker wyjął z teczki zdjęcia z domu Veagerów i rozłożył je na stole.

Następnie zwrócił się do Rizzoli.

– Byłaś na miejscu zbrodni, prawda?

Skinęła głową.

– Morderca postępował metodycznie – powiedziała.

– Przyniósł z sobą narzędzia zbrodni.

Działał sprawnie i czysto. Nie zostawił prawie żadnych śladów.

– Zostawił spermę – zauważył Crowe.

– Ale nie w miejscu, gdzie powinno się jej szukać.

Mogliśmy na nią nie trafić. W rzeczywistości omal byśmy ją przeoczyli.

– Co o nim myślisz?

– Jest zorganizowany i inteligentny.

Zrobiła przerwę.

– Dokładnie taki jak Chirurg.

Zucker spojrzał jej głęboko w oczy.

W jego towarzystwie zawsze czuła się nieswojo, w tym momencie jego domyślność wydała jej się agresywna. Ponieważ jednak wszyscy równocześnie pomyśleli o Warrenie Hoycie, nie była jedyną osobą, która odniosła wrażenie, że mają do czynienia z powtórką zeszłorocznego koszmaru.

– Zgadzam się z twoją opinią – stwierdził Zucker.

– Morderca jest zorganizowany.

Działa w stanie nazywanym przez niektórych psychologów stanem urojenia przedmiotowego. Jego działanie ma ściśle sprecyzowany cel, którym jest całkowite podporządkowanie sobie ciała kobiety… w tym wypadku ofiary, Gail Veager.

Sprawca chce posiąść tę kobietę, pragnie ją mieć nawet po jej śmierci. Gwałcąc ją na oczach męża, ustanawia swoje prawo własności do niej: zaznacza w ten sposób moment zapanowania nad obojgiem.

– Wziął do ręki fotografię z sekcji.

– Interesujące jest to, że nie została ani okaleczona, ani rozczłonkowana.

Pomijając zmiany spowodowane rozkładem, zwłoki są raczej w dobrym stanie.

– Spojrzał na Rizzoli, szukając u niej potwierdzenia.

– Nie ma otwartych ran – przyznała.

– Przyczyną śmierci było uduszenie.

– Co stanowi najbardziej intymny sposób zabicia kogoś.

– Intymny?

– Wyobraź sobie, że dusisz kogoś własnymi rękami.

Jakie to osobiste. Bezpośredniość kontaktu. Czujesz, jak ulatuje z niego życie, w miarę zaciskania rąk na gardle.

Rizzoli spojrzała na niego z obrzydzeniem.

– Chryste.

– W taki sposób on myśli. To on tak czuje. Żyje w swoim świecie, który my musimy poznać.

– Zucker wskazał na zdjęcie Gail Veager.

– Powoduje nim pragnienie posiadania jej ciała, żywego czy martwego, absolutnego zawładnięcia nim. Budzi się w ten sposób osobiste przywiązanie do trupa. Będzie go pieścił i wykorzystywał seksualnie.

– W takim razie dlaczego się go pozbył? – spytał Sleeper.

– Dlaczego nie trzymał go przez siedem lat, jak król Herod trupa swojej żony?

– Z praktycznych powodów odparł Zucker.

– Może mieszka w bloku, gdzie zapach psującego się ciała mógłby wzbudzić czyjąś uwagę. Nikt nie wytrzyma z trupem dłużej niż trzy dni.

Crowe roześmiał się.

– Nawet trzy sekundy.

– Więc twierdzisz, że jego przywiązanie do trupa jest przywiązaniem kochanka – powiedziała Rizzoli.

Zucker skinął głową.

– Musiało mu być trudno tak po prostu zostawić ją w Stony Brook.

– Z pewnością.

To jakby zostać porzuconym przez kochankę. Pomyślała o tamtym miejscu w lesie. O cieniu drzew, pocętkowanym złotymi plamami słońca. Daleko od upału i hałasu miasta.

– To nie jest śmietnik – powiedziała.

– Raczej zaklęte miejsce.

Wszyscy na nią spojrzeli.

– Powtórz to – rzekł Crowe.

– Detektyw Rizzoli trafiła w sedno – odrzekł Zucker.

– Tamto miejsce w rezerwacie nie jest dla niego miejscem do wyrzucania ciał. Spróbujcie odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego on ich nie grzebie? Dlaczego zostawia je na wierzchu, ryzykując, że zostaną znalezione?

