— Czuję go! — zawołał Prilicla, a podniecenie całej gromadki aż zachwiało nim w powietrzu. — Przyjaciółko Naydrad, wyślij sondę. Pacjent znajduje się dokładnie pode mną, ale nie chcę ryzykować, że wystraszę go nagłym nalotem. Szybko, jest bardzo słaby i obolały.
Dysponując szczegółowym namiarem, Kelgianka bez trudu doprowadziła pojazd do pomieszczenia zajmowanego przez Gogleskanina. Prilicla dołączył do pozostałych, aby spojrzeć na ekran, który wyświetlał również wskazania czujników.
Ujrzeli wnętrze maleńkiej izolatki i Khone’a leżącego pod niską ścianką, która oddzielała tu zwykle lekarza od pacjenta. Obok widać było mały stolik, a na nim wypolerowane na wysoki połysk wysięgniki z rozwieraczami, szpatułkami i innymi jeszcze końcówkami służącymi do nieinwazyjnych badań. Przy nich stały pojemniki z lekami i całkiem martwy skaner pozostawiony przez Conwaya. Kilka instrumentów wylądowało na podłodze, jakby Khone pociągnął je za sobą, upadając w trakcie badania chorego. Możliwe, że to właśnie ten chory był autorem wiadomości, która trafiła ostatecznie do Wainrighta.
— Jestem Prilicla, przyjacielu Khone — powiedział empata poprzez głośnik sondy. — Nie bój się…
Wainright jęknął, przypominając Prilicli, że poza chwilą prezentacji Gogleskanie nie zwykli zwracać się do nikogo bezpośrednio. Byłoby to dla nich zbyt stresujące.
— To urządzenie nie spowoduje bólu, nie wyrządzi krzywdy — podjął Prilicla. — Służy do przeniesienia pacjenta tam, gdzie będzie można udzielić mu pomocy. Właśnie przystępuje do działania…
Cha ujrzała na ekranie, jak pojazd rozkłada dwie szerokie płyty i wsuwa je pod bezwładne ciało chorego.
— Stop! — zawołali równocześnie Prilicla i Khone. Dwa okrzyki zabrzmiały jak jeden. Empata momentalnie wyczuł zaniepokojenie chorego i cały aż się zatrząsł.
— Przepraszam, przyjacielu Khone… — zaczął, ale zaraz przypomniał sobie właściwą formę. — Pacjentowi należą się przeprosiny za sprawioną mu przykrość. Maszyna będzie od teraz jeszcze ostrożniejsza. Jednak czy pacjent, który jest też uzdrawiaczem, mógłby powiedzieć, gdzie mieści się główne ognisko bólu i co może być jego przyczyną?
— Tak i nie — szepnął Khone, który musiał chyba dojść nieco do siebie, gdyż empata już nie drżał. — Ból promieniuje z kanału rodnego. Wystąpiły pewien bezwład i obniżenie czucia w dolnych kończynach. Podobnie, chociaż słabiej, dotknięte bezwładem zostały górne kończyny i tułów. Tętno jest przyspieszone, występują trudności z oddychaniem. Możliwe, że chodzi o poród, który został przerwany, chociaż nie wiadomo, co mogło być tego przyczyną, ponieważ skaner jest już od jakiegoś czasu nieczynny, a pacjent nie ma dość zwinnych palców, aby samemu zmienić baterie.
— Sonda ma własny skaner — powiedział uspokajająco Prilicla. — Wszystko, co wykryje, zostanie przekazane obecnym tu lekarzom. Zdoła również wymienić baterie w drugim skanerze, aby pacjent mógł wesprzeć lekarzy swoim gogleskańskim doświadczeniem.
Empata znowu zadrżał, ale Cha Thrat wydało się, że tym razem powodem były własne emocje Prilicli i jego troska o Khone’a.
— Skaner został już uruchomiony i zbliża się do ciała pacjenta, ale go nie dotknie.
— To zasługuje na podziękowanie.
Patrząc na przekroje ciała Khone’a, Cha była coraz bardziej zła na siebie, że nie zna się na gogleskańskiej fizjologii, chociaż w sumie nie miało to wielkiego znaczenia, gdyż Prilicla, Murchison czy Naydrad nie byli w tej materii o wiele mądrzejsi od niej, a jedyna osoba mogąca pomóc Khone’owi znajdowała się w odległości wielu lat świetlnych. Zresztą zapewne nawet obecność Diagnostyka Conwaya nie rozwiązałaby problemu.
— Pacjent sam widzi teraz, że płód jest olbrzymi i niewłaściwie ułożony — powiedział Prilicla. — Uciska ponadto jedną z wiązek nerwowych i pogarsza ukrwienie okolicznych mięśni, które nie mogą przez to wypchnąć go dalej. Czy pacjent zgodzi się, że poród nie dojdzie do skutku bez natychmiastowej interwencji chirurgicznej?
— Nie! — zawołał słabo Khone, zapominając o zwyczajowych formach. — Nie możecie mnie dotknąć!
— Ale twój… — Prilicla znowu się zawahał. — Tutaj są tylko przyjaciele gotowi nieść pomoc. Rozumieją psychologiczne niuanse sprawy. W razie konieczności można polecić sondzie, aby podała pacjentowi narkozę, w trakcie której nie będzie czuł, że ktoś go dotyka.
— Nie — powtórzył Gogleskanin. — Pacjent musi być przytomny zaraz po porodzie. Rodzic ma wobec dziecka pewne obowiązki, które nie mogą czekać. Czy można rozkazać mechanizmowi, aby przeprowadził operację? Jego dotyk byłby dla pacjenta mniej stresujący. Prilicla zadrżał, przygotowując się do wysiłku, jakim było dla niego udzielenie odmownej odpowiedzi.
— Niestety nie. Te manipulatory nie nadają się do tak delikatnej pracy. Jeśli można zauważyć, pacjent jest mocno osłabiony i przy braku pomocy wkrótce straci przytomność.
Khone milczał chwilę.
— Pacjent jest w pełni świadomy faktu, że obcy lekarze są jego przyjaciółmi — powiedział z wyczuwalną nutą desperacji. — Ale w mrocznych zakamarkach jego umysłu nadal czai się lęk przed bliskością śmiertelnie niebezpiecznych potworów, która to bliskość nieodwołalnie wyzwoli okrzyk wzywający do połączenia.
— Okrzyk nie będzie słyszalny — rzekł Prilicla i wyjaśnił działanie zagłuszarek.
Jednak reakcja Khone’a znowu wywołała drżenie empaty.
— Okrzyk i tak powoduje na tyle duży stres i wydatek energii, że w obecnym stanie pacjent może tego nie przeżyć — oznajmił Gogleskanin.
— Czas ucieka — powiedział Prilicla. — Z chwili na chwilę jest coraz gorzej. Trzeba zaryzykować. Sonda ma własny ekran, który pozwala na dwustronną łączność. Pacjent może zobaczyć zgromadzonych tu lekarzy. Czy skłonny będzie wybrać do udzielenia mu pomocy takiego, który budzi w nim najmniejsze przerażenie?
Zamontowana na noszach kamera pokazała skupioną wkoło ekranu gromadkę.
— Pacjent zna już Ziemian i ufa im, podobnie jak Cinrussańczykowi oraz Kelgiance. Zna ich wszystkich z poprzedniej wizyty na Goglesk. Niemniej ich bliskość wyzwoli ślepy lęk. Pozostałych dwóch istot pacjent nie zna i nie odnajduje ich wizerunków we wspomnieniach otrzymanych od doktora Conwaya. Czy to uzdrawiacze?
— Oboje należą do ras, które są nowe w Szpitalu. W czasie wizyty Conwaya nie były jeszcze znane Federacji. Ta niższa, krągława istota to Danalta. Może przybrać postać każdego innego osobnika, w tym Gogleskanina, albo wypączkować dowolny rodzaj potrzebnej akurat kończyny. Będzie pracował pod nadzorem starszego lekarza i idealnie nadaje się do…
— Zmiennokształtny! — przerwał mu Khone. — Za przeproszeniem, to wspaniałe, ale przerażające zarazem cechy. Odraza wzbiera na myśl o bliskości kogoś tak dobrze udającego jednego z nas. Nie! O wiele mniej niepokojąco przedstawia się ta wysoka istota obok.
— Ta wysoka istota jest technikiem z działu utrzymania — powiedział przepraszającym tonem Prilicla.