– Ponieważ je odwiedza – wyszeptała Rizzoli.

Zucker skinął głową.

– To są jego kochanki, jego harem. Wraca, żeby na nie patrzeć, żeby ich dotknąć. Może nawet przytula się do nich. Kiedy to robi, zbiera na ubraniu ich włosy, które potem gubi w innych miejscach.

Zucker spojrzał na Rizzoli.

– Czy znaleziony włos pochodzi z tych drugich zwłok?

Skinęła głową.

– Detektyw Korsak i ja przypuszczaliśmy najpierw, że sprawca przyniósł ten włos z miejsca pracy. Skoro już wiemy skąd się wziął, czy jest sens wracać do wątku domu pogrzebowego?

– Tak – odparł Zucker.

– Zaraz wam powiem dlaczego.

Nekrofile są zafascynowani trupami. Balsamowanie zwłok, ubieranie, robienie makijażu i wszelkie podobne czynności podniecają ich seksualnie. Wybierając pracę w domach pogrzebowych, na stanowisku fryzjera w kostnicy lub asystenta balsamisty, uzyskują dostęp do tego, co ich kręci.

– Miejcie na uwadze, że niezidentyfikowane szczątki mogą w ogóle nie stanowić ofiary zbrodni. Jednym z najbardziej znanych nekrofilów był psychotyk nazwiskiem Ed Gein, który na początku nawiedzał cmentarze. Wykopywał zwłoki kobiet i zabierał je do domu. Zabijać zaczął dopiero później, po to, żeby zdobywać zwłoki.

– Cholera – mruknął Frost.

– Robi się coraz przyjemniej.

– Nekrofilia jest jednym z aspektów w rozległym wachlarzu ludzkich zachowań. Uważamy jej adeptów za chorych lub degeneratów. Ale tacy ludzie byli wśród nas zawsze, stanowią drobny odłamek populacji, nakręcany tą dziwną obsesją.

Część z nich to rzeczywiście chorzy psychicznie, ale pozostali są w każdym calu normalni.

Warren Hoyt był absolutnie normalny.

Teraz zabrał głos Gabriel Dean.

W trakcie całego zebrania nie odzywał się w ogóle, więc Rizzoli zdziwiła się, posłyszawszy jego głęboki baryton.

– Powiedziałeś, że być może sprawca wróci do lasu, żeby odwiedzić swój harem.

– Tak – odparł Zucker.

– Dlatego Stony Brook powinien być cały czas pod obserwacją.

– A co będzie, jeśli odkryje, że jego harem zniknął?

Zucker myślał przez chwilę.

– Będzie zawiedziony.

Rizzoli przeszedł dreszcz po plecach.

To są jego kochanki. Jak reaguje mężczyzna, któremu ktoś kradnie kochankę?

– Będzie szalał – ciągnął Zucker.

Będzie wściekły, że ktoś zabrał mu jego własność. Będzie dążył do wypełnienia luki, co spowoduje, że znów ruszy na polowanie.

Spojrzał na Rizzoli.

– Powinno się trzymać to w tajemnicy przed mediami, tak długo jak tylko się da.

Zasadzka jest twoją najlepszą szansą na schwytanie go, bo z całą pewnością wróci do lasu, ale tylko wówczas, gdy będzie miał poczucie bezpieczeństwa. Kiedy będzie mu się zdawało, że jego harem jest tam i czeka na niego.

Drzwi pokoju konferencyjnego otworzyły się. Wszyscy się odwrócili.

Do wnętrza zajrzał porucznik Marquette.

– Detektyw Rizzoli – powiedział – chciałem z tobą pomówić.

– W tej chwili?

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chodźmy do mojego pokoju.

Wszystkim przyszła do głowy podobna myśl: Rizzoli została wezwana na dywanik. Ona sama nie miała pojęcia z jakiego powodu.

Rumieniąc się, wyszła z pokoju.

Ruszyli w milczeniu korytarzem w stronę wydziału zabójstw. Wszedłszy do swojego gabinetu, Marquette zamknął za nimi drzwi. Zauważyła, że pracujący przy komputerach detektywi patrzą na nią przez szklaną ściankę działową. Marquette podszedł do niej i zaciągnął zasłony.