— A wcześniej, na Sommaradvie, była chirurgiem — wojownikiem i ma doświadczenie w kontaktach medycznych z innymi gatunkami — dodała cicho Cha.
Empata zadrżał pod naporem sprzecznych odczuć reszty ekipy.
— To wymaga chwili dyskusji — oznajmił. — Za przeproszeniem.
— Z powodów klinicznych pacjent ma nadzieję, że przerwa nie potrwa długo — odparł Gogleskanin.
Pierwsza zabrała głos patolog Murchison.
— Twoje doświadczenie z obcymi ogranicza się do jednego Ziemianina i jednego Hudlarianina. W obu przypadkach chodziło o proste operacje kończyn. Żadna z tych ras, podobnie jak ty, nie przypomina gogleskańskiego typu FOKT. Poza tym dziwię się, że po historii z amputacją gotowa jesteś ponownie wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność.
— A jeśli coś pójdzie nie tak? — spytała przejęta Naydrad. — Jeśli pacjent straci dziecko? Jaki medyczny melodramat przed nami odegrasz? Lepiej trzymaj się od tego z daleka.
— Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wybrał tak kościstą istotę jak Cha, a nie mnie — mruknął z wyraźnym rozczarowaniem Danalta.
— Powód jest prosty i choć może urazić, należy go podać na wypadek, gdyby Sommaradvanka wycofała się z gotowości niesienia pomocy — rzekł Khone. — Faktem jest jednak, że ta właśnie istota może podejść blisko i wykonać niezbędne czynności, chociaż tylko za pomocą wysięgników.
Khone wyjaśnił, że istoty klas FOKT i DCNF nie są wprawdzie zbyt podobne, jednak tylko w oczach osobników dorosłych. Młodzi Gogleskanie zwykli podczas zabawy robić figurki mające przedstawiać ich rodziców, ale pełna postać, z mnóstwem włosów, czterema skierowanymi na zewnątrz nogami, pękami manipulatorów i czterema żądłami była zbyt trudna do odtworzenia. Dzieci lepiły więc z gliny stożkowate lalki, które przyozdabiały trawą, nie zawsze zaś prosto wetknięte patyczki różnej grubości miały naśladować kończyny. Ostateczny wynik tych dziecięcych starań przypominał więc bardziej Sommaradvanina niż Gogleskanina.
Podobne figurki powstawały w krótkim okresie życia poprzedzającym przejście z dzieciństwa do dorosłości, kiedy to potomek zaczynał stanowić zagrożenie dla rodzica. Następnie były przechowywane pieczołowicie zarówno przez rodziców, jak i dzieci jako pamiątki po utraconej bliskości, która nigdy już nie miała powrócić.
Nierzadko pomagały dorosłym Gogleskanom przetrwać najgorsze chwile osamotnienia.
Murchison spojrzała na Cha Thrat.
— Chyba chce powiedzieć, że dla nich wyglądasz k przerośnięty pluszowy miś!
Wainright zachichotał nerwowo, ale pozostali milczeli. Prawdopodobnie wiedzieli o pluszowych misiach tyle samo co Cha, czyli nic. Ta uznała jednak, że chyba nie może to być nic brzydkiego, skoro w jakiś sposób ją przypomina.
— Sommaradvanka gotowa jest pomóc — powiedziała głośno. — Nie czuje się urażona.
— I nie będzie też czuła się w pełni odpowiedzialna za całe zdarzenie — dodał Prilicla znacząco, po raz pierwszy za jej pamięci odzywając się w sposób jednoznacznie pozwalający odczuć, że jest władcą. — Jeśli Sommaradvanka nie obieca, że nie powtórzy się zajście w rodzaju tego, jakie nastąpiło po amputacji kończyny Hudlarianina, nie otrzyma zgody na udział w akcji. W tym przypadku proszona jest o pomoc jedynie dlatego, że jej wygląd nie uraża pacjenta. Obecnie powinna myśleć o sobie jako biologicznym przekaźniku, którym kierować będzie starszy lekarz. To na nim spocznie odpowiedzialność za stan i los pacjenta. Czy to zrozumiałe?
Pomysł, aby dzielić z kimś odpowiedzialność za działania, był wręcz odpychający, chociaż z drugiej strony rozumiała doskonale, skąd się to wzięło. Poza tym ucieszyła się jeszcze jednym — wreszcie zwrócono się do niej jak do lekarza.