– Czemu nie siądziesz? – zapytał.

– Szkoda czasu.

Chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi?

– Usiądź, proszę.

– Powiedział to spokojnie, wręcz uprzejmie.

Ta nagła troskliwość z jego strony sprawiła, że poczuła się nieswojo. Nie darzyli się wzajemną sympatią. Wydział zabójstw był cały czas klubem dorosłych chłopców, w którym ona była babskim intruzem.

Siadła na krześle z bijącym sercem. Przez chwilę siedział w milczeniu, jak gdyby szukając właściwych słów.

– Chciałem ci o tym powiedzieć, zanim inni się dowiedzą.

Myślę, że dla ciebie to będzie najtrudniejsze do zniesienia. Jestem pewny, że sytuacja jest chwilowa i że zostanie rozwiązana w przeciągu paru dni lub nawet paru godzin.

– Jaka sytuacja?

– Dziś, około piątej rano, Warren Hoyt uciekł z więzienia.

Już wiedziała, dlaczego kazał jej usiąść: myślał, że się załamie. Zawiódł się.

Siedziała nieruchomo, nie okazując żadnej reakcji. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał tak nienaturalnie spokojnie, że ledwie sama go poznawała.

– Jak do tego doszło?

– Uciekł w trakcie przewożenia ambulansem.

Wieziono go do szpitala Fitchburg.

Nagła konieczność wycięcia ślepej kiszki. Nie wiemy dokładnie, jaki był przebieg zdarzenia…

Zawiesił głos.

– Żaden świadek nie przeżył.

– Ilu nie żyje? – zapytała.

Głos zabrzmiał tak, jakby nie należał do niej… był jakiś obcy, bezbarwny.

– Troje.

Pielęgniarka, kobieta anestezjolog, przygotowująca go do operacji, i strażnik, który go pilnował.

– Souza-Baranowski jest więzieniem o szóstym stopniu zabezpieczenia.

– Tak.

– I zgodzono się, żeby został zawieziony do publicznego szpitala?

– W zwykłych okolicznościach zostałby przetransportowany do szpitala więziennego Lemuela Shattucka, ale to był nagły atak.

MCI zezwala w takiej sytuacji na przewiezienie więźnia do najbliższego szpitala, a tym najbliższym był Fitchburg.

– Kto orzekł, że to był nagły przypadek?

– Pielęgniarka więzienna.

Wyniki badań skonsultowała z lekarzem. Oboje stwierdzili, że trzeba go natychmiast przewieźć do szpitala.

– Na podstawie jakich objawów.

Głos jej się zaostrzył, co świadczyło o narastającym wzburzeniu.

– Wystąpiły pewne symptomy. Ból w brzuchu…

– Hoyt się zna na medycynie. Wiedział dokładnie, co udawać.

– Testy laboratoryjne wykazały odchyłki od normy.

– Jakie testy?

– Miał znacznie powiększoną liczbę białych ciałek we krwi.

– Czy oni nie zdawali sobie sprawy, z kim mają do czynienia? Nie zorientowali się, że to gra?

– Jak mógł sfałszować laboratoryjne wyniki krwi?

– Mógł.

Pracował w szpitalu.

Wie, jak wywołać zmiany w składzie krwi.

– Ale…

– Na Boga, on był pieprzonym laborantem!

Sam przeprowadzał takie testy!

– Ostrość własnego głosu zdumiała ją.

Patrzyła na porucznika, stropiona swoim wybuchem. Miotały nią najróżniejsze gwałtowne uczucia, najbardziej jednak gniew i bezsilność. Na dodatek strach.

Przez te wszystkie miesiące tłumiła w sobie strach, gdyż wiedziała, jak irracjonalny byłby lęk przed Warrenem Hoytem.

Był zamknięty w miejscu, z którego nie mógł jej dosięgnąć, nie mógł zrobić jej krzywdy.

Koszmary, które jej się śniły po nocach, były następstwem szoku, echem niegdyś przeżytej grozy; miała nadzieję, że stopniowo przestaną ją dręczyć. W tej chwili jednak jej strach nabrał podstaw i znów trzymał ją w swoich kleszczach.

Zerwała się z krzesła i skierowała ku drzwiom.

– Detektyw Rizzoli!

Zatrzymała się w progu.

– Dokąd idziesz?

– Myślę, że wiesz, gdzie jest moje miejsce.

– Policja w Fitchburgu i policja stanowa kontrolują sytuację.

– Czyżby?

Dla nich to tylko zwykła ucieczka więźnia. Będą liczyli na to, że zrobi te same błędy, co poprzednicy. Ale on nie popełni błędu i wymknie się z obławy.

– Nie masz zaufania do ich sprawności.

– Nie docenią Hoyta.

Nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Za to ja go doceniam. Znam go doskonale.

Na parkingu z tyłu budynku słońce prażyło niemiłosiernie, a wiejący od ulicy wiatr był gęsty od upału i niósł zapach siarki. Nim usiadła za kierownicą swojego samochodu, koszulę miała już mokrą od potu.

Hoyt lubi upał, pomyślała. Karmi się słońcem jak pustynna jaszczurka. I, podobnie jak gad, potrafi błyskawicznie wyśliznąć się z zasadzki. Nie złapią go.

W drodze do Fitchburga myślała o Chirurgu przebywającym na wolności. Wyobraziła sobie, jak znów chodzi ulicami: drapieżnik polujący na zwierzynę. Zastanawiała się, czy stać ją na taki hart ducha, żeby znów stawić mu czoło, skoro na pokonanie go za pierwszym razem zużyła swój życiowy zapas odwagi. Nie uważała się za tchórza; nigdy jeszcze nie cofnęła się przed wyzwaniem, zawsze rzucając się głową naprzód w wir walki.

A jednak myśl o zmierzeniu się z Warrenem Hoytem przerażała ją. Walczyłam z nim raz i omal nie zginęłam. Nie wiem, czy zdołam powtórnie umieścić tego potwora za kratami.

W recepcji nie było nikogo.

Rizzoli zatrzymała się na korytarzu szpitalnym, rozglądając się za jakimś umundurowanym przedstawicielem administracji, ale zobaczyła tylko kilka pielęgniarek; dwie z nich, objąwszy się ramionami, pocieszały się wzajemnie, pozostałe, zbite w gromadkę, rozmawiały przyciszonymi głosami; twarze miały spopielałe od szoku.

Schyliwszy się, zanurkowała pod obwisającą żółtą taśmą i przeszła niezatrzymywana przez podwójne drzwi, które otworzyły się automatycznie.

Wszedłszy do sali przedoperacyjnej, ujrzała na podłodze krwawe smugi i ślady stóp. Technik z ekipy kryminalistycznej pakował już swój przybornik. Podłoga po przeprowadzonym badaniu była zadeptana, czekała, żeby ktoś ją umył. Podłoga była wprawdzie zadeptana lecz o tym, co tu się działo, mówiła krew na ścianach.

Rizzoli zobaczyła łuki wyschniętej krwi arteryjnej którejś z ofiar, która utworzyła falisty ślad na ścianie i opryskała wielką tablicę na której wypisany był dzienny program zajęć, z wyszczególnieniem numerów sal operacyjnych, nazwisk pacjentów, nazwisk chirurgów i procedur poszczególnych operacji. Program dnia był szczelnie wypełniony, nie było ani jednej luki.

Zastanawiała się, co się stanie z pacjentami, których operacje zostały zawieszone, gdyż oddział chirurgiczny był teraz terenem zbrodni. Jakie na przykład mogą być konsekwencje nieprzeprowadzenia operacji pęcherzyka żółciowego.

Program dnia tłumaczył pośpiech w postępowaniu dochodzeniowym. Należało przede wszystkim zaspokoić potrzeby żyjących. Nie można było zamknąć na nieograniczony czas obciążonego oddziału chirurgicznego w Fitchburgu.

Łuki krwi ciągnęły się poza tablicę, aż do rogu i dalej wzdłuż równoległej ściany. W tym miejscu były mniejsze, w miarę obniżania się ciśnienia skurczowego, i stopniowo zmierzały ku podłodze. Kończyły się na rozsmarowanej kałuży krwi obok biurka.

Telefon. Umierający próbował dojść do telefonu.

Szeroki korytarz z długim rzędem umywalni prowadził do sal operacyjnych. Zza otwartych drzwi jednej z nich dobiegły ją męskie głosy i dźwięki płynące z radia.