Prilicla pokazał, że wyłączył na chwilę mikrofon, aby móc porozmawiać bez udziału Gogleskanina.
— Dziękuję, Cha — rzucił szybko. — Skorzystaj z moich narzędzi. Chyba będą pasować do twoich górnych kończyn. Najpierw jednak zadbaj o własną ochronę, nie zdołasz bowiem pomóc pacjentowi, jeśli dosięgnie cię jego żądło. Gdy już z nim będziesz, unikaj gwałtownych ruchów i zawsze wyjaśniaj, co chcesz zrobić. Będę monitorował emocje Khone’a i ostrzegę cię, gdyby nagle ogarnął go lęk. Sama zdajesz sobie zresztą sprawę z powagi sytuacji. Pospiesz się.
Naydrad spakowała już, co trzeba. Cha dodała jeszcze baterie do skanera i zaczęła wspinać się z noszy na dach szpitala.
— Powodzenia — powiedziała Murchison.
Kelgianka zafalowała futrem, pozostali mruknęli coś po swojemu.
Dach ugiął się niepokojąco pod ciężarem Cha Thrat, a jedna z przednich stóp nawet go przebiła, ale pełzanie labiryntem niskich korytarzy byłoby jeszcze trudniejsze. Zeskoczyła w pobliżu izolatki Khone’a, opadła niezgrabnie na kolana i gdy tylko Prilicla ostrzegł pacjenta o jej nadejściu, wsunęła głowę do środka. Po raz pierwszy mogła spojrzeć z bliska na Gogleskanina.
— Pacjent nie zostanie bezpośrednio dotknięty — powiedziała na wszelki wypadek.
— To dobrze — odparł Khone. Jego głos ledwie przebijał się przez jazgot zagłuszarek.
Okrywająca owoidalne ciało masa włosów nie była wcale tak jednolita, jak sugerował obraz na ekranie. Teraz dostrzegła ich nieregularny układ i różną kolorystykę. Włosy poruszały się ponadto, chociaż nie tak wyraźnie jak u Kelgian. Na karku widać było długie, blade wyrostki, które teraz spoczywały nieruchomo, a ożywały tylko w trakcie połączenia. Na wysokości pasa otwierały się cztery pionowe otwory, dwa służące do oddychania i mówienia, dwa zaś do przyjmowania pokarmów.
Rosnące w pękach kolce były wysoce elastyczne i zdolne do całkiem skoordynowanych ruchów. Dolną część ciała otaczał pas mięśni, spod którego wystawały cztery krótkie nogi. Gdy istota chciała usiąść, chowała je po prostu pod siebie.
Obecnie Gogleskanin leżał na boku, w pozycji, z której nawet komuś w pełni zdrowemu niełatwo byłoby wstać.
— Posterujcie sondą tak, aby podała mi skaner — powiedziała cicho Cha. — Gdy wymienię baterię, odstawcie skaner blisko pacjenta, a następnie odsuńcie maszynę na bok.
Potem spojrzała znowu na Khone’a.
— Jako że pacjent sam jest uzdrawiaczem i posiada rozległą wiedzę na temat własnego organizmu, każda jego sugestia będzie mile widziana i zostanie uznana za pomocną.
W słuchawce odezwał się głos Prilicli, który widać miał jej do przekazania coś bardziej prywatnego.
— Dobrze powiedziane, Cha Thrat. Żaden pacjent, nawet poważnie ranny czy chory, nie chce się czuć całkiem bezużyteczny. Nawet dobrzy lekarze czasem o tym zapominają.
To była jedna z pierwszych lekcji, jakie odebrała w szkole medycznej na Sommaradvie. Druga, nieobca również widać Prilicli, mówiła, że młody lekarz może w trudnej sytuacji skorzystać wiele z pochwał
1 sugestii starszych kolegów.
— Pacjent jest zbyt słaby, aby samodzielnie operować skanerem — odezwał się nagle Khone.
Wśród cinrussańskich instrumentów nie było niczego na tyle długiego, by Cha mogła dosięgnąć pacjenta z miejsca, w którym stała.
— Można użyć gogleskańskich narzędzi? — zapytała.
— Oczywiście.