Nie zatrzymywana przez nikogo szła wzdłuż rzędu umywalni, minęła technika kryminalistycznego, który ledwie na nią spojrzał, i stanąwszy na progu sali operacyjnej numer cztery, ujrzała ślady masakry.

Mimo iż ciał ofiar już nie było, ich krew była wszędzie: na ścianach, szafach i pulpitach. Ślady krwi na podłodze należały do tych, którzy ruszyli w pogoń za mordercą.

– Proszę pani! Proszę pani!

Dwaj mężczyźni w cywilnych ubraniach, stojący przy szafce z instrumentami, mieli zaskoczony wyraz twarzy. Wyższy ruszył ku niej, jego papierowe ochraniacze mlaskały na kleistej powierzchni podłogi.

Miał około trzydziestu pięciu lat, promieniował jurnością charakterystyczną dla potężnie umięśnionych mężczyzn. Tak wygląda kompensacja szybkiego cofania się linii włosów u mężczyzn, pomyślała.

Zanim zadał standardowe pytanie, pokazała swoją odznakę.

– Jane Rizzoli, Komisariat Policji w Bostonie. Wydział zabójstw.

– Czemu Boston miesza się do tego?

– Przepraszam, nie wiem, z kim rozmawiam – odparła.

– Sierżant Canady.

Sekcja aresztowań uciekinierów. Funkcjonariusz policji stanu Massachusetts.

Chciała uścisnąć mu dłoń, lecz zauważyła, że nosi lateksowe rękawiczki. Nie przejawiał chęci okazania jej uprzejmości lub jakiejkolwiek pomocy.

– W czym możemy pomóc?

– W niczym.

Za to ja mogę pomóc wam.

Canady nie okazał szczególnego zainteresowania propozycją.

– W jaki sposób?

Popatrzyła na smugi krwi na ścianach.

– Człowiek, który to zrobił… Warren Hoyt…

– Co możesz o nim powiedzieć?

– Znam go bardzo dobrze.

W tym momencie podszedł do nich niższy z mężczyzn.

Był blady, uszy miał jak słoń Dumbo, i choć widać było, że jest policjantem, nie okazał zazdrości o swoje terytorium.

– Znam cię, nazywasz się Jane Rizzoli.

To ty wsadziłaś go do pudła.

– Byłam członkiem zespołu.

– Ale to ty go przyskrzyniłaś w Lithia.

– W przeciwieństwie do Canadyego nie nosił rękawiczek.

Uścisnął jej dłoń.

– Detektyw Arlen, Komisariat Policji w Fitchburgu. Przyjechałaś specjalnie taki kawał drogi?

– Jak tylko się dowiedziałam.

Powiodła wzrokiem po ścianach.

– Zdajecie sobie sprawę, z kim macie do czynienia?

– Kontrolujemy sytuację – oświadczył Canady.

– Znacie jego przeszłość?

– Wystarczy to, co tu zrobił.

– Ale czy wiecie coś o nim samym?

– Z Souza-Baranowski przysłano nam jego akta.

– Tamtejsi strażnicy nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia. Inaczej to by się nie mogło zdarzyć.

– Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło nie złapać uciekiniera – powiedział Canady.

– Wszyscy popełniają te same błędy.

– Ten nie popełni.

– Minęło dopiero sześć godzin.

– Sześć godzin?

Potrząsnęła smutno głową.

– To znaczy, że już go nie złapiecie.

Canady się obruszył.

– Rozpytujemy w całej okolicy.

Postawiliśmy blokady na drogach i sprawdzamy wszystkie samochody. Powiadomiliśmy media. Wszystkie lokalne stacje telewizyjne pokazują jego zdjęcie. Jak już mówiłem, kontrolujemy w pełni sytuację. Nie odpowiedziała, znów spojrzała na smugi krwi.

– Kto tu zginął? – spytała cicho.

– Lekarz anestezjolog, kobieta, i pielęgniarka z sali operacyjnej – odparł Arlen.

– Anestezjolog leżała tam, przy końcu stołu. Pielęgniarkę znaleziono przy drzwiach.

– Nie krzyczały? Nie wezwały strażnika?

– Trudno im było krzyczeć. Obie miały przecięte krtanie.

Podeszła do szczytu stołu operacyjnego i obejrzała metalowy stojak, na którym wisiał woreczek z roztworem; plastikowa rurka i cewnik dożylny zwisały nad kałużą wody na podłodze. Pod stołem leżała stłuczona szklana strzykawka.