Spojrzała na wysięgniki z polerowanego drewna spojone zawiasami z jakiegoś czerwonawego metalu. Obok nich leżał stożkowaty przedmiot z gliny z włożonymi tu i ówdzie patykami i słomkami. W pierwszej chwili wzięła go za element dekoracji albo zaschniętą roślinę, ale teraz wiedziała już, co to jest. Musiała przyznać, że podobieństwo figurki do postaci Sommaradvanina jest nader symboliczne i widoczne chyba tylko dla chorego Gogleskanina.
Z początku niezgrabnie, ale uniosła skaner wysięgnikiem i przesunęła go nad jamą brzuszną Khone’a. Podczas gdy pacjent spoglądał na ekran, wsunęła się głębiej do izolatki. Nienaturalna pozycja, w której pozostawała, i konieczność opierania ciężaru ciała na środkowych kończynach, które normalnie do tego nie służyły, groziły skurczem mięśni. Aby mu zapobiec, kołysała się wolno z boku na bok i za każdym razem przysuwała się odrobinę do pacjenta.
— Sommaradvanka jest większa, niż sądziłem — powiedział nagle Khone, odrywając spojrzenie od skanera. I bez Prilicli widać było, że jest ciężko przerażony.
Cha zastygła na chwilę w bezruchu.
— Sommaradvanka, chociaż wielka, nie zrobi pacjentowi większej krzywdy niż leżąca obok niej figurka i pacjent na pewno o tym wie.
— Pacjent wie — zgodził się Khone lekko poirytowany. — Jednak to nie Sommaradvankę nawiedzają koszmarne sny, w których jest ścigana przez mrocznych i złowrogich myśliwych. Czy próbowała kiedyś zatrzymać się podczas ucieczki i przebić myślami zasłonę strachu, aby spojrzeć na oprawców jako na przyjaciół?
— Przeprosiny są na miejscu — powiedziała zawstydzona Cha Thrat. — I wyrazy podziwu za to, co pacjent próbuje zrobić, co robi, a czego niemądra Sommaradvanka nigdy by nie potrafiła.
— Nieco go zdenerwowałaś, ale strach osłabł — podpowiedział przez słuchawki Prilicla.
Skorzystała z okazji, aby znowu się przysunąć.
— Sommaradvanka pojmuje, że pacjent nastawiony jest do niej przyjaźnie i wszelkie wrogie działania mogą mieć charakter wyłącznie instynktowny albo przypadkowy. Dla uniknięcia związanego z nimi ryzyka dobrze byłoby zabezpieczyć żądła pacjenta…
Cha i Prilicla bardzo się obawiali reakcji Khone’a na tę propozycję, ale czas uciekał i jeśli mieli udzielić mu pomocy, trzeba było osłonić żądła. Gogleskanin wiedział o tym równie dobrze. Niemniej proszono go o zgodę na unieszkodliwienie jedynej posiadanej broni.
Cha nadal stała i poruszając jedynie ustami, usiłowała przekonać podświadomość Khone’a, że w cywilizowanym społeczeństwie broń naprawdę nie jest potrzebna. Dodała, że też jest samicą, tak jak obecnie Khone, chociaż nie urodziła jeszcze potomka. Opowiedziała nieco o swoim życiu na Sommaradvie i o tym, co porabiała w Szpitalu, i jak w obu tych miejscach sprawy ułożyły się nie po jej myśli. Podzieliła się z pacjentem swoimi odczuciami…
Reszta czekającego niecierpliwie przy noszach zespołu musiała się chyba zastanawiać, czy ich koleżanka nie straciła kontaktu z rzeczywistością i nie zapadła jakimś cudem na chorobę władców, ale nie było czasu na wyjaśnienia. Musiała przebić się przez mroczne, nieuświadomione lęki pacjenta. Próbowała zrobić to, otwierając się przed nim, pokazując własne bezbronne wnętrze.
Słyszała w słuchawkach głos Naydrad sarkającej, że Cha wybrała sobie kiepski moment na wizytę u psychiatry. Prilicla nie skomentował tego, ciągnęła więc przemowę w tym samym niespiesznym tempie, chociaż pacjent nie odpowiadał. Czyżby nadal paraliżował go strach?
Nagle otrzymała odpowiedź.