– Byli w trakcie podawania mu roztworu – stwierdziła.

– Zaczęli już w izbie przyjęć – wyjaśniał Arlen.

– Po zbadaniu przez chirurga został przewieziony prosto tutaj.

Chirurg orzekł pęknięcie wyrostka robaczkowego.

– Gdzie był w tym czasie chirurg? Dlaczego mu nie towarzyszył?

– Diagnozował innego pacjenta.

Przybył dziesięć, może piętnaście minut po wszystkim. Przeszedł przez podwójne drzwi, zobaczył martwego strażnika więziennego na podłodze w pomieszczeniu dyżurnym i natychmiast pobiegł do telefonu. Prawie cały personel pogotowia przybiegł tu, ale już nie dało się pomóc ofiarom.

Spojrzawszy na podłogę, zobaczyła liczne plamy i rozmazane ślady tak wielu osób, że trudno byłoby cokolwiek z nich odczytać.

– Dlaczego nie było tutaj strażnika, żeby pilnował więźnia? – spytała.

– Sala operacyjna jest pomieszczeniem sterylnym. Nie wolno tu przebywać w codziennym ubraniu. Prawdopodobnie kazano mu czekać na zewnątrz.

– Czy regulamin więzienny nie nakazuje, żeby pensjonariusze byli skuci w czasie przebywania poza więzieniem?

– Nakazuje.

– Nawet w sali operacyjnej, nawet pod narkozą powinien być przykuty za rękę lub nogę do stołu.

– Powinien.

– Znaleźliście kajdanki?

Detektywi popatrzyli po sobie.

– Kajdanki leżały na podłodze pod stołem.

– Więc był przykuty.

– Początkowo tak…

– Dlaczego zdjęto kajdanki?

– Może z jakiegoś medycznego powodu – powiedział Arlen.

– Żeby zmienić jego ułożenie na stole… albo rozpocząć następny wlew do żyły.

Potrząsnęła głową.

– Musieliby w tym celu wpuścić tu strażnika, żeby odpiął kajdanki.

Strażnik nie wyszedłby z sali, zostawiając rozkutego więźnia.

– Więc okazał się lekkomyślny stwierdził Canady.

– Wszystkim się wydawało, że Hoyt jest bardzo chory… zbyt cierpiący, żeby podjąć walkę. Najwidoczniej nie spodziewali się…

– Jezu – mruknęła.

– Nie pozbył się bestialstwa.

– Spojrzała na wózek ze środkami anestetycznymi i zauważyła, że jedna szufladka była otwarta. W jasnym świetle lamp połyskiwały ampułki thiopentalu, środka znieczulającego.

Już mieli zacząć go usypiać, pomyślała. Wyobraziła sobie, jak leży na stole – igła w żyle, twarz wykrzywiona bólem i jęczy. Pozostali są zajęci przygotowaniami do zabiegu; nie przeczuwają, co za chwilę nastąpi. Pielęgniarka zastanawia się, jakie instrumenty przygotować chirurgowi. Lekarz anestezjolog oblicza dawkę środka usypiającego, obserwując równocześnie na monitorze pracę serca. Widzi, jak serce pacjenta przyspiesza, ale sądzi, że to z bólu. Nie domyśla się, że zbiera się do skoku… że chce zabić. A co potem… jak to się dalej potoczyło?

Popatrzyła na tacę z instrumentami obok stołu.

Była pusta.

– Użył skalpela? – spytała.

– Nie znaleźliśmy narzędzia zbrodni.

– To jego ulubiony instrument.

Zawsze używał skalpela.

– Nagle wpadła na myśl, pod wpływem której włosy zjeżyły się jej na głowie.

Spojrzała na Arlena.

– Czy możliwe, że on jest jeszcze w budynku?

– W budynku go nie ma – powiedział Canady.

– Zawsze podawał się za doktora. Potrafi wtopić się w personel medyczny. Przeszukaliście szpital?

– Nie musieliśmy.

– To skąd wiecie, że go tu nie ma?

– Ponieważ jest dowód, że opuścił szpital. Mamy taśmę wideo.

Poczuła przyspieszone bicie serca.

– Kamery podglądowe go zarejestrowały?

Canady skinął głową.

– Myślę, że będziesz chciała to obejrzeć.

Загрузка...