— Sommaradvanka ma problemy — stwierdził Khone. — Ale każdej inteligentnej istocie zdarza się czasem zrobić coś głupiego. Bez tego nie byłoby postępu. Cha Thrat nie była pewna, czy słowa Gogleskanina mają wyrażać głęboką filozoficzną prawdę, czy są tylko majaczeniem przyćmionego bólem umysłu.
— Problem pacjenta jest o wiele pilniejszy.
— Zgoda. Można zakryć żądła. Ale jedynie maszyna może dotknąć pacjenta.
Cha westchnęła. Chyba nazbyt łudziła się, że osobiste zwierzenia zdołają pokonać wpajane przez tysiące lat uwarunkowania. Nie przysuwając się ani trochę, przytrzymała szczypcami skaner, tylnymi kończynami zaś otworzyła torbę, aby prowadzone z wielką precyzją przez Naydrad manipulatory sondy mogły wyjąć przygotowane specjalnie na tę okazję kapturki.
Ich zadaniem było nie tylko zakrycie żądeł, ale i zneutralizowanie trucizny. Nałożone na miejsce miały się przykleić na tyle mocno, aby nie odpaść aż do przybycia Khone’a do Szpitala. Nikt nie wspomniał o tym pacjentowi, ale też nie chciano za bardzo go straszyć — świadomość zarówno niemożności wezwania pomocy, jak i odebrania ostatniej obrony mogłaby się okazać dla niego zbyt przerażająca, a należało oczekiwać, że nie obejdzie się jednak bez fizycznego kontaktu z chorym.
Biorąc pod uwagę jego stan, naprawdę nie można było już z tym zwlekać.
Khone był jednak wystarczająco rozgarnięty i zapewne sam świetnie zdawał sobie ze wszystkiego sprawę, co mogłoby wyjaśniać narastający niepokój, który towarzyszył zakrywaniu kolejnych żądeł. Po unieszkodliwieniu trzeciego zaczął poruszać głową, jakby chciał uniemożliwić dokończenie dzieła. Cha uznała, że musi jak najszybciej coś wymyślić.
— Jak widać dobrze na ekranie skanera i jak podpowiadają odczyty czujników, płód zaklinował się w położeniu bocznym — powiedziała. — Uciska przy tym drogi nerwowe łączące mózg z dolnymi częściami ciała oraz arterie, co może prowadzić do martwicy tych partii. Dodatkowym problemem są skurcze mięśni próbujących daremnie wypchnąć płód, którego tętno jest coraz słabsze. Czy pacjent — uzdrawiacz może zasugerować jakieś rozwiązanie?
Khone nie odpowiedział.
Tylko Prilicla zdawał sobie sprawę, jak wiele uczuć kryje się za chłodną i bezosobową wypowiedzią Cha, która nade wszystko chciała pomóc tej niewiarygodnie dzielnej istocie leżącej bezwładnie tuż obok niej, a jednak tak daleko.
Sommaradvanka doszła do wniosku, że pod pewnymi względami są bardzo podobni. Oboje porwali się na coś, co dla innych przedstawicieli ich gatunków było nazbyt ryzykowne. Ona podjęła się leczenia obcego, Khone zaś zgodził się, aby obcy go leczyli. Jednak z ich dwojga Gogleskanin był na pewno dzielniejszy i więcej ryzykował.
— Takie problemy porodowe to zjawisko częste czy rzadkie? — spytała cicho. — Jak się wówczas postępuje?
— Wcale nierzadkie — odpowiedział ledwie słyszalnie Khone. — Zwykle podaje się wówczas duże dawki środków, które możliwie najłagodniej uśmiercają płód i rodzica.
Cha nie wiedziała, co powiedzieć.
W panującej ciszy tym wyraźniej słyszała pogwizdywanie i syki zagłuszarek oraz dobiegający ze słuchawek głos Naydrad. Siostra narzekała na brak współpracy ze strony pacjenta. Murchison, Danalta i Prilicla poszukiwali gorączkowo jakiegoś rozwiązania, ale żadne ich nie zadowalało.
— Co mam robić? — spytała w końcu zaniepokojona Cha Thrat. — Macie dla mnie jakieś instrukcje?
Nagle ich słowa rozbrzmiały znacznie głośniej. To próbująca nieustannie nakryć ostatnie żądło Naydrad włączyła dodatkowo głośniki sondy. Widać straciła cierpliwość.
Zapanował kompletny chaos.
Prilicla próbował nadal uspokajać wszystkich nieświadomy, że teraz słyszy go nie tylko Cha, ale także Khone. Szalejąca burza emocji, które targały pozostałymi członkami zespołu, nie pozwalała empacie wykryć strachu i zaskoczenia Sommaradvanki.
— Cha, doszło tu do sporu kompetencyjnego, który został jednak rozstrzygnięty na twoją korzyść. Przyjaciel Khone potrzebuje jak najszybciej pomocy. Jego stan pogorszył się na tyle, że trudno myśleć o zabraniu go stamtąd na operację, zatem to ty…
— Przestań! — krzyknęła Cha Thrat. — Zamilknij!
— Nie denerwuj się, Cha — powiedział Prilicla, nie rozumiejąc powagi sytuacji. — Nikt nie kwestionuje twoich umiejętności zawodowych, a patolog Murchison i ja przejrzeliśmy notatki Conwaya i przeprowadzimy cię przez wszystkie etapy interwencji. Gdy tylko zakryte zostanie ostatnie żądło, weźmiesz skalpel numer osiem i poszerzysz kanał rodny nacięciem biegnącym od łona do… Co się dzieje?
Nie musiała mu odpowiadać, gdyż sprawa była oczywista. Przerażony perspektywą interwencji chirurgicznej Khone odruchowo wydał fatalny okrzyk i mimo sparaliżowanych nóg próbował czołgać się w stronę Cha, grożąc jej ostatnim nie zakrytym żądłem, z którego kapały już drobne krople jadu.
Cha rzuciła się na niego i trzema górnymi kończynami złapała u podstawy długie, żółte żądło.
— Przestań! — krzyknęła, zapominając całkiem o zachowaniu bezosobowej formy. — Przestań się szarpać, bo zrobisz krzywdę sobie albo młodemu. Jestem przyjacielem, chcę ci pomóc. Naydrad, nakrywaj! Szybko!
— To przytrzymaj je nieruchomo — warknęła Kelgianka, kołysząc manipulatorem nad głową Khone’a. — Chociaż na chwilę.
Sprawa nie była jednak taka łatwa. Nawykła do precyzyjnych operacji Cha Thrat nie miała w górnych kończynach dość siły, użycie środkowych zaś oznaczałoby ryzyko niemalże zetknięcia jej głowy ż głową pacjenta. Niemniej ledwie dawała już radę utrzymać żądło obolałymi od wysiłku mackami. Wiedziała, że jeśli puści, kolec natychmiast wbije jej się w szczyt głowy.
Reszta zespołu prawdopodobnie zdołałaby ją uratować, ale Khone’a i płód czekałaby zapewne śmierć, a przecież to z ich powodu się tu zjawili. Jak wówczas wyglądałby ich powrót? Czy potrafiliby stanąć przed Conwayem i powiedzieć mu, że pacjent zmarł?
— Mam je! — krzyknęła nagle Naydrad.
Ostatnie żądło zostało unieszkodliwione. Cha mogła się nieco uspokoić. Khone jednak nadal był skrajnie ożywiony. Próbował dosięgnąć jej zakrytymi żądłami i nadal wykrzykiwał wezwanie, które brzmiało łudząco podobnie do jazgotu zagłuszarek.
— Dobrze, że działają — powiedział Wainright. — Ale pospiesz się, bo nie wytrzymają już długo.
Cha zignorowała jego słowa i złapała w garść włosy porastające głowę Gogleskanina.
— Przestań się szarpać — powiedziała błagalnym tonem. — Marnujesz siły. Umrzesz, a dziecko razem z tobą. Uspokój się. Nie jestem wrogiem, jestem twoim przyjacielem.
Wołanie nie ustawało, a Sommaradvanka zachodziła w głowę, jakim cudem tak niewielka istota może robić podobny hałas, ale aktywność fizyczna jakby zmalała. Czy Khone słabł po prostu, czy może zaczynał nad sobą panować? Nagle ujrzała, jak długie, białe wyrostki unoszą się nad pokrywę włosów i wyrastają coraz wyżej. W końcu dotknęły jej głowy. Cha omal nie krzyknęła.
Niełatwo było zostać przyjacielem Khone’a. O wiele trudniej niż jego wrogiem